39,92 zł
W 1879 roku na południowej półkuli rozgorzała wojna kolonialna, która głęboko wstrząsnęła społeczeństwem wiktoriańskiej Anglii. Wojna ta została rozpętana praktycznie bez powodu, w pogoni za polityczną sławą i karierą, ale wpłynęła na losy całych państw. Państwo Zulusów zostało zniszczone, tysiące ludzi straciło życie, nieodwracalnie zmieniła się sytuacja polityczna w południowej Afryce. W czasie tej wojny pod nieznanym wzgórzem Isandlwana zawodowa armia brytyjska doznała klęski z rąk tubylczej armii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
W 1879 r. na południowej półkuli rozgorzała wojna kolonialna, która wstrząsnęła społeczeństwem wiktoriańskiej Anglii. Wojna ta została rozpętana niemal bez powodów, w pogoni za polityczną sławą i karierą. Wpłynęła ona na losy całych państw. Państwo Zulusów zostało zniszczone, nieodwracalnie zmieniła się sytuacja polityczna w Afryce Południowej, a tysiące ludzi straciło życie.
W czasie tej wojny pod nieznanym wzgórzem Isandlwana zawodowa armia brytyjska doznała klęski z rąk tubylczej armii Zulusów. Była to klęska, która zachwiała wizerunkiem niezwyciężonej jak dotychczas armii kolonialnej i była tym bardziej bolesna, gdyż została zadana przez wojowników powoływanych do służby okresowo i do tego bardzo słabo uzbrojonych. Natychmiast po bitwie nastąpiła obrona stacji misyjnej Rorke’s Drift. Zwycięska obrona w pewnym stopniu podbudowała brytyjskiego ducha, ale jednocześnie została użyta w politycznych machinacjach generała Chelmsforda1, dowodzącego siłami brytyjskimi w Afryce Południowej. Te dwa starcia do dziś są źródłem zarówno dumy, jak i wstydu obu nacji. Powstało na ten temat wiele legend i opowieści. Mimo że z czasem wydarzeniom wojny nadano romantyczny wizerunek, to nie należy zapominać, iż był to okres brutalnej i bezwzględnej wojny.
W ciągu sześciu miesięcy walk odbyło się osiem krwawych, zaciętych i istotnych bitew bądź potyczek. Obie strony walczyły z uporem i poświęceniem. Żołnierze i wojownicy darzyli się pewnego rodzaju szacunkiem, co jednak nie zapobiegło np. dobijaniu jeńców, paleniu osad czy grabieży bydła. Szacunek zrodził się najprawdopodobniej z faktu, że walczono otwarcie i z wielką chęcią dążono do bezpośrednich starć. Po stronie brytyjskiej było zaangażowanych ponad 20 tys. ludzi w oddziałach regularnych, tubylczych i pomocniczych, z czego około 2 tys. zginęło. Po stronie zuluskiej brało udział około 40 tys. wojowników, z czego przyjmuje się, że życie straciło 10 tys. Dokładne straty Zulusów nie są znane.
Wydarzenia opisane w tej publikacji wpłynęły nie tylko na losy państwa zuluskiego. Można śmiało powiedzieć, że miały one swoje odbicie w powstaniu Republiki Transwalu w 1881 r., a później nawet w wojnach burskich w latach 1899–1902. Echa wojny zuluskiej są wciąż obecne.
Opis przebiegu wojny może się różnić w zależności od źródeł. Ze strony brytyjskiej charakterystyka działań wojennych pochodziła z notatek i listów, głównie oficerów. Były to opisy subiektywne, wiele razy pełne samousprawiedliwień. Po klęsce pod Isandlwana odpowiedzialni za nią usiłowali zatuszować i zniekształcić prawdę. Do tego dochodziły relacje korespondentów wojennych. Byli oni łącznikiem pomiędzy wydarzeniami w odległym zakątku świata a społeczeństwem angielskim.
Przekazywanie informacji z Afryki pod koniec XIX w. nie było zadaniem łatwym ani szybkim. Po napisaniu wiadomości korespondent musiał znaleźć najbliższą stację telegrafu, by przekazać informację do Kapsztadu. W Kapsztadzie wiadomość musiała czekać na statek, który kursował raz w tygodniu na Maderę. Podróż zajmowała około 16 dni. Dopiero z wyspy można było telegraficznie przekazać wiadomość dalej. Wszystkie szkice i obrazy sytuacyjne musiały być transportowane drogą morską bezpośrednio do Anglii, a to zajmowało co najmniej miesiąc. W czasie przekazywania informacji tak długą drogą wiele razy ulegały one zniekształceniu.
Pod koniec wojny zuluskiej korespondent wojenny był już stałym członkiem oddziałów inwazyjnych. Jego zadaniem było nie tylko przekazywanie faktów. Ponieważ interesujące wiadomości były czynnikiem wpływającym na sprzedaż gazet, korespondenci wielokrotnie ubarwiali i rozdmuchiwali w zasadzie małe wydarzenia. Jednocześnie, budując w oczach społeczeństwa wizerunek niezwyciężonej armii, wyciągali oni na światło dzienne wszystkie braki w planowaniu lub dowodzeniu oficerów. Po bitwie pod Isandlwana reporterzy bez litości nagabywali głównych uczestników do tego stopnia, że głównodowodzący generał Chelmsford całkowicie odmówił kooperowania z nimi. Efekt jego decyzji był odmienny od tego, jaki zakładał, ponieważ cała dyskusja na temat klęski przeniosła się na łamy gazet z uwzględnieniem wielu fałszywych lub skandalicznych, ale za to interesujących informacji. Po zakończeniu wojny właściwie zignorowano możliwość uzyskania informacji od Zulusów. Nikt nie był nimi zainteresowany i bardzo rzadko spisywano jakiekolwiek relacje zuluskich wojowników biorących udział w walkach. Nawet nie przesłuchano głównych dowódców zuluskich. Historie były wprawdzie przekazywane ustnie, ale siłą rzeczy z czasem traciły swoją wiarygodność.
Z powodu braku obiektywnych zapisów przebiegu walki, ubarwiania wydarzeń przez reporterów, subiektywnych relacji strony brytyjskiej i braku punktu widzenia ze strony Zulusów trudno jest odtworzyć dokładny przebieg wszystkich wydarzeń wojny zuluskiej. Utrudnieniem w ustaleniu przebiegu bitwy pod Isandlwana była śmierć większości żołnierzy brytyjskich biorących w niej udział. Wśród tych, którzy przeżyli, było tylko pięciu oficerów. W tamtych czasach oficerowie jako ludzie wykształceni byli głównym źródłem informacji, ale w tym przypadku ich relacje były zniekształcone próbami zatuszowania powodów klęski. Rozbieżności dotyczą nie tylko przebiegu wydarzeń, ale także nazw miejscowości, stopni wojskowych, nazwisk mniej znanych bohaterów, dat i czasu, w jakim następowały mniejsze epizody wojny. Różnice występują też, gdy spojrzy się na zuluską pisownię nazw miejscowości, pułków lub imion. Przykładem może być zapis zuluskiego pułku uMcijo (umCijo, Umcijo, Mcijo). Wiele nazw zostało z czasem zangielszczonych lub całkowicie zmienionych.
Do dziś wiele spraw dotyczących wojny zuluskiej jest spowitych tajemnicą. Historycy i specjaliści nie mogą zgodzić się co do jednoznacznego przebiegu wydarzeń. Jest to temat, który z pewnością jeszcze przez długie lata będzie gorliwie badany. W tym czasie dawne pola bitwy są odwiedzane corocznie przez setki turystów, zafascynowanych kulturą, stylem życia i tragiczną historią Zulusów.
