Wiersze sarmackie - Jerzy Harasymowicz - ebook

Wiersze sarmackie ebook

Jerzy Harasymowicz

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej oraz z zasobów Fundacji Krajowy Depozyt Biblioteczny! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Rok wydania: 1983

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Jerzy Harasymowicz

WIERSZE SARMACKIE

 

Jerzy Harasymowicz

WIERSZE SARMACKIE

 

Wybór Krzysztof Lisowski

 

WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW

 

©Copyright by Wydawnictwo Literackiej Kraków 1983

 

ISBN 83-08-00722-8

Z tomu

,,Barokowe czasy”

Wawel

 

I jest codziennie większy Wawel we mnie

I więcej królów siedzi przy mym stole

Choć to jest zwykły stół kuchenny

Na którym sieką nać zieloną

 

I plan mieszkania planem jest Katedry

Żyrandol krzyżuje złote laski Stanisława

I rano jeszcze pod snu baldachem

To ciężkie biurko jest sarkofagiem

Który pilnują wsparci na mieczach

Rycerze jeszcze stojący w rycerzach

 

I na tym biurku król leży

Na wierzchu wszystkich moich wierszy

Czerwone złożył gotyku dłonie

I chór cherubów śpi w koronie

I krzyż niedźwiedzią łapą trzyma

I ciało króla nie wystyga

Poprawia się na sarkofagu

Wtedy się dusze wojowników zrywają

Jak ptaki - i miecza warczy paszcza

I słychać pisk Wawelu gacka

 

I na tym biurku król leży

Na tumbie pełnej wojennej wrzawy

I ręką płoszy ulubione ptaki

Tylko się zwierza nieruchomej sowie

I wszystko widzi spod kamiennych powiek

Ten król leżący u stóp tłumu

Jak niedźwiedź prosto z polowania

Wwieziony - pełen drzazg oszczepów

Wleczony po głębokim śniegu

 

Wspiera się niespokojna głowa

Na tym ramieniu poematu

Wśród ciszy gotyckiego lasu

Gdzie tylko trzaska mróz witraży

I zaplatają się warkocze płaczu

Płaczków siedzących u wezgłowia

 

I król niepewny swej pościeli

I kraju swego po kądzieli

Orłów niepewny i Pogoni

Czy go nie zrzuci koń kosmaty

Poprzez bukowe pędząc lasy

 

I król niepewny swej poduszki

Czy nie wyciągną jej spod głowy

Z cienkich marmurów niepewny koszuli

I ustawiane są w Katedrze stoły

Rojem przekupniów naród się snuje

Łaciate kozy pędzi tępe woły

Na stoły wchodzą mali mówcy

I zachwalają swój fałszywy towar

I wznoszą góry fałszywego złota

 

Król na to patrzy jak rosomak

Rozpłaszcza się na gałęzi dębu

Przejeżdża pod nim barbarzyński jeździec

Kożuch chmur ubrał wprost na gołe ciało

Prężą się miękkie łapy sarkofagu

 

Król na to patrzy jak rosomak

Przywiera cicho do gałęzi dębu

Bacznie korony nadstawił uszy

Na jeźdźców którzy po Wawelu się kręcą

Do pasa krwawa wjeżdża spisa

Jak susły świszczę wschodu ulica

Gdy lud swe miecze łamie na kolanie

 

Król na to patrzy jak rosomak

I jest codziennie większy Wawel we mnie

I większe baszty są na rogach stołu

I co dzień większy jest wojownik poematu

I o północy jak wawelski grobowiec

Otwierają się stoły moje

I pęka blat jak kra potężna

Stół się rozwiera jak brama wielka

Pęka metafor zastygła lawa

I rzeczywistość niknie szara

 

I trzeba lampę wziąć sumienia

I zejść w głąb sztolni stołu

Tam pośród duszy stalaktytów

Na dnie wszystkich poematów

Gdzie szumi rzeka krwi podziemna

Wśród resztek jakiejś roślinności

Pogiętych zbroi porzuconych wozów

Zawsze ten sam w koronie leży

Król z niego wyrasta drzewo

Wiecznie zielone mojej pieśni.

