W kierunku zachodzącego słońca - Halina Strzelecka - ebook + książka

W kierunku zachodzącego słońca ebook

Halina Strzelecka

3,7

Opis



Urocze place i magiczny klimat uliczek Paryża. Pieszczący nozdrza zapach belgijskiej czekolady. Mrożący krew w żyłach widok niezliczonej ilości antylop gnu atakowanych przez krokodyle podczas przeprawy przez afrykańską rzekę. Namiętność i nieoczekiwane zwroty akcji.

Susana po ukończeniu studiów podejmuje odpowiedzialną pracę. Musi tylko zerwać toksyczną znajomość ze swoim chłopakiem Robem. Nie wzięła jednak pod uwagę zagrożenia ze strony mężczyzny. Niezwykłe umiejętności Susan zapewniają jej szybki awans. Jednak niepokojącym staje się zbytnie zainteresowanie szefa jej osobą. W drodze powrotnej z pierwszej podróży służbowej, na berlińskim lotnisku poznaje wyjątkowego Williama. Wydaje się, że ich drogi rozchodzą się w Nowym Jorku w chwili, gdy nieoczekiwanie zjawia się Rob. Jego dziwna wizyta nie pozostaje obojętna na bieg wydarzeń. Susan bez trudu pokonywała wszelkie bariery wcześniej związane z nauką, a następnie z pracą, czego zdecydowanie nie może powiedzieć o życiu prywatnym.

Co czeka ją podczas kolejnych wyjazdów. Jak potoczą się dalsze losy przystojniaka, który nie może wyrzucić z pamięci pięknej dziewczyny. Co będzie im dane otrzymać od losu radość czy smutek, miłość czy cierpienie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (7 ocen)
1
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Dobrze spędzony czas

porywająca powieść, dostarczy nam wielu wrażeń... To książka, która rozbudza pragnienie poznawania otaczającego nas świata. Podróży i odkrywania pięknych europejskich stolic nie zabraknie.
00

Popularność




Halina Strzelecka
W kierunku zachodzącego słońca
Wydawnictwo Psychoskok

Halina Strzelecka „W kierunku zachodzącego słońca”

Copyright © by Halina Strzelecka, 2018

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Korekta: Robert Olejnik

Redakcja i korekta: Bogusław Jusiak

Projekt okładki: Robert Rumak

Skład: Jacek Antoniewski

Ilustracje na okładce: Sunny studio – Fotolia.com

Skład epub i mobi: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-248-4

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Rozdział 1

Dla Susany ten dzień był wyjątkowo smutny, trudno jej było rozstać się z Robem. Próbowała znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie decyzji podjętej przez jej chłopaka. Mocno przytuliła się do niego, by jeszcze przez chwilę poczuć jego obecność.

– Pamiętaj, co mi obiecałeś. Wracaj tak szybko, jak tylko możliwe. Proszę cię, nie rezygnuj z czegoś, na co tak ciężko pracowaliśmy.

– Nie martw się, moja śliczna, trzy tygodnie szybko miną.

Oczekiwanie na samolot na tym hałaśliwym, pełnym pasażerów nowojorskim lotnisku nie należało do najprzyjemniejszych. Susana pospiesznie udała się na taras widokowy, żeby jeszcze raz spojrzeć na Roba. Krople kwietniowego deszczu na szybach sprawiały, że łzy jeszcze bardziej płynęły z jej oczu. Czuła się fatalnie, tak jakby miało wydarzyć się coś okropnego, zupełnie nie mogła się odnaleźć.

Rob wchodził na pokład samolotu. Odwrócił się i pomachał na pożegnanie, ale nie był pewien, czy jego dziewczyna jeszcze jest na lotnisku. Było mu wszystko jedno, czy jest w zasięgu jej wzroku. Nie interesowało go nic oprócz wymarzonej wyprawy.

Susana czekała, aż potężna maszyna wzbije się w powietrze i powoli zniknie z jej oczu. Jeszcze chwilę stała wpatrzona w niebo. Dziwnie niespokojna podążyła w kierunku windy i zjechała na parking. Nie była w stanie kierować samochodem, oparła głowę o kierownicę, uruchamiając przy tym niefortunnie klakson. Siedziała wbita w fotel. Ktoś zapukał w okno. Spojrzała na młodego mężczyznę – ochrona lotniska. Uchyliła lekko okno. Młody mężczyzna troskliwie zapytał:

– Co się dzieje? Dobrze się pani czuje? Mogę w czymś pomóc? Spojrzała na niego i odpowiedziała:

– Wszystko w porządku, dziękuję.

Ochroniarz próbował jeszcze coś powiedzieć, ale zamknęła okno, nie dając mu okazji do rozmowy.

– Przepraszam, trochę się śpieszę – powiedziała właściwie do siebie.

Szybko wyjechała z parkingu i udała się w kierunku domu.

* * *

Rob dumnie wkroczył na pokład samolotu i przywitał się z towarzyszami podróży. Wcześniej umówili się, że na lotnisku będą unikać spotkania, lepiej żeby jego dziewczyna nie wiedziała, z kim wybiera się na podbój Afryki. Zajęli miejsca i z wielkim podnieceniem rozpoczęli swą długą podróż.

W chwili gdy samolot wzbił się w powietrze, Rob – pomysłodawca całego przedsięwzięcia – zwrócił się do kolegów:

– Panowie, przed nami nieopisana przygoda. Ruszamy na podbój Czarnego Lądu. Polowania, alkohol, kobiety… To coś dla prawdziwych mężczyzn. Już czuję zapach prochu i wzrastający poziom adrenaliny. Tylko tacy jak my mogą przeżyć wyjątkową przygodę. Twardzi, nieugięci, nieustraszeni. Wyobraźcie sobie, jaka będzie jazda.

Nierozłączna czwórka – Rob i jego przyjaciele: George, Luke i Edgar – od dawna szykowała się do tej podróży. Szczegółowo zaplanowaną wyprawę trzymali w wielkiej tajemnicy, nikt poza nimi nie był poinformowany o ich planach.

Podczas lotu zachowywali się tak głośno, że pasażerowie zajmujący sąsiednie miejsca zaczęli zwracać im uwagę. Nie reagowali na uwagi sąsiadów ani na prośby stewardesy. Po wyczerpaniu wszystkich sposobów uciszenia uciążliwych pasażerów, stewardesa wezwała do pomocy kolegę z obsługi. To nieodpowiedzialne zachowanie mogło się dla nich źle skończyć. Byli zaskoczeni, że aż tak przeszkadzają pasażerom. Przepraszali wszystkich, przyrzekając, że taka sytuacja już się nie powtórzy.

– Panowie – odezwał się nieco zawstydzony Edgar – czeka nas długi lot, lepiej poświęćmy ten czas na odpoczynek, poszalejemy na miejscu. Zachowujemy się gorzej niż psy, spuszczone z łańcucha, to niedopuszczalne.

Nairobi to całkiem inny świat, inny kontynent. Wprost z deszczowego Nowego Jorku trafili do afrykańskiego klimatu. Przy opuszczaniu samolotu czuło się uderzenie gorącego powietrza. Różnicę temperatur odczuwali również przez niewłaściwy ubiór. Ubrani stosownie do spływającego strugami deszczu chłodnego Nowego Jorku, chwilowo nie mogli odnaleźć się w ciepłym Nairobi.

Na lotnisku czekał na nich Chima, wysoki, przeszło sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, o masywnej, prawie atletycznej budowie ciała mężczyzna. Sprawiał wrażenie bardzo silnego. Zapakowali się do hummera – dużego terenowego samochodu – i ruszyli w kierunku wymarzonego miejsca, gdzie mieli zamiar przeżyć coś wyjątkowego.

Podczas jazdy Chima postanowił w skrócie przybliżyć im uroki tego niezwykłego miejsca. Kenia to wspaniały kraj, gdzie możesz stanąć oko w oko z dzikimi zwierzętami, możesz podziwiać piękne krajobrazy, zachwycać się urokiem parków narodowych czy być pod wrażeniem wybrzeża Oceanu Indyjskiego.

Czwórka przyjaciół nie liczyła na piękne krajobrazy, kusiła ich możliwość podziwiania niezwykle bogatego świata zwierząt. Dziś mieli okazję zobaczyć bawoły, zebry i żyrafy, a gdzieś w oddali słychać było donośny ryk lwa. To podniecało prawdziwych mężczyzn – chcieli poczuć adrenalinę. Mieli nieodparte pragnienie obserwacji lwów, polujących na antylopy, a następnie spożywających upolowaną ofiarę. Może jeszcze uda im się zaobserwować takie zdarzenie.

Nagle Chima zatrzymał samochód. Około dwieście metrów przed nimi kroczyły piękne, okazałe, dumne żyrafy. Ale widok, co za przeżycie! Co jeszcze czeka na ich trasie przejazdu?

