Utwory dramatyczne - Maria Konopnicka - ebook

Utwory dramatyczne ebook

Maria Konopnicka

0,0

Opis

Utwory dramatyczne” to zbiór dzieł Marii Konopnickiej, poetki i nowelistki okresu realizmu. Jest ona uznawana za jedną z najwybitniejszych polskich pisarek.

Na zbiór "Utwory dramatyczne" składają się zarówno ukończone dzieła jak i fragmenty dramatycznej twórczości Marii Konopnickiej. Znana głownie jako poetka i nowelista w znajdujących się tutaj utworach dowodzi również nieprzeciętnego talentu dramatopisarskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 98

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maria Konopnicka

UTWORY DRAMATYCZNE

Wydawnictwo Avia Artis

2023

ISBN: 978-83-8226-979-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Jerzy Bohusz

Komnata obszerna w stylu XVI wieku; sprzęty ciężkie, dębowe: na prawo ogromny rzeźbiony kredens, na nim srebrne dzbany i misy; w pośrodku stół okrągły, wzorzystym kobiercem pokryty, na nim ksiąg kilka w wspaniałej oprawie z klamrami; na lewo marmurowy komin; przed nim rozesłana niedźwiednia; nieopodal wygodne siedzenie. W głębi podwoje, przysłonięte makatą. — Na ścianach kilka pięknych obrazów i parę sztuk broni. — Zmierzch jesienny; kozaczek dokłada drew na ognisko. —
MACIEJ RAWA. Drew mi nie żałuj! W narożnej komnacie Narządź posłanie dla księdza; a z rana Do mszy ze dzwonkiem, ty — i Michał drugi! — A wara w kułak śmiać się, jak grzechotka, Bo, jak Bóg w niebie, grzbiet z pletnią się spotka! KOZACZEK. To z zakrystjana, proszę jegomości... Tak przez nos śpiewa... MACIEJ. No, no! z zakrystjana... Już wy tam zawsze jakieś przypadłości Pomiędzy sobą, infamisy, macie. — A czy to nie wiesz, przed kim do posługi Stajesz w kościele? — Hę? co?... to nie żarty.To jest Majestat Boży! — (zapala światło) Te świeczniki Zanieś na skrzydło! (oddaje chłopcu dwa ciężkie, srebrne, kilkoramienne lichtarze, chłopiec wychodzi)  — A zagaś je znowu,Lecąc na oślep! — (chwila milczenia; zwraca się do Jana Ponowy, leśnika starosty, zajętego czyszczeniem kordelasa w bogatej oprawie) — Tak mi się coś zdawa, Że cała wasza jutrzejsza wyprawa Na owe w lasach podkomorskich dziki, Te sfory gończych i kundle i chartyZostaną doma — PONOWA. Co znów waść? — MACIEJ. Pan chory, Jeszcze się z jednej nie wylizał biedy... A wam się żąda nowego znów łowu... W domu apteka, mastyki, doktory, I jakieś smutki i kwasy... Od kiedy Wrócił z festynu od referendarza, Chodzi, jak struty, i w oczach mi gaśnie,W jakimś frasunku i w jakiejś tęsknocie. — (trzęsie głową) Źle! źle, mój panie Ponowa!... PONOWA. Toż właśnie Muzyki lasu