W deszczu łaski - Inga Pozorska - ebook

W deszczu łaski ebook

Inga Pozorska

0,0

Opis

Bóg ma dla Ciebie więcej, niż myślisz. Każdego dnia zaprasza Cię do stawania w DESZCZU ŁASKI – a jest nim Boża dobroć, która prowadzi do prostoty i pełni życia.

Życie w przyjaźni z Bogiem jest piękne! Ta relacja uczy, że wszelka łaska i pomoc płyną od Niego. Bóg hojnie odpowiada na Twoje potrzeby i duchowy głód – nawet ten nienazwany („Jak spragniona zeschła ziemia, tak pragnie Ciebie dusza moja” – por. Psalm 42,2).

Obfitość łaski jest na wyciągnięcie ręki. Tylko od Ciebie zależy, czy pod ten deszcz podstawisz otwarte dłonie, czy raczej użyjesz parasola.

W tej książce znajdziesz wiele wciągających historii, które poprowadzą Cię do serdecznego spotkania z Bogiem. Przeplatają się w nich humor i miłość, doświadczenia Bożej życzliwości oraz sytuacje zaufania Mu pośród trudności. Wszystkie one dodadzą Ci odwagi, by w relacji z Bogiem spodziewać się o wiele więcej niż dotychczas.

Inga Pozorska - liderka zespołu Mocni w Duchu, solistka, kompozytorka i autorka tekstów piosenek. Jest osobą świecką konsekrowaną, pasjonuje ją duchowość ignacjańska. Inga oddała swoje życie ewange-
lizacji i muzyce, głosi konferencje, jest autorką wielu artykułów oraz książek: Matka Boża Uwalniająca, Życie pełne cudów, Maryjo, chcę zamieszkać z Tobą oraz Drogi krzyżowe ze świętymi. Współtworzy program dla dzieci na YouTubie zatytułowany „Przepiękne Królestwo”, a także pisze książki dla najmłodszych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 175

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nihil obstat

dr Tomasz Ludwisiak SJ

Cenzor

Imprimatur

Kard. Grzegorz Ryś

Arcybiskup Metropolita Łódzki

Łódź, dnia 1 października 2025 r.

Książka nie zawiera błędów teologicznych

Redakcja

Anna Lasoń-Zygadlewicz

Korekta

Kesja Lewandowska

Projekt graficzny i skład

Bogumiła Dziedzic

Zdjęcia autorki

Marta Zgrajka

© Fundacja Mocni w Duchu

© Inga Pozorska

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-67126-73-1

Wydanie pierwsze, Łódź 2025

MOCNI W DUCHU

90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60

tel. 42 288 11 53

[email protected]

centrum.mocniwduchu.pl

Sklep

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

[email protected]

sklep.mocniwduchu.pl

Tę książkę dedykuję Trójcy Przenajświętszej –

Z OGROMNYM DZIĘKUJĘ!

Wstęp

Drogi Czytelniku, droga Czytelniczko,

pozwól, że się przedstawię, licząc na to, że spotkamy się kiedyś na drogach Bożych i ty także będziesz mógł opowiedzieć mi swoją historię życia z Bogiem Jedynym.

Jestem osobą świecką konsekrowaną, w 2006 roku składałam konsekrację wieczystą poprzedzoną dziewięcioletnim przygotowaniem. Każdego roku czuję coraz większą wdzięczność, że Pan wybrał mnie dla siebie – i bardzo Mu za to dziękuję.

Z wykształcenia jestem muzykiem. Mój tata był wykładowcą w Akademii Muzycznej, więc gdy byłam mała, usypiał mnie, grając na fortepianie. Nie miałam, niestety, możliwości spotkać się z nim na tej samej akademii podczas studiów, ponieważ tata odszedł do Nieba, kiedy miałam piętnaście lat. Ale dzięki niemu muzyka jest dzisiaj formą mojej modlitwy, moim sposobem docierania do Boga, a także sposobem dzielenia się Nim z innymi.