– Wyobraźcie sobie polowanie: długa broń w ręku, godzinami tropisz zwierzynę, serce wali jak młot, oddajesz celny strzał, dumnie stoisz przy swoim trofeum… – Wypowiadając te słowa.

Rob miał minę człowieka wyzutego z jakichkolwiek uczuć.

Pozostali byli tak podnieceni chęcią przeżycia męskiej przygody, że tracili zdrowy rozsądek. Wypili już alkohol, w który zaopatrzyli się na lotnisku, i nie mogli się doczekać celu podróży. Nie dlatego, że byli zmęczeni, tylko z chęci realizacji planów pobytu. Dotarli do schroniska dla zwierząt.

– To wspaniałe miejsce – powiedział Chima – gdzie osierocone i niejednokrotnie okaleczone zwierzaki, oswobodzone z sideł, dochodzą do zdrowia. To sprawka kłusowników. Potrzeba nam oddanych ludzi, wrażliwych na cierpienia zwierząt. Są sytuacje, kiedy trzeba podjąć decyzję, czy zranione zwierzę ratować, czy skrócić jego cierpienie. Walczymy z tą bandą, często bezskutecznie. To zdecydowanie nierówna walka, oni są dobrze zorganizowani, świetnie znają teren, zwyczaje zwierząt, ciągle nas wyprzedzają. Patrolujemy duży obszar z helikoptera, jeździmy samochodami, ale ciągle zjawiamy się za późno. Panowie, jedziemy dalej czy chwilę odpoczywamy? – zapytał, choć nie wiadomo po co, skoro nie czekał na odpowiedź. – Jedziemy dalej, będziemy wcześniej na miejscu.

Po chwili milczenia Chima zwrócił się do najgłośniejszego pasażera:

– Posłuchaj, kolego, dzisiaj to ja odpowiadam za bezpieczne dotarcie do celu podróży. Jak dojedziemy, to zapoznam was z planem pobytu i wręczę legitymacje upoważniające do przebywania na terenie zarówno parku narodowego, jak również schroniska. Nie cieszcie się tak, wszystko jest pod nadzorem.

– Panowie – zwrócił się Edgar do swoich kolegów – chyba nie będziemy pracować w schronisku. Przynajmniej ja nie mam na to ochoty. Zdaje się, że zawarliśmy umowę: trzy tygodnie są nasze, słono nas to kosztowało. Po tym okresie zabieramy się do pracy. Ciekawe, który z nas nie wytrzyma.

– Hej, przewodniku, powiesz nam coś: są tu jakieś dziewczyny?

– Mówisz do mnie? – spytał Chima, zaskoczony bezczelnym zachowaniem Roba.

– Tak, mówię do ciebie. Jak ci na tym zależy, to cię przepraszam i grzecznie pytam.

– Hej, Rob – odpowiedział Chima tym samym tonem. – Tak, są: lwice oraz samice innych gatunków, mniejszych i większych, do wyboru.

Do rozmowy wtrącił się George.

– Rob, w kraju zostawiłeś zapłakaną narzeczoną, a już ci panienki w głowie.

– O czym ty mówisz, George? To tylko moja dziewczyna, nic jej się nie stanie, jak trochę potęskni.

– A co będzie, jak jej się znudzi tęsknota i zaliczy jednego, a może nie tylko jednego fagasa? – spytał ironicznie George.

– Panowie, nie ma takiej opcji. Zapewniam was, że nic takiego się nie wydarzy.

– Co, założyłeś jej pas cnoty? – zapytał George, a pozostali parsknęli śmiechem.

W tym momencie zareagował Chima.

– Mam już dość tych waszych głupich tekstów. Chłopie, po co ci taka narzeczona, skoro jej nie szanujesz?

– Chima, to tylko żarty – odparł Rob i dodał: – jeszcze jej nie zaliczyłem, to oznacza, że ją szanuję, a jak ktoś ją ruszy, to będę wiedział.

– Stary, to jak ty sobie radziłeś z tymi sprawami? – wtrącił milczący do tej pory Luke.

– Nie zauważyłeś, że pół wydziału na naszej uczelni to chętne dziewczyny? Masz jakiś problem? Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

– Lepiej już nic nie mów, Rob. – Chima zniesmaczony zachowaniem bezczelnego Roba miał dosyć tych głupot. – Panowie, nie chce mi się tego słuchać, jeszcze kilka mil i będziemy na miejscu.

Po kilkunastu minutach dojechali. Stanęli pod wysokim ogrodzeniem, prawdopodobnie zabezpieczającym przed dzikimi zwierzętami. Do bramy podbiegł młody ciemnoskóry mężczyzna. Amatorzy przygody czuli się, jakby to gwiezdne wrota stanęły przed nimi otworem. Wkraczali w świat przygody, jakiej do tej pory żaden z nich nie przeżył.

Brama została zamknięta natychmiast po ich wjeździe. Przed nimi rozpościerała się pięknie utrzymana posesja. Dwupiętrowy hotel z częściowo zadaszonym tarasem swoim wyglądem przypominał pałac. To niezwykle urocze miejsce zdobiła duża ilość zieleni, a na szczególną uwagę zasługiwały palmy i drzewa z koronami jak parasole. Po lewej stronie znajdował się półkolisty basen z przyciągającym lazurem wody, w którym odbijało się bezchmurne niebo. Po prawej znajdował się budynek, prawdopodobnie przeznaczony dla obsługi.

Przed wejściem czekał na nich właściciel hotelu – stał oparty o jedną z trzech kolumn. Wysoki, postawny mężczyzna o oliwkowej cerze, w wieku między pięćdziesiąt a pięćdziesiąt pięć lat, z niewielką łysiną i lekką siwizną, wyszedł naprzeciw przybyszów.

– Witam w moim raju, nazywam się Conrad Smith. Zwracajcie się do mnie po nazwisku, tak wolę. Gdy się rozlokujecie, zapraszam na uroczystą powitalną kolację.

Rob, George, Luke i Edgar po przywitaniu ze Smithem udali się do wskazanych przez Chimę pokojów. Odświeżeni, wskoczyli w lżejsze ubrania i przyszli na pierwszy posiłek. Z wielką przyjemnością przystąpili do konsumpcji.

– Wyśmienita kolacja, panie Smith – powiedział z zachwytem.

Rob.

Po chwili milczenia gospodarz spojrzał na przybyszów i powiedział:

– To zasługa moich dwóch pań, nieocenionej Iruomy i jej córki Mei. Dzięki nim możemy delektować się tymi wspaniałymi potrawami. Chciałem zaznaczyć, że darzymy tu szacunkiem naszych pracowników, niezależnie od tego, jakie wykonują prace. Jak już zdążyliście zauważyć, posiadłość zajmuje dość duży, bardzo zadbany teren. Zawdzięczamy to ciężkiej pracy osób zajmujących się tym miejscem. Chima, moja prawa ręka, zapozna was ze wszystkimi osobami dbającymi, żeby to miejsce zachwycało nas i gości. Dla mnie to raj, najwspanialsze miejsce na ziemi. Nadmieniam, że każdy przebywający pod moją opieką jest zobowiązany przestrzegać pewnych zasad. Z obowiązującym regulaminem zostaniecie zapoznani przez Chimę. Jeszcze chciałem was poinformować o zbliżającym się terminie kontroli. Tak jakoś wypadło, że to już jutro. Proszę o nieopuszczanie posiadłości bez opiekuna. Na razie jesteście gośćmi, więc nie afiszujcie się, że macie jakiekolwiek umowy.

– Na czym ta kontrola będzie polegała? – zapytał Edgar.

– Dobrze, że pytasz, młody człowieku. – Możecie mi pokazać wasze licencje pilota? Rzucę na nie okiem. Pytania proszę kierować do Chimy. A teraz chciałbym usłyszeć coś więcej o każdym z was.

Zaczął najmłodszy. Rob Young, dwudziestopięciolatek, odpowiadał na pytania jak na przesłuchaniu.

– Podobno studiujesz. Jak wynikało z naszej wcześniejszej rozmowy, w tym roku miałeś ukończyć naukę.

– Spokojnie, panie Smith. Postanowiłem zrobić sobie roczną przerwę, zbyt dużo czasu poświęciłem na przygotowanie się do tej wyprawy, szkolenie zajęło mi trzy lata. Studia mogę zawsze dokończyć.

– Twoje życie, twoja sprawa – odpowiedział spokojnie Smith.

George, Luke i Edgar, emocjonalnie dojrzalsi, wydawali się bardziej odpowiedzialni niż ich młodszy kolega. Każdy z nich przekroczył trzydziestkę. George i Luke byli singlami, a Edgar rozwiódł się po czterech latach burzliwego związku.

– Mam nadzieję, panowie, że w ciągu trzech tygodni zdążycie się zachwycić tym miejscem lub zniechęcić do dłuższego pobytu. Życzę powodzenia.