rzeźwiącej mu trzeba! Kniei i trąbki i echa... i grania Łowieckich haseł, ogarów... i nieba Z jesiennym wichrem... i konia, co w locie Ziemi zaledwie dotyka, jak ptaszę... A tuman z drogi i z myśli rozgania!... Właśnie się dobrze obława nadarza! — Pan się rozsmuci... MACIEJ. I!... co mi tam Wasze Prawisz! Rozsmuci!... Ot, także medyki!... Lasu mu trzeba!... Zapewne naboju Drugiego w ramię, jak ongi!... Muzyki Kniei! ogarów! — A toć już z daleka Człowiek aż głuchnie, wyszedłszy ze dwora; Tak to sobactwo ujada i szczeka,Nawet Zdrowaśki nie zmówisz w spokoju... (sentencjonalnie zażywając tabakę) A ja powiadam memu Jegomości: Innego tutaj lekarstwa potrzeba... I niebieskiego podobno doktora, Boć wszystkie smutki te i te tęskności, Co ćmą się niosą, jak tatarskie strzały, Stamtąd!... o!... z gniazda kalwinów powstały... (ukazuje palcem) A was tam jeszcze coś ciągnie! PONOWA. Do licha! Co mi tam patrzeć, jak Boga kto chwali, Jeżeli pełno dolewa kielicha, A na obławie w sam łeb dzika wali — Po katolicku! — MACIEJ. Tfu, do paralusza!... Waćpan mi bluźni! Waćpan nie pamięta, Że szlachcicowi religia rzecz święta!...Że... (Ponowa się śmieje. Maciej, spostrzegłszy to, mówi) ...To nie śmiechy! — PONOWA. A niechże ja waści Tak się napatrzę!... Czy by też kto wierzył, Że w starym taki animusz i dusza?... Ot, gdyby przyszło do jakiej napaści,Waśćbyś wystrzelił wpierw, nim jabym zmierzył. (Maciej słucha zamyślony) No! bez frasunku!... Jak gadać, to szczerze! (zbliża się i mówi z cicha) Pana nie żadne kalwińskie pacierze Wabią w gościnę; ba! nawet nie dziki, Choć tak gwałtownie rozgorzał do kniei... Innej on szuka i żąda muzyki, Nie echa rogów łowieckich! Ja bacznie Umiem poglądać... to proszę Aspana, Nieraz widziałem, że stał na polanie. Jak niepamiętny, choć palba grać zacznie I zwierz na niego wychodzi, Mosanie. Głowa spuszczona, twarz smutkiem oblana. Właśnie jak człowiek, co nie ma nadziei — To wszystko idzie z afektu... MACIEJ. Co, Wasze?PONOWA. Cóż się Waść zrywasz?... Czy Turkiem was straszę? Czy Tatarzynem?... At! bieda prawdziwa,Kiedy kto dyskurs nie w porę przerywał — (Zabiera się do czyszczenia broni)MACIEJ. Dla Boga, mówcież! Wszak ja nań z maleńka Dmuchał i chuchał; ot, jak mnie widzicie, Takem go temi piastował rękami — Takbym za niego dał stare to życie!... Nie dziw, że serce wszystkiego się lęka, Kiedy miłuje! — To mówcież! PONOWA. Bóg z wami! — Powiadam tedy, że cała ta bieda Idzie z afektu do Imć panny Ewy. — MACIEJ. Matko Chrystusa!... a toćże pan stary Nigdy kalwinki poślubić mu nie da!A czy to w Polsce nie stało już dziewy!.. (Reszty brak).

