Wielki człowiek do małych interesów - Aleksander Fredro - ebook

Wielki człowiek do małych interesów ebook

Aleksander Fredro

3,0

Opis

Wielki człowiek do małych interesów” to komedia autorstwa Aleksandra Fredry. Główny bohater to Ambroży Jenialkiewicz, właściciel ziemski. Ma głowę pełną wspaniałych pomysłów, które zapisuje, a potem nie może odczytać.

 

Inwestuje, zarządza majątkami młodych krewnych, planuje ich małżeństwa, knuje intrygi. Nic z jego planów jednak nie wychodzi, lecz on, zadowolony,  twierdzi, że wszystko poszło po jego myśli, z nieznacznymi tylko modyfikacjami, i nie zaprzestaje pozornych działań i pustej aktywności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aleksander Fredro

Wydawnictwo Avia Artis

2019

ISBN: 978-83-65922-84-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Osoby

AMBROŻY JENIALKIEWICZ.

MATYLDA, bratanka

ANIELA, siostrzenica,

KAROL, brat Anieli, siostrzeniec

LEON, bratanek

DOLSKI.

ANTONI, sąsiad

ALFRED, przyjaciel

TELEMBECKI, rządca

MARCIN, służący

PAN IGNACY, daleki krewny i domownik Jenialkiewicza.

PANI MOCZYBŁOCKA.

TAPICER.

OFFICYALIŚCI.

LOKAJE Jenialkiewicza.

Rzecz dzieje się w 1, 2, 3 i 5tym akcie na wsi w domu Jenialkiewicza, w 4tym w mieście w pomieszkaniu Dolskiego.

AKT I.

(Salon, drzwi boczne i środkowe; po prawéj stronie od Aktorów duże bióro papierami założone — po lewéj stronie kanapa, przed nią stół.)

Scena I.

Jenialkiewicz, Dolski.

(Jenialkiewicz mówi zwolna, poważnie, zawsze tajemniczo, stosowna, wydatna gra twarzy i gestów, któremi często myśl swoję poprzedza lub zakończa. Okulary na czoło podniesione, które w uniesieniu spuszcza czasem na chwilę — w ręku i kieszeniach papiery; te często przerzuca i przegląda, czasem coś w pulares zapisuje. Jenialkiewicz z Dolskim spotykają się na środku sceny... Jenialkiewicz podaje mu rękę w milczeniu, wyprowadza na przód sceny, wpatruje się w niego, potém mówi.)

Jenialkiewicz.

 Cóż Panie Janie?

Dolski.

 Nic Mości Dobrodzieju.

Jenialkiewicz.

 Dobrze?... Hm?...

Dolski.

 Dość dobrze.

Jenialkiewicz.

 Bardzo dobrze... wszystko idzie, jak po mydle... jesteśmy prawie u celu.

Dolski.

 Aż mnie dreszcz przechodzi... Ja miałbym urząd otrzymać?

Jenialkiewicz.

 Ale nikomu ani słowa... ani pół słowa... bo widzisz na tym świecie. (gesta) Rozumiesz?

Dolski.

 Tak dalece... niekoniecznie..

Jenialkiewicz.

 Pst!.. Spuść się na mnie.

Dolski.

 Ach, któż więcéj odemnie spuszcza się na ciebie, kochany Panie Jenialkiewicz. Od roku przestałeś być moim opiekunem, a ja przecież zawsze pod opieką.

Jenialkiewicz.

 Czy źle na tém wychodzisz?

Dolski.

 I owszem... ale...

Jenialkiewicz.

 Bo co się tycze opieki mój Dolski, mnie się pytaj, ja ci powiém... miałem ich i mam nie mało... a wszystkie... (Pokazuje gestami jakby lejce trzymał i niemi kierował.)

Dolski.

 Zadajesz sobie tyle pracy.

Jenialkiewicz.