Po długiej, wyczerpującej podróży i emocjach, związanych z dotarciem na miejsce, amatorzy mocnych wrażeń padli ze zmęczenia.

Następnego ranka dokładnie zlustrowali posiadłość. Podczas śniadania zostali zapoznani z turystami i pracownikami tego wspaniałego miejsca. Niepoprawny w swym zachowaniu Rob, żądny przygody, nie tracąc czasu, skierował swoje zainteresowania w stronę jednej z kobiet. Jego plany nie wypaliły, gdy okazało się, że dziewczyna, którą miał na celowniku, spędza urlop z małżonkiem. 

Rozdział 2

Susana Light, dwudziestotrzyletnia studentka, przygotowywała się do egzaminów końcowych. Poza nauką miała dodatkowe obowiązki: trzy lata wcześniej pracowała w banku, a od roku w biurze nieruchomości. Ponad wszystko ceniła niezależność, dlatego podczas studiów podjęła pracę zarobkową. Mimo to rodzice co miesiąc zasilali jej konto. Wspólnie z przyjaciółmi wynajmowała mieszkanie – było to dla niej bardziej odpowiednie niż przebywanie w domu rodzinnym. Po pierwsze – z uwagi na położenie zaledwie kilkaset metrów od uczelni, a po drugie – mieszkając z przyjaciółmi, mogła swobodnie dysponować swoim czasem.

Pomimo nadmiaru obowiązków, Susana nie mogła poradzić sobie z tęsknotą za Robem. Podczas weekendowego spotkania z rodzicami nie potrafiła ukryć smutku. Jej matka, pani Alice Light, starała się w jakiś sposób pocieszyć przygnębioną córkę.

– Nie rozumiem, dlaczego tak się angażujesz w tę znajomość. Niedługo wróci. Jak chcesz wiedzieć, nie jesteśmy zachwyceni tym chłopakiem. Lepiej żeby tam został.

Do rozmowy wtrącił się ojciec.

– Dziecko, daj się wyszaleć facetowi. Przyjedzie z Afryki z podkulonym ogonem, zobaczysz, jaki będzie potulny.

Opuściła rodzinny dom i udała się do swojego mieszkania. Tam jej nikt nie będzie udzielał porad. Jej współmieszkańcy, Emma, Karen i Leo, to wspaniała trójka prawdziwych przyjaciół, mieszkają razem przeszło trzy lata i w tym okresie nigdy nie doszło między nimi do nieprzyjemnych spięć.

Gdy Susana zajęła miejsce na sofie we wspólnym salonie, natychmiast dołączyła do niej Emma.

– Napijemy się kawy? – zapytała Susanę.

– Emma, nawet nie wiesz, co zaprząta moje myśli. Czuję, jak Rob oddala się ode mnie, prawdopodobnie to koniec naszej znajomości.

– Dlaczego tak myślisz? – zapytała zdziwiona Emma.

– Mija już piąty tydzień. Rob coraz rzadziej dzwoni, często nie odpowiada na telefony ani na maile… Bez przerwy sprawdzam telefon i skrzynkę… Co ja teraz zrobię? – mówiła ze łzami w oczach.

– Jak to, co zrobisz, jesteś w ciąży? – zapytała zaskoczona zachowaniem koleżanki Emma.

– O czym ty mówisz? Jakiej ciąży? Ja nawet z nim nie spałam. Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł?

– Co? Jak to? Chyba czegoś nie rozumiem. Zamurowało mnie, szok… Jak ty się uchowałaś przed nim? Latał za tobą jak hart. Przestań się mazać. Jak chcesz wiedzieć, to on przy tobie był milutki, ale wszyscy znają tego chama z innej strony. Zapytaj dziewczyn, to może któraś ci opowie o wyczynach tego wariata. Przestań wreszcie beczeć. Zachowujesz się jak małolata, zacznij żyć, jak przystało na inteligentną i urodziwą kobietę.

– Skoro wszyscy coś wiedzieli na temat Roba, to dlaczego nikt z was nic mi nie powiedział? Dla mnie był zawsze miły i grzeczny.

– To ci wystarczyło? Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co twój wspaniały chłopak robił w weekendy?

Dwa tygodnie później Susana szykowała się do bardzo ważnego wydarzenia. Dla niej ten dzień miał szczególne znaczenie – to ceremonia rozdania dyplomów.

Zgodnie z panującym zwyczajem dotyczącym stroju Susana, ubrana w togę i odpowiednie nakrycie głowy, dumnie podążała po odbiór upragnionego dyplomu, wieńczącego jej trud w zdobyciu wiedzy. Nienaganny wygląd zawdzięczała jednak nie ubiorowi, tylko niezwykłej urodzie – szczupła, przeszło sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, długie zgrabne nogi, wymiary do pozazdroszczenia przez niejedną miss, gęste, ciemnoblond włosy, duże piwne oczy. W stroju stosownym do uroczystości wyglądała przepięknie. Była szczęśliwa z obecności najbliższych – rodziny i przyjaciół. Rodzice, babcia i brat Joe – najukochańsi – przybyli, by cieszyć się jej sukcesem. Przed tą niezwykle doniosłą chwilą wydawało się, że serce wyskoczy jej z piersi – tak mocno przeżywała zbliżający się moment otrzymania upragnionego dyplomu, który niewątpliwie pozwoli jej wkroczyć w nowy etap życia.

Uroczystość rozpoczął rektor uczelni. Po krótkim przemówieniu przystąpił do wręczania dyplomów tegorocznym absolwentom, gratulując im ukończenia studiów. Dzięki odpowiedniej oprawie ceremonia stawała się jeszcze bardziej doniosła. Absolwentów wywoływano w porządku alfabetycznym. Każde nazwisko na „L” powodowało, że Susana była gotowa poderwać się z miejsca. Wydawało się jej, że chwila, kiedy usłyszy swoje nazwisko, nigdy nie nastąpi.

Rektor ponownie zabrał głos.

– Pozwolicie państwo, że wywołam jeszcze jedną absolwentkę…, wybitną… o niesamowitym talencie i bezsprzecznie genialnym umyśle. Z jej niezwykłych umiejętności przez ostatnie trzy lata korzystał nasz uniwersytet. Pragnę podkreślić, że już teraz najlepsze firmy ubiegają się o nią. Osobiście życzę pani wspaniałej kariery naukowej i mam nadzieję, że nasza współpraca nie zakończy się w dniu dzisiejszym. Zapraszam panią Susanę Light…

Dumnie kroczyła po odbiór dyplomu z rąk rektora. Zwyczajowo najlepszy absolwent wygłaszał przemówienie pożegnalne. Ten zaszczyt przypadł w udziale właśnie jej. Z wielkim przejęciem najpierw podziękowała najwyższym władzom uniwersytetu, a następnie zwróciła się do zaproszonych gości oraz koleżanek i kolegów.

– Szanowni państwo, przede mną bardzo trudne zadanie. Zostałam poproszona o wygłoszenie mowy pożegnalnej. Z radością a zarazem smutkiem stwierdzam, że nasza wspólna podróż dobiegła końca. Dla nas, tegorocznych absolwentów, zaczyna się kolejny etap życia. Niektórzy wybiorą pracę zawodową, inni dalsze zdobywanie wiedzy. W naszych sercach pozostaną wspaniałe wspomnienia o spotkanych ludziach i o wszystkich rzeczach związanych z tą uczelnią. Jesteśmy wdzięczni za zdobytą wiedzę i bagaż doświadczeń. To zaszczyt legitymować się dyplomem tego uniwersytetu…

Wygłaszała tak wzruszającą mowę, tak ujmującą, że większość zebranych miała oczy pełne łez.

Po niej znów zabrał głos rektor.

– Szanowni państwo, takie podziękowanie z ust wybitnej studentki to dla nas zaszczyt. Pani Susano, to my z dumą będziemy mówić: „to nasza absolwentka”.

Susana na ugiętych nogach wróciła na miejsce i spojrzała na wzruszoną do łez rodzinę. Razem wysłuchali jeszcze przemówienia osoby znanej w świecie biznesu pani Helen Black, zaproszonej przez uniwersytet, starającej się zachęcić młodych ludzi do podejmowania wyzwań podczas wkraczania w nowy etap w życiu.

Uroczystość dobiegła końca i nakrycia głowy zwyczajowo poleciały w górę. Ogólna radość ogarnęła wszystkich zebranych na tej wspaniałej ceremonii. Babcia nie mogła nacieszyć się ukochaną wnuczką, a brat Susany robił wszystko, żeby złapać biret, po czym szybko włożył go sobie na głowę.

Nieoczekiwanie do grona bliskich i przyjaciół szczęśliwej absolwentki dołączył Roger, starszy brat Roba. Nieśmiało przywitał się z rodziną i znajomymi Susany, po czym wręczył jej ogromny bukiet kwiatów.

