Włochy to sen, który powraca do końca życia - Iwona Marzena Pawłowska - ebook

Włochy to sen, który powraca do końca życia ebook

Iwona Marzena Pawłowska

3,7

Opis

Ta podróż zawiedzie Cię do siebie... Pewnego dnia Anna dowiaduje się, że jest ciężko chora. Zwykłe życie staje się dla niej coraz trudniejsze. Aby nie poddać się depresji, postanawia wyjechać na tydzień do Neapolu. Przed nią staje zupełnie odmienny świat, pełen wysmakowanych wrażeń. Czy we Włoszech Anna odnajdzie to, czego szuka? 

To szósty tom serii ”Miłość bez granic”. Polecamy również „Na Kubie nikt juz nie czeka na śnieg”, „Miłość po grecku?” i inne powieści w serii ”Miłość bez granic”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (7 ocen)
3
1
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CZĘŚĆ PIERWSZAWarszawa - Mediolan - Warszawa, czyli w tę i z powrotem

Prolog

Tego dnia późnym wieczorem wybrałam numer do Pawła. Potrzebowałam z kimś pogadać. Z Pawłem znaliśmy się od lat. Był moim przyjacielem od zwierzeń, pogaduch i długich rozmów. To od niego czerpałam informacje na temat męskiego punktu widzenia, gdy w moich związkach z mężczyznami coś kulało. Z kolei Paweł zasięgał u mnie rad na tematy zawodowe. W tej relacji ja byłam umysłowa, pragmatyczna, racjonalna i zasadnicza, Paweł zaś intuicyjny, ciepły, serdeczny i emocjonalny. Łączyła nas przyjaźń damsko-męska. Przynajmniej z mojej strony nigdy nie było intencji poważniejszych, aniżeli czysty układ przyjacielski. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Dużo o sobie wiedzieliśmy, ale nie absorbowaliśmy siebie swoimi problemami. Jednak jego punkt widzenia zawsze pomagał mi zrozumieć własne stanowisko.

Tym razem nie odbierał. Na szczęście oddzwonił za godzinę.

– Cześć. Co słychać? Dzwoniłaś.

– Tak. Dzwoniłam.

– Wszystko w porządku?

Czyżby intuicyjnie wyczuł, że coś jest nie tak? – przeleciało mi przez głowę. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć, aż w końcu wykrztusiłam:

– Odebrałam dziś badania kontrolne. Mam guza.

Po drugiej stronie zapanowało dłuższe milczenie, a przynajmniej tak mi się wydawało.

– Jak mogę ci pomóc?

– Dziękuję, że pytasz. Jedyne, co możesz dla mnie zrobić, to być… – wyszeptałam.

– Jestem. Boisz się?

– Nie – skłamałam. W głębi duszy bałam się jak diabli, ale nie chciałam roztrząsać swoich emocji. W każdym razie nie teraz.

– Jeśli będziesz chciała o tym pogadać, jestem.

– Wiem. Dziękuję

Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut o jego wyprowadzce z Warszawy i aklimatyzowaniu się w nowym miejscu. Paweł po ośmiu latach życia w stolicy przeniósł się do Białegostoku, skąd pochodził. Doszedł do wniosku, że nie odnajduje się w stolicy. Choć i wyjazd w rodzinne strony był tymczasowy. Sam nie wiedział do końca, ile tam będzie. Być może wyemigruje. Kusił go wielki świat. Szukał pracy w Holandii. Już poinformował wszystkich swoich znajomych, że chce wyjechać na Zachód i tam podjąć pracę.

Wtedy mnie olśniło. Pomyślałam, że ja również powinnam nakreślić swoje marzenia i pokazać je światu, by się zaczęły dziać. Zaczęłam od opisania w dzienniku mojego wymarzonego dnia.

ROZDZIAŁ 1Marzenia

W Warszawie czułam się jak ryba w wodzie. Uwielbiałam to miasto. Kiedy w dwa tysiące drugim roku wróciłam z Włoch, natychmiast rozpoczęłam poszukiwania pracy w stolicy. Po dwóch tygodniach dostałam posadę nauczyciela historii w jednej z warszawskich szkół. Początkowo myślałam, że Warszawa będzie tylko przystankiem w moim życiu – w marzeniach widziałam siebie w małym włoskim miasteczku. Lata mijają, a ja mieszkam tu już piętnasty rok i w kierunku realizacji marzenia robię niewiele albo nic. Co jakiś czas czuję zryw i w myślach widzę siebie na ogromnym tarasie mojego wymarzonego domu na zboczach wzgórza z widokiem na błękitne morze. Trwa to jakiś czas, a później codzienne życie i bieżące sprawy absorbują moje myśli i wymarzone miejsce i życie we Włoszech odsuwam na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Kilka lat temu na jednym z kursów doskonalenia osobistego w ramach ćwiczeń miałam opisać swój wymarzony dzień. Swój opis przygotowałam z sercem, miłością i wyjątkową dokładnością. Przeniosłam się w czasie i zobaczyłam siebie w momencie, kiedy osiągnęłam to, co zamierzałam. Zobaczyłam swoje zrealizowane marzenie. Poczułam wdzięczność. Podziękowałam. Wyobraziłam sobie pozytywne myśli temu towarzyszące. Wizualizując, czułam podświadomie zapach, smak i emocje. Ale zabrakło mi działania. Wpadłam w pułapkę prokrastynacji.

Rozmyślałam o tym i o innych sprawach, leżąc jeszcze pod ciepłą kołdrą. Spojrzałam w okno. Robiło się szaro. Noc ustępowała dniowi. Dopadły mnie myśli o wczorajszej wizycie w szpitalu. Nie chciałam tego przerabiać, spychałam je głęboko w podświadomość. Wstałam, wręcz zerwałam się z łóżka. Skarpety, które założyłam przed pójściem do łóżka, teraz znalazłam na podłodze. Widocznie zsunęły mi się w nocy.

Dziś pobiegam – pomyślałam. Wróciłam do mojej pasji kilka tygodni temu, ale różnie było z motywacją do włożenia dresu, butów i wyjścia na zewnątrz. Zwłaszcza teraz w zimie. Nie marudź, kobieto – powiedziałam do siebie. Spojrzałam w duże lustro i w swoje zaspane oczy. Pod oczami widniały worki. Czułam się jednak wyspana. Od kilku tygodni pracowałam w domu. Nie miałam więc parcia, aby wstawać wcześnie rano. Jednak lata przyzwyczajenia do wczesnego wstawania zrobiły swoje i o piątej trzydzieści byłam już na nogach.

