Virion. Legenda miecza. Tom 1. Krew - Andrzej Ziemiański - ebook + audiobook
BESTSELLER

Virion. Legenda miecza. Tom 1. Krew ebook i audiobook

Andrzej Ziemiański

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

44 osoby interesują się tą książką

Opis

- Ani broń ani sposób w jaki ją trzymasz, nie są ważne.

- A co jest ważne?

- Pasja.

Starość nie radość, wiadomo. Ale jak cię znajdują pod stosem trupów, bez pamięci, za to z ogromnym bukłakiem pełnym wódki, który tulisz do siebie niczym troskliwa matka niemowlę, to wiadomy znak, że żarty się skończyły.

Tak oto rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu Viriona.

Pamięć: brak.

Umiejętności: ponadprzeciętne.

Cierpliwość: mocno ograniczona.

Dodając do tego trzy pary oczu wpatrzonych w niego z uwielbieniem i trzy pary ust szpecące nabożnie "Mistrzu, prowadź!" dostajemy najlepszą ekipę ze spalonego teatru i reżysera na skraju załamania nerwowego. Ale jaka to będzie piękna katastrofa!

„Epickie pojedynki, bitwy, liczne intrygi i dworskie konwenanse podkręcają tylko akcję, która jest ostra jak miecz Viriona.

Przyjemności trzeba sobie dawkować. Gorzej jak są uzależniające. Uwielbiam. Po

prostu uwielbiam pióro Autora, Jego pomysły, humor, kreacje bohaterów,

którzy są duszą tej książki”

- Eweina Kania

Virion jest tak charyzmatyczny i interesujący, że warto poznać każdy etap jego życia. Postać, która powstała jako przeciwnik dla Achai stała się czymś więcej- wojownikiem, człowiekiem z krwi i kości, do którego wzdychać może niejedna czytelniczka i któremu zazdrościć może niejeden czytelnik. Czas na kolejny rozdział jego historii!

- Adrianna Warmuszińska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 562

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 26 min

Lektor: Grzegorz Pawlak

Oceny
4,7 (367 ocen)
288
58
14
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Atrzcinka

Nie polecam

Niestety nowy tom przygód Viriona rozczarowuję. Po przetytaniu książki odnoszę wrażenie, iż Virion w tym tomie został stworzony, jako zupełnie inna postać, a przecież ludzie zachowują swoje główne przymioty i cechy. Nie rozumiem z jakiego powodu zniszczono mistycyzm cywilizacji żony Viriona. Całość została, spłaszczoną do politycznych intryg i walki o władzę. Virion pokonując samego siebie w poprzednich częściach stał się mistrzem, W tym tomie w pewien sposób znów do okresu wątpliwości w jego życiu. Miłość do Niki i córki została zupełnie pominięta. Niestety znikł mistycyzm Viriona...
30
WilkoszM

Nie oderwiesz się od lektury

Warto było czekać na kolejną część! Rewelacyjnie się czyta! Te zwroty akcji, to napięcie, ta końska dawka humoru! A za rogiem gdzieś już czai się Achaja???
Darek123321

Z braku laku…

najsłabsza że wszystkich części. Strasznie się zmęczyłem podczas czytania i czekałem tylko na koniec. Niestety ale autor utracił dawny blask i ta książka się strasznie ciągnie dodatkowo brak ciągów logicznych w stosunku do poprzednich części.
20
Ignatus

Całkiem niezła

Mam wrażenie że autor zmarnował potencjał Viriona ale nadal jest to do przeczytania.
10
ellentarii

Dobrze spędzony czas

po co zabieg z utratą pamięci?:czytelnik od razu wie kim jest bohater, od razu wie kim jest IO... dobrze spędzony czas, ale i lekki zawód po poprzednich częściach. czekam mimo to na kolejne.
10

Popularność




Seria 3 · Legenda miecza

Virion. Legenda miecza. Tom 1. Kreww przygotowaniuw przygotowaniu

Seria 2 · Szermierz natchniony

Virion. Szermierz natchniony. Tom 1. ZamekVirion. Szermierz natchniony. Tom 2. PustyniaVirion. Szermierz natchniony. Tom 3. Legion

Seria 1 · Imperium Achai

Virion. WyroczniaVirion. ObławaVirion. AdeptVirion. Szermierz

Rozdział 1

Rzeźnia stała na wzgórzu, daleko od zniszczonej wsi, i tak jak ona sprawiała wrażenie od dawna opuszczonej. A jednak coś tutaj było nie tak. Jakiś drobny, nieuchwytny na pierwszy rzut oka szczegół sprawiał, że to miejsce wyglądało inaczej. Co stanowiło różnicę?

– Muchy – powiedziała Aya. – Tu się roi od much.

Jej siostra Zaina, jakby spodziewając się, że nawet tu, na podejściu, owionie je zapach gnijącego mięsa, zmarszczyła nos.

– A dlaczego much nie ma w zagrodach?

– Wieś już dawno zniszczyli. Nikt nie mieszka i nic tam nie ma.

– To niczego nie tłumaczy – włączył się do rozmowy Elmo. Nie mógł zrozumieć braku logiki u swoich dwóch starszych sióstr. Skoro wieśniacy uciekli już dawno, to przecież nie było ludzi do obsługi tak wielkiej rzeźni. Musiała zostać zamknięta dokładnie wtedy, gdy w chałupach poniżej zabrakło już mieszkańców. Dlaczego więc tam nie ma rojów much, a tutaj są? I to w nadmiarze?