Początki ludzkości w Afryce spowite są tajemnicą. Uważa się, że pierwsze ślady najstarszych mieszkańców południowej części Afryki należą do ludzi plemienia San i liczą sobie prawie 70 tys. lat. Byli to tubylcy, którym prosty styl życia pomógł przetrwać przez wiele lat na pustynnych terenach Afryki Południowej. Ich potomków można doszukiwać się we współczesnych Buszmenach. Żyli w małych grupach, a ich głównym zajęciem było polowanie na dzikie zwierzęta. Do tego celu używali małych łuków z zatrutymi strzałami. Ich dodatkowym źródłem pożywienia były także wszelkiego rodzaju jadalne korzenie, owoce, larwy i owady. Drugą najstarszą grupą, która prawdopodobnie przybyła z terytoriów dzisiejszej Botswany około 300 r. n.e., byli Khoikoi (Hotentoci). Z powodu pewnego pokrewieństwa pomiędzy tymi dwoma plemionami dla ich wspólnego określenia używa się dziś potocznej nazwy Khoisan.
Zamieszkujące współczesną Afrykę Południową plemiona murzyńskie pojawiły się pod koniec pierwszego tysiąclecia n.e. Były to tubylcze plemiona, określane wspólną nazwą Bantu, które w przeciwieństwie do Khoikoi i San zajmowały się bardziej osadniczym trybem życia. Ich głównym zajęciem była hodowla bydła. Jednym z powodów ich rozprzestrzenienia się na południe było poszukiwanie nowych terenów osadniczych i lepszych pastwisk. Pochodzili z terenów równikowych Afryki Zachodniej (Kamerun, Nigeria, Wybrzeże Kości Słoniowej). Po opuszczeniu swoich terenów wyruszyli w kierunku wschodnim, a następnie południowym, obchodząc szerokim łukiem pustynię Kalahari. Około XV w. jedno z plemion Bantu, Nguni, osiedliło się na terytorium dzisiejszego Natalu. Drugie plemię, Xhosa (Khosa), kontynuowało wędrówkę, podążając w kierunku terenów przylądkowych dzisiejszego Kapsztadu.
Pierwszym przedstawicielem Europejczyków na południowym krańcu Afryki był Bartolomeu Diaz. W 1488 r. wylądował on w rejonach dzisiejszego Przylądka Dobrej Nadziei. Zatrzymał się tylko, by uzupełnić zapasy wody i żywności, podążając w poszukiwaniu nowych szlaków do Indii. Dziesięć lat później do tych samych terenów przypłynął Vasco da Gama. On także tylko uzupełnił swoje zapasy i pożeglował dalej na zachód.
Zdradliwe prądy morskie i niebezpieczne wybrzeża nie sprzyjały eksploracji nowych terenów. Pierwsze osady portugalskie na terenach dzisiejszego Mozambiku były zakładane przez rozbitków, którym udało się przeżyć pierwsze spotkanie z Czarnym Lądem. Byli oni pierwszymi białymi osadnikami, którzy zetknęli się z plemionami Bantu.
Do 1651 r. tereny Kolonii Przylądkowej, dzisiejszego Kapsztadu, były używane głównie jako miejsce zaopatrzenia w świeżą wodę dla statków podróżujących pomiędzy Europą a Indiami. W tym jednak roku Holenderska Kompania Wschodnioindyjska, zajmująca się handlem z Indiami, zdecydowała się założyć tam stałą osadę. Zadanie to powierzono Janowi van Riebeeckowi. Jego pierwszym i głównym celem było zaopatrzenie przepływających statków w świeżą wodę i żywność. Z czasem osada, która na początku miała jeden drewniany budynek, została rozbudowana i zorganizowana. Pod przewodnictwem Jana van Riebeecka osada zaczęła nawiązywać stosunki handlowe z okolicznymi plemionami. W 1655 r. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska zmieniła swoje plany co do przylądka, wydając pozwolenie na zasiedlanie rejonu ochotnikom niebędącym na usługach firmy. Zaraz po wydaniu zezwolenia zaczęli przybywać pierwsi osadnicy holenderscy. Najpierw byli to głównie kontraktowi pracownicy zatrudnieni przez kompanię. Wielu z nich po zakończeniu kontraktu postanowiło nie wracać do Holandii, wybierając życie farmera w Afryce. Był to początek nowej grupy osadniczej, która później przyjęła nazwę Boers, czyli Burów. Z czasem Burowie zaczęli rozglądać się za lepszymi terenami uprawnymi. Wielu opuściło tereny przylądkowe, wyruszając w głąb lądu. Odkryli tam nowe tereny uprawne i pastwiska, które otrzymywali na własność za znikome sumy. W tamtych czasach wystarczyło opisać wybrany teren i dane potencjalnego właściciela, wysłać dokumenty do biura geodezyjnego na przylądku wraz z małą opłatą i oczekiwać urzędowych dokumentów nadania ziemi.
Ekspansja Burów napotykała znikomy opór ze strony plemion San i Khoikoi. Plemiona San, które nie dawały się „ucywilizować”, były coraz bardziej wypierane w kierunku pustyni Kalahari. Jeśli stawiali jakikolwiek opór, był on szybko łamany przez Burów posiadających przewagę w broni palnej. Khoikoi zaś było plemieniem, które łatwiej zaadaptowało się do nowej sytuacji polityczno-gospodarczej. Z czasem zaczęli hodować bydło i zajmować się rybołówstwem, a w późniejszym okresie zaczęli wynajmować się jako najemni robotnicy lub żołnierze. Byli oni także bardziej akceptowani przez Burów, jako że w porównaniu z San mówili łatwiejszym do zrozumienia językiem, nie chodzili nago i nie stronili od higieny osobistej.
Ciągła ekspansja Burów na wschód i południe doprowadziła w końcu do pierwszych kontaktów z tubylczymi plemionami Bantu. Burowie wstrzymali swój pochód nad rzeką Great Fish, napotykając tubylcze plemię migrujące w przeciwnym kierunku. Burowie szybko odkryli, że nowo napotkane plemię nie daje się tak łatwo podporządkować jak plemiona San lub Khoikoi. Pierwszym napotkanym ludem, który aktywnie sprzeciwił się naporowi białych kolonistów, był amaXhosa.
W 1780 r. Burowie postanowili wyprzeć go z zachodnich brzegów rzeki Great Fish. Napotkali jednak zdecydowany opór, który był początkiem tzw. I przylądkowej wojny granicznej (Cape Frontier War). W latach 1780–1878 stoczono 9 takich wojen, każda z nich skończyła się porażką tubylców. Od roku 1818, czyli od V wojny granicznej, w starciach tych obok Burów byli zaangażowani Brytyjczycy, którzy po przejęciu panowania nad Kolonią Przylądkową usiłowali zaprowadzić porządek i pokój na wschodnich terenach granicznych. Wojny zakończyły się przyłączeniem terenów plemienia Xhosa do brytyjskiej Kolonii Przylądkowej. W ostatniej wojnie dowódcą wojsk brytyjskich był generał Frederic Thesiger baron Chelmsford, przyszły głównodowodzący w wojnie zuluskiej 1879 r.