Mam taki zwyczaj, że po śniadaniu i kawie przygotowuję sobie plan działania na nadchodzący dzień. Później piszę Dziennik przez godzinę, półtorej. Następnie idę pobiegać. Biegam około godziny. Wracam, szybki prysznic, makijaż, ubieram się. Następnie przygotowuję zlecenia dla klienta w domu albo wychodzę do kawiarni w centrum miasta, aby popracować i tym samym pobyć wśród ludzi. Zabieram ze sobą laptop, koniecznie książkę i pracuję. Czasami mam spotkania z klientami na mieście. Wówczas umawiam się na nie w kawiarni, restauracji albo u klienta w mieszkaniu czy w biurze. Odkąd zrezygnowałam z etatu w dużej firmie w branży odzieżowej, gdzie zajmowałam się zakupami w handlu międzynarodowym, zostałam przedstawicielem firm włoskich w tej samej branży na rynek polski i pracuję z domu. Właśnie wchodziliśmy w nowy sezon i jutro po południu miałam lecieć do Mediolanu na trzydniowe targi, na których wystawiali się producenci dodatków, takich jak: buty, torebki, biżuteria, nakrycia głowy i szale.

Ten wyjazd do Mediolanu to jak zbawienie – przemknęło mi przez głowę. Nie będę zamartwiać się chorobą. Coraz bardziej odsuwałam od siebie ten temat. Na to, co się dzieje w nadnerczach, nie mam wpływu. Za kilka dni będę miała szczegółowe badania i wówczas będę wiedziała, co dalej. Żyję tu i teraz. Nie mam zamiaru tak daleko wybiegać w przyszłość, a tym bardziej zamartwiać się. Z naszych katastroficznych myśli realizuje się tylko 0,99% – gdzieś to wyczytałam.

Po wyjściu na zewnątrz przywitał mnie jaśniejący lutowy poranek. Chodniki były odśnieżone. W nocy był mróz, śnieg nabrał lekkości, było sucho. Zrobiłam kilka skłonów do przodu, w lewo, w prawo i pobiegłam przed siebie. Wtedy zobaczyłam swój wymarzony dzień:

 

Obudziłam się wcześniej niż zwykle, bo przed piątą. Przez drewniane żaluzje promienie wschodzącego słońca wlewały się do sypialni. Przeciągnęłam się leniwie iprzytuliłam do śpiącego obok mnie mężczyzny. Czułam, jak mnie obejmuje iprzyciąga do siebie. Uwielbiam te poranki, trochę takie leniwe, ajednocześnie znutką ciekawości, co przyniesie nadchodzący dzień. Dzisiejszy zapowiadał się wspaniale. Pocałowałam mojego ukochanego czule wpoliczek iwyskoczyłam złóżka. Był piękny czerwcowy poranek, zaczynało się lato. Słońce budziło do życia miasteczko na południu Włoch. Ja czułam, że zapowiada się upalny dzień. Uwielbiam ten włoski upał ito był jeden zpowodów, dla których tutaj się przeprowadziłam, mieszkam iżyję. Wyszłam boso na taras, który skąpany wpromieniach budzącego się słońca przyjemnie ogrzewał moje stopy. Cudownie. Czułam przyjemne mrowienie wdole brzucha. Usiadłam wwiklinowym fotelu izachwycałam się pięknymi widokami, które rozpościerały się przed moim domem. Wybrałam to miejsce, by móc każdego dnia okażdej porze roku delektować się bajkowymi krajobrazami miasteczka na stoku góry, uktórej podnóża rozpościerało się niebieskie morze. Przez cały rok napawałam się widokami pobudzającymi moją wyobraźnię. Zamyślona, nie zauważyłam, że mój mężczyzna obudził się iprzyszedł na taras, niosąc ze sobą wodę mineralną. Bez słowa wręczył mi szklankę, asam zasiadł wstojącym obok mnie fotelu itakże delektował się pięknymi obrazami icudownym porankiem. Wypiliśmy wodę, posiedzieliśmy jeszcze przez moment izaczęliśmy przygotowywać się do biegania.

Kilka razy wtygodniu biegaliśmy razem. Uwielbiałam te chwile spędzone wspólnie. Za każdym razem staraliśmy się wybrać inną trasę, aprzynajmniej ją trochę zmienić, by czuć, że jest coś nowego przed nami. Słońce było już okazałe. Pobiegliśmy wgórę miasteczka. Czułam ciepłe promienie słońca na twarzy, alekki wiatr rozwiewał moje krótkie blond włosy. Uwielbiałam tak lekko biec przed siebie. Dla mnie był to czas afirmacji iwizualizowania swoich sukcesów. Robiłam to zwykle wczasie biegania, atakże przed snem. Te dwa momenty to stan alfa mojego umysłu.

Przyjemnie tak było przemierzać charakterystyczne włoskie kręte iwąskie jednokierunkowe uliczki, które niczym wijące się serpentyny biegły przed siebie. Przy tych uliczkach usytuowane były wciasnej zabudowie domy zamieszkane przez kilkupokoleniowe rodziny. Patrzyłam zzachwytem na wypielęgnowane obejścia. Zielone soczyste ogrody zklombami kwiatów, których wyraźne kolory nadawały charakter posiadłości. Wdychałam zapach krzewów cytrusowych inapawałam wzrok błękitnym niebem.

Po godzinie wracaliśmy do domu, który kupiliśmy rok temu. Był to rodzaj hacjendy zpięcioma sypialniami, dużym salonem zkominkiem, trzema łazienkami, ogromną typową włoską kuchnią, garażem na dwa auta ipiwnicą. Dla mnie atrakcją są dwa tarasy ibalkon, zktórych możemy podziwiać fantastyczne wschody izachody słońca. Dom usytuowany jest na wzgórzu. Zjednej strony mamy podjazd wraz zogrodem porośniętym zieloną trawą idrzewami. Natomiast zdrugiej strony tarasy, au podnóża domu rozpościera się kwiecisty dywan cytrusów zbajecznym widokiem na otwartą przestrzeń. Dom jest dla mnie miejscem, wktórym mieszkam, żyję, kocham się, rozmyślam, uprawiam jogę, celebruję życie. To przestrzeń, gdzie tworzę, piszę książki, artykuły, gdzie przygotowuję się do wystąpień jako trener biznesu, atakże przyjmuję klientów ipracuję jako coach. Mój dom to także miejsce, do którego bardzo często przyjeżdżają moi znajomi, przyjaciele, rodzina. Dom jest pełen ludzi przez cały rok. Mam ogromną przyjemność spotykać się znimi, rozmawiać do późnych godzin nocnych przy dobrym włoskim winie iregionalnych specjałach. Dziś wieczorem zapewne będzie tak samo. Mam zamiar świętować sukces ogromnego kontraktu handlowego, który podpisałam.