Chłopak sięgnął do juków swojego muła i wyjął z nich gruby, dobrze obrobiony i dobrze utwardzony kij. Nie za długi. Taki w sam raz, żeby nie budził skojarzeń z bronią tłuczną, a jednocześnie nadawał się do bijatyki. Szczególnie z zaskoczenia, kiedy nagle wyjmie się taki argument zza pleców i uniesie nad głowę.

– Nie idź tam! – Aya poruszyła się niespokojnie.

– Nie idź! – Zaina natychmiast poparła siostrę. – Tu w ogóle jest coś dziwnego. Po co tak wielka rzeźnia w małej wsi? Po co w ogóle rzeźnia na wsi?

Akurat w tej kwestii miała rację. Przecież chłopi bili swoje zwierzęta od razu na drzwiach swoich obór. Tak wielki budynek im niepotrzebny. Ale wyjaśnienie mogło być proste. Rzeźnia służyła pobliskiemu, również opustoszałemu teraz miasteczku. Po prostu tu była tańsza siła robocza, no i rzeka w pobliżu, więc koszt transportu mięsa prawie żaden.

Elmo ścisnął swój kij mocniej w dłoni i ruszył w stronę ponurej budowli. Nie cierpiał nadopiekuńczości starszych sióstr. Owszem, obie dbały o niego i chroniły jak mogły, ale jeszcze chwila, a wychowają go na dziewczynę! Nie ruszaj, nie dotykaj, nie interesuj się, nie ryzykuj, a na widok obcego opuść oczy i pochyl głowę. Niedoczekanie!

Zanim szarpnął za skrzydło drzwi, mocno już nadgryzionych zębem czasu, odruchowo wziął głęboki wdech. Niby wiedział, że niewiele mu to pomoże. Ale chciał się przygotować przynajmniej na pierwsze uderzenie fetoru. Kiedy jednak udało mu się przesunąć wielkie wierzeje, ze zdziwieniem stwierdził, że z mrocznego wnętrza nie dochodzi nawet cień woni zepsutego mięsa. No może coś tam...? Nie. To na pewno nie zgnilizna. Ale coś było. Jakiś ślad zapachu, jakiego na co dzień raczej się nie czuło. Co to może być?

Wytrzeszczał oczy, ale to niewiele dało. Przed chwilą stał w pełni słońca i teraz był jak oślepiony. Dopiero kiedy opuścił głowę, udało mu się dostrzec granatową z pozoru ciecz na posadzce. Znowu pociągnął nosem. Nic. Tu na pewno nic się nie psuło. A ta ciecz na podłodze to...

Krew!

Aż go zemdliło. To była ogromna kałuża krwi! Muchy wcale nie zleciały się, czując padlinę. One piły świeżą krew.

Elmo podniósł oczy, które już powoli przyzwyczajały się do ciemności. Na tyle przynajmniej, żeby rozpoznać, że kilka kroków od wejścia na wielkim rzeźnickim haku wisi człowiek. I to rozpłatany czymś od szyi aż do podbrzusza. Co gorsza, na ile Elmo się na tym znał, to nie było ostre, rzeźnickie narzędzie. Raczej tępawy miecz. Bo mimo ogromnej rany wnętrzności nie wylały się na zewnątrz. Tylko krew musiała buchnąć z całej siły. Kto jednak powiesił rannego na haku? Tego nie sposób rozstrzygnąć, stojąc w tym miejscu.

Na tyle przynajmniej, żeby rozpoznać, że kilka kroków od wejścia na wielkim rzeźnickim haku wisi człowiek

Elmo zdławił odruch wymiotny i ruszył w głąb rzeźni, usiłując ominąć kałużę, która ciemniała pod jego nogami.

– I co? – dobiegł go okrzyk Zainy z zewnątrz. – Co tam jest?

„Ludzie” – chciał odkrzyknąć, ale powstrzymał się, bo chyba nie o to chodziło. Z kolei odpowiedzi „nieżywi ludzie” jego siostry mogły nie znieść w spokoju.

Bo właśnie dostrzegł dwa następne trupy. Jeden miał rozpłatane gardło, a drugi paskudną ranę w klatce piersiowej. Wyglądało to, jakby ktoś wbił mu ostrze w płuca, ale niedostatecznie głęboko i szarpnięciami poszerzał otwór wejściowy. Kilkanaście kroków dalej leżały czwarte zwłoki. Tym razem mężczyzna musiał się bronić lepiej niż poprzednicy. Na jego ciele widniało kilka ran znamionujących długą i uporczywą walkę. Prawa ręka nieboszczyka została ucięta powyżej nadgarstka. Obok też po raz pierwszy Elmo dostrzegł porzuconą broń: długi miecz z potężnym jelcem. Pochylił się, żeby zerknąć na klingę. Była czysta. Na ostrzu miecza zabitego mężczyzny śladów krwi nie dało się zauważyć.

– A może znajdziesz tam coś do jedzenia? – krzyknęła czekająca przed rzeźnią Aya. – Może nie całe mięso zgniło i da się coś odkroić?