W roku 1806 Wielka Brytania ostatecznie przejęła władzę w Kolonii Przylądkowej i uznała ją za terytorium samofinansujące się. Wkrótce zaczęła ona wprowadzać nowe prawa i przepisy, które zostały przyjęte przez Burów z dużym niezadowoleniem. Na podstawie jednej z pierwszych ustaw wprowadzono podatki, co było czymś zupełnie nowym i niespotykanym pod rządami holenderskimi. Burowie byli niezadowoleni nie tylko z podatków. Dodatkową kością niezgody była kwestia niewolnictwa. Dotychczas Burowie korzystali z pracy tubylczych niewolników jako bezpłatnej siły roboczej. Wprawdzie w Wielkiej Brytanii prawo znoszące niewolnictwo zostało ustanowione w 1807 r., to jednak nie było skrupulatnie egzekwowane w Afryce. Jedynie odosobnieni przedstawiciele rządowi i misjonarze próbowali zwalczać niewolnictwo, jednak z powodu dużych odległości i braku środków finansowych mogli się pochwalić tylko bardzo małymi sukcesami.
Sytuacja zmieniła się w 1834 r., gdy rząd brytyjski wprowadził w życie ustawę o całkowitym zniesieniu niewolnictwa w swych koloniach. Strata niewolników, a tym samym bezpłatnej siły roboczej, groziła całkowitym bankructwem burskich farm i biznesów. Wielka Brytania oferowała wprawdzie wypłatę odszkodowań, ale pod warunkiem ich bezpośredniego odbioru w Londynie. Oczywiście, możliwość tak długiej i niebezpiecznej podróży nie była brana pod uwagę przez Burów. Próbowali oni jeszcze przez parę lat omijać nowe prawa, np. nazywając swoich niewolników uczniami-praktykantami, była to jednak wyłącznie gra taktyczna. Burowie postanowili opuścić obszary przylądkowe i rozpocząć wielką wędrówkę (groote trek) w poszukiwaniu niepodległości i nowych terenów2.
Burowie wyruszyli w kilku karawanach w kierunkach północnym i wschodnim. Niektóre karawany zostały zdziesiątkowane przez północne plemiona Matabele. Inne były atakowane przez wschodnie plemiona Bantu. Dwie kolumny próbowały przekroczyć pustynię Kalahari, ale zaginął po nich wszelki ślad. W 1837 r. trzem karawanom udało się dotrzeć do nowych ziem, do państwa Zulusów (Zululand). Przewodzili im Gerrit (Gert) Maritz, Piet Retief i Piet Uys. Nikt nie przypuszczał, że w ciągu roku ci odważni przywódcy stracą życie, nie docierając do „ziemi obiecanej”.
Niepodległe państwo Zulusów istniało niespełna 80 lat. U szczytu swej potęgi, na początku XIX w., jego granice rozpościerały się od terenów dzisiejszego Mozambiku na północy poprzez Natal na południu (południowo-wschodnie tereny dzisiejszej Republiki Południowej Afryki) aż do wybrzeży Oceanu Indyjskiego na wschodzie. Mimo że w czasach panowania ostatniego króla Zulusów, Cetshwayo kaMpande, było ono już o wiele mniejsze obszarowo, to jednak cały czas na południowym kontynencie afrykańskim było to najlepiej zorganizowane państwo pod względem politycznym, administracyjnym i militarnym.
Początki historii państwa Zulusów sięgają XVIII w. Na terytoriach południowo-wschodniej Afryki dominowały dwa plemiona: Ndwandwe, którego terytoria leżały na północ od rzeki Black Mfolozi, oraz Mthethwa, zamieszkujące południowe tereny nad tą samą rzeką. W tych czasach wódz jednego z 50 szczepów plemienia Mthethwa, zwany Mandalela, postanowił opuścić północne obszary Natalu w poszukiwaniu większej niezależności dla siebie i lepszych łąk dla swoich stad bydła. Wyruszył na północ i osiedlił się w okolicach rzeki White Mfolozi. Jego plemię przyjęło nazwę od imienia następcy Mandaleli, Zulu. Od tego czasu szczep był znany jako amaZulu (Zulu), co w wolnym tłumaczeniu oznaczało Ludzie Niebios. W 1781 r. wodzem plemienia został Senzangakhona kaJama. Pod jego panowaniem plemię rozrosło się do około 1,5 tys. ludzi. Mimo swego szybkiego rozwoju nie było ono jednak żadną liczącą się siłą militarną w regionie. Ta sytuacja miała wkrótce się zmienić po objęciu panowania przez najstarszego syna Senzangakhony, Shaki (w Polsce bardziej znany jako Czaka).
Shaka urodził się w 1787 r. Jego matka, Nandi, pochodziła z sąsiadującego plemienia Langeni. Ponieważ nie należała do plemienia Zulu, wódz Senzangakhona przez długi czas nie uznawał jej za swoją żonę. Początkowo nie chciał nawet przyjąć do wiadomości ciąży Nandi, rozgłaszając za radą swoich doradców, że jest to zakażenie jelit wywołane pasożytem ishaka. Według legendy przezwisko przyjęło się na tyle, że nowo narodzonemu chłopcu nadano imię Shaka, nie wielu wówczas zdawało sobie sprawę, iż przyszedł na świat jeden z najsłynniejszych władców Zulusów.
Shaka przez długi czas nie był uznawany za prawowitego spadkobiercę tronu, gdyż urodził się, zanim Nandi została oficjalnie uznana za żonę wodza. Było to nieustające źródło konfliktu pomiędzy Nandi i Shaką a grupą doradców wodza. W czasie jednej z burzliwych kłótni pobudliwa Nandi fizycznie zaatakowała jednego z doradców. Taki brak szacunku nie mógł ujść bezkarnie, więc została wydalona z plemienia. Wraz z synem przeniosła się z powrotem do rodzinnego plemienia Langeni. Jej silny charakter i naturalne skłonności do kłótni sprawiły, że i stąd została wkrótce wyrzucona. Tym razem przeniosła się do sąsiedniego szczepu Qwabe. Tutaj dostała pozwolenie na zamieszkanie, ponieważ urodziła syna jednemu z wojowników plemienia, Gendeyama. Szczep Qwabe był podporządkowany dominującemu plemieniu Mthethwa, którego wodzem był Dingiswayo.
Dingiswayo stał na czele plemienia panującego nad terytoriami położonymi na południe od rzeki White Mfolozi. Jego agresywna polityka podbojów sprawiła, że podporządkował sobie też wiele szczepów leżących na północ od tej naturalnej granicy, narażając się przy tym sąsiedniemu plemieniu Ndwandwe. Ponieważ Qwabe było jednym ze szczepów należących do plemienia Mthethwa, młody Shaka, po osiągnięciu wieku poborowego, wstąpił do jednego z jego pułków, kwaCwe.
Od roku 1807 przez następne 9 lat Shaka brał udział w wielu wojnach i podbojach, które doprowadziły do podporządkowania plemieniu Mthethwa licznych, lecz słabszych szczepów. Jednym z nich był nawet rodzinny szczep Shaki, Zulu. To w czasie tych nieustających wojen ambitny Shaka podpatrzył, przekształcił i udoskonalił taktykę walki, która w przyszłości miała mu pomóc w utworzeniu potężnego państwa Zulusów. Mimo że to jemu przypisuje się stworzenie taktyki walki, która tak efektywnie była stosowana przez Zulusów przez najbliższe 60 lat, to jednak jej początkowym twórcą był Dingiswayo.