Z takimi myślami dobiegłam do domu. Poszłam do łazienki, by wziąć prysznic, amój partner wtym czasie udał się do kuchni, by przygotować śniadanie. Włazience zdjęłam zsiebie strój sportowy iodkręciłam wodę pod prysznicem. Wdużym lustrze przypatrywałam się swojemu ciału. Jest jędrne ipiękne. Kocham siebie. Biorę prysznic, dokładnie masując wszystkie partie ciała, tak by poczuło się dopieszczone przeze mnie iważne. Następnie miękkim dużym ręcznikiem frotte wycieram ręce, nogi, brzuch. Delikatnie wklepuję wciało pachnący owocami balsam. Na koniec zostawiam pielęgnację twarzy. Opuszkami palców wmasowuję dobrej jakości krem do twarzy, stać mnie na niego, bo jestem tego warta. Moja twarz jest piękna, jasna isprężysta. Moje krótkie blond włosy rozczesuję grzebieniem ipozwalam im swobodnie się ułożyć. Włosy mam gęste, silne zpołyskiem. Lubię ich naturalność. Na koniec pryskam się smużką perfum Armani Code. Kocham ten zapach. Używam go zamiennie zHugo Boss Woman.

Taka piękna, pachnąca idę do garderoby, gdzie już czeka na mnie zwiewna ielegancka sukienka zjedwabiu. Zakładam ładną bieliznę, uwielbiam delikatne koronki wwyraźnych kolorach. Dziś pod sukienkę wkolorze soczystej dojrzałej maliny zakładam wtakim samym odcieniu biustonosz istringi. Do tego zgrabne imiękkie skórzane sandały. Tak wystrojona schodzę na dół do kuchni, gdzie czeka na mnie kawa przygotowana przez kochającego mężczyznę.

Lubię wspólne śniadania. To czas, kiedy możemy podyskutować onaszych planach na nadchodzący dzień. Ja delektuję się pyszną, świeżą ipachnącą kawą zmlekiem. Rozkoszuję się lekkimi biszkoptami zkonfiturami. Na koniec sok iwoda.

Sprzątam ze stołu. Mycie zębów ijeszcze czas na dopracowanie makijażu. Włazience przed lustrem nakładam krem zfiltrem, następnie delikatnie rozprowadzam make-up, dużym pędzlem nakładam lekką nutę pudru, trochę różu na policzki. Na powieki dwa kolory cieni, tak by dobrze komponowały się zkolorem sukienki, kredka itusz do rzęs. Jeszcze lekkie muśnięcie jasnoróżowej pomadki na usta ijestem gotowa do wyjścia. Przyglądam się sobie wlustrze ijestem bardzo zadowolona zefektu. Czuję się rewelacyjnie, kobieca, pewna siebie, aw dodatku taka elegancka. Na krześle czeka przygotowana skórzana torba zlaptopem, aobok trochę mniejsza, ale gustowna torba zmoimi podręcznymi kobiecymi akcesoriami. Na takie słońce niezbędne są duże ciemne okulary typu mucha. Kluczyki od auta już czekają na komodzie tuż przy drzwiach wyjściowych.

Czule żegnam się zpartnerem przy wsiadaniu do auta. Uwielbiam swoją hondę, ten lekki komfort jazdy. Wyjeżdżam zgarażu iudaję się do centrum miasta. Moje biuro znajduje się przy jednej zgłównych ulic miasta. Jestem prezesem firmy consultingowo-handlowej. Zajmuję się wyszukiwaniem producentów tkanin, dzianin, dodatków odzieżowych, anastępnie znajduję na nie odbiorców wPolsce, Rosji iw innych krajach. Jestem też trenerem biznesu iprowadzę szkolenia zzakresu negocjacji, sprzedaży izakupów. Moim dodatkowym zajęciem jest coaching iz ogromną przyjemnością pomagam ludziom wydobywać znich potencjał itowarzyszyć wdrodze rozwoju osobistego izawodowego.

Moje biuro mieści się wdużej przestrzennej kamienicy. Pełni rolę tak zwanego showroomu, ponieważ jest to miejsce, gdzie kilku dostawców prezentuje swoje kolekcje.

Auto parkuję przy ulicy kilka metrów od wejścia do kamienicy. Wchodzę do ogromnego budynku zdrugiej połowy XIX wieku, przechodzę przez pięknie zagospodarowany iwypielęgnowany dziedziniec. Następnie rozłożystymi schodami udaję się do jednego zapartamentów. Tam wkilku dużych przestronnych pomieszczeniach znajdują się kolekcje butów, toreb, biżuterii, atakże piękne konfekcje najwyższej jakości dzianin. Lubuję się wkaszmirach, jedwabiu idobrej wełnie.

Dziś mam spotkanie zkilkoma kupcami zAnglii, Polski, Niemiec iRosji. Za kwadrans przychodzą pierwsi klienci. Wszystko jest już przygotowane. Dwie modelki, które współpracują ze mną, są już na miejscu. Kolekcje na standach także gotowe, pięknie ułożone według linii ikolorystyki, czekają na swój wybór. Do tego buty zdobrej jakości skóry zfantastycznymi kolorowymi wzorami. Mam też torby ze skóry jagnięcej icielęcej. Uwielbiam zapach dobrze wyprawionej skóry.

Udaję się do swojego gabinetu, otwieram laptop iopracowuję umowy. Moja asystentka wszystko przygotowała, ja tylko rzucam wzrokiem, czy mam wszystko, co jest mi potrzebne, by usiąść do negocjacji zklientem isprzedać towar. Kocham ten dreszczyk emocji, który towarzyszy mi podczas spotkań.

Piersi klienci są zPolski. To tak naprawdę znajomi zfirmy, wktórej pracowałam kilka lat iw której sama byłam kupcem. Takie spotkania zwykle trwają dwie do trzech godzin. Kupcy wybierają kolekcje iasortyment. Ja wchodzę wmomencie, kiedy są już zdecydowani na zakup określonych modeli. Siadamy wówczas do stołu iprzy wskazywaniu kolejnych artykułów informuję ich ocenie. Wówczas negocjujemy warunki dostaw iformy płatności. Ważne jest to, by spotkanie handlowe przebiegało wmiłej atmosferze. Modelki prezentują się wwybranych przez kupców artykułach. Rozmawiamy otym, jakie jest zapotrzebowanie na towary, jakiego rodzaju, etc. Spotkanie dobiega końca.