Mam bardzo kochaną mamę, od której całe życie uczę się optymizmu, pięknej normalności i wierności Bogu. Mam też brata, Kamila, z którego jestem bardzo dumna – jest salezjaninem i od lat posługuje w Rzymie. Jest wykładowcą na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim i, choć jest młodszy ode mnie, ciągle zaskakuje mnie swoją mądrością i nieustannie mnie wyprzedza.

Pan Jezus bardzo wcześnie zaprosił mnie do ewangelizacji – moja pierwsza posługa wyjazdowa z zespołem Mocni w Duchu miała miejsce w 1993 roku. Ewangelizacja to droga niesamowicie piękna, niełatwa, ale warta tego, aby w ten sposób oddawać swoje życie Panu. Na przestrzeni tych lat zauważyłam, że Pan posyła mnie wraz z zespołem Mocni w Duchu nie tylko do osób dorosłych, ale także do dzieci i rodzin. To wielka radość móc komponować utwory zarówno dla dorosłych odbiorców, jak i dla dzieci.

Przełomowym momentem w służbie rodzinie był rok 2020, kiedy wybuchła w Polsce pandemia. Wracając z zespołem z rekolekcji ewangelizacyjnych, usłyszeliśmy o zamykaniu szkół i wprowadzeniu różnych obostrzeń. Jadąc w naszym busie, zaczęliśmy się modlić i pytać, czy w związku z tymi okolicznościami Pan chce jakiegoś działania z naszej strony. Podczas tej modlitwy Bóg dał nam wewnętrzne przekonanie: „Musicie pomóc rodzinom”. Usłyszeliśmy, zrozumieliśmy i w ciągu dwóch dni zbudowaliśmy duże studio Przepięknego Królestwa, a w nim 5 „komnat spotkań”. Zaczęliśmy nadawać codzienny półtoragodzinny program dla dzieci, w którym uczyliśmy piosenek, tańca, języków, gimnastyki, plastyki, pieczenia ciast… A wszystkie te zajęcia z odniesieniem do dobrego Boga, ponieważ program dla dzieci był Jego pomysłem. Liczba małych i dużych odbiorców z każdym dniem rosła, więc utworzyliśmy specjalny kanał na YouTubie – Mocni w Duchu Dzieciom. W każdą środę emitujemy jeden odcinek, ciesząc się ogromnie z tego, że Pan dał nam przestrzeń do ewangelizacji dzieci.

Inną grupą osób bardzo bliskich mojemu sercu, do jakiej jestem posłana, są osoby konsekrowane. Tutaj także Bóg sam przemówił. Było to podczas poniedziałkowej Mszy z modlitwą o uzdrowienie w Łodzi, we wrześniu 2022 roku. W sercu usłyszałam zaproszenie, abyśmy (jako Mocni w Duchu) wyciągnęli pomocną dłoń do konsekrowanych. Zrozumiałam, że chodzi o pomoc tym, którzy nie mają możliwości swobodnego dzielenia się Słowem Bożym – być może żyją na misjach w krajach trudnych lub, nawet żyjąc w Polsce, potrzebują wspólnoty. W Adwencie 2022 roku odbyły się pierwsze rekolekcje online dla osób konsekrowanych i wzięło w nich udział około stu uczestników z piętnastu krajów. Było to dla nas potężne potwierdzenie, że jest to forma potrzebna i dobra. Od tego czasu w każdy Adwent i w Wielkim Poście organizujemy takie rekolekcje online. Niektóre grupki dzielenia się Słowem Bożym trwają w swoich spotkaniach przez cały rok – to ogromna radość dla mnie.

Jakie to piękne, że możemy opowiadać o wielkich dziełach Boga, jakie On dla nas czyni. Ufam, że w tej książce ty także znajdziesz coś wyjątkowego, przewidzianego przez Niego dla ciebie. Odczytaj w niej zachętę i zaproszenie: tam, gdzie mieszkasz, pracujesz i gdzie żyjesz – jesteś bardzo potrzebny Bogu. Twoja codzienna walka o wiarę, nadzieję i miłość ma znaczenie, ponieważ one niosą Boga innym.