Elmo znowu poczuł szarpnięcie mdłości. I to perfidnie tylko dlatego, że odruchowo chciał odkrzyknąć: „Wszystko jest świeże, ale nie wiem, czy smakuje ci ludzina”. Kretyński dowcip podsuwany przez coraz bardziej skołowany umysł, który nie radził sobie z oceną sytuacji. Skup się! – łajał się w duchu. Spróbuj myśleć racjonalnie.

– W porządku! – zawołał pod adresem swoich sióstr, wyłącznie żeby je uspokoić.

Potem ruszył dalej, napotykając kolejne zwłoki porozrzucane wzdłuż głównego przejścia budynku w najdziwniejszych pozach. Tutaj już wszędzie walała się broń. Miecze, wojskowe noże, sztylety, a nawet mocno zakrzywione, ostrzone po obu stronach sierpy. Kim byli ci ludzie? To na pewno nie wojsko, choć paru z nich miało na sobie elementy armijnego wyposażenia. Na zwykłych bandziorów jednak to oni również nie wyglądali. Ogolone gęby, przystrzyżone włosy, porządne, wcale nie bardzo brudne rzeczy, które mieli na sobie. Jacyś najmici? Z drugiej strony nie leżeli tak, jak powinni leżeć pokonani najemnicy, którzy stanowili oddział i znali komendę.

Elmo nie znał się na wojnie, za to długo pracował w koszarach i nasłuchał się żołnierskich opowieści. I wiedział z nich, jak wygląda pobojowisko. To proste: żołnierze walczą w szyku, a nie pojedynczo. Bo tylko to ma sens i dlatego tworzy się oddziały. Polegli leżą więc w grupach. A nie jeden w odległości kilku czy kilkunastu kroków od drugiego, jak to miało miejsce w tej przeklętej rzeźni. Kiedy zwłoki żołnierzy leżą w sporych odległościach od siebie? Tylko wtedy, gdy oddział rozsypie się w ucieczce. Ale przecież goniący to nie idioci. Ze wszystkich sił będą dążyć do okrążenia, odcięcia drogi ucieczki i znowu skupią swoje ofiary w jednym miejscu.

No właśnie.

A tutaj? Dlaczego ci ludzie leżą porozrzucani w dużych odległościach między sobą? Dlaczego zwycięzcy nie otoczyli ich, nie przyparli do ściany? Czy jest racjonalne wytłumaczenie? No jest.

Elmo aż się uśmiechnął, bo myśl, która przyszła mu do głowy, choć racjonalna, wydawała się zbyt absurdalna. Tak by leżeli, gdyby ich wszystkich atakował tylko jeden człowiek. Przecież on by ich nie mógł ani otoczyć, ani przyprzeć do ściany.

Zabawne. Chłopak naliczył dotąd już siedemnastu martwych najemników. I jeden człowiek? Ha, ha, ha... Nie mógł zastanawiać się dalej, bo ciszę naznaczoną bzyczeniem much przerwał jakiś nienaturalny dźwięk. Elmo skoncentrował się, unosząc swój gruby kij.

Co to było? Jakby stłumione piłowanie? No ale to przecież rzeźnia, a nie tartak. Coś tu jednak hałasowało. Elmo otrząsnął się, nagle czując chłodny powiew. E tam, po prostu wiatr wieje i szarpnęło jakąś okiennicą czy co tam.

Chłopak powoli ruszył dalej. Zwłoki, które leżały za wielkim stołem do patroszenia, sprawiły jednak, że zatrzymał się znowu. Mężczyzna został prawie przecięty na pół. I to nie rzeźnickim toporem, ale najwyraźniej mieczem. Jego oprawca ponawiał uderzenia raz za razem, jakby chciał potraktować przeciwnika jak wieprzka, którego tusza nie mieściła się na wózku i wymagała rozpołowienia. Okropny widok. Ale... tuż obok leżała broń ofiary. Elmo schylił się po chwili wahania. Miecz nie był tak krótki jak typowa broń piechoty. Ale nie miał też przesadnie długiej klingi, jakie woleli oficerowie. Ostrze wydawało się akurat. W sam raz. Bardzo by mu się taki miecz przydał, a nigdy nie było go stać. Stać... dobre sobie. Nigdy nie mógł nawet marzyć o podobnej broni. A tu? Na terenach pogranicza? Kto zwróci uwagę na jego rzeczy? Tym bardziej że miecz był łatwy do ukrycia w jukach. Ale czy wypada okradać trupa?

Zganił się w myślach. Ta głupia, pieprzona moralność, którą wpojono mu do głowy. Te debilne zasady, honor i przyzwoitość. Dawno już powinien uświadomić sobie, że nie ma zasad. Poza jedną: przeżyj ze wszelką cenę, nie licząc się z niczym.

Elmo przyjrzał się klindze. Była czysta, lśniła kusząco nawet w półmroku, który tu panował. Jak to możliwe? Ciała najemników zostały poranione, pocięte, ich odzież skąpana we krwi. Ta sama krew dosłownie zalewała podłogę. Trudno było znaleźć suche miejsca, żeby przejść, nie mocząc sandałów. A tu na ostrzu miecza nie dostrzegł nawet jednej najmniejszej czerwonej kropli. Jakim cudem? Nikomu z zabitych nie udało się nawet drasnąć przeciwnika, który ich zabijał? Ani jednemu?

