Wiedźma Artemisa - Kramer Alicja - ebook + książka

Wiedźma Artemisa ebook

Kramer Alicja

0,0

Opis

Kim jest Wiedźma Artemisa? Czy samotna wróżka słusznie nazywana jest czarownicą?

W lesie nieopodal miejscowości Czarna Jagoda żyje potężna czarodziejka Artemisa. Kiedy pewnego dnia drogi jej i mieszkańców miasteczka się skrzyżują, porządek, do którego wszyscy przywykli, zostanie przewrócony do góry nogami. By stawić jej czoła, ludzie, magowie oraz przyroda będą zmuszeni zewrzeć szyki i podjąć walkę, w której tylko wspólne działanie może dać szansę na zwycięstwo.

A może wrogie zachowanie Artemisy jest usprawiedliwione? Historia tej niezwykłej wróżki pokazuje, iż wszystkie problemy mają gdzieś swój początek, w każdym człowieku drzemie zarówno dobro, jak i zło oraz że nie wszystko jest zawsze takie, jakim się wydaje...

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Alicja Kramer 2021

Wydanie pierwsze

Redakcja:

Aneta Miklas

Ilustracje i projekt okładki:

Księżycowy Ludek

Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-961989-2-1

Wielki Wóz

Dawno temu w lesie nieopodal miasteczka Czarna Jagoda mieszkały niezwykłe, magiczne istoty – skrzaty, wróżki, leśne duszki i obdarzone mocą porozumiewania się z nimi zwierzęta. Kochały swój las i zawsze o niego dbały. Były to stworzenia dobre i czyste, więc przejmowały się także losem ludzi mieszkających w pobliskim mieście. Obserwowały życie mieszkańców Czarnej Jagody, pomagały im, starając się przy tym pozostawać niezauważalnymi. Wychodziło im to całkiem nieźle.

Las był cichym, spokojnym miejscem, w którym rosło wiele gatunków drzew. Polany pokryte były różnobarwnym kwieciem, poprzez liście przenikało przyjemne słońce, które muskało rośliny w poszyciu lasu, pobudzając je do wzrostu. Między drzewami płynął spokojny strumyk. Jesienią jego wody niosły w dal spadające, kolorowe liście, a zimą, kiedy temperatury obniżały się i chwytał mróz, strumień zdawał się zastygać, choć w jego pobliżu zawsze toczyło się życie.

Mieszkańcy miasteczka odwiedzali las i korzystali z jego dobrodziejstw. Zbierali leśne owoce, zioła i grzyby, spacerowali w cieniu drzew, podróżowali leśnymi ścieżkami i przeprawiali się przez strumyk w drodze do sąsiednich miejscowości. Leśne istoty zawsze zawczasu wyczuwały obecność ludzi i schodziły im z drogi, tak iż niewiele osób domyślało się ich istnienia. Dwa światy – świat ludzi i świat leśnych stworzeń – przenikały się i uzupełniały.

Pewnego zimowego dnia przez las do miasteczka podążało dwoje wędrowców: małżeństwo krasnoludków – skrzat Czułek i jego żona, Malina. Dowiedzieli się, że w mieście panuje groźna grypa i wielu mieszkańców cierpi, złożonych przez chorobę. Jak donieśli leśni zwiadowcy, szczególnie źle znosiła to dwójka dzieci: rodzeństwo – chłopiec i dziewczynka, którzy od kilku dni w ogóle nie opuszczali swoich łóżek. Przejęte ich losem skrzaty postanowiły zanieść im lekarstwo, które pomogłoby w walce z chorobą. Jego recepturę ułożyła wróżka żyjąca w lesie i sprawująca nad nim opiekę – czarodziejka Silva. Zgodziła się, aby przekazać lekarstwo ludziom, ale nikt nie mógł się dowiedzieć, skąd pochodziło.

Na szczęście krasnale miały opracowaną metodę działania. W mieście żyła zielarka w podeszłym wieku, do której mieszkańcy Czarnej Jagody często zwracali się ze swoimi problemami zdrowotnymi. Staruszka była prawdopodobnie jedną z niewielu osób, które przeczuwały, że las zamieszkiwany jest przez krasnale i inne tajemnicze istoty, jednak nigdy nie dzieliła się swoimi przemyśleniami z innymi. Między nią a lasem była taka niepisana umowa, na mocy której ona udawała, że nie widzi żyjących tam stworzeń, a one z kolei utrzymywały, iż nie domyślają się tego, że staruszka wie o ich istnieniu.