Całe moje życie przeżywam w DESZCZU ŁASKI i teraz chcę się tym z tobą podzielić. Ale nie tylko o podzielenie się tu chodzi. Chcę do ciebie zawołać z radością, że w swoim życiu też jesteś zaproszony do przyjmowania DESZCZU ŁASK od Pana. Każdego dnia! A wszystko to dzięki wielkiej miłości Boga do ciebie.

Małe Post Scriptum

W książce często używam stwierdzenia: „Bóg mi powiedział”. Wiele lat temu uwierzyłam Słowu Boga, a ono nieustannie zaprasza mnie do słuchania Go, obiecując równocześnie, że mogę nauczyć się rozpoznawać Jego głos. Zrozumiałam, że jest to Jego wielkie pragnienie – być słuchanym. On mówi w Ewangelii Jana: „Moje owce słuchają mego głosu” (J 10,27), a w innym miejscu: „…owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych” (J 10,3-5). Uczę się więc rozpoznawania w swoim sercu głosu Pana, Jego sposobu mówienia do mnie. Zachęcam do tego także i ciebie. Pan sam pomaga nam uczyć się Jego głosu i rozpoznawania go wśród tysięcy usłyszanych słów. Niech DESZCZ JEGO ŁASKI uzdalnia nas do słuchania Boga w naszej codzienności.

Za wszelkie dobro, jakie Pan czyni w nas, w Mocnych w Duchu, i poprzez nas – Jemu chwała. Za wszelkie dobro, jakie czyni we mnie, a które jest dla mnie prawdziwym cudem – Jemu chwała.

Głody, drzwi i modlitwa na kolanach

Pośród nas jest wielu ludzi głodnych takiego spotkania z Bo-giem, które nakarmi i zapełni ich dziury emocjonalne i relacyjne. W świecie duchowym „bycie głodnym” oznacza, że gdzieś daliśmy się zwieść i w naszej relacji z Panem Jezusem znaleźliśmy się na płyciźnie – a przecież Bóg karmi nas na głębi. Naprawdę można modlić się w językach i robić wiele dobrych rzeczy, a jednak nadal być głodnym. I nie jest to ten pozytywny głód, gdy nieustannie pragnę doświadczać Boga bardziej. Mogę być głodna także w trudny sposób: żyjąc na płyciźnie wiary, tuż pod powierzchnią, nigdy nie schodząc na głębię.

Kiedy daję Bogu karmić siebie na głębi, to naprawdę niczego mi nie brakuje. Pan wszystkie „dziury” we mnie wypełnia sobą. Dlatego, czytając tę książkę, spodziewaj się Bożej łaski – On też będzie cię karmił. Pozwól Mu poprowadzić cię w tym spotkaniu, pytaj Go: „Panie, co Ty do mnie teraz mówisz?”. Pozwól Mu działać tak, jak tylko Mu się podoba – a do tego dodaj czujność serca, czyli świadome trwanie w obecności Bożej.

Relacja „ty i on”

Wszystkich nas łączy ta sama rzeczywistość duchowa: walka o czas na modlitwę w codzienności, o zdolność radzenia sobie z trudnymi sytuacjami i z sukcesami, o nasze bycie świadkami Chrystusa – wszystko to zaczyna się i kończy na relacji: ja i On. Nikt za mnie w relacji z Jezusem nie będzie.

Podobnie jest z naszymi pytaniami, zarówno o bolesne sytuacje, cierpienia i choroby, jak i o to, co wartościowe i piękne – wszystko to wyjaśnia nam Jezus, gdy jesteśmy w re-lacji z Nim, gdy znajdujemy czas, by pytać i omawiać swoje życie z Nim. Codziennie. Dlatego warto stawać w prawdzie, aby przyjrzeć się, jak z mojej strony wygląda ta relacja. Z Jego strony jest zawsze wyciągnięta ręka i gotowość do spotkania.