Wódz Zulusów Senzangakhona, przed śmiercią w 1816 r., wyznaczył na swojego następcę syna, Sigujanę, jednego z potomków zrodzonego z głównej żony. Ponieważ był to czas podbojów, król Dingiswayo dążył do uzależnienia każdego możliwego szczepu, w tym i Zulu. Była to doskonała okazja, by podporządkować sobie szczep poprzez osadzenie na jego czele Shaki, który nie tylko należał do rodziny zmarłego wodza, ale już dawno oddanie służył Dingiswayo. Sigujana, prawowity następca, został szybko zgładzony w „niewyjaśnionych okolicznościach” i Shakę ogłoszono nowym wodzem szczepu Zulu. Po objęciu władzy Shaka nie marnował czasu i natychmiast zaczął wprowadzać zmiany w dowodzonych przez siebie oddziałach. Skoncentrował się na udoskonaleniu taktyki walki, wypracowanej w czasie służby wojskowej w plemieniu Mthethwa. Wkrótce została ona wypróbowana i udoskonalona w praktyce. Pod jego przywództwem obszar szczepu Zulu zwiększył się w ciągu roku ponad czterokrotnie, oczywiście kosztem innych, słabszych szczepów.
Pomimo sukcesów na polu walki i wzrostu osobistego prestiżu Shaka cały czas był oficjalnie podporządkowany wodzowi Dingiswayo. Ambitny i dumny Shaka marzył o zdobyciu niepodległości dla siebie i swojego szczepu. Był jednak za słaby militarnie, by otwarcie wystąpić przeciwko zwierzchnikowi, musiał więc cierpliwie czekać na sprzyjającą okazję. Ta pojawiła się w 1817 r., kiedy wrogie plemię Ndwandwe, w obronie przed dalszą utratą swych terytoriów, zaatakowało plemię Mthethwa. Wódz plemienia Ndwandwe, Zwide, chciał nie tylko zapobiec dalszej ekspansji Mthethwa, ale także odzyskać dotychczas utracone obszary. Był on wodzem agresywnym, pełnym wiary w swoje zdolności dowódcze i potencjał swojej armii. U podłoża tej niezachwianej wiary leżał fakt, że jego matka była znaną sangoma, wpływową szamanką, słynną w całym regionie, pozyskującą poparcie dla plemienia przez bezpośredni kontakt z zaświatami. Obok zwykłych ziół i wywarów jej chata była wypełniona czaszkami i kośćmi pobitych wrogów. Miały one być dodatkowym źródłem jej mocy szamańskiej.
Mając poparcie tak silnej sangoma, Zwide odważnie zaatakował i rozbił armię Mthethwa, biorąc w niewolę wodza Dingiswayo. Zwide, po szybkiej i bezceremonialnej egzekucji Dingiswayo, ruszył na południe, mając nadzieję na zdobycie całkowitej kontroli nad wszystkimi terytoriami Mthethwa.
Shaka wprawdzie mógł wcześniej pomóc swojemu zwierzchnikowi, ale postanowił wykorzystać sytuację i nie wziął udziału w bitwie. Przybierając bierną postawę, miał nadzieję na uzyskanie niezależności. Niestety, posunięcie okazało się ryzykowne, gdyż musiał stawić czoła zwycięskiemu plemieniu Ndwandwe, walcząc już nie o własną niezależność, ale o przetrwanie całego plemienia Zulu. W 1818 r. doszło do bitwy koło wzgórza kwaGqokli, w której liczebnie mniejsze plemię Zulu starło się z Ndwandwe. Żadna ze stron nie odniosła zdecydowanego zwycięstwa. Moralny triumf należał jednak do Shaki, gdyż była to jego pierwsza poważna bitwa jako głównodowodzącego całej armii. Dysponował mniejszą liczebnie armią, ale mimo tego nie dał się pokonać. Od tego momentu Shaka, używając swoich zdolności wojskowo-dyplomatycznych, zaczął podporządkowywać sobie słabsze szczepy. Wiele z nich, przeciwnych brutalnym rządom Zwide, dobrowolnie podporządkowało się nowemu wodzowi. Do ostatecznej bitwy z Ndwandwe doszło rok później nad rzeką Mhlatuze. Tę bitwę zdecydowanie wygrał Shaka, doszczętnie rozbijając wroga i wypędzając resztki niedobitków w rejony dzisiejszego Swazilandu (Suazi). Zwide wprawdzie udało się uciec, nigdy jednak nie zdołał odbudować potęgi swojego plemienia. Po jego śmierci władzę objął jego syn, Sikhunyana.
Po tak znacznym zwycięstwie nic już nie stało na przeszkodzie, by Shaka uzyskał całkowitą dominację nad regionem i objął absolutną władzę nad każdym okolicznym plemieniem. Był to początek niezależnego i zjednoczonego państwa Zulu. Do ewentualnych podbojów nowych terenów, a także do obrony przed najazdami sąsiednich plemion potrzebował silnej i dobrze wyszkolonej armii. Było to możliwe za sprawą obowiązkowej służby wojskowej, wprowadzonej jeszcze za czasów wodza Senzangakhona. Dzięki temu w ciągu kilku lat armia Shaki z początkowej liczby 350 wojowników rozrosła się do 20 tys. Po pewnym czasie podbite i podporządkowane szczepy i plemiona zaczęły przyjmować nazwę Zulu, przez co oficjalna liczba macierzystego plemienia wzrosła do około 250 tys. Panowanie Shaki nie było już okresem walk o przetrwanie, ale czasem podbojów terytorialnych. Plemię rozrastało się nie tylko liczebnie, ale i zyskiwało dodatkowe obszary. Całe społeczeństwo szybko się wzbogaciło. Wśród Zulusów oznaką bogactwa było bydło; wkrótce wyhodowane lub zagrabione stada liczono w setkach tysięcy sztuk.
Taki szybki rozwój państwa wymagał rządów żelaznej ręki. Shaka był nie tylko inteligentnym i przebiegłym wodzem, ale także bezwzględnym i brutalnym. Nie wahał się uśmiercić nikogo, choćby nawet za najmniejsze przewinienia. Często można było stracić życie za tak błahe przewinienia jak wyłamanie się z rytmu w czasie musztry, kichnięcie podczas uczty lub „brak szacunku” w spojrzeniu. Żelazna dyscyplina w armii była także utrzymywana poprzez częste egzekucje.
Po wprowadzeniu do powszechnego użytku krótkiej włóczni do walki wręcz Shaka często przeprowadzał inspekcje powracających z bitwy oddziałów. Jako że rzucanie włócznią było surowo zabronione, wojownik powracający bez swojej broni (czyli podejrzany o nieprzestrzeganie zakazu) był natychmiast zabijany ku przestrodze innych. Oczywiście tak brutalne panowanie budziło u niektórych odruchy sprzeciwu i chęć zmian, a to w rezultacie prowadziło do spisków i prób zamachu.
Po pewnym czasie pojawiło się także nowe zagrożenie dla niepodległości państwa Zulu, czyli pierwsi biali koloniści, którzy pojawili się w 1824 r. Przybyli oni z obszarów dzisiejszego Kapsztadu i założyli pierwszą większą osadę, Port Natal (obecnie Durban). Kilku osadników złożyło kurtuazyjną wizytę w królewskiej osadzie Shaki, kwaBulawayo, położonej 120 km od Port Natal. Otrzymali oni od króla pozwolenie na osiedlenie się na terytorium Natalu, będącego dotychczas oficjalnie terenami państwa Zulusów. Był wśród nich młody kolonista, poszukiwacz przygód i fortuny, Henry Francis Fynn.