I tak, gdy zielarka znalazła tego dnia na parapecie pod oknem swojego domku kilka zawiniątek, opisanych jako „lekarstwo na grypę”, nie była zbyt zaskoczona. Uśmiechnęła się pod nosem i zabrała paczuszki, żeby zaraz sprawdzić ich zawartość, a po niedługim czasie skryci za krzakiem Malina i Czułek zauważyli, że staruszka założyła chustkę na głowę oraz ciepły płaszcz i ruszyła do miasta, aby zostawić lek w domach, w których szerzyła się choroba.

Zadowolone z siebie skrzaty skierowały się w stronę lasu, początkowo przemykając drogą ukradkiem, a potem, gdy miasto zaczynało znikać za ich plecami, pozwoliły sobie wyjść na ubitą ścieżkę. Kroczyły żwawo, gdyż dzień był mroźny. Pod butami skrzypiał śnieg, a szybki marsz pozwalał się rozgrzać. Czułek myślami był już przy piecyku w swojej leśnej chatce, do którego wrzucał zebrane w lecie drewno i garść podarowanego przez wróżkę magicznego pyłu. Proszek ów sprawiał, że wydobywający się z komina chatki dym stawał się niewidoczny i nie mógł zdradzić położenia jego domku innym.

Krasnale zbliżyły się do strumyka, który teraz mogły przebyć bez problemu, bowiem cały był skuty lodem. W niewielkim oddaleniu zauważyły jakąś postać.

– To ona! – szepnęła Malina. – Uważajmy!

– Kto taki? – zdziwił się Czułek, który w pierwszej chwili nikogo nie dostrzegł.

– Wróżka Artemisa – wyjaśniła skrzatka.

– Wróżka! – prychnął Czułek. – Powiedziałbym, że wiedźma!

Teraz i on ujrzał sylwetkę stojącej na lodzie osoby.

– Spójrz tylko na nią! – dodał skrzat z oburzeniem.

Na środku zamarzniętego strumyka stała smukła, młoda kobieta i trzymaną oburącz siekierą wybijała przerębel w lodzie. Zajęcie to nie sprawiało jej żadnego kłopotu. Po usunięciu lodu z wyciętego przez siebie otworu nachyliła się nad nim i w krótkim czasie złapała kilka rybek, które wrzuciła do stojącego obok niej kosza.

Tym, co zbulwersowało skrzata w wyglądzie wróżki, były zapewne jej znajdująca się w nieładzie fryzura oraz strój. Długie, złociste i bujne włosy kobiety prawdopodobnie nie widziały dziś szczotki i spływały nieuporządkowane na jej plecy oraz ramiona, ale nawet to nie było w stanie przyćmić jej niesamowitej urody. Z twarzy Artemisy biło niecodzienne piękno. Za odzienie służyła jej jedynie zwykła, stosunkowo cienka, jak na tę porę roku, sukienka, a jej stopy były całkowicie bose.

– Nawet mróz nie robi wrażenia na tej czarownicy – wzdrygnął się Czułek, zupełnie jakby to on stał bez butów na lodzie.

– Chodźmy – ponagliła Malina. – Lepiej, żeby nas nie zauważyła.

Skrzaty ostrożnie opuściły tamto miejsce i udały się w kierunku swojej chatki.

Artemisa ruszyła z kolei w swoją stronę. Kosz z rybami wzięła w jedną rękę, a w drugiej niosła używaną dopiero siekierę. Gdy zeszła z powierzchni potoku, jej stopy zostawiały ślady na śniegu w miejscach, gdzie nie był on zbity.

Dom Artemisy znajdował się w pewnym oddaleniu od strumyka. Stał w miejscu, gdzie ściana drzew przechodziła w dużą, leśną polanę i otoczony był niewielkim płotkiem, zupełnie jakby nie dbała o to – w przeciwieństwie do innych leśnych stworzeń – aby jej domostwo pozostawało niewidoczne i trudno dostępne. Przestronny dom otoczony był przez ogród, w którym nawet o tej porze roku można było dostrzec mnóstwo roślin, teraz przykrytych śniegiem i chylących się pod jego ciężarem ku ziemi. Zeschłe, nieuprzątnięte jesienią szczątki różnych badyli podpowiadały, że w pełni sezonu musiał stanowić naprawdę wyjątkowe miejsce. Pod jedną ze ścian budynku ułożone były zgrabnie drwa na opał, a wysunięty dach stanowił dla składziku osłonę przed deszczem.

Złapane przez siebie ryby czarodziejka sprawnie oczyściła na dworze, a resztki rzuciła w kąt, nieopodal pieńka, na którym zapewne rąbała drewno. Wszedłszy do domu, na pewno zabrała się za smażenie rybek, bo chwilę później można było zauważyć wydobywający się z komina dym. Zdawało się, że w odróżnieniu od skrzatów Artemisa wcale się tym nie przejmuje. Być może nie obawiała się nikogo, a może z jakiegoś źródła wiedziała, że wszelki unoszący się ponad korony drzew dym był rozpraszany przez zaklęcie wróżki Silvy, która nie zamierzała dopuścić, by ktoś ciekawski niepotrzebnie węszył w lesie.