I znowu skądś z bliska dobiegł go odgłos jakby piłowania czegoś tępym narzędziem. Elmo przełknął ślinę. Przerzucił swój kij do lewej ręki, a zdobyczny miecz chwycił prawą. Powoli ruszył do przodu, usiłując nie hałasować, ale też i nie wdepnąć w kałużę krwi. Nie dlatego, żeby się brzydził – tłumaczył sobie – tylko dlatego, że śliskie i można się przewrócić.

Tajemniczy dźwięk rozbrzmiewał coraz głośniej. Już nie przypominał piłowania, bardziej charkot. Czy coś w tym stylu. Czyżby ktoś pozostał przy życiu? Jakiś ranny potrzebował pomocy? Elmo przyspieszył kroku, ale zaraz przystanął zaskoczony. Dziwne odgłosy najwyraźniej dobiegały spod stosu parcianych worków do transportu zgromadzonych pod ścianą. Elmo domyślił się, co jest przyczyną hałasu. To nie było piłowanie, to nie było rzężenie rannego. Ktoś ukryty pod stertą płótna po prostu głośno chrapał.

Chłopak nachylił się i podniósł kilka worków. Nie wystarczyło. Ktoś zakopał się znacznie głębiej. Dopiero zdjęcie i odrzucenie na bok prawie połowy stosu ukazało śpiącego mężczyznę przytulonego do wielkiego skórzanego bukłaka. A charakterystyczny zapach jednoznacznie wskazał przyczynę tak głębokiego snu. Facet był po prostu pijany w sztok! Zresztą w tym wypadku dla własnego dobra. Tylko to, że się nawalił, sprawiło, że przeżył całą tę jatkę, która tu się rozegrała, bo nie obudził się i nie ujawnił tym samym swojej kryjówki. Szczęściarz.

Elmo przyjrzał się pijakowi. Starszy gość z rzadkimi siwymi włosami spiętymi w mały kucyk za głową. Barczyste ramiona, stare blizny na rękach. Dość czysta tunika wcale nie najtańszego sortu.

Potrząsnął śpiącego za ramię. Raz, drugi, potem mocniej.

Chrapanie urwało się nagle.

– Co? Co? – Mężczyzna otworzył oczy i powiódł nimi błędnie po otoczeniu.

– Co tu się stało?

Obcy dopiero po dłuższej chwili zogniskował wzrok na najbliższej kałuży krwi.

– Nie wiem – powiedział i zabrzmiało to szczerze. Najwyraźniej naprawdę nie miał pojęcia i przespał spokojnie wszelkie dramatyczne wydarzenia, które się tutaj dokonały.

Elmo tylko westchnął.

– A ty? – zapytał, siląc się na cierpliwość. – Kim jesteś?

Starszy mężczyzna popatrzył mu prosto w oczy.

– Nie wiem – wyznał.

Karczma położona w pasie przyfrontowym, na zapleczu atakujących wojsk nie należała do miejsc szczególnie bezpiecznych. Takie okolice w czasie wojny przyciągały szubrawców najróżniejszego autoramentu, od zwykłych bandziorów przez złodziei, maruderów, dezerterów po znaczniejszych przestępców, którzy uciekli z metropolii, pragnąc ukryć się właśnie tutaj. Tam, gdzie wojsko obejmuje zwierzchnictwo nad danym terenem, władza cywilna słabnie, niewiele ma do powiedzenia i prawie nic nie może zrobić. A armia przecież nie po to jest, żeby łapać rabusiów. Żandarmi mają jedynie rozkaz pilnować porządku, a nie sprawdzać, kto poszukiwany i za co. Nie ich to robota. Toteż od zarania świata wszelkie szumowiny ciągnęły do takich miejsc w poszukiwaniu azylu i okazji do zarobku. Niekoniecznie takiego, który zainteresowałby poborcę podatkowego i który dałby się wpisać w rejestr.

Dlatego też młoda kobieta, która stanęła w drzwiach karczmy, wzbudziła powszechne zdziwienie. Ona... ona była sama. Miała na sobie białą, nieskazitelnie czystą sukienkę, czyli strój dokładnie odwrotny do tego, jaki przydałby się w podróży. I w ogóle jakoś tak... Nikt z obecnych nie umiał ubrać własnych odczuć w odpowiednie słowa. Ona wydawała się za młoda, za ładna, za elegancka, za dobrze urodzona, za bogata, zbyt kulturalna i zbyt bezbronna, jak na otoczenie, w którym się właśnie znalazła. Co ona tu robi? Bo w to, że chyba tylko szuka guza, nikt z obecnych nie wątpił.

Dziewczyna jednak nie zwracała uwagi ani na ludzi okupujących główną salę karczmy, ani na wlepione w nią namolne spojrzenia mężczyzn. Podeszła do szynkwasu i zwróciła się do stojącego za nim rosłego mężczyzny.

– Gospodarzu, czy znajdzie się dla mnie jakiś pokój gościnny?

Karczmarz nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej i dla niego obecność kogoś tak dalece należącego do innego świata była czymś niewyobrażalnym. W końcu udało mu się odnaleźć głos w gardle.

– Gości u mnie dużo. – Wskazał na pełną salę. – Ale te ochlapusy upadną na podłogę tam, gdzie siedzą, i w tym samym miejscu zasną, więc pokój jest. Jak najbardziej.