– Serdecznie ci gratuluję. Tak bardzo się cieszę twoim sukcesem. Chciałem z tobą porozmawiać, niekoniecznie w tym miejscu…

– Roger, przepraszam cię, planuję uczcić mój sukces z rodziną i przyjaciółmi, zadzwoń, to porozmawiamy.

Ten wieczór należał do Susany. Uczczenie tak wspaniałego wydarzenia zaplanowano w restauracji. Okazało się, że nie tylko rodzina i przyjaciele wybitnej absolwentki korzystali z gościny tego lokalu. Na widok kolejnych wchodzących do lokalu szczęśliwców w togach rozlegał się głośny śmiech. Rozbawione towarzystwo zakończyło imprezę tuż przed północą.

Susana sprawdziła telefon – kilka nieodebranych połączeń od Roba. U nas ciemna noc, to znaczy, że afrykańskie słońce już świeci. Postanowiła oddzwonić. Usłyszała głos Roba, prawdopodobnie był pod wpływem większej ilości alkoholu. Początkowo robił jej wymówki z powodu kilkukrotnych bezskutecznych połączeń.

– Wybacz Rob, jeżeli tak ma wyglądać nasza rozmowa, to nie ma sensu jej dalej ciągnąć.

Po chwili milczenia zdecydowanie innym głosem wyraził zadowolenie z jej sukcesu.

– Kochanie, jestem dumny, pamiętaj o mnie, jeszcze trochę tu będę, przypuszczam, że niezbyt długo, wrócę do ciebie, gratuluję ci dyplomu.

Po skończonej rozmowie trójka przyjaciół szczęśliwej dziewczyny ciekawa była jej przebiegu.

– Co ci naobiecywał? – zapytał Leo.

– Dajcie mi już spokój, mam czas, wszystko sobie poukładam. Przyrzekam: przemyślę pewne sprawy.

Nie zdążyła odłożyć telefonu, gdy Rob zadzwonił ponownie, ale nie miała już ochoty wysłuchiwać jego bełkotu.

Przed pójściem spać Susana odsłuchała jeszcze nagrane wiadomości – od Rogera nieśmiała prośba o spotkanie na kawę, jutro o szesnastej w kawiarni Blue Cafe.

Rozdział 3

Z czwórki miłośników afrykańskiej przygody zostali tylko Rob i Edgar. George i Luke wrócili do kraju. Zafascynowany Czarnym Kontynentem Rob nie wyobrażał sobie pożegnania z Afryką. Czuł się tu jak władca: jazda samochodami terenowymi, wspaniała długa broń, loty helikopterem… Przecież nie zrezygnuje z takiej przygody. Rozmyślania o pięknym afrykańskim życiu przerwał Smith.

– Panowie, czeka was poważne zadanie: jakiś agresywny, podobno zraniony bawół szaleje i zagraża turystom. Jedna z grup przerażona wróciła do hotelu. Musicie się tym zająć.

To jest to – pomyślał Rob, a poziom adrenaliny rósł mu ekspresowo – to dopiero wyzwanie. Ręce zrobiły mu się wilgotne, przez całe ciało przeszły dreszcze podniecenia, a serce przyspieszyło. W tym momencie czuł się jak władca dżungli. To będzie prawdziwe polowanie na potężne zwierzę. W takich chwilach nie wyobrażał sobie powrotu do Stanów.

– Ostrzegam was – powiedział zdecydowanym głosem Chima – to nie zabawa. To jest tak silne stworzenie, że potrafi się obronić przed stadem lwów. Macie słuchać moich poleceń. Przede wszystkim musimy się upewnić, co mu dolega, skąd tak a agresja.

Trzy godziny bezskutecznych poszukiwań. Krążyli, wypatrując rozwścieczonego bawołu, wychodzili z samochodu, sprawdzali ślady, kontaktowali się z przewodnikami, uzyskując informacje o tropionym zwierzaku. Nie mogli pojąć, gdzie się ten diabeł podział. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię.

– Co za wyprawa – powiedział Rob. – Wciąga jak narkotyk, chciałoby się zostać tu na zawsze. Nic dziwnego, że tak wiele osób kocha Afrykę.

Po długich poszukiwaniach natrafili na ślad bestii, w bezpiecznej odległości zatrzymali samochód i ukryli się w zaroślach. Chima, doświadczony przewodnik, tropiciel i myśliwy, niejednokrotnie brał udział w takich akcjach. Obserwował zachowanie agresywnego bawoła, kontrolując jednocześnie kierunek wiatru.

– Jest ranny – powiedział. – Przypuszczalnie został postrzelony. To nie zabawa, słuchajcie moich poleceń W ukryciu czekali na odpowiedni moment.

– Spójrzcie, co się zaraz będzie działo – dodał Chima po chwili. – Widzicie lwa, tam na trzeciej? Coś niesamowitego. To jego.

terytorium, może wykona za nas robotę.

– Daj spokój, Chima. Lew niech spada na drzewo, nie odbieraj nam tej przyjemności – cicho odezwał się Rob.

– To nie ja wam odbieram, tylko chce to zrobić ten z wielką grzywą w obronie swoich włości. Edgar, zajmij się obserwacją tyłów, żeby przez przypadek myśliwy nie stał się ofiarą. Co tam się dzieje?! Bawół zaatakował skradającego się lwa… O kurwa, lew zwiał na drzewo. Ale numer!

Cała trójka parsknęła śmiechem.

– Musimy działać – kontynuował Chima. – Poczekajmy na odpowiedni moment. Jesteśmy w bezpiecznej odległości.

Największym marzeniem podekscytowanego Roba było to, żeby to on jako pierwszy mógł oddać strzał, i tak też zrobił. Bawół ani drgnął, ale po chwili nagle zaczął szarżować w ich kierunku.

Przez nieodpowiedzialne zachowanie narwańca byli zmuszeni do natychmiastowego działania. Po kilku strzałach zwierzę wydało odgłos dobijanego podczas corridy byka i zwaliło się z nóg. Ziemia zadrżała pod ciężarem ogromnego cielska, stało się to zaledwie trzydzieści metrów od nich. Chima ze złości zacisnął pięści, a po jakimś czasie zwrócił się do Roba:

– Zachowałeś się jak ostatni kretyn! Zapamiętaj: to jest ostatnie ostrzeżenie, jeszcze jeden taki numer i wracasz do domu! Zdajesz sobie sprawę, na co nas naraziłeś? Jeśli chcesz zginąć, to spadaj tam pod to drzewo, pod którym za chwilę będzie stado wygłodniałych lwów.

Roba zupełnie nie obchodziły uwagi Chimy. Czuł się, jakby pokonał całą armię wroga. Co za uczucie, zwalić z nóg bestię – to jest coś dla prawdziwego faceta.

W drodze powrotnej natknęli się na martwą żyrafę. Okropny widok: obcięty łeb, zdarta skóra.

– To kłusownicy? – zapytał Edgar.

– Prawdopodobnie tak – odpowiedział Chima. – Kto inny byłby zdolny zrobić coś takiego? Musimy powiadomić strażników.

Jechali w milczeniu. Rob marzył o butelce dobrej whisky. Bardziej bał się powrotu do Ameryki niż zagrożenia ze strony zranionego bawołu.

– Chima, przepraszam cię za to zajście. Mam prośbę: nie mów nic Smithowi, poniosło mnie, wiesz, jak to jest, czasami tego nam potrzeba.

Chima dłuższy czas milczał, a w końcu powiedział:

– Rob, zostawiamy tamten temat, porozmawiajmy o czymś innym. Nie zrozumiem cię. Wytłumacz mi jedną rzecz, bo mój umysł tego nie ogarnia. Ja miałem cudowną żoną, byliśmy bardzo szczęśliwi… Niestety, wszystko się skończyło, zmarła przy porodzie. Od roku nie umiem zastąpić jej inną kobietą, a ty podobno masz piękną narzeczoną czy dziewczynę, tu jednak zabawiasz się z innymi…

– Posłuchaj, Chima… Co ja mam począć, jak podobają mi się ciemnoskóre laski? Przecież moja dziewczyna przez to nie ucierpi.

– Zgoda, twój wybór, ale dlaczego nie trzymasz się jednej?

– Ty mnie nie zrozumiesz… Nie mogę się męczyć z jedną każdego dnia.

Ta odpowiedź wyraźnie rozzłościła Chimę.

– To po diabła dzwonisz do tej swojej i wyznajesz jej miłość?

– Bo to prawda, przyjacielu – odpowiedział Rob. – Co ma miłość do zwykłego bzykania?

– Dla mnie, chłopie, to obrzydliwe.

– A dla mnie wielka przyjemność… i tym się różnimy.

