W miłości siła - Ewa Anna Sosnowska - ebook

W miłości siła ebook

Ewa Anna Sosnowska

5,0

Opis

Maja i Robert po ślubie nie zapominają o swoich przyjaciołach. I choć niejednokrotnie chęć niesienia pomocy komplikuje im życie, to wiedzą, że razem dadzą radę wszelkim przeciwnościom losu, bez względu na to, czy mówimy o miłości, przyjaźni, czy… o walce z demonami przeszłości.
W miłości siła” to opowieść, która przywraca wiarę w prawdziwą miłość i szczęśliwe zakończenie.
Ewelina Górowska ewelina-czyta.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madbart

Nie oderwiesz się od lektury

Trudno pisać recenzję książki, w powstanie której miało się malutki wkład. Trudno zachować obiektywizm, gdy jeden z moich własnych bohaterów pojawia się u pani Ewy Anny Sosnowskiej na gościnnych występach. Postaram się więc po prostu napisać, czym ta książka jest, bo że mi się podoba i polecam – to oczywistość. „Antologia, czyli opowieści różnej treści” to zbiór kilkunastu opowiadań o postaciach, które dotąd pojawiały się w książkach Autorki jako poboczne, epizodyczne, drugoplanowe. Tym razem wychodzą na pierwszy plan, by opowiedzieć nieco więcej o sobie. Każda z nich zaskakuje na swój sposób, ujawniając fakty dotychczas nieznane albo rozwijając wątki wcześniej ledwo nakreślone. To świetnie koloruje tło uniwersum stworzonego przez Ewę Annę, dodając niuanse i szerszy kontekst wydarzeń. Co uważam za duży plus Antologii? Autorka przyzwyczaiła Czytelnika do tego, że jej książki są „grzeczne”. No więc tym razem trochę pokazuje pazurki, a bohaterowie tracą swoje nieskazitelne charaktery. Oka...
00

Popularność




©EwaAnnaSosnowska

Wszelkieprawazastrzeżone.Kopiowanie,reprodukcjalubodczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkachmasowegoprzekazuwymagapisemnejzgodyautorki.

Wierszewykorzystanewksiążcepochodząztomiku

„Wierszepisanenakolanie” Ewy Anny Sosnowskiej.

ISBN 978-83-964806-4-4

Korektai redakcja: Dominika Kamyszek

www.opiekunkaslowa.pl

Zdjęciezokładki:www.canva.com

Strona autorki:

www.facebook.com/EwaSosnowska.StronaAutorska

https://www.instagram.com/ewasosnowska_autorka/

kontakt:[email protected]

Wydaniedrugie,poprawioneirozszerzone

Prawie wszystkie miejsca, postaci i sytuacje są w stu procentach fikcyjne. Jakakolwiek zbieżność z rzeczywistością jest zupełnie przypadkowa i (nie)zamierzona…

W „prawie” mieszczą się indywidualne prośby pierwowzorów postaci.

Od Autorki

Tak właściwie to nie musiałam poprawiać „Majki”, ale zmiany wprowadzone w równoległych „Kronikach Lenny’ego: Syberia” oraz w „Czekoladowym Rendez-Vous” niemal dosłownie wymusiły na mnie zmianę planów.

A jak już zaczęłam wprowadzać poprawki, to cała reszta poszła siłą rozpędu, jako efekt domina lub, jak kto woli, kuli śnieżnej.

Dzięki temu wyprostowałam geografię oraz szalejącą chronologię, a także dopracowałam obie serie tak, by części wspólne były ze sobą zgodne w takim stopniu, w jakim pozwala akcja książek.

Tak à propos chronologii… ze znanego nam kalendarza obowiązują wyłącznie dni tygodnia i nazwy miesięcy. Reszta, wliczając w to święta, z ruchomymi na czele, to pełna improwizacja.

Jak by nie patrzeć, historia zaczyna się w tym samym miejscu i czasie, w którym skończyła się część pierwsza – w leśniczówce przyjaciół. Jeżeli zaś chodzi o większość akcji, również to, co dzieje się w kawiarni, to toczy się ona w przebudowanym w mojej głowie Gdańsku. Dzielnice i poszczególne obiekty żyją własnym życiem i niemal żadne z tych miejsc nie jest tam, gdzie znajduje się w rzeczywistości. Dlatego na wszelki wypadek zastrzegam, że miejsce akcji (choć bazowałam na realiach) stanowi fikcję literacką i z tego powodu nie wymieniam żadnych konkretnych lokalizacji.

Rozdział 1

Nowy początek

– Gratulacje, Maju! Czemu nas nie uprzedziłaś? – Moje przyjaciółki zaczęły mówić jedna przez drugą, gdy tylko wróciliśmy do leśniczówki.

– Dzięki, dziewczyny, ale to był pomysł Roberta, a ja na to przystałam. Inaczej trudno by było wymigać się od większej uroczystości. Same wiecie, jak ja to lubię.

– Czy to znaczy, że wesela i całej tej oprawy nie będzie? – zapytała Kama.

– Klasycznego wesela nie będzie, ale…

– Ale co? – przerwała mi Zuza.

– Ale o samym ślubie poinformujemy na balu karnawałowym u pani Moniki i pana Jacka, a wtedy zwyczajna zabawa zmieni nieco charakter.

– Co masz na myśli?

– Znacie mnie, wiecie, że nigdy nie marzyło mi się wielkie wesele.

– Wiemy, ale nie mamy pojęcia, do czego zmierzasz – wtrąciła Aśka.

– Wszystko zaczęło się od listopadowej wizyty Arka z Dodo w kawiarni – zaczęłam nieco obok tematu – więc ewentualne reklamacje to właśnie do nich.

– Jakie znowu reklamacje? – zdziwiła się Olka. – Nie mamy pretensji o ślub jako taki, ale o to, że postawiliście nas przed faktem dokonanym.

– Dobrze mówisz – przytaknęła jej Gosia. – Niespodzianka niespodzianką, ale nas mogłaś uprzedzić!

– Przecież nikogo poza wami tu nie ma – wytknęłam przyjaciółkom, nie wspominając o tym, że nasze rodziny, dzięki współpracy Maćka i Kostka, obserwowały wszystko przez umieszczone w tamtym miejscu fotopułapki. To miało decydujące znaczenie przy wyborze polanki do ustawienia polowego ołtarza. Na te kilkanaście minut wszyscy zainteresowani lub, jak kto woli, wtajemniczeni zostali wpuszczeni do systemu monitoringu lasu. Tego, do którego dostęp ma tylko Kostek. – Gdybym wam powiedziała, to zrobiłybyście mi psikusa i nie udałoby się utrzymać tego wszystkiego w skromnej oprawie. A nam naprawdę zależało na minimalnych odstępstwach od tradycyjnej zabawy sylwestrowej.

– Nooo… dooobrze… – odezwała się Kama po dłuższym milczeniu. – Tylko co z resztą świata? Macie zamiar utrzymywać ślub w tajemnicy?

– Nie, absolutnie, w żadnym wypadku – zaprotestowałam ze śmiechem. – To też przemyśleliśmy.

– Zdradź zatem te wasze przemyślenia. – Gośka zgrzytnęła zębami.

– Jakbyście mi nie przerywały, to już byście wiedziały – wytknęłam. – W święta wspólnie z Robertem podpuściłam pana Jacka, by zorganizował bal karnawałowy, choć i on nie ma pojęcia o dodatkowych atrakcjach.

– Widzisz dla nas miejsce w tym, co planujesz?

– Tak właściwie to miałabym parę pomysłów…

– Słuchamy z zapartym tchem – uśmiechnęła się Kama.

– Znacie panią Monikę i pana Jacka – zwróciłam się właśnie do niej – więc wiecie, czym się zajmują. Ty masz najwięcej wiadomości o tym, co tam się dzieje, więc…

– Co konkretnie masz na myśli?

– Proste. Wiesz, na co zbierają fundusze i o czym marzą.

– To prawda. Co w związku z tym?

– Myślałam o zorganizowaniu zbiórki właśnie na to, o czym marzą. Bez ujawniania innych szczegółów. To będzie najlepszy prezent ślubny dla Roberta i dla mnie. Dacie radę w te kilka dni?

– Zrobimy, co w naszej mocy, i zobaczymy, czy się uda.

– Dzięki.

– Dobra, panienki. – Do pomieszczenia wkroczył mój mąż. – Chciałbym odzyskać moją drugą połówkę, a was zapraszam na ciąg dalszy zabawy sylwestrowej.

– Jasne, Robert. O szczegółach tego, o czym rozmawiałyśmy z Mają, pogadamy już we własnym gronie, jak tylko się wyśpimy.

– To co, kochanie… mogę cię prosić o pierwszy taniec?

– Oczywiście. Masz jakiś pomysł co do nutki?

– Tak. Daj mi chwilkę, ustawię ją i zaraz porwę cię na parkiet. – Nie poprawiałam tego określenia, bo wiedziałam, że ma na myśli odpowiednio przygotowany fragment podwórza.

– OK. Skorzystam z okazji i przebiorę się w coś innego.

– Czy masz na myśli to co ja?

– Nie wiem, o czym myślisz. Jak wrócę, to mi powiesz.

– Jasne. Zmykaj się przebrać. – To mówiąc, Robert klepnął mnie w pośladek. Pobiegłam, chichocząc…

Po kilku minutach okazało się, że wybrałam dokładnie to, o czym myślał. Nie było trudno zgadnąć, co założę, bo ta kreacja należała do moich ulubionych. Ciemnoniebieską sukienkę, u góry dopasowaną i z dołem z podwójnego koła, miałam na sobie również na imprezie andrzejkowej, choć wtedy dobrałam do niej inne dodatki. Teraz postawiłam na kremowe.

Nie bardzo wiedziałam, jaką piosenkę Robert wybrał na nasz pierwszy taniec. I to „pierwszy” z wielu różnych powodów… Dlatego nieco zaskoczyło mnie to, co popłynęło z głośników. Nie spodziewałam się usłyszeć nutki, która rozbrzmiewała w radiu, gdy pierwszy raz weszłam do kawiarni. Zbiegiem okoliczności ten sam utwór przywitał mnie kilka miesięcy później, w poranek po naszej pierwszej wspólnej nocy.