 Prawda. Drugi padłby pod ciężarem... ale ja Bogu dzięki umiem sobie poradzić... Od tylu lat opieka na opiekę... a jakie! fiu!.. Mój brat Antoni zostawia mi Leona... majątek zadłużony — fraszka, oczyściłem radykalnie... wszystko sprzedałem i długi spłaciłem. Leon z pod mojéj opieki wyszedł czysty jak bursztyn, ale z nim mam biedę — to panicz, z którym nie zawsze można trafić do końca. Dobre serce, dobra głowa... ale języczek!... Jak płatnie niéma co zbierać. (ciszéj) Nawet mnie samemu oberwie się czasem.

Dolski.

 Czy być może?

Jenialkiewicz.

 Jakem Jenialkiewicz. (odprowadzając niby na stronę i tajemnie) Co gorzéj, mówiąc między nami, nie dba o moję radę... Pst! Zarozumiały, uparty, porywczy... ale chłopiec jakich rzadko, miły, łagodny, do rany przyłożyć, potrafię mu przyszłość (gesta) zapewnić i mimo, że już dawno wieloletni, nie prędko go jeszcze z opieki wypuszczę.

Dolski.

 Pan Leon, jak się zdaje, skłania się sercem...

Jenialkiewicz.

 Pst!... spuść się na mnie.

Dolski.

 Dobrze Mości Dobrodzieju.

Jenialkiewicz.

 Z Matyldą inna sprawa. Mój brat Józef, wdowiec od dawna, zostawił z córką i znaczny majątek pod moją opieką... kapitały, wsie zagospodarowane aż miło... to wymagało... (gesta, jakby lejcami kierował)Rozumiesz? Pieniądze rozlokowałem, bardzo, bardzo łatwo rozlokowałem... Teraz exekwuję, detaksuję, licytuję... palę proces po procesie... O! ze mną żartów niéma... ja wiem, co to opieka... prawda?

Dolski.

 Prawda Mości Dobrodzieju.

Jenialkiewicz.

 Wioski puściłem w dzierżawę... przeszłego roku jako dobry opiekun wszystkie zwiedziłem... Ach! mój miły Boże, co się z tego pięknego majątku zrobiło!.. (gesta) zwaliska, jakem Ambroży, zwaliska... ni ściany, ni strzechy... Zabrałem się żwawo do roboty i napisałem o strzechach rozprawę.

Dolski(półgłosem).

 Czy może nie lepiéj było kazać naprawić.

Jenialkiewicz(przy biórze).

 Pokażę ci wykaz stosunku produkcyi słomy jednego sążnia kwadratowego ziemi do zużycia téjże w jednym sążniu strzechy; rzecz arcy ciekawa... (Szuka.)

Dolski(na stronie).

 Ach, któż bez ale.

Jenialkiewicz.

 Gdzieś zatraciłem no... dam ci potém... Takim to ja jestem opiekunem... brat po bracie, opieka po opiece.

Dolski.

 A opieki po siostrze Pan nie wspominasz? Pana Karola i Pannę Anielę.

Jenialkiewicz.

 O! téj opieki nie liczę... Karola i Anielkę uważam za własne dzieci... A jakie dzieci mój kochany!... Karol złoto, klejnot... trochę długów narobił... (skrobiąc się za ucho) No!... A taż Anielka! dobra, luba, rozsądna, Anioł nie dziewczyna.

Dolski(z zapałem).

 Ach prawda, Anioł, Anioł!

Jenialkiewicz.

 Hę?

Dolski(spuszczając oczy).

 Anioł, powtarzam słowa Wać Pana Dobrodzieja.

Jenialkiewicz(na stronie).

 Miałżeby?... Chciałżeby?... Nie, inaczéj rzecz ułożyłem. On dla Matyldy prawdziwy mentor, tego jéj potrzeba... Anielka musi zostać duchem opiekuńczym Leona... Ach do stu!... zapomniałem. (dzwoni) Tyle interesów na głowie. (Bierze z bióra listy zapieczętowane i oddaje w głębi lokajowi, kończąc ciche zlecenia słowem: Galopem. Tymczasem Dolski na przodzie sceny mówił.)