Tego wieczoru dwaj amatorzy mocnych wrażeń nie stronili od alkoholu. Jutro czeka na nich nowe zadanie: muszą udać się do schroniska w celu udzielenia pomocy pani weterynarz. Dla Roba dzisiejsze wydarzenia to miód na serce. To jest coś, co przywraca go do życia. Tak wspaniała przygoda może już się nie powtórzyć. Przed oczami miał scenę z pędzącym bawołem. Marzył o sytuacji, kiedy stanie naprzeciw potwora, spojrzy mu prosto w oczy i jak gladiator zada cios, powalający potężne zwierzę. Czuł się jak torreador na ogromnej arenie, oczekujący na wypuszczenie rozwścieczonego i gotowego do walki byka. Z drugiej strony czuł obrzydzenie do tych, którzy w okrutny sposób mordowali zwierzęta, skazując je na cierpienie. Widok żyrafy z obciętym łbem budził w nim odrazę do tych, którzy dopuścili się takiego czynu.

Podczas kolacji Rob obserwował Smitha. Ten to ma klawe życie, siedzi na okazałym krześle jak król na tronie, pierdzi w stołek ile wlezie, obsługa skacze koło niego, podaje żarcie i alkohol. Śpi, kiedy chce, robi, co chce, nikomu nie musi się tłumaczyć. Hotel jak pałac, cała posiadłość do jego dyspozycji. Moczy odwłok w lazurowej wodzie wspaniałego basenu. To jest życie, to jest Afryka.

Jeszcze do tego nikt mu nie marudzi.

Strażnicy bezskutecznie próbowali trafić na ślady kłusowników. Osierocona mała żyrafa została znaleziona niedaleko miejsca, gdzie znajdowała się jej zabita matka. Pozostałościami po prawie czterometrowej żyrafie zajmowały się już lwy, a w kolejce czekały nachalne i zawsze nienażarte odrażające sępy.

Dzięki odnalezieniu miejsca, w którym zabito żyrafę, Chima i Rob zdołali trafić na jej dziecko. Wprowadzili malucha do klatki i ruszyli w stronę schroniska. Dobrze, że udało im się zdążyć przed zbliżającym się gepardem, którego widzieli z daleka.

W schronisku już czekała na nich pani weterynarz – atrakcyjna czterdziestoletnia kobieta, mieszanka genów białego mężczyzny i czarnej kobiety. Rob bez chwili wahania wykonywał jej polecenia, łącznie z nakarmieniem uratowanego malucha.

Nietrudno było odgadnąć, co kryje się pod jego opiekuńczą maską. Z pewnością nie była to troska o podopiecznych, ale chęć zaimponowania dojrzałej kobiecie. Ani przez chwilę nie myślał o poprzednim życiu, zafascynowany tutejszym pięknem. Chciałby zostać tu jak najdłużej. Oficjalnie jest już pracownikiem pełnoetatowym, zatrudnionym na sześć miesięcy. Nie dbał o zarobki, jedynie o możliwość przeżycia przygody. Prawie każdego dnia coś się dzieje, każde zdarzenie różni się od poprzedniego. To coś innego niż w kraju, tu poziom adrenaliny nigdy nie spada. Uwielbia godzinami jeździć z turystami, ochraniając ich na wypadek ataku dzikich zwierząt. Może polować i może ratować ranne zwierzaki. Wszystko to sprawiało, że czuł się wolny i szczęśliwy.

– Młody człowieku – zwrócił się do niego Chima – wracamy. Pani weterynarz poradzi sobie bez ciebie, ma dobrze wyszkolonych pomocników.

W drodze powrotnej Chima wrócił do tematu, który już kiedyś poruszał.

– Rob, nadal nie mogę cię zrozumieć. Z jednej strony chciałbyś polować na wszystko, co żyje, a z drugiej jak wielki wrażliwiec ratujesz okaleczone zwierzaki. To samo z kobietami: próbujesz uwodzić, co się tylko da, przelatujesz wszystko, co żywe, a jednocześnie wyznajesz miłość dziewczynie, którą właściwie już zostawiłeś.

– Ale masz problem, Chima. Jest czas zabijania i czas ratowania, jest czas kochania i czas bzykania… To takie trudne dla ciebie? Dziękuje, że mi przypomniałeś, muszę zadzwonić do swojej ukochanej, strasznie się za nią stęskniłem.

Po powrocie do hotelu Rob wskoczył pod prysznic, a gdy się odświeżył po ciężkim dniu pracy, zadowolony usiadł przy basenie, zamknął oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w dobiegające z różnych kierunków odgłosy dzikich zwierząt. Kątem oka zauważył zbliżającego się Smitha, wstał i uścisnął mu rękę na przywitanie. Z ożywieniem w głosie opowiedział o wydarzeniach dnia, pomijając niekorzystne dla siebie szczegóły.

– Panie Smith, mam prośbę: chciałbym w niedalekiej przyszłości odwiedzić rodziców i oczywiście moją dziewczynę… Minęło już trochę czasu, rodzina za mną tęskni.

Smith spojrzał na niego ze zdziwioną miną, a po chwili milczenia rozłożył ręce.

– Jeżeli czujesz taką potrzebę, to leć, tylko nie zostawiaj tu żadnych niezałatwionych spraw.

– Mam do pana jeszcze pytanie: czy mógłbym ze dwa dni pobyć w schronisku, z chęcią pomogę przy uwalnianiu już wyleczonych zwierzaków.

– Jesteś pewien, że chodzi ci o czworonogi? Mnie się wydaje, że o coś zupełnie innego. Mam ochotę pojechać z tobą i wiem, że moje przypuszczenia się potwierdzą. To ktoś inny sprawia, że chętnie odwiedzasz to miejsce.

Rozdział 4

Po ukończeniu studiów i rezygnacji z pracy w biurze nieruchomości Susana postanowiła zrobić sobie trzy tygodnie wymarzonych wakacji. Razem z Emmą przystąpiły do zaplanowania wyjątkowego wyjazdu, najchętniej w góry. Dokładnie prześledziły internetowe propozycje, chciały wybrać coś wyjątkowego, najlepiej blisko Nowego Jorku, by mogły wsiąść do samochodu i szybko pokonać odległość dzielącą je od miejsca, które będzie odpowiednie na odpoczynek i zabawę.

Największym wyzwaniem dla obu pań było pakowanie. W trakcie tej czynności wychodziły braki – nie miały odpowiednich butów do wędrówek po górskich szlakach ani nakryć głowy w przypadku intensywnego słońca. Nie bez znaczenie była też wodoodporna kurtka.

Leo przyglądał się z niedowierzaniem ich wyczynom, wolał się nie odzywać. Pakowanie w takim tempie pochłonie im całe wakacje.

– Dziewczyny, co wyrabiacie? Na dziesięć dni pakujecie ciuchów jak co najmniej na pół roku! Szykujecie się jak za ocean, a od celu podróży dzielą was tylko cztery godziny. W razie potrzeby przyjadę z całą szafą.

W chwili gdy chciał jeszcze coś dodać, w jego stronę poleciały poduszki.

Szczęśliwe przyjaciółki wsiadły do załadowanego po brzegi i po dach samochodu i ruszyły w kierunku nieznanej przygody.

Po dotarciu na miejsce i rozlokowaniu się w hotelu, a właściwie schronisku, miały ochotę rozejrzeć się po okolicy. Gospodarz tego uroczego miejsca zapoznał je z planowanymi grupowymi wędrówkami.

– Zapewniam, że same nie dotrzecie do najciekawszych miejsc, a poza tym z grupą jest zawsze bezpieczniej. Mamy wspaniałych przewodników, możecie się dobrać w kilka osób i za niewielką opłatą ruszyć w trasę pełną wrażeń.

– Dziękujemy bardzo za informację – odpowiedziała mu Susana. – Z pewnością skorzystamy.

Zadowolone z wyboru tego uroczego miejsca położyły się na leżakach, zachwycając się świeżym górskim powietrzem. O pokonywaniu górskich szlaków pomyślą jutro, przed nimi całe dziesięć dni.

Dopiero następnego dnia, kiedy wyszły na taras, dostrzegły piękną okolicę i nie mogły oderwać oczu od zachwycających widoków. Z wielką przyjemnością piły poranną kawę i obserwowały wysokie szczyty górskie. Skorzystały z propozycji pieszej wyprawy. Przygotowane jak na daleką ekspedycję udały się na miejsce zbiórki.

Grupa dziesięciu osób ruszyła w nieznane. Wspaniała okolica z masą niezwykłych górskich szlaków i zapierające dech w piersiach widoki cieszyły uczestników wyprawy. Formy skalne o bardzo dużej wysokości budziły niezapomniane emocje. Pośród unikalnych bloków skalnych płynęły liczne potoki, ich szum działał kojąco na zmysły. Skupisko niezwykłych skał wyglądem przypominało gigantyczny kanion. Czuło się tam przyjemny, orzeźwiający chłodek, szczególnie ceniony w bardzo upalne dni.