Artemisa zdawała sobie sprawę, że oprócz niej las zamieszkuje jeszcze jedna wróżka – potężna Silva – oraz jej mąż, czarodziej Prat. Była też świadoma obecności skrzatów i innych stworzeń, ale trzymała się na uboczu i właściwie nie utrzymywała z nimi kontaktów. Pozostali mieszkańcy lasu, widząc, że jest niedostępna oraz im nie sprzyja, nie próbowali się do niej zbliżać, a część z nich myślała podobnie jak skrzat Czułek i wolała nie mieć z nią nic wspólnego.

Dla mieszkańców lasu Artemisa była przede wszystkim zagadką, a czasem również źródłem problemów. Nie czując się częścią leśnej społeczności, nie przestrzegała zasad bezpieczeństwa i nikomu z niczego się nie tłumaczyła. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że jest potężną czarodziejką. Znała się na ziołach oraz roślinach i chodziły plotki, że jej dom jest pełen różnego rodzaju eliksirów, mikstur i zaklęć, które tylko czekały, by wydostać się na zewnątrz. Nikt, rzecz jasna, nie zamierzał tego sprawdzać, nie tylko dlatego, że nie dostawał od Artemisy zaproszenia, ale może przede wszystkim dlatego, że się jej bał.

W innej części lasu stał ukryty w gąszczu dom dobrej wróżki Silvy i jej męża. Mieszkańcy kniei uznawali tych dwoje za opiekunów i obrońców. Czarodzieje dbali o las i żyjące w nim istoty, troszczyli się, aby żyły one w spokoju i by przebywający w pobliżu ludzie nie stykali się bezpośrednio z magicznymi stworzeniami. Cieszyli się szczególnym szacunkiem i zaufaniem.

Pory roku zmieniały się i zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, w świecie panowała już wiosna, która niedługo miała przerodzić się w lato.

Wdychając pachnące drzewami, leśnym runem i wiatrem powietrze, Silva i Prat spoglądali z oddalenia na domek Artemisy. Silva siedziała na niskiej gałęzi rozłożystego buka, z ręką opartą o pień drzewa, a głową ułożoną na ramieniu. Była młodą kobietą o jasnej cerze i niebieskich oczach. Lśniące, czarne włosy związane miała dzisiaj w kucyk. Nosiła białą, lekką sukienkę, ściąganą w pasie, a jej stopy pozostawały bose. Prat stał z rękami założonymi na piersi i opierał się o pień tego samego drzewa. Jego włosy również były ciemne, zaś rysy twarzy ostre. Ubrany był tego dnia w lniane spodnie i mokasyny, które wyglądały, jakby nigdy nie bywały brudne. Biorąc pod uwagę leśne warunki, niewykluczone, że do utrzymania ich w czystości używał magii. Miał też na sobie marynarkę o wojskowym kroju. Sprawiał wrażenie lekko niedostępnego i ktoś, kto go nie znał, patrząc z boku, mógłby powiedzieć, że wygląda wręcz groźnie.

Artemisa pracowała w ogrodzie. Ubrana w szerokie spodnie, gumowe buty i krótką koszulkę, wyrywała zeszłoroczne chwasty, sadziła w rządkach kwiaty i zioła oraz oczyszczała motyką rabaty, na których rosły już wysiane wcześniej rośliny, niewrażliwe na wczesnowiosenną pogodę. Przy pomocy sekatora przycinała krzewy róż i rzucała ścięte pędy w jedno miejsce. Razem z suchymi szczątkami pozostałych po zimie łodyg utworzyły już spory stos. Kolekcja róż Artemisy była imponująca. Kiedy krzewy kwitły, nawet niezbyt sympatyzujący z nią leśni sąsiedzi przystawali przed ogrodzeniem jej domu, by podziwiać wspaniałe kwiaty.

– Nie wydaje mi się do końca zła – rzekła w zamyśleniu Silva. – Nie wiemy nawet, dlaczego tak uparcie unika towarzystwa.

– Nie wszystkich unika – powiedział Prat, świdrując wzrokiem pracującą w oddali czarodziejkę. – Doniesiono mi, że kontaktuje się z niektórymi stworzeniami, choć wcale nie często. Poza tym pamiętasz przecież, że nie raz próbowaliśmy z nią rozmawiać. Zawsze kończyło się tak samo…

– Wiem – odparła Silva z westchnieniem. – Myślę jednak, że ciągle warto próbować.