I korę ma złotego wieku

 

Więc jest codziennie większy Wawel we mnie

I ręka krzyżem leży na stole

Leży noc całą by przebłagać króla

I coraz głębsze we mnie są podziemia

I sen tych królów we mnie niespokojny

I coraz większe wojska śpią w ciała jaskini

I Szczerbiec ręce złożył archanielskie

Dwie dłonie malowane w twarze cherubów

I wiersz pasuje na rycerza

Trzykroć uderza w słów kolczugę

Uderza w ramię zbrojne marzeń

I wiersz na turniej słów podąża

 

Konno przeprawia się przez rzekę cieni

Gdzie jak topielcy płyną czarne grzechy

Jak górska rzeka pędzi Leta

I jeźdźca ciemny prąd unosi

Jeszcze znak daje z daleka

Żelazna rękawica wiersza

 

I jest codziennie większy Wawel we mnie

I każda szafa to kaplica święta

Z każdej szafy wychodzi procesja

Stóp bosych - i świecę zwycięstw trzyma

I rzewne szczątki Stanisława śpiewa

 

Procesja chodzi wokół mego serca

I wydeptuje we mnie ścieżki

Małym podwórkiem chodzi wnętrzności

I przypomina mi kim jestem

 

I z każdym dniem jest większy Wawel we mnie

Wawel to wzgórze słów które usypię

Pobożnym śpiewem swego stołu

Dam garstkę kości na budowę

 

Zaś wokół tańczą w wieńcach winogron

W stroju błazna z podwiniętym chwostem uległości

I w kociej czapce zdrady chodzą

I godła swego się wyparli

Trzykrotnie podczas mroźnej nocy

 

Jest więc codziennie większy Wawel we mnie

I co dzień więcej królów siedzi przy mym stole

I ożywioną prowadzą rozmowę

 

Ubieram Wawel w ciała mego zbroję

Chociaż drewnianą malowaną słowem

Strzaskaną klęska ale jednak zbroję

I wszystkim wokół wojnę wypowiadam

Przez trąby cienkie mistrza Fontany

 

I uchyli poemat mosty zwodzone

I z mała tarczą jurajskich pejzaży

Wypadnę prosto w rudy tłum kramarzy

I ciąć przyjdzie i ciąć

Aż do zemdlenia słowa

 

Król na to patrzy jak rosomak

Przywiera cicho do gałęzi dębu

 

Kazimierz Jagiellończyk Ekshumacja 1973

 

W Krakowie mówią Król zmartwychwstał

Pod uschłe ręce wiodą Króla

I na poduszkach niosą bitwy

Chór archaniołów stoi na chmurach

 

Lecz prowadzony tak pod ręce

Jakże jest Król zdziwiony wielce

Nie nosi Naród dni kolczugi

U boku wzgórz nie nosi miecza

 

I Król spostrzega zamek wystawiony co dzień

Chmurom na sprzedaż - pauprom ku zabawie

I Król spostrzega że Wawelu bronią

Tylko te gromów działa roztrzaskane

 

Lawina głazów leciała z gruchotem

Kiedy zmartwychwstał Król przed rokiem

I jedną ręką poobalał straże

Jak rajskie drzewa padły witraże

 

Lecz prowadzony tak pod ręce

Jakże jest Król zdziwiony wielce

Spostrzega ciężkie nasze winy

Skarbiec godności pusty widzi

 

I jakże sczerniał Dom wspaniały

Zapadły się wieki skrzyżowane-dachy

Rycerze Króla leżą zabici

Nie pochowani nie umyci

 

Nie wita Króla trąby wrzask zwycięski

Tylko pokutne koszule wierszy

Choć to Król jego kości nagie

Na płachcie niosą pieśni starej

 

Wysoki korony gotycki bukiet

Ciężki przekrzywia Króla frasunek

I twarz mu łuszczą nasze klęski

Ten bez korony - ptak wylękły!

 

W Krakowie mówią Król się gniewa

W Krakowie mówią Król zapłakał

I po omacku nawet już nie szuka

W twarzy Narodu twarzy wnuka

 

Po co wynosić było zmarłą głowę

Na hałaśliwy ludu jarmark

Topnieje tarcza - spoza tarczy

Wnętrza narodu widać zgniłą słomę

 

Wlecze się chwała płaszcza długa

I Króla wloką się skudlone włosy

Topnieje Wawel w deszczu smugach

Topnieje miecz i lud Sodomy

 

Po co zostawiać sarkofagu pościel

Tak rozkopaną by Królowi wskazać

Że się tu wszyscy tuczymy małością

Straciła ręce zbroja nasza

 