Fynn, były porucznik brytyjskiej marynarki wojennej, uzyskawszy poparcie finansowe inwestorów z Kapsztadu, otworzył w Port Natal małą firmę handlową. Przypadkowo w trakcie jego odwiedzin doszło do nieudanego zamachu na życie Shaki, dokonanego prawdopodobnie przez członków podbitego plemienia Ndwandwe. Ranny wódz został wyleczony przy pomocy Fynna, który w podziękowaniu za to otrzymał na własność farmę o powierzchni 9 tys. km2. Prawdopodobnie rany, jakich doznał Shaka, były powierzchowne i wyleczyłby się z nich bez pomocy Fynna, lecz ten doskonale wykorzystał tę okazję. Od tego czasu Fynn spędził z Shaką wiele godzin, opisując odległy świat Europy. Częstym tematem były też sprawy związane z techniką wojskową, a w szczególności z bronią palną. Spostrzegawczy Shaka zauważył, że czas na powtórne załadowanie popularnego wśród osadników muszkietu gładkolufowego Brown Bess może być wykorzystany do kontrataku przez oddziały nieuzbrojone w broń palną. Fynn przystąpił wówczas do wyjaśniania taktyki używania dwóch linii strzeleckich, strzelających i ładujących na przemian. Tego rodzaju dyskusje uświadamiały królowi, jak zmieni się oblicze przyszłego konfliktu. Shaka przewidywał kłopoty, jakie przyniesie białe osadnictwo, oznajmiając przed śmiercią swoim podwładnym: „Wasza ojczyzna, moje dzieci, będzie opanowana przez białych ludzi, którzy przybędą zza morza”3. Prorocze słowa miały się spełnić za niecałe 60 lat.
Ostatnia większa bitwa, jaką dowodził Shaka, odbyła się w 1825 r. Ostatni władca plemienia Ndwandwe, Sikhunyana, postanowił powrócić do Natalu i w ostatniej desperackiej próbie odzyskać to, co utracił jego ojciec. Shaka wyruszył mu na spotkanie z armią liczącą prawie 40 tys. wojowników. Sikhunyana nie miał tak naprawdę zbyt wielkiej szansy na sukces. Został doszczętnie rozbity, tracąc przy tym większość swoich wojowników. Bitwa była nie tylko ostatnim aktem długotrwałej rywalizacji pomiędzy Ndwandwe i Mthethwa (a potem Zulu), ale jako pierwsza została opisana przez europejskiego osadnika. Henry Fynn, jako nieoficjalny doradca i przyjaciel Shaki, miał możliwość obserwować całą bitwę z bezpiecznej odległości. Opisał w pewnych detalach zuluską taktykę „bawolich rogów”, rytuały przed bitwą i po niej, zwycięską paradę połączoną z nagradzaniem bohaterów i likwidacją tchórzy, masakrę towarzyszących wrogiemu wojsku cywilów i egzekucję jeńców. Jego pamiętniki były pisane językiem barwnym, pełnym upiększeń i nieścisłości, co po kilku latach stało się źródłem wielu legend, często niemających nic wspólnego z prawdą. Mimo to były to jedne z pierwszych pisanych źródeł informacji dotyczących państwa Zulusów.
Próba zamachu i obecność białych osadników w niczym nie ostudziła brutalnych rządów Shaki. Kulminacją jego krwawych poczynań był okres po śmierci ukochanej matki, Nandi, w październiku 1827 r. Wtedy to pogrążony w rozpaczy Shaka skazał na śmierć od tysiąca do 7 tys. żałobników (zapisy nie są ścisłe w tej kwestii). Z jego polecenia wraz z matką zostało też pogrzebanych żywcem (i z połamanymi kończynami) 10 służących, mających dotrzymać jej towarzystwa w zaświatach. Do tego 12 tys. wojowników, utrzymywanych przez okoliczną ludność, miało przez cały rok pełnić przy grobie wartę honorową. Jednak najgorszym rozkazem, który w zasadzie doprowadził do ostatecznego upadku Shaki, był zakaz, pod groźbą kary śmierci, uprawy pól i picia mleka. Zakaz został wydany na okres jednego roku. W społeczeństwie, którego podstawą wyżywienia była kukurydza i mleko, takie rozporządzenie równało się ze śmiercią głodową. Wprawdzie zostało ono odwołane po trzech miesiącach, ale było już za późno, by uspokoić podwładnych i zapobiec ewentualnym spiskom i kolejnym próbom zamachu.
Ostatni zamach na życie Shaki został przygotowany i wykonany przez członków jego rodziny, którzy zyskiwali najwięcej po jego śmierci. Głównymi spiskowcami byli jego przyrodni bracia, Dingane i Mhlangana, oraz sługa Mbopha.
Zamachu dokonano 24 września 1828 r. Spiskowcy poczekali, aż armia wyruszy na kolejną misję wojenną, zostawiając króla Shakę bez normalnej ochrony. Shaka na ten czas przeniósł się do małej, prywatnej osady, kwaNyakamub. Miał tam przyjąć przedstawicieli sąsiedniego szczepu Mpondo, którzy przynieśli pokojowe dary na zakończenie ostatniego konfliktu. W czasie spotkania Mbopha znienacka zaatakował emisariuszy, przepędzając ich z osady kijem. Zaskoczony Shaka nie miał nawet czasu, by zareagować na tak niespodziewany wybryk. W tym momencie z przeciwnej strony wybiegli Dingane i Mhlangana. Do dziś nie wiadomo, kto zaatakował pierwszy i jaka była kolej wypadków.
Przyjmuje się, że pierwszy cios zadał Mhlangana, raniąc Shake w ramię. Król, nie mając przy sobie broni, próbował uciekać, lecz potknął się i został szybko dogoniony przez drugiego brata, Dinganę. Dingane nie okazał litości na prośby o łaskę i szybko dobił ofiarę. Ciało Shaki zostało bezceremonialnie pogrzebane w królewskiej zagrodzie kwaDukuza, która szybko została zapomniana i zamieniła się w ruinę. Na miejscu ostatniego spoczynku króla Shaki leży dziś miasto Stanger.
Na wieść o śmierci króla armia natychmiast powróciła do królewskiej osady. Na krótko przed jej przybyciem Dingane, zgodnie z odwieczną tradycją przejmowania władzy, rozprawił się z konkurentami do tronu, mordując współzamachowca Mhlanganę i 12 innych przyrodnich braci. By zjednać sobie armię i resztę społeczeństwa, Dingane postanowił chwilowo zaprzestać podbojów, tymczasowo rozwiązując armie i odsyłając wojowników do rodzinnych osad na zasłużony odpoczynek. Oczywiście, nie zaprzestał czystek politycznych w swoich szeregach, uśmiercając większość popleczników i głównych dowódców Shaki. Ci, którzy ocaleli, musieli przysięgać całkowitą lojalność swojemu nowemu władcy lub opuścić kraj i szukać miejsca gdzieś indziej. W państwie Zulu nastał okres względnego spokoju. Dopiero po upływie 10 lat odbyła się pierwsza poważniejsza bitwa, tym razem przeciwko nowemu przeciwnikowi, białym osadnikom.
Nowy król, mając niespełna 30 lat, lubował się bardziej w ucztach i paradach niż krwawych podbojach. Oczywiście, armia była cały czas utrzymywana według starego systemu, i od czasu do czasu wzywana do obrony granic, ale już nie w takim zakresie do podbojów jak za czasów Shaki.
Okres panowania Dingane to także okres rozwoju europejskiego osadnictwa. Sąsiedni Port Natal rozwijał się szybko, a liczba jego ludności wzrastała nie tylko o nowych osadników, ale także o tubylczych przesiedleńców, niezadowolonych z rządów Shaki, a także jego następcy, Dingane. Jednak największym zagrożeniem dla państwa Zulusów miało się okazać przybycie nowych osadników z zachodu, farmerów pochodzenia holenderskiego, tzw. Burów.