– Mimo wszystko musimy na nią uważać, moja droga.

Prat podał rękę małżonce, pomagając jej zejść z drzewa, i już mieli się stamtąd oddalić, gdy nagle zatrzymało ich poruszenie w ogrodzie Artemisy. Wróżka podpaliła stos suchych traw i gałęzi, rzucając na nie płonącą zapałkę i garść jakiegoś proszku. Zaraz potem zniknęła w chatce, nie interesując się ogniskiem. Tymczasem suche szczątki roślin błyskawicznie zajęły się ogniem, a dorzucony do nich pył podsycał płomienie, które w jednej chwili wystrzeliły wysoko w górę. Podmuch wiatru rozniósł je i w krótkim czasie zaczęło płonąć kilka krzewów róż, a skra poniesiona przez wiatr na dach sprawiła, że zajęło się również jego słomiane poszycie.

Obserwująca wszystko z dystansu Silva drgnęła, odruchowo kierując się w tamtą stronę, ale Prat ją powstrzymał.

– Zostaw – powiedział spokojnie. – Poradzi sobie.

Artemisa zauważyła szalejący ogień, wybiegła z domu i zaczęła go gasić. Kiedy pierwsze wysiłki nie dawały rezultatu, rzuciła kilka zaklęć, które szybko ujarzmiły płomienie. Złorzecząc pod nosem, rozgarnęła popiół nogą, bo po tym, jak rzuciła czary, z ogniska nie zostało już nic ponad pył oraz kurz, a potem wróciła do chatki.

– Sama widzisz – westchnął Prat. – Musimy być ostrożni…

Jakiś czas po tych wydarzeniach wędrująca przez las skrzatka Malina natknęła się na niecodzienne zjawisko. Przemierzała knieję, brnąc przez szerokie polany i trudne do przebycia gęstwiny i zbierała wczesne zioła. Szła ze wzrokiem wbitym w ziemię, by nie przegapić zwłaszcza tych rzadkich okazów. Nagle znalazła się przed tak gęstymi zaroślami, że nie można było postawić nawet kroku naprzód. Nigdy wcześniej nie zetknęła się z czymś takim. Gdy spojrzała w górę, oniemiała. Miała przed sobą ścianę chaszczy, kilkukrotnie przewyższających ją wysokością. Grube, wijące się pędy splecione były na tyle ciasno, że nie sposób było włożyć pomiędzy nie ręki. Dodatkowo wystawały stamtąd długie kolce, ostre jak szpilki i znajdujące się w niewielkich odstępach. To przerażające pnącze nie przypominało żadnej innej znanej skrzatce rośliny i zdawało się nie mieć ani początku, ani końca. Malina była bardzo ciekawa, jak daleko sięgało to monstrum, ale nie wiedziała, w którą stronę powinna się skierować. W końcu postanowiła pójść zwyczajnie w prawo, bo nie było niczego, co mogłoby jej podpowiedzieć, skąd mogły brać początek te niecodzienne pędy.

Z trudem brnęła wzdłuż ściany krzaków, starając się nie poranić o kolce. A kiedy tak szła i szła, nabrała pewności, że musiało tu się dziać coś złego, bo w okolicy, w której się znajdowała, jeszcze wczoraj nie było tej gęstwiny. Coś, co rozrosło się w tak szybkim tempie, z pewnością było podejrzane. Jedynym pocieszeniem, choć marnym, było to, że nieświadomie wybrała dobry kierunek marszu. Udało się jej dotrzeć do najmłodszych pędów, tam gdzie roślina kończyła swój wzrost. Tak przynajmniej się jej wydawało. Niedługo potem z przerażeniem odkryła, że łodygi cały czas rosną, wydłużając się na jej oczach.

Tego było za wiele dla Maliny. Pędem puściła się w stronę domu czarodziejów. W biegu ledwie usłyszała, jak ktoś wołał jej imię. Zatrzymała się, łapiąc krótkie oddechy, i rozejrzała się wokół siebie. Zza krzewinek wybiegła łasica Lola.

– Ho, ho! – zawołała łasica. – Myślałam, że to ja jestem najsprawniejszym biegaczem w naszym lesie, ale widzę, że jak tak dalej pójdzie, to wygra ze mną skrzatka!

– Dobrze, że cię widzę, Lolu – powiedziała Malina.

Lola była członkinią leśnego patrolu i zawsze jako jedna z pierwszych wiedziała o wszystkim, co działo się w lesie. Była też najszybszym zwierzątkiem, z jakim skrzatka miała do czynienia. Jej zwinne, gibkie ciało mogło dostać się w każdy zakamarek, a przy tym była tak sprytna i prędka, że niekiedy znikała swemu rozmówcy z oczu, zanim ten otworzył usta, aby coś powiedzieć.