W Krakowie Król w purpurze gniewu

Jeleń witraży w skos ucieka

Nie nosi Naród dni kolczugi

U boku wzgórz nie nosi miecza

 

Więc rany Szczerbca krwawią każdej nocy

I miecz za włosy ciągną z komnat

I miecz jest w kącie biczowany

Żeby zwycięstwa swe zapomniał

 

Dziś pod złotymi pagórkami stropu

Szeregiem stoją głuchonieme zbroje

Żelazo już nie kipi z miecza

Z bladego nieba krew ucieka

 

I jeździec chwały w pełnej zbroi

Puste na Króla zwraca oczodoły

I Król przebrany w zmartwychwstania czerwień

Na ręku trzyma miasto święte

 

Co noc się piętrzy stary Wawel

Ze stołu wychodzi zielonych głębin

I we mnie nędznym - Król zmartwychwstaje

I miecz jaśnieje - w stole nędznym

 

Boże mi przebacz że tak Króla tykam

Czernidłem gęstym pisarczyka

Lecz w wyobraźni zbrojowni starej

Król się wychyla jak z witraży

 

Co noc zasiada Król przede mną

I co powiedzieć pustym oczodołom

I co powiedzieć uschłym rękom

Ulewą wieków - zlepionym włosom

 

Że trzyma się tylko siłą wyobrażeń

Korona na głowie Króla-Król

Cwałuje tylko przez wiersza witraże

Gotycki jeździec poprzez stół

 

Lecz kiedy pisać o Królu przestanę

Mój stół się złuszczy niby jaszczur

I będzie ciało stołu trędowate

Gdzieś wyrzucone poza miasto

 

Boże uchowaj bym zapomniał Króla

Lepiej niech wrzody pokryją zdrady papier

Lepiej by stół mój jak Sodoma

Ze zgniłym spłonął słów zapasem

 

I jakże spojrzy na ten stół - słowo

Wkrótce się stanie uschłym drzewem

Król za nas Wawelu nie postawi na nowo

I nie wymieni nieba - zgniłych belek

 

I niosą Króla na włóczniach sławy

Małe koryto ptasich kostek

I Król sam siebie na nogi nie postawi

I nie przyleci archanioł z wojskiem

 

Więc walczy z tłumem poematu jeździec

W suknie ubrany niedzisiejsze

Nie sięgnie nikt po Króla koronę

Póki ta ręka broczy słowem

 

W Krakowie mówią Król zmartwychwstał

Wielkimi krokami miecz szedł przy majestacie

Na siwym koniu kadzidlanych dymów

Król jechał w modły ubrany stare

 

Wokół katedry jak wokół tej kartki

I tylko świecy kuśtykał pień czarny

I tylko słowa zbrojne strzegą grodu

Wołając hasła na wieżycach stołu

 

Więc prowadzony tak pod uschłe ręce

Jakże jest Król zdziwiony wielce

Nie nosi Naród dni kolczugi

U boku wzgórz nie nosi miecza

 

Wysoki korony gotycki bukiet

Ciężki przekrzywia Króla frasunek

I twarz mu łuszczą nasze klęski

Ten bez korony - ptak wylękły

 

Na stosie słów leżą zwłoki Króla

Kłębi się żółty - gęsty dym jesieni

Z uschłej ręki - uschły miecz się wysuwa

Ciemnieje jama - rozkopane wieki!

 

Burza na Wawelu

 

W mroku katedry rzeka ulewy niesie

Jak pagórek chrustu sarkofag Króla

Żeremie naszego Świętego - Bobra - płonący pagórek Król na stosie słów z końmi żonami mieczem