Fantastycznie wirowało się w tańcu w rytm romantycznej muzyki. Zwłaszcza że mój mężczyzna cicho śpiewał razem z wokalistą…

Noc, mimo jednego nietypowego punktu, mijała tak, jak każda inna noc sylwestrowa… Wszyscy swobodnie wymieniali się partnerami na parkiecie. Nie odmówił sobie nawet Dodo, choć nigdy nie miałam okazji się przekonać, czy umie i lubi tańczyć. W piaskownicy ta wiedza nie była mi potrzebna…

– Milady, zaszczycisz mnie tańcem? – zapytał.

Kątem oka popatrzyłam na Roberta, ten delikatnie skinął głową, więc ruszyłam z Ebim na parkiet.

– Nie sądziłam, że umiesz tańczyć – powiedziałam.

– Pani, nie wiesz o mnie wielu rzeczy, to tylko jedna z nich.

– Czemu mi o tym mówisz?

– Tak bez powodu. Czyżbym musiał mieć jakiś powód, by ci się zwierzyć?

– Nie to miałam na myśli.

– To o co ci chodziło?

– Tylko o to, że mnie zaskoczyłeś tym wyznaniem.

– Po prostu będąc tym, kim jestem, nie bardzo mam z kim rozmawiać. Pomijając już taki szczegół, że nawet na mojej plebanii ciężko jest znaleźć kogoś, z kim można tańczyć.

– Skoro to lubisz, to może powinieneś porozmawiać z Michałem? On ma szkołę tańca.

– Ciekawy pomysł. Może skorzystam.

– Cieszę się, że na coś ci się przydałam.

– Pani, przydałaś mi się nie po raz pierwszy…

– O czym mówisz?

– Kiedyś chciałem ci zaimponować, więc wcielałem się w każdą postać, jaką tylko wymyśliłaś. Nie dziwiło cię to, że taki stary pryk jak ja często przesiadywał na podwórku?

– Wtedy mnie to nie interesowało, ale skoro o tym mowa… Bardziej się zastanawiałam, czemu wtedy tak nagle wyjechałeś.

– Powiedzmy, że próbowałem uciec od siebie. Chyba mi się udało.

– To czemu mi o tym mówisz?

– Chciałem, byś o tym wiedziała. A to, że zgodziłem się udzielić wam ślubu, świadczy o tym, że wystarcza mi rola biernego bohatera, taka jak kiedyś w piaskownicy. Gdyby było inaczej, nie wstąpiłbym do seminarium.

– Dzięki, Dodo. To wiele dla mnie znaczy. Swoją drogą, nigdy bym się nie spodziewała, że zostaniesz księdzem. Choć wtedy w piaskownicy nie zastanawiałam się nad przyszłością.

– Ciekawe spostrzeżenie. Miałem wrażenie, że szukałaś księcia z bajki…

– Tak. Tylko wystarczyło mi to, że taki książę był. Nic więcej nie było mi potrzebne. A wracając do tego twojego przesiadywania na podwórku…

– Tak, milady…? Czemu urwałaś?

– Tak teraz myślę, że chyba widziałam w tobie starszego brata. Takiego, którego nigdy nie miałam, a chciałam mieć. Prawdopodobnie brata angażowałabym do zabawy w taki sam sposób jak ciebie. Ciężko mi powiedzieć, co by było, gdyby…

– Rozumiem. Też nie wiem, jak bym się zachowywał przy młodszej siostrze.

– A zatem co dalej?

– Nic, milady… Wszystko zostaje bez zmian. A teraz cieszmy się tańcem i waszym szczęściem.

– Dzięki, Dodo. To wiele dla mnie znaczy… Powiesz mi, w czym ci jeszcze pomogłam? – nie wytrzymałam i zadałam kolejne pytanie.

– O pani! Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Miałaś nietypowe pomysły, które motywowały mnie do poszerzania wiedzy. Dzięki tobie odkryłem to, czym prawdopodobnie sam z siebie nigdy bym się nie zainteresował.

– Podasz mi jakiś przykład?

– Pamiętasz ten czas, gdy byłaś zafascynowana Robin Hoodem?

– Jakże bym mogła zapomnieć? Przecież wtedy zacząłeś do mnie mówić „milady”…

– Faktycznie. Zapomniałem o tym.

– To co z tym Robinem?

– Chciałem wejść w rolę w najbardziej wiarygodny sposób, więc zacząłem chodzić jako wolny słuchacz na wykłady z anglistyki i filologii angielskiej. Udało mi się to tylko dlatego, że mama koleżanki z klasy miała znajomości na uczelni.

– A co ci te wykłady dały później?

– Handicap na studiach, bo po maturze poszedłem właśnie na anglistykę. Dopiero po licencjacie przeniosłem papiery na inną uczelnię i poszedłem do seminarium. Dzięki wyrozumiałości władz kościelnych mogłem równocześnie robić magisterkę z anglistyki.

– Czyli można powiedzieć, że zrobiłam z ciebie omnibusa. Tylko skąd się wzięły tańce?

– A to akurat zasługa zakładu.

– Sądząc po tym, jak tańczysz, to udało ci się go wygrać.

– Nie ja się założyłem. To było jeszcze na anglistyce. Założyły się dwie dziewczyny z mojego roku. Nie wiedziałem, która co obstawiała. I nie dowiedziałem się, która z nich wygrała. W tym momencie ważne jest to, że umiem tańczyć.

– I to całkiem dobrze ci idzie.

– Dzięki ci, o pani.

– Dodo, super się tańczy, ale Zuza wygląda tak, jakby się zastanawiała, jak mi cię odbić.

– Dziękuję, milady. Skoro tak twierdzisz, to nie wypada, by dama czekała dłużej – powiedział Dodo i oddał mnie w ramiona mojego męża.

– Cześć, kochanie, cóż porabiałeś, jak tańczyłam z Ebim? – spytałam, gdy tylko Robert mnie złapał.

– Rozmawiałem z Kamą i myślałem o niespodziance dla ciebie.

– Co to za niespodzianka?

– Przyjdzie pora, to się dowiesz.

– Skoro tak twierdzisz…

– Jak się czujesz po dniu i nocy pełnych wrażeń?

– Trochę jestem zmęczona, ale mimo wszystko szczęśliwa. A ty?

– Też zmęczony, ale szczęśliwy. Masz jakieś plany na dalszą część nocy?

– Coś wymyślę, choć wiesz, że lubię iść na żywioł.

– Wiem, skarbie… I między innymi za to cię kocham.

– Też cię kocham, wariacie. Potrafisz mi dotrzymać kroku w tym spontanie…

W tym momencie nasze przekomarzania przerwał Michał, który chciał ze mną zatańczyć. Oczywiście się zgodziłam.

– Gratki, Maju. Mogę spytać, jakie masz plany teraz, po ślubie?

– Dzięki, Michale. Jeszcze o tym nie myślałam. Czemu pytasz?

– Nie wiem, co będzie ze szkołą i twoją pomocą.

– To się nie zmieni. Wiesz przecież, że w kawiarni działa głównie Robert. Ja mu tylko od czasu do czasu pomagam. Na chwilę obecną wszystko zostaje tak, jak było.

– To dobrze, ale jakby co, to daj mi znać wcześniej.

– Oczywiście. Gdyby przyszło co do czego, to nie wystawię cię z dnia na dzień.

– Dzięki.

– A u was co słychać?

– Wszystko po staremu. Będę się musiał uśmiechnąć do Roberta po nową dietę, ale to może nie w tej chwili…

– Dlaczego?

– Nie chciałbym wam przeszkadzać.

– Nie będziesz przeszkadzał. Wszystko mamy rozplanowane.

– No to super. Wpadnę do was w przyszłym tygodniu.

– Tylko zadzwoń wcześniej.

– Dobra.

– Odbijany? – zapytał Lenny.

– Jasne – odpowiedział Michał i kolejny raz płynnie zmieniłam partnera.

– Gratki, Maju, i tak przy okazji to dzięki wielkie – powiedział Paweł.

– Dziękuję i proszę bardzo. Choć nie bardzo wiem, za co mi dziękujesz.

– Dzięki tobie przed dwoma miesiącami poznałem Aśkę.

– Miałeś okazję poznać ją sporo wcześniej. Choćby przed wakacjami na festynie u pana Jacka.

– Poważnie mówisz? Nie zauważyłem jej wtedy…

– Jasne, że poważnie.

– To znaczy, że straciłem kilka miesięcy przez to przeoczenie.

– Nie byłabym tego taka pewna. Nie chcę się wtrącać w jej sprawy sercowe, ale Aśka chyba nie była wtedy gotowa na nowy związek.

– Nie pomyślałem o tym.

– Gdybaniem nic nie wskórasz…

– Masz rację, Maju.

– Nie byłabym zbyt wścibska, jeślibym zapytała, jak wam się układa?

– Nie będzie to wścibstwo. Skoro ci dziękuję za to, że poznałem Aśkę, to, ma się rozumieć, układa nam się bardzo dobrze. O szczegółach możesz pogadać z nią.

– Jak powie coś sama, to OK. Jak nie, to nie będę wypytywać.

– Rozumiem. Mogę cię o coś zapytać?

– Oczywiście. Słucham.

– Poważnie myślisz, że wtedy nie miałbym u niej szans?

– Nie myślę, tylko przypuszczam. Ale tego, dlaczego tak myślę, nie mogę ci zdradzić. Dla mnie ważniejsza jest lojalność wobec przyjaciółki.

– Dzięki za szczerość.

– Rozwiałam ci już wszystkie wątpliwości?

– Na chwilę obecną tak – odparł i skupiliśmy się tylko na tańcu. Po chwili obok nas pojawili się Kama i Maciek.

– Maju, pozwolisz?

– Słucham cię, Maćku.

– To mój pomysł… Zamieniamy partnerów? – odezwała się Kama.

