Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1121 osób interesuje się tą książką
Powieść z motywem różnicy wieku bestsellerowej zagranicznej autorki!
Pocałowałem siostrę swojego najlepszego kumpla. I świat się nie zawalił.
Tamtej nocy w łazience pewnego baru byliśmy sobie zupełnie obcy: miejscowy, zrzędliwy samotnik i piękna dziewczyna. Potem to się jednak zmieniło.
Nadia Dalca to nie jakaś przypadkowa laska. To dziewczyna, której nie mogę mieć. Jest ode mnie młodsza aż o czternaście lat i nie powinienem się do niej nawet zbliżać.
Planuję trzymać się z daleka, mimo to wszechświat wciąż pcha nas ku sobie. To jak jakiś żart losu nie dający posmakować czegoś tak elektryzującego i prawdziwego – czegoś, co przywraca mnie do życia.
Mogę patrzeć, ale nie mogę dotykać.
Grzeszne krągłości, radosny śmiech, dzika natura… Całkowicie się od niej uzależniłem.
Kiedy spogląda w moją stronę tym zmysłowym pełnym tęsknoty i wolnym od oceny wzrokiem, przestaję czuć się silny. Gdy Nadia tak na mnie patrzy, staję się słaby.
Jeżeli ulegniemy wzajemnemu przyciąganiu, dopuścimy się prawdziwej zdrady. Moje życie jest bardzo skomplikowane, a ona ze swojego dopiero zaczyna korzystać. Nadia ma jedynie brata i, choć to smutne, Stefan to mój jedyny przyjaciel.
Mimo to ponownie ją całuję.
I nie mogę przestać.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 415
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: A False Start
Copyright © Elsie Silver 2022
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Magdalena Mieczkowska
Korekta: Aleksandra Krasińska, Agnieszka Zwolan, Dominika Kalisz-Sosnowska
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Books and Moods
ISBN 978-83-8418-139-3 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Książka zawiera treści przeznaczone dla dorosłych czytelników, w tym odniesienia do alkoholizmu, przemocy domowej oraz znęcania się nad dziećmi, a także do molestowania seksualnego. Poruszany jest również temat związany z uszkodzeniemmózgu, przy czym w pełni rozumiem, że skutki tego rodzaju urazu mogą się znacznie różnić u konkretnych osób. Mam nadzieję, że dostatecznie dobrze zgłębiłam te tematy i opisałam je z należytą starannością i wrażliwością.
Nadia
Tommy Koss nie umie całować.
Przyciska się do moich ust bez żadnej finezji. Zastanawiam się, czy którakolwiek z dziewczyn powiedziała mu, że jest beznadziejny.
– Jesteś cholernie seksowna – mruczy, obdarowując mnie mokrymi, niedbałymi pocałunkami.
– Ty również – szepczę, luźno trzymając ręce na jego ramionach, i przewracam oczami, pragnąc, by skończył gadać i należycie się mną zajął.
Obłapia moje piersi jak niedźwiedź, który chce się wspiąć na drzewo. Tommy smakuje piwem. Mnie natychmiast odrzuca posmak alkoholu, który zostaje mi w ustach, bo jest nieustannym przypomnieniem…
Wydawało mi się, że kiedy będę migdalić się z Tommym, cokolwiek poczuję. Że te chwile będą wisienką na torcie tego niezwykle cudownego dnia. Okazało się jednak, że czuję tylko odrazę.
Może wyrastam już z takich rzeczy?
Jestem w męskiej toalecie, siedzę na blacie od umywalki. On wsuwa ręce pod moją obcisłą koszulkę na ramiączkach i staje między kolanami. Wyczuwam zapach moczu mieszający się z tanim dezodorantem Tommy’ego. Nie mam pewności, czy te zapachy w ogóle czymś się różnią.
Zsuwa jedno z cienkich ramiączek topu i przywiera ustami do mojego dekoltu. Odchylam głowę, opieram ją o zachlapane lustro i wpatruję się w sufit. Poplamione kasetony są tak stare, że przybrały już rdzawą barwę.
Tommy niechcący uderza łokciem w suszarkę do rąk, przez co w pomieszczeniu rozlega się głośny warkot.
Muszę uważać, by nie parsknąć śmiechem. Gdyby ta sytuacja nie była taka smętna, pewnie wydałaby mi się zabawna. Dziewiętnastolatka, która obściskuje się z chłopakami w łazienkach podrzędnych barów, powinna być powodem do śmiechu. W Kolumbii Brytyjskiej, w Kanadzie, wpuszczają do pubów ludzi w moim wieku. Przebywanie w takich miejscach powinno smakować wolnością. Jednak nawet zanim osiągnęłam pełnoletność, nie siedziałam w domu. Kiedyś, gdy wchodziłam do klubu, czułam ekscytację, bo zachowywałam się jak buntowniczka. Teraz jestem tylko odrętwiała i znudzona. Chyba czegoś mi brakuje i być może znajdę to w okolicy migdałków tego chłopaka.
Pewnie to z powodu problemów z ojcem.
Brat ma mnie za lekkomyślną i bez wyobraźni, być może nawet za rozpustnicę. I pewnie to prawda, ale nie rozumie, że wciąż czegoś szukam.
Chociaż jeszcze nie wiem, czego konkretnie.
Tommy bawi się moją piersią i zaraz wyswobodzi ją z materiału, ale wtedy otwierają się drzwi. Rzucam okiem na osobę, która wchodzi do łazienki. Pod daszkiem czapki dostrzegam jedynie zarys oczu i zarost na policzkach. Gość skręca w stronę pisuarów, jakby nas tu w ogóle nie było.
To się nazywa roztaczać wokół siebie aurę wielkiego fiuta.
Jednocześnie zszokowana i zachwycona rozchylam usta. Tommy przybiera ten słodki, chłopięcy wyraz twarzy, a potem wzrusza ramionami, chwyta mnie za kark i znów przysysa się do moich ust. Powinnam powiedzieć, żeby przestał, bo w ogóle mnie nie podnieca. Przez chwilę nie zamykam oczu, ale nie patrzę na swojego kochanka, tylko skupiam się na szczającym facecie. Ewidentnie jest pewny siebie. Nawet bezczelny.
Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Zamykam oczy i udaję, że całuję kogoś innego.
Dźwięk zapinanego suwaka wbija się pomiędzy mokre mlaskanie Tommy’ego, a potem głęboki, ochrypły głos nieznajomego sprawia, że zamieram.
– Spieprzać stąd.
Chłopak, który jeszcze przed chwilą mnie całował, odsuwa się i patrzy na stojącego obok mężczyznę.
– Koleś, skorzystaj z drugiej umywalki. Są dwie.
Twarz nieznajomego skryta jest pod nisko opuszczonym daszkiem wysłużonej czapki. Dostrzegam jednak jego gęste brwi, głęboko osadzone oczy i prosty nos. Mimo to pozostają w cieniu rzucanym przez daszek, więc nie jestem w stanie dokładniej przyjrzeć się szczegółom. Wygląda to tak, jakby mężczyzna chciał ukryć twarz.
Czapka osadzona na brązowych włosach ma z przodu logo. To wyblakły zarys kowboja siedzącego na wierzgającym rumaku. Czując niepohamowane przyciąganie do mężczyzny, przysuwam się nieco, żeby odczytać napis znajdujący się poniżej logo.
Taką wyświechtaną czapkę nosi się tylko wtedy, jeśli jest wyjątkowa. Chcę poznać, co jest szczególnie ważne dla takiego człowieka. Takiego, który nawet się nie starając, wypełnia sobą całą przestrzeń.
– Odejdźcie! – warczy, a ja się wzdrygam.