– Wyglądasz na przejętą – zaniepokoiła się Lola. – Czy coś się stało?

– Widziałaś te okropne zarośla? Co to za paskudztwo? – dopytywała Malina, ciągle łapiąc powietrze.

Łasica była wyraźnie zdziwiona pytaniem skrzatki i nie wiedziała nic na temat tajemniczych krzaków. Krasnoludka opowiedziała jej o tym, na co się natknęła. Postanowiły, że to łasica pobiegnie zaalarmować czarodziejów, jako że była szybsza i bardziej wytrzymała, a Malina poczeka na nich na skraju owych dziwnych, rozrastających się zarośli. Tak też uczyniły.

Oczekująca na przybycie pomocy Malina musiała wciąż posuwać się naprzód, gdyż roślina wolno, ale nieprzerwanie parła do przodu. Po pewnym czasie, który niepomiernie się jej dłużył, nadeszła odsiecz.

Tego dnia Prat przebywał poza domem i łasica zastała tylko wróżkę. Ta, usłyszawszy wieści, od razu się zaniepokoiła. Ruszyła bez zwłoki, a zobaczywszy wszystko na miejscu, przybrała pochmurną minę. Poleciła łasicy pobiec wzdłuż zarośli i sprawdzić, gdzie znajdowały się korzenie tego monstrum, choć wnioskując z wyrazu jej twarzy, miała już pewne podejrzenia. W międzyczasie zabrała się za usuwanie chaszczy. Wyjęła z kieszeni swojej sukienki buteleczkę z płynem i zbliżywszy się do pędów, skrapiała roślinę niewielką ilością eliksiru. Pomimo że jej stopy były bose, stąpała pewnie i bez zawahania, upuszczając na gałązki po kropelce płynu, w równych odstępach.

Stojąca obok Malina mogła dostrzec, jak po chwili, w miejscach, gdzie spadały krople, unosiła się maleńka smużka dymu i tkanka rośliny ustępowała. Zielone pędy wiotczały i kurczyły się, aż w końcu całkiem obumierały i rozpadały się niczym wzięty do ręki zeschły liść. Na ziemi zostawał tylko ledwie widoczny pył, który po chwili mieszał się z podłożem. Starania Silvy dawały rezultaty, ale było to żmudne zajęcie, gdyż dziwna roślina zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

Po pewnym czasie wróciła Lola. Oznajmiła z przejęciem, że korzenie rośliny tkwią w ogrodzie Artemisy i prąc naprzód, wyłamały kawałek płotu. Czarodziejka tylko pokiwała głową. Od początku podejrzewała, że tam właśnie znajduje się źródło kłopotu.

– Czy widziałaś gdzieś w pobliżu Artemisę? – zapytała.

– Nic z tych rzeczy – odparła łasica. – Artemisy nie ma już od kilku dni. Na bieżąco patroluję okolicę jej domu. Musiała wybrać się na dłuższą wyprawę.

– Pewnie dlatego ta roślina rozrosła się w niekontrolowany sposób – powiedziała Silva, wzdychając, i kontynuowała swoją pracę. Dotarcie do ogrodu Artemisy zajęło blisko godzinę. Tak jak mówiła Lola, rosnące łodygi zdemolowały płot, wyrywając kilka sztachet, a co więcej, u nasady rośliny pędy były wyjątkowo grube. W sam jej rdzeń Silva wlała więcej kropel niż dotychczas i rozejrzała się dookoła.

– Artemiso! – zawołała.

Nikt jednak nie odpowiadał. Wróżka obeszła dom, zaglądając przez okna, ale gospodyni musiała rzeczywiście przebywać gdzie indziej, bo nie było po niej żadnego śladu.

– To coś walczy – oznajmiła ponuro Malina, cały czas pochylając się nad dziwną rośliną.

Gdy wróżka podeszła bliżej, okazało się, że pędy kurczyły się i odrastały na nowo, jakby nie chciały dać za wygraną. Silva powiodła wzrokiem po ogrodzie. Ująwszy opartą o jedno z drzew motykę, podniosła ją i kilka razy uderzyła w ziemię tuż przy nasadzie rośliny. Udało jej się odsłonić grube korzenie i zrobić dziurę w jednym z nich. Wlała cały płyn, który został w butelce, do powstałego zagłębienia. Chwilę to trwało, ale ostatecznie korzeń poddał się i zmienił się w pył. Po ogromnym zielonym tworze pozostała tylko niewielka dziura w ziemi.

Opuszczając ogród Artemisy, wróżka podniosła wyłamane sztachety i wypowiedziawszy zaklęcie, postawiła zwalony płot.