Najważniejsze drzwi na świecie

Znakiem naszych czasów – bardzo dla mnie czytelnym – jest brak sił do życia. Nawet wśród nas, chrześcijan, widzę często depresję i lęk, z którymi nie potrafimy poradzić sobie w naturalny sposób. Zdarza się, że mówimy:

– Nie mam już siły, żeby żyć.

A Bóg każdego z nas zaprasza i pokazuje, co mamy robić, aby zawsze przebywać na głębi ze swoim Panem – tam, gdzie On daje siłę. Ta głębia modlitwy jest możliwa niezależnie od ilości obowiązków, jednak potrzebujemy czujności, aby nie dać się z niej wyciągnąć.

Ostatnio dokonałam ciekawego odkrycia. Mój brat mieszka na stałe we Włoszech, jest salezjaninem i wykładowcą na uniwersytecie w Rzymie. Odwiedzam go i przy okazji uczę się języka włoskiego. Kiedyś byliśmy dwa tygodnie we Florencji. Piękne miasto, które w okresie wakacyjnym zamienia się w barwną rzekę ludzi z całego świata. Na ulicach były tysiące turystów, ale ich radość i entuzjazm na dłuższą metę stawały się męczące. Sprawiali wrażenie totalnego chaosu: pozowali do zdjęć, robili filmy, jedli lody, wszędzie słychać było ich krzyki i śmiechy. A wszystko to w samym centrum miasta, gdzie stoi przecudowna katedra. Dom Boga – a wokół niego totalny miszmasz. Obok katedry otwarte były tylko jedne drzwi i prawie nikt z turystów nie zdawał sobie sprawy, że za nimi wystawiony był Najświętszy Sakrament.

Kiedy przeszłam przez ten turystyczny miszmasz, pełen pięknych ludzi i ich radości, weszłam w te drzwi i nagle znalazłam się przy Jezusie. Na zewnątrz trwał harmider, ale tu był Pan i kompletna cisza. A wtedy Jezus mi pokazał:

– Ja chcę, żebyś ty tak miała w sercu. Choćbyś miała danego dnia setki zadań: zaproszeń, telefonów, sprzątania, zakupów, to w twoim sercu są te drzwi. Gdziekolwiek jesteś, otwieraj je często i wchodź tu, gdzie jestem Ja.

Wielu świętych mówiło o takim życiu w obecności Bożej. I nie byli to święci żyjący za ścisłą klauzurą, ale ludzie, którzy prowadzili bardzo czynne życie. Mówili, że Bóg daje im taki dar, iż nawet pośród wielu obowiązków, niepokojów i lęków – gdy otwierają te drzwi, to natychmiast spotykają się z Panem.

Najważniejsze sanktuarium Bożej obecności jest zawsze w tobie. Wchodź tam na spotkanie z Jezusem kilka razy w ciągu dnia.

Za rzadko otwierane…

Patrząc na cierpienie osób wokół mnie, mówię czasem do Jezusa:

– Panie, ja już nie mam siły rozmawiać z tymi, którzy nie mają siły żyć. Bardzo im współczuję, ale co ja mogę zrobić?

Oczywiście modlę się za te osoby, ale jednocześnie widzę, że to my sami gubimy narzędzia, jakie Bóg daje każdemu z nas, abyśmy nie poddawali się smutkowi. Mam też wrażenie, że niektórzy z nas przez całe życie chodzą otuleni płaszczem smutku i nie zdejmują go. A są i tacy, co jeszcze mają zarzuconą na głowę jakąś szmatę, aby nie widzieli dobra, piękna i błogosławieństwa w swoim życiu.

Wiadomo, kto zakłada nam płaszcz smutku i zarzuca nam szmaty na oczy, byśmy nie mieli jasnego spojrzenia i życia pełnego nadziei. Smutek działa jak kurtyna – trzeba spod niej wyjść, ale można to zrobić tylko w modlitwie.

W modlitwie bardzo ważna jest otwartość. Mogę poprowadzić cały koncert ewangelizacyjny, ponieważ robię to od trzydziestu lat, ale Bóg mówi:

– Bardzo fajnie, że to potrafisz. Ale daj Mi ten koncert poprowadzić przez ciebie.

