48,00 zł
Nowe wydanie kultowego bestselleru Więźniowie geografii, uzupełnione o treści dotyczące zmian w geopolitycznym krajobrazie, które zaszły w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Jedna z najlepszych książek o geopolityce, jaką możecie przeczytać.
„Evening Standard”
Przywódcy wszystkich państw i narodów muszą mieć na względzie geografię. Ich wybory są ograniczane przez góry, rzeki, morza i beton. Dlatego, chcąc nadążać za wydarzeniami na świecie, powinniśmy rozumieć ludzi, idee i ruchy społeczne, a dla uzyskania pełnego obrazu musimy również zrozumieć geografię.
Tim Marshall przygląda się przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, by przybliżyć czytelnikowi jeden z najważniejszych czynników wpływających na światową historię.
To poprawione i zaktualizowane wydanie zostało uzupełnione między innymi o takie zagadnienia, jak:
- wojna w Ukrainie i sojusze Moskwy z autorytarnymi reżymami;
- konflikty na Bliskim Wschodzie;
- rosnąca potęga militarna i strategiczna Chin oraz ich stanowisko wobec Tajwanu;
- globalna potęga Ameryki i jej zwrot w stronę Pacyfiku;
- twardsza polityka Europy, wzrost jej wydatków na obronność oraz powstanie nowej „żelaznej kurtyny” na kontynencie;
- remilitaryzacja i rosnąca potęga Japonii;
- wielka gra o władzę w Afryce;
- wzrost potęgi gospodarczej i militarnej Indii.
Więźniowie geografii to książka, której potrzebujesz, żeby zrozumieć, co się dzieje w naszym szybko zmieniającym się świecie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 515
Mapy fascynowały mnie od zawsze. W dzieciństwie jedną z moich ulubionych książek był The Times Atlas of World History. Gdy tylko osiągnąłem odpowiedni wiek, spakowałem plecak i zacząłem zwiedzać świat. Już jako dyplomata zdecydowanie częściej przebywałem w zakurzonych i niebezpiecznych miejscach niż na salonach zachodniego świata.
Na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego jako doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego naświetlałem kluczowe zagadnienia właśnie za pomocą map. Na jednej z nich centralne miejsce zajmowała Moskwa, co symbolizowało zaborczy i agresywny światopogląd Putina. Kolejna uwzględniała korektę zwodniczego odwzorowania Merkatora i pokazywała, że rakiety Korei Północnej, które mogły dolecieć do zachodniego wybrzeża USA, miały w zasięgu również Europę Zachodnią.
Więźniowie geografii, dzieło Tima Marshalla z 2015 roku, idealnie wpisuje się w tę tradycję. Za pomocą zaledwie dziesięciu map autor naświetlił kluczowe wyzwania geopolityczne z tamtego okresu.
Dziś, dziesięć lat później, ich znaczenie jest jeszcze większe. U progu drugiego kwartału dwudziestego pierwszego stulecia rządy państw Zachodu muszą stawić czoło takim wyzwaniom, jak stagnacja gospodarcza, spadające zaufanie publiczne, a także ogromne problemy natury środowiskowej oraz społeczno-ekonomicznej, wśród których można wyróżnić zmiany klimatyczne, sztuczną inteligencję i starzejące się społeczeństwa. Sprostanie tym próbom będzie wymagało większej współpracy międzynarodowej niż kiedykolwiek wcześniej, i to w czasach coraz większych napięć geopolitycznych. Czy Stany Zjednoczone i Chiny ustabilizują swoje relacje na tyle, by mogły jednocześnie współpracować i rywalizować? Jaka będzie odpowiedź ze strony pozostałych krajów, na przykład Indii, Indonezji, Brazylii, Republiki Południowej Afryki, Arabii Saudyjskiej i innych? Kiedy nastąpi kolejny kryzys?
Geopolityka nie jest zaledwie pojedynczym, odosobnionym zjawiskiem. Jej prawa dyktują nam rozwiązania wszystkich aspektów dotyczących ludzkiej egzystencji. To bardzo przytomna wizja. I właśnie taką koncepcję proponują czytelnikom Więźniowie geografii.