– Też mi coś! – wykrzyknęła gniewnie Malina. – Po tym wszystkim jeszcze naprawiać jej ogrodzenie!

Łasicy też nie podobał się ten gest Silvy, ale zachowała swoje przemyślenia dla siebie. Na twarzy wróżki malowało się zmęczenie i troska. W duchu cieszyła się, że w pobliżu nie było tego dnia Prata, gdyż czuła, że jej mąż tracił już cierpliwość do Artemisy i jej wybryków. Sama ciągle miała nadzieję, że w końcu uda im się porozmawiać z tą wyobcowaną czarodziejką, ale i ona czuła się zmęczona stałym wypatrywaniem i rozwiązywaniem związanych z nią problemów.

Raz do roku w Czarnej Jagodzie odbywał się wielki targ, na który przybywali nie tylko mieszkańcy miasta, ale także wielu przyjezdnych. Cieszył się dużym powodzeniem, gdyż można było tam kupić niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Do miasteczka przybywali kupcy nawet z odległych miejsc, gdyż targ miał swój prestiż i zdobył w przeciągu lat dużą popularność. Było to niemałe wydarzenie.

Już na kilka dni wcześniej czuć było atmosferę ożywienia i wesołych przygotowań. Okoliczni rzemieślnicy gromadzili swoje najlepsze wyroby, by zaprezentować najwspanialsze owoce swojego talentu. Mieszkańcy miasta mogli uzupełnić zapasy towarów, o które ciężko było na co dzień. Można było kupić egzotyczne przyprawy i smakołyki, piękne tkaniny, ubrania, naczynia, ozdoby i biżuterię oraz wiele innych różności.

W dniu, w którym odbywał się targ, w centrum miasteczka, nieopodal parku już od samego rana miał miejsce wzmożony ruch. Pogoda była wymarzona. Początek lata powitał ludzi słońcem i ciepłem, wiał lekki, orzeźwiający wiaterek, przez co tłok nie był zbyt uciążliwy. Część kupców zajęła miejsca już wczesnym rankiem, a inni docierali na targowisko w miarę upływu dnia. Ludzie napływali i odpływali. Ci, którzy się znali, wymieniali pozdrowienia, mijając się między licznymi, bogato zastawionymi kramami.

– Dzień dobry, jak się miewasz?

– Co za spotkanie!

– Miło cię widzieć!

Zewsząd rozlegały się wesołe okrzyki. Na targ przybywali wszyscy, starsi i młodsi. Matki prowadziły ciekawe wszystkiego dzieci, które biegały wokół straganów. Przy licznie rozstawionych stolikach można było odpocząć, napić się kawy lub herbaty i porozmawiać.

Dwie mieszkanki Czarnej Jagody utknęły przy jednym ze stoisk z materiałami. Sprzedawca przybył z bardzo daleka i oferował towar niecodziennej urody. Panie nie chciały przegapić okazji do zaopatrzenia się w tak wysokiej klasy tkaniny.

– Jak sądzisz, kochana, czy ten kolor do mnie pasuje? – zagadywała jedna z nich.

– Pasuje, oczywiście, że tak – przyznała druga. – Podobnie jak ten drugi. Ja też nie mogę się zdecydować. Wszystkie mi się podobają…

– Moje drogie panie – doradzał sprytnie sprzedawca. – Możecie kupić każdego po trochu…

Kobiety roześmiały się.

– Chętnie wzięłybyśmy wszystkie, ale nie mamy tyle pieniędzy…

Dookoła słychać było śmiech i rozmowy. Panował gwar, gdyż ludzie tłoczyli się wokół straganów. Każdy miał swoje tempo marszu i każdy chciał dokładnie obejrzeć oferowane towary, więc na drodze często powstawały zatory. Ten i ów irytował się przy tym, próbując przebrnąć przez morze ludzi, ale ogólnie panowała sielankowa atmosfera.

Tego dnia na targ wybrała się również wróżka Artemisa, która bardzo rzadko pokazywała się w miasteczku i jego okolicy. Oczywiście nikt z mieszkańców nie zdawał sobie sprawy z tego, kim była, i w ich oczach pozostawała tylko piękną, młodą kobietą. Niecodzienna uroda Artemisy przyciągała uwagę i gdy zjawiła się w zwiewnej, lekkiej sukience, a rozglądając się na boki, falowała bujnymi, złocistymi włosami, obejrzał się za nią niejeden przechodzień.

– Jaka piękna dziewczyna – wymieniali między sobą uwagi. – Nie widziałem jej nigdy wcześniej.

– Może przyjechała z sąsiedniej miejscowości…

Artemisa szła przed siebie lekkim krokiem i zdawała się nie zwracać uwagi na zamieszanie, jakie wprowadzała swoim pojawieniem się. Przed nią zrobiło się tłoczno i musiała zwolnić. Wtedy podbiegła do niej mała dziewczynka, która z zachwytem wpatrywała się w jej fryzurę.