– Jasne – powiedziałam. – To co? Teraz twoja kolej na taniec z panną młodą? – zwróciłam się do Maćka.

– Na to wygląda, Maju.

– To o czym my porozmawiamy? Wszyscy mi się dzisiaj zwierzają.

– Jak chcesz, możemy tylko potańczyć.

– Niekoniecznie. Możemy rozmawiać.

– Pozwolę ci się nacieszyć tańcem.

– Jak chcesz, więc dla odmiany tylko potańczmy.

– Jak sobie życzysz. Na rozmowę przyjdzie czas, kiedy przyzwyczaicie się do nowej rzeczywistości.

– Masz rację, Maćku. Dzięki – dodałam i przytuliłam się do mojego nowego kuzyna. Obserwujący nas Robert tylko się uśmiechnął.

W pewnym momencie Błażej powiedział wszystkim „dobranoc”. Popatrzyłam na wiszący na ścianie zegar – okazało się, że jest już prawie piąta rano, nic więc dziwnego, że poczuł się zmęczony.

Po chwili namysłu i wymianie spojrzeń z Robertem i my postanowiliśmy pójść spać. Reszta towarzystwa podążyła naszym śladem. To była długa i ciekawa noc sylwestrowa…

Obudził nas zegar wybijający południe. Mieliśmy ochotę odwrócić się na drugi bok, ale niestety odezwała się natura i trzeba było jej posłuchać. A jak już się podnieśliśmy, to stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni.

Robert zajrzał do kuchni i… nie miał w niej co robić, okazało się bowiem, że leśniczyna sama przygotowała późne śniadanie na ciepło dla wszystkich.

Kiedy zjedliśmy, wyszliśmy na dwór i zaczęliśmy walczyć na śnieżki. Fajnie było znowu poczuć się jak małe dzieci…

Po obiedzie zapakowaliśmy się wszyscy do samochodów i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Po przyjeździe do domu weszłam do salonu i zobaczyłam niespodziankę przygotowaną dla mnie przez Roberta. W kącie, obok biblioteczki, stał duży globus obwiązany szeroką, czerwoną wstążką.

Gdy podeszłam, by obejrzeć prezent, zorientowałam się, że jest to barek. Taki, o jakim zawsze marzyłam. Podniosłam pokrywę i odkryłam kilka butelek mojego ulubionego wina.

Odwróciłam się do mojego męża, by mu podziękować. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, gdyż mój ukochany porwał mnie w ramiona i zawirowaliśmy w tańcu. Zdążyłam tylko szepnąć „dziękuję” i straciłam świat z oczu. Chwilę później przestałam zwracać uwagę na otoczenie. W objęciach Roberta zapomniałam o wszystkim…

Rano obudziłam się w łóżku. Nie pamiętam, kiedy i jak się tam znalazłam. Westchnęłam ze szczęścia i podreptałam do łazienki.

Pora zacząć nowy dzień. Dobrze, że daliśmy naszym pracownikom wolny weekend. Zwłaszcza że jeszcze dzisiaj, zgodnie z życzeniem naszych rodziców, spotkamy się ze wszystkimi, którzy osobiście chcieliby złożyć nam życzenia z okazji ślubu, a w poniedziałek powrót do pracy.

Rozdział 2

Seria niespodzianek

W dniu zabawy w gospodarstwie pani Moniki i pana Jacka siedziałam w pokoju i pozwalałam przyjaciółce znęcać się nad sobą. To znęcanie się było całkiem miłe, gdyż Aśka uparła się, że zrobi mi pedicure.

W trakcie tych przyjemnych tortur zastanawiałam się, czy – a jeżeli tak, to w jaki sposób – powiedzieć Aśce o prośbie Lenny’ego:

– W leśniczówce rozmawiałam z Pawłem.

– Co w tym takiego dziwnego?

– Miałam na myśli temat tej rozmowy.

– Zaciekawiłaś mnie, Maju.

– Zebrało mu się na zwierzenia i nie bardzo wiem, jak to traktować.

– Ale jakiego charakteru były te zwierzenia?

– Chyba pozytywne. Nie wiem, jak i czy w ogóle powinnam z tobą o tym rozmawiać.

– Skoro już zaczęłaś, to powiedz tyle, ile uważasz, że możesz, bez zdradzania tajemnic.

– Zebrało mu się na rozważania, co by było, gdyby zagadał do ciebie, jak się pierwszy raz spotkaliście. Pomijając już taką drobnostkę, że sam nie pamięta, czy spotkaliście się na festynie, czy dopiero w Halloween.

– Też tego nie pamiętam – stwierdziła ze śmiechem. – Niemniej to ciekawy temat na rozmowę w sylwestra.

– Rzeczywiście ciekawy, ale i nieco krępujący.

– No tak. Biorąc pod uwagę nasz babski kodeks honorowy, mogłaś się poczuć niekomfortowo. Jak z tego wybrnęłaś?

– Powiedziałam prawdę. Że nie wiem, co by wtedy było. Jak by nie patrzeć, to znajomość z Pawłem ci służy – stwierdziłam po chwili namysłu, zastanawiając się, w którym momencie „dała sobie spokój” z Jojo. – Dawno nie widziałam cię w takim dziewczęcym wydaniu.

– Dzięki – wykrztusiła i spiekła raka.

Czyżbym weszła z butami za daleko w jej lub ich życie? Już chciałam przepraszać za nietakt, gdy Asia opanowała się i ponownie odezwała:

– Dzięki jeszcze raz. Kto tu komu ma komplementy prawić? – zażartowała. – Ty też wyglądasz kwitnąco. Małżeństwo ci służy.

– Przynajmniej na razie – uzupełniłam i zaczęłam się śmiać. – Ale dzięki.

– Zawsze do usług – oznajmiła. – A wracając do mnie i Pawła, to… zdradzę ci tylko, że dzięki niemu przestałam się bać telefonów od pani Serafiny i osób z jej otoczenia. O szczegóły waszej rozmowy nie pytam.

– Zawsze do usług – powtórzyłam za przyjaciółką. – Brawo on.

– Dokładnie. Brawo on – przytaknęła. – Opowiadaj, jak tam pierwsze dni po ślubie… – poprosiła zaciekawiona.

– Jak zwykle. Do codziennych zajęć doszła jeszcze konieczność zmiany dokumentów. Poza tym wszystko bez zmian.

– Tajemnicza jesteś.

– Nie tajemnicza, tylko sama jeszcze tego nie przetrawiłam.

– Rozumiem. Jakby co, to zawsze możesz zadzwonić i umówimy się na plotki.

– Dzięki. Jak wszystko wróci do normy, to spotkamy się na babskim wieczorze.

– Dobra. Koniec tortur. Jaki kolorek sobie życzysz?

– Wybierz sama. Zdaję się na ciebie.

– Skoro tak, to zamknij oczy.

– Już się robi.

Chyba udało mi się zasnąć, bo gdy otworzyłam oczy, Aśki już nie było w pokoju. Popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że przed zabawą mogę sobie pozwolić na jeszcze trochę relaksu.

Włączyłam muzykę i przypomniałam sobie niespodziankę, jaką zrobili nam rodzice Roberta...

Gdy w poniedziałek nieco spóźnieni weszliśmy do kawiarni, przywitali nas nie tylko pracownicy, ale też moi teściowie wraz z rodzeństwem mojego męża i dwie nieznane mi osoby.

Tak oto poznałam André i Sophie – belgijsko-szwajcarskie małżeństwo o polskich korzeniach. On to mistrz czekolady, a ona nie ma sobie równych w kwestii ciast.

– Mamo… – zaczął Robert.

– Nie kłóć się ze mną, synku. Nie chcieliście prezentu, to wypożyczymy wam dwoje najlepszych pracowników. Będziecie mieli trochę czasu dla siebie.

– Ale…

– Mama ma rację – przerwał mój teść o staropolskim imieniu Roch. – Jesteście młodzi, nacieszcie się sobą. André i Sophie będą u was przez ten tydzień, a później sami zadecydujecie, czy chcecie, by przychodzili, czy nie.

– Bardzo dziękujemy! – powiedzieliśmy zgodnie.

– Miło mi państwa poznać – dodałam.

– Nam również miło poznać żonę Roberta. Proszę, mów do nas po imieniu.

– Dzięki. Może być Jędrek i Zosia?

– Świetny pomysł! Chyba to spopularyzujemy w naszej macierzystej restauracji – odrzekła Sophie i uśmiechnęła się.

– To co… Pokażę wam co i jak.

– Jak chcesz, choć wasi pracownicy już nam wszystko wyjaśnili.

– Czyżby to był jakiś spisek? – zażartowałam.

– Można to i tak nazwać. Po prostu chcieliśmy zrobić wszystko, byście mieli trochę czasu tylko dla siebie.

– Tylko co z waszymi restauracjami? – dopytywałam.

– Damy sobie radę – uspokoiła mnie Stella, moja teściowa. – Duduś i Liwka przyjechali na święta, a wyjadą dopiero w lutym, a Młoda ma praktyki.

– U was? – wyrwało się Robertowi.

– Nie, Ecik, nie chciałam. – Sara pokazała bratu język.

– Rozumiem to – uspokoił siostrę mój mąż. – Też wybrałem inną restaurację na praktyki.

– U nas są dwie koleżanki z klasy Sary, a poza nimi jeszcze dwoje studentów – wyjaśnił teść.

– Skoro tak stawiacie sprawę… Kochanie, wyganiają nas z kawiarni, więc sobie grzecznie pójdziemy. – To mówiąc, wyciągnęłam Roberta na zewnątrz.

– Coś taka pokorna? Teściów się wystraszyłaś? – zażartował.

– Bynajmniej. Chodzi mi o dwie sprawy: my i tak teraz mamy trochę łażenia po różnych urzędach, a w kawiarni przydadzą się świeże pomysły.

– Masz rację. To co robimy?

– Dzwonię do Ebiego i upewniam się, że załatwił już formalności w urzędzie. Jeżeli tak, to bierzemy wszystkie dokumenty i odwalamy tę wędrówkę ludów.