Turyści zajęci podziwianiem dzieł natury nie myśleli o trudach przebytej drogi. Podczas marszu panowała wspaniała, niepowtarzalna atmosfera, a to za przyczyną przewodnika, który w ciekawy sposób umiał zaprezentować każdy zakątek tego wyjątkowego miejsca. Nieopisane wrażenie robił na nich kolor wody w mijanym przez nich jeziorze, tak jakby ktoś wlał błękitną w odcieniu zielonym farbę do czystej jak kryształ wody, nie powodując jej zmętnienia. Żaden artysta nie odważyłby się podjąć odtworzenia cudów, jakie stworzyła tutaj natura.

– Spójrz, Emmo, jak dobrze zachwycać się takim widokiem. Szkoda, że obowiązuje tu zakaz kąpieli.

– Daj spokój, woda zimna jak lód. Chcesz, to wybierzemy jakieś miejsce, gdzie można bezpiecznie popływać, nic na siłę.

– Tylko nie Afryka – odpowiedziała szybko Susana.

Na szlaku górskiej wędrówki przyłączyli się do nich dwaj mężczyźni: Borys i Tom. Okazało się, że od wczorajszego dnia spędzają urlop w tym samym ośrodku, co przyjaciółki. Czwórka turystów świetnie się czuła podczas tej wyprawy.

– Mam propozycję, może wspólnie pomyślimy o następnych wyprawach – zwrócił się Borys do dziewczyn.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziała Emma nie zwracając uwagi na koleżankę.

Miło spędzali czas – w dzień wyprawy krajoznawcze albo prywatne do pobliskich małych miasteczek, wieczorem spotkania przy kolacji, potem karty albo kręgle. Wspaniały odpoczynek bez jakichkolwiek podtekstów ze strony niezwykle sympatycznych chłopaków. Miło było przebywać z nimi długie czerwcowe wieczory.

Piękna pogoda i niezwykłe towarzystwo sprawiły, że czas pobytu przyjaciółek w tym ciekawym zakątku szybko dobiegł końca. Przy kolacji powiedzą chłopakom o jutrzejszym wyjeździe. Emma zauroczona Borysem wyraziła chęć kontynuowania znajomości.

– Ty, jak chcesz – zwróciła się do Susany – możesz nieustannie czekać na tego swojego oszołoma, twój wybór.

Postanowiły, że ten wieczór spędzą z nowo poznanymi kolegami w restauracji, znajdującej się obok ich schroniska. Do ich czwórki przyłączyli się inni uczestnicy, spotkani na górskich szlakach. Podczas tej imprezy każda z pań otrzymała małe pudełeczko zawierające ciekawy kamyczek, znaleziony podczas wędrówki. Zaskoczone, nie wiedziały, jak mają się zachować.

– Co za miły gest, dziękujemy – zwróciła się do nich Emma i prawie natychmiast poinformowała o wyjeździe.

Panowie spojrzeli na dziewczyny.

– To samo chcieliśmy wam powiedzieć – odezwał się Tom. – Dziękujemy za wspólnie spędzony czas. Czy możemy liczyć na wasze telefony? – Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, może gdzieś się razem wybierzemy…

Nie pytając koleżanki o zgodę, Emma podyktowała numery. To był dla Susany naprawdę udany wyjazd, cudowny odpoczynek. Rob nigdy nie umawiał się z nią w weekendy, do dnia dzisiejszego nie dowiedziała się dlaczego. Ciągle był zajęty, podobno cały czas poświęcał na naukę. Szkoda, że godziny spędzone nad książkami nie dały żadnych widocznych efektów.

Zgodnie z planem Susana po powrocie postanowiła zająć się wyłącznie sobą. Jeszcze przed znalezieniem pracy musi pomyśleć o zmianie garderoby. Na zakupy uda się w towarzystwie Leo. Tylko on potrafi wybierać stroje na każdą okazję, nie mówiąc o doborze dodatków.

Po załatwieniu wszystkich wcześniej zaplanowanych spraw przejrzała oferty pracy otrzymane z uczelni. W następujących po sobie dniach odbyła trzy rozmowy kwalifikacyjne, w każdej z ofert widziała szansę dla siebie. Trudno jej było podjąć decyzję w sytuacji, gdy każdy z pracodawców wyrażał nieodpartą chęć jej zatrudnienia. Stanęła przed trudnym wyborem najatrakcyjniejszej propozycji. Przez kilka kolejnych dni analizowała każdy szczegół odbytych rozmów kwalifikacyjnych. W końcu jej wybór padł na WBB – World Big Bank.

Susana z przejęciem przygotowywała się do rozpoczęcia nowego etapu życia. Zatrudnienie w tak dużej firmie to poważna sprawa, tak też do tego podchodziła. Obiecała sobie, że pierwszy dzień pracy będzie ostatnim dniem rozpamiętywania o Robie, który już od piętnastu tygodni podziwiał Afrykę, od jakiegoś czasu nie dając znaku życia. Ostatecznie pogodziła się z jego nieobecnością i wykreśliła ze swojego życia.

Po nieprzespanej nocy przystąpiła do przygotowań. Skupiła się na odpowiednim ubiorze, musi wyglądać jak urzędniczka z prawdziwego zdarzenia.

W końcu wyruszyła do pierwszej w życiu tak poważnej pracy. Dotychczasowe zajęcia stanowiły tylko namiastkę odpowiedzialnego zatrudnienia i nie robiły na niej takiego wrażenia. W obawie, że nie zdąży na czas, wyszła z domu przeszło godzinę wcześniej. Nawet nie wiedziała, kiedy dotarła do wieżowca mieszczącego siedzibę banku.

– Słucham panią? – powitał ją zdziwiony portier.

– Nazywam się Susana Light, jestem umówiona z panem Igorem Frostem. Od dzisiaj będę pracownikiem w jego banku.

Portier spojrzał na zegar i na listę pracowników.

– Dopiero dziesięć po ósmej, zaprowadzę panią pod pokój szefowej kadr.

Wskazał jej miejsce gdzie mogła spocząć.

Zestresowana maszerowała wzdłuż korytarza, nogi bolały ją od wysokich obcasów, ale nie chciała usiąść, żeby przypadkiem na spódnicy nie zrobiły się zagięcia. Zdawała sobie sprawę, jak ważne jest pierwsze wrażenie.

Powoli zaczęli schodzić się pracownicy. Szefowa kadr, poinformowana przez portiera, pospieszyła przywitać nową pracownicę. Po krótkiej rozmowie i wypełnieniu kwestionariusza oprowadziła Susanę po bankowych pomieszczeniach, zapoznając ze wszystkimi pracownikami.

– Zapraszam do szefa. – Igor Frost, właściciel potężnej firmy, wstał zza biurka i podszedł się przywitać.

– Witamy panią w naszym banku, cieszę się, że wybór padł na nas.

Ten wysoki, przystojny i szczupły mężczyzna, odznaczający się nienagannymi manierami i wyglądem, jak przystało na szefa i współwłaściciela tak wielkiego banku, zachwycony nową pracownicą stał bez ruchu naprzeciw Susany. Spojrzał na szefową kadr i po chwili poprosił ją o opuszczenie gabinetu. Otworzył teczkę z danymi osobowymi.

– Pani Light… zachwycająca opinia. Miło mi, że wybór padł na moją firmę. Będzie tu pani miała okazję wykazać się swoimi umiejętnościami… Mam nadzieję, że potwierdzą się tak wspaniałe referencje. Jestem otwarty na nowe pomysły, oczekuję tego od moich pracowników. Chciałem z panią jeszcze chwilę porozmawiać, może napijemy się kawy?

Susana nie śmiała odmówić.

– Z CV wynika, że w wieku pięciu lat rozpoczęła pani edukację… języki obce, świetnie…

– Tak, panie Frost, przy rodzicach naukowcach nie miałam szans na leniuchowanie.

Ukradkiem spoglądała na szefa. Gęste i lekko siwiejące włosy dodawały mu uroku. Zauważyła, że skupia na niej uwagę – w chwili gdy ona patrzy w papiery, on wyraźnie ją lustruje. Kilkakrotnie spoglądała na swoją bluzkę, sprawdzając, czy przypadkiem nie ma rozpiętego któregoś guzika. Nie mogła doczekać się końca rozmowy, męczyły ją pytania o studia i poprzednie prace. Pan Frost nie wiadomo z jakiego powodu zapoznawał ją ze strukturą banku tak, jakby sama nie mogła tego zrobić. Dodatkowo poinformował ją o ewentualnych wyjazdach do Europy.

Wreszcie Susana całkiem się wyluzowała. Teraz to ona zadawała wiele pytań, świadczących o dobrej znajomości zagadnień bankowych. Frost zafascynowany rozmową zaproponował jeszcze jedną kawę, ale odmówiła nieśmiało, a on zauważył jej zakłopotanie. Otworzył drzwi gabinetu i poprosił asystentkę.