Za kilka minut pojawiają się następni klienci, tym razem zainteresowani są dodatkami: butami, torbami ipaskami. To Niemcy, którzy uwielbiają mieć dobre jakościowo akcesoria. Rozumiem ich, gdyż sama to praktykuję. Kolejnymi klientami są Rosjanie, tych zkolei interesują głównie futra. To spotkanie jest nadzwyczaj długie. Im dodatkowo oferuję lunch, to jest przystawki słone isłodkie oraz szampan. Dobijamy targu izadowoleni klienci wychodzą zshowroomu.

Swoje studio tworzyłam zniezwykłą starannością. Mieszczą się tu przepiękne ieleganckie kreacje najlepszych producentów zWłoch. To do mnie zjeżdżają kupcy zcałej Europy iAzji.

Uwielbiam bywać na pokazach mody iśledzić trendy. Znam rynki europejskie iwiem, jakie są ich oczekiwania. Dużą uwagę zwracam na zapotrzebowanie Polek, te od jakiegoś czasu zaczęły zmieniać swój styl ubierania. Jest więcej żywych kolorów, mniej czerni iszarości. WWarszawie iw większych miastach wPolsce mam salony zodzieżą, zwracam uwagę na jakość, ale także ciekawy design. Prócz tego wPolsce jest coraz więcej młodych zdolnych projektantów, którzy szyją dla indywidualnego klienta iczęsto szukają czegoś innego, nowego, co będzie się wyróżniać. Jakiś czas temu było zupełnie inaczej. Teraz ważne są fantazyjne elementy, cięcia ipełne ciekawych kształtów desenie, wktóre Polki chętnie się ubierają. Dla mnie ważne jest, by materiał itowar, który sprzedaję, był najwyższej jakości, dlatego dużo podróżuję po świecie iszukam dostawców.

Jest godzina siedemnasta. Oosiemnastej mam dwugodzinny wykład wjednym zośrodków konferencyjnych wmieście. Mam więc trochę czasu, by przejrzeć korespondencję iodpisać na e-maile. Mogę podsumować dzisiejsze spotkania ido każdego zkupców wysłać informacje, ajednoczenie zapytania do producentów wybranego towaru. Zdarza się, że umawiam spotkania bezpośrednio uproducentów. Staram się wówczas, by potencjalny kupiec zobaczył, wybrał ikupił jak najwięcej modeli. Wswoim studio mam kilku wyselekcjonowanych dostawców, których towary polecam. Na spotkania zewnętrzne umawiam się także zproducentami tkanin, te zawsze sprzedają się świetnie.

Kwadrans przed osiemnastą wychodzę zbiura iudaję się parę przecznic dalej na wykład. Docieram kilka minut przed czasem. Słuchacze są już na sali. Młodzi handlowcy, którzy chcą rozwijać swoje umiejętności. Po twarzach przybyłych widzę, że są to ludzie zainteresowani tematem, adziś będą negocjacje wbiznesie. Rozpoczynam wykład, najpierw oczywiście witam się zprzybyłymi. Mam ze sobą prezentację, co niezwykle ułatwi mi pracę, ponieważ wiele sytuacji, októrych mówię, dobrze ilustrują zdjęcia. Wykład prowadzę lekko iz przyjemnością. Wykorzystuję emocje. Dobrze mnie słychać. Na koniec widzę kilka rąk wgórze. Jest niezwykle interesująco. Padają ciekawe pytania, rodzi się dyskusja. Wiele osób jest chętnych do nawiązania współpracy. Przyjeżdżając do Włoch, marzyłam, by żyć pełnią życia irealizować swoje pragnienia, by pracować na swój rachunek. To, że jestem trenerem biznesu, pozwala mi dzielić się wiedzą iwieloletnim doświadczeniem wbiznesie. Na takie spotkania chętnie przychodzą nie tylko moi dostawcy, chcąc dowiedzieć się, jak współpracować zPolakami, ale także studenci ihandlowcy, którzy rozwijają swoje umiejętności.

Za kilka tygodni mam wykład na Uniwersytecie wSienie, to dla mnie niewątpliwie nowy rozdział wżyciu. Jestem też wtrakcie pisania kolejnej książki na temat zakupów isprzedaży. Chcę, by moje książki opisywały umiejętności, które rozwijałam iktóre stawały się moimi nawykami wtrakcie kilkunastoletniej pracy zawodowej.

Wychodzę zwykładu po dwudziestej. Jest piękny iciepły wieczór. Robię sobie krótki spacer po mieście. Zastanawiam się, jaką zmianę przeszłam jako kobieta iprzedsiębiorca, odkąd przyjechałam do Włoch. Teraz zperspektywy czasu widzę, jak wyglądałam, co czułam, myślałam, zanim podjęłam decyzję owyjeździe do tego kraju. Motywacją dla mnie było to, by żyć pełnią życia irobić to, co mnie pasjonuje, co sprawia mi radość ico przychodzi mi zogromną lekkością. Ważne było dla mnie, by pracować na własny rachunek irealizować swoje marzenia. Te pragnienia poznałam wtrakcie pisania mojej pierwszej książki „Spełniaj swoje marzenia”. Azaczęłam je realizować, kiedy świadomie podjęłam pierwszy krok przybliżający mnie do celu. Dokładnie tak.

Odświeżona spacerem wróciłam do auta. To był wspaniały dzień. Co mam jeszcze wplanach na dzisiejszy wieczór? Około dwudziestej pierwszej zjemy lekką kolację zpartnerem. Będzie na niej też para naszych przyjaciół zPolski. Mieszkają niedaleko nas, możemy spotkać się przy dobrym winie, by omówić kilka wspólnych interesów.

W samochodzie włączam lekki jazz ijadę do domu. Jestem tuż przed dwudziestą pierwszą. Mój mężczyzna już jest wdomu. Czuję dobiegający zkuchni piękny zapach pieczeni. Partner uwielbia przygotowywać posiłki, robi to zogromną pasją imiłością.