Dla mnie to jest nauka otwartości i wymaga ona przyznania się do swojej słabości, tak jak zrobili to kiedyś apostołowie:

– Panie, nie umiem się modlić. Proszę, naucz mnie. Trochę już umiem i to jest mój skarb, więc będę go pielęgnować. Ale poprowadź mnie w modlitwie tak, żeby moje słowa i moje życie były życiodajne dla innych.

Jeśli regularnie spędzasz czas w swoim sanktuarium, jeśli nie gubisz Bożej obecności w tobie, to Pan może cię posłać, kiedy tylko zechce.

Tak żyli święci, a przecież my też jesteśmy wezwani do świętości.

Jestem Bogu bardzo wdzięczna za doświadczenie dziewięcioletniej współpracy z o. Józefem Kozłowskim. Zmarł ponad 20 lat temu w opinii świętości, więc zbieramy materiały do jego procesu informacyjnego (to wstępny etap procesu beatyfikacyjnego). Był to człowiek, który nieustannie żył w obecności Bożej. Czy byliśmy na rekolekcjach, czy lecieliśmy na ewangelizację do Stanów, czy graliśmy w ping-ponga, czy pływaliśmy na basenie – on zawsze był z Bogiem i wychodził z Nim ku ludziom. Pamiętam jego rozmowy budzące ku życiu, właśnie w takich nieformalnych okolicznościach – ponieważ gdzie był człowiek, tam była potrzeba Boga. Jestem przekonana, że o. Józef jest potrzebny Kościołowi jako święty, aby wołał do nas swoim przykładem: „Żyj w Duchu Świętym, nie żyj zewnętrzną pobożnością. Prawdziwa pobożność polega na życiu w Duchu Świętym, czyli na byciu prowadzonym przez Niego”.

Ojciec Józef miał niezwykłe przygody. Kiedyś przyszła mu myśl, żeby pojechać do Lasu Łagiewnickiego pod Łodzią i tam się przejść. Przy czym podróż z domu jezuitów autobusem na miejsce trwała około godziny. Ojciec pojechał, a gdy chodził po lesie, spotkał w nim człowieka, który chciał zakończyć swoje życie. Zaczęli rozmawiać i ojciec poświęcił mu dużo czasu. Takich przykładów w życiu o. Józefa było bardzo dużo – po prostu nie chodził własnymi drogami, ale był czujny na poruszenia Ducha Świętego. Realizował je, a dzięki temu uratował wiele osób.

Sól na wagę złota

Widząc trudności ludzi wokół nas – w rodzinach, we wspólnotach, w Kościele, w naszym kraju – Bóg daje nam pewne narzędzia. On zaprasza nas i wyposaża, abyśmy w dzisiejszych czasach byli światłem dla innych. Dlatego nie zadowalaj się letniością w wierze, ale startuj z pułapu Ewangelii. I rozpalaj swoje serce Słowem Boga.

Bądź światłem świata i solą ziemi. I nie trać czasu na inne rzeczy.

Gdy już taki lub taka będziesz, staniesz się najlepszą żoną, najlepszym mężem, księdzem, świecką konsekrowaną, wdową, wdowcem, babcią, dziadkiem… A to jest naprawdę pilne zadanie i zaraz powiem ci, dlaczego.

Wiele lat temu odkryłam, że można być chrześcijaninem, ale po zakończeniu życia – pójść do piekła. Jest taki malarz florencki, Fra Angelico, błogosławiony dominikanin, który namalował niezwykły obraz Sądu Ostatecznego. Na jego obrazie z 1425 roku do nieba idą zarówno świeccy, jak i konsekrowani. Ale do piekła podobnie… Dlaczego o tym piszę? Ponieważ może się zdarzyć, że nie mamy świadomości, iż pracuje w nas ciemność.