Podniesiony głos od zawsze działa na mnie w ten sposób. Zamieram, czuję rodzący się we mnie gniew. Nienawidzę, gdy ktoś zwraca się do mnie takim tonem. Budzi to moją agresję.
Tommy tylko prycha, zupełnie nieświadomy tej hardości w tonie nieznajomego. Zachowuje się jak chłopiec, który nie doświadczył w życiu niczego złego i nie ma pojęcia o konsekwencjach.
– Spokojnie, ziom. Chodźmy, Nadio – mówi i kieruje się do wyjścia, nie oglądając się za siebie. Nie przystaje w progu, by na mnie zaczekać, ani nie przytrzymuje przede mną drzwi. Z góry zakłada, że wrócę z nim do baru, gdzie siedzą nasi wspólni znajomi, a inne dziewczyny będą zerkać na mnie z zazdrością, jakby Tommy był jakimś smacznym kąskiem.
Gdyby kiedykolwiek się z nim całowały, wiedziałyby, że te zazdrosne spojrzenia są totalnie zbędne.
Nie idę za nim. Wzdycham i opieram się o lustro. Siedzę przodem do tajemniczego nieznajomego, który piorunuje mnie wzrokiem. Zawsze zarzekałam się, że nie będę reagować, gdy jakiś mężczyzna będzie zastraszał mnie podniesionym głosem – i dzisiaj miało nie być wyjątku.
Zamierzasz na mnie warczeć? Już ja cię ugryzę.
Zanim ze znudzeniem wlepię wzrok w swoje paznokcie, obdarzam go swoją najbardziej obojętną miną.
– Nie jestem aż tak dobrze wytresowana i nie reaguję na takie komendy, więc naprawdę będziesz musiał skorzystać z drugiej umywalki. – Wskazuję ją gestem, a on morduje mnie spojrzeniem. Irytacja bije od niego falami.
Wpatruje się we mnie i oddycha ciężko, porusza się tylko jego szeroka pierś.
– A jeśli jeszcze kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy, żeby się tak do mnie odezwać, radzę ci osłonić swoje klejnoty przed ciosem.
Mężczyzna kręci głową i podchodzi do drugiej umywalki. Gwałtownie odkręca kran, co świadczy o tym, że kipi złością.
Wzdycham, bo ulatuje ze mnie część napięcia.
– Tak, wiem, to męska ubikacja – ciągnę. – Nie powinno mnie tu być, bla, bla, bla, ale przed chwilą bez wahania wyjąłeś fiuta i się odlałeś, więc nie chce mi się wierzyć, że trudno ci przy mnie umyć ręce.
Milczy. Wyciska trochę galaretowatego, różowego żelu na duże, szorstkie dłonie. Wygląda na starszego ode mnie. Wnioskuję to po jego pewności siebie, gniewnym tonie i cienkich zmarszczkach przy hardych oczach.
– Wiesz – odzywam się bez żadnego powodu, tak po prostu, żeby sobie pogderać – właściwie jestem ci wdzięczna. Tamten chłopak w ogóle nie potrafi całować. Ta ślina… te zęby… – Drżę przesadnie, śmiejąc się przy tym, i przesuwam palcem po swoich nabrzmiałych, wyschniętych ustach, wgapiona w lampę na suficie. – Był w tym bardzo kiepski. – Plamki od zbyt jasnego światła tańczą mi przed oczami.
Nieznajomy prycha.
– Dlaczego?
– Co „dlaczego”? – pytam, ponownie spoglądając na jego szeroką pierś, okrytą białym, obcisłym podkoszulkiem. Pochylam się, próbując spojrzeć mu w twarz. Chciałabym zobaczyć, jak wygląda.
Mężczyzna ubrany jest w sprane dżinsy, które idealnie opinają jego nie za grube uda. Ma wąską talię i sporo misternych tatuaży na rękach, których znaczenie mogłabym odkrywać całymi godzinami.
Zerka mi w oczy, nie przerywając tego metodycznego mycia rąk. Przełyka ślinę, a jabłko Adama z trudnością porusza się w jego gardle.
– Dlaczego to z nim robiłaś?
– Dlaczego się z nim całowałam?
Kiwa głową, a potem zbliża się do mnie i wyciąga długie ręce, aby skorzystać z suszarki, którą mam nad kolanami. Łazienkę znów wypełnia głośny warkot, ale tym razem wydaje się znacznie mniej zabawny.
Obserwuję, jak układa dłonie jedna pod drugą w ciepłym strumieniu powietrza. Kropla wody ląduje na moim nagim udzie, niedaleko brzegu dżinsowej spódnicy. Suszarka przestaje pracować, a mężczyzna odwraca się do mnie i poraża stanowczym spojrzeniem. Wciągam powietrze do płuc, unosząc nieco ramiona.
– Chciałam dziś świętować. Dostałam się do szkoły i w końcu zrobię coś dla siebie. Przez chwilę miałam ochotę dobrze się poczuć.
Facet wpatruje się we mnie bez słowa, dlatego postanawiam wypełnić tę ciszę:
– Dzisiaj dostałam informację, że przyjęto mnie na profil, na który aplikowałam już kilka miesięcy temu. Zostanę technikiem weterynarii. Mogę powiedzieć, że to pierwsza rzecz, którą chcę zrobić tylko dla siebie. Obawiałam się, że mnie nie przyjmą, dlatego nikomu nie powiedziałam, że złożyłam podanie. Teraz nie wiem, jak ogłosić wszystkim, że się udało, a zwłaszcza swojej szefowej. Powinna wiedzieć, bo od września będzie musiała zatrudnić sobie nową recepcjonistkę.
Mężczyzna znów podkłada ręce pod suszarkę, jakby chciał zagłuszyć jej warkotem moją paplaninę.
Uda owiewa mi ciepłe powietrze. Oczami wyobraźni widzę, jak zamiast tego obejmują mnie duże męskie dłonie. By wyrzucić ten obraz z głowy, nie przestaję nawijać, żywo przy tym gestykulując:
– No więc chciałam dziś to uczcić. Zabawić się. A Tommy zawsze jest zabawny. Łatwy i miły, mimo że kiepsko całuje. Najlepsze jest jednak to, że nie chce się wiązać. Idealny dla mnie, bo ja też tego nie potrzebuję.
Suszarka milknie, światło pada na twarz nieznajomego i odbija się w jego ciemnobrązowych oczach, które się we mnie wpatrują. Mężczyzna marszczy nos, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam, i lustruje mnie wzrokiem tak, jakby uważał, że jestem wariatką.
Parskam nerwowym śmiechem, następnie koniuszkiem języka zwilżam wargi.
Facet jest cholernie absorbujący.
– Nie wiem, dlaczego ci o tym wszystkim mówię.
Nieznajomy, zachowując niewzruszoną minę, sięga do ramiączka mojego topu, a do mnie dociera, jak niechlujnie wyglądam. Zamiast zsunąć je jednak niżej – na to miałam nadzieję – nasuwa je mi z powrotem na ramię, muskając knykciem mój obojczyk.
Oddech więźnie mi w gardle, a na przedramionach pojawia się gęsia skórka, gdy mężczyzna mahoniowymi oczami patrzy w miejsce, które przed sekundą dotknął.
– Pocałuj mnie – szepczę, zanim zdążę się powstrzymać.
On unosi wzrok i patrzy mi głęboko w oczy.
– W ramach gratulacji – dodaję. – Tylko zrób to tak, jak należy.
No i proszę, znów moja lekkomyślna strona daje o sobie znać.
Dostrzegam, że gość się nad tym zastanawia, rozważając możliwości. W każdej chwili ktoś tu może wejść.
– Dlaczego? – pyta z podejrzliwością wypisaną na twarzy.