W 1834 r. Burowie postanowili opuścić wschodnie tereny przylądkowe dzisiejszego Kapsztadu. Głównymi powodami rozpoczęcia swojej wielkiej wędrówki była obawa przed ciągłymi atakami lokalnych plemion, a także chęć uzyskania niezależności od władzy brytyjskiej. Brytyjczycy usiłowali podporządkować sobie Burów politycznie i finansowo, nie oferując nic w zamian. Burowie byli niezadowoleni z wysokich podatków i wprowadzenia nowego prawa, znoszącego niewolnictwo i stawiającego tubylcze plemiona na równi z białymi osadnikami. Ponieważ byli oni doskonałymi, ambitnymi i szybko się rozwijającymi farmerami, zaczęli też odczuwać braki wystarczającej ilości dobrej ziemi rolnej.
W latach 1834–1840 około 15 tys. Burów wyruszyło na poszukiwanie nowych terenów osadniczych. Podążali oni w kierunku północnym, by nawiązać kontakt handlowy z koloniami portugalskimi, i we wschodnim, by osiedlić się w okolicach Natalu. Główna grupa pod przewodnictwem Pieta Retiefa, przy pomocy Gerta Maritza i Pieta Uysa, przybyła w okolice Durbanu (tak został nazwany w 1835 r. Port Natal) pod koniec 1837 r. Podobnie jak wcześniej Henry Fynn, także i Piet Retief postanowił uzyskać od króla Dingane oficjalną zgodę na osiedlenie się na terytorium Natalu, urzędowo podlegającemu państwu Zulu. W tym celu na początku 1838 r. wybrał się z wizytą do królewskiej zagrody w uMgungundlovu, gdzie został poinformowany o warunkach, które musi spełnić, jeśli chce się osiedlić. Dingane z początku przyjął emisariuszy przychylnie i dodatkowo zażądał, żeby Retief ze swoją grupą odzyskał stado bydła, skradzione przez sąsiedni szczep Hlubi. Nie było to trudne dla uzbrojonych w broń palną osadników i zadanie zostało szybko wykonane. Po zwróceniu stada osadnicy zostali zaproszeni na ucztę, w czasie której otrzymali prawo na osiedlenie się na wybranych terenach Natalu. Nic niepodejrzewający osadnicy biesiadowali przez parę dni. 6 lutego, w ostatnim dniu uczty, król Dingane ukazał swoje prawdziwe oblicze. Będąc inteligentnym wodzem, obawiał się następstw, jakie pociągnie za sobą osadnictwo białych. Niepokoiła go szybko wzrastająca liczba nowych osadników, a także ich militarna siła, szybkość koni i potęga broni palnej. Nie widząc innego wyjścia, postanowił zniszczyć osadnictwo w zarodku. Biesiadujący Burowie zostali pojmani i zaprowadzeni na miejsce egzekucji. Nie mieli żadnych szans na obronę, ponieważ przed ucztą zgodnie z tradycją pozostawili całe swoje uzbrojenie przy głównej bramie wjazdowej do królewskiej osady.
Pojmani Burowie zostali zebrani na pobliskim wzgórzu skazańców, gdzie najpierw połamano im wszystkie kończyny, a następnie uśmiercono uderzeniami w głowę. Piet Retief został zabity na samym końcu, przyglądał się najpierw śmierci wszystkich swoich współtowarzyszy, w tym swojego dwunastoletniego syna. Po tej masakrze szybko nastąpiła druga, gdy wysłany oddział Zulusów zaatakował pobliskie karawany i osady. W ciągu następnych dwóch dni zginęło ponad 500 Burów. Wraz z nimi poległo około 300 osób tubylczej służby. Ci, którzy ocaleli, od razu zaczęli planować akcje odwetowe.
Pierwsza grupa bojowa pod dowództwem Pieta Uysa wyruszyła w kwietniu, przekraczając rzekę Buffalo. Czekali jednak na nich przygotowani w zasadzce Zulusi. Wojownicy ukryli się pomiędzy krowami licznego stada, które Burowie próbowali zagarnąć. Zaskoczenie było całkowite. W czasie walki zginęło 10 osadników, w tym Piet Uys i jego syn. W tym samym czasie osadnicy z Durbanu próbowali wspomagać Burów, wysyłając dodatkowe oddziały wojskowe. Po kilku zwycięskich potyczkach zostały one jednak zaskoczone przez Zulusów w pobliżu rzeki Tugela i całkowicie rozbite. Niedobitki uciekły na południe kraju lub schroniły się na statkach w porcie Durban. Durban był uznawany za miasto pod zarządem brytyjskim (Zulusi podpisali z Brytyjczykami akt o nieagresji), jednak oburzony zachowaniem jego mieszkańców Dingane rozkazał je splądrować, a następnie zrównać z ziemią. Rozkaz został sumiennie wykonany.
Większość mieszkańców miasta jednak ocalała, znajdując schronienie na zakotwiczonych przy brzegu statkach. Taki ciąg porażek podłamał ducha burskich osadników. Wielu chciało opuścić Natal i wracać do Kapsztadu. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. W osadach i kolumnach transportowych kończyła się żywność. Dookoła nich trawa została wyjedzona przez stada bydła, które wkrótce zaczęły głodować. Podobno jedyne, co powstrzymało osadników przed opuszczeniem Natalu, to niezłomna postawa kobiet, które domagały się rewanżu za śmierć swoich bliskich.
W sierpniu 1838 r. Burom udało się odeprzeć trzydniowy atak Zulusów na jedną ze swoich kolumn transportowych. Stracili jednak przy tym wszystkie stada krów. W tym też czasie zachorował i zmarł jeden z ich przywódców, Gert Maritz.
W obliczu kończącej się żywności i rozprzestrzeniających się chorób Burowie postanowili zaprzestać obrony i przejść do ataku, by przejąć inicjatywę. Pierwszym krokiem było obranie nowego przywódcy; został nim Andries Pretorius. Nowy przywódca od razu wprowadził żelazną dyscyplinę. Wcześniej jej brak często wpędzał Burów w kłopoty, ponieważ niezależni i dumni osadnicy nie doceniali przeciwnika i nie stosowali żadnych środków ostrożności.
W grudniu wyruszyła nowa kolumna osadnicza składająca się z 64 wozów. Oddział Pretoriusa liczył 468 ludzi, wspierany przez 3 armaty. Po przekroczeniu rzeki Ncome zwiadowcy burscy wypatrzyli zbliżający się oddział Zulusów. Dało im to czas na przygotowanie kolumny do obrony. Taktyka obronna polegała na ustawieniu wozów w obronny szyk w kształcie koła, tzw. laager. Dyszel każdego wozu był podczepiony pod tylną oś poprzedniego, a szczeliny pomiędzy wozami były wypełniane workami lub skrzyniami. W centrum tak sformowanego laagera zbierano woły pociągowe i konie. Zza przygotowanej bariery obrońcy mieli większe szanse odparcia natarcia, szczególnie gdy mieli broń palną.