– Jakie pani ma piękne włosy! – zawołała. – Chciałabym ich dotknąć.

Artemisa przystanęła zdziwiona.

– Dotknąć? – zapytała.

Widząc to, matka dziewczynki pośpieszyła z przeprosinami.

– Pani wybaczy – powiedziała, i biorąc dziecko za rękę, zwróciła się bezpośrednio do małej: – Aniu, to niegrzeczne. Nie wolno w ten sposób zaczepiać ludzi. Powinnaś przeprosić.

– Naprawdę? – zdziwiła się dziewczynka. – Chciałam tylko…

– Przecież nie dosięgniesz moich włosów – rzekła Artemisa, a po chwili wzruszyła ramionami i przykucnęła, tak by zrównać się z dzieckiem. – Możesz ich dotknąć, jeśli chcesz.

Mała Ania z uśmiechem zanurzyła rękę w czuprynie Artemisy.

– Czy ja też będę miała takie piękne włosy, jak będę duża? – zapytała.

Wróżka popatrzyła tylko na dziewczynkę i oznajmiła:

– Nie wiadomo…

– Przepraszam – powiedziała matka dziewczynki i pociągnęła ją za sobą.

Artemisa podniosła się i ruszyła dalej. Zatrzymała się przy stoisku, przy którym dwie kobiety ciągle nie mogły się zdecydować na kupno konkretnego materiału, i wybrawszy jedną z tkanin, owinęła się nią i przeglądała w lustrze. Zdawała się zadowolona z tego, co widzi.

– Pięknie pani wygląda – pochwaliła jedna z kobiet.

– Tak, mnie też się tak wydaje – odparła Artemisa bez namysłu i poleciła sprzedawcy zapakować materiał.

– Niech mi pani doradzi – poprosiła druga – który materiał lepiej do mnie pasuje? Pani ma taki dobry gust…

To powiedziawszy, przyłożyła do ramienia jeden, a potem drugi kawałek tkaniny. Artemisa spojrzała, a potem wypaliła bez zastanowienia:

– Żaden z nich nie pasuje. W obydwu wygląda pani strasznie blado.

Nie czekając na nic więcej, Artemisa odebrała od sprzedawcy kupiony przez siebie materiał i odeszła. Kobiety przy straganie popatrzyły po sobie z nietęgimi minami.

– Wiesz, nie była zbyt miła – bąknęła jedna.

– Tak, dziwna dziewczyna – przyznała druga i wciąż lekko zmieszana, ponownie pochyliła się nad tkaninami.

Artemisa szła przed siebie i przyglądała się ludziom oraz towarom. Zauważyła dwóch spierających się ze sobą mężczyzn. Jeden z nich ciągnął zgrabny wózek, na który ładował wszystko to, co zakupił tego dnia na targu. Dzięki niemu mógł nabyć wiele towarów i transportować je bez dużego wysiłku. Inny trudził się co niemiara, bo kupione rzeczy dźwigał na barkach. Zobaczywszy wózek, próbował przekonać właściciela, aby mu go odsprzedał, ale ten pierwszy wcale nie miał na to ochoty.

– Niech pan mi sprzeda ten wózek – przekonywał.

– Niestety, on nie jest na sprzedaż – wyjaśniał zagadnięty mężczyzna. – Często mi się przydaje i nie odstąpię go panu.

– A niechby panu koło w tym wózku odpadło! – zawołał ze złością człowiek, któremu nie udało się przekonać właściciela wózka do jego sprzedaży i wyraźnie niezadowolony odszedł w swoją stronę.

– Chyba pan oszalał! – oburzył się z kolei pierwszy z mężczyzn. – O co panu chodzi? – Nie mógł wyjść ze zdziwienia.

Nie uszedł kilku kroków, gdy stracił kontrolę nad wózkiem, który potoczył się bezwładnie, a większość zakupów rozsypała się po ziemi.

– Nie do wiary! – wykrzyknął mężczyzna, podnosząc swoje rzeczy. – Rzucił na mnie urok!

Artemisa widziała wyraźnie, że wszystko to było tylko zbiegiem okoliczności, bo wózek podskoczył na nierówności i to dlatego dyszel wypadł z ręki prowadzącego go człowieka. Mimo to, śmiejąc się z obydwu mężczyzn, powiedziała, rozsierdzając poszkodowanego jeszcze bardziej:

– Niechybnie to przez jego złe życzenie…

Potem wróżka zatrzymała się jeszcze przed stoiskiem z przyprawami i wybrała dla siebie kilka takich, których akurat nie uprawiała w swoim okazałym ogrodzie. W pobliżu uganiała się grupka dzieci, które biegały pomiędzy straganami. Co chwilę strącały przez nieuwagę owoce z jednego z nich, doprowadzając właściciela do wzburzenia.