Wzruszam ramionami.
– A dlaczego nie? Jesteśmy sobie zupełnie obcy i nigdy więcej się nie spotkamy. Co masz do stracenia?
Nadal się we mnie wpatruje. Widzę, że po części znika jego ostrożność. W następnej chwili nieznajomy unosi rękę, kładzie ją na moim policzku i kciukiem dotyka podbródka. Przyciąga mnie do siebie, a ja jestem jak ćma lecąca do ognia.
Zauważam, że jest przystojny. Przekręca czapkę, ukazując mi swoją surową twarz. To mężczyzna, który zdecydowanie wie, co robi. Pod idealnym kątem przechyla głowę i odpowiednio ustawia moją.
Zbliża się, a gdy przywiera do moich ust, przysięgam, że ziemia przestaje się kręcić. Gość pachnie lasem, a ta woń prawdopodobnie pochodzi z niedawno pranych ubrań. Porusza wargami z tęsknotą, której nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Smakuje cynamonem.
Przysuwam się i wzdycham, przyciskając dłonie do jego umięśnionej piersi, w której głośno bije serce. Dociera do mnie, że pragnę, by dotknął czegoś więcej niż tylko mojego podbródka. Chcę, żeby wodził po całym moim ciele szorstkimi dłońmi, które są tak różne od gładkich rąk Tommy’ego. Już wiem, że czułabym się znacznie lepiej. To okrutny test porównawczy, zaserwowany przez wszechświat.
I doskonale zdaję sobie sprawę, kto będzie miał lepszy wynik.
Nieznajomy całuje stanowczo, więc rozchylam wargi, poddając się jego językowi, który penetruje moje usta. Nie zawadza zębami. Kiedy ociera się o mnie zarostem, skóra mrowi w najprzyjemniejszy sposób z możliwych. Przysuwam się jeszcze bliżej. Kiedy mężczyzna staje między moimi nogami i ociera się szorstkimi spodniami o nagie uda, rodzi się we mnie niebywałe podniecenie. Gdy dociska biodra, zaczynam drżeć.
I się rozpływam.
Ten pocałunek jest jak taniec z facetem, który wie, jak prowadzić, a nie z takim, który tylko depcze po stopach. Zatracam się w tej pieszczocie bez najmniejszego wysiłku, pragnę, by trwała całą noc.
Ale tak się nie dzieje.
Gość odsuwa się powoli i zdezorientowany omiata mnie wzrokiem. Dyszę, patrząc mu prosto w oczy, i próbuję rozgryźć, co się tu dzieje – co wyprawiam w brudnej łazience w jakimś obskurnym barze z tym bezimiennym ideałem.
Pragnę, żeby znów mnie pocałował.
Zamiast tego prostuje kciuk i głaszcze nim moją dolną wargę, a iskra podniecenia roznieca się w moim podbrzuszu. W tym geście wyczuwam pewną zaborczość. Jest jak grzeszna tajemnica w niezbyt czystej toalecie. Sprawia, że mam ochotę wyjść stąd z tym mężczyzną i spędzić z nim noc, by rozwikłać jego tajemnicę.
Ale zabiera ode mnie ręce i odchodzi, pozbawiając mnie ciepła swojego ciała.
– Gratulacje, dziki kwiatuszku – mówi tak cichym i głębokim głosem, że ledwie go słyszę, następnie odwraca się w stronę drzwi.
Wbijam wzrok w jego łopatki i ramiona ukryte pod napiętym materiałem zwykłej koszulki. Muszę się spieszyć.
– Jeszcze raz – dyszę niemal z desperacją. To nie może być koniec mojego spotkania z tym mrocznym nieznajomym. Nie kiedy zatrząsł moim światem w posadach. Nie kiedy poczułam, że być może znalazłam to, czego szukam.
Nie odwraca się, tylko kładzie na klamce swoją dużą dłoń. Nie musi nawet patrzeć w moją stronę, żeby mnie zawstydzić i żeby umniejszyć moją wartość – jak robiło to większość facetów w moim życiu. Wystarczy, że mówi kilka cichych, dobrze wymierzonych słów:
– Jeden raz to wypadek. Drugi to już błąd.
Nadia
Jestem głodna, zmęczona i mam zespół napięcia przedmiesiączkowego. Kombinacja wydaje się zabójcza, więc wyładowuję swój gniew na klawiaturze, wpisując dane do faktur za ten miesiąc.
Pracuję tylko na pół etatu w klinice weterynaryjnej, biorę też udział w wykładach prowadzonych online. Siedzę więc w recepcji, na zmianę się ucząc lub zajmując powierzonymi zadaniami. Moja szefowa, doktor Thorne, nie ma nic przeciwko. Właściwie to ona mi to zaproponowała, żebym mogła w ten sposób godzić naukę z pracą.
Odbieram telefony, witam klientów, którzy zjawiają się tu osobiście. Powinnam być radosna i uprzejma.
Dziś to jednak niemożliwe.
Chciałabym wrócić do domu, zwinąć się na łóżku z jakąś sprośną książką i fiolką leków przeciwbólowych i wspominać seksowny pocałunek z nieznajomym w barowej łazience. Najwyraźniej orgazmy są dobre na skurcze. Przynajmniej dowiodłam tego w swoich badaniach.
Właśnie dlatego, gdy słyszę, że otwierają się drzwi, tłumię jęk i spoglądam na wiszący na ścianie zegar. Została godzina. Tak mało czasu, a jednocześnie tak dużo. W tym momencie nie mam ochoty z nikim rozmawiać i tylko o tym potrafię myśleć, kiedy obracam się na fotelu, aby z szerokim, sztucznym uśmiechem spojrzeć na osobę wchodzącą do pomieszczenia.
Całkowicie zamieram. Jestem w szoku. Otwieram usta, jakbym chciała coś powiedzieć, ale… po prostu milczę. Dosłownie nie mogę wydusić z siebie słowa, bo nie chcę rozmawiać zwłaszcza z tym człowiekiem.
To facet z brudnej łazienki – tak go teraz nazywam w myślach. Przyszedł do miejsca, w którym pracuję. Trzyma brązową papierową torebkę i ma wyraz twarzy, który odstraszyłby większość ludzi. Ale nie mnie.
Odwzajemniam się mu równie niemiłym spojrzeniem. Rozsiadam się, wbijając palce w podłokietniki fotela biurowego, i posyłam mu kolejny wymuszony uśmiech. Nie chcę, żeby ten gnojek mnie zawstydził. Właściwie nie mam czego się wstydzić, bo jestem nowoczesną singielką. Mogę całować się z dziesięcioma facetami jednej nocy, jeśli będę miała na to ochotę.
Ale żaden z pewnością nie zadomowiłby się w moim umyśle tak jak ten dupek. I chyba właśnie to najbardziej mnie wkurza. Zazwyczaj nie pozwalam, żeby jakikolwiek facet zrobił na mnie takie wrażenie, ale jemu się udało.
– Cześć, mogę w czymś pomóc? Masz umówioną wizytę?
Zapamiętuję, żeby później przejrzeć grafik – może dowiem się, kim jest, a potem go wygoogluję.
Milczy. Unosi torebkę, jakby to cokolwiek wyjaśniało.
– Tak, piękne opakowanie. A wizytę masz umówioną? – syczę przez zęby. Jestem przekonana, że przez mój fałszywy uśmiech wyglądam jak wariatka.
Mężczyzna mruży ciemne oczy pod daszkiem tej samej czapki, którą miał w tamtej łazience, i tym razem potrząsa uniesioną torebką.
O nie.