– Tak jest, szefowo.

Ebi się spisał, więc po południu mieliśmy już wszystkie papiery złożone i pozostało tylko czekać na ich odbiór już z nowymi danymi.

Udało mi się nawet powstrzymać mojego męża przed wizytą w kawiarni. Jednak następnego dnia już mi się to nie udało, więc nastąpił powrót do normalności, czyli nici z miodowego tygodnia...

Obudził mnie dźwięk cichego skrzypnięcia drzwi. Robert przyszedł sprawdzić, co się ze mną dzieje, i przypomnieć, że niedługo zaczyna się zabawa.

Pora przygotować się do balu.

Pracownicy kuchenni z Maćkiem na czele i cała reszta personelu pod dowództwem Kamy przygotowali imprezę karnawałową z prawdziwego zdarzenia. Nikt z mieszkańców i pracowników gospodarstwa, poza tą dwójką, nie wiedział o dodatkowych atrakcjach wieczoru.

Wszystko szło zgodnie z planem.

Tańczyłam z Robertem. W pewnym momencie mój mężczyzna musiał się chyba porozumieć wzrokiem z Kamą, bo gdy znaleźliśmy się przy Błażeju i jego konsoli, zostawił mnie tam na chwilę, a sam wszedł na scenę. Wzbudził tym zainteresowanie nie tylko gospodarzy, lecz również wszystkich obecnych na sali. Nie czekając, aż minie ten ogólny szok, Robert przywołał mnie do siebie, a potem podszedł do mikrofonu i powiedział:

– Kochani, chciałbym wam wszystkim oznajmić, że tuż po północy w sylwestrową noc Maja została moją żoną.

Chciał dodać coś jeszcze, ale rozległy się gromkie brawa i ku naszemu zaskoczeniu zobaczyliśmy ogromny tort wjeżdżający na wózku kelnerskim. Zza niego wyglądała roześmiana twarz Maćka, któremu po piętach deptały moje szwagierki.

Błysnęła mi myśl: „Jak zdołali to utrzymać w tajemnicy przed wszystkimi?”. Nie mogłam się jednak nad tym dłużej zastanowić, gdyż wszyscy szli w naszą stronę z gratulacjami…

– Gratuluję, kochani! Dlaczego nas nie uprzedziliście? – powiedziała z wyrzutem pani Monika. – Przygotowalibyśmy coś lepszego niż tylko taką zabawę.

– Dziękujemy, ale właśnie dlatego nic nie mówiliśmy. Nie chcieliśmy wystawnego wesela, tylko skromną uroczystość z udziałem rodziny i najbliższych przyjaciół. Pomysł na właśnie taką uroczystość zrodził się niedawno, gdy w kawiarni pojawił się mój kolega z piaskownicy ze swoim bratem, księdzem – wyjaśniłam, nie wchodząc w szczegóły.

– Maja ma rację. Nie chcieliśmy wesela, prezentów i kwiatów. Za to my mamy prezent dla państwa. Nasi przyjaciele, którzy byli z nami w tym ważnym dniu, coś przygotowali. Kochanie, ty to lepiej powiesz…

– Nie ma zbyt wiele do dodania. Wszystkim zajęły się moje przyjaciółki. Prym w tym wiodła Kama.

– Wyhodowaliśmy żmiję na własnym łonie… – Pan Jacek uśmiechnął się.

– A zatem żmija ze swoim stadkiem ma dla państwa niespodziankę – zripostowała Kama, podchodząc razem z Zuzą do sceny.

Między sobą trzymały dużą, sztywną kartkę, chwilowo przesłoniętą jakąś nieprzezroczystą płachtą. My też nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać.

Pod przykryciem był czek, a kwota, na którą opiewał, zaskoczyła nawet nas. Gospodarze popłakali się ze szczęścia, a gdy tylko udało im się wykrztusić kilka w miarę zrozumiałych słów, usłyszeliśmy:

– To kto tu komu ma prezenty robić?

– Od tego są przyjaciele – powiedział Robert, patrząc na mnie. – Z rzeczy materialnych mamy wszystko, co nam do szczęścia potrzebne, a kwiaty szybko więdną. Chcieliśmy, by naszym szczęściem mogli cieszyć się też inni. I to jest dla nas najlepszy prezent.

– Ale to ogromna suma! Jak tego dokonaliście?! – spytała pani Monika.

– Jak widać, mamy bardzo zdolnych przyjaciół, choć rzeczywiście teraz przeszli samych siebie. Poprosiliśmy ich o pomoc, ale nie spodziewałam się, że napadną na bank.

– I to chyba napadli na rezerwy Banku Narodowego – zażartował pan Jacek.

– Tego nie zdradzę, ale wiem, ile kosztuje to, o czym państwo marzą – odezwała się Kama.

– Mieliśmy wsparcie – dopowiedziała Asia.

– Tych pieniędzy wystarczy aż nadto. Co my zrobimy z resztą?

– Na pewno mają państwo jakieś pomysły – stwierdził Robert.

– Coś wymyślimy, ale proszę, już czas, byście mówili do nas po imieniu.

– Dziękujemy. Z przyjemnością przejdziemy na „ty” – odparłam w imieniu nas wszystkich.

Po tych słowach Monika podeszła do mikrofonu i to, co powiedziała, nieco nas zaskoczyło.

– Szanowni państwo, skoro nasi goście zrobili nam taką fantastyczną niespodziankę, zrewanżujemy się im. Nie chcieli wesela, ale chyba nie odmówią tym, którzy poproszą ich o taniec. I tak jak na weselu, zaraz skombinujemy coś na datki za taniec.

– Postawiliście nas przed faktem dokonanym. Pora na słodką zemstę – zaśmiał się Jacek i po chwili wyciągnął… kapelusz z niedawnego balu przebierańców.

– Macie szczęście, że uwielbiamy tańczyć. A zawartością tego kapelusza odpowiednio się zajmiemy – oznajmiłam.

– Masz rację, skarbie. Coś na pewno wymyślimy – zawtórował mi Robert.

– No to wszystko ustalone – zakończył naszą dyskusję Błażej. – Ja zajmę się inkasowaniem gotówki, a was, gołąbeczki, zapraszam na parkiet.

Nie pozostało nam nic innego, jak tylko grzecznie posłuchać polecenia. Na szczęście my naprawdę uwielbiamy tańczyć.

Tak często zmieniali mi się partnerzy, że nie byłam pewna, z kim i ile razy już tańczyłam. W pamięci utkwiło mi tylko kilka osób, z którymi odbyłam rozmowy, między innymi Lenny.

– Rozmawiałaś z Asią? – zaczął prosto z mostu.

– Wspomniałam tylko, że gadaliśmy. Czemu pytasz?

– Bo mam pewien pomysł, który chciałbym wcielić w życie.

– A co ma z tym pomysłem wspólnego Aśka lub ja?

– Nie wiem, jak poprosić Asię o pomoc. Mogłabyś ją podpytać, czyby się zgodziła?

– Nie możesz sam jej zapytać?

– To dosyć ekstremalny pomysł, a ja nie znam jej jeszcze tak dobrze.

– I co. Boisz się usłyszeć słowo „nie”? – rzuciłam lekko zaczepnie. Wiem, na bezczelnego, bo widzę, że Asi na nim zależy, ale jakoś muszę go wysondować.

– Trafiłaś.

– Taki odważny facet boi się zapytać swojej dziewczyny? – Uśmiechnęłam się.

– Odważny jestem, gdy chodzi o mnie, a tutaj za bardzo się boję, że ją stracę, gdy o to zapytam.

– Aż tak się w to zaangażowałeś?

– Na to wygląda. Pogadamy o tym później.

– Jasne.

Gdy tańczyłam z Dominikiem, znalazłam się w niezręcznej sytuacji. Znienacka wyskoczył do mnie z tekstem:

– Wiesz, szkoda, że nie poznałem cię kilka lat wcześniej.

– Niby dlaczego? – zapytałam.

– Może, znając ciebie, popełniłbym kilka głupstw mniej.

– Co masz na myśli?

– Długo by gadać.

– Skoro już zacząłeś, to kontynuuj – próbowałam zachęcić go do zwierzeń.

– Pamiętasz, jak przy pierwszym naszym spotkaniu spodobał ci się jeden z piesków?

– Oczy śmieją mi się do wszystkich szczeniaczków, ale chyba wiem, o którego malca ci chodzi. Nie wiem jednak, do czego zmierzasz.

– Zastanawiałem się, czy ci go nie podarować, ale nie wiedziałem, jak zareagujesz.

– Dzięki, ale… te psy są bardzo drogie. Nie mogłabym przyjąć takiego prezentu.

– Tak przypuszczałem i to właśnie lęk przed tym, że mi odmówisz, spowodował, że zrezygnowałem nawet z podjęcia próby.

– Mógłbyś jednak powiedzieć, o co ci chodzi?

– Jak wspomniałem, bałem się, że odmówisz, i na początku września znalazłem dla tego maleństwa innego właściciela. Na moje i jego nieszczęście…

– Czemu nieszczęście?

– Dwa dni po przekazaniu pieska okazało się, że jeden z domowników ma alergię na sierść. Wrócił z wakacji i…

– Rozumiem. Psiaka trzeba było zabrać, a pechowca w trybie „na wczoraj” odwieźć na ostry dyżur. Co ze szczeniaczkiem?

– Zgadłaś w stu procentach. Piesek, który zdążył się już przywiązać do nowego opiekuna, wpadł w depresję i nie mamy już ze znajomymi pomysłów, jak mu pomóc.

– Próbowaliście znaleźć dla niego nowy dom?

– Trochę się obawiam, ale… kto wie. Może to i dobry pomysł. Może dałabyś się przekonać?

– Dzięki, ale nie – odpowiedziałam i wyrwałam się Dominikowi.

Kolejnym partnerem, który nie zlał mi się z tłumem, był Łukasz, szkolny kolega mojego męża.

– Wiesz, że przez to postawienie nas przed faktem dokonanym pozbawiłaś Roberta wieczoru kawalerskiego?