Jestem wychowywana w duchowości ignacjańskiej, więc staram się wdrażać w życie reguły rozeznawania św. Ignacego Loyoli. A św. Ignacy zauważył, że na pewnym etapie naszego życia duchowego duch zły kusi nas dobrem. Wiem, że to brzmi szokująco, ale to jest jego podstęp, którego bez pomocy Bożej nie jesteśmy w stanie rozpoznać. Zły duch jest od nas sprytniejszy, więc jedynie Pan może sprawić, że zobaczę, iż w jakimś wymiarze mojego życia trwa ciemność. A nieprzyjaciel tam sobie pracuje i urabia moje życie, przegryzając je jak robak.

Jezus do bardzo pobożnych Żydów powiedział kiedyś mocne słowa – nazwał ich „grobami pobielanymi”. Biorę to upomnienie do siebie, ponieważ ono mnie wzywa: „Musisz się nawracać, Inga. Ciągle się nawracaj”.

Nie bójmy się upomnień ze strony Jezusa. Wiadomo, że kiedy trwa w nas ciemność, takie upomnienia są dla nas niewygodne. Trudno je przyjąć, gdy czegoś nie uporządkowałam i to teraz nie pozwala mi rozkwitnąć, aniświecić światłem Jezusa. Wtedy jestem jak kopcący, dogasający knotek – nie daję światła, ale dym, który dusi innych.

Na kolana i poskrobać

Znajomość siebie (i stawanie w prawdzie) jest niezwykle cenna i… niełatwa. Porównam to do czyszczenia płytek podłogowych. Moja mama ma w swojej kuchni płytki, które mają piękne smugi. Ilekroć pomagam jej w sprzątaniu, przychodzi mi pewna refleksja duchowa. Przecież mogę te płytki tylko przetrzeć i powiedzieć:

– Mamo, posprzątałam wszystko, co rzucało się w oczy.

Ale jeśli uklęknę i zacznę mocniej szorować, to okaże się, że coś tam przywarło i trzeba będzie poskrobać. Co oznacza konieczność poświęcenia temu większej ilości czasu.

W życiu duchowym to pytanie również jest aktualne: czy będę udawać, że już jest posprzątane, czy poskrobię głębiej? A nawet jeśli inni myślą, że jestem pobożna i dobra, to w swoim powołaniu nadal muszę uklęknąć i doczyścić te miejsca, gdzie brudy zdążyły już przyschnąć. Poznawanie prawdy o sobie ma wiele warstw, powierzchowne przetarcie dociera tylko do tej pierwszej. A przecież pragnę poznawać siebie według Bożego poznania.

To nie kaszka z mlekiem

Bóg zaprasza nas do dojrzałości w wierze. Nawiązuje do tego św. Paweł, pisząc do Koryntian, że dotąd dawał im duchowe mleko, ale już najwyższy czas, aby przyjmowali pokarm stały (por. 1Kor 3,1-2). Co to znaczy?

Czytałam kiedyś interpretację tego fragmentu, jaką dał św. Tomasz z Akwinu. Powiedział on, że gdy jesteśmy na etapie picia mleka, to wtedy Pan Jezus nas karmi, a my czynimy wiele dobra w Kościele. Ale kiedy jesteśmy zaproszeni do przejścia na pokarm stały, to oznacza, że nadal jesteśmy gotowi w Kościele czynić dobro, pomimo doświadczania cierpienia, trudu i prześladowań.

Podam przykład: gdy przychodzisz do wspólnoty, zakonu lub wstępujesz w związek małżeński, to spodziewasz się, że spotkasz tam same anioły (etap picia mleka). Ale po pewnym czasie okazuje się, że te „anioły” mają różne oblicza. Aby w takiej sytuacji wytrwać, potrzebna jest dojrzałość w wierze – czyli twoja zgoda na całą Ewangelię. Nie tylko na tę część, w której Jezus uzdrawia, ale także na tę, gdzie jest nazywany współpracownikiem Belzebuba. A skoro Jego to spotkało, czy zgadzasz się, że na ciebie też mogą spaść fałszywe oskarżenia? I czy wytrzymasz, gdy będziesz czynić dobro, a ktoś nazwie to złem?