– Oddałbym wszystko, byle tylko się uspokoiły! – biadolił kupiec, załamując ręce.

Artemisa zatrzymała się w pół kroku.

– Wszystko? – zapytała, a mężczyzna spojrzał na nią nieco zaskoczony. – Co na przykład?

– Cały swój spokój z tego tygodnia – odpalił, nie namyślając się długo.

Artemisa zastanawiała się nad czymś przez moment. Potem podała dłoń zdziwionemu handlarzowi i potrząsnęła nią, gdy ten uścisnął jej rękę.

– Umowa stoi – powiedziała bez większych emocji.

Obróciła pustą drewnianą skrzynkę do góry dnem, usiadła na niej i przywołała do siebie biegające dookoła dzieci.

– Podejdźcie, opowiem wam pewną historię – zaczęła. – Dawno temu żyła sobie mała dziewczynka…

Artemisa opowiadała, a właściciel straganu ze zdziwieniem patrzył, jak dokazujące jeszcze przed chwilą dzieci teraz gromadziły się wokół niej i z zaciekawieniem słuchały jej bajania. Słuchały chętnie, wpatrzone w mówiącą jak w obrazek, i od czasu do czasu zadawały pytania, zaś sprzedawca cieszył się, że w końcu ma trochę spokoju i nikt nie niszczy mu towaru.

Wróżka skończyła opowieść i przestrzegła dzieci, by nie przeszkadzały już więcej handlarzowi, a one, zachwycone dopiero co usłyszaną historią, obiecały, że nie będą go więcej denerwować.

– Dziękuję pani – powiedział, widząc, że Artemisa zbiera się do odejścia.

– Ja również dziękuję – rzekła Artemisa, uśmiechając się pod nosem, a zadowolony sprzedawca nawet przez chwilę nie zastanowił się, za co była mu wdzięczna ta niezwykła kobieta.

Czarodziejka obeszła targowisko dookoła i uznawszy, że nie było już tam niczego, co mogłoby ją zainteresować, skierowała się w stronę lasu. Kiedy zostawiła to gwarne zgromadzenie za plecami, usłyszała czyjeś wołanie:

– Piękna pani! Pozwól, że pomogę ci nieść zakupy!

Zdziwiona Artemisa się obejrzała. Na ścieżkę wybiegł młody mężczyzna w wojskowym stroju. Ukłonił się z szacunkiem i przywitał się:

– Dzień dobry! Nazywam się Julian. Uczynisz mi zaszczyt, jeśli zgodzisz się, bym pomógł ci zanieść twoje rzeczy do domu.

Artemisa zmierzyła chłopaka wzrokiem.

– Co oznacza ten mundur? – zapytała.

– Jestem żołnierzem. Razem z moim oddziałem będziemy odbywać ćwiczenia w okolicach waszego miasta. Dzisiaj, z racji targu, pomagamy w utrzymaniu porządku.

– Powinien pan zatem być w miasteczku – powiedziała z lekkim lekceważeniem – i pilnować tego porządku.

– Właśnie skończyłem swoją dzisiejszą służbę i pozostaję do pani dyspozycji. Proszę mi mówić po imieniu. – Żołnierz ujął dłoń Artemisy i złożył na niej delikatny pocałunek. – Jak ci na imię, pani?

– Nie wiem, czy powinnam ufać całkiem obcemu człowiekowi i od razu zdradzać mu swoje imię – odpowiedziała Artemisa, nie siląc się na zbytnią uprzejmość. – Poza tym nie potrzebuję pomocy. Doniosę swoje zakupy do domu bez żadnego problemu.

Chłopak nie tracił jednak nadziei na zapoznanie się z kobietą.

– Pozwolisz zatem, że chociaż odprowadzę cię do domu?

Artemisa pokręciła głową przecząco.

– Nie znam cię i nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Dziękuję za propozycję.

– Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze. Do widzenia.

Żołnierz nie bez żalu żegnał się z Artemisą i nie potrafił też ukryć swojego zachwytu jej osobą. Na Artemisie zrobił natomiast wrażenie upór chłopca i jego niewzruszony szacunek, choć miała świadomość, że sama nie była wobec niego zbyt uprzejma.

– Na imię mi Artemisa – rzuciła przez ramię, odwracając się.

– Dobrego dnia, Artemiso. – Młodzieniec ukłonił się ponownie i odprowadził ją wzrokiem, po czym odszedł rozpromieniony w stronę miasta.