Uśmiechnij się do anioła. Tom 3. Porządek rzeczy - J.K. Kukuła - ebook

Uśmiechnij się do anioła. Tom 3. Porządek rzeczy ebook

Kukuła J.K.

0,0

Opis

Porządek rzeczy to ostatni tom trylogii o młodej, sławnej i jak się okazało, bardzo uczuciowej brytyjskiej aktorce Wendy Emmerson i o jej miłości. Miłości nagłej, niespodziewanej, źle ulokowanej, a przez to niechcianej, jednak niedającej się zaprzeczyć, wyprzeć, zapomnieć.

Zastajemy Wendy na tropikalnej wyspie, gdzie w samotności snuje plany dotyczące kilkudniowego spotkania z Tomem. Po ponad rocznych zmaganiach ze swoim uczuciem postanawia wreszcie doprowadzić do ostatecznego rozstrzygnięcia – wóz albo przewóz. Tym razem spotkanie ma się odbyć w miejscu, które ona zna dobrze, ale którego on znać nie może, by to ona mogła mieć pełną kontrolę nad każdym detalem ich decydującego sam na sam. A dla zwiększenia pewności, że jej cel zostanie osiągnięty, to tam, już pierwszego dnia, ona wprost wyzna mu miłość, co w jej przekonaniu zmusi go do bezzwłocznego odwdzięczenia się jej tym samym, by odtąd mogli „żyć długo i szczęśliwie”.

Jednak zanim to nastąpi, wracamy z Wendy do Londynu, skąd wyruszymy z nią w podróż do Nowego Jorku. Następnie odwiedzimy Francję, a potem znów wybierzemy się do Stanów, tym razem na teksańską pustynię oraz na zachodnie wybrzeże, by w końcu ponownie wpaść do Warszawy...

I wszędzie tam będziemy z bliska obserwować jej myśli, jej marzenia, jej klęski oraz sukcesy... A także poznamy kolejne pytania, które będzie sobie zadawała, oraz poznamy odpowiedzi, które przyniesie jej los.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © 2023 by J.K. Kukuła

Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, adaptowanie, tłumaczenie i publikowanie treści niniejszej powieści w całości lub we fragmentach dowolną techniką i w dowolnym celu, z wyjątkiem cytowań, bez pisemnej zgody autora jest zabronione.

Wszystkie postaci i zdarzenia przedstawione w powieści są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe.

Pragnę podziękować wszystkim osobom, w szczególności Alicji, Beacie i Agatce, które poświęciły swój czas, przyczyniając się do poprawienia jakości myśli i tekstu, oraz A. – bez jego wsparcia ta powieść by się nie ukazała.

Redakcja: Magdalena Białek

Korekta: Magdalena Białek

Skład, projekt okładki: J.K. Kukuła

Elektroniczne wydanie I 

Wydawnictwo:JQ-Selfpublishing

ISBN kolekcji e-book EPUB: 978-83-953310-9-1

ISBN tomu III e-book EPUB: 978-83-967071-2-3

ISBN kolekcji e-book MOBI: 978-83-967071-3-0

ISBN tomu III e-book MOBI: 978-83-967071-6-1

Inne wydania tomu III – nry ISBN:

- wydanie papierowe – oprawa miękka: 978-83-953310-4-6

- e-book PDF: 978-83-953310-8-4

* 1 *

Wendy Emmerson wróciła do swojego hotelowego pokoju późno. Była opanowana, lecz jej nastrój był mącony przez odczuwany niesmak – niby uczciwie podjęła próbę przekonania Adriana do siebie, ale musiała przyznać, że ta próba od samego początku naznaczona była fałszem. Czyli… trochę go jednak oszukała. Lecz tylko trochę, usprawiedliwiała się. Bo przecież naprawdę się starała, a że nic z tego nie wyszło… To wszakże nie jej wina, że wciąż nie jest w stanie zapomniećToma. No i… sama także poniosła tutaj klęskę…

Ale co do Adriana, to była mu wdzięczna, że tak spokojnie przyjął jej decyzję i nie robił wyrzutów, bo dzięki temu pożegnanie z nim okazało się dla niej łatwiejsze, niż mogłaby przypuszczać. Cóż, może powinna z nim kiedyś o tym porozmawiać, podziękować… Tylko czy taka rozmowa nie obudziłaby w nim jakichś nadziei? „Nie, niech lepiej zostanie, jak jest” – pokręciła głową i wyszła na balkon. Było wietrznie oraz zupełnie bezgwiezdnie. Pomyślała, że spędzi tu tę noc i następny poranek w samotności, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Przeciwnie, ucieszyło nawet. Mogła wreszcie spokojnie rozpocząć przygotowania do tego, co z takim uporem odpychała przez tyle czasu.

Na początek postanowiła odnaleźć SMS od Toma; dotychczas go nie odczytała. Pamiętała, że gdy wtedy zobaczyła powiadomienie o nadejściu tej wiadomości, to wręcz nie chciała wiedzieć, co w niej jest. Jakby się jej obawiała, jakby podejrzewała, iż po jej otwarciu ulegnie natychmiast jakiemuś zaklęciu, któremu nie mogłaby się oprzeć i które zmusiłoby ją do zrobienia czegoś, czego wtedy zupełnie nie chciałaby zrobić. A teraz otwierała tę wiadomość ze zgoła przeciwnym oczekiwaniem – że oto w jakiś niezwykły, tajemniczy sposób przyśpieszy ona wypadki, które i tak muszą ostatecznie nastąpić. Jednak gdy przeczytała jej treść, nic takiego się nie stało. „Cześć, zobaczyłem Twój film. To niesamowite, jak jesteś w nim prawdziwa, taka do siebie podobna. Rzeczywiście i bez dwóch zdań, stworzyłaś rolę wybitną. Jestem pełen podziwu! Obiecuję pilnie obejrzeć pozostałe Twoje filmy. Powodzenia w dalszej pracy ☺ Tom”.

Zrobiło jej się przykro, że na taki uprzejmy i przy tym zupełnie zwyczajny SMS mu nie odpisała. Ciekawe, co Tom sobie o niej pomyślał, gdy przez kolejne dni nie wracała do niego odpowiedź? Pewnie, że taka wielka gwiazda jest oczywiście do tego stopnia nadęta, iż SMS od byle wielbiciela nie robi na niej żadnego wrażenia. Albo: „Pomogłem, a ona podziękowała… więc nie powinienem już jej zawracać głowy, a tym bardziej liczyć na jakieś ekstra względy”. Tak czy owak, musiało mu być niewątpliwie niemiło, a może nawet się zdenerwował, skoro nie napisał następnego. O ile czegoś nie przeoczyła.

Szybko przejrzała skrzynkę odbiorczą, lecz nie znalazła tam nic, co pochodziłoby od Toma, a czego by wcześniej nie przeczytała. Przy tej okazji z pewnym zdziwieniem uświadomiła sobie, że od pobytu w Warszawie nie wykasowała ani jednej przesyłki pochodzącej od niego, jakby przez cały ten czas chciała, aby jej więź z Tomem nie została zerwana.

Zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro i w dodatku żal. Ach, wszak jednak chciała, aby więź z Tomem została wreszcie zerwana, a gdy być może właśnie się to stało, nagle jest jej żal. Żal, bo ona teraz znów chce odnowienia kontaktu. A co będzie, jeśli to zerwanie faktycznie nastąpiło i on jej odmówi? Jeśli tym razem będzie stanowczy i powie, żeby nie zawracała mu już więcej głowy? Wtedy cały jej plan się zawali, a ona będzie żyła przez lata, kto wie jak długie, z niewygaszonym i bezustannie się tlącym uczuciem oraz świdrującymi jej umysł pytaniami, które pozostaną bez odpowiedzi. Naturalnie, że w końcu uda jej się zapomnieć, a co najmniej na tyle stłumić w sobie tę miłość, żeby zbytnio w życiu nie przeszkadzała. Naturalnie, że się uda, a jakże…

Ale tak na dobrą sprawę, czy powinna się spodziewać czegoś innego? Czy są po temu jakiekolwiek przesłanki? Czy ona ma prawo oczekiwać dla siebie jakiegoś specjalnego przywileju? Ot, była w potrzebie i Tom jej tylko trochę pomógł; tak samo zrobiłoby pewnie ze stu innych facetów w tamtej okolicy, wszak odnotowała ich uprzejmość, gdy przepuszczali ją przy wejściu do kościoła, aby nie zmokła. Lecz może nie musi być tak źle i on nie odmówi jej spotkania? Może…? Nie znała tego człowieka na tyle, by móc przewidywać jego zachowanie. Zresztą, czy znamy kogoś, siebie samego nie wyłączając, o kim moglibyśmy z całą pewnością prorokować, jak zachowa się w każdej sytuacji?