Dolski.

 Zdaje się niekontent... przeczułem... układ familijny... a ja miałbym wkradać się... nadużywać gościnności... ja? jego przyjaciel?... Nie... to byłoby zdradą... ale Panna Aniela... tak ładna, tak miła, o la Boga!

Jenialkiewicz.

 A Matylda, co mówisz? To skarb Panie... prawda?

Dolski(obojętnie).

 Skarb, w saméj rzeczy.

Jenialkiewicz.

 Z nią sprawa nie tak łatwa jak się zdaje... to mały djabełek, djabełek jakem Ambroży! Ale charakter anielski... serce złote... Nie uwierzysz, ile ona dobrego czyni, ile jałmużny rozdaje... O! rzadkiéj dobroci dziewczyna.. A zuch! fiu!.. przeszłego roku wracała konno, sama od jednéj choréj staruszki... w tém, w lasku jakiś hultaj czy pijak wyskakuje z gąszczy i za cugle chwyta. Myślisz, że się zlękła? że krzyczała albo zemdlała? Wcale nie, widząc, że słowa nie pomagają, jak nie przeciągnie harapem przez łeb hultaja, aż się zatoczył... a ona w nogi... Ha, ha, ha! Rzadkiéj dobroci dziewczyna!

Dolski.

 W saméj rzeczy.

Jenialkiewicz.

 Ale wróćmy do twoich interesów.

Dolski.

 Tak wróćmy.

Jenialkiewicz(bierze go pod rękę, wpatruje się w niego czas jakiś, potém mówi).

 Pojutrze będziesz wybrany Dyrektorem w Towarzystwie kredytowém.

Dolski.

 Och! Aż mi tchy zapiera, bo wiesz dobrze, kochany Panie Jenialkiewicz, że jedyném mojém życzeniem, jedyną myślą od samego dzieciństwa było i jest, abym mógł kiedyś jaki urząd piastować.

Jenialkiewicz.

 Będziesz piastował, jakem Ambroży.. spuść się na mnie.

Dolski.

 Dobrze. Ale pozwól mi łaskawie jedną uwagę.

Jenialkiewicz.

 Dwie, jeżeli ci się podoba.

Dolski.

 Dlaczego nasze zamiary okrywamy tajemnicą?

Jenialkiewicz.

 Ty tego nie rozumiesz?

Dolski.

 I to dla téj tajemnicy, przynajmniéj tak wnoszę, każesz mi tu bawić od kilku tygodni.

Jenialkiewicz.

 Myślałby kto, żem go zamknął na cztery zamki... Ależ mój Jasiu, tobie widzę nie łatwo dogodzić... Dwie śliczne panienki, dwóch młodzieńców do rzeczy, stół niezły, polowanie dobre.

Dolski.

 O la Boga! Z tego względu jestem jak w raju... ale WPan Dobrodziéj często odjeżdżasz, ja tu sam zostaję z rodzeństwem, któremu nieraz muszę być natrętnym.

Jenialkiewicz.

 Czy ci kto uchybił?

Dolski.

 Ach przeciwnie! Ich uprzejmość zawstydza mnie często... bo wiesz kochany Panie Jenialkiewicz... taki mój charakter... niczego tak się nie lękam, jak żebym gdzie nie zawadzał, nie był komu natrętnym.

Jenialkiewicz.

 Ba, ba, ba!

Dolski.

 Te Panie i ci Panowie mogliby słusznie zapytać się dlaczego... bo wszystko musi mieć swoję przyczynę... dlaczego Pan Dolski, mając dom własny, bawi tu u naszego stryja, który najczęściéj przesiaduje w mieście? A jak są razem, co znaczą te schadzki, te tajemne narady, te że się tak wyrażę podziemne obroty.

Jenialkiewicz.