Wchodzę do kuchni, czule się witamy. Zamieniamy kilka słów, anastępnie idę odświeżyć się przed kolacją. Dokładnie odwudziestej pierwszej słyszę gong –to nasi znajomi. Witamy się serdecznie, zapraszam ich do środka iwspólnie siadamy do kolacji na tarasie. Przed nami przepiękny zachód słońca, amy zprzepysznym jedzeniem idobrym winem spędzamy czas sielsko ianielsko pod włoskim niebem. Kolacja trwa dwie ipół godziny. Następnie rozchodzimy się. To był dzień pełen wrażeń idobrych relacji zludźmi, podsumowuję pod prysznicem. Jutro mam dwie sesje coachingowe umnie wdomu, dlatego też wrócę znacznie wcześniej zbiura. Wieczorem zaś idziemy do teatru.

Przepełniona radością idę do łóżka. Tutaj czeka mnie jeszcze wiele zmysłowych icielesnych rozkoszy…

 

Dla tak idealnego dnia warto poświęcić wiele, pomyślałam, biegnąc dalej. Na tym trzeba się skupiać, nie na chorobie. I iść przez kolejne dni, mając przed oczyma wizję swojej przyszłości.

Wróciłam do domu, znacznie wzmocniona na duchu i głęboko przekonana, że każdy mój następny dzień będzie krokiem do wymarzonego celu.

ROZDZIAŁ 2Mediolan

Wyjazd na kilka dni do Mediolanu i spotkania biznesowe z Włochami były dla mnie okazją, by nie myśleć o tym, że kiełkuje we mnie jakaś „jednostka chorobowa”. Za każdym razem, gdy jechałam do tego kraju, czułam, że wracam do siebie, do domu. W Polsce zaś cały czas tęskniłam za włoską ziemią. We Włoszech odradzała się moja wewnętrzna siła i moc. Od Włochów czerpałam radość życia. Na twarz wracał uśmiech, a w brzuchu czułam trzepot motyli.

Tym razem wyleciałyśmy z Ewą – moją przyszłą wspólniczką – z podwarszawskiego Modlina do Bergamo, a stamtąd autobusem do Mediolanu. Była to podróż służbowa na międzynarodowe targi odzieżowe. Planowałyśmy z Ewą połączyć siły i stworzyć wspólną firmę zajmującą się usługami handlowymi w branży odzieżowej. Obie miałyśmy długoletnie doświadczenie. Ja kilka dobrych lat pracowałam jako kupiec dla jednej z polskich marek odzieżowych, a Ewa w sprzedaży. Jednym z moich głównych zadań było negocjowanie kontraktów handlowych. Kilka razy w roku wyjeżdżałam na targi branżowe do Mediolanu albo do innych miejsc w Europie. Zajmowałam się kwestiami bardzo dla mnie przyjemnymi, czyli negocjowałam warunki płatności, terminy produkcji, dostaw, warunki jakości. Jednym słowem, byłam w swoim żywiole. Dla Ewy taki wyjazd był nowością, a jednocześnie okazją, aby poznać tę stronę biznesu.

Zimowa mroźna aura dawała się we znaki. Co prawda południe Europy jest znacznie cieplejsze, aniżeli centralna Polska o tej porze, ale postanowiłam, że zabiorę trochę ciepłych ubrań. Wygodne buty to podstawa na taki wyjazd. Zwłaszcza na targi, kiedy wędruje się codziennie po kilka dobrych godzin. Spakowałam walizkę i zadowolona pojechałam na lotnisko. W myślach przebiegłam wszystkie niezbędne rzeczy, które powinnam mieć ze sobą podczas takich wyjazdów. Okazało się, że są. Uspokojona jechałam taksówką na lotnisko.

Samolot odlatywał po szesnastej. Na wyjazd jak zwykle byłam przygotowana, kolorowe mapki wydrukowane i posegregowane, w tym też rozkład komunikacji miejskiej w foliowym skoroszycie były w gotowości w podręcznej torebce. W Mediolanie byłyśmy przed dwudziestą. Z lotniska do centrum miasta dostałyśmy się autobusem, a stamtąd do hotelu w dzielnicy akademickiej. Po wyjściu z autobusu miałyśmy udać się do metra, a później przejść kilka ulic dalej, gdzie był nasz hotel. Szczęśliwie dotarłyśmy do celu.

Kolejne dni w Mediolanie spędziłyśmy głównie w drodze. Ponieważ nasz hotel był oddalony zaledwie kilka przecznic od stacji metra Piola, postanowiłyśmy, że każdego dnia będziemy tę trasę pokonywać w jedną i drugą stronę piechotą. To będzie okazja, aby poobserwować miasto. Za każdym razem starałyśmy zmienić trochę trasę, aby więcej zobaczyć. Czasami szłyśmy do stacji metra Lambrate, aby poczuć klimat miasta. Uwielbiałam poranki, kiedy miasto budziło się do życia. Eleganckie mieszkanki Mediolanu biegły na wysokich obcasach do pracy. Kawiarnie się otwierały i zapraszały na poranne espresso lub cappuccino z chrupiącym i ciepłym cornetto. Kelnerzy rozstawiali krzesełka, wycierali stoliki, ustawiali wazoniki. Miasto tętniło życiem.

Na targach planowałyśmy spotkać się z kilkoma producentami damskich butów i torebek. Pierwszego dnia chciałyśmy obejść pawilon ze standami obuwia, następnego zaś pawilon z torebkami. Trzeciego dnia będziemy w mediolańskich showroomach i w salonach znanych domów mody. Włochy słyną z produkcji dobrego, skórzanego obuwia. Specjalizują się w tym zwłaszcza regiony Marche i Kampania, w których z dziada pradziada kontynuuje się tradycje firm, warsztatów, manufaktur zajmujących się wytwarzaniem i produkcją butów. Na takich targach zwykle można spotkać całe rodziny. Ojca, głowę rodziny, który przekazał rodzinny biznes synowi albo córce, ale jeszcze czujnym okiem dogląda jakości prezentowanych towarów. Jego potomstwo, które już prowadzi biznes. Czasami nawet matkę, która im towarzyszy i dba o to, aby dzieci i mąż zjedli ciepły posiłek.