Chrześcijanie żyjący pokarmem stałym dojrzewają – znają Ogrójec Jezusa, czyli straszną samotność, opuszczenie przez najbliższych i mękę. I mają w sobie gotowość, aby powiedzieć:

– Tak, Panie, biorę całą Ewangelię. Chcę Ciebie całego: pełnego chwały, uzdrawiającego, zmartwychwstałego, ale także odrzuconego, cierpiącego i zabitego. Całą Ewangelię przyjmuję do mojego życia.

Cierpki smak upomnień

Podam tutaj ciekawy przykład z własnego życia. Moja mama jest bardzo kochaną osobą, jest też dla mnie źródłem wielu duchowych poruszeń. Mamy pewna wspólną, komiczną historię na temat przyjmowaniu upomnień od Jezusa i dojrzewania w wierze (mama zgodziła się, abym tę historię opisała).

Byłyśmy kiedyś na Mszy w katedrze łódzkiej, odprawiał ją ksiądz biskup i mówił o matkach. Moja mama była przeszczęśliwa – jej dziecko siedzi obok, więc niech słucha! A biskup rozwijał temat:

– Czy codziennie dziękujesz matce za to, że cię kocha i służy ci?

Zauważyłam, jak moja mama rośnie i pompuje się tymi słowami. A ksiądz biskup „dokładał do pieca”:

– Czy ty kochasz swoją matkę? Czy ona to widzi?

Po tych słowach moja rozpromieniona mama już prawie nie mieściła się w ławce. Gdy ksiądz biskup już skończył, spojrzała na mnie znacząco. Na co ja:

– Mamo, ty też masz swoją mamę.

I balonik został przekłuty. Ona całe te nauki wzięła dla mnie, a teraz zadała sobie pytanie: czy ona swojej mamie to mówi.

Ten przykład jest w jakimś wymiarze wspólny dla nas wszystkich. Każdy z nas, słysząc nauczanie upominające, natychmiast przed oczami ma jakąś Zosię lub Krysię („Szkoda, że ona tego nie słyszy!”). A przecież powinniśmy zawsze zaczynać od siebie.

Przytoczę jeszcze jeden przykład. Pan Jezus zaprosił mnie do towarzyszenia duchowego uczestnikom rekolekcji ignacjańskich i w ten sposób poznałam historię pewnej liderki Odnowy. Była mocno zraniona przez innych: animatorów, liderów, pasterzy; miałam wrażenie, że przez wszystkich. Podczas każdej rozmowy duchowej, która miała dotyczyć jej nawrócenia, ona nieustannie mówiła o innych. I wszystko, co przeczytała w Ewangelii, natychmiast odnosiła do kogoś innego:

– No przecież to jest o nim, on dokładnie taki jest!

Próbowałam ją „przekierować”:

– Poszukaj i zobacz, czy gdzieś jest o tobie.

Robiłam to pierwszego dnia, drugiego, trzeciego, ale nic się nie zmieniało. Kolejnego dnia zaczęła mówić:

– Wiesz co, ja to się w ogóle zastanawiam, dlaczego ci liderzy tak strasznie obgadują innych. Ciągle gdzieś gadają na boku!

Nie wytrzymałam i powiedziałam z determinacją:

– Krysiu: „ja, ja obgaduję innych”.

Bardzo chciałam nakierować ją na odnoszenie treści rekolekcyjnych do siebie. Ale ona spojrzała na mnie załamana i stwierdziła zrezygnowanym głosem:

– Boże, nawet ty…

Niestety, nie jest to dowcip, ale autentyczna sytuacja człowieka, który nie był w stanie przyjąć żadnego upomnienia.

Miałam kiedyś taką przygodę z bratem, gdy przyjechał na krótko do Polski. Jechaliśmy razem samochodem i to ja byłam kierowcą. W pewnym momencie powiedział:

– Jedziesz za blisko środka jezdni.

Oburzyłam się w duchu – prowadzę od dwudziestu lat, do dziś nikogo nie obtarłam, nie mówiąc o kraksie, zderzeniu czy stłuczce (i chwała Bogu za to!); a on mi mówi, że jeżdżę za blisko?