– To nie był mój pomysł – zastrzegłam, nie wspominając o tym, że mnie (na szczęście) ominął wieczór panieński.

– Masz pomysł, jak to odkręcić?

– Masz na myśli odkręcenie ślubu?

– Aż tak drastycznie to nie, ale wieczór kawalerski może udałoby się zorganizować?

– Jak chcecie, to nie będę protestować. Nie chcę, by Robert po ślubie zerwał kontakt ze znajomymi.

– Dzięki.

W końcu ten maraton tańca się skończył i mogłam wrócić w objęcia mojego świeżo upieczonego męża.

Jak się okazało, limit niespodzianek na dzisiejszy wieczór jeszcze się nie wyczerpał. Kolejną zafundowała nam Kaśka, informując nas, że złożyła papiery do pracy jako opiekunka osób starszych za granicą i jak tylko dostanie pozytywną odpowiedź, wyjedzie.

Nagle poczułam się zmęczona tym całym zamieszaniem i lawiną nowości. Mieliśmy w planach tylko jedną niespodziankę, a okazało się, że była ich cała seria. Podeszłam do sceny i poprosiłam o mikrofon.

– Mam niezbyt dyskretne pytanie – powiedziałam. – Czy ktoś jeszcze ma zamiar wyjawić jakąś tajemnicę?

Na sali zapadła cisza, ale nikt nie wykazał ochoty na zdradzenie kolejnych sekretów. Odczekałam trochę i oznajmiłam:

– To skoro ci, co zamierzali nas zaszokować, już to zrobili, proponuję, by dalsza część balu przebiegła tak, jak miało być na początku. Niech będzie to już zwykła zabawa karnawałowa.

Rozległy się gromkie brawa i dalsza część imprezy potoczyła się już normalnie.

Rano lub, jak kto woli, gdy wszyscy się wyspaliśmy, przyszedł do nas Lenny, a Robert się ulotnił. Zdaje się, że poszedł do kuchni. Chyba powinnam pomyśleć o założeniu pokoju zwierzeń.

– Wal, chłopie, co cię gryzie. Inaczej nie będę mogła ci pomóc.

– Masz rację. Wpadłem na pomysł, by wziąć udział w rajdzie na Syberię.

– Co w tym takiego dziwnego?

– Pomyśl przez chwilę. Rajd na Syberię. Jak ci się wydaje, czym będę tam jechać?

– Podejrzewam, że nie zwykłym samochodem, tylko czymś innym.

– Trafiłaś.

– To co za pojazd sobie wybrałeś?

– Jeszcze się do końca nie zdecydowałem, ale prawdopodobnie będzie to ciężarówka, w europejskiej wersji, ale stylizowana na amerykańską.

– Nieźle. A co ma z tym wspólnego Aśka?

– Chciałbym, żeby pojechała ze mną. Myślisz, że się zgodzi?

– Nie mam pojęcia. Skoro walimy prosto z mostu, to mam ją zapytać?

– Mogłabyś? – ucieszył się Lenny.

– Mogę tylko spróbować ją wybadać.

– Będę wdzięczny nawet za to.

– No to OK. To kiedy wyjazd?

– Na początku marca, ale wcześniej trzeba pozałatwiać mnóstwo spraw.

– Jasne. Spróbuję ją namówić na plotki w cztery oczy jeszcze w tym tygodniu.

– Dzięki. Jesteś niezastąpiona!

– Jeszcze nic nie zrobiłam. Podziękujesz później.

* * *

Kilka dni później, gdy męskie grono zorganizowało Robertowi coś w stylu wieczoru kawalerskiego, ja zorganizowałam babiniec, a Aśce podałam nieco wcześniejszą godzinę spotkania. Nie chciałam wciągać w to reszty naszych przyjaciółek.

– Lenny zdradził mi, co go gryzie. Nie wiem, czy rozmawiał już o tym z tobą.

– Jeszcze nie. Taki jakoś dziwnie milczący jest ostatnio.

– No to muszę ci opowiedzieć wszystko od początku.

– Będę wdzięczna, bo z milczącym Pawłem nie idzie wytrzymać. – Aśka uśmiechnęła się smutno.

Przez dobrych kilka minut opowiadałam, co się dzieje, a ona potrzebowała kilku kolejnych na dojście do siebie.

– Zaszokowałaś mnie. Teraz nie wiem, co mam powiedzieć.

– Wcale ci się nie dziwię, ale dalej się zastanawiasz, czemu Lenny ostatnio zachowywał się nietypowo?

– Nie. To doskonale wyjaśnia jego zachowanie. Jak ci się wydaje? Powinnam z nim jechać?

– Nie wiem, Asiu. Musisz to sama przemyśleć.

– A co ty byś zrobiła na moim miejscu?

– Nie mam pojęcia, co ci poradzić. Prześpij się z tym i pogadaj z Pawłem.

– Masz rację, Maju. Tak zrobię. A gdzie reszta dziewczyn?

– Niedługo przyjdą. Ciebie zaprosiłam chwilę wcześniej. Wiesz już dlaczego.

– Tak, wiem. Dzięki.

Zdążyłyśmy idealnie. Po kilku minutach dołączyły do nas pozostałe dziewczyny i zaczęły się normalne babskie plotki…

Rozdział 3

Był sobie wieczór kawalerski…

Jakiś tydzień po mojej rozmowie z Asią do kawiarni wpadł Łukasz.

– Nie wrabiaj Roberta w żadne wyzwania – rzucił do mnie ostrym tonem, nie zwracając uwagi na to, że jestem zajęta.

– Sorki, ale nie wiem, o co ci chodzi – zdziwiłam się i odłożyłam trzymaną w rękach tacę z łakociami.

– Nie udawaj – fuknął. – Twój mąż się wygadał o tym, że kiedyś przekazałaś mu budżet domowy.

– Nie mam wpływu na to, o czym rozmawiacie – wytknęłam, nie wspominając o tym, że tamten pomysł miał swe źródło podczas ubiegłorocznego sylwestra, a konkretnie zrodził się z tekstu Gosi lub Daniela właśnie o panowaniu nad finansami. – Kiedy z tym wyskoczył?

– Na tym niby wieczorze kawalerskim.

– No to tym bardziej. Nie wiem, co wyście tam wyprawiali, ale Robert wrócił w jadowicie różowej koszulce na ramiączkach, skarpetkach w dwóch różnych kolorach, kajdankach na jednej ręce i kluczyku od nich w uchu. Na głowie miał zieloną opaskę z króliczymi uszami, a na szyi szal z kabaretek. Nie wspominając już o potężnym rauszu.

– Jak to w uchu?

– Kluczyk był zawieszony na czymś w rodzaju klipsa.

– Mniejsza z tym… – Łukasz znienacka uciął temat. – Ja bym chciał wiedzieć, co ci wtedy do głowy strzeliło z tym wyzwaniem.

– To nie twoja sprawa – wypomniałam.

– Gdyby nie… hmm… toby nie była moja.

– Na to też nie mam wpływu – weszłam mu w słowo.

– To wytłumacz to mojej dziewczynie – poprosił.

– Dałeś się w to wkręcić – rzuciłam, starając się, by moje słowa nie zabrzmiały jak pytanie, i zaczęłam się zastanawiać, skąd Milena się o tym dowiedziała.

– Coś w tym stylu.

– To też nie moja wina. Jak sobie radzisz? – spytałam zaciekawiona.

– Jeszcze nijak. Męczarnię zacznę od jutra – wyjaśnił.

– O co zatem chodzi? – Zmroziłam go wzrokiem.

– Jakieś rady? – spytał nieśmiało, bo dalsze protesty utknęły mu w gardle.

– Hmm… siadaj i mów, co ci podać – zdecydowałam błyskawicznie. – To nie jest rozmowa na dwie minuty.

– A na pięć?

– Nawet nie na dziesięć.

– Pani Maju, mogę na chwilę? – W moją rozmowę z Łukaszem wtrąciła się Olga.

– Tak, słucham cię. – Odwróciłam się do kelnerki. Kumpel mojego męża ze zrozumieniem pozwolił mi na chwilę odejść do obowiązków.

– Mamy gościa – oznajmiła, lekkim ruchem głowy wskazując właściwy stolik, przy którym siedział nie kto inny, jak znany nam już pan Imerski.

– Dzięki. Obserwuj go dyskretnie i w razie czego daj znać – poprosiłam, ciesząc się w duchu, że Robert już następnego dnia po tamtej nieszczęsnej kontroli zaczął przekazywać mi swoją wiedzę o tym, jak podejść do poszczególnych inspektorów i innych osób uprawnionych do ingerowania w działalność kawiarni.

– Właśnie to robiłam, gdy tamten pan zaczął sprawdzać czystość stołów pod obrusami.

– Cholera – wyrwało mi się. – Dobra. Załatwię to.

– Coś poważnego? – dopytywał Łukasz, gdy na chwilę zatrzymałam się przy jego stoliku.

– Niestety tak – westchnęłam, wskazując przy tym przyczynę kłopotów. – Przyniosę ci zamówienie i muszę się tym zająć.

– Dobra. Dzięki.

– Dzień dobry, panie Imerski – zwróciłam się do siedzącego przy stoliku mężczyzny.

– Dzień dobry – odpowiedział automatycznie. – Czy my się znamy?

– Można to i tak ująć – stwierdziłam i opisałam dwie sytuacje z ubiegłego roku. – Teraz już pan pamięta?

– Tak – przyznał niechętnie. – Pani jest narzeczoną Roberta.

– Teraz już żoną – poprawiłam. – Poza tym mój mąż nic nie wspominał, że mówi mu pan po imieniu.

– A tak… przepraszam.

– Cóż pana do nas sprowadza? – spytałam uprzejmie. – Poza chęcią sprawdzenia czystości stołów – dodałam, pomijając milczeniem, że akurat to powinno bardziej interesować sanepid niż PIP.

– Chciałem przeprosić za to, jak zachowałem się w ubiegłym roku.

Zanim zdążyłam zareagować, za moimi plecami pojawił się Robert.