– Kolego, nie wiem, o co ci chodzi. Może zaczniesz używać słów jak dorosły człowiek? – Tak, resztki mojej cierpliwości właśnie się wyczerpały.
Przysięgam, że warknął, co sprawia, że jeszcze bardziej się irytuję. W łazience na odchodnym powiedział mi, że jestem błędem, wypadkiem czy co tam miał na myśli, a teraz w ogóle nie zamierza się do mnie odzywać? Nieźle. Zajebiście dojrzale.
– Słuchaj – mówię najbardziej protekcjonalnym tonem, na jaki mnie stać – nie umiem czytać tych twoich krzywych spojrzeń. Będziesz musiał ze mną porozmawiać albo mi to napisać czy coś. – Unoszę palec, udając, że się zastanawiam. – Czekaj, tylko wezmę swoją kryształową kulę.
W tej samej chwili przez wahadłowe drzwi przechodzi Mira i z przyjaznym uśmiechem na twarzy staje przy moim biurku.
– Griffin! Dobrze cię widzieć. Masz te próbki, o których rozmawialiśmy?
Facet z brudnej łazienki kiwa głową, ale nie spuszcza ze mnie wzroku. Szczerze mówiąc, to trochę niepokojące.
Zwilżam wargi koniuszkiem języka. Nie zamierzam jako pierwsza zerwać kontaktu wzrokowego.
On kładzie papierową torebkę na moim biurku, a potem wychodzi.
– Co za gość – mamroczę, przewracając oczami.
Mira podejrzanie milczy. Kiedy na nią spoglądam, wydaje mi się, że błądzi myślami gdzieś daleko, wpatrzona w coś znajdującego się tuż za mną.
– Mam coś na twarzy? – Ocieram usta i macham ręką przed jej oczami.
Mruga i kręci głową.
– Nie, nie. Przepraszam. Jestem zmęczona i się zamyśliłam.
– Co jest nie tak z tym facetem? Wszedł tu jak jakiś celebryta, jakbym od razu powinna wiedzieć, kim jest. I nie odezwał się ani słowem. Jego maniery naprawdę pozostawiają wiele do życzenia – prycham.
– Griff? Kiedyś mieszkał w okolicy.
Wracam wzrokiem do komputera i mamroczę:
– To fiut.
Mira znowu ledwie zwraca na mnie uwagę.
– Muszę sprawdzić, co u Lokiego – rzuca, całkowicie zmieniając temat. – Nie wrócę tu już. Zamkniesz klinikę?
Naprawdę dziwacznie się zachowuje.
– Oczywiście.
– Dzięki. – Bierze kurtkę i wychodzi. Zostawia mnie całkowicie zdezorientowaną, w dodatku w okropnym nastroju i uziemioną w pracy na kolejne pięćdziesiąt siedem minut.
Po prostu cudownie.
***
– Dzień dobry. – Brat uśmiecha się do mnie, stojąc przy ekspresie do kawy.
Siadam na wysokim stołku przy dużej wyspie na środku jego kuchni. Stefan przygotowywał jakieś pyszne śniadanie, a zapachy sprawiły, że wstałam wcześniej, mimo że mam dziś wolne.
Ten człowiek uwielbia karmić ludzi, z czego niezmiernie się cieszę.
Podaje mi talerz z jajkami po benedyktyńsku, a potem kubek parującej kawy.
Mam najlepszego brata na świecie.
– Kurwa, tak – rzucam trochę zbyt wulgarnie.
– Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzasz z dziewczynami z Gold Rush Ranch.
Nie lubi, gdy przeklinam.
– Ty też – wypominam, by dać mu znać, że zauważyłam, ile czasu spędza z Mirą. Widzę, że ta para patrzy na siebie jak zakochane gołąbki. Oboje myślą, że są dyskretni. To nawet urocze.
Zajadam śniadanie, delektując się jego smakiem i rozkoszując spokojem. W końcu wszystko w moim życiu zaczęło się układać i to ożywiło mnie w niespodziewany sposób. Mam rodzinę, przyjaciół, koleżanki w szkole i nie muszę mieszkać z agresywnym kretynem.
Moje życie wreszcie jest dobre.
– Gotowy? – pyta Stefan, a ja wytrzeszczam oczy.
O co mu chodzi?
Odwracam się i patrzę tam, gdzie brat. Wtedy go dostrzegam – seksownego faceta z łazienki.
Cholera, on pojawia się dosłownie wszędzie. Nie mogę masturbować się w spokoju, jedynie go sobie wyobrażając?
Muszę wyglądać na wystraszoną, bo brat dodaje:
– Przepraszam, Nadio. To Griffin. Człowiek, od którego kupiłem to ranczo.
Powoli przełykam ślinę i ostrożnie odkładam widelec, a potem wskazuję na mężczyznę.
– To jest Griffin?
Brat marszczy brwi i spogląda to na niego, to na mnie.
– Tak.
– Twój najlepszy przyjaciel Griffin? – Krew szumi mi w uszach.
Mężczyzna o szerokich ramionach wchodzi do kuchni i zamiera. Przysięgam, że niemal słyszę jego myśli. Widzę, że oczy ma jak spodki, jakby właśnie mnie rozpoznał.
O nie.
Łączę fakty. Mira zwróciła się do niego imieniem Griff, więc jak mogłam nie zwrócić na to uwagi?
Ja pierdolę.
Czuję, że się rumienię, a żołądek podchodzi mi do gardła tak, jakbym była w spadającej windzie, kiedy dociera do mnie, co takiego narobiłam. Widzę, że pokryte czarnym tuszem przedramiona mężczyzny drżą, ponieważ mocno zaciska palce.
– Spokojnie, Nadio. Dorośli nie miewają najlepszych przyjaciół.
Taaa, na pewno. Zwłaszcza kiedy dowiedzą się, że ich młodsza siostra się z nimi całowała. Wtedy ta przyjaźń na pewno się skończy.
Griffin prycha, pociera zarost na twarzy, podchodzi do drzwi i wkłada znoszone kowbojki. Ucieka od tej jakże niezręcznej konfrontacji.
– Mówiłem ci, że sprzedał mi ranczo, ale pozostaliśmy w kontakcie.
Tak, Stefan opowiadał mi o facecie, z którym się trzyma. Jedynym, który nie traktował go jak trędowatego po jego przeprowadzce do tego miasta. Tym, z którym spędzał cały swój wolny czas, i tym, który pomaga mu tutaj na farmie.
Chyba nazwał go jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego miał w życiu.
Obserwuję, jak twardy tyłek i umięśnione uda znikają za drzwiami, jednocześnie staram się wymyślić powód, który mógłby usprawiedliwić wyraz przerażenia na mojej twarzy.
– Ale… to dupek – szepczę, chociaż myślę tylko o tym, że nie mogę nadal mieć obsesji na punkcie tego kolesia.
Stefan parska śmiechem i idzie za przyjacielem do drzwi.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Przez ramię puszcza do mnie oko. – Więc nie będę musiał się martwić, że wystraszysz go swoimi wyczynami.
Och, braciszku, gdybyś tylko wiedział…
Nadia
Dwa lata później
– Co robisz?
– Nic. – Przesuwam dziennik z kwiatowym wzorem i zakrywam kartkę dłonią.
Mira unosi kształtne brwi i patrzy na mnie zupełnie beznamiętnie.
– Zdecydowanie coś robisz.
Doktor Thorne nie tylko jest moją szefową oraz weterynarzem, który zarządza tą kliniką, lecz także moją nową bratową. Ponadto stała się moją idolką. Nigdy jej o tym nie powiedziałam, ale to prawda. Jest mądra, silna, ambitna. Ma wszystkie te cechy, których mi brakuje – wszystkie, których w sobie nie rozwinęłam. Tak mi powiedziano.