Zareagowałam:

– Czyli co, może źle jeżdżę?

– Nie powiedziałem, że źle jeździsz. Powiedziałem, że za blisko środka.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że brat nie mówił tego złośliwie. On po prostu powiedział mi coś, czego sama nie zauważałam, a mogłoby się to dla mnie źle skończyć. To wydarzenie uświadomiło mi, że trudno mi przyjąć czyjąś uwagę, pomimo iż uważam, że jestem otwarta na nawrócenie. Po prostu jakbym żabę miała połknąć. Ta reakcja uruchomiła się we mnie spontanicznie i dopiero po chwili pomyślałam, że on jednak miał rację. Dlaczego nie umiałam przyjąć upomnienia i powiedzieć: „Dziękuję, ocalasz moje lusterko boczne i lusterko kogoś z naprzeciwka”? Nie lubimy być pouczani. A przecież często takie pouczenie jest potrzebne, żebyśmy zobaczyli, co w naszym życiu ukrywa się w „martwym punkcie”. Sami nie mamy szans tego dostrzec.

Przyjmowanie upomnień nie jest łatwe, ale w ten sposób kształtuje się twoja dojrzałość.

Strategia radzenia sobie ze słabościami

Jest takie skuteczne, proste narzędzie, które pomaga nam trwać w radości – umiejętność wyśmiania własnych słabości. Prawda o mnie brzmi tak: tego nie potrafię, tamtego nie umiem, ideałem nie jestem. Zresztą na ziemi ideałów nie ma. Zachęcam cię więc, żebyś swoje słabości – podobnie jak i słabości innych – traktował z uśmiechem i pogodą ducha, a nie jak koniec świata. Czasem nawet trzeba się z nich serdecznie zaśmiać.

Czegoś ważnego nauczyłam się od św. Jana Bosko, który jest „stałym bywalcem” w naszej rodzinie (bardzo go kocham ze względu na to, że mój brat jest salezjaninem). Ten święty mówił, że diabeł boi się ludzi radosnych. I dlatego narzuca na nas płaszcze smutku, ponieważ nie jest w stanie wytrzymać naszej radości.

Jeden ze starszych łódzkich ojców jezuitów jest niesamowity – on do każdej trudności podchodzi na zasadzie: „Hop-hop, tra la la la la”, ponieważ w sytuacjach bardzo trudnych zaczyna śpiewać. I nie jest to wcale infantylne, ponieważ ten jezuita jest człowiekiem wielkiej nadziei, jest niezwykłym spowiednikiem i bardzo dobrym doradcą. Żyje nadzieją i radością Zmartwychwstania na co dzień. I jest dla mnie wielką inspiracją.

Czasem w naszych problemach dochodzimy do ściany i dalej nic już nie widzimy. Ale ta ściana jest fałszywa – gdy jej dotkniemy, okazuje się, że to tylko kotara. Tam, gdzie kończy się twój pomysł na rozwiązanie problemów, możesz spotkać Pana. Nawet w strasznych trudnościach i cierpieniach. I naprawdę ich nie bagatelizuję, ponieważ sama jestem po operacjach i doświadczałam też cierpienia psychicznego. Ale gdy dochodziłam do tej kotary, która wydawała się ścianą – odsłaniałam ją i wchodziłam w obecność Pana. On przez pewien czas nie dawał mi żadnej odpowiedzi, ale to nie szkodzi. Gdy jestem z Nim, to wiem, że On zapełni moje dziury, głody i lęki. Co więcej, On potrafi każdej burzy w moim sercu i w moich myślach powiedzieć: „Milcz, ucisz się!” (Mk 4,39).

Kiedy doświadczam czegoś bardzo trudnego, to zadaję sobie pytanie: Czy Jezus nie ma mocy tego uciszyć? Przecież wierzę w Boga, który jest pełen mocy! Dlatego proszę Go o łaskę, abym wytrzymała do momentu, kiedy powie mojej burzy: „Milcz”. A On na pewno to powie.