– Emmo, zajmij się panią Light. Życzę sukcesów.

Asystentka wskazała jej miejsce pracy. Susana czuła się zagubiona, ten pierwszy dzień ciągnął się bez końca.

Zadzwonił telefon: – Na pani skrzynkę wysłałam instrukcję, dotyczącą zajmowanego przez panią stanowiska: ekspert do spraw współpracy między bankami. Proszę się zapoznać i ewentualnie napisać uwagi – poinformowała nową pracownicę szefowa kadr. – Ponadto przesyłam pani materiały niezbędne do wykonania zadania, szczegóły w załączeniu.

Susana skrupulatnie zapoznawała się z każdym punktem, dokładnie analizowała każdą kwestię, robiła notatki, chciała zdobyć jak największą wiedzę, dotyczącą zadań, jakie zostały jej przypisane.

Nad pierwszym tematem, który jej powierzono, pracowała przez dwa tygodnie, po dwanaście godzin dziennie. Na wykonanie tej pracy dostała trzydzieści dni, miała więc jeszcze dużo czasu, ale chciała wszystko zakończyć przed terminem. Została jej tylko kosmetyka, ostateczne sprawdzenie i usunięcie chmurek z własnymi przemyśleniami. Była szczęśliwa, że w tak krótkim czasie udało się jej wykonać taki ogrom pracy.

Następnego dnia, po przerwie śniadaniowej asystentka szefa poinformowała ją o spotkaniu z kierownictwem. Zadała jej pytanie:

– Jak długo pani tu pracuje?

– Trzy tygodnie – odpowiedziała zaskoczona Susana.

Co za dziwne pytanie – pomyślała. – Może to mój ostatni dzień w pracy.

Na uginających się nogach zbliżała się do jaskini lwa. W sali narad ona jedna, a ich siedmiu. Siedmiu wspaniałych – co za koszmar. Wśród zebranych nie było pana Frosta. Asystentka poinformowała, że szef dołączy do nich za piętnaście minut. Susana usiadła z boku, wszyscy czekali na bossa, bez którego to spotkanie nie mogło się rozpocząć. Te piętnaście minut ciągnęło się bez końca.

– Witam, przepraszam za spóźnienie, miałem pilne spotkanie. Zapraszam, proszę zająć to miejsce – Frost zwrócił się do Susany. – Panowie, to pani Susana Light, autorka opracowania, które będzie tematem naszego spotkania. Sama przybliży nam istotne szczegóły.

– Przepraszam, jakiego? – zapytała zdenerwowana.

– Przeanalizowaliśmy pani opracowanie dotyczące rozbudowy współpracy między oddziałami banku w Europie Zaskoczona tą sytuacją wtrąciła nieśmiało:

– To jest tylko projekt, jeszcze nie zrobiłam korekty, nie przypuszczałam, że zostanie on ściągnięty z mojego komputera.

Zrezygnowana chciała wstać i opuścić salę, kiedy jeden z uczestników narady zakomunikował:

– Witamy w zespole, będziemy pracować na pani projekcie.

Zupełnie oniemiała i zaskoczona nie potrafiła wydobyć ani słowa. Po chwili zabrał głos Igor Frost:

– Gratuluję pomysłów, po naradzie zapraszam do siebie, mamy do omówienia kilka kwestii związanych z tym projektem.

W gabinecie szefa czekała na nich aromatyczna kawa. Susana zajęła wskazane miejsce i zaczęła głęboko oddychać. Już chciała wyrazić swoją opinię o zaistniałej sytuacji, gdy Frost powiedział:

– Pozwoli pani, że będę się zwracał po imieniu?

Kiwnęła głową.

Frost nie szczędził jej pochwał, pytał o zainteresowania, o znajomość języków obcych, o hobby, o ulubione filmy. Wszystko to napisała w CV, nie ma powodu, żeby jeszcze raz ją wypytywał. Rozmowę przerwała asystentka, informując o kolejnym spotkaniu. Susana odetchnęła z ulgą, mogła wrócić do swoich zajęć.

Natychmiast zabrała się do korekty projektu. Od dzisiaj pracuję, jak przystało na urzędnika, bez godzin nadliczbowych. Za trzy dni weekend, spotkanie z Borysem i Tomem, mam nadzieję, że będzie miło. Po dzisiejszym dniu najchętniej wyjechałaby gdzieś daleko, gdzie jej nikt nie będzie w stanie znaleźć.

Trzy miesiące minęły jak jedna chwila. Zajmowane przez nią stanowisko to dla niej prawdziwe wyzwanie. Powierzone obowiązki wykonywała z wielkim zaangażowaniem, bez trudu realizowała zadane tematy, jak również proponowała wdrożenie własnych, być może lepszych rozwiązań.

Tego dnia z samego rana została wezwana przed oblicze szefa. W gabinecie oprócz Frosta obecna była przedstawicielka kadr i dyrektor jednego z wydziałów. Igor Frost stał obok biurka, oficjalny ton trochę zaniepokoił Susanę. Ciekawe, czego mogę oczekiwać po takim przywitaniu – pomyślała.

– Proszę, usiądź – Frost wskazał jej miejsce, które zwykle zajmowała. – Ines, przekaż asystentce informację o kawie i herbacie.

Susana nie mogła się doczekać wyjaśnienia, w jakim celu została wezwana.

– Ines – Frost zwrócił się ponownie do szefowej kadr – czy zadbałaś, żeby wszyscy pracownicy skorzystali z urlopów? Pamiętajmy o tym, że zmęczony pracownik jest niewydajny Atmosfera stawała się coraz milsza, luźne rozmowy dotyczące urlopów sprawiały, że uczestnicy czuli się jak na spotkaniu prywatnym. Susana nadal jednak nie dowiedziała się, po co to spotkanie. Kończyli już kawę, kiedy Frost zwrócił się do niej:

– Pani Light, w karierze szefa banku nie zanotowałem przypadku awansu po trzech miesiącach zatrudnienia, a to dlatego, że wcześniej nie miałem tak wybitnego pracownika, który bez pomocy zdołał zrobić tak wiele dla firmy. Nie mylili się ci, którzy przedstawiali panią jako kogoś obdarzonego niezwykłymi umiejętnościami. Podjąłem decyzję dotyczącą awansu. Od jutra obejmie pani stanowisko dyrektora do spraw współpracy między oddziałami banku WBB na rynku europejskim. Gratuluję. Dodam jeszcze, że nie przyjmuję odmowy.

Zaskoczona z trudem opanowała emocje. Wstała, podeszła do szefa i podała mu rękę, dziękując za okazane zaufanie.

– Ines, zajmij się jeszcze jedną sprawą: wyjazdem naszej nowej pani dyrektor do Berlina. Susano, ten wyjazd to częściowo obowiązki służbowe, które zajmą ci dwa dni, a pozostały czas jest do twojej dyspozycji. To nagroda za twój wkład w naszą firmę.

Siedziała wbita w fotel. Najchętniej skakałaby z radości, ale w gabinecie bossa nie mogła sobie pozwolić na niewłaściwe zachowanie.

Chlebodawca jeszcze raz podziękował za spotkanie, informując przy tym o konieczności uczczenia tego awansu. Ponieważ Susana nie była pewna, jak ma się zachować, natychmiast wystąpiła z propozycją zaproszenia na kolację.

– Na tę kolację to ja zapraszam. Emma zajmie się szczegółami, łącznie z powiadomieniem pozostałych gości.

Potwornie zmęczona dotarła do domu. To nie nadmiar pracy, tylko emocji zwalił ją z nóg. Siedziała bez ruchu na sofie i analizowała wydarzenia mijającego dnia. Ktoś otworzył drzwi, zaświecił światło, to Karen.

– Susano, dlaczego siedzisz po ciemku i straszysz ludzi?

Za chwilę zjawili się Emma i Leo. Podczas gdy Susana relacjonowała przebieg dnia, zadzwonił telefon.

– To Rob – powiedziała ze zdziwieniem. – Nie mam siły, powiem tylko, że nie chcę z nim rozmawiać.

– Nie odbieraj! – Emma i Leo krzyknęli prawie równocześnie.

– Teraz sobie przypomniał? – zapytał Leo.

Rob nie ustępował, dzwonił chyba z dziesięć razy. Susana jak zwykle nie słuchała dobrych rad, teraz więc wysłuchuje kłamstw nic niewartego faceta. Opowiadał, jak się dla niej poświęca, ciężko pracując w tak dalekim i dzikim kraju, jak bardzo tęskni i pragnie ją ujrzeć i ma nadzieję, że to nastąpi w najbliższym czasie. Najczulszym wyznaniom nie było końca.

Pozostali, kiwali głowami z powodu naiwności współlokatorki.