W czasie gdy uczyłam się w tutejszej szkole, Mira wyszła za mojego brata i urodziła Silasa. Co za dzieciak. Ma czarne włosy po mamie i jasnozielone oczy po ojcu. Ich geny połączyły się idealnie. W tej chwili ma prawie dwa lata i wchodzi na wszystko, co tylko może. Szczerze mówiąc, wprawia to wszystkich w przerażenie.
Uwielbiam swojego bratanka, ale to przez niego się wyprowadziłam. Zrobiłam dyplom i wróciłam do pracy w klinice przy Gold Rush Ranch – prestiżowym centrum szkolenia koni wyścigowych, prowadzonym przez naszych przyjaciół. To na ranczu znajduje się klinika weterynaryjna Miry, dlatego moja przeprowadzka do niewielkiego mieszkania nad stajnią była oczywista.
To wygodne rozwiązanie dla dwudziestojednolatki, która niedawno skończyła kształcenie. Zakwaterowanie obejmuje również moje wynagrodzenie, a odległość, którą muszę pokonać do drzwi kliniki, wynosi ze dwie minuty spacerem. Odkąd tu mieszkam i co jest najlepsze, nie muszę już słuchać napadów złości Silasa, które najczęściej miały miejsce o piątej nad ranem. Szczerze mówiąc, dziwnie było mieszkać z bratem i jego żoną, gdy zakładali rodzinę. Poczułam więc, że nadszedł czas na rozpoczęcie własnego życia.
Wzdycham i odchylam się na fotelu w recepcji.
– To lista, którą zaczęłam pisać na terapii. – Odkąd skończyłam naukę, czuję, że mam przed sobą całe życie, za co jestem niezmiernie wdzięczna swojej terapeutce. Po dwóch latach rozmów z nią doszłam do etapu, w którym mogę pozwolić, by przytrafiały mi się zarówno dobre, jak i złe rzeczy, dlatego w tej chwili jestem gotowa wziąć byka za rogi i robić w końcu to, co chcę.
Szkoła była dopiero pierwszym krokiem na mojej ścieżce do weterynarii. W tej chwili szukam tego, co dalej powinnam zrobić. Wciąż jestem trochę zagubiona, ale przyjęłam do wiadomości, że wyznaczanie sobie możliwych do osiągnięcia celów nieco złagodzi mój niepokój.
Stąd te wszystkie punkty.
– Co to za lista? – Mira kładzie łokieć na wysokim blacie recepcji i opiera podbródek na dłoni, a czarne, upięte w kucyk włosy spływają jej na ramię niczym onyksowy wodospad.
Przygryzam wargę, bo czuję się młoda i głupia, kiedy przyznaję się do tego Mirze, starszej ode mnie tylko o osiem lat.
– Lista życiowych celów.
Szwagierka się jednak nie śmieje. Nigdy się ze mnie nie naśmiewa. Jest dla mnie prawie jak matka, której nigdy nie miałam, zawsze proponuje mi pomoc, kiedy mam problem. Albo karton jajek. Uśmiecham się na wspomnienie sprzed dwóch lat, kiedy obrzuciła nimi ze mną samochód i dom dyrektora mojego byłego liceum.
– Lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią?
Jęczę. To brzmi tak banalnie.
– Nie – wyjaśniam, zdejmując dłoń z kartki. – Po prostu lista tego, co chciałabym osiągnąć.
Uśmiecha się, kręcąc głową. Jest wyraźnie rozbawiona, ale przyzwyczaiła się do mojego nietypowego zachowania.
– Uważam, że to mądre. Ważne jest umieć wyznaczać sobie cele. To utrzymuje człowieka w skupieniu. – Ciemnymi oczami omiata moją twarz. Widzę, że chciałaby zadać mi kilka dodatkowych pytań.
Śmieję się na widok tego jej żywego zainteresowania.
– Miro, wyglądasz, jakbyś zaraz miała eksplodować. Po prostu wyduś to z siebie.
– Boże! Dzięki. Chciałam wykazać się zrozumieniem, ale to napięcie mnie wykańcza. Co masz na tej swojej liście? – Pochyla się, a jej oczy błyszczą jak u dziecka w Boże Narodzenie.
Chrząkam i przyciągam do siebie zeszyt, żeby odczytać, co zapisałam.
– Po pierwsze, chcę odłożyć pieniądze. Nie zamierzam dłużej korzystać ze spadku. Jeśli uda mi się coś zaoszczędzić, przeznaczę to na jakiś ważny cel, chociaż jeszcze nie wiem na jaki. Na pewno będzie to coś dobrego, coś wartościowego.
Mój nieżyjący ojciec stał się dla nas kimś w rodzaju Voldemorta. Nie rozmawiamy o nim zbyt często, a kiedy to robimy, to i tak nie wypowiadamy jego imienia. Ten człowiek żyje w mojej głowie. Prześladuje mnie. Jeśli jednak wrzucam go do bezosobowego worka i traktuję jak powietrze, o wiele mniej mi przeszkadza.
Mira kiwa głową.
– To świetny pomysł.
Mira zna całą moją historię. Cóż, przynajmniej tę wersję, którą opowiedział jej Stefan i którą zapewne ocenzurował. Nie było go przy mnie w najgorszych latach. On wyjechał.
A ja zostałam.
Jeszcze trzy lata temu żyłam w piekle, więziona przez okrutnego potwora. Nawet po tym, jak zginął, nie mogłam uciec od jego popieprzonej rodziny. Musiałam w niej tkwić do osiemnastego roku życia. Ale w końcu otrzymałam dostęp do pokaźnego spadku i uciekłam z Rumunii na bezpieczną farmę swojego brata. Zrobiłam to tak szybko, jak to tylko było możliwe, i nie oglądałam się za siebie. Nie tęsknię za tamtymi ludźmi, a ostatnie trzy lata życia spędziłam na próbach poskładania samej siebie, i to w sposób, który nie pozostawi żadnych powiązań z moim poprzednim życiem.
Doszło do tego, że pozbyłam się nawet obcego akcentu. Teraz przeważnie nikt by się nie zorientował, że nie urodziłam się w Ruby Creek – i dokładnie o to mi chodziło.
– Tak. Też mi się tak wydaje. – Opuszczam na chwilę głowę i patrzę na leżący przede mną dziennik. – Myślę… cóż… Chyba kiedyś chciałabym iść na studia weterynaryjne. – Czuję, że się rumienię. Do tej pory pragnęłam być tylko technikiem weterynarii, ale odkryłam, że to za mało. – To głupie, bo pewnie już dla mnie za późno i nie jestem zbyt mądra, żeby je skończyć. W dodatku dopiero co wróciłam tu do pracy na pełen etat, a nie chciałabym cię zawieść.
Samo mówienie o tym na głos podsyca mój niepokój.
Mira nagle się wyprostowuje. Wygląda na opanowaną, wręcz dystyngowaną. Czasem czuję się przy niej niedoświadczona i zagubiona.
– Nadio, nigdy więcej nie chcę słyszeć, że tak o sobie mówisz. Jeśli jeszcze raz to zrobisz, to przyrzekam, że zleję ci tyłek. Albo obniżę pensję czy coś.
Oczywiście w tym samym momencie otwierają się tylne drzwi kliniki.
– Kto dostanie po dupie?! – woła Billie od progu.
Parskamy z Mirą śmiechem. Billie to żona jednego z właścicieli Gold Rush Ranch. Jest również jedną z najbardziej znanych i szanowanych trenerek koni wyścigowych na świecie.
Jest też w zaawansowanej ciąży z bliźniętami.
Istny koszmar.