Fragment

Las — okolica pusta — zmierzch. EWA. Nie!... Nie Chcę! Nie Chcę! PAN.  Ewo, moja Ewo! Jeden całusek... EWA. Taj puszczajcie, Panie! Ojciec drwa, rąbie... Będę krzyczeć... PAN.  Cicho! Cicho, poganko! Będziesz ty rozbudzać O jeden całus wszystkie leśne echa? Miejże też rozum! Posłuchaj mnie tylko... No, nie rwij się tak! Nic złego... posłuchaj! Czy wiesz ty, na co ty rozkwitłaś, dziewko? Na to rozkwitłaś, żeby cię chłop nędzny Mógł bić tak samo, jak swe bydlę bije, Kiedy pijany powraca z jarmarku, Żebyś dźwigała worki, pełne mlewa, Na tych ramionach gibkich, jako trzcina... Żebyś schylona do ziemi, chwast pełła I brudne dzieci nosiła... EWA.  E!... Zaś tam!... Mnie ta nie pilno pod czepiec. — PAN.  Posłuchaj. Jeżeli kochać mnie będziesz, ja, dziewko, W moim ci dworze dam białą świetlicę, Wstąg ci nakupię kram cały złocistych I do roboty zaganiać nie będę. Tylko mnie kochaj... kochaj... EWA.  Puśćcie, Panie! PAN. Cicho, ty wiedźmo! Czego krzyczysz? EWA.  Ale! A nie widzicie, jak to na wyrębie Ta osiczyna drży ze strachu o mnie? Ta osiczyna to jest moja siostra, Bom ja w chałupie u tatusia jedna. A nie widzicie, jak się ten dąb trzęsie, Jakby chciał podnieść sękate ramiona I mnie obronić... To jest brat mój, Panie, A nie widzicie, jak mgła wstaje sina, Żeby mnie zakryć swoją chustą białą? To matki mojej duszyczka, co w niebie Spokoju przez nas nie ma... (płacze) PAN.  Dziewczę moje, Nie płacz, bo myśleć będę, że to gwiazdy Płaczą nad ziemią brylantową rosą... Nie płacz... Stój chwilkę... Ja twą stopkę bosą Chcę zapamiętać, bo tutaj rozkwitnie Jutro konwalja leśna, gdzie ty stoisz. No, nie uciekaj! Czego ty się boisz? EWA. Was, Panie... Nocki, co na ziemię spada — Tego puszczyka, co się tam odzywa... Ogników z bagna, co są ognioduszki... Ojca... taj Boya... PAN. A masz ty kochanka? EWA. E!... Skądby znowu!... PAN. Skądby?... Z tych wiosennych Tchnień, co te brzozy kołyszą do spania, Z wieczornych tęsknot, z uśmiechów poranka, Z echa, co piosnki twoje w dal roznosi, Z pieszczot tych ptasząt, co gniazdeczka ścielą, Z jasnych warkoczy twoich przędzy lnianej, Z czarności twoich ocząt... z rzęs spuszczonych, Z bieli twych ząbków... z purpury twych ustek, Z tego westchnienia, co nie wiedzieć czemu Podnosi piersi twe dziewczęce... Z pary Z oddechu.... z skrzypek, z rumieńca przy tańcu, Z grania fujarek... Z łąk skoszonych woni... EWA. Z tego wszystkiego miałby zaś być... niby... PAN. Tak, tak! Uśmiechnij się jeszcze! Dziewczynę, Jak ty, prześliczną Pan Bóg na to stworzył, Żebyś się ludzkim oczom uśmiechała, Jak zorza!... I cóż? Czemuż się nie śmiejesz? EWA. Nie mogę, Panie. Tatusia się boję. Tatuś mnie bije, kiedy na przełazku Śmiech mój zasłyszy. Choć ja tam nie taka, Jak druga, żeby chłopców wabić śmiechem. Do płaczu częściej mi, niźli do śmiechu. Sierockie życie... PAN. A kto cię całuje? EWA. Ktoby zaś znów mnie miał całować! PAN. Pewno? EWA. Chłopcy mnie zowią hardą Jewką. PAN. A mnie, Gdyby mi ciebie ojciec oddał, tobyś Całować chciała? Tobyś nie płakała? EWA. Taj, czego, Panie? Wybyście nie bili. PAN. Jabym całował... całował... całował... EWA. Puszczajcie, Panie! PAN. Widzisz! ty mnie nie chcesz! EWA. E!... Ktoby nie chciał jasnego miesiąca, Albo słoneczka złocistego... Albo Tej modrej gwiazdy?... PAN. Więc czemu się boisz? EWA. Bo wy mnie, Panie, obronić nie chcecie Przed wstydem... PAN. Co ty?... Jaki tam wstyd! EWA. Ale!... PAN. Posłuchaj, Ewa! Ja przyjde wieczorem Do twojej Chaty... Cóż, mam przyjść? No, jakże? EWA. Do chaty, Panie? Chata jest strzeżona! PAN. Któż to jej strzeże tak? Czy ojciec stary? EWA. Najpierw jej strzeże Jezus miłosierny, Co tam na krzyżu czarnym jest rozpięty, A koło krzyża głóg roście kolący I broni drogi do chaty... I bocian, Co się na dachu ściele, tak klekoce, Jak stróż kołatką... I płot nasz chruściany, Co myszkę polną ledwo że przepuści, Albo jaszczurkę... A potem te wrota, Co tatuś, idąc, schyla pod nie głowę Białą, jak jabłoń, kiedy stoi w kwiecie, I próg lipowy, co na nim we święta Siadają, gwarząc, gospodarz starzy, A potem żóraw, co u studni skrzypi,

Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne

»...Ponad wiekami lecim —  i patrzym — i płaczem«.  Zygmunt Krasiński.