Lord Mark Sedwill
(doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Wielkiej Brytanii w latach 2017–2020)
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Przyszłość to kolejna wersja przeszłości. Minione epoki odzwierciedlają charakter współczesności — dzięki nim lepiej rozumiemy, jak trudne czasy nastały po zakończeniu zimnej wojny. Inwazja na Ukrainę, napięcie wokół Tajwanu, początek ery sztucznej inteligencji, zmiany klimatyczne i wiele innych zjawisk wpisują się w trendy znane nam z historii. Pokazują, w jaki sposób znaleźliśmy się tam, gdzie jesteśmy, oraz dokąd zmierzamy.
Wiele wydarzeń z ostatnich dziesięciu lat znalazło się na pierwszych stronach gazet. Inne, równie ważne, zwłaszcza w dłuższej perspektywie, przeszły niemal bez echa. W nowej wersji Więźniów geografii znalazły się niektóre zdarzenia z obu grup. Dla innych nie starczyło już miejsca. Jest ich tak dużo, że gdyby uwzględnić je wszystkie, egzemplarz tej książki ważyłby co najmniej tonę.
Ogólny obraz sytuacji wydaje się jednak jednoznaczny. Państwa autorytarne, z Chinami na czele, łączą się przeciwko „porządkowi opartemu na zasadach”, budowanemu od zakończenia drugiej wojny światowej przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników. Amerykanie zaprosili Pekin do swojego zespołu, pomogli Chinom urosnąć w siłę, a potem przekonali się, że Chińczycy wcale nie zamierzają grać według ich reguł. W efekcie powstał nowy trend — ograniczanie współpracy z Chinami (ang. de-risking). Niektóre przedsiębiorstwa wycofały się całkowicie, a wiele państw stara się jeszcze bardziej zdywersyfikować łańcuchy dostaw i zredukować sprzedaż zaawansowanych technologicznie produktów, żeby w ten sposób ograniczyć postępy Chin w wybranych sektorach technologicznych.
Stany Zjednoczone starają się stworzyć nowy system, w którym zaawansowane gospodarczo demokracje połączą swoje wysiłki pod przywództwem USA. Choć zabrały się do tego odrobinę za późno, nie muszą zaczynać od zera. Sojusze zawarte po zakończeniu drugiej wojny światowej wciąż istnieją, w tym przede wszystkim Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego, NATO. Tym niemniej więzi między członkami nie są dziś równie mocne, jak kiedyś. Na przestrzeni lat nasz świat nieustannie się zmieniał. Niegdyś dwubiegunowy, potem jednobiegunowy pod przywództwem Ameryki, dziś jest wielobiegunowy — kraje mogą zawierać sojusze i prowadzić wymianę gospodarczą praktycznie z każdym narodem na świecie.
W końcówce zimnej wojny wielu europejskich intelektualistów i polityków nie wyciągnęło właściwych wniosków z historii i uznało, że liberalna demokracja jest przyszłością, a słowo „wojna” anachronizmem zarezerwowanym wyłącznie dla XX wieku. W swojej naiwności nie zadawali sobie pytania, co się stanie, gdy rozsądny argument zderzy się z bezsensowną przemocą, czego przykładem może być inwazja na Ukrainę. Nie przewidzieli również, że po upadku systemu sowieckiego odrodzoną Europę zaleje fala „staromodnego” nacjonalizmu, populizmu i religijnego konserwatyzmu. Już w 1988 roku ostrzegał przed tym niezwykle przebiegły sowiecki dyplomata, Gieorgij Arbatow. Ten były doradca Michaiła Gorbaczowa doskonale zdawał sobie sprawę, że powodem, dla którego zachodnie mocarstwa trzymały się razem, był kolektywny strach przed Związkiem Radzieckim. „Wyrządzimy wam coś okropnego”, powiedział. „Odbierzemy wam wspólnego wroga”.
Europejczycy sądzili, ze poradzą sobie sami. Zmniejszyli wydatki na obronność, pozamykali fabryki amunicji i zredukowali ilość sprzętu wojskowego. Kolejne administracje w Waszyngtonie napominały Europejczyków, by brali na siebie więcej zobowiązań w ramach NATO, lecz ich prośby pozostawały bez odpowiedzi. Dumne deklaracje o wspólnej obronie Europy nie przekładały się na czyny. I kiedy Rosja napadła na Ukrainę, Europejczykom nagle przypomniała się starożytna zasada przypisywana Salustiuszowi.