16 grudnia 1838 r., na umocniony obóz burski uderzyli Zulusi. Była to niedziela i nadchodzące starcie miało niemal religijne znaczenie dla osadników. Według legendy 12 tys. Zulusów pod dowództwem wodza Ndleli przez dwie godziny próbowało bezskutecznie przełamać obronę Burów. Nieustające salwy obrońców zadały nacierającym druzgocące straty, nigdy nie dopuszczając wroga bliżej niż na odległość 10 m. Szczęście dopisywało obrońcom, gdyż poranna mgła nie zawilgociła prochu strzeleckiego, a woły i konie, pomimo zgiełku bitwy, nie wpadły w panikę. Krew zabitych wojowników zabarwiła wody pobliskiej rzeki, która odtąd była znana jako Krwawa Rzeka (Blood River). Zulusi stracili tego dnia około 3 tys. wojowników, co wydaje się olbrzymią liczbą w porównaniu z 4 rannymi Burami. Wielu historyków podważa te liczby. Dla porównania, w 1879 r. Brytyjczycy w Rorke’s Drift bronili się przez 5 godzin na bliską odległość, dysponując nowoczesnymi karabinami, ale udało im się zabić „tylko” 600 wojowników. W tamtych czasach tak przedstawione zwycięstwo zdecydowanie pomogło podnieść morale burskich osadników i umocniło ich w przekonaniu, że są wybraną i ochranianą przez Boga nacją. Przekazy zuluskie nigdy nie przypisywały tej bitwie tak dużego znaczenia, a już z pewnością nie potwierdzały tak wysokich strat.
Po bitwie Burowie odzyskali część swoich stad bydła i wycofali się z powrotem w stronę Natalu. Ich przywódca, Andries Pretorius, w drodze powrotnej postanowił także odwiedzić miejsce kaźni Retiefa. Mimo że jego zwłoki leżały niepogrzebane przez kilka miesięcy i były wystawione na niszczące działania czynników atmosferycznych, to jednak został przy nich odnaleziony kawałek wyprawionej skóry z zapisanym na nim aktem nadania Burom ziemi w Natalu. Był to kolejny „cud”, jaki pomógł kolonizatorom zdobyć przyczółek na nowych ziemiach. Dokument był kilkakrotnie badany w celu potwierdzenia jego autentyczności aż do lat wojen burskich (1899–1902), kiedy to zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Na podstawie tego aktu Burowie osiedlili się na ziemiach położonych 80 km od Durbanu. Tak powstała republika burska z nową stolicą, nazwaną ku pamięci Pieta Retiefa i Gerta Maritza, Pietermaritzburg. Nowe państewko przyjęło raczej skomplikowaną nazwę Wolnej Prowincji Nowej Holandii w Południowo-Wschodniej Afryce (Free Province of New Holland in South East Africa), ale później znanej bardziej pod potoczną nazwą Republiki Natalii (Republic of Natalia).
Jednym z czterech przybranych braci króla, którym Dingane nieostrożnie darował życie w czasie walk o tron, był Mpande. Ten najstarszy z braci odznaczał się pokojowym usposobieniem i nieprzeciętną inteligencją. W 1839 r., obawiając się o swoje życie, Mpande uciekł do Natalu wraz z 17 tys. wiernych poddanych. Burowie w tym czasie byli już zmęczeni ciągłym przelewem krwi i powoli zaczynali szukać rozwiązania tej kłopotliwej sytuacji. Ucieczka Mpande podsunęła im taką sposobność. Zawarto sojusz, na mocy którego Mpande, ze wsparciem oddziałów burskich, powrócił w rodzinne strony, by odzyskać utracone ziemie. W styczniu 1840 r. rozbił on wojska króla Dingane w jednej z ostatnich bitew stoczonych według starych tradycji. Nie brały w niej udziału ani konie, ani oddziały uzbrojone w broń palną, tylko 10 tys. wojowników uzbrojonych w tradycyjne tarcze i dzidy. Dingane został zmuszony do ucieczki w północne regiony swojego państwa. Został tam szybko odnaleziony i zabity przez jedno z lokalnych, lecz wrogich mu plemion.
Na wieść o śmierci Dingane Mpande został ogłoszony nowym królem Zulusów. Wybór został szybko zaaprobowany przez rząd republiki burskiej, za co otrzymał około 40 tys. sztuk bydła. Taki rozwój wydarzeń w Natalu był z coraz większym niepokojem obserwowany przez rząd brytyjski w Kapsztadzie. Według brytyjskiego prawa Burowie cały czas podlegali jego władzy, a w świetle paktu o nieagresji, jaki był podpisany pomiędzy rządem brytyjskim a rządem króla Dingane, dotychczasowe podboje Burów były całkowicie bezprawne. By odzyskać kontrolę nad sytuacją, w 1842 r. rząd brytyjski, w celu umocnienia swojej pozycji, wysłał do Durbanu interwencyjny oddział piechoty, mający za zadanie przywrócenie względnego pokoju. Został on jednak szybko rozbity przez pewnych siebie Burów w bitwie pod Congellą. Okrążeni niedobitkowie brytyjscy wraz z częścią ludności cywilnej bronili się przez następny miesiąc. W odpowiedzi na taki obrót sprawy Brytyjczycy wysłali do Durbanu większe posiłki, czyli wszystkie dostępne w tym czasie oddziały wojskowe. 5 kompanii 25. pułku piechoty, które przybyły z odsieczą, przerwało okrążenie i zajęło Pietermaritzburg. Natal został oficjalnie przyłączony do Korony brytyjskiej, a republika burska przestała istnieć. W 1845 r. Natal został ogłoszony prowincją Kolonii Przylądkowej (Cape Colony) z rządem składającym się z gubernatora i 5 doradców. W tym czasie większość Burów opuściła Natal, by kontynuować swój Trek w kierunku północnym, ku obszarom dzisiejszego Transvaalu (Transwal) i Orange Free State (Wolne Państwo Orania, regiony dzisiejszej Republiki Południowej Afryki). Na ich miejsce przyszli inni osadnicy pochodzenia europejskiego, a także uchodźcy z państwa Zulu. Do 1879 r. liczba nowych mieszkańców Natalu wzrosła do około 250 tys.
Mpande, nowy władca państwa Zulusów, miał o wiele bardziej pokojowe nastawienie niż jego poprzednicy. Zamiast na podbojach okolicznych szczepów cały wysiłek skupił na odbudowie państwa zniszczonego długimi wojnami domowymi. Dowodem jego sprawnych rządów było nie tylko to, że w chwili jego śmierci państwo było całkowicie sprawne ekonomicznie i niezależne politycznie, ale i fakt, iż zmarł on śmiercią naturalną — rzadki przypadek jak na wodza państwa Zulusów! Mpande lubował się w różnego rodzaju ucztach, obchodach i paradach. Pod koniec swojego życia był tak otyły, że słudzy musieli go obwozić na małym wózku.
Mimo swojej poważnej tuszy zdołał on spłodzić 23 synów. Jednym z nich był Cetshwayo, najstarszy syn pierwszej żony. Według tradycji Zulu dzieci pierwszych żon nie zostawały następcami tronu, zaszczyt ten przypadał potomkom zrodzonym z tzw. żony głównej, którą władca wybierał dopiero w późniejszym okresie swojego życia. Mogła to być druga, trzecia lub nawet czwarta żona. Król Mpande nigdy nie uznawał Cetshwayo za swojego następcę. Jego wybór padł na najstarszego syna z drugiego małżeństwa, Mbuyaziego.