– Zatem każ go przygotować.

– Yyy... znaczy co przygotować?

– Pokój, o którym mówimy.

Gospodarz przygryzł wargi i patrzył przez moment bez zrozumienia, potem jednak jakaś myśl zaświtała mu w głowie.

– A co w nim przygotować konkretnie? – zapytał zaciekawiony.

– Zmienić pościel na świeżą, posprzątać i wywietrzyć. Płacę oczywiście z góry, jeśli tego żądasz.

Karczmarz skinął na jednego ze swoich pomocników i półgłosem wydał instrukcję, wskazując palcem sufit.

– Przynieś tam jakąś pościel, jak znajdziesz, śmieci odgarnij i okna pootwieraj. – Przeniósł wzrok na zjawiskowego gościa, który stał przed nim, i dodał głośniej: – A wolno spytać, jaki jest cel waszej podróży, panienko?

– Ależ oczywiście. – Dziewczyna nieoczekiwanie uśmiechnęła się ciepło. – Przecież nie będę trzymać tego w tajemnicy. – Zrobiła minę, jakby chciała zganić sama siebie za to, że nie zaczęła od razu od najważniejszej kwestii. – Przyjechałam tu, bo szukam wszelkich burd, wielkich bijatyk, walk na miecze, ludzi leżących pokotem...

Gospodarz wybałuszył oczy i tak już został na dłuższą chwilę. Opanował się z najwyższym trudem.

– A walki, żeby zobaczyć, to w góry trzeba iść. – Wskazał palcem okno, za którym majaczyły zatopione w porannej mgle, zalesione szczyty. – Tam, gdzie Luan atakuje Arkach. Ale wojaki mogą nie dopuścić cywila na front.

– Ja nie szukam wojny – żachnęła się dziewczyna. – Chodzi mi o to, czy ludzi nie pozabijano w okolicy. W większej liczbie.

– A ile to większa liczba? – odparł gospodarz pytaniem.

– Pięciu na przykład.

– E, pięciu zabitych to jeszcze dzisiaj wieczorem panienka zobaczy.

– To dziesięciu? Piętnastu?

– No to już może być problem, bo żandarmi jednak przychodzą i spokój robią, panienko. Ale i to się może zdarzyć.

– Znowu źle się wyraziłam. Czy doszły do ciebie jakieś słuchy, gospodarzu, że nieznani sprawcy wybili do nogi jakiś oddział?

Mężczyzna przesunął dłonią po szczeciniastej brodzie.

– Tak ostatnio to nie – powiedział. – Ale jak tylko dojdą mnie słuchy, to od razu panienkę zawiadomię. – Zastanawiał się, czy wypada zapytać, po co jej takie widoki. Natchnienia szuka? Poetka jakaś czy co? – A jeśli nie przeszkoda... To po co panience jakieś bijatyki?

– Oddaję się poszukiwaniom – odparła enigmatycznie. – Bardzo konkretnym. I bardzo dużo zapłacę za wiadomości.

– O dużej liczbie zabitych cywilów?

– Tak.

– A o własnym bezpieczeństwie to panienka myśli?

– Umiem zadbać o siebie – odparła kategorycznie i bez chwili zastanowienia.

Gospodarz wzruszył ramionami. No, przekonamy się, pomyślał. Już dzisiaj wieczorem. A może i wcześniej.

Wyjął spod kontuaru zwój papieru i pióro, które umoczył w kałamarzu. Strefa wojny, szpiegów się boją, to i kazali rejestr prowadzić.

– Jakie imię mam wpisać, panienko?

– Io.

Aż odchrząknął.

– Jakie?!

– Io – powtórzyła.

– Takiegom jeszcze nie słyszał.

Dziewczyna nie speszyła się, patrząc mu prosto w oczy.

– Takiej kobiety jak ja też jeszcze nie widziałeś. Zapewniam.

Zaina wyprzedziła dwa muły prowadzone przez Ayę, wzięła Elma za łokieć i poprowadziła jeszcze dalej do przodu. Zwolniła, dopiero kiedy znaleźli się poza zasięgiem głosu.

– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zabrałeś Dziadka?! – warknęła.

Stary pijak zagarnięty przez jej brata z rzeźni nie przypominał kogoś, kto zasłużyłby na miano „Dziadek”. Ale tak nazwała go Aya i jak większość źle dobranych przezwisk, to właśnie określenie przylgnęło natychmiast.

– A co? Miałem go zostawić? – żachnął się chłopak. – Gdyby mordercy wrócili, to przecież zabiliby go od razu jako jedynego świadka.

– On nie może być świadkiem, bo przecież niczego nie pamięta.

Ot, logika jego siostry. Elmo oczami wyobraźni już widział Dziadka, jak tłumaczy zabójcom, że niczego nie powie o masowej zbrodni, bo niczego nie pamięta. A oni wierzą i odjeżdżają, zostawiając go w spokoju.

– Wziąłem go z nami, bo sam sobie nie poradzi. Całkiem stracił pamięć.

– A czym go będziesz karmił? Nie mamy już zapasów.

– Nie wygląda na głodomora. Wódka zdaje się mu wystarczać.

– A co będzie, jak mu się skończy?

Elmo zaczynał tracić cierpliwość.