Wchodzi do korytarza, szczerząc zęby jak idiotka, a rękę trzyma nonszalancko na wielkim brzuchu.
– Tęsknię za klapsami. Vaughn obchodzi się teraz ze mną jak z jajkiem. Do bani. Chciałabym, żeby przylał mi w tyłek i nazwał zdzirą. – Wzdycha tęsknie, a ja usiłuję powstrzymać się od rechotu. – Stefan dalej to robi po tym, jak już zostałaś matką, Miro?
To już przegięcie. Tłumię jęk, a Mira pociera czoło, uśmiechając się łagodnie. Billie zawsze zachowuje się niepoprawnie. Nie jestem pewna, czy wcześniej było lepiej, ale teraz z pewnością powinna uważać na to, co mówi.
– Właśnie rozmawiałyśmy o wyznaczaniu celów. Mówiłam Nadii, by nie zaniżała swojej wartości. A odpowiadając na twoje pytanie: moje życie seksualne ze Stefanem jest lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. I niech ci to wystarczy. – Mira sugestywnie puszcza do niej oko.
– Bogu niech będą dzięki – mamroczę.
Billie kładzie rękę na moim ramieniu i lekko je ściska, a ja próbuję nie wyobrażać sobie Miry i swojego brata, przez co zapominam o zeszycie i moja lista jest doskonale widoczna.
– Cóż, niegrzeczna Nadio – Boże, nienawidzę tych jej ksywek – mogę ci pomóc w nauce jazdy konnej i w zakupie konia. Wakacje w tropikach? Któraś chętna na babski wypad? – Milknie i uśmiecha się figlarnie. – Kochać się? A jak miał na imię ten chłopak, który tu kiedyś był? Ten, który usilnie zapraszał cię na randkę? Tommy?
Przyciskam dziennik do piersi. Czuję, że się rumienię i ściska mnie w gardle. Kurwa mać. To miały być osobiste zapiski. Opuszczam głowę na biurko i uderzam czołem w blat.
– Nie chodzi o niego? Przecież był słodki! Ale okej. – Klepie mnie po plecach. – Będzie dobrze, mała. Znajdziesz kogoś, z kim będziesz się kochać. Nie uważałam cię za dziewicę, ale nie oceniam.
– Biiillliiieee… – jęczę. – Nie jestem dziewicą! – Odchylam głowę i otwieram oczy, gotowa powiedzieć jej, żeby się rozpędziła i uderzyła w ścianę, ale zanim nadarza się okazja, żeby to zrobić, widzę, że w progu stoi mężczyzna. Zatrzymał się w otwartych drzwiach i wpuścił do środka powiew wiatru w ten ciepły dzień wczesnego lata.
Ja pierdolę.
– Griff! Dobrze, że jesteś. – Billie klaszcze. – Cudownie.
Facet trzyma torbę i wpatruje się we mnie, mimo że mówi do niego ktoś inny.
Griffin Sinclaire. Mężczyzna, który całował mnie do utraty zmysłów w brudnej toalecie w barze, a potem zostawił i sprawił, że poczułam się jak głupie dziecko. Myślałam, że już go więcej nie zobaczę, ale oczywiście świat musiał sobie ze mnie zadrwić, bo kilka dni później koleś wszedł do naszej kliniki, żeby zostawić próbki, i się nawet do mnie nie odezwał.
Nie powiedział ani jednego cholernego słowa.
Co samo w sobie powinno wystarczyć, żeby mnie wkurzyć, ale nie, los postanowił mi dokopać – jakie było moje zdziwienie, kiedy pewnego ranka, tuż przed wyjściem do szkoły, zeszłam na dół i zobaczyłam go w kuchni brata. Nadal nie ogarniam, jak mogłam się nie połapać, że Griff to Griffin – najlepszy przyjaciel Stefana. Odkąd przeprowadziłam się tu z Rumunii i zamieszkałam z bratem, nie miałam okazji go poznać.
Żołądek mi się kurczy, zresztą jak zawsze, gdy mężczyzna tak na mnie patrzy – posyła to dezaprobujące spojrzenie i wygląda, jakby mną pogardzał.
Dorosła ja wie, że Griffin nie powinien mnie wtedy całować, i zdaje sobie sprawę, że dobrze zrobił, kiedy zostawił mnie samą w tamtej toalecie. Niedojrzała ja jednak nienawidzi go za to, że zachował się jak dupek. To właśnie ta strona osobowości wyolbrzymia w mojej głowie wydarzenia z tamtego wieczoru i czyni z niego coś, czym zdecydowanie nie był.
Od tamtej pory ten człowiek nie powiedział do mnie ani jednego słowa, a wiem, że potrafi mówić. Wciąż słyszę w myślach jego niski, ochrypły głos blisko swojej skóry.
Bez względu na to, jak bardzo staram się o nim zapomnieć.
I tak jest dla mnie za stary. Zdecydowanie musi być po trzydziestce. Nie wspomnę już o tym, że Stefan by go ukrzyżował, gdyby się o nas dowiedział. Griffin prawdopodobnie się do mnie nie odzywa, bo za bardzo zależy mu na własnym życiu. Mądrze. Ale niestety… Griff właśnie usłyszał naszą rozmowę.
– No tak. – Billie wychodzi zza biurka. – Zapomniałam, że jesteś małomówny. Ale to żaden problem. Ja będę mówić, a ty słuchaj. Puść w niepamięć ten fragment o dziewicy. Zignoruj niegrzeczną Nadię tam z boku i pozwól, że cię oprowadzę.
Żołądek znów mi się kurczy. Zamykam dziennik i zwieszam głowę. Chciałabym schować się między jego stronami i tam pozostać. Wiedziałam, że prędzej czy później znowu na niego wpadnę, ale nie sądziłam, że będę wtedy ubrana w wyblakły niebieski fartuch medyczny, miała włosy związane w krzywy kucyk i będę krzyczała, że nie jestem dziewicą. To zdecydowanie nie było to, co sobie wyobrażałam. Planowałam wyglądać tak oszałamiająco, żeby ślinił się na mój widok.
I żeby pluł sobie w brodę, że postąpił jak dupek i mnie zlekceważył.
– Gdzie zaparkowałeś? Może najpierw pokażę ci dom, a potem oprowadzę – trajkocze Billie, zupełnie nieświadoma panującego między nami napięcia. A może wcale go nie ma i tylko je sobie wyobrażam? Może to tylko mój świat zatrząsł się tamtego wieczoru w posadach?
Może Griffin nawet go nie wspomina.
Tak najprawdopodobniej zachowuje się dorosły facet po tym, jak pocałuje nastolatkę – wrzuca ją do worka „nie dotykać”. W ogóle o niej nie myśli, tak samo jak ja nie zaprzątam sobie głowy ojcem – bo to niewłaściwe.
Wzdycham ciężko i unoszę wzrok w momencie, w którym Billie wyprowadza go na zewnątrz, żywo gestykulując.
– Na razie, moje drogie! – woła, gdy wychodzą na ganek.
Denerwuję się. Ten facet to palant. Nie powinien być powodem mojego zawstydzenia. W jednej chwili więc postanawiam porzucić zażenowanie. To był jeden niewinny pocałunek i doszło do niego dwa lata temu. Zupełnie nic nie znaczył.
Mira przerzuca dokumenty w teczce, przygryzając dolną wargę. Zupełnie się niczym nie przejmuje. Jest nieświadoma. Wydaje się, jakby obie kobiety były tak szczęśliwe w swoich związkach, że nie zwracają uwagi na niesamowity tyłek Griffina, nawet jeśli mają go przed sobą. A to nie on nosi te dżinsy, to one noszą jego.
– Co tu robi Griffin? – W moje spocone dłonie wbijają się metalowe kółka dziennika.
Mira nawet na mnie nie patrzy. Sytuacja z jej perspektywy wcale nie wydaje się dziwna.
– Stefan ci nie powiedział?
Najwyraźniej nie.
– O czym?
Zamyka teczkę, po czym sięga po kolejną.
– Wprowadza się na lato do dawnego domku gościnnego Vaughna, żeby trenować młode konie, bo Billie z oczywistych względów nie zdoła tego robić. To kompromis, do którego doszła z mężem. Wciąż jeździ, ale tylko na DD-m. Do innych zatrudniła Griffa.
– Na całe lato?
Mira wodzi palcem po tekście, który czyta po cichu, poruszając przy tym ustami. Często to robi.
– Tak – odpowiada.
Zerkam przez duże okno na ganek. Billie nadal rozmawia z Griffinem.
A Griffin patrzy tylko na mnie.
Griffin
Kobieta, która stoi przede mną, trajkocze jak nakręcona i tak żywo gestykuluje, jakby dyrygowała orkiestrą. Zastanawiam się, czy taka wielka ekscytacja nie przyspieszy jej porodu. Pewnie skończyłoby się dobrze, skoro znajdujemy się przed kliniką weterynaryjną.
Powinienem słuchać, co do mnie mówi. W końcu to moja nowa pracodawczyni. Myślami jednak wracam do wnętrza budynku. Do jasnowłosej, pyskatej dziewczyny, która siedzi za biurkiem recepcji i patrzy na mnie, jakbym był robakiem pod jej butem.
To młodsza siostra mojego przyjaciela.
Co oznacza kłopoty.
Jest dla mnie absolutnie nieosiągalna.
Kiedy przyjmowałem tę posadę, nie sądziłem, że ona tu będzie. Nie wiedziałem, co studiuje, ale sądziłem, że wyjedzie stąd przynajmniej na cztery lata. Myślałem, że kiedy taka osoba zakosztuje wolności, już tu nie wróci. Kiedy podejmowałem się tej fuchy, nie przewidziałem, że będę musiał radzić sobie z Nadią i jej niesztampowym zachowaniem.
Podnoszę rękę, żeby w końcu przerwać słowotok Billie. Nie znam jej za dobrze, ale Stefan zapewniał mnie, że jest w porządku. Gdyby było inaczej, na pewno nie przyjąłbym tego zlecenia. Zostałbym w górach, gdzie odnalazłem namiastkę spokoju.
Ruby Creek jest dla mnie zarówno dobre, jak i złe. To miejsce moich największych wzlotów i upadków.
– Po prostu powiedz, gdzie mam zostawić swoje rzeczy. Mój koń nadal jest w… przyczepie.
Kobieta ocenia mnie nieco zbyt uważnie, więc nie czuję się najlepiej.
– Oczywiście. Pojadę z tobą do chaty i pomogę ci z nim.
Zerkam na jej duży brzuch, a ona natychmiast wskazuje mnie palcem i zaciska usta.
– Nigdy mi nie mów, co mogę robić, a czego nie. Źle się to dla ciebie skończy. Możesz zapytać mojego męża – ostrzega, ja natomiast odpowiadam mruknięciem, ale ona nie daje za wygraną: – Zanim zaczniesz tu pracować, ustalmy pewne rzeczy. Jestem w ciąży. Nie zostałam ranna. Nie jestem chora. Nie leżę na łożu śmierci. Nie traktuj mnie jak niepełnosprawnej.
– Nawet bym nie śmiał – mamroczę pod nosem, wciskając ręce do kieszeni i kołysząc się na piętach.
Kiwa głową, potem się odwraca, idzie do mojego pick-upa z przyczepą i zajmuje miejsce pasażera.
– Wyjedź, a na końcu podjazdu skręć w prawo. Musimy objechać cały teren dookoła, ale jeśli będziesz chciał jeździć konno lub iść pieszo, z łatwością przedostaniesz się przez wzgórze. Na miejscu pokażę ci, w którą stronę trzeba się kierować.
Mruczę na potwierdzenie, po czym skręcam w boczną drogę, którą tak dobrze znam. Przecież się tu wychowywałem. Sprzedałem część farmy Stefanowi Dalcy, który chciał zacząć prowadzić swoją, bo wiedziałem, że sobie nie poradzę, gdybym został w tym mieście. Do tamtej pory trzymałem Cascade Acres, żeby mieć blisko do rodziców. Miałem tu osiąść na emeryturze. Wtedy nie wiedziałem, że nadejdzie ona tak prędko. Kiedy jednak życie mi się zawaliło, porzuciłem wszystko, co znajome – w tym ukochanych rodziców – i zadekowałem się w górach nad Garnet Ridge.
A potem wziąłem się do roboty.
Jak mawiają, z próżnowania jeszcze nigdy nie wyniknęło nic dobrego, co w moim przypadku stanowi świętą prawdę. Uważano mnie w tym mieście za złotego chłopca, a z czasem stałem się chłopakiem tonącym w butelce. Postawienie domu w górach dało mi cel, którego tak rozpaczliwie wtedy potrzebowałem.
– Skręć przy skrzynce na listy – poleca Billie, czym wyrywa mnie z zamyślenia, więc przejeżdżam krętą, porośniętą drzewami drogą, która prowadzi do stojącej pośrodku polany chaty ze spadzistym dachem. Zaraz za nią znajduje się kilka padoków z zadaszeniami, a później pagórki i łąki, którymi da się wrócić do stajni.
– Wjedź za dom. Możesz zostawić przyczepę na tyłach.
Kiedy się zatrzymuję, wyskakuje z auta, jakby chciała mi udowodnić, że za chwilę nie urodzi.
– Ile koni ze sobą przywiozłeś?
Unoszę palec, obchodząc przyczepę, a potem ją otwieram i opuszczam rampę.
– Dobrze, na razie są tu trzy padoki. Jeśli będziesz chciał powiększyć swoje stado, to się nie krępuj. Masz miejsce, by ulokować kolejne konie. W szopie znajdziesz siano. – Wskazuje na miejsce za mną. – I niestety nie mamy tu automatycznych poideł, więc będziesz musiał nosić wodę w wiadrach.
– To nic. – Otwieram kratę i zbliżam się do konia.
– Cześć, malutki. Witamy na wakacjach – mówi łagodnym głosem Billie, wchodząc do sporej przyczepy, która jest za duża jak na jedno zwierzę, ale ją uwielbiam i nie zamierzam zmieniać na nic mniejszego. Może przyda mi się, gdy będę miał więcej koni.
Na razie Spot jest moim jedynym stałym towarzyszem.
Ostrożnie go wyprowadzam, a potem pozwalam się rozejrzeć po nowym miejscu. Billie rozrywa belę siana i rzuca mu kilka źdźbeł. Zamykam przyczepę, a kobieta grucha do zwierzęcia, jakby mogło jej odpowiedzieć.
Kiedy podchodzę do niej, obserwując, jak mój koń radośnie zajada siano, Billie bierze się pod boki i zdmuchuje włosy z twarzy.
– Uroczy. Co to za kawaler?
Moje milczenie najwyraźniej jej nie zniechęca.
Wskazuję na ciemnobrązowego ogiera rasy appaloosa z cętkami na zadzie – to naprawdę ładny sukinsyn.
– Ocaliłem go z transportu do rzeźni. – Nie mam pojęcia, jakim cudem został przeznaczony na mięso, ale czyż nie tak wygląda życie nas wszystkich? Niekiedy najlepsi lądują na samym dnie.