I Król się dopala i miecz się dopala jak głownia

W płomieniach naszej świadomości Król przetapia się jak ruda

I Król z sarkofagu schodzi na szczudłach gromu

Z ulubionymi psami

Schodzi ze stosu słów który wzniosłem żalem swoim

I grom -

I spaliła się starość Króla

I ze starości wyszedł jaskini

Piękny jak młodzieniec Kazimierz Wielki porosły żelazem

W zbroi spawanej płomieniem naszej świadomości

Z mieczem wyostrzonym naszym rozdrażnieniem Z tarczą na której

Godło rwie czerwone mięso tarczy

Trzepoczące Godło płoszy tłum jak konia

I sadza Króla na powrót nasz ciężki niepokój

Gdyż każdy umywa ręce od starej jatki spraw narodowych

Której gesty są dziś tak pocieszne

Jednak zbiera się czasem nad topolą

Burza naszej świadomości

Nadciąga przez Wiślicę Korczyn Opatowiec

I niesie w kosmatych rękach jak relikwie

Czerwoną skrzynkę kościoła Jakuba

Z kosteczkami męczenników

I każe wylatywać do góry zwłokom Króla skrzydlatym

I każe zapalać się w ciemności koronie

I korona płonie jak stary dąb

Nad tym przewróconym stołem pełnym papierów

Z ciężkich chmur nad Wawelem

Spadł biały miecz ulewy

I zmywa szminki współczesne

I konno wyjeżdżają sprawy najpierwsze

Z rozwiniętą wyobraźnią

Złoty wznosząc krzyż tradycji

 

I burza przechodzi

Zostawiając tylko głazy sarkofagów

Strzaskane naszym niepokojem

 

Nad Wawelem cichną

Wyładowania słów

 

Przede mną - węgli się jeszcze stół

 

Dom Świętokrzyski Wawel

 

Jest Kaplica Świętokrzyska pełna złotych szczelin

Z których jak z gejzerów wydobywa się para śpiewu

I wszędzie w każdej wnęce - ciemne chóry archanielskie

Na dziewięciu pagórkach stropu

Sprzężonych ze sobą jak wojenne wozy

Chóry zgromadzone w dziewięciu śpiewających trzodach

Pędzone jak stada łabędzie z małego jak malina Pskowa

Jest cudowna grota rewersów

Gdzie cwałuje Jerzy Święty

I koń jego biały w czerwonej sukience

Pannę Marię chwali i żywoty święte

I jest święty Eustachy

Którego spotkał Chrystus Pan

Za jelenia przebran

Puszcza stanęła jak wryta

Zadudniły Chrystusa kopyta

I ziemię pod stopami Chóru Dziewic

Brukują łby rogate na resztkach trzewi

I nie bał się tam kwiatek znaleźć

Bo już poszły łby rogate na rzeź

I Paweł się nawrócił i koń i kolczuga

I w skały wpełzła Pawła pogańska skóra

 

Jest Kaplica Świętokrzyska pełna złotych szczelin

Przez które przezierają całe z wosku

Podłużne twarze wieków

Na podłodze Kaplicy leży Matka Królów

Leży krzyżem poematu liściastym krzyżem puszczy

W żelaznym leży lesie płaczu

 

Jej żelazne ciało płacze żelaznymi łzami

Nad tym Godłem naszym

Które się wykluwa teraz z jajka kukułki

Które ktoś podrzucił w czas burzy

Jajko całe w rude plamki zdrady

 

Płacz Królowej w pustej katedrze

Na skalistym grobowcu jak płacz wilczycy

Wokół tłum klaczy się sierścią niewolnika

I przytykając palec do boku Króla

Nie wierzy już że był naprawdę

I po Królowej rozsypanych włosach

Po jej rękach przebitych każdym Jagiellonem

Snują się tłumy głuchych

Niosące krzywe makiety miast

 

Legenda z Koniuszy

 

Stąd daleko leci słowo

Stąd daleko nas widać

Wystaje chwost cara z baszt carogrodu

Gniewnie bije po ziemi

 

Stąd poszli wąwozami

I każdy zamiast serca miał słowika

Bo śpiewały słowiki w dębinie

W Koniuszy jak teraz

 

I szli i doszli

 

Przedtem jednak

Kościuszko kazał sprać panów

Batogami z surowego mięsa krzywdy

 

Że nie kazali chłopom wyjść na cara

Z rozpalonymi do czerwieni

Widłami narodowej świadomości

Kazał panów rozciągnąć pod dębem

Który nadal trzyma niebo Koniuszy jedną ręką

I prać

 

Bartos nie był jeszcze sławny

Jeszcze nie nakrył cara czapką

 

Stał w szeregu jak inni

W lesie już niepodległym

Wszędzie

Jak działem sięgnąć

Był jeszcze spokój

 

Połaniec

 

Ileż tu krwawi dzikich goździków

Ile ran tej ziemi po carskim sztyku

Ile powoju leży białą sukmaną Bartosa

I jak dziewanny do jeziora tańczą i do nas

 