– Wziąłem go, bo jest sympatyczny i w przeciwieństwie do ciebie przez cały czas pogodny!

– Bo przez cały czas nasączony!

– To poproś go o kilka łyków i również pokaż światu swoje sprzyjające oblicze – postanowił jej przyciąć. – To będzie pierwszy raz od początku tej podróży.

– Zobaczysz, że on przyniesie kłopoty.

– Nie kracz. – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zatrzymał się nagle i wyciągnął rękę, wskazując niewielkie zagłębienie tuż obok drogi. – O tu.

– Co tu? – dała się zaskoczyć Zaina.

– Strumyczek szemrze. Jak pójdziemy za nim w głąb lasu, to na pewno znajdziemy doskonałe miejsce na nocleg.

Dziewczyna rozejrzała się uważnie, ale najwyraźniej niczego nie dostrzegła, bo westchnęła w końcu.

– Przynajmniej masz dar orientowania się w terenie – przyznała po chwili.

– Ja też cię kocham – odparł.

Oboje zaczekali na Ayę, która prowadziła muły z ich skromnym dobytkiem na grzbietach oraz ze starym pijakiem, siedzącym okrakiem na jednym z nich. Pogoda ducha malująca się na jego obliczu powinna być zaraźliwa, ale dziewczęta były zbyt zmęczone, by dać się ponieść.

Z trudem udało im się zejść ze szlaku, bo krzaki przy drodze rosły bardzo gęsto. A podstawową zasadą bezpiecznego noclegu było przecież niezostawianie widocznych śladów. W końcu udało się przeprowadzić zarówno zwierzęta, jak i trochę lejącego się przez ręce Dziadka głębiej, do miejsca, które znajdowało się tuż przy strumyku, a jednocześnie podróżujący drogą nie mogli go zauważyć.

– I co? – Aya rozglądała się z rezygnacją. – Znowu nawet bez ogniska?

– W głodzie i chłodzie hartują się dusze – Elmo powtórzył sentencję często wygłaszaną przez ich matkę, którą ledwie pamiętali. – Nie w spełnianiu zachcianek.

– Ja chętnie zamienię trochę głodu na jedną malutką zachciankę – zripostowała Aya.

– Jesteś głodna, dziecko? – zainteresował się Dziadek.

– No trochę już tak. Nic nie jedliśmy od wczorajszego ranka.

– A czemu od razu nie powiedziałaś? – obruszył się mężczyzna. – Mam w worku ser i placki.

Dziewczyny spojrzały po sobie, a potem zdziwione na niego.

– To ty straciłeś całą pamięć, ale wiesz, co masz w podróżnym worku?

– Ano tak. – Mężczyzna sprawnie rozwiązał supeł i grzebał już w swoim bagażu. – Wiem też, co mam w bukłaku.

– A pamiętasz swoje imię? – zainteresował się Elmo.

– Nie.

– A to, kim jesteś?

– Również nie.

– Mówisz jak ktoś wykształcony.

– Ty też – odparł Dziadek i zaczął dzielić ser, kładąc odpowiednie porcje na grubych plackach.

Usiedli pod najbliższym drzewem, licząc trochę na to, że gęste, bogato ulistnione gałęzie utrzymają choć trochę iluzorycznego ciepła. Ludzie zawsze instynktownie wybierają schronienia, które posiadają coś w rodzaju dachu.

Dziewczęta, co było dużym zaskoczeniem dla mężczyzny, który obserwował je uważnie, wcale nie rzuciły się na jedzenie i nie zapchały sobie od razu ust. Obie odrywały po małym kawałku, który potem żuły długo. Nigdy nie brały do ust tyle, by uniemożliwiło im to udział w dyskusji, którą zainicjował ich młodszy brat.

– A nie pamiętasz, kim jesteś? Nie masz żadnych skojarzeń?

Dziadek aż się skrzywił, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek.

– Niczego nie pamiętam.

– A jaki masz zawód?

– Nie wiem.

– Ciekawe. Mówisz jak człowiek kultury, a jednocześnie masz muskularne ręce, w dodatku poznaczone bliznami.

– Najgroźniejszy z obrońców biblioteki – podpowiedziała Aya, a mężczyzna parsknął śmiechem.

– Albo nieustraszony zabójca smoków ze swoim oddziałem krwiożerczych filozofów.

Tym razem roześmiały się dziewczyny. Elmo tylko kręcił głową.

– Tak doskonale zachowane funkcje intelektualne przy jednoczesnej całkowitej utracie pamięci. No nieprawdopodobne.

– Właśnie. – Dziadek pociągnął duży łyk ze swojego ogromnego bukłaka.

– Może utrata pamięci została spowodowana tym, że byłeś świadkiem dramatycznych zdarzeń? Może to efekt koszmarnej zbrodni?

– Albo nadużywania alkoholu? – mruknęła Zaina. – Bez urazy oczywiście.

Aya wyciągnęła rękę i dotknęła przedramienia mężczyzny.

– Zastanawiam się, kto może mieć takie mięśnie i tyle blizn? Może drwal?

Dziadek drgnął nagle.

– Drwal! – powtórzył jakby olśniony. – To coś mi mówi. Chyba.

– Mhm – zgodził się Elmo z uprzejmości. – Pierwszy w historii robotnik leśny, który wysławia się z prawidłowym akcentem.