Najbardziej ceniłam rozmowy z ojcami, tymi starszymi, dojrzałymi głowami rodzin. O butach wiedzą wszystko. Od dziecka towarzyszyli swoim rodzicom przy ich wytwarzaniu. Obserwowali, uczyli się, aby później przez kilkadziesiąt lat samemu kreować i doskonalić warsztat, a jeszcze później przekazać go swoim dzieciom i nadal uczestniczyć w sprawdzaniu jakości towarów. Mnie samą bardzo emocjonuje i absorbuje proces handlu, wymiany informacji na temat towarów, dzielenia się wiedzą, doświadczeniem, znajomością wyrobów. Uwielbiam zapach skóry, jej dotyk i fakturę. Mam taki zwyczaj, że wącham skórzane wyroby, aby poznać, czy są z prawdziwej skóry, czy z perfumowanej. Po kilku latach pracy w branży rozwinął mi się zmysł powonienia. Nie wiem, jak to się dzieje, ale po zapachu czuję, czy to jest prawdziwa skóra, czy tylko sztuczny materiał z dodatkiem zapachów ekstraktów zwierząt. Osoby z zewnątrz, niezwiązane z tematem, traktujące nazbyt powierzchownie branżę, patrzą na mnie albo ze współczuciem i zażenowaniem, albo zaskoczeniem w oczach. A ja od czasu do czasu wącham te dopiero co wykonane modele butów.

Na targach jestem w swoim żywiole. Targi dodatków w Mediolanie prezentują bardzo wysoką jakość. Włochy, a zwłaszcza Mediolan, to miejsce, gdzie tworzą najwięksi kreatorzy mody. A na targach dodatki kupują najwyżej uplasowane marki modowe, takie jak Prada, Gucci, Fendi, Bottega Veneta czy Giorgio Armani.

– Cześć – zauważył mnie Fabio, jeden z dotychczasowych kontrahentów. – Jak leci?

Ucałowaliśmy się po włosku w oba policzki.

– Dzień dobry, Fabio. U mnie dobrze, a u ciebie? Jak biznes?

– Powoli, powoli do przodu. Mamy trochę zawirowania z euro, ale w przeciwieństwie do minionego roku mamy więcej odbiorców w Rosji, a także na Ukrainie – uśmiechnął się.

– Nie myślałeś, aby się otworzyć na współpracę ze Stanami?

– Myślałem, ale… wiesz, tam są wysokie wymagania celne, a my jesteśmy małą, rodzinną firmą, za małą, żeby zainwestować, a potem przekonać się, że to nie dla nas.

– Jeśli nie spróbujesz, nie będziesz miał rozeznania.

– Mamy swoich klientów w Rosji.

– Wiem, wiem – uśmiechnęłam się. – Produkujecie głównie pod Rosjanki. Zwłaszcza kozaki z bardzo szerokimi cholewkami.

Na standzie stały dwie młode, długonogie hostessy. Dziewczyny były z pochodzenia Rosjankami. W ostatnich latach kobiety tej narodowości i Ukrainki brały udział w imprezach targowych. Niemalże przy każdym dużym standzie do witania handlowców i kupców zatrudniane były młode kobiety. Oczywiście ukierunkowane na kupców z Rosji. Sprzedaż do tego kraju była marzeniem niemalże każdego włoskiego producenta. Na rosyjskiej ziemi był pieniądz. Atrakcyjne Rosjanki miały nie tylko swoją aparycją przyciągnąć potencjalnych handlowców, ale już samą swoją obecnością i znajomością języków: rodzimego i włoskiego, ułatwić komunikację z ziomkami.

– Dzień dobry – usłyszałam za sobą głos ojca Fabio. – Co słychać?

– Dzień dobry.

– Co dziś u nas wybierzesz?

– Dziś nie wybieram. Mam dla was propozycję współpracy z kilkoma firmami w Polsce. Przedstawiam moją wspólniczkę Ewę.

– Chodź, usiądziemy. – Dojrzały siedemdziesięcioletni Włoch przesunął w moją stronę białe plastikowe krzesło. – Napijecie się kawy?

– Tak, poproszę.

– Soniu, zrób dwie kawy.

Młodsza córka naszego rozmówcy wyszła do niewielkiego pomieszczenia przy standzie i tam przygotowywała dla nas dwa malutkie espresso w miniaturowych plastikowych kubeczkach.

– Mamy w Polsce kilka butików – opowiadałam, popijając kawę – które są zainteresowane zakupem dobrego obuwia, dlatego pomyślałyśmy o waszej marce. Czy chcielibyście sprzedawać bezpośrednio do sklepów?

– Oczywiście – odpowiedział Fabio, który był tuż obok. – Jak miałaby wyglądać współpraca? Czy byłabyś przedstawicielem naszej firmy na Polskę?

– Dokładnie tak.

– Brzmi interesująco.

– Czy współpracujecie z jakimiś firmami w Polsce?

– Od lat nie.

– Zatem możemy rozpocząć współpracę. Omówmy szczegóły.

Powiodło nam się. Panowie byli zainteresowani. Przez pół godziny ustalaliśmy warunki współpracy. Następnie w towarzystwie ojca Fabio zaczęłam oglądać najnowszą kolekcję.

Właściciele firm to ludzie, którzy z racji swojego doświadczenia, a także wiedzy o produkcie, mogą o nim cały czas mówić. To ludzie niezwykle szczerzy i otwarci. Nierzadko są to fantastyczni handlowcy. Dzięki umiejętności rozmawiania o swoich towarach, znajomości branży, a także obycia wśród kupców i handlowców potrafią, ot tak, sprzedać swój towar. Ja jako kupiec zwracam uwagę na tego rodzaju detale. Rozmowy z właścicielami firmy dostarczają mi ogromnej wiedzy na temat, jak te buty się wykonuje, ale także gdzie są największe wyzwania. Na przykład te dotyczące produkcji obuwia, tego, gdzie kopyto łączy się z obcasem, gdzie i jak może być użyta skóra, które miejsca są newralgiczne, a które nie. Tych szczegółów jest naprawdę dużo.

Kupowałam różny asortyment w branży: począwszy od produktów dzianinowych, takich jak swetry, kardigany, sukienki poprzez tkaninowe płaszcze, spodnie, żakiety, skórzane kurtki, futra, a także dodatki jak torebki, apaszki, chustki, szale, biżuterię, rajstopy, paski, nakrycia głowy. Jednakże najbardziej upodobałam sobie buty.

Z Fabio i jego rodziną pożegnałyśmy się po ponad godzinie i ruszyłyśmy dalej.

– Wieczorem chcę cię poznać z moimi znajomymi Włochami. Spróbuję umówić nas na kieliszek prosecco w barze w okolicach Duomo – zaproponowałam Ewie.

– Nie mamy innych planów na wieczór?

– A masz jakieś propozycje?

– Nie. Nie znam Mediolanu.

– Zatem dzwonię do nich.

Wybrałam numer do Antonelli, którą znałam od kilku lat, a która mieszkała w Mediolanie.

– Cześć, Anto!

– Cześć. Co słychać? Jesteś w Mediolanie? Możemy się spotkać? Kiedy będziesz miała czas? Co robisz w mieście?