I nade mną słów rozbitkiem krzyczą rybitwy

Których jeszcze nie napisałem

Tak wszyscy się dopominają

Żeby się dostać do księgi jak do ogrodu

Gdzie słowa chodzą w sukni purpurowej

Może jednak panuje tam nuda

Jak w każdym niebie doskonałości

 

Przechodził wiersz za wierszem i dopiero dotarłem

Do tej zielonej strugi z której wystaje laweta mitu

I moje wszystkie twarze Światowida

Zostają zapomniane w tym lesie tataraku

I to jest szczęście wielkie

 

Bo tyle jest zajęć ważniejszych

Zaczynają krążyć nad nami

Jaskółki zwykłych czynności

 

I jest poranek i w Połańcu Uniwersał pisze jeszcze Naczelnik

I słowa chrapliwie wabią się w trzcinach

Wypalając Cara wypalając Targowiczan

Przez całą noc kopcącym piórem

 

I nadal wiersze pchają działa Kościuszki

Jak chłopy przez bezdroże

Bo nigdy nie dam się rozbroić

 

Chwieją się sosny postrzelane przez

Powstania i wojny

I każdy z nas ma tylko jedną podróż

Wśród tych drzew wysokich

 

Kościół Jakuba Sandomierz

 

Jest burza

I rzędy okien wydłużone głodem doskonałości

Obchodzą kościół z zapalonymi irysami

 

Wokół Bazyliki

Czterdziestu męczenników cień rzuca krzywy

I wszystko jest zbryzgane krwią cegieł

 

Stoję boso w purpurze radości

Że usta moje nie zgniły

I słowa ulatują prosto do góry

Jak ciała Męczenników

 

Pod te ceglane łuki bożego mostu

Gdzie tak prosto jest i przestronno

I romański portal płynie jak miód

I wsiąka w trawy

 

Dudnią gromy na moście który nas łączy

Łukiem tęczy z Francją Karolingów

Zwieszają się ze stropu rajskie owoce i ptaki

Niedosięgłe przez Tatarów

 

Zewsząd ciągnie ku nam

Korzenny zapach starej Polski

Nieustannie tka się plecionka tradycji

Na Jakubowym portalu

 

Lekki taniec attyk

Wybiega na niebo

Zygzakiem błyskawic

 

Na niebo pełne sterczących

Tatarskich grotów

 

Nad zrzucający jak jeleń

Czerwone skóry wieków

 

Sandomierz

 

Pińczów

 

W zmierzchu rysuje wzgórz kreda

Zamiast baroku renesans

 

Sosny płoną jak święte

Między kościołami miasteczka

Są przerzucone innowiercze mosty

Śpią w trawach jak dmuchawiec

Stare Synody

 

I z tej strony kościół

Zaś wieków drugim wejściem - zbór

 

Na środku stół

Przy nim Babcia protestantka z Bawarii

Dla której założył tę szkołę Kalwin

Ze strony Matki

 

Babcia Grelewska siedzi w łóżku

Przysunięta do tego stołu

Robi na drutach modlitw

Rzymskie godzinki

 

I Biskup Myszkowski w tym wszystkim

Wskazuje Braciom Polskim

Barokowe drzwi historii

Za którymi pasą się kozy

 

I ze strony Matki

Kręcą się przy kościele Tatarzy

 

I wszyscy z pretensjami

Tłoczą się przejściem tajemnym

Pod sercem

Bogów swoich figury kreślą

Nasz jesteś szepczą

 

Cóż mogę powiedzieć

Chrzczony w siedmiu świątyniach

Pławiony w siedmiu rzekach chrztu

 

Cóż mogę powiedzieć

Jadło im po kątach stawiam

 

Mam teraz zajęcie ważniejsze

Poemat z piasku kręcę

 

Wiślica

 

Kuchary Grotniki Szczytniki

Ileż wędrówek

Z koszykiem słów na plecach

 

Ze złożonymi dłońmi klęczy legenda panońska

Nad Wiślicką Kolegiatą nad dębiną kolumnady

Na której wspiera się pułap dziejów

Na belkowaniach ramion Króla Kazimierza

 

Nad purpurową skórą wieków

 

Z całej wieczerzy uratowało się pół chleba i kielich

I prawie wszyscy uczniowie

 

I jest chrzcielnica jak jezioro

W której tłumy wpędzone

Stoją jak wodne ptactwo

 

Wszystko to leżało w nas na przemian

Warstwami słów i chrustu