– No czekaj. – Aya trwała przy swojej koncepcji. – A co jeszcze masz w swoim worku? Pamiętasz?

– Mam ciepły koc. Eleganckie ubranie. Siarkę na insekty...

Elmo chciał zakpić na temat połączenia drwala z elegancją, ale mężczyzna nagle uderzył dłonią o kolano.

– Wiem, co wynika z połączenia tych rzeczy – wykrzyknął. – Jestem żołnierzem.

– Przypomniałeś sobie?

– Nie. Tylko że wszystko do siebie pasuje. Znasz trzy zasady, które każdy żołnierz musi spełnić na polu walki?

– Nie znam. – Chłopak zaprzeczył ruchem głowy.

– To słuchaj. – Dziadek rozcapierzył palce u prawej dłoni i zaczął je kolejno zginać. – Po pierwsze, na polu walki musisz być zawsze elegancki. Po drugie, nie wolno ci się zgubić. Po trzecie, jeśli jednak się zgubisz, to pamiętaj, że ciągle masz być elegancki!

Dziewczyny zaczęły się śmiać, a Elmo zamarł w zdziwieniu. Tylko mężczyzna patrzył teraz nieufnie.

– No co? Przecież wszystko pasuje: mam muskuły, blizny i eleganckie ubranie. Jestem żołnierzem.

Tajemnicza podróżniczka pojawiła się w głównej sali karczmy, w chwili gdy na zewnątrz zapadał właśnie zmrok. Tym razem Io zamiast lśniąco białej sukni miała na sobie szeroką, chyba dahmeryjskiego kroju spódnicę, wysokie buty z cholewami i ciepłą skórzaną kurtkę podbitą barankiem. Ten pseudogóralski strój dalece bardziej pasował do tego wnętrza niż poprzedni, ale i tak ściągał spojrzenia bywalców równie mocno, jakby jego właścicielka pojawiła się tutaj nago.

No, zaczyna się, pomyślał gospodarz za ladą, widząc pierwszą próbę szturmu – wielkiego, prymitywnego i spoconego draba, który zastąpił dziewczynie drogę.

– Ej, lala, cho no tu. Do mnie.

– Nie byłam z wami umówiona, panie – odparła Io oschle.

– Ha! Ale pana znasz. Wiesz, kto jestem?

– Proszę, zejdź mi z drogi, panie.

– No dalej. – Drab wyciągnął rękę w kierunku bioder dziewczyny.

Io zrobiła krok do przodu, prawie przyklejając się do wielkiego mężczyzny, a potem uderzyła go od dołu otwartą dłonią, nawet niezbyt silnie, ale za to... dokładnie między szeroko rozstawione nogi. Kiedy stracił oddech i zaczął zginać się wpół, zgrabnie uskoczyła na bok, a potem, omijając przeszkodę, ruszyła znowu w stronę szynkwasu.

Biesiadnicy na sali rechotali głośno. Ale każdy, kto miał rozum, wiedział, że to nie koniec kłopotów dla obcej. Ta jednak zdawała się niczym nie przejmować.

– Gospodarzu, daj mi, proszę, szmatkę nasączoną w wódce – zadysponowała.

– Szmatkę?

– No tak. Muszę umyć sobie dłoń, którą go uderzyłam.

Kiedy zdziwiony niecodziennym zamówieniem karczmarz spełnił jej prośbę, dodała:

– Czy udało ci się znaleźć odpowiedniego człowieka?

– Tak, pani. – Nie mógł oderwać wzroku od szmatki, którą dokładnie wycierała sobie dłoń. Marnować wódkę tylko po to, żeby rączkę umyć? No ale... klient płaci, klient żąda. Nie ma dziwne, jak mówili w wojsku.

– Czy przewodnik jest godny zaufania?

I co tu odpowiedzieć? Gospodarz sam nigdy po górach się nie pałętał. On prowadził porządny, zyskowny interes nie po to przecież, żeby sobie tyłek po chaszczach telepać. Mógł się opierać tylko na opiniach, które słyszał. No ale z drugiej strony na ludziach się znał i wiedział, kto mówi prawdę, a kto łże. No mniej więcej przynajmniej.

– Z tego, co wiem, jak dotąd nie obrabował ludzi, których prowadził. A przynajmniej nie w czasie, kiedy spali – zażartował.

Jej uśmiech świadczył, że doceniła dowcip.

– Na szczęście nie boję się ani rabunków, ani zasypiania w towarzystwie nieznajomych – wyjaśniła. – Gdzie on jest?

Gospodarz podniósł rękę i strzelił palcami. Zza najbliższej ławy podniósł się starszy mężczyzna z krótko ostrzyżoną siwą brodą. Był ubrany na modłę tutejszych górali, w filcowe spodnie i skórzaną kurtę. Jego głowę ozdabiał kapelusz z szerokim rondem, którego nie zdjął nawet w karczmie. Wyglądał na ogarniętego, jeśli chodzi o sprawy światowe, dopóki nie podszedł bliżej. Biła od niego okropna woń, będąca rezultatem wymieszania smrodu źle wyprawionych skór, dymu z wędzarni i chyba capa.

– Jestem Faron – przedstawił się ochryple.

– Io. – Dziewczyna wyciągnęła rękę w jego kierunku. Nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, ale przynajmniej się nie speszył.

– Wielu jużem kupców przeprowadził przez góry... – zaczął, ale nie dała mu dokończyć.

– Zbójowanie znasz? – zapytała. – Na rabunek chodziłeś?

Zawahał się przez chwilę, a potem odparł:

– Tak, znam zbójowanie. Potrafię panienkę ochronić.

– A ja ochrony nie potrzebuję. Chcę wiedzieć, czy się nie zlękniesz.

Wzruszył ramionami.

– Strachu nie znam.

– To dobrze. – Patrzyła na niego uważnie, a najwyraźniej lustracja musiała wypaść korzystnie, bo dodała: – W takim razie zaraz wyruszamy.

Teraz dopiero go zadziwiła. Nie tylko jego zresztą. Gospodarzowi wypadł z ręki jeden z kubków, które wziął, żeby nalać na przybicie transakcji.

– Jak zaraz? – Przewodnik nie mógł uwierzyć. – Przecież właśnie zmrok zapada.

– A co nam nie pasuje w ciemnościach? – zapytała.

– No właśnie to, że ciemno. Koń się potknie.

– Nie będziemy zatem jechać w siodłach, weźmiemy wierzchowce za uzdy i poprowadzimy za sobą.

– A jak człowiek się potknie? – Faron wskazał Io palcem.

– Ten człowiek się nie potknie. – Również pokazała na siebie. – Bo ten człowiek weźmie sobie kij. I radzę też drugiemu człowiekowi – przeniosła palec, wskazując teraz na przewodnika – żeby też wziął kij do ręki. Wtedy i on się nie potknie.

– Ale nocą się nie podróżuje!

– Dlaczego?

– Dzikie zwierzęta grasują!

– Niby jakie? Jak niedźwiedź podejdzie, to rzucimy mu torbę z żywnością i uciekniemy. A cała reszta nas nie zaatakuje z zupełną pewnością.

– Wilki też nie?

– W zimie to może. Doprowadzone głodem do ostateczności mogłyby się rzucić na człowieka. Ale w lecie? Mając żarcia w bród? Nigdy w życiu.

– A dziki?

– Uwierz mi, kiedy dzik spotka w lesie człowieka, to boi się tak samo jak on. Każdy z nich chce uciekać. Chyba że locha z małymi. Ale co locha z małymi miałaby robić w nocy na środku drogi? Co?

– No dobra, dobra. – Przewodnik przyjął jej częściowo kpiący, częściowo drwiący ton. – A jak na węża po ćmicy panienka nastąpi?

– Wąż na drodze to tak. Tak – przyznała mu rację. – Wąż rzeczywiście lubi wygrzewać się w promieniach słońca na samym środku traktu. To prawda. Ale skąd wąż weźmie promienie słońca w samym środku nocy, na to nie mam żadnego pomysłu.

Przekorna baba! I choć absolutnie nie zgadzał się z tym, co mówi, to jednak rogata dusza tej dziewczyny zaczęła się właśnie przewodnikowi podobać.

– Nikt nie podróżuje w nocy, panienko! – powtórzył więc bardziej już z obowiązku, niż żeby ją przekonać. – Nikt!

– Będziemy zatem pierwsi.

Góral sięgnął po ostateczny argument.

– A jeśli nas zbójcy zaatakują? Wtedy dwa kije nie wystarczą...

– Jacy zbójcy? – Nie posiadała się ze zdziwienia. – Przecież przed chwilą ty sam, były rozbójnik, powiedziałeś, że nocą nikt nie podróżuje. Więc na kogo mieliby zbójcy czekać po ciemku na trakcie?

Przewodnik poddał się w dyskusji, machając ręką, a gospodarz zaskoczony upuścił drugi kubek. Patrzył na dziewczynę rozszerzonymi oczami.

– Ha! No... tak! Toż to z rozumu wynika – powiedział. – No ona ma rację. Że też mi to nigdy do głowy nie przyszło.

– To był oszust – oznajmił Dziadek, kiedy tylko ruszyli w dalszą drogę.

– Skąd wiesz? – Zaskoczony Elmo o mało nie potknął się na jakiejś dziurze, która ziała na samym środku gruntowej drogi.

– Przez cały czas się do ciebie uśmiechał.

– I to wystarczy, żeby kogoś nazwać oszustem? Nikt nigdy się do ciebie nie uśmiechnął?

Siwy mężczyzna tylko westchnął, najwyraźniej nie zamierzając mówić nic więcej, ale Elmo napierał.

– Wytłumacz, proszę.

– O żeby cię... No dobrze. Powiedz mi, kto się do ciebie uśmiecha.

– Wszyscy?

– Mhm. A jeśli odrzucisz matkę, ojca, siostry, kochankę i wszystkich bliskich, kumpli od wina i ludzi, którym opowiadasz udane dowcipy, to kto się do ciebie uśmiecha?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Copyright © by Andrzej Ziemiański Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2024

Wydanie I

ISBN 978-83-7964-992-1

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski Robert Łakuta

Ilustracja na okładce Piotr Cieśliński

Projekt okładkiSzymon Wójciak

IlustracjePaweł Zaręba

Redakcja Karolina Kacprzak

KorektaMagdalena Byrska

Skład wersji elektronicznej [email protected]

Sprzedaż internetowa

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/