 Koszałki, opałki... koszałki opałki... Bawisz w domu przyjaciela, niegdyś swego opiekuna... masz z nim wiele interesów do załatwienia, nikt się dziwić nie może i nikt się nie dziwi... spuść się na mnie... Ale jeżeli nie chcesz być Dyrektorem...

Dolski.

 O la Boga! Rób zatém kochany przyjacielu, jak ci się zdawać będzie najlepiéj, bylem tylko mógł kiedyś urząd piastować.

Scena II.

Jenialkiewicz, Dolski, Aniela.

Aniela.

 Co rozkażesz kochany wujaszku?

Jenialkiewicz.

 Co rozkażę?

Aniela.

 Kazałeś mnie zawołać.

Jenialkiewicz.

 Kazałem cię zawołać... A tak... tak... kazałem zawołać. (Bierze ją pod rękę, wyprowadza na przód sceny, wpatruje się w nią w milczeniu — potem mówi:) Cóż?

Aniela.

 Co wujaszku? (Krótkie milczenie.)

Jenialkiewicz.

 Dobrze? Hę?

Aniela.

 Dobrze.

Jenialkiewicz.

 Wszystko dobrze? co?

Aniela.

 Nic złego przynajmniéj.

Jenialkiewicz.

 Kochane dziecię!

Aniela.

 Jest pewnie coś do przepisania?

Jenialkiewicz.

 A prawda, prawda... tyle mam na głowie... teraz już wiem... przepiszesz mi list do Pana... Pana... już ja sam zaadresuję... siadaj, pisz. (do Dolskiego) Dobrego mam sekretarza.

Dolski(z zapałem)

 Ach do zazdrości. (spuszczając oczy i spokojnie) Do zazdrości.

Jenialkiewicz(do Anieli).

 Oto masz... duża ćwiartka... tak, teraz pisz. (do Dolskiego) Kto ma tyle interesów na głowie, nie może. (pokazuje wolne pisanie) Rozumiesz?

Dolski.

 Rozumiem.

Jenialkiewicz.

 Musi czasem powierzyć pióro komu innemu. (tajemniczo) Jestem jéj pewny.

Dolski.

 Och! nie wątpię.

Aniela.

 Prawdziwie kochany wujaszku, że daléj twojego pisma nikt nie przeczyta.

Jenialkiewicz.

 Cóż tam?

Aniela(wstając).

 To słowo.

Jenialkiewicz.

 To słowo?

Aniela.

 Tak, to.

Jenialkiewicz.

 To, to?

Aniela.

 Tak jest, to to...

Jenialkiewicz.

 Jakem Ambroży nie wiem.

Aniela.

 A któż będzie wiedzieć?

Jenialkiewicz.

 Dolski, zobacz no.

Dolski(czytając przez ramię Anieli).

 „Ztrzeszczony“.

Jenialkiewicz.

 Prawda... ztrzeszczony... wyraźnie... ztrzeszczony... nowy wyraz pochodzi od treści... ztrzeszczony, ztrzeszezony... djable mi jednak w uszach trzeszczy.

Aniela(wracając do bióra)

 Trzeba więc zgadywać?

Jenialkiewicz.

 Słuchaj no, ja nie mogę pisać, tak jak ty piszesz twoje wyciągi z historyi powszechnej. Wielkie pomysły, jak się czasem w głowie zatarasują, strach by jéj nie rozsadziły, jeżeli im drogi nie otworzy się czém prędzéj... wtenczas to pisze się. (gesta) Rozumiesz?

Dolski.

 Rozumiem. Prędko.

Jenialkiewicz.

 Fiu! kursa, wyścigi pióra z myślą... a jak się pióro rozmacha.. bryzg, bryzg... rozumiesz?

Dolski.

 Rozumiem.

Jenialkiewicz.

 Ale cóż chciałem powiedzieć... cóż chciałem powiedzieć? (Zdejmuje tekę z bióra i przenosi na stół.)