– Ja to załatwię – szepnął. Z ulgą zostawiłam mężowi pole do popisu i wróciłam do Łukasza.

– No dobra – westchnęłam, dosiadając do niego z kubkiem herbaty. – Jak ci mogę pomóc?

– Potrzebuję twojej rady. Jakiejkolwiek.

– Mieszkacie razem? – zadałam mu bezpośrednie pytanie.

– Teoretycznie nie – wykrztusił.

– A praktycznie?

– Praktycznie to Milena czasami zostaje u mnie na kilka dni, a na czas tej próby jutro wprowadza się do mnie… – urwał i machnął ręką.

– Na chwilę czy na zawsze? – drążyłam temat.

– Na szczęście na chwilę. Ta chwila potrwa dwa tygodnie – dodał.

– I, jak rozumiem, przez te dwa tygodnie masz wszystko kontrolować, jeżeli chodzi o finanse.

– Coś w tym stylu – przytaknął niechętnie.

– Rozumiem – powtórzyłam. – Są dwie możliwości. Albo przyjedzie ze swoimi rzeczami, albo bez nich.

– Jak to bez nich? – przestraszył się Łukasz. – I co to za rzeczy?

– To ja mam ci mówić, co twoja dziewczyna ma w łazience? – wypomniałam mu żartobliwie. – Głównie chodzi mi o kosmetyki i parę innych drobiazgów, bo zakładam, że swoją odzież, a zwłaszcza bieliznę, jednak weźmie. No i że nie ma nietypowych wymagań, jeżeli chodzi o normalną egzystencję. Znasz ją lepiej niż ja, więc to powinieneś wiedzieć.

– Aaa… O tym myślisz… – Wyraźnie mu ulżyło. – Pod względem, jak to określiłaś, wymagań, chyba mieści się w normie, kosmetyków nie przywiezie, bo ma je od mojej kuzynki. Jakieś testery czy jak im tam.

– Wiem, o co chodzi – uspokoiłam go, bo popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem. – W takim razie jeden problem z głowy. A odzież?

– Też będzie miała swoją.

– W wymaganiach nie przesadza, no to w czym problem?

– Tak właściwie to… nie wiem – stwierdził i zaczął się śmiać. – Dzięki, Maju.

– Proszę bardzo. W sumie niewiele ci pomogłam.

– Nawet nie tak niewiele. Dzięki tobie zrozumiałem, że niepotrzebnie panikowałem. Tu masz za moje zamówienie i konsultację. – Łukasz położył banknot pod filiżanką. – Reszty nie trzeba – dodał, brodą wskazując stojącą obok kasy skarbonkę.

Podziękowałam mu z uśmiechem na ustach, zgarnęłam ze stolika to, co niepotrzebne, i poszłam sprawdzić, jak idzie Robertowi.

– Kochanie, przed chwilą rozmawiałam z Pawłem. – Postanowiłam pomóc mężowi.

– Co chciał?

– Potwierdził to, co mówił nie tak dawno temu, i przypomniał, że brat jego szefa niedawno zmienił numer prywatnego telefonu.

– A tak, pamiętam. Mam wprowadzony ten nowy. A ty?

– Ja też – potwierdziłam. – Na szczęście do tej pory mogli wpadać tylko dla przyjemności.

– Naszej czy ich?

– Chyba obopólnej. O ile dobrze pamiętam ich grafik – rzuciłam okiem na zegarek – to ktoś niedługo wpadnie po zagrychę do kawy w komisariacie.

– Fakt. Wszystko przygotowane?

– Tyle, ile się dało. Nigdy nie wiadomo, na co będą mieli ochotę. Zapomniałeś, że u nas menu jest płynne?

– Nie zapomniałem, ale przeważnie ty z nimi gadasz.

– Zbieg okoliczności. Po prostu akurat wtedy jestem na miejscu – stwierdziłam i zwróciłam się do inspektora: – Czy jeszcze coś mogę panu podać?

– Niestety nie. Nie jestem panem swojego czasu. Mogę prosić o etui?

– Oczywiście. Pamięta pan, że u nas nie ma zwyczaju wręczania napiwków? – przypomniałam na wszelki wypadek. Etui służyło do zostawiania datków na cele charytatywne oraz do przekazywania rozmaitych uwag. Ciekawe, co się stało z tym, które powinno leżeć obok menu na stoliku…

– Pamiętam – potwierdził niechętnie, wsadził banknot do etui i ostrożnie, jakby miał jakieś problemy z poruszaniem się, wyszedł z kawiarni…

Po dwóch minutach stolik był gotowy na kolejnego amatora naszych łakoci.

– Uff… – westchnął Robert, gdy tylko skryliśmy się na zapleczu.

– Było aż tak źle?

– Delikatnie powiedziane. Dobrze, że wkroczyłaś. Lenny naprawdę zadzwonił?

– Nie, ale wiedziałam, że nic innego go nie wypłoszy.

– Dobrze kombinowałaś. Zaczynało mi brakować dyskretnych argumentów, by go kulturalnie wyprosić. Co chciał Łukasz? – Mój mężczyzna nagle zmienił temat.

– Miał pretensje o to, co mówiłeś na wieczorze kawalerskim – wyjaśniłam.

– Co ja takiego mówiłem?

– Mnie nie pytaj. Mnie tam nie było. – Pogroziłam mu żartobliwie palcem. – A na poważnie to według Łukasza wspominałeś o przejęciu gospodarowania budżetem domowym.

– Już pamiętam. Mógł też iść po radę do Krzyśka.

– Jak to? – Teraz to ja się zdziwiłam.

– On w Szkocji przeszedł dobrą szkołę życia pod tym kątem, więc ma o wiele większe doświadczenie w tej materii niż ja. Wliczając w to również pilnowanie, jak to kiedyś określiłaś, „babskich spraw”. Możesz go sama wypytać, jak tu kiedyś wpadnie.

– Jak nie zapomnę, to to zrobię – postanowiłam.

– Dobrze mi wtedy poszło z pilnowaniem budżetu?

– Nawet bez doświadczenia Krzyśka poszło ci całkiem sprawnie, więc zależy, jak na to popatrzysz. Depilacja brazylijska to nagroda czy kara? – spytałam zaciekawiona i nie czekając na odpowiedź, wróciłam do czynności, od których odciągnęła mnie wizyta Łukasza.

Rozdział 4

Pech Wojtka

Kończył się styczeń, zbliżały się też nasze pierwsze walentynki po ślubie. Mieliśmy dylemat, co zrobić, bo wypadały akurat w połowie ferii i nie byliśmy pewni, jak ustawić urlopy.

Po naradzie z pracownikami podjęliśmy decyzję: zamkniemy kawiarnię tydzień przed rozpoczęciem ferii i puścimy wszystkich na dwutygodniowy odpoczynek.

Myślałam, że na ten weekend zostaniemy tylko we czwórkę, ale okazało się, że Olga i Bazyli zwany Bartkiem są parą i mają zabukowany wyjazd dopiero na poniedziałek, więc mogą zostać do pomocy.

Byliśmy tym nieco zaskoczeni, bo wspomniana dwójka dobrze się maskowała ze swoim związkiem, a tu nagle się okazało, że wyjeżdżają razem. Nie robiliśmy im wymówek. W końcu to nie nasza sprawa, a mieliśmy na tyle dużo ludzi, że bez problemu mogliśmy zatrudniać same pary i razem je puszczać na urlopy.

Po skrystalizowaniu się planów ustaliliśmy już między sobą, że do walentynek przygotujemy wszystko w czwartek i piątek rano przy pomocy André i Sophie, a w piątkowe popołudnie dołączy do nas wypoczęty po urlopie personel.

My również postanowiliśmy skorzystać z okazji i wyjechaliśmy na kilka dni za miasto na coś w rodzaju podróży poślubnej.

W czwartek, gdy byliśmy w trakcie przygotowań do imprezy, zadzwonił Wojtek. Zaskoczył mnie nie tylko samym telefonem, ale i tym, co mi powiedział.

– Cześć, Maju. Sorki, że zawracam ci głowę, ale muszę z tobą porozmawiać.

– Cześć. Co się stało?

– To nie jest rozmowa na telefon. Moglibyśmy się gdzieś spotkać?

– Poczekaj chwilę – powiedziałam. – Oddzwonię do ciebie za moment.

– Jasne. To czekam.

Oderwałam Roberta od robienia czekoladek i streściłam rozmowę z Wojtkiem.

– Nie wiem, kochanie, co o tym myśleć. Podczas tych kilku spotkań nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia – usłyszałam od Roberta.

– Wiem, skarbie. Też nie jestem tym zachwycona, ale wiem też, że wtedy, gdy byliśmy parą, Wojtek fizycznie nigdy mnie nie skrzywdził. Zerwałabym z nim natychmiast, gdyby tylko spróbował.

– Wiem, słonko, ale i tak mu nie ufam, więc uważaj na siebie.

– Zawsze na siebie uważam, poza tym nie pójdziemy daleko.

– No chyba że… ale bądź ostrożna.

– Jak zawsze. To dzwonię do Wojtka, póki jeszcze jest chwila luzu. Im szybciej to załatwię, tym lepiej.

– Już tęsknię. – Robert uśmiechnął się.

– Wrócę tak szybko, jak się da – obiecałam i cmoknęłam mojego męża w policzek. To był dubeltowo słodki całus.

Oddzwoniłam do Wojtka. Ten chyba czekał z telefonem w ręce, bo odebrał w połowie pierwszego sygnału.

– Hej. Gdzie i kiedy możemy się spotkać?

– Hej. Już myślałem, że nie zadzwonisz. A jeżeli chodzi o porę, to im szybciej, tym lepiej. Miejsce sama wybierz…

– To o której możesz być koło księgarni? – spytałam, gdy ustaliliśmy, gdzie dokładnie się spotkamy.

– Choćby i za dziesięć minut. Może być?

– Jasne. Za chwilę wychodzę. Do zobaczenia.

– Dzięki. Już się nie mogę doczekać.