– Cześć. Tak, jestem i mam ogromną ochotę się z tobą spotkać.

– Fantastycznie. Zatem proponuję nasze stałe miejsce w centrum przy Piazza Duomo.

– Świetnie. O której? Może o siedemnastej trzydzieści? – zapytałam.

– Hm… – Po drugiej stronie słuchawki słychać było, że Antonella się zastanawia. – Tak. Potwierdzam. Będę już po pracy. Zatem do zobaczenia. Cześć.

– Cześć.

Uśmiechnęłam się.

– No to jesteśmy umówione na drinka. Poznasz fantastyczną i niezwykle sympatyczną osobę.

– Polubię ją?

– To już zależy od ciebie.

Zdziwiło mnie to pytanie. Są tacy ludzie jak Ewa, przy których czasami niezręcznie się odezwać, a już na pewno nie można swobodnie pooddychać. Ja z racji kilkuletniego przebywania z nią mam na nią sposób. Ewa nie dostrzegała pozytywnych aspektów życia. Dopatrywała się negatywnych skutków każdego nowego przedsięwzięcia. Zamiast wyzwań, które można rozwiązać, dla niej istniały tylko przytłaczające problemy. Jej zewnętrznej posturze, na pierwszy rzut oka, nie można niczego zarzucić. Zgrabna, szczupła figura, dobrze podcięte włosy, bystre spojrzenie. Jednak przypatrując się bliżej, można zauważyć, że ta szczupła sylwetka nie wynika z uprawianych sportów, ale z drastycznych diet. Ufarbowane włosy, zbliżone do naturalnego koloru, skrywają nazbyt wczesną siwiznę. Dobre markowe ubrania i dodatki stanowią o poczuciu własnej wartości swojego właściciela. Taka osoba cechuje się bystrością umysłu, lotnością skojarzeń i ciętym dowcipem. Dobry psycholog zauważy jednak, że pod otoczką sarkazmu i ironii nie kryje się inteligencja ani tym bardziej mądrość, ale agresja i złość. Przypisywana często inteligencji złośliwość i ostry język tak naprawdę to obnażanie braku poczucia własnej wartości, pozytywnego myślenia, a przede wszystkim miłości do samego siebie.

Miałam żal do siebie, że zaproponowałam Ewie współpracę kilka tygodni temu. Kiedy dowiedziałam się, że została zwolniona z pracy, w pierwszym odruchu współczucia wyszłam z inicjatywą i zaproponowałam prowadzenie wspólnej firmy. Wyjazd do Mediolanu miał tak naprawdę zweryfikować, czy będziemy ze sobą współpracować. Znałyśmy się od lat, ale nigdy nie spędziłyśmy ze sobą pełnych dwudziestu czterech godzin. I to właśnie nasza wspólna podróż dała mi wiele do myślenia. Okazało się bowiem, że nie przepadałam za Ewą. Nie lubiłam jej. I przekonywałam się o tym w każdej kolejnej minucie. Czułam się źle, miałam uczucie wewnętrznego dyskomfortu, rozdarcia. Intuicyjnie nie widziałam dla nas wspólnej drogi. Po powrocie z nią porozmawiam – postanowiłam.

Późnym popołudniem wybrałyśmy się na spacer do centrum miasta. Wysiadłyśmy na stacji metro Duomo i ruszyłyśmy przed siebie podziwiać największy kościół na świecie. Zadarłyśmy głowy i mrużąc oczy przed promieniami zachodzącego słońca, oglądałyśmy gotycką, marmurową katedrę.

– Kilka lat temu ogromną frajdę sprawiło mi wspinanie się schodami na dach katedry i podziwianie panoramy Mediolanu w blasku słońca z widokiem na ośnieżone szczyty Alp. To ten obraz przez te wszystkie lata przyciąga mnie do Włoch – rozmarzyłam się.

Ewa spojrzała na mnie z ciekawością.

– Tęsknisz?

– Bardzo.

Po wyjściu z katedry udałyśmy się w kierunku Galerii Wiktora Emanuela. Dochodziła siedemnasta, a ja chciałam punktualnie dotrzeć na umówione spotkanie z Antonellą do kawiarni Marchesi. To cudowne miejsce, a włoskiej kawy nigdy nie miałam dość. Kiedy tylko dotarłyśmy, znalazłyśmy wolny stolik i zamówiłyśmy popołudniowe espresso. Po kilkunastu minutach wpadła do lokalu szczupła Włoszka. Było z nią dwóch mężczyzn i młoda dziewczyna. To był fantastyczny wieczór. Wypiliśmy kilka drinków. Z Antonellą powspominałyśmy dawne czasy, kiedy była jeszcze stażystką we Włosko-Polskiej Izbie Handlowo-Przemysłowej w Warszawie, gdzie się poznałyśmy i trochę czasu ze sobą spędziłyśmy. Anto co prawda w Polsce była przez pół roku, jednak nawiązana wtedy relacja między nami przetrwała ponad dziesięć lat.

Antonella ni stąd, ni zowąd zapytała, czy mam jeszcze kontakt z Giannim. Nigdy podczas naszych ostatnich rozmów o to nie pytała, a dobrze znała historię mojej znajomości z pewnym Włochem z Wenecji. Historia wydarzyła się ponad dziesięć lat temu. Po odejściu ze szkoły i rezygnacji z pracy nauczyciela historii rozpoczęłam pracę we wspomnianej izbie. Pewnego sierpniowego popołudnia umówiłam się na spotkanie z moją ówczesną najlepszą przyjaciółką, Kasią. Spacerowałyśmy uliczkami Starego Miasta w Warszawie i opowiadałam jej, kogo poznałam w izbie, czym się w niej zajmuję, jaka jest tam moja rola i jakie mam stanowisko. W trakcie mojej opowieści kilkakrotnie wymieniłam imiona włoskich pracowników izby na tyle głośno, że usłyszeli je idący za nami dwaj Włosi. Jeden z nich podszedł do nas i zapytał po angielsku, czy znam język włoski. Odpowiedziałam, że tak i natychmiast zaczęłam z nim rozmawiać w tym języku. Pytałam, co robi w Warszawie, z której części Włoch pochodzi, na jak długo przyjechał do Polski. Dowiedziałam się, że dwaj mężczyźni urządzili sobie turystyczną wycieczkę po Polsce, kilka dni w Krakowie, w Trójmieście i w Warszawie. Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby, gdybym mogła ich oprowadzić po stolicy. Pracowałam wówczas też jako przewodnik po Warszawie i była to dla mnie fantastyczna okazja, aby pokazać miasto obcokrajowcom.