Zganiła się za myśli, które mogłyby osłabić jej wolę czynu. Skoro wreszcie postanowiła się odezwać oraz zaproponować następne spotkanie, tym razem dłuższe i w spokojnej atmosferze, to nie powinna teraz szukać argumentów przeciw. Zadzwoni i jeśli się okaże, że jej plan nie ma szans powodzenia, wtedy będzie mogła się martwić. Tymczasem musi się skupić wyłącznie na tym, co i kiedy powinna zrobić.

– Ale to jutro – szepnęła, zamykając drzwi łazienki.

Przyłożyła głowę do poduszki i natychmiast odpłynęła w sen.

* * *

Obudziła się wypoczęta i pełna entuzjazmu. Jak zwykle, gdy stawało przed nią trudne wyzwanie. Nie chciała dzwonić do Toma zbyt wcześnie, bo być może nadal pracuje na etacie. Nie powinna zawracać mu głowy przynajmniej do osiemnastej czasu warszawskiego, a to oznaczało, że ma przed sobą kilka godzin na swoje sprawy, co w praktyce sprowadzało się i tak głównie do przemyśleń na temat jej nowego planu.

Już samych kwestii, które w związku z rozmową musi przemyśleć i zweryfikować, było sporo. Przede wszystkim termin. Jej grafik na najbliższe miesiące był dobrze wypełniony, toteż należało porządnie się nad nim pochylić, ażeby wyszukać kilka następujących po sobie dni jeszcze niezajętych lub ewentualnie coś wyrzucić czy przesunąć.

Następna kwestia to miejsce. Mogłaby się z nim spotkać właściwie w dowolnym punkcie świata, ona zaprasza, więc koszty nie grają roli. W takim razie, czemu by nie gdzieś w Polsce? Może nawet w tamtej okolicy, gdzie się poznali? Ten pomysł, choć kuszący, wydał jej się jednak nieodpowiedni. To miejsce było dla niej zbyt symboliczne i nadawałoby się raczej do zamknięcia ich relacji (zakończyć tam, gdzie się wszystko zaczęło), a tego przecież już nie chciała. Chciała, aby to spotkanie z Tomem stało się początkiem. Nowym początkiem wzajemnej relacji płynącej z tego, co wreszcie sama przed sobą uczciwie postanowiła przyznać: od pierwszej chwili, gdy poczuła jego silne ramię ratujące ją przed upadkiem, zakochała się i ta miłość wciąż w niej trwa i… bardzo się jej podoba.

Tak, taki był dla niej zasadniczy cel ich spotkania. A skoro zdobyła się wreszcie na szczerość, to od tej pory nie wolno jej dalej siebie okłamywać. I nie wolno już niczego robić na pół gwizdka. Wtedy, ponad rok temu, wszystko się toczyło przypadkiem, bez jej woli i bez pytania jej o zgodę. Teraz natomiast to, co się ma stać, powinno być wyrazem przede wszystkim jej woli, jej determinacji i jej świadomych decyzji. Dlatego w żadnym razie nie może pozwolić, ażeby jej szyki pokrzyżował jakiś przypadek. Oczywiście, Tom ma prawo odmówić spotkania i tego ona nie jest w stanie kontrolować, ale jeśli nie odmówi, to ona musi mieć pełną władzę nad wszystkimi dalszymi okolicznościami.

Więc również i dlatego nie tylko Warmia, ale i cała Polska musi odpaść; tam on byłby panem sytuacji, tam on grałby na swoim terytorium, a ona nie miałaby w niczym przewagi. Musi to być inne miejsce. Miejsce, gdzie ona nie tylko byłaby gospodynią, ale przede wszystkim takie, które ona znałaby lepiej od niego. Żeby móc pozastawiać dość sideł i pułapek, aby on się nie wymknął. Na pierwszą pozycję wysuwał się Londyn. Lecz tu zbyt wiele osób ją zna, zbyt wielu fotografów czyha za każdym niemal rogiem. I I tu mogłaby się natknąć na Adriana czy Aarona, a tego, przez jakiś czas, a już na pewno nie w towarzystwie Toma, stanowczo by sobie nie życzyła. Nowy Jork? Tam także miała znajomych, czyli i tam ich prywatność wystawiona byłaby, od pierwszego dnia, na widok publiczny. Sama nie miałaby z tym większego kłopotu, gdyż przez całe swoje dorosłe życie jest pod stałą obserwacją. Obawiała się, że to Tom, niemający tego typu doświadczeń, mógłby nie wytrzymać presji i wszystko uległoby niepotrzebnej komplikacji. Alternatywą byłby wyjazd do Australii (ale nie do Teresy i Boba, rzecz jasna), Brazylii, Singapuru lub gdziekolwiek indziej, lecz tylko pozornie, wszak nie znając tych miejsc zbyt dobrze, wszędzie tam to ona sama nie czułaby się gospodynią ani panią sytuacji.

Kiedy sądziła, że wyczerpała wszystkie możliwe warianty, przyszedł jej do głowy dom na południu Francji, ten, który pozostawiła jej w spadku matka. Był to właściwie niewielki domek wypoczynkowy, wybudowany ponad sześćdziesiąt lat temu przez jakiegoś dalekiego krewnego matki i po jego śmierci odkupiony przez nią od spadkobierców. Wendy była tam kilka razy, odwiedzając matkę chętnie spędzającą w nim czas letnich upałów.

Domek ten, zbudowany z szarobrązowych kamiennych ciosów, położony był wśród niezwykle malowniczych pagórków niedaleko miasta Awinion. Stał na północnym stoku wzgórza łagodnie opadającego do wód małej, bystrej rzeczki, wijącej się pomiędzy lasami i winnicami, latem zapewniającej gościom chłód oraz wytchnienie od upałów. Matka ten swój ukochany domek zapisała w testamencie właśnie Wendy. Lecz ona od czasu pogrzebu nie znalazła sposobności, by do niego pojechać, chociaż obiecywała sobie spędzać tam każdego roku minimum kilka dni. Niemniej kontrolowała i znała jego stan oraz sytuację – wyremontowany jeszcze przez matkę, na kilka miesięcy przed jej śmiercią, był pod dobrą opieką sąsiadów, z którymi ta się przyjaźniła.

Zatem punkt drugi, miejsce spotkania, miała z głowy. A termin? Cóż, bez choćby wstępnej zgody Toma nie ma sensu podejmować negocjacji z agentem, z którym, rzecz oczywista, musi konsultować praktycznie każdy swój ruch.

* 2 *

Gdy z lotniska Heathrow wracała do domu, nawet na chwilę nie wypuszczała z ręki telefonu. Zadzwonić do Toma – to od ponad doby było dla niej czymś absolutnie koniecznym, choć samotne rozmyślania w hotelowym pokoju przeciągała, uważając, że wciąż nie jest gotowa do tej rozmowy. A potem było szybkie pakowanie, jazda na lotnisko i znowu w samolocie rozmyślała, tyle że tym razem już wyłącznie o jednym – zadzwonić musi jeszcze tego dnia.

Pośpiesznie pożegnała kierowcę, kiedy ten przyniósł jej bagaże, po czym zamknęła za nim drzwi i nie zdejmując butów, usiadła na brzegu fotela w salonie. Był wczesny wieczór. Co ma powiedzieć? Jak się wytłumaczyć ze zignorowania SMS-a od niego? Jak przekonać, by przyjął zaproszenie? Pytania, na które już wiele razy udzielała sobie odpowiedzi, ponownie pojawiały się w jej głowie, jak gdyby uczestniczyła w jakimś trwającym od wielu godzin dziwacznym quizie, mającym na celu raczej zmęczenie zawodnika niż sprawdzenie jego wiedzy. Niby wydawało się jej, że ma już w tych wszystkich kwestiach jasno sprecyzowane rozwiązania, lecz w istocie nieustannie dochodziły do głosu rozdrażnienie oraz poczucie całkowitego skazania na improwizację i zdania na to, jak się zachowa Tom.

– Raz kozie śmierć – szepnęła z rezygnacją i wybrała numer.

Wsłuchała się w hipnotyzujący, delikatny szum dobiegający ze słuchawki, miarowo przerywany dźwiękami informującymi o oczekiwaniu na podjęcie rozmowy po drugiej stronie. Podświadomie wstrzymała oddech.

– Cześć, Charlottooo… o przepraszam. Cześć, Wendy. – Głos Toma pojawił się tak nagle i niespodziewanie, że jej ciało zadygotało, a komórka omal nie wypadła z ręki. – Miło cię słyszeć – kontynuował spokojnym, beztroskim głosem, w którym można było wyczuć całkowity brak zdziwienia, jakby nawet na moment nie stracił pewności, iż ona jeszcze się do niego odezwie.