Salustiusz był rzymskim historykiem, który uważał, że sojusz może być silny wyłącznie wtedy, gdy został zawarty w obliczu strachu przed wspólnym wrogiem. Pisząc to, miał na myśli strach Republiki Rzymskiej przed Kartaginą. Dziś większość europejskich państw znów odczuwa kolektywny strach związany z zagrożeniem płynącym ze wschodu i kombinuje, w jaki sposób wspólnie mu się przeciwstawić.
W porównaniu do zimnej wojny kluczowa różnica polega na tym, że obecna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych jest skupiona na obszarze Indo-Pacyfiku, a przede wszystkim na Chinach. Rząd w Waszyngtonie wcale nie lekceważy zachowania Rosji, rzecz w tym, że świat poszedł już do przodu, pieniędzy zawsze brakuje, a cierpliwość Amerykanów jest ograniczona — zwłaszcza gdy prezydentem USA został Donald Trump. Inwazja Rosji na Ukrainę przypomniała europejskim członkom NATO, jaki jest cel istnienia sojuszu oraz — co istotne w obliczu ponownego zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich — w jak opłakanym stanie znajdują się możliwości obronne Europy.
Europejskie kraje mają do rozwiązania inny poważny problem. Gotowość obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej do przekazywania części suwerenności narodowej instytucjom w Brukseli stopniowo się wyczerpuje. Kolejną kwestią, z którą muszą mierzyć się mieszkańcy Europy Zachodniej, są skutki masowej migracji. Zarówno Unia Europejska, jak i nowoczesne europejskie państwa zbudowały swoje potęgi w oparciu na wspólnych wartościach kulturowych, historycznych, a także w mniejszym stopniu religijnych. To tylko niektóre z powodów, dla których Europa nie potrafi przyjąć znacznych liczb ludności spoza kontynentu, przybywających w poszukiwaniu lepszego życia. Pojawia się również pytanie, jaką liczbę imigrantów mogą do siebie przyjąć kraje europejskie, nie ryzykując destabilizacji społeczno-politycznej. Należy jednak pamiętać, że europejskie populacje starzeją się i imigranci są im niezbędni dla zachowania stałego poziomu siły roboczej.
Zasada Salustiusza ma też zastosowanie w krajach autorytarnych, takich jak Chiny, Rosja, Iran czy Korea Północna. Ich przywódcy obawiają się, że jeśli nie obalą obecnego porządku świata, Stany Zjednoczone przejmą władzę całkowitą. To między innymi dlatego w 2022 roku prezydenci Xi oraz Putin zadeklarowali „przyjaźń bez granic”, a Rosja sukcesywnie stara się zwiększyć wpływy organizacji BRICS+ (jej członkami założycielami są Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki). Również dlatego przez ostatnią dekadę Putin stara się maksymalnie osłabić siłę dolara jako waluty międzynarodowej.
Wojna w Ukrainie to kolejna lekcja, którą powinniśmy byli wyciągnąć z historii. Narody, które obejmują prowadzenie w wyścigu technologicznym, a następnie osiągają dominację w danej branży przemysłowej, roztaczają dominację również na swoich sąsiadów, a niekiedy na cały świat. Zasada ta sprawdza się od czasów starożytnych Rzymian, przez Imperium Brytyjskie, po Stany Zjednoczone współcześnie.
Inwazja Rosji dała początek pierwszej „wojnie kosmicznej”: konfliktowi, w którym obie strony korzystają z wyposażenia zainstalowanego w przestrzeni kosmicznej. Jest to również pierwsza wojna, w której zostały wystrzelone pociski hipersoniczne, a także wykorzystywane są ogromne ilości dronów bojowych. Obie bronie wymagają takich technologii, jak lasery, sensory, półprzewodniki, a także wykorzystują — lub będą wykorzystywały — sztuczną inteligencję. Wszystkie wojny przyszłości będą w głównej mierze opierały się na tych technologiach.
A kto je wszystkie ma? Chiny. A przynajmniej mają większość z nich. Kontrolują również łańcuch dostaw większości tych technologii. Właśnie o tym myślał prezydent Trump, kiedy jeszcze przed swoim zaprzysiężeniem oświadczył, że planuje objąć kontrolę nad Grenlandią. To właśnie na terytorium największej wyspy świata znajdują się pokłady tytanu, grafitu, niklu, cynku, wolframu i litu. Według badań przeprowadzonych przez Komisję Europejską w 2023 roku można tam znaleźć zasoby dwudziestu pięciu z trzydziestu czterech „krytycznych surowców”.
Lokalizacje tych surowców to w XXI wieku najważniejsze punkty na geopolitycznej mapie świata. Państwo, które chce odgrywać znaczącą rolę w takich branżach, jak sztuczna inteligencja, komputery kwantowe, biotechnologia, przemysł kosmiczny czy telekomunikacja w przestrzeni kosmicznej, potrzebuje stałych dostaw tych materiałów. Właśnie dlatego przez ostatnią dekadę największe mocarstwa i korporacje, unikając rozgłosu w mediach, poczyniły znaczne kroki i inwestycje w takich obszarach, jak „Trójkąt Litowy” w Ameryce Południowej czy położony w centralnej części Afryki „Pas Miedzionośny”.
Najaktywniejsze w tym obszarze są Stany Zjednoczone oraz Chiny, co przywodzi na myśl kolejną ważną lekcję z historii: pułapkę Tukidydesa. Kilka lat po zakończeniu wojny peloponeskiej (431–404 p.n.e.) ten grecki historyk napisał: „Starcie było nieuniknione z powodu wzrostu potęgi ateńskiej i strachu, jaki wzbudziło to w Sparcie”. Czytając ten fragment, należy zastąpić Ateny Chinami, a Spartę Amerykanami. Nie oznacza to, że do wojny między tymi mocarstwami musi dojść, ale na pewno jest to ostrzeżenie, że bez odpowiednich wysiłków dyplomatycznych i otwartości na kompromis nie można jej wykluczyć.
W moim przekonaniu wielobiegunowy świat, w którym żyjemy dziś, znów zmieni się w świat dwubiegunowy, przypominający ten zimnowojenny. Nie będzie on oczywiście taki sam jak kiedyś, głównie z uwagi na fakt, że Chiny są dzisiaj zdecydowanie potężniejsze pod względem gospodarczym niż Rosja czy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich kiedykolwiek w swojej historii, a także dlatego, że na dobrej drodze do stania się globalnym mocarstwem znajdują się również Indie. Niemniej jednak ten dobrze nam znany zimnowojenny układ może być wzorem tego, czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie.
Na naszych oczach rodzi się nowy, chiński porządek, podobnie jak nowe formy dominacji Amerykanów, zwłaszcza w rejonie Indo-Pacyfiku. W każdym rozdziale niniejszego, nowego wydania czytelnik znajdzie szczegółowe wyjaśnienia, w jaki sposób wydarzenia z ostatnich dziesięciu lat wpisują się w geopolityczną strukturę XXI wieku. Pandemia COVID-19 podsyciła nieufność wobec Chin, zmiany klimatyczne podniosły rangę biegnącej wzdłuż wybrzeży Rosji Północnej Drogi Morskiej, a początek ery maszyn spowodował, że w centrum uwagi całego świata znalazły się złoża niezbędnych minerałów, co przypomina zamieszanie wokół ropy w XX wieku.
W minionej dekadzie wydarzyło się coś jeszcze. Populacja Ziemi powiększyła się o kolejny miliard mieszkańców. Narodziny każdego z nich były niezwykle ważnym wydarzeniem, a życie każdego z nich będzie kształtować geografia naszego świata.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Władimir Putin twierdzi, że jest człowiekiem religijnym, zagorzałym orędownikiem Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Niewykluczone zatem, że codziennie wieczorem, kładąc się spać, modli się do Boga w tych słowach: „Dlaczego nie stworzyłeś gór na Ukrainie?”.
Gdyby Bóg stworzył góry na Ukrainie, ogromne tereny równinne Niziny Środkowoeuropejskiej nie byłyby tak idealnym miejscem do jakże częstych ataków przeprowadzanych przeciwko Rosji. W obecnej sytuacji Putin nie ma jednak wielkiego wyboru: musi objąć kontrolę nad leżącymi na zachód równinami. Dotyczy to wszystkich narodów, małych i dużych. Przywódcy uwięzieni są przez kontrolowany teren. Jego ukształtowanie ogranicza wybory i miejsce do podejmowania działań w stopniu większym, niż mogłoby się wydawać. Dotyczyło to Związku Ateńskiego, Persów, Babilończyków, jak również władców wcześniejszych epok — wszystkich, którzy poszukiwali wyżej położonych obszarów, aby zapewnić swoim plemionom bezpieczeństwo.
Tereny, które zamieszkujemy, od zawsze decydowały o naszych losach. Decydowały o wojnach, polityce, wykreowały mocarstwa, wpłynęły na społeczny rozwój ludności zasiedlającej obecnie niemal każde miejsce na Ziemi. Może się wydawać, że technologia zniwelowała dzielące nas odległości, w sensie zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Łatwo jednak zapomnieć, że teren, na którym żyjemy, pracujemy i wychowujemy dzieci, ma ogromne znaczenie, a wybory dokonywane przez przywódców ośmiomiliardowej populacji zamieszkującej naszą planetę będą zawsze do pewnego stopnia podyktowane przez rzeki, góry, pustynie, jeziora i morza.
Nie istnieje jeden najważniejszy czynnik geograficzny. Góry nie są wcale ważniejsze od pustyń, tak samo rzeki od dżungli. W różnych obszarach planety różne zjawiska geograficzne będą miały największy wpływ na poczynania ludzi, decydując o tym, co mogą, a czego nie mogą.
W najogólniejszym wymiarze geopolityka zajmuje się analizowaniem stosunków międzynarodowych przez pryzmat czynników geograficznych. Nie chodzi tutaj wyłącznie o ukształtowanie terenu, na przykład przegrody w postaci gór czy sieci tworzonych przez rzeki, lecz również o klimat, demografię, obszary kulturowe oraz dostęp do zasobów naturalnych. Czynniki te mogą mieć zasadniczy wpływ na różne aspekty naszej cywilizacji, od polityki i strategii wojskowej po rozwój człowieka, w tym język, handel i religię.
Zarówno w zapiskach historycznych, jak i we współczesnych doniesieniach opisujących stosunki międzynarodowe czysto fizyczne realia decydujące o polityce wewnętrznej i zagranicznej są zbyt często lekceważone. Geografia jest bez wątpienia ważną częścią odpowiedzi na fundamentalne „Co i dlaczego?”. Być może nie jest ona czynnikiem kluczowym, jednak z pewnością nie można jej pominąć. Weźmy na przykład Chiny oraz Indie: dwa ogromne kraje o wielkich populacjach, posiadające bardzo długą wspólną granicę, jednak różniące się pod względem politycznym i kulturowym. Nie stanowiłoby niespodzianki, gdyby te dwa giganty uwikłane były w liczne, toczone między sobą wojny. Wyjąwszy jedną, trwającą miesiąc bitwę z 1962 roku, do żadnych konfliktów nigdy nie doszło. Dlaczego? Ponieważ między nimi leży największy łańcuch górski świata, a przeprowadzenie potężnej armii przez Himalaje jest praktycznie niemożliwe. Wraz z powstawaniem coraz wymyślniejszej technologii pojawiają się nowe sposoby na pokonanie tej przeszkody, jednak bariera fizyczna działa wciąż na tyle odstraszająco, że oba mocarstwa skupiają swoją politykę zagraniczną na innych regionach, aczkolwiek cały czas bacznie obserwują siebie nawzajem.
Poszczególni przywódcy, idee i technologie, choć mają wpływ na przebieg wydarzeń, są jedynie tymczasowe. Każda nowa generacja musi się zmagać z fizycznymi przeszkodami w postaci Hindukuszu czy Himalajów, wyzwaniami stawianymi przez sezon deszczowy oraz utrudnieniami wynikającymi z braku surowców naturalnych lub źródeł pożywienia.
Pierwszy raz zainteresowałem się tym tematem, kiedy w latach dziewięćdziesiątych zdawałem relacje z wojny na Bałkanach. Z bliska przyglądałem się, jak przywódcy różnych zbiorowości, czy to Serbów, Chorwatów czy Bośniaków, umyślnie przypominali swoim „plemionom” o istnieniu starożytnych podziałów oraz odwiecznej nieufności obecnej w tym wyjątkowo zróżnicowanym regionie. Gdy już rozdział między ludźmi się dokonał, niewiele było trzeba, by zwrócić ich przeciwko sobie.