Powiedziałam Robertowi, że wychodzę i gdzie będziemy. Uśmiechnął się do mnie i życzył miłej rozmowy… Wyczułam ironię w jego głosie. Odwzajemniłam uśmiech.

Rzeczywiście, po kilku minutach zobaczyłam Wojtka w umówionym miejscu. Gdyby nie czapka i szalik, które kupowaliśmy razem, to chybabym go nie poznała. Wojtek wyglądał jak cień samego siebie.

– Hej. Co się stało? – spytałam.

– Hej. Długo by gadać…

– Skoro prosiłeś o rozmowę, to słucham. Mam tyle czasu, ile potrzebujesz.

– Dzięki. Aż mi głupio, bo nie zawsze byłem fair wobec ciebie, a teraz zmuszam cię, byś znalazła dla mnie czas, i to na wczoraj…

– Wyduś z siebie, co cię gryzie. Nie pomogę ci, dopóki się nie dowiem, co się stało. A co było, to było, nie ma co do tego wracać.

– Jesteś niesamowita. Możemy gdzieś usiąść? Bez jednego głębszego chyba nie dam rady tego wszystkiego opowiedzieć.

– Nie ma sprawy. Tam powinni mieć coś mocniejszego w menu – wskazałam byłemu chłopakowi restaurację prowadzoną przez kumpla mojego męża. – To co? Idziemy tam?

– Oczywiście – powiedział i spróbował chwycić mnie za rękę.

Nie pozwoliłam mu na to. Popatrzył nieco dziwnie, ale nie skomentował.

Przywitałam się z Ryśkiem. Na jego zdziwione spojrzenie szepnęłam, że później mu wszystko wytłumaczę, i poprosiłam, by dał Robertowi znać, gdzie jestem. Rysiek mrugnął do mnie okiem i wiedziałam, że zrozumiał, o co mi chodzi.

Dostaliśmy dyskretny stolik, a zamówienie przyjęła od nas siostra Ryśka – Milena.

– Miałem wczoraj na mieście spotkanie biznesowe… – wypalił Wojtek, gdy tylko miał pewność, że nikt nie słyszy.

– Takie to dziwne? – odezwałam się, gdy zamilkł na dłuższą chwilę.

– Samo w sobie nie, ale ważne jest to, że miałem przy sobie ważne dokumenty w zaplombowanych kopertach.

– A co to ma wspólnego z twoim wyglądem i telefonem do mnie?

– Poczekaj, dojdę do tego. Te koperty miałem w aktówce, a tę aktówkę, zanim doszedłem do mojego samochodu, mi ukradziono.

– To sprawa dla policji, a nie dla mnie – powiedziałam z wyrzutem.

– Z pomocą ochrony sprawdziliśmy to, co się dało, a gdy to nie przyniosło skutku, zadzwoniłem na policję. Oni kazali mi przyjechać na komisariat – kontynuował, nie reagując na to, co mówię.

– Wojtek, ale ciągle nie rozumiem, co ja mam z tym wspólnego!

– Poczekaj. Jeszcze nie skończyłem. Jak już wspomniałem, wybierałem się właśnie na komisariat i wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Pustą aktówkę z uszkodzonym zamkiem znalazłem na dachu mojego auta. Zniknęły wszystkie dokumenty i zdjęcia, które były mi potrzebne do czegoś innego – wyjaśnił i zamilkł.

– Mów jednym ciągiem, bo mam wrażenie, że już skończyłeś historię – pogoniłam go trochę.

– Zrobię, co mogę, ale nic nie obiecuję. Ponownie zadzwoniłem na komisariat i gdy tylko opowiedziałem o wszystkim, powiedzieli, że przyjadą na parking. Nie chcieli zniszczyć ewentualnych śladów. Przyjechały dwa patrole w cywilnych ciuchach. Jeden poszedł do ochrony po taśmy z monitoringu, a drugi robił rewizję mojego samochodu. Zgadnij, co znaleźli…

– Nie mam pojęcia. I skąd wiesz, że poszli do ochrony?

– Dowiedziałem się później – wyjaśnił. – Wracając do rewizji. W nadkolu ukryta była zabezpieczona koperta, a w niej wszystko to, co mi zniknęło, plus jedna dodatkowa kartka… Na tej kartce było polecenie dla mnie, bym wszystkie zdjęcia pokazał tobie.

– Jestem w szoku. Co na to policja?

– Byli tak samo zdziwieni jak ja. Na szczęście przez noc załatwili daktyloskopię i na tej kopercie nie było moich odcisków palców.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

– Rano przekazali mi swoje ustalenia i zasugerowali, że powinienem zrobić tak, jak było napisane na tej kartce. Podskoczyłem po papiery na komisariat i zadzwoniłem do ciebie i… to już cała historia.

– Masz je przy sobie? – spytałam.

– Jasne. Nie przeszkadza ci, że to kopie? – upewnił się, przekazując mi plik kartek.

– Nie. Są w kolorze, a i tak chyba ważniejsza jest ich treść. Daj mi chwilę.

– OK. Skoczę do łazienki.

– Nie krępuj się – powiedziałam, nie odrywając wzroku od papierów.

Ku swojemu zdziwieniu na jednym ze zdjęć znalazłam coś, czego według mnie nie powinno tam być. Gdy Wojtek wrócił, spytałam go o to.

– Co zwróciło twoją uwagę?

Wskazałam palcem to, co nie pasowało mi do całej reszty. Wojtek był zaskoczony. Nie spodziewał się zobaczyć tego, na co właśnie patrzył. Między różnymi modelami samochodzików była widoczna mała kartka. Nie wyróżniałaby się niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że według mnie był to kawałek wizytówki. Znany mi doskonale, bo to Arek ją projektował i prosił mnie o opinię na jej temat. Jako facet nie był pewien, czy intensywny fiolet będzie odpowiedni jako tło dla wizytówki salonu fryzjerskiego, i profesjonalne spojrzenie grafika komputerowego gryzło mu się ze zdaniem prywatnym. Mnie się za bardzo nie podobał, ale skoro zleceniodawca sobie taki wybrał, to nie było innego wyjścia. Przypomniałam o tym szczególe przyjacielowi i Arek westchnął sobie ciężko, ale machnął ręką na swoje prywatne odczucia.

Po namyśle skojarzyłam sobie, gdzie widziałam tę wizytówkę w wersji papierowej…

Było to kilka dni przed rozpoczęciem urlopu. Umówiłam się z Kamą koło sklepu. Przyszłam chwilę wcześniej i gdy na nią czekałam, zobaczyłam, że mam w sąsiedztwie salon fryzjersko-kosmetyczny. W wystroju, który ujrzałam przez szybę, dominowały dwa kolory: biały i różne odcienie fioletu. Przypomniałam sobie, że potrzebuję jednej informacji. Weszłam do środka i, ku swojemu zdziwieniu, zobaczyłam tam wściekłą Klaudię.

Zastanawiałam się, czy podejść, by się przywitać, ale niestety ona też mnie zauważyła i mówiąc, zaczęła zwracać się również do mnie. Głupio było się odwrócić i wyjść. Musiałam wysłuchać, co się stało.

Między słowami, które nie nadają się do powtarzania, usłyszałam, że fryzjerka trochę za długo przetrzymała miksturę na głowie i zamiast zdjąć kolor z włosów, spaliła je. Teraz się zastanawiają, jak to naprawić. Nie czekałam na rozwiązanie problemu, zrezygnowałam też z próby uzyskania potrzebnej mi informacji. Zniesmaczona brakiem profesjonalizmu, powiedziałam „do widzenia” i wyszłam.

Na ulicy rzuciłam okiem na nazwę salonu, by wiedzieć, który z nich w przyszłości omijać. Tu na szyldzie, prawdopodobnie również autorstwa Arka, widniała nazwa „Femme”.

Wspominając tę historię, zastanawiałam się, co Wojtek ma z tym wspólnego. Nie sądziłam, że aż tak się przejął spalonymi włosami swojej dziewczyny.

Opowiedziałam o sytuacji, z którą mi się to skojarzyło, i wtedy wydukał:

– Ta fryzjerka, Emilia, to moja była dziewczyna.

– Nie bardzo widzę związek, w końcu ja też jestem twoją byłą dziewczyną.

– Ale z nią zerwałem, bo spotkałem Klaudię. A ona miała już co do mnie jakieś daleko idące plany.

– Załapałam. Twoja była zemściła się na Klaudii za to, że z nią zerwałeś.

– Trafiłaś w dziesiątkę.

– A tak przy okazji… Klaudia o tym wie?

– Jeszcze nie. Uważasz, że powinienem jej o tym powiedzieć?

– Nie mam pojęcia. Nie wiem też, co na to gliny.

– A właśnie… Gdyby gliny chciały się z tobą skontaktować, to co zrobić?

– Jak będzie trzeba, to podaj im mój numer telefonu.

– Dzięki, Maju, za pomoc.

– Proszę bardzo. Przecież mnie o nią prosiłeś.

– No tak, ale nie spodziewałem się, że uda ci się z tego chaosu cokolwiek wyłowić.

– Tu akurat zadziałał czysty przypadek.

– Może i tak, ale jakże użyteczny to przypadek. Mogę cię odprowadzić? – zapytał.

– Nie, dzięki. Mam blisko.

– Szkoda – westchnął Wojtek.

– Czemu szkoda?

– Przez chwilę poczułbym się jak kiedyś, gdy odprowadzałem cię do domu po randce.

– Na to nie ma szans, więc pod tym względem o mnie zapomnij.

– Dlaczego?

– Z kilku różnych powodów.

– Podasz mi je?

– Jak chcesz… Po pierwsze wyszłam za mąż.

– Gratulacje. A po drugie?

– Dzięki. Po drugie zbyt mocno mnie zraniłeś, bym kiedykolwiek miała brać pod uwagę randkę z tobą.

– Rozumiem, ale jak…

– O co ci chodzi?

– O ślub. Jak to zrobiliście?

– Normalnie. Był ksiądz, rodzina, świadkowie i najbliżsi przyjaciele.

– A czemu ja nic o tym nie wiedziałem?