Cetshwayo urodził się przypuszczalnie w 1832 r., był synem pierwszej żony Mpande, Ngqumbazi. Podążył wraz z ojcem na dobrowolne wygnanie w 1839 r. I właśnie na wygnaniu, w chwili słabości, Mpande ogłosił Cetshwayo jako swojego następcę. Po koronacji na króla Mpande próbował jednak odwołać tę decyzję. W 1850 r. Cetshwayo wraz z siedmioma przyrodnimi braćmi zaciągnął się do nowo sformowanego pułku uThulwana. Był to okres, kiedy wódz Mpande próbował rozszerzyć granice państwa. Ponieważ na południu i na wschodzie znajdowali się biali osadnicy, Mpande zwrócił swoją uwagę ku północy, ku obszarom państwa Swazilandu. Zulusi wyruszali na podbój już kilka razy, ale bez żadnych spektakularnych rezultatów. Król Swazilandu wiedział, że nie ma szans w otwartym starciu i za każdym razem wycofywał się w góry, gdzie bronił się, stosując taktykę walki partyzanckiej. Sytuacja zmieniła się w 1852 r., kiedy Zulusi znienacka zaatakowali, osaczając wojska przeciwnika. W czasie tych walk młody Cetshwayo odznaczył się szczególną odwagą. Legenda głosi, że w pewnym momencie, będąc w okrążeniu, własnoręcznie zabił kilku przeciwników, ocalając siebie i kilku wojowników. Taką wojowniczą postawą zwrócił na siebie uwagę jednego z ważniejszych dowódców (induna), wodza Mnyamana. Mnyamana polubił zdolnego młodzieńca i jako jego mentor wziął go pod opiekę. Cetshwayo wykorzystał tę znajomość w przyszłym starciu z oponentem do tronu, przyrodnim bratem Mbuyazim.
Rywalizacja pomiędzy Mbuyazim i Cetshwayo przybierała coraz większe rozmiary. W oczach Mpande Mbuyazi był cały czas faworytem, choć król z niepokojem spoglądał na wzrastającą popularność Cetshwayo. Obydwaj pretendenci do tronu byli doskonałymi wojownikami, co w społeczeństwie Zulusów było bardzo ważne. Różnili się jednak charakterami. Mbuyazi był wojownikiem wysokim i dobrze zbudowanym, ale swoim zachowaniem okazywał brak szacunku podwładnym i szybko potrafił irytować przełożonych. Cetshwayo z kolei był zręcznym politykiem, zawsze okazywał należny szacunek przełożonym i radzie starszych plemienia. Bardzo interesował się też życiem swoich podwładnych. Znał doskonale historię i tradycję swojego plemienia. Używał tej wiedzy, by okazać zrozumienie dla spraw przeciętnego Zulusa. Po 1855 r. zaczął także aktywnie pracować nad wzmocnieniem swojego poparcia. Odbył wiele spotkań z niższymi rangą dowódcami poszczególnych oddziałów, a także wiele podróżował, odwiedzając osady na samych krańcach państwa.
Jego poparcie tak wzrosło, że był zdolny zrzeszyć swoich popleczników w odrębną partię polityczną, uSuthu. Nazwa odnosiła się do dużych stad bydła, które zostały zdobyte w czasie najazdów na Swaziland. Od tego momentu słowo uSuthu było na zawsze emocjonalnie powiązane z Zulusami, będąc używane nawet jako okrzyk wojenny w czasie bitwy. Poplecznicy Mbuyaziego z kolei byli nazywani iziGqoza. Nazwa wyrażała coś, co „padało” jak krople deszczu i ironicznie odnosiła się do poparcia, które wzrastało bardzo powoli i niepewnie. Widząc, że popularność Cetshwayo rośnie bardzo szybko, zaniepokojony król Mpande postanowił odseparować go od jego matki, Ngqumbazi. Wysłał ją na północ, oficjalnie w celu objęcia władzy nad jedną z dzielnic. To samo uczynił z Cetshwayo, wysyłając go jednak na południe. Taka sytuacja nie trwała długo, gdyż okazało się, że często odwiedzający swoją matkę Cetshwayo (król nie mógł tego oficjalnie zabronić) zaczął zdobywać poparcie w dwóch miejscach jednocześnie. By temu zapobiec, po pewnym czasie oboje zostali przeniesieni do centralnego rejonu Eshowe. Król zaczął też okazywać publicznie, kto jest jego oficjalnym wybrańcem. Często wyrażało się to w prosty sposób udzielania pochwał dla zespołu Mbuyaziego podczas zawodów tańców wojennych i całkowitego ignorowania wysiłków zespołu Cetshwayo. Czasami te intrygi polityczne przybierały bardziej poważną postać.
Jedna z uroczystości państwowych wymagała, by pułk uThulwana stawił się w pełnym uzbrojeniu i oporządzeniu. Ponieważ tarcze wojowników były własnością króla, musiały być one wydane oddziałom przed każdą uroczystością lub wyprawą wojenną i zebrane po ich zakończeniu. Podczas jednej z tych czynności Mpande trzymał w ręku dwie tarcze, wycięte ze skóry jednego byka. Tarcza z małym nacięciem pozostałym po włóczni, która zabiła byka, była uważana za bardziej prestiżową. Mpande prawie że wręczył taką tarczę Cetshwayo, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie i oddał ją Mbuyaziemu. Było to otwarte ukazanie braku szacunku dla młodego Cetshwayo. W takich warunkach sytuacja powoli dojrzewała do konfrontacji. Punktem zapalnym okazała się decyzja przyznania Mbuyaziemu nowych terenów łowieckich. Leżały one blisko granicy z Natalem i były zaludnione wieloma stronnikami Cetshwayo. Mbuyazi przybył na swoje nowe tereny w 1856 r. i z typową dla siebie arogancją natychmiast zażądał, żeby wodzowie poszczególnych szczepów oficjalnie wyrazili swoje poddanie nowemu właścicielowi. Oczywiście, niektórzy dumni Zulusi tego nie zrobili, przez co zostali wypędzeni, ich osady zostały spalone, a bydło zagrabione. Odpowiedzią Cetshwayo była pełna mobilizacja przychylnych mu oddziałów. Pomimo tajnego rozkazu króla Mpande, by popierać Mbuyaziego, wiele plemion dotychczas neutralnych wyraziło swoje poparcie dla Cetshwayo. Przykładowo, był wśród nich klan wodza Hamu kaNzibe (który sam miał nadzieję na objęcie królewskiej władzy), niezależne plemię północne Mandlakazi czy też plemię rodzonego brata Cetshwayo, Ndabuko. Dziś nie znamy dokładnej liczebności zebranej armii uSuthu, jednak zakłada się, że było to 15–20 tys. wojowników.
Po stronie iziGqoza nie było aż tylu chętnych do walki. Po mobilizacji armia liczyła ok. 7 tys. wojowników. Mbuyazi miał jednak w zanadrzu oddział składający się z białych osadników, uzbrojonych w broń palną.
Bliskość granicy z Natalem ułatwiała nawiązanie wzajemnych stosunków dyplomatycznych, jednak rząd Natalu nie wyraził chęci zaangażowania się w typową międzyplemienną wojnę domową. Jako gest dobrej woli i poparcia dla Mbuyaziego prowincja wysłała mały oddział zbrojny, którego dowódcą był John Dunn. Dunn był pogranicznym agentem handlowym, ale jednocześnie nie stronił od przygody i możliwości zdobycia fortuny. Oficjalnie wyprawa tego oddziału miała na celu próbę negocjacji pokojowego rozwiązania sporu i ewentualną ochronę białych osadników na spornym terenie. Osadnicy ci nie mogli opuścić zagrożonych przez wojnę ziem, ponieważ po obfitych opadach deszczu wylała graniczna rzeka Tugela (Thugela), czyniąc barierę nie do przejścia dla obładowanych dobytkiem uchodźców. W podobnej sytuacji było około 13 tys. tubylczej ludności cywilnej, należącej do plemion przychylnych Mbuyaziemu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Frederic Augustus Thesiger, 2. baron Chelmsford (przyp. red.). [wróć]
2. Mowa o tzw. Wielkim Treku (przyp. red.). {: .PRZYPISY} [wróć]
3. D. Wylie, Myth of the Iron, Shaka in History, Pietermaritzburg 2006, s. 502. {: .PRZYPISY} [wróć]