Doskonałym przykładem jest rzeka Ibar w Kosowie. Podbój Serbii przez imperium osmańskie przypieczętowany został w bitwie na Kosowym Polu w 1389 roku, stoczonej niedaleko miejsca, gdzie Ibar przepływa przez miasto o nazwie Mitrowica. W ciągu następnych stuleci serbska populacja zaczęła wycofywać się na drugi brzeg rzeki, podczas gdy muzułmańscy Albańczycy schodzili z górzystego regionu Malësia do Kosowa, gdzie do połowy XVIII wieku stanowili już większość jego mieszkańców.
Szybki przeskok do XX wieku uświadamia nam, że te same podziały na tle religijnym i etnicznym wciąż istnieją, a znaczące je granice pokrywają się z korytem rzeki. Później, w roku 1999, wojska jugosłowiańskie (serbskie) zostały rozbite przez Armię Wyzwolenia Kosowa wspieraną nalotami przez NATO i wycofały się na drugi brzeg Ibaru, a wraz z nimi pozostała ludność serbska. Rzeka stała się rzeczywistą granicą regionu, który część krajów uznaje za niepodległe państwo — Kosowo.
Marsz natowskich sił lądowych zatrzymał się na Mitrowicy. Podczas trwającej trzy miesiące wojny pojawiały się zawoalowane groźby, jakoby NATO miało w planach przeprowadzenie inwazji na Serbię. W rzeczywistości ograniczenia zarówno geograficzne, jak i polityczne sprawiały, że przywódcy natowscy nigdy nie mieli takiej opcji. Węgry dały jasno do zrozumienia, że nie udzielają zgody na przeprowadzenie inwazji ze swojego terytorium z obawy przed konsekwencjami, jakie mogłyby zostać wyciągnięte wobec trzystu pięćdziesięciu tysięcy Węgrów zamieszkujących północną Serbię. Alternatywą było poprowadzenie wojsk od strony południowej, co pozwoliłoby siłom NATO na dotarcie nad rzekę Ibar w dwukrotnie krótszym czasie, jednak wówczas musiałyby się zmierzyć z leżącymi na północy górami.
W tamtym okresie pracowałem w Belgradzie z grupą Serbów. Zapytałem ich, jak zareagują na atak ze strony NATO. „Odłożymy kamery i chwycimy za karabiny, Tim”, usłyszałem odpowiedź. To byli moi dobrzy przyjaciele, liberalni Serbowie, którzy sprzeciwiali się ówczesnemu rządowi. Mimo wszystko rozłożyli mapy i wytłumaczyli mi, gdzie Serbowie będą w stanie bronić swoich górskich terytoriów i gdzie NATO będzie musiało się zatrzymać. Była to bardzo użyteczna lekcja geografii, wyjaśniająca, że możliwości wojsk sojuszu są dużo bardziej ograniczone, niż głosiła to brukselska machina informacyjna.
Świadomość, jak istotny wpływ na relacjonowanie wydarzeń z Bałkanów miało fizyczne ukształtowanie terenu, bardzo przydała mi się w nadchodzących latach. Na przykład w roku 2001, kilka tygodni po ataku z 11 września, byłem świadkiem, jak klimat, mimo współczesnej technologii, wciąż dyktuje warunki i decyduje o posunięciach najpotężniejszych armii.Miało to miejsce w północnym Afganistanie, do którego dostałem się z Tadżykistanu na pokładzie tratwy. Pokonawszy biegnącą wzdłuż granicy rzekę, dołączyłem do Sojuszu Północnego będącego w trakcie walk z talibami.
W powietrzu krążyły już amerykańskie bombowce i myśliwce, które przeprowadzając naloty na pozycje talibów i Al-Kaidy na zimnych, zakurzonych równinach i w górach na wschód od miasta Mazar-i Szarif, torowały wojskom lądowym drogę do Kabulu. Po kilku tygodniach stało się oczywiste, że Sojusz Północny przygotowywał się do marszu na południe. I wtedy świat zmienił kolor.
Burza piaskowa, najintensywniejsza, jaką widziałem w życiu, nadała wszystkiemu odcień musztardy. Nawet wypełnione drobinkami piasku powietrze wokół nas miało jej kolor i gęstość. Na trzydzieści sześć godzin wszystko z wyjątkiem piasku znieruchomiało. Widoczność na wysokości podmuchów wynosiła kilka metrów, jasne było jedynie to, że dalszy postęp wojsk musiał poczekać na zmianę pogody.