– Cudownie. Jest naprawdę piękny. – Uśmiecha się łagodnie, na co odpowiadam jej skinieniem głowy. Billie idzie w kierunku domu. Ruszam za nią na ganek. Wyjmuje klucze i otwiera drzwi, odzywa się pikanie. – Alarm – rzuca przez ramię. – Kod to sześć, dziewięć, sześć, dziewięć.
Wstukuje liczby na klawiaturze i wszystko cichnie. Odwraca się do mnie, jakby chciała coś dodać, ale w tej chwili zauważa moją minę.
– Co? Zamierzasz powiedzieć, że istnieją łatwiejsze kody do zapamiętania?
Już tęsknię za spokojem gór.
***
Ruby Creek to cholernie mała mieścina – ma jedną główną ulicę i bar. Otwieram ciężkie drzwi pubu Neighbor’s. Wiem, że nie powinienem tu przychodzić, a mimo to nieustannie wracam. Uwielbiam się samobiczować i robię to za każdym cholernym razem.
Nieważne, czy przyjeżdżam do rodziców, czy odwiedzam swojego jedynego przyjaciela Stefana albo załatwiam coś w klinice weterynaryjnej. Zawsze i tak później trafiam do tego lokalu bez względu na to, że robi mi się w nim niedobrze.
Siadam z cichym westchnieniem i patrzę na ścianę za barem, na której wyeksponowano wszelkiego rodzaju alkohole. Są we wszystkich możliwych kształtach, mają kolorowe etykiety i wiążą się z nimi mroczne wspomnienia lub ich brak.
– Co podać? – Zatrzymuje się przede mną podkładka pod szklankę, a gdy unoszę głowę, dostrzegam lekko przymrużone, niebieskie oczy barmanki. Farbowane na czarno włosy spoczywają na jej ramionach i podkreślają duże cycki, które sterczą, jakby zaraz miały wyskoczyć z koszulki na ramiączkach. Mam wielką ochotę zapytać, czy jej nie bolą, bo jestem tego autentycznie ciekaw.
– Bourbona. Czystego.
– Mężczyzna z gustem. – Puszcza do mnie oko przez ramię i wyciąga się, by sięgnąć na górną półkę po coś kosztownego zamiast po butelkę wild turkey, która stoi tuż przed nią.
– Nalej mu na mój koszt, laleczko. Nie codziennie mamy tu przyszłego członka galerii sław.
Zajebiście. Ktoś tu nadal mnie rozpoznaje.
Barmanka nalewa bourbona do miarki, a następnie przelewa do szklanki, którą przede mną postawiła, i koniuszkiem języka zwilża wargi.
Był taki czas, że wychyliłbym alkohol na raz i zabrał ją na zaplecze. Kręciły mnie takie, które podrywały Griffina Sinclaire’a – utalentowanego rozgrywającego, chłopaka z małego miasta, który dostał się do liczącej się drużyny. Rzucałem wtedy sprośne hasła, coś w stylu: „Tak cię wyrucham, że przez tydzień nie będziesz mogła prosto chodzić”, a dziewczyny chichotały, jakby właśnie wygrały los na loterii. I dopóki nie wypiłem za dużo, byłem w stanie dotrzymać słowa. Nigdy żadnej nie odmówiłem, chociaż nie zostawałem z nią. Zawsze znajdowałem następne. W innych miastach. Po następnych meczach. Nawet po rozgrywkach Super Bowl. Zawsze pragnąłem więcej. Byłem chciwy, wręcz zdesperowany, aby zgarnąć dużą kasę, ostro się pieprzyć i dziko imprezować.
Ale tamte dni już przeminęły. W tej chwili czuję się sterany. Najwyraźniej do tego właśnie prowadzi życie alkoholika po dwudziestce.
Unoszę szklankę, jedynie kiwając głową, żeby jej podziękować. Mam nadzieję, że da mi spokój. Naprawdę nie zamierzam posuwać dwudziestokilkuletniej barmanki już pierwszego dnia po powrocie do miasta. Nie po to spędziłem ostatnie sześć lat na odludziu, próbując pozbyć się brudnych myśli, żeby się poddać tylko dlatego, że dziewczyna ma duże cycki.
Uśmiecha się z wyraźnym zaciekawieniem i odchodzi, mocno kołysząc biodrami. Zupełnie jednak nie przyciąga tym mojej uwagi. Wolę gapić się w szklankę. Obracam ją w dłoniach i obserwuję, jak gęsty płyn rozchlapuje się po ściankach, zanim z powrotem spłynie.
Jeśli zamknę oczy i puszczę wodze fantazji, nadal mogę poczuć smak. Słodowy, ciepły, przyjemnie piekący w ustach i gardle. Czasami zastanawiam się, czy bardziej lubiłem sam fakt picia, czy smak. Ale kiedy mam alkohol wystarczająco blisko, by poczuć jego woń – tak jak teraz – wiem, że to nieprawda.
Zdaję sobie sprawę, że jest uzależniający. Ten smak, zapach, sposób, w jaki sprawiał, że czułem się jak cholerny król świata…
Kiedyś za nim tęskniłem, ale już mi go nie brakuje.
– Wracasz do miasta?
Wyrasta przede mną barmanka i wyrywa mnie z zamyślenia na temat trunku, który znajduje się w trzymanej przeze mnie szklance.
– Tak jakby. – Nawet na nią nie patrzę. Ludzie ostatnio mnie rozpoznają. Kiedyś to uwielbiałem, a teraz nienawidzę. Dawniej rozpierała mnie duma, gdy miejscowi klepali mnie po plecach i mówili, że kibicują mi w każdą niedzielę.
Teraz wiem, że przez to mój upadek stał się jeszcze bardziej upokarzający.
– Gdzie się zatrzymałeś? – Wyciera czysty już kontuar i się do mnie nachyla. W ogóle nie zachowuje się subtelnie. Kiedyś uznałbym to za seksowne.
Ale już z tego wyrosłem.
– W Gold Rush – mówię tylko tyle, bo i tak wszyscy się dowiedzą, skoro każdy zna tutaj to ranczo, a poza tym nie chcę, by dwa słowa zaczynające się od „r” poplątały mi język. Nienawidzę tego.
– Nieźle – kwituje z uśmiechem.
Muszę przyznać w duchu, że dziewczyna jest całkiem miła, chociaż nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Nie po to tu dzisiaj przyszedłem.
Zjawiłem się, aby zaznać tortur, a nie przyjemności.
Obdarzam ją więc krzywym spojrzeniem, zwieszam głowę i znów ukrywam się pod daszkiem czapki.
Robię tak, ilekroć zatrzymuję się w tym mieście. Wchodzę do swojego – ulubionego kiedyś – pubu Neighbor’s, zamawiam bourbon i siadam przy kontuarze. Gapię się na szklankę, jakby jej zawartość była żywą nemezis. Przypominam sobie, jak smakuje bourbon, przesuwając językiem po zębach, jakby naprawdę znalazł się w moich ustach. A potem rzucam dychę na wytarty bar i wychodzę – po to, aby udowodnić sobie, że wciąż jestem do tego zdolny.
Tak samo postępuję dziś wieczorem. Z tylnej kieszeni spodni wyjmuję banknot i kładę go obok szklanki, gdy barmanka zajęta jest rozmową z innym klientem.
Wychodzę. Czuję, że wygrałem. Wiem, że w ciągu wszystkich tych lat spędzonych w górach stałem się silniejszy. Nawet jeśli nigdy nie zdołam całkowicie się wyleczyć, zacząłem podejmować znacznie lepsze decyzje. Poza tą, że pocałowałem Nadię, gdy przed wyjściem poszedłem się odlać.
Poczułem się wtedy tak śmiało, że postanowiłem zrobić coś głupiego, na przykład pocałować ledwie pełnoletnią kobietę.