– Sorki, Wojtek, ale powiem prosto z mostu: ty nie należysz do żadnej z tych kategorii.

– Dzięki za szczerość. W takim razie powiedz mi, dlaczego się ze mną spotkałaś.

– Przyszłam, bo poprosiłeś mnie o pomoc.

– Rozumiem. Pozdrów męża…

– Dzięki, przekażę Robertowi.

– Jakbym coś wiedział w sprawie, to dać ci znać?

– Tylko jeżeli byłoby to niezbędne w śledztwie. – Już chciałam wychodzić, gdy odezwał się mój telefon. – Wybacz, muszę odebrać. Do następnego!

– Jeszcze raz wielkie dzięki, Maju. Do następnego.

Odwróciłam się na pięcie i mogłam odebrać telefon od zaniepokojonego moją przedłużającą się nieobecnością Roberta.

– Już wychodzę, skarbie. Właśnie się pożegnałam z Wojtkiem. Przy okazji, masz pozdrowienia od Ryśka i Mileny.

– Dzięki, słonko. To czekam na ciebie…

Gdy wracałam do kawiarni, przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz. Postanowiłam zadzwonić i wyjaśnić ją od razu.

– Hej. Mam jeszcze jedno pytanie.

– Hej. Co się stało?

– Kto robił tamto zdjęcie?

– Ja robiłem. A czemu pytasz?

– Pamiętasz dokładnie, jak to wszystko wyglądało? Kto przygotowywał wszystko do zdjęcia?

– Sam wszystko robiłem. Co się stało?

– Jak ustawiałeś wszystko do fotki, to stół, czy na czym to wszystko stało, był pusty?

– Tak, ale dalej nie rozumiem, do czego zmierzasz.

– Proste. Skoro stół był pusty, kiedy robiłeś zdjęcie, to znaczy, że ktoś je przerobił.

– Nie pomyślałem o tym.

– Masz oryginał?

– Tak. Jeszcze nie wykasowałem ani z karty pamięci, ani z komputera.

– Porównaj oba i powiedz o tym policji.

– Dzięki! Jak wrócę do domu, to się tym zajmę.

– Proszę. Powodzenia!

Zdążyłam wejść do kawiarni i zacząć przebierać się w strój roboczy, gdy mój telefon odezwał się po raz kolejny. Tym razem była to Klaudia.

– Hej, Maju. Mogłybyśmy się spotkać?

– Hej. Teraz to raczej niemożliwe.

– Wojtek mi mówił, że przed chwilą z nim rozmawiałaś.

– Tak, ale teraz jestem już w kawiarni i nie mam możliwości porozmawiać w cztery oczy.

– Rozumiem, on jest ważniejszy niż ja – odrzekła z wyrzutem.

– Nie jest ważniejszy. Ważniejsza jest praca. Za chwilę walentynki i trzeba wszystko do nich przygotować. Wojtek zadzwonił dosłownie w ostatniej chwili, którą mogłam poświęcić na coś innego.

– Kiedy byś znalazła trochę czasu?

– Najwcześniej we wtorek wieczorem.

– A nie dałoby rady jeszcze dzisiaj? – dopytywała z nadzieją w głosie.

– Trudno mi powiedzieć, bo nie wiem, jak długo potrwają dzisiejsze przygotowania. Jakby co, przyślę ci SMS. Może być?

– A może mogłabym przyjść do ciebie do kawiarni?

– Tu nie ma możliwości odbycia prywatnej rozmowy w cztery oczy – powtórzyłam. – Nie jestem tu sama, a pewnie zależy ci na dyskrecji…

– No tak. Masz rację. W takim wypadku czekam na wiadomość od ciebie.

– OK. Zrobię, co mogę, bo chyba wiem, o czym chcesz rozmawiać. Odezwę się, jak tylko będę miała wolną chwilę.

– Dzięki. Będę czekać.

W końcu mogłam się zabrać za przygotowania. Część kuchenną zostawiłam specjalistom, a sama wzięłam się za dekorowanie sali. Na dzisiaj nie było zbyt wiele do zrobienia, bo tylko przetarłam stoły i siedziska, a także sprawdziłam, czy na ścianach jest tylko to, co pasuje do weekendowego święta. Tu była potrzebna mała interwencja.

Później zadzwoniłam do pralni, by upewnić się, że wszystko będzie gotowe na jutro rano. Tam stwierdzili, że wszystko już na nas czeka i możemy podjechać choćby zaraz albo poczekać do wieczora i wtedy sami nam to odwiozą. Po szybkiej konsultacji z Robertem wybrałam drugą opcję. W końcu i tak dopiero rano będziemy dekorować salę.

Koło siedemnastej André ogłosił przerwę. To, co zostało zrobione, musiało stężeć, a nadzienia nie można przygotować wcześniej. Stanęło na tym, że on razem z Sophie przyjdą do kawiarni jutro bardzo wcześnie rano.

Zastanowiłam się i uznałam, że mogę zadzwonić do Klaudii. Spytałam Roberta, czy chce iść ze mną. Jakoś nie wyrażał chęci, więc nie ciągnęłam go na siłę.

– Hej, jesteś teraz w domu?

– Hej. Tak i chwilowo nigdzie się nie wybieram.

– To jak chcesz, to mogę wpaść do ciebie na chwilę.

– Jasne, wbijaj. Czekam z niecierpliwością. Przyjdziesz sama czy z Robertem?

– Planowałam sama. A czemu pytasz?

– Sama nie wiem… Może później uznasz, że jednak warto go ściągnąć.

– Masz na myśli to, o czym rozmawiałam z Wojtkiem?

– Mniej więcej. Robert jako facet mógłby coś podpowiedzieć, ale…

– Rozumiem. Przyjdę sama i obgadamy temat. A później zobaczymy, co dalej.

– Doskonały pomysł. To czekam na ciebie.

Tak jak myślałam, musiałam wysłuchać wersji Klaudii. Trochę różniła się od tego, co przekazał mi Wojtek, ale nie ma się co dziwić – w końcu tylko nieliczni panowie są na bieżąco z nowinkami kosmetycznymi.

– Wiesz, zupełnie się nie spodziewałam, że moja wizyta w salonie może się tak skończyć – stwierdziła.

– Co do tego, to masz rację. Nikt nie idzie do fryzjera czy dokądkolwiek z założeniem, że coś pójdzie nie tak – zgodziłam się.

– A tak przy okazji… skąd ty się tam wzięłaś?

– Chciałam o coś zapytać, ale ze zrozumiałych względów zrezygnowałam.

– No tak. Nic dodać, nic ująć w tej kwestii.

– A jak widzisz ciąg dalszy tej sprawy?

– Co masz na myśli? – odpowiedziała mi pytaniem na pytanie.

– Będziesz się starała o jakieś odszkodowanie?

– Jeszcze nie wiem. Chwilowo wymusiłam na nich zapłacenie rachunku za wizytę u innego fryzjera. Nie jest to nic wyszukanego, ale przynajmniej nie wyglądam jak ofiara losu.

– Nie przesadzaj i nie domagaj się komplementów – zażartowałam. – Ten „inny fryzjer” bardzo dobrze sobie poradził. Twoja fryzura wygląda bardzo naturalnie. Jakby taki miał być efekt końcowy.

– Dzięki. Sporo to kosztowało, więc… – urwała i wróciła do poprzedniej sprawy. – Uważasz, że powinnam?

– To zależy od ciebie. Sama nie wiem, co bym zrobiła, a poza tym nie ty płaciłaś, to mogłaś zaszaleć – stwierdziłam.

– Rozumiem. Masz rację, ale i tak mi nerwów napsuła ta historia – westchnęła.

– Co racja, to racja – przytaknęłam i nieco zmieniłam temat. – A co sądzisz o tym, co przytrafiło się Wojtkowi? To może być powiązane z twoim przypadkiem.

– Tak uważasz? Można wiedzieć dlaczego?

– Nie wiem, ile Wojtek ci zdradził. A tak w ogóle to gdzie on jest?

– Zostawił nas same i majstruje coś w drugim pokoju. Uważasz, że jest tu potrzebny?

– Według mnie tak. On wie lepiej, co mu gliny powiedziały.

– Poczekaj chwilę. Pójdę po niego.

Rzeczywiście po kilku minutach Wojtek do nas dołączył.

– Hej. Sorki, że tyle to trwało, ale musiałem ogarnąć to, co miałem rozbabrane. Wymyśliłaś coś?

– To, co ci mówiłam. Sprawdziłeś to zdjęcie w oryginale?

– Miałaś rację. Było przerobione. Gliny dostały kartę pamięci z oryginalną fotką i będą kombinować, co dalej. A co poza tym?

– Nie wiem, jak to, co przytrafiło się tobie, wiąże się z Klaudią. Może policja powinna się o tym dowiedzieć?

– Skoro tak twierdzisz, to jeszcze dzisiaj się z nimi skontaktuję – odparł Wojtek.

– Cieszę się, że mogłam wam pomóc. A teraz sorki, muszę się zbierać, bo jutro muszę wstać bardzo wcześnie.

– OK. Dzięki. Będziemy w kontakcie.

– Proszę bardzo. Do następnego spotkania.

Wracałam spacerem do domu, w którym czekał kochający i kochany Robert.

Rozdział 5

Walentynki

Robert wykorzystał ten czas, który spędziłam u Klaudii, i przygotował małą niespodziankę. W salonie stały pozapalane świeczki, a z odtwarzacza było słychać nasze ulubione piosenki. Na kuchennej wyspie stał schłodzony szampan, a obok leżał mały bukiet fiołków.

Lekko zdezorientowana popatrzyłam na mojego męża i usłyszałam, jak deklamuje:

Delikatna jak płatki kwiatów,

Krucha jak chińska porcelana,

Uszczęśliwiasz mnie w każdej chwili,

W której cię widzę, choćby i z oddali.

Twardsza niż diament,

Niezniszczalna jak wszechświat,

Sprawiasz, że wciąż istnieję,

Zahipnotyzowany Twoim spojrzeniem.