Amerykańskie systemy satelitarne, szczyt ówczesnych osiągnięć technologicznych, były kompletnie bezużyteczne w obliczu warunków klimatycznych panujących na tych dzikich terenach. Wszyscy, od prezydenta Busha, przez Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, po wojska Sojuszu, musieli po prostu zaczekać. Potem zaczęło padać. Pokrywający wszystkich i wszystko piasek zamienił się w błoto. Następnie deszcz przeszedł w ulewę tak potężną, że chatki z cegły mułowej, w których mieszkaliśmy, wyglądały, jakby zaczęły się topić. Ponownie stało się jasne, że dalszy marsz na południe musiał zaczekać, aż natura i jej żywioły wyszaleją się do końca. Reguły geografii znane Hannibalowi, Sun Zi oraz Aleksandrowi Wielkiemu obowiązują również współczesnych przywódców.
Później, w 2012 roku, kiedy w Syrii na dobre rozpętała się wojna domowa, otrzymałem kolejną lekcję z geostrategii. Stałem na szczycie pagórka, obserwując dolinę położoną na południe od miasta Hama, i ujrzałem w oddali płonącą wioskę. Moi syryjscy towarzysze wskazali mi oddaloną o półtora kilometra osadę, z której przeprowadzono atak. Następnie wyjaśnili, że gdyby jednej stronie konfliktu udało się wyprzeć z doliny odpowiednią liczbę ludzi z przeciwnej frakcji, wówczas dolina stanowiłaby połączenie z kolejnym obszarem, który prowadzi do jedynej w tym państwie autostrady. Dzięki temu mogłaby zostać wykorzystana do oddzielenia kawałka przyległego terytorium, gdzie, gdyby w przyszłości Syrii nie udało się zjednoczyć, można by kiedyś założyć nowe minipaństwo. W tym, co wcześniej było dla mnie jedynie płonącą wioską, dostrzegłem teraz przemyślaną strategię i zrozumiałem, jak najprostsze realia fizyczne kształtują polityczną rzeczywistość.
Geopolityka ma wpływ na każde państwo. Zarówno w czasie wojny, co pokazują powyżej przytoczone sytuacje, jak i w czasie pokoju. Przykłady jej oddziaływania można znaleźć właściwie w każdym regionie świata, niestety, nie jestem w stanie w niniejszej książce opisać szczegółowo wszystkich. O niektórych, między innymi o Kanadzie, Australii czy Indonezji, wspomniałem tylko przelotnie, mimo że sama Australia zasługuje na osobną książkę o tym, jak geografia wpłynęła — w sensie zarówno fizycznym, jak i kulturowym — na rozwój jej kontaktów z pozostałymi częściami świata (sytuację w Australii i pozostałych krajach opisałem w Potędze geografii). Skupiłem się natomiast na mocarstwach i regionach, których przypadki najlepiej ilustrują podstawowe aspekty tej książki, czyli skutki historycznych procesów geopolitycznych (formowanie się państw), najpilniejsze wydarzenia we współczesnym świecie (wojna na Ukrainie oraz rosnące wpływy Chin) i krótka dyskusja o przyszłości (rosnąca rywalizacja w Arktyce).
W części poświęconej Rosji, mocarstwu przechodzącemu przez wyjątkowo burzliwy okres, które nerwowym wzrokiem spogląda za swoją zachodnią granicę, pokażę, jak duży wpływ ma na nią Arktyka oraz jej mroźny klimat znacznie utrudniający jej uzyskanie pozycji prawdziwie globalnego mocarstwa, a również jak zachodzące na całym świecie zmiany klimatyczne otwierają przed władzami w Moskwie nowe możliwości. Dla Chin z kolei ogromnym ograniczeniem jest brak pokaźnej floty wojennej. Tempo, w jakim próbują to nadrobić, robi się coraz bardziej imponujące. Rozdział o Stanach Zjednoczonych ilustruje, w jaki sposób trafne decyzje dotyczące powiększenia terytorium o konkretne regiony doprowadziły do osiągnięcia postawionego celu: USA stały się supermocarstwem z dostępem do dwóch oceanów. Przypadek Europy uzmysławia, jak ważną rolę w łączeniu obszarów i kreowaniu kultur napędzających współczesny świat odgrywają równiny oraz spławne rzeki, natomiast Afryka jest doskonałym przykładem przedstawiającym efekty trwania w izolacji.