Hypatya

Hypatya, córka sławnego matematyka Teona, urodziła się w Aleksandryi, przy końcu IV-go wieku. — Obdarzona bystrym i podniosłym umysłem, poświęciwszy się naukom pod kierunkiem ojca swojego, wkrótce przewyższyła go w sławie. Wstąpiwszy do szkoły platońskiej, wykładała słuchaczom wszelkie działy filozofii i matematyki z właściwą sobie poważną swobodą słowa, traktując wielkich mężów godnie i roztropnie. Napisała »Kanon astronomiczny« i komentarz do Diophanta, jak również do »Konika stojcheja« Apolloniusza.  Piękna i kształtna, była w życiu sprawiedliwą i niepokalaną. Współobywatele czcili ją dla jej szczególnej skromności — i z podziwem o niej mówili. Wykłady swoje rozpoczynała zwykle od matematyki, a oparłszy się o jedną z jej niezbitych podstaw, zstępowała w pełnej siły i trafności dedukcyi do różnych działów wiedzy, objętych wówczas wspólną filozofii nazwą. W liczbie uczniów tej młodej poganki, której audytoryum stanowiło wszystko, co było świetnem i wykwintnem w Aleksandryi, znajdowało się nawet wielu chrześcijan; między innymi Synesius z Cyreny, późniejszy biskup Ptolemaidy, który w listach swoich złożył hołd wzniosłemu umysłowi Hypatyi.  Tak świetne powodzenie młodej filozofki, która objęła dziedzictwo dwuwiekowej sławy wielkich aleksandryjskich myślicieli, wzbudziło niechęć w duchowieństwie, pożądającem niepodzielnej nad umysłami władzy. Niechęć ta, wzrastając stopniowo, sprowadziła nareszcie tragiczne rozwiązanie, które tak opisuje Wolf w przytoczonem już dziele swojem: »Mulierum graecorum fragmenta« (Hamburg 1735 r.) — »Zdarzyło się raz, iż Cyryli, biskup kościoła chrześcijańskiego, przechodząc około domu Hypatyi, ujrzał był wielki tłum, tak koni, jak ludzi, z których jedni zbliżali się, inni oddalali, inni wreszcie pozostawali na miejscu. I kiedy zapytał, coby to był za tłum i z jakiego powodu takie zbiegowisko, odpowiadali mu przechodnie, że to tak odwiedzają Hypatyę filozof kę i że to jest jej dom. O czem dowiedziawszy się Cyryli, powziął taką zawiść, że poprzysiągł jej śmierć — i to śmierć najhaniebniejszą. Gdy tedy Hypatya, według zwyczaju, wydalała się z domu, wielu namiętnych, wyzutych z bojaźni bożej ludzi, prowadzonych przez Piotra lektora, zmówiwszy się, ściągnęli ją z woza w pobliżu kościoła, zwanego Cesareum a obnażywszy z szat, okrutnie zabili, rozszarpane jej ciało kawałkami rozrzucając po mieście. — Stało się to w czwartym roku biskupstwa Cyrylla, za konsulów Honoryusza dziesiątego i Teodozyusza szóstego, w miesiącu marcu, podczas wielkiego postu«.

I

(Pobrzeże morskie; na prawo widać biały portyk domu Hypatyi; na lewo przystań i rozpaloną latarnię Faros. Burza. Noc. — Rzecz dzieje się w Aleksandryi w r. 415) PIOTR LEKTOR. Z burzą mi spadasz! Myślałbym, żeś przebył Przestrzeń, dzielącą cię od Aleksandrji, Na chmurze, jako na czarnym rumaku... Żeś go popędzał wichrem, jako biczem... I żeś błyskawic ostrogi złociste W obadwa boki wbijał mu zdyszane... Cały gościniec od Nitrji aż tutaj Grzmiał pod kopytem twojego rumaka... A nawałnica, rwiąc cedry i palmy, Długim ich włosem zmiatała twą drogę... Przybywasz wreszczie, ajko duch, z rozwianym Na wiatr kapturem... (grzmot wzmaga się) ...Grom wita cię salwą! AMONIUSZ. (młody mnich z gór Nitryi) Ach, co słów próżnych! co słów!... cicho!... cicho!... Może ktoś słyszeć... PIOTR. Co? przez Boga w niebie! Taki w naturze dzisiaj straszny zamęt, Że ledwo mogę usłyszeć sam siebie... Czyś ty zapomniał, że ja od lat pięciu Krzyczę w obadwa głuche miasta uszy Wyjątki z Pisma?... Głos mi się naciągnął, Jak bęben... musi grzmieć, gdy go poruszą AMONIUSZ. Cóż tu nowego? Wezwałeś mnie... PIOTR. Słuchaj, Wszystko wre w mieście... lub kipi, jak wrzątek... Oddechy parą są rozpłomienioną... Myśli — ukropem... słowa — sykiem żaru, Kiedy nań padnie jadu lub krwi kropla... Niema dnia tego — i niema tej nocy, Żeby morderstwa czerwona kometa Nie przeleciała nad miastem wzburzonom... Od czasu, kiedy padła synagoga Pod toporami chrześcijan, sprośni Żydzi W zemście się swojej złączyli z pogaństwem... Wczoraj w ulicy, dziś w amfiteatrze, A jutro może w pałacu biskupa Znajdziesz nóż krwawy, mordercę i trupa. AMONIUSZ. Jakto, na Boga! czyż braknie wam siły, By zgnieść garść nędznych, rozproszonych pogan, Którym zwalono ołtarze — i bogi — I których szczuje prawo, jako zwierza? PIOTR. Nie tak są słabi, jak mniemasz; ich siła Tkwi jeszcze w każdym odłamie kamienia Zburzonych świątyń — i zda się przenikać Całe to miasto tchem jakimś subtelnym, Który głów tyle odurzył... Gnostycy Kogóż wydała sławna nasza szkoła Katechetyczna?... Tytusa Klemensa, Którego w rzędzie swoich filozofów Hellenizm może policzyć bez błędu; Orygenesa, który całą siłę Potężnej swojej wymowy obracał Na to, by błahy platonizm zjednoczyć Z wiarą w Chrystusa: Justyna, co mniemał,