– Rob, mam do ciebie prośbę – powiedziała na koniec. – Nie dzwoń więcej, nie chcę cię w moim życiu. Tak trudno ci to zrozumieć? – Po czym wyłączyła telefon.

Emma spojrzała na koleżankę.

– Pamiętaj, że w piątek wieczorem jedziemy z chłopakami na weekend.

– Nic z tych rzeczy, w niedzielę lecę do Berlina – odpowiedziała. – Zaproponuję Tomowi spotkanie w piątek. Jeśli nie będzie mu odpowiadał ten termin, to trudno. Emma, zorganizuj kogoś na moje miejsce i możesz jechać.

Nazajutrz, gdy Susana zjawiła się w banku, wskazano jej nowe miejsce pracy, własny gabinet i asystentkę. Została nią koleżanka zajmująca dotychczas sąsiednie biurko.

– Pani Light, gdy będę potrzebna, to proszę mnie wezwać. Proszę nie czuć zakłopotania, tu pracownicy do swoich szefów nie zwracają się po imieniu, tak życzy sobie pan Frost.

Susana niezwłocznie zabrała się do pracy, nie śmiała o nic prosić, nie mówiąc o kawie. Była tak zajęta, że nie zauważyła, jak do gabinetu wszedł szef. Zerwała się z miejsca i tym razem to ona wyszła zza biurka, by go przywitać.

– Zadowolona z gabinetu? – zapytał z uśmiechem.

– Oczywiście, panie Frost. Jeszcze raz bardzo dziękuję, będę starała się pracować tak, żeby nie zawieść pańskiego zaufania.

– To mnie cieszy – odpowiedział. – Jak będziesz zmęczona, to zawsze możesz nacieszyć oczy widokiem.

Odwróciła się do okna – piękny park, niektóre liście już przybierały jesienne barwy, w słoneczną, bezdeszczową pogodę szeleszczą pod nogami, ubarwiając szarą ziemię, do tego brązowe, a czasami brązowo-białe kasztany, gdy są jeszcze niedojrzałe, ukryte w zielonych, kolczastych łupinach, po prostu poezja. Chciała już odejść od okna, kiedy na plecach poczuła oddech. Frost stał zbyt blisko. Nie mogła się odwrócić, obawiając się spotkania twarzą w twarz. Delikatnie przesunęła się w bok, w ten sposób unikając niezręcznej sytuacji.

– Susano, z pewnością nie piłaś jeszcze kawy… – Nieco zmieszana chciała skłamać, ale spojrzał na nią i dodał: – Wiem, że nie.

Nie pozostało jej nic, tylko poprosić asystentkę o dwie kawy. Popijając, rozmawiali głównie o rodzinie. Z opowiadań Frosta wynikało, że jest żonaty, dwójka dorosłych dzieci, córka i młodszy o dwa lata syn. Przy tym nie zdradził wieku potomstwa, żeby przypadkiem nie ujawnić swojego. Kiedy zapytał o jej rodzinę, z chęcią opowiedziała mu o bliskich. Miała się kim chwalić: rodzice wykładowcy na wyższej uczelni, ukochana babcia i młodszy brat. Czuła, jak bardzo nurtuje go pytanie o to, czy jest sama. Można to było wywnioskować z podtekstów.

– Miło nam się rozmawia – zakończył Frost – ale mam zaraz kolejne spotkanie, zobaczymy się na kolacji.

Odetchnęła z ulgą, nie chciała być adorowana przez szefa. Jak to dobrze, że kolacja jest w większym gronie.

Jako główna bohaterka wieczoru przybyła punktualnie na spotkanie, ubrana w ciemnografitową dopasowaną sukienkę, wysokie obcasy, z malutką torebką, jak przystało na kogoś celebrującego swój awans. Weszła do holu prowadzącego do lokalu i powoli zbliżała się do pozostałych gości. Jej oszałamiający wygląd przyciągał uwagę zebranych. Została obdarzona wszystkim, co doskonałe, obok takiej kobiety nie można przejść obojętnie. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że garnitur Igora Frosta kolorystycznie był dopasowany do jej sukienki.

– Susano, wyglądasz oszałamiająco – stwierdził jeden z uczestników spotkania.

Weszli do środka, a Frost wskazywał miejsca poszczególnym gościom. Jej przypadło miejsce obok niego, nie miała wyjścia. Obawiała się każdego spojrzenia, a jeszcze do tego byli podobnie ubrani pod względem kolorystycznym. Ktoś z uczestników ośmielił się zwrócić na to uwagę:

– Czy to przypadek?

– Nie, to polecenie służbowe – odpowiedziała z uśmiechem.

Na szczęście już nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Omawiano różne kwestie, królowały głównie sprawy służbowe, ale nie obyło się bez wydarzeń z życia prywatnego, szczególnie codziennych problemów z dziećmi. Wieczór był pełen humoru i radości pracowników, świętujących awans koleżanki.

– Musimy pomyśleć o spotkaniu świątecznym – stwierdził w pewnym momencie Frost. – Susano, jeszcze nie znasz naszych zwyczajów. Przed świętami spotykamy się w większym gronie… Ale nie będę ci teraz ujawniał szczegółów, o wszystko pytaj moją asystentkę.

Spotkanie powoli dobiegało końca.

– Wyśmienita kolacja, panie Frost, dziękuję serdecznie. – Susana chciała jak najszybciej opuścić lokal.

– Dokąd się śpieszysz? Poczekaj, odwiozę cię, za chwilę będzie limuzyna.

Po upewnieniu się, iż nie będą sami, zdecydowała, że zrezygnuje z wcześniej zamówionej taksówki.

W chwili gdy kierowca otworzył drzwi limuzyny, poczuła się jak prawdziwa dama. Kiedy wsiadła, szofer pospiesznie udał się na drugą stronę samochodu, aby obsłużyć pana Frosta. Podała adres. Zupełnie nie wiedziała, jak ma się zachować, co mówić, Frost siedział obok niej, kątem oka widziała jego spojrzenia. Usiadła tak blisko drzwi, że czuła, jak wciskają jej się w biodro. Na szczęście szybko dotarli do celu podróży. Frost wyskoczył z limuzyny jak młodzieniec, dżentelmen żegnający piękną damę, i ucałował ją w rękę. W chwili gdy zaproponował odprowadzenie do drzwi, poczuła się skrępowana.

– Przepraszam pana, nie ma takiej potrzeby, dziękuję za wszystko, życzę panu dobrej nocy.

Wchodząc po schodach, czuła na sobie jego wzrok. Poddana szczegółowej lustracji marzyła o szybkim schowaniu się za zamkniętymi drzwiami. Zauważyła, że okienni podglądacze już czuwali, przecież nie mogli odpuścić takiej okazji. Gdy weszła do domu, przywitali ją, nucąc melodię z filmu Pretty Woman – Czy Edward Lewis zachwycił się Vivian?

– Bardzo śmieszne. Przestańcie, to mój szef. Tylko mnie podwiózł, spokój! – krzyknęła zdenerwowana. – Dotarło? To moja praca, zrozumiano? Nie mam powodów podejrzewać go o niecne zamiary. Nie robi nic, co mogłoby mnie zaniepokoić. Przestańcie więc żartować na ten temat, proszę was. To jest porządna firma, awans nie trafia się codziennie. Pracuję, jestem szczęśliwa… Czego więcej mam oczekiwać?

– Nie denerwuj się, malutka. – Leo ją przytulił. – My tylko się przyglądaliśmy, jak podziwia twoje pośladki.

– Ale jesteście świnie! Leo, nie mów głupot. – Susana pogłaskała go po głowie. – Już dobrze, mój przystojniaku.

– To co, po drinku? – zapytał Leo. – Kąpiel i film. Kryminał, horror, komedia czy romans?

– Dzisiaj komedia. – Zaproponowała Susana. – Nie słyszę protestów.

Tego wieczoru zadzwoniła matka Roba z zaproszeniem na kolację, z pewnością za namową marnotrawnego syna. Susana nie miała ochoty na takie spotkanie, jednak po usilnych prośbach uległa pani Young.

Zgodnie z zaproszeniem Susana o umówionej porze zjawiła się w rodzinnym domu Roba. W progu przywitał ją szczęśliwy z jej wizyty Roger. Trzydziestodwuletni prawnik, niepozorny, nieśmiały, prawdopodobnie zakompleksiony, przeciwieństwo tamtego wariata. Teraz zdobył się na krytykę młodszego brata:

– Rob to nie jest materiał ani na męża, ani na przyjaciela. Gdybym to ja był tym szczęściarzem, nigdy nie zostawiłbym cię nawet na chwilę. On jest nieodpowiedzialnym egoistą. Dla niego liczą się tylko własne potrzeby.

– Roger, mnie nie interesuje twój brat, nie chcę wiedzieć, co robi, gdzie przebywa… Minęło już dość czasu. Sprawa naszego dziwnego związku nie istnieje.