Rozdział o Bliskim Wschodzie pokazuje, dlaczego rysowanie linii na mapach bez uwzględnienia topografii i – co równie ważne — rozmieszczenia geograficznego grup kulturowych żyjących w danych regionach to gotowy przepis na kłopoty. Będziemy świadkami tych kłopotów w obecnym stuleciu. Ten sam temat pojawia się w rozdziałach o Afryce oraz Indiach i Pakistanie. Mocarstwa kolonialne ustanawiały sztuczne granice szkicowane na papierze, kompletnie ignorując fizyczne realia dzielonych regionów. Granice te są teraz kreślone od nowa przy użyciu przemocy. Proces ten trwać będzie przez kolejne lata, a gdy się zakończy, mapa polityczna będzie zupełnie inna, niż jest obecnie.
Z uwagi na etniczną homogeniczność Japonii i Korei ich sytuacja jest zupełnie odmienna od sytuacji Kosowa czy Syrii. Mają one jednak swoje zmartwienia. Japonia jest pozbawioną surowców naturalnych wyspą, natomiast podział Półwyspu Koreańskiego na dwa państwa to problem, który wciąż trzeba rozwiązać. Z kolei sytuacja w Ameryce Łacińskiej stanowi anomalię. Jej południowa część jest tak odcięta od reszty świata, że znacznie utrudnia to handel międzynarodowy, a jej wewnętrzne ukształtowanie geograficzne terenu uniemożliwia utworzenie bloku handlowego na miarę Unii Europejskiej.
Na koniec dochodzimy do najmniej zaludnionego miejsca na świecie — Arktyki. Przez większość dziejów Arktyka była przez ludzkość ignorowana, lecz w XX wieku odkryto na jej terenie źródła surowców energetycznych, a dyplomacja XXI wieku rozstrzygnie, komu przysługują prawa do tych surowców i tym samym do ich sprzedaży.
Postrzeganie geografii jako decydującego czynnika wpływającego na historię człowieka może być odbierane jako czarna wizja świata i z tego powodu w niektórych kręgach intelektualnych nie cieszy się ono popularnością. Podejście to zakłada, że natura jest potężniejsza niż człowiek, a jego wpływ na własny los jest znacznie ograniczony. Tymczasem oczywiste jest, że inne czynniki również mają znaczenie. Każdy rozsądny człowiek widzi, że współczesna technologia potrafi nagiąć żelazne reguły geografii i dostarcza wielu sposobów na pokonanie niektórych geograficznych barier. Obecnie Amerykanie mają możliwość wysłania bombowców z Missouri aż do Mosulu bez konieczności międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa. Do tego posiadają niemal całkowicie samowystarczalne grupy uderzeniowe lotniskowca, co sprawia, że bez pomocy ze strony sojuszników czy kolonii mogą objąć zasięgiem cały świat. Jeśli założymy, że mają bazę lotniczą na wyspie Diego Garcia, a także stały dostęp do portu w Bahrajnie, okaże się, że ich możliwości są znacznie większe; to jednak nie jest już takie istotne.
A zatem rozwój lotnictwa zmienił reguły gry, podobnie zresztą jak internet, choć w trochę inny sposób. Jednak to geografia — oraz historia kształtowania się państw w narzuconych przez nią warunkach — pozostaje kluczem do zrozumienia dzisiejszego świata oraz naszej przyszłości.
Niektóre konflikty w Afryce i na Bliskim Wschodzie powstały z ignorancji imperiów kolonialnych wobec reguł geograficznych, podczas gdy chińska okupacja Tybetu jest efektem ich przestrzegania; opiera się na nich również globalna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych i nawet genialne technologie i projekcja siły największych supermocarstw na świecie mogą co najwyżej złagodzić twarde reguły ustanowione przez naturę czy też Boga.
Co to za reguły? Najlepiej zacząć od miejsca, którego potęgi niełatwo jest bronić i którego przywódcy od wieków stosowali zasadę obrony przez atak. To kraina, której zachodniej strony nie strzegą góry: Rosja.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Przedmowa
Wstęp do nowego wydania
Wstęp