Rozmowa tak nas zaabsorbowała, że nawet nie zauważyliśmy, iż stoimy w strugach deszczu, który nagle lunął z nieba. W pośpiechu się pożegnaliśmy i umówiliśmy na kolejny dzień. Spotykałam się z nimi jeszcze kilka dni podczas ich pobytu w Warszawie. Oprowadzałam po mieście, dzieliłam się historią polskiej stolicy, spacerowałam, rozmawiałam. Pożegnaliśmy się z solenną obietnicą wymiany e-maili i kontynuowania naszej znajomości. Nie musiałam długo czekać. Po tygodniu, dwóch otrzymałam pierwszą wiadomość z podziękowaniem za poświęcony im czas, za wiedzę, za towarzystwo, za wspólne rozmowy. W ten sposób nawiązała się między nami głębsza znajomość. Zwłaszcza z jednym z Włochów – Giannim.

Pisaliśmy do siebie kilka razy w tygodniu. Opowiadaliśmy, co porabiamy, czym dokładnie zajmujemy się w życiu zawodowym. Dzieliliśmy się naszymi radościami, smutkami, wątpliwościami, a nawet rozterkami. Korespondencyjna relacja trwała przez półtora roku. Ja zwierzyłam się, że bardzo chcę wyjechać do Włoch i szukam pracy dla siebie. Gianni był tak wspaniałomyślny, że zaczął na własną rękę szukać instytucji i firm, w których mogłabym znaleźć zatrudnienie. Dokonał korekty mojego CV, a także aplikacji, nawet umówił mnie na rozmowy wstępne do firm. Zebrał wiele folderów o firmach włoskich, które mogłyby mnie potencjalnie zainteresować pod kątem miejsca pracy. Byłam zachwycona.

Jednak tak się złożyło, że w tym samym czasie poznałam cudownego mężczyznę w Warszawie i się zakochałam. Moja korespondencja z Giannim stała się coraz krótsza i zdawkowa. Chłopak chciał wiedzieć, co się dzieje. Ja nie do końca miałam ochotę mu pisać, że pokochałam kogoś innego. Koniec naszej znajomości był banalny. Otwarcie przyznałam, że zakochałam się i nie mogę kontynuować naszej relacji. Nigdy nie otrzymałam już listu od Gianniego.

Koledzy, których przyprowadziła Anto na spotkanie, opowiadali dowcipy o Włochach. Ja na chwilę zatopiłam się w myślach i wspomnieniach o Giannim. Nagle z tych odległych myśli wyrwał mnie głośny i perlisty śmiech mężczyzn. Jeden właśnie opowiadał dowcip:

– Słuchajcie: spotykają się Amerykanin, Anglik i Włoch. Amerykanin mówi „Ja to w sprawie wagi narodowej rzucam się na pierwszy ogień”. Anglik: „Ja zaś w sprawie narodowej rwę szaty i całym sercem jestem za”. Włoch zaś odpowiada: „Ja chętnie wesprę Amerykanina i wypchnę go, aby mógł łatwiej wskoczyć w ogień”. Ot i cała historia o Włochach. Coś w tym jest.

Wieczorem, leżąc już w hotelowym łóżku, usłyszałam przychodzący SMS. Podniosłam telefon. To był Paweł. „Cześć – pisał. – Jak Twoje zdrowie? Coś się wyjaśniło? Jak się czujesz w ogóle? Jak samopoczucie? Piszę przecież do kobiety o wielkich planach, silnej woli, pewności siebie i imponującym optymizmie. Pozdrawiam, Paweł”. Uśmiechnęłam się i odpisałam: „Dziękuję za troskę. Za mną badania, czekam na wyniki, które mają być w następnym tygodniu. Duży stres. Obecnie jestem w Mediolanie na targach. Pracuję. Staram się nie myśleć. W środę w następnym tygodniu będę w szpitalu, wtedy dowiem się, co dalej. A u Ciebie wszystko w porządku? Pozdrawiam, Anna”.

„Taka sytuacja powoduje stres. To zrozumiałe. Cieszę się jednak, że spokojnie pracujesz, robisz swoje i idziesz do przodu. Trzymam kciuki, musi być dobrze. U mnie tak sobie, nadal w kraju, czekam, ale to nic wobec Twojego stresu. Odzywaj się, miłego pobytu w Mediolanie, super wyjazd. Pozdrawiam Cię serdecznie, Paweł”. „Dziękuję bardzo. Ja także trzymam kciuki za Ciebie i życzę Ci wszystkiego najlepszego. Anna”.

Targi trwały kilka dni. Odwiedziłyśmy jeszcze kilku producentów butów i torebek. Nawiązałyśmy relacje handlowe. Zwykle przy takiego rodzaju wyjazdach obchodziłyśmy sklepy i butiki wszystkich znanych, luksusowych marek. Jeden dzień przeznaczyłyśmy na wizyty w sklepach takich marek, jak Chanel, Prada, Gucci, Louise Vitton, Fendi i Missoni. To jest niezwykle ciekawe doświadczenie, bo mogłyśmy obserwować, jak zachowują się ludzie w tego rodzaju sklepach, kto jest klientem takiej marki, co kupują, jak kupują. To kopalnia wiedzy na temat zakupów, a także sprzedaży.

Ostatniego dnia w Mediolanie miałyśmy bardzo napięty grafik. Chciałyśmy odwiedzić kilka showroomów. Następnie miałyśmy wrócić do hotelu po walizki i udać się na przystanek, gdzie zatrzymywał się bezpośredni autobus na lotnisko. Wszystko było zaplanowane. Dotarłyśmy do piazza Duca d’Aosta, a stąd już niedaleko do Stazione Centrale, największego dworca w Mediolanie, ale także największego dworca kolejowego w Europie. Ten wysoki, bo mierzący siedemdziesiąt dwa metry budynek, położony jest w samym centrum miasta. Stąd bezpośrednio dotarłyśmy do Bergamo na lotnisko.

Pobyt we Włoszech znakomicie podładował moje baterie, ale też pomógł podjąć kolejne ważne decyzje. Rozmowa z Ewą zbliżała się wielkimi krokami. Wiedziałam jednak, że nie mogę brać na siebie takiego obciążenia, jakim jest praca z osobą, której się nie lubi. Dodatkowym ciężarem była dla mnie świadomość choroby. Podjęłam decyzję, porozmawiałam z Ewą i zakończyłyśmy współpracę.

 

OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH

MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

 

 

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

 

POLECAMY

 

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387