– Możesz mi mówić Charlotte. – Wendy pośpiesznie zbierała rozsypane myśli. – Tak ci się wtedy przedstawiłam i… już to uzgodniliśmy, lubię to imię.

– Tak uzgodniliśmy, pamiętam. Tylko nie… nieważne. Zaskoczyłaś mnie i… – Wyczuła, że Tom chce się tłumaczyć, lecz przecież tłumaczyć powinna się ona.

– Przepraszam, że się odzywam dopiero teraz – weszła mu w słowo – i… no… że nie podziękowałam ci nawet za twojego esemesa.

– Nie musiałaś, nie ma sprawy. Tyle się ciągle u ciebie dzieje i zapewne dostajesz dziennie setki wiadomości, więc ten jeden esemes mógł się gdzieś zaplątać.

– Nie mów tak. Nie zaplątał się. Ale nie jestem pewna, czy umiałabym ci to wytłumaczyć… przez telefon.

– Ja naprawdę nie mam żadnych pretensji. Zresztą, dajmy temu spokój. Cieszę się, że dzwonisz, i już.

– To miłe z twojej strony. Ja też się cieszę.

Poczuła ulgę. Najbardziej stresujący punkt miała za sobą.

– Obejrzałem wszystkie twoje filmy. Ta saga, w której zagrałaś na początku, to bardzo sympatyczna i mądra baśń, a chociaż przeznaczona dla młodych widzów, to muszę powiedzieć, że i ja ją polubiłem. Może dzięki tobie, aczkolwiek twoi koledzy również doskonale dawali sobie radę. Jednak, wybacz moją szczerość, to, co pokazałaś w swym ostatnim filmie, zdecydowanie przebija wszystko poprzednie. Jestem pod ogromnym wrażeniem postępów, jakie zrobiłaś w swoim fachu.

– Dziękuję ci za miłe słowa. Jak już mówiłam, ty także, a może ty przede wszystkim, masz w tym swoją zasługę.

– Pamiętam, na tym chyba zakończyliśmy ostatnią rozmowę. Zastanawiałem się nad twoimi słowami, ale niestety mogę jedynie powtórzyć za filozofem, iż wiem, że nic nie wiem. To znaczy nadal nie widzę związku. Owszem, pomogłem ci, bo byłaś w potrzebie i być może dzięki temu uniknęłaś jakichś ewentualnych kłopotów… ale to chyba wszystko. Tak zresztą zrobiłoby pewnie ze stu innych facetów w tamtej okolicy, gdybyś nie trafiła akurat na mnie.

– Taaak, kłopoty mogły być – zrobiła teatralną pauzę, w czasie której przyszło jej na myśl, że prawie dokładnie takich słów ona także całkiem niedawno użyła we własnych myślach – i rzeczywiście, dzięki tobie wszystko skończyło się dobrze. Ale w tym przypadku nie o to chodzi.

– W porządku, skoro tak twierdzisz, to pewnie tak jest. A jeśli jakoś się przyczyniłem do tego, że łatwiej było ci zagrać tę rolę, czy może zagrałaś ją dzięki mnie trochę lepiej, to oczywiście się cieszę. Popełniłem w takim razie za jednym zamachem dwa dobre uczynki i… kropka. – Zrobił krótką pauzę. – Właściwie jesteśmy rozliczeni, bo… i ja coś dostałem od ciebie. Ale również nie jestem pewien, czy umiałbym ci to wyjaśnić przez telefon. Może dasz się kiedyś zaprosić na… dobrego szampana? Tak, szampana, należy ci się za tę rolę, acz pewnie niejedną butelkę już z tej okazji wypiłaś.

– To ja ci jestem winna dobrego szampana. Oczywiście brut – dodała z uśmiechem. – Właśnie dzwonię w kwestii spotkania.

– Czyżbyś planowała wpaść do Polski? Daj znać kiedy, chętnie się z tobą zobaczę. Mam nadzieję, że będziesz wtedy miała trochę więcej czasu dla mnie… Przepraszam, to nie było fair. Ale rozumiesz, chciałbym się trochę twoim towarzystwem nacieszyć. Nie, oczywiście nie mam prawa czegokolwiek wymagać… Masz swoje życie, obowiązki…

– Ty, wymagać? Ależ…

– Nie miej mi tego za złe, przepraszam. Wiem, jak dużo masz zajęć, zwłaszcza ostatnio. Od czasu, gdy się dowiedziałem, kim naprawdę jesteś, trochę śledzę w Internecie to, co o tobie piszą.

– Tak, w Internecie jest na mój temat sporo. Oczywiście możesz czytać, tylko… nie wierzysz w każde słowo, jakie tam znajdujesz? Są tam różne kłamstwa oraz wstrętne plotki i chociaż mój zespół PR bardzo się stara, to nie da się tych wszystkich obrzydliwości usunąć. Zresztą, zaraz się pojawiają nowe.

– Bądź spokojna, proszę. Trochę cię poznałem przez te kilka godzin i jedno wiem na pewno: jesteś dobrą osobą, której sława nie potrafiła zepsuć. A poza tym, co zrozumiałe, młodość i bycie gwiazdą mają swoje prawa.

– Masz na myśli coś konkretnego? – spytała zaniepokojona tym, czy aby nie znalazł jakichś newsów jej jeszcze nieznanych.

– Nie obawiaj się, nic szczególnego. Ot, widziałem, jak dobrze się bawiłaś na festiwalu w Cannes, gdzie zasłużenie byłaś gwiazdą świecącą najjaśniej. A zaraz potem romantyczny wypoczynek na Karaibach. Tak, tego można ci pozazdrościć. Zresztą, w moim najgłębszym przekonaniu w pełni sobie na to zapracowałaś.

– Na Karaibach i tam… w Cannes… – zaczęła niepewnie, zastanawiając się, czy powinna się już teraz wytłumaczyć, że te jej szaleństwa na Riwierze, o których jest w Internecie być może więcej, niż sądzi, oraz pełen gorących epizodów romans za oceanem obecnie nic dla niej nie znaczą.

– Nie chcesz się chyba przede mną tłumaczyć. – Zdało jej się, że w jego głosie wyczuła przez moment nutę zaniepokojenia, szybko zamaskowaną żartobliwym tonem. – Owijałaś sobie wokół palca największych wyjadaczy filmu i nie ma w tym nic złego. To nawet zabawne. A potem pojechałaś na mały urlop ze swoim byłym i jak wszyscy sądzą, już znowu aktualnym chłopcem. Zdradził cię, ale najwidoczniej potrafiłaś mu to wybaczyć. A że wybaczanie jest świadectwem dojrzałości, to imponuje i bardzo mi do ciebie pasuje.

– Tom, ja z nim nie jestem. Tam właśnie ostatecznie się rozstaliśmy.

– Och… przykro mi. – Tym razem jego głos wydał się jej autentycznie szczerze współczujący, co ją nieco zbiło z tropu. – Internet co prawda miał jeszcze dziś rano w tym względzie inne zdanie, lecz któż mógłby to lepiej wiedzieć niż ty. A skoro taka była decyzja was obojga… Mniejsza, nikomu nic do tego.

– To była tylko moja decyzja. A z tego, co mówisz, jeszcze nikt o tym nie wie…

– Chyba nawet więcej. Ten chłopak, którego dopadli na lotnisku dziennikarze, tak zgrabnie i z niezwykle szczerą miną wytłumaczył twoją nieobecność, że w nikim to chyba nie wzbudziło podejrzeń.

– Tak, widziałam to. Rzeczywiście, Adrian tym razem trzyma fason i zachowuje się elegancko; nic nie wygadał. I dzięki temu prawie nikt dzisiaj na lotnisku na mnie nie czatował. Muszę mu podziękować. – Próbowała się zaśmiać, ale nie wyszło to przekonująco. – Natomiast ja… ja powinnam to publicznie ogłosić. Tak sądzę. Lepiej nie czekać, aż się dziennikarze sami połapią, bo mógłby to być w sam raz moment, kiedy taka afera nie byłaby mi na rękę.

– Masz rację. Trudnym problemom trzeba odważnie spoglądać w oczy. Wtedy stają się mniejsze i prostsze. Wiem, ty to potrafisz.

– Tak sądzisz? Dziękuję za uznanie, na które jednak, obawiam się, nie całkiem zasługuję. – W słuchawce usłyszała odgłos nabieranego przez Toma powietrza, toteż przyspieszyła wypowiadanie kolejnych słów. – Domyślasz się zapewne, że to nie jest… to nie będzie moja całkiem samodzielna decyzja. Muszę najpierw takie sprawy ustalić z agencją.

– Ach, marketing. Oczywiście, rozumiem. Tak przypuszczam.

– Tylko ja chciałabym… to znaczy… nie chciałabym, żebyś przez to…

– Charlotto – tym razem zdążył wejść jej w słowo – nie musisz mi się przecież z niczego tłumaczyć, proszę. Wiem, że zrobisz tak, jak będzie dla ciebie najlepiej, i wiem też, że nikogo przy tym nie skrzywdzisz.

– No oczywiście. Ale to wygląda tak cynicznie.

– Daj spokój, jesteś częścią wielkiego biznesu i pewnych reguł nie ominiesz. Trochę ci współczuję, bo nie zawsze ty jesteś panią sytuacji.

– Nie zawsze, fakt. Lecz staram się być samodzielna i nie pozwalam, żeby kreowano jakieś nieprawdziwe afery, choć nieraz z takimi pomysłami do mnie przychodzą. Ja jednak zamierzam być sobą i jak mniemam, na ogół to mi się udaje.

– Też tak uważam. I myślę… Twój obraz w Internecie, w mediach w ogóle, mimo różnych kamuflaży i podkolorowań, jest w moim przekonaniu dosyć prawdziwy, a w każdym razie nieźle pasuje mi do tej Charlotty, jaką kiedyś poznałem.

– Miło, że tak uważasz. Niemniej nie polegaj całkiem na tym obrazie, proszę. Nawet jeśli uważasz go za dosyć wiarygodny. Tam, mówiąc otwarcie, tylko część jest prawdziwa i dla kogoś, kto nie wie, która to część, może to być bardzo mylące. Niestety, mimo starań nie na wszystko mam wpływ, jak zauważyłeś. To jest wykrzywiony, spreparowany, podretuszowany i uatrakcyjniony obraz dla fanów. Bo oni tak naprawdę wcale nie są zainteresowani moją rzeczywistą osobą, a jedynie jej wyobrażeniem pasującym do wizji, jaką sobie tworzą, oglądając moje role. A podtrzymaniem tego obrazu zainteresowani są głównie producenci. Ci, którzy mnie angażowali, i ci, którzy będą mnie chcieli zaangażować. A ja… czuję się wciąż za słaba, za młoda, zbyt niedoświadczona, aby się temu przeciwstawić. Bardzo bym nie chciała, żebyś miał o mnie zafałszowane wyobrażenie.

– Twoje obawy są niepotrzebne. Jestem już duży i staram się mieć własne poglądy oraz jak sądzę, dość dobrze się nauczyłem odsiewać informacyjne ziarno od plew. Poza tym, w przeciwieństwie do większości twoich fanów, ja miałem okazję poznać prawdziwą Wendy. Owszem, trwało to tylko kilka godzin, ale być może, ukrywając się pod imieniem Charlotte, byłaś bardziej sobą niż ostatnio w Cannes i na Karaibach.

– To pachnie zarozumiałością – wtrąciła z uśmiechem.

– Raczej doświadczeniem dojrzałych lat.

– Jednak zalecałabym ostrożność. Wiesz, jestem aktorką…

– A ja jestem sceptyczny z natury i mam czelność twierdzić, że gdy patrzę, to potrafię też widzieć.

– Jakiś przykład?

– Wolałbym nie.

– Ale może jednak. Tak żebym się czuła spokojniej, że się nie dajesz zwodzić pozorom.

– Teraz to może nie zabrzmieć wiarygodnie, ponieważ już powiedziałaś, że się rozstałaś z Adrianem.

– Lecz…?

– Nie zdziwiło mnie to…

– Nie zdziwiło?

– Choć łudziłem się, że wyciągając taki wniosek, się mylę.

– Wniosek… z czego?

– Z waszych zdjęć z tych wakacji.

– Widziałeś jakieś zdjęcia, o których…?

– Nic szczególnego. Mam na myśli te, które sami umieściliście na swoich profilach.

– Zapewniam cię, że wtedy, gdy je robiliśmy, byliśmy jeszcze szczęśliwi.

– On na pewno. A ty? Na pierwszy rzut oka faktycznie wyglądasz na nich na osobę szczęśliwą, wyluzowaną, a co najmniej na dobrze się bawiącą. I… tak zapewne powinno to być odbierane. Tyle że ja miałem nieodparte wrażenie, iż jednak nie byłaś tam szczęśliwa. Byłaś raczej spięta i może nawet rozdrażniona, jakbyś miała do rozwiązania osobisty, duży problem oraz jakbyś… była tam nie z tym chłopcem, a obok niego.

– Ty to tam zobaczyłeś? Coś takiego widać na tych zdjęciach? Oglądałam je wielokrotnie i wszystko jest w najlepszym porządku. Blefujesz, prawda? – Zrobiła pauzę, czekając na jego reakcję, lecz Tom się nie odzywał. – Chyba masz rację. Jednakże…

– Charlotto, to był tylko test mający wykazać, że umiem widzieć. I skoro wypadł dla mnie dobrze, tak to nazwijmy, to wystarczy. Nie drążmy tego, proszę – przerwał jej. – Ale i się nie obawiaj. Jak na razie nie znalazłem ani jednej wzmianki, by ktokolwiek, poza mną, miał tego typu spostrzeżenia. To kiedy przyjedziesz do Polski? Jak znajdziesz wolną godzinę, daj znać, proszę, podskoczę… nawet na Warmię. Byłoby fajnie znów cię zobaczyć.

– Tom, na razie nie wybieram się do Polski… – czuła się niezręcznie, mając w zamian zaproponować mu tak osobiste spotkanie – za to chciałabym, żebyś to ty przyjechał do mnie. Na kilka dni. I to… możliwie szybko. – Ugryzła się w język, gdyż takie przynaglanie wydało jej się niestosowne.

– Do ciebie? To miłe. Tylko czy rozsądne? Zapraszać do siebie całkowicie anonimowego faceta? Plotkom nie byłoby końca i mogłoby ci to zaszkodzić. A tego bardzo bym nie chciał.

– Nie dbam o plotki – wypaliła bez zastanowienia i natychmiast się zmitygowała. – To znaczy nie całkiem, lecz sądzę, że dam… dałabym radę to zaaranżować tak, aby było ich jak najmniej. A ponadto, co do plotek, to jestem przyzwyczajona. Poza tym mam ludzi, którzy będą w stanie pewne rzeczy odkręcić lub chociaż załagodzić. Raczej obawiałabym się o ciebie.

– Nigdy nie byłem gwiazdą i nie doświadczyłem na sobie potęgi medialnego rozgłosu, więc oczywiście tylko teoretycznie mogę się domyślać, o co może w tym chodzić. Nooo… ale powiedzmy sobie szczerze, czy takiemu facetowi jak ja skandal z udziałem słynnej aktorki mógłby zaszkodzić? Raczej nie, aczkolwiek… może akurat w obecnym czasie…

– W obecnym czasie? – zapytała nerwowo, jakby przeczuwając, że zdarzenia zaczynają się wymykać spod jej kontroli. – Masz jakieś zobowiązania – dodała bez postawienia pytajnika.

– Nie będę ukrywał, ja też nie do końca jestem teraz panem samego siebie. Pomijam syna, ten jest już dorosły. Ale jest kobieta, która ma wobec mnie pewne plany, a ja od niedawna nie staram się jej już do nich zniechęcać. Nie mieszkamy ze sobą i formalnie nic mnie z nią nie łączy, jednak…

– Jednak? – wtrąciła niecierpliwie.

W słuchawce zapadła cisza.

– Jak już mówiłem, nie jestem z nią. Obawiam się jedynie, że nagłośnione przez media moje spotkanie z młodą, atrakcyjną kobietą, w dodatku u tejże kobiety, mogłoby dotknąć przede wszystkim ją, a do tego zdecydowanie nie chciałbym dopuścić.

– Czy to znaczy…? – Czuła, jak serce przyśpiesza swój rytm.

– To znaczy tylko tyle, że chciałbym z nią najpierw porozmawiać i przygotować do tego, że się z kimś spotkam. Mój niespodziewany wyjazd, a potem pojawiające się plotki dotyczące mojej osoby i pewnej ślicznej, młodej aktorki mogłyby sprawić jej przykrość, na jaką nie zasłużyła. Co innego, gdybym ją o swoim wyjeździe zdążył uprzedzić. I nie chodzi mi tutaj o to, by jej nie stracić. Nie w tym rzecz. Po prostu wolałbym, żeby dowiedziała się tego ode mnie i zawczasu. Aby jej to nie zaskoczyło. A co ona z tym zrobi? No cóż… Wtedy, w Warszawie, wspomniałaś coś o spotkaniu, lecz sądziłem, że niedługo będziesz w Polsce i że znów zobaczymy się w jakiejś kawiarni… i nie przypuszczałem… nie brałem pod uwagę… Tak czy owak, po prostu chciałbym się zachować wobec niej porządnie, jak na faceta przystoi.

– No i jak tu cię nie lubić? – westchnęła, maskując wzbierające wzruszenie.

– To… nic nadzwyczajnego, ale miło, że doceniasz. Czy mogłabyś zatem dać mi kilka dni? Wyczuwam i chyba nawet rozumiem niezbędność naszego spotkania. Miałaś mi przecież, już w tej kawiarni, coś istotnego do powiedzenia, tylko ci twoi fani… No a potem nie było już czasu. Myślę, wiem, że powinienem cię cierpliwie wysłuchać, a na to potrzebnych jest kilka… dłuższych chwil iii… właściwa atmosfera. Bo to na pewno było, a raczej jak słyszę, wciąż jest dla ciebie ważne, skoro zadzwoniłaś, toteż nie powinienem sprawiać ci zawodu.

– Taak. I chciałabym ci wytłumaczyć, dlaczego uważam, że mi pomogłeś. Bardzo pomogłeś. I to, że jest mi przykro, że…

– Przepraszam, że ci przerywam, ale zaraz mi wszystko wytłumaczysz i nie będzie już pretekstu do spotkania. – Usłyszała w jego głosie nutki humoru.

– No jasne. Masz rację. Lecz i tak spotkania ci nie odpuszczę.

– Przyjmij więc, proszę, że z mojej strony nie będzie po temu przeszkód. Swoją drogą, ja także jestem ci winien pewne wyjaśnienia. Wystarczą dwa dni. To znaczy do wyjazdu, abym zdążył porozmawiać z tą kobietą i załatwić sobie urlop, bilet, hotel. Nie mieszkamy razem, ach, już o tym wspominałem, toteż muszę się najpierw z nią spotkać, przez telefon nie chciałbym tego przeprowadzać, a ona jest bardzo zapracowaną osobą. Potem będę mógł spokojnie pojechać. Czterdzieści osiem godzin, nie więcej.

– Porozmawiaj z tą kobietą i… potem wystarczy, jak wyślesz mi esemesa. Tym razem odpiszę natychmiast. A… jeśli nie będziesz mógł, zrozumiem. Rzeczywiście, takie spotkanie mogłoby być dla ciebie niezręczne i jeśli miałoby ci pokrzyżować jakieś ważne dla ciebie plany, to… powiedz, proszę, to teraz i damy sobie spokój.

– Porozmawiam z nią i dam ci znać, że jestem gotowy. Najdalej pojutrze. A co do planów, moich planów, to nie jest ich w stanie pokrzyżować jedno miłe spotkanie – powiedział z pewnym rozbawieniem, akcentując słowo „pokrzyżować”. – Zresztą, chętnie je dla ciebie skoryguję. I zapewniam, że nie będzie to z mojej strony duże poświęcenie. Nie to, żebym cię nie cenił, tylko raczej moje aktualne plany nie mają zbyt wielkiego kalibru. Swoją drogą, plany warto zmieniać, dostosowywać do nowych okoliczności i… nieustająco je tworzyć. O, co za zbieg okoliczności, że moim najnowszym planem jest odwiedzenie ciebie. Jeszcze nie wiem, kiedy i gdzie, lecz już wiem na pewno jedno: chciałbym niebawem zobaczyć moją przemiłą znajomą Charlottę. Tak, to wygląda na bardzo dobry plan.

– Nie żartuj sobie, proszę. – Starała się odegrać powagę, ale nie za bardzo udało się jej maskować rozbawienie, któremu z niekłamaną przyjemnością uległa.

– Nie żartuję. – Również w jego głosie dało się słyszeć nutę radosnej zabawy. – Mówimy wszak o naszych planach. A że się dziwnie złożyło, iż obydwa, twój i mój, są niemal jednakowe, więc mamy spore szanse na powodzenie, czyż nie? Zatem?

– A zatem, plan, nasz plan – z trudem powstrzymywany śmiech utrudniał jej mówienie – jest następujący: chciałabym cię zaprosić do Francji, na głęboką, malowniczą prowincję. Jeśli dobrze pamiętam, ty chyba lubisz francuską prowincję: bagietki, lokalne sery, pasztety, wina, pagórki pokryte winnicami, stare pałace oraz kościółki i wąskie uliczki maleńkich miasteczek.

– Pamiętasz takie drobiazgi? – Usłyszała w słuchawce westchnienie. – To mi schlebia. Nie wiedziałem, że mój plan zapowiada się tak wspaniale. Jak ja mógłbym się zawahać wobec takiej perspektywy… i to w twoim towarzystwie?

– No nie wiem, czy powinieneś mnie tak bezkrytycznie komplementować. Zauważ, właśnie wychodzi tu cała moja przebiegłość, staram się bowiem cię podstępnie kusić tym, co lubisz. Wręcz bezwstydnie tobą manipuluję.

– Użyłbym raczej słowa: wyrafinowanie. A to jest tylko kolejnym dowodem inteligencji, którą bardzo w tobie cenię. Jednak pamiętaj, że pomimo twoich przebiegłych manipulacji i tak największą pokusą jesteś ty sama, co zresztą dobrze pasuje do układanki, bo… cię lubię.

– Miło mi to słyszeć. Dodam: z wzajemnością. – Chciała jeszcze dorzucić coś w rodzaju „a może nawet więcej”, lecz uznała, że nie zabrzmiałoby to dobrze.

– To z kolei jest miłe dla mnie. Spójrz, rozmawiamy ledwie kilka minut i już tyle przyjemności sobie nawzajem sprawiliśmy. Chyba powinniśmy częściej ze sobą gawędzić.

– Powinniśmy.

Z trudem wypowiedziała to słowo, bo znów ścisnęło ją w gardle. Opanowała się błyskawicznie i dokończyła roześmianym głosem:

– Też tak sądzę.

– To wróćmy do twojego, przepraszam, naszego planu. Został nam termin i nazwa miejscowości. Muszę tam jakoś dotrzeć i zamieszkać gdzieś blisko ciebie. W Europie wiza, na szczęście, nie będzie mi potrzebna, lecz… często ostatnio pracujesz w Stanach i z początku sądziłem, że może to tam zechcesz mnie zaprosić. A jeśli miałyby to być Stany… Ach, pewnie nie do końca mnie rozumiesz, ponieważ dla ciebie wiza do US A nie stanowi żadnego problemu. My tu, w Polsce, wciąż grzecznie się musimy o nią prosić i pokornie czekać.

Uśmiechnęła się.

– A wiesz, że Stany brałam przez chwilę pod uwagę? Ale zostajemy w Europie.

– To reszta wydaje się prosta. Hotel…

– Mój, to znaczy nasz plan zakłada, że nie będziesz musiał szukać hotelu. Zamieszkałbyś w domku, który mama zostawiła mi w spadku. Powinien ci się spodobać. Jest niewielki, ale uroczy, kamienny i w pobliżu są winnice. Zamieszkamy tam razem.

Ostatnie zdanie powiedziała szybko i stanowczo.

– Czy to wypada?

– Wypada. – Roześmiała się. – Są tam dwie oddzielne sypialnie z osobnymi łazienkami.

– Uff, uspokoiłaś mnie. W takim razie się zgadzam.

Odetchnęła zadowolona z udanego przebrnięcia kolejnej rafy tej rozmowy.

– To jest w końcu nasz plan, prawda? Słuchaj dalej, proszę. Chciałabym, abyś przyleciał samolotem do Nicei lub Marsylii, zależnie jak wypadnie. Tam się spotkamy, a dalej pojedziemy moim samochodem.

– Super. To pozostaje jeszcze termin.

– Chciałabym jak najszybciej, lecz aktualnie mam bardzo napięty harmonogram i do załatwienia parę niecierpiących zwłoki spraw. Zajmie mi to… kilka dni. Więcej niż dwa. Ale mam nadzieję, nie więcej niż tydzień.

– Ha, to i ja mam kłopot. – Zrobił aktorską pauzę, a w jej sercu jakaś kropla krwi zmieniła się nagle w okruch lodu. – Sądziłem – kontynuował zbolałym głosem – że z podniecenia spotkaniem nie będę spał… góra dwie noce, a teraz widzę przed sobą znacznie dłuższą bezsenność.

– Wystraszyłeś mnie tym „mam kłopot” – bąknęła z nutką pretensji w głosie, wypuszczając przy tym głośno powietrze.

– Przepraszam cię – w głosie Toma dało się wyczuć zawstydzenie – czasem przychodzą mi do głowy takie głupie żarty. Nie bierz mi tego za złe.

– Ależ, poważnie mówiąc, nic się nie stało. To było nawet zabawne. Z tym niespaniem to oczywiście bujda?

– Bujda? Nie bardzo. Jestem podekscytowany twoją propozycją niczym małe dziecko planowaną podróżą do Disneylandu. Ale spokojnie, kilka zarwanych nocy na pewno uda mi się jakoś przeżyć. Daj mi znać, proszę, gdy już będziesz wiedziała kiedy. Tylko tak przynajmniej dwa dni wcześniej, żebym zdążył sobie załatwić przelot. To końcówka wakacji, więc z miejscami z dnia na dzień nie będzie łatwo.

– Tom, ja zapraszam, więc ja załatwię ci również przelot. Bilety będą na ciebie czekały na lotnisku. Wiedziałam – rzuciła pośpiesznie, usłyszawszy w słuchawce westchnienie – że może ci się nie spodobać, aby to kobieta ponosiła wszystkie koszty i całą fatygę. Lecz to już nie te czasy. A poza tym ja, jak wiesz, mam spore dochody, więc… Nie chodzi oczywiście jednak o to, żebyś się stał moim utrzymankiem – dodała z filuternym uśmiechem.

Poczuła, jak się czerwieni, i natychmiast kontynuowała, mając nadzieję, że Tom nie poczuł się dotknięty.

– Nie jest to naturalnie żaden rewanż za tamten dzień. Wiem, to była twoja bezinteresowna pomoc i za nią wystarczy zwyczajne „dziękuję”. Pozwól mi po prostu być gospodynią spotkania. Przecież gdybym zaprosiła cię do domu na kolację czy obiad, tobyś się nie upierał, żeby mi dopłacać do pieczystego? Ewentualnie, co najwyżej, przyniósłbyś kwiaty. Tak… na pewno nie miałabym nic przeciwko temu. – Uśmiechnęła się na myśl, że znowu mogłaby od niego dostać kwiaty. – Czy wobec tego się zgodzisz?

– Masz całkowitą rację, kobieta także może być organizatorem i fundatorem. Wybacz, jestem starej daty i odzywają się we mnie takie anachronizmy. Zresztą, czy ktokolwiek jest w stanie ci się oprzeć? Już nie marudzę i przyjmuję warunki. To jest w końcu nasz wspólny plan.

– Ufff, kamień spadł mi z serca.

– Ach, to stąd ten łoskot. A już się obawiałem…

Zachichotała, a Tom kontynuował pogodnie:

– No, to mamy wszystko ustalone i…

– Nasza rozmowa zbliża się nieuchronnie do zakończenia. Jednak nie smuci mnie to za bardzo, gdyż wkrótce się zobaczymy.

– Twój telefon sprawił mi niezwykłą radość. No, a ten nasz wspólny plan… Chyba rzeczywiście dziś nie zasnę.

– Śpij spokojnie i czekaj na wiadomość. Postaram się, by było to jak najszybciej.

– Będę czekał. No i postaram się zasnąć.

– Ja także, choć chyba również nie będzie to łatwe. Bo masz rację, gdy rodzice po raz pierwszy zabierali mnie do Disneylandu, dwie noce przedtem nie mogłam zmrużyć oka, a i po powrocie emocje długo nie pozwalały mi zasnąć.

– Zapowiada się ciekawie.

– Do usłyszenia.

– Do usłyszenia.

– Pa! – szepnęła ledwie słyszalnym głosem, w myślach dodając: „mój kochany”, i się rozłączyła.

* 3 *

Stała nieruchomo, nie wypuszczając telefonu z dłoni, i czuła, jak od stóp do głowy opuszcza ją napięcie.

Ha, zadzwoniła i umówiła się z nim, a on był miły i jej nie odmówił! I wcale nie był sztywny ani taki zasadniczy, jak się obawiała. Rozmawiał chętnie i… było całkiem sympatycznie. Gdzieś w tle pojawiła się co prawda jakaś inna kobieta, niemniej Tom najwyraźniej miał chęć na to spotkanie i gotów był zaryzykować utratę sympatii swojej przyjaciółki. Przyjaciółki? Może i tak, choć Wendy nie wierzyła, że taki facet, w dodatku samotny, mógłby długo pozostawać poza orbitą zgoła nieplatonicznych zainteresowań kobiet; a i sam, z całą pewnością, nie chciał jeszcze przechodzić na celibat. Z jednej strony taka myśl, że Tom z powodzeniem flirtuje, wywołała w niej niemiłe uczucie zwykłej zazdrości pomieszane z podnieceniem potencjalną walką, jaką być może przyjdzie jej stoczyć o niego z nieznanymi sobie rywalkami, z drugiej zaś ewentualność, że Tom mógłby się wyrzec bliższych, męskich relacji z kobietami, wywołała w niej krótkotrwałą, za to nieomal fizycznie obezwładniającą, wizję ogromnego rozczarowania oraz bezcelowości jej starań i nadziei.

Potrząsnęła głową, usiłując wyjść z kręgu tych refleksji, i wtedy dopiero zauważyła, że zupełnie zaschło jej w ustach, a ręce drżą, podobnie kolana, jakby przebiegła dystans ponad siły. Skoncentrowała przez chwilę uwagę na swoich wewnętrznych odczuciach, niby lekarz stawiający diagnozę, i machinalnie dotknęła dłonią brzucha, stwierdzając, że delikatnie wibruje oraz jest przy tym napięty. Jednak nie czuła się z tym źle. Przeciwnie, było to miłe i wcale nie chciała się ze stwierdzonymi u siebie symptomami szybko rozstawać – tak, jest zakochana, a cały organizm jej to potwierdza. I po raz pierwszy od ponad roku nie czuła się swoim uczuciem skrępowana czy zmieszana.

Uśmiechnęła się do siebie i nie odejmując ręki od brzucha, przymknęła oczy. Gdy tak stała z zamkniętymi oczami, jej myśli, początkowo roześmiane, skrzące się i wirujące na podobieństwo wielkiej, barwnej, zawieszonej gdzieś wysoko kuli, stopniowo traciły swój radosny impet oraz blask, by w końcu skupić się na jednym pytaniu: Co dalej?

Usiadła w fotelu. Jak na razie jej plan był dość ogólny: zadzwonić, zaprosić Toma do domku we Francji i spędzić tam z nim kilka dni, w czasie których po pierwsze, opowie mu z detalami, jak stał się częścią jej roli oraz dlaczego jest mu za to bardzo wdzięczna, a po drugie… Po drugie, wyzna mu swoją miłość i będą razem bardzo szczęśliwi. Albo najpierw wyzna mu miłość, a potem opowie, jak on wraz z miłością wsparli jej pracę, bo przecież bez informacji o swoim zakochaniu nie będzie w stanie wyjaśnić mu istoty Metody. Nieważne. Ważne, że to jest generalnie dobry plan. Dobry na początek. Teraz jednak należało wypełnić go tysiącem drobnych szczegółów, bez których nawet najlepszy plan pozostanie tylko szkicem.

Miejsce już wybrała. Kolej na termin. Kalendarz był napięty i dobrze wiedziała, iż mimo wakacji przez najbliższe miesiące będzie miała bardzo mało czasu dla siebie. Oczywiście nie wszystkie propozycje, które ostatnio otrzymała, są ważne i nie wszystkie są także pilne, ale tych, co są i ważne, i pilne jednocześnie starczyłoby, aby przez całe tygodnie nie tylko nie mieć czasu na parodniowy prywatny wyjazd, lecz nawet na jakieś dłuższe poranne, leniwe śniadanie. Za dwa dni wylatuje do Stanów, gdzie czekają ją wędrówki, na przemian to na zachodnie, to na wschodnie wybrzeże, a potem… potem ma lecieć do Londynu, a następnie do Mediolanu oraz do Madrytu, gdzie od drugiego tygodnia września czeka na nią sporo zajęć. A później, jeśli pewne sprawy pójdą po jej myśli, znów poleci do Stanów i utknie tam, kto wie na jak długo.

Znalezienie w tym czasie kilku kolejnych, potencjalnie wolnych dni wydawało jej się prawie niemożliwe, chyba że w październiku, a i wtedy będzie je trzeba wyrwać. „Albo na początku września, zaraz po powrocie ze Stanów, albo nieprędko się zobaczymy” – pomyślała z lekką irytacją. No dobrze, ten bieżący natłok propozycji, które nie tylko dawały zarobek, ale przede wszystkim budowały jej pozycję, tak ważną dla przyszłych projektów, zadowalał ją, lecz aktualnie priorytetem był Tom. Zwłaszcza gdy wewnętrznie już się do swojej miłości przyznała i zaczęła się nią wreszcie swobodnie cieszyć.

Ale nie była to jedyna okoliczność przynaglająca do jak najrychlejszego spotkania. Już w czasie pobytu w Cannes, gdy Tom, na skutek jej stanowczej decyzji, ponownie stał się dla niej osobą, z którą w szczególności nie chciałaby wiązać żadnych nadziei, czuła, że nie potrafi się w pełni sycić swoim sukcesem tak jak w poprzednich latach robiła to bez trudu. A działo się tak z nader prozaicznego powodu – po raz pierwszy w życiu nie umiała się wyzbyć przekonania, że do pełni szczęścia brakuje jej kogoś bliskiego, z kim ową radość mogłaby podzielić. Oczywiście, był ojciec, z którym bardzo lubiła o swoich powodzeniach oraz porażkach rozmawiać, były też przyjaciółki, ale to nie było to. A na Karaibach przekonała się również, że i na Adriana nie może liczyć.

Czy wobec tego taką osobą miałby być właśnie Tom? A czemuż by nie? Od dwóch ledwie dni, gdy stanęła wreszcie w prawdzie i podjęła decyzję o rozstrzygającym z nim spotkaniu, każda godzina, niezależnie, czy okupiona tylko wysiłkiem, czy przynosząca też rozgoryczenie, wydawała jej się już łatwa i pożyteczna, a po tej rozmowie była wręcz przekonana, że to konkretnie u jego boku byłaby w stanie z podniesioną głową iść przez wszelkie klęski oraz radośniej smakować choćby najskromniejsze sukcesy.

Ach, czuła się w nim zakochana i jednocześnie (co za dziwne skojarzenie) szanowała go, a nawet lubiła. Nawet?! Ba, a czyż można kochać, nie lubiąc czy nie szanując? Nie lubiąc, to chyba jednak tak, ponieważ są tacy, co twierdzą, że zdarza się miłość zaprawiona nienawiścią. Lecz bez szacunku miłość istnieć na pewno nie może. A ona była w nim bezsprzecznie zakochana, i to od dawna. No i od samego początku go przecież także polubiła. Wypierała się tej miłości, to fakt, lecz lubić nigdy go nie przestawała. I teraz ta rozmowa. Ledwie się znają, a gawędzili ze sobą jak starzy dobrzy znajomi; nie było między nimi dystansu, chociaż on jest od niej znacznie starszy.

Otóż to, starszy; spokojnie mógłby być jej ojcem. Rzeczywiście, to dziwne, że facet w tym wieku tak ją zafascynował, iż się w nim bez chwili zastanowienia zadurzyła, tylko cóż mogła na to poradzić? Zresztą, czy ta różnica w ich metrykach tak naprawdę coś znaczy? Gdyby nie znała jego wieku, mogłaby dzisiaj sądzić, że po drugiej stronie łącza miała nieco tylko starszego kolegę. No, może jednak nie całkiem. Owszem, ich rozmowa była swobodna, momentami wprost lekka, ale te jego rozterki moralne, ta galanteria – mało który z chłopaków tak rozmawia. Właściwie to nie poznała do tej pory nikogo mu podobnego.

Przebiegła myślami po swoich męskich znajomych i z rozczarowaniem zauważyła, że nawet i ci starsi rzadko zachowywali podobny fason, a jeśli już, to byli wtedy sztywni i w jakiś taki narzucający się sposób zdystansowani w stosunku do młodszej rozmówczyni. A właśnie dystans dzielący ją i Toma zdawał jej się mniejszy niż ten pomiędzy nią a Aaronem, z którym znała się kawał czasu, choć Aaron z pewnością był o co najmniej dziesięć lat od Toma młodszy. Ba, zdawał się mniejszy nawet niż pomiędzy nią a niejednym znajomym, przyjacielem czy rówieśnym partnerem. Wobec tego różnica wieku nie wydawała się przeszkodą zasadniczą. Przynajmniej dla niej. A dla Toma?

I znów to samo pytanie: czy w ogóle może oczekiwać od niego wzajemności? No bo i w tej rozmowie nie dał jej w gruncie rzeczy żadnego znaku czy bodaj poszlaki, że ona jest dla niego czymś więcej niż znajomą. Mile widzianą, budzącą sympatyczne reakcje, lecz jednak tylko znajomą. I chyba obiektywnie tak dokładnie było, ale na przekór chłodnemu oglądowi ona bardzo chciała wierzyć, że ta relacja jest jednak głębsza. Po raz kolejny zagłębiła się w analizę ich krótkich kontaktów, szukając argumentów potwierdzających ową „głębszość”: może ton głosu, może jego spojrzenia albo… te fiołki w kawiarni. Właśnie, dlaczego fiołki? Chociaż, jeśliby przyjąć popularne objaśnienia symboliki kwiatów… Usilnie starała się dopatrzeć w tym wszystkim jakiegoś promyka jego wzajemności i jednocześnie coraz mocniej odczuwała znany już jej lęk, że są to, niestety, jedynie złudzenia.

Ale jakimże sposobem miałaby się przekonać, jak zdobyć ostateczne potwierdzenie lub zaprzeczenie swoich domysłów, jeśli nie poprzez spotkanie, dłuższe i w bardziej intymnej atmosferze? Toż nie wyśle mu SMS-a: „Kocham Cię. A Ty?”.

Podjęła decyzję i… okaże się, co z tego wyniknie. Pytań jest wiele, a bez bliższego kontaktu, bez lepszego poznania się na pewno nie uzyska na nie odpowiedzi. A jeśli okaże się, że rzeczywiście uległa tylko mirażowi? Cóż, wtedy ona się z tym pogodzi. Będzie musiała. A wobec jasnej sytuacji powinno jej być tym łatwiej. Nietrudno sobie powiedzieć „łatwiej”, ale cóż jej innego zostanie? Nie znała go i żyła, więc jak już go nie będzie mogła dalej kochać, to też będzie żyła.

– Tego kwiatu jest pół światu! – powiedziała do siebie głośnym szeptem. Nie poczuła ulgi.

Trzykrotnie głęboko nabrała powietrza przez nos i wstała, a następnie rozpoczęła przechadzkę po salonie. Wiedziała jedno – musi zrobić wszystko, aby znaleźć kilka wolnych dni, i to jak najszybciej. Wiedziała także, że musi w te plany wciągnąć swojego agenta. Przede wszystkim, by ten nie umawiał jej spotkań w terminie przeznaczonym na randezvous z Tomem. Ale też, aby dzięki niemu załatwić część spraw, których ona sama nie da rady osobiście nadzorować. Musi być również uprzedzony, że przez kilka dni będzie można ją spotkać w miejscach publicznych z pewnym, nieznanym nikomu, mężczyzną, aby mógł się przygotować do ewentualnego odpierania medialnych ataków, gdyby takie miały nastąpić. W końcu wolała w nim mieć w tym przedsięwzięciu od samego początku sojusznika, a nie wroga. Zresztą, chociaż wszystko to wydało się jej samej chłodne, wyrachowane, to przecież i tak nie ma innego wyjścia.

* 4 *

Przez resztę wieczoru, krzątając się wokół spraw domowych, nieprzerwanie myślała o zbliżającym się spotkaniu. Układała w głowie plan całego przedsięwzięcia i zadawała sobie mnóstwo pytań, starając się jednocześnie udzielać na nie odpowiedzi, co w przypadku większości z nich wcale nie było proste.

Jak powinna się przy Tomie zachowywać? Być skromną czy wyzywającą? Czy ma czekać na jego inicjatywę, czy przeciwnie – sama ją przejawiać? Jak się powinna ubrać? Czy podobnie jak była ubrana wtedy, czy może jednak nie powinna czynić aż tak trywialnych aluzji? Czy już na początku, od razu, powinna wszystko mu powiedzieć, czy też lepiej będzie stopniowo oswajać go z jej uczuciami do niego? Jak powinna zareagować na jego obojętność, jeśli taką jej okaże? A jak, jeśli się potwierdzi, że ma on jakieś rzeczywiste i istotne zobowiązania wobec innej kobiety? A jak w przypadku, gdyby to on pierwszy wyznał jej swoje do niej uczucia?

No, to akurat pytanie było najprostsze, a odpowiedź na nie oczywista.

Przed spoczynkiem podsumowała swoje dokonania i stwierdziła, iż może się czuć zadowolona, ponieważ załatwiła rzecz najważniejszą – znalazła termin: od czwartku do niedzieli na samym początku września. Przesunięcie wywiadu i sesji zdjęciowej w Londynie na niedzielę wieczór musi się udać, a jeśli nawet nie, to trudno, to może zaryzykować. A tydzień, który pozostaje do spotkania, powinien wystarczyć na załatwienie wszystkiego, co potrzeba. I jemu, i jej. Jutro widzi się z agentem i wtajemniczy go w swój plan. Oczywiście nie w każdy szczegół, ale na tyle, by jego działania gwarantowały pełne wsparcie przedsięwzięcia.

Niemniej, mimo poczucia dobrze przeżytego dnia, nie mogła zasnąć. Pytania i dziesiątki odpowiedzi nie przestawały wirować w jej głowie. Po godzinie przewracania się na posłaniu znowu przyszło jej na myśl, że to brak możliwości podzielenia się z kimś dokonaniami dnia utrudnia wyciszenie. Do niedawna nie odczuwała tego rodzaju potrzeby, gdyż siebie samą uważała za wystarczającego dla siebie arbitra. Obecnie jednakże nie miała już tej pewności. W pierwszej chwili, gdy się zaczęła nad tym zastanawiać, odczuła nawet coś na kształt buntu przeciwko utracie suwerenności, o którą zawsze tak starannie zabiegała. Chwilę później się poddała, przyznając, że wcale nie o suwerenność tu chodzi. Bo przecież nie oczekiwała, by ktoś, na przykład Tom, ją oceniał, tylko żeby po prostu jej wysłuchał oraz podzielił jej satysfakcję, gdyż ta nagle stała się dla niej samej ciężarem trudnym do udźwignięcia w pojedynkę.

Odruchowo sięgnęła po komórkę z zamiarem zadzwonienia do Toma, lecz się powstrzymała. A może wystarczyłby SMS? Tylko czy SMS zaspokoi tę jej potrzebę podzielenia się swoimi emocjami? Na rozmowę jednak nie starczyło jej odwagi, a i napisanie krótkiego komunikatu okazało się nie lada wyzwaniem. Chcąc ułatwić sobie zadanie, szukała jakiegoś pretekstu, ale wszystkie albo wydawały jej się zbyt błahe, albo nie dość konkretne. A termin? Nie chciała mu jeszcze pisać o terminie, ponieważ najpierw musiała go uzgodnić ze swoim agentem – wszak mogła nie wiedzieć o czymś, co ten być może na te właśnie dni już był zaplanował. Pisała i kasowała kolejne wersje, wiedząc, że sprawę tak naprawdę załatwiłaby najkrótsza z możliwych wiadomość. Niestety, na jej napisanie nie była gotowa.

Gdy rankiem obudziła się niewyspana, w ręku wciąż trzymała telefon. Nerwowo sprawdziła, czy przypadkowo nie wysłała jakiejś wiadomości, a kiedy się upewniła, że nic takiego się nie stało, zamiast ulgi doznała piekącego uczucia bezsilności. Nie umiała napisać do Toma najprostszego SMS-a i obawiała się, że ten dylemat będzie jej dotykał każdego kolejnego wieczoru, zwiększając i tak już trudne do zniesienia napięcie. A Tom? Może także marnie spał tej nocy? Tak mówił. „Ależ to facet, a oni się takimi drobiazgami nie przejmują” – uspokajała się.

Następnego dnia termin oraz wstępny plan przelotów zostały z agentem potwierdzone i mogłaby już o tym poinformować Toma, lecz najpierw postanowiła poczekać na wiadomość od niego. Chciał czterdziestu ośmiu godzin, to musi je otrzymać. Nie powinna go przynaglać.

Tom odezwał się późnym wieczorem. Przysłał SMS: „Witaj, Charlotto. Rozmawiałem, mogę jechać. Pozdrawiam Tom.” Krótko, lakonicznie i bez ozdobników, a mimo to była zadowolona. To takie w jego stylu: jasno i konkretnie. A że i ona też tak się stara zawsze działać, więc pasowało to również do niej.

Zawahała się, czy nie zadzwonić, jednak ostatecznie odesłała mu tylko równie krótką i suchą wiadomość: „Wylatujesz z Okęcia przez Paryż do Marsylii w pierwszy czwartek września z rana. Wcześniej się nie da, przepraszam. Szczegóły prześlę później. Podaj, proszę, dane potrzebne do rezerwacji lotów. Śpij dobrze. Charlotte”. Chciała napisać „Twoja Charlotte”, ale uznała, iż lepiej będzie nie rozkręcać spirali marzeń, gdyż niezwłocznie musi iść spać – rano leci do Nowego Jorku.

* 5 *

Stany. Kolejne dni upływały jej na załatwianiu dziesiątek spraw zawodowych, ale było też trochę kwestii związanych z ich spotkaniem, choć większość i tak organizowali ludzie kierowani przez agenta. Ten nie był co prawda zachwycony, że Wendy nie tylko każe mu korygować ustalone już od dawna terminy niektórych wydarzeń z jej udziałem, ale obarcza go też zadaniami, które nie do końca należały do jego obowiązków, jednak w imię dobrze pojętego własnego interesu podjął się ich, obiecując przy tym absolutną dyskrecję.

Gdy po kilku dniach otrzymała zdjęcia domku pokazujące, że wszystko jest tam w porządku i gotowe na przyjęcie jej oraz jej gościa, z radością skonstatowała, że ten wybór był niezwykle fortunny. Bywała tam, ale dopiero gdy oglądała to miejsce na zdjęciach, w dodatku widząc w nim punkt dyskretnego sam na sam, przyjrzała się mu jakby zupełnie od nowa, doceniając niezwykły urok kamiennej budowli oraz malowniczość pobliskiego krajobrazu, które z całą pewnością spodobają się również Tomowi.

Pracowała bardzo ciężko. Wstawała wcześnie rano, a na spoczynek docierała do hotelu, za każdym razem innego, dopiero późną nocą. Mimo to każdego wieczora próbowała napisać do Toma wiadomość, co nieodmiennie kończyło się zaśnięciem z telefonem w ręce. W ciągu tych dni wymienili się co prawda kilkoma SMSami, lecz były one czysto techniczne: rezerwacja biletów, adres, uściślenia czasu. A jedynym osobistym akcentem, jaki się pojawiał w tych krótkich komunikatach, była ikonka uśmiechniętej buźki.

Ale ona przecież chciałaby przesłać mu coś bardziej intymnego, coś osobistego, co po prostu wyrażałoby jej uczucia. Tylko jak napisać o miłości bez użycia słowa „kocham”? Jak wyrazić tęsknotę, nie pisząc, że każda chwila bez niego jest nieznośna i ciąży jak ołów? Wreszcie, jak się dowiedzieć czegokolwiek o jego stosunku do niej, nie zadając żadnego pytania wprost, nie robiąc jakichkolwiek aluzji, ba, nie zbliżając się nawet w pobliże strefy sentymentów?

Jej samopoczucie, od kilku dni wzbierające nieprzyjemnym napięciem będącym skutkiem narastającego przemęczenia, stawało się przez te dylematy jeszcze gorsze. Jednak wszelkie próby sformułowania SMS-a wyrażającego emocje, jednocześnie ich nie wyrażając, stawiającego pytania bez użycia pytajnika lub który dla odmiany byłby chociaż trochę podobny do wiadomości, jakie piszą do siebie zakochani, nieodmiennie kończyły się fiaskiem.

W tej ostatniej kwestii przynajmniej przyczyna była oczywista: oni nie są zakochaną parą. Nie są, to fakt, ale tylko w połowie. Ponieważ ona jest zakochana. A on? Choćby troszeczkę? Ech, szkoda spekulować, skoro o jego zaangażowaniu wciąż zupełnie nic nie wie. Tak, tak, wiele razy już stwierdzała, że z jego strony nigdy nie padł nawet cień sugestii, iż coś do niej czuje, no ewentualnie z wyjątkiem tamtego pocałunku… i tych iskierek w jego oczach, które dostrzegła w czasie spotkania w kawiarni. Ale może tylko jej się zdawało, że je widziała? Nie… nie było tak naprawdę jakiej bądź podstawy, by ich wymiana SMS-ów nabrała cieplejszego charakteru. Dopiero to planowane spotkanie miało pozwolić na postawienie sprawy jasno i na określenie się Toma.

Tak, to tam, w tym małym domku, z dala od wścibskich mediów, od rodziny i znajomych miała doprowadzić do konfrontacji oraz do… Cisnęło jej się na myśl słowo „wyjaśnienia”, choć przecież nie chciała żadnych wyjaśnień i nie chciała, aby on się z czegoś tłumaczył. Chciała jedynie usłyszeć, że on także ją kocha – to wszystko.

Ale tymczasem musi czekać. I raczej nie powinna pisać SMS-ów, które Tom mógłby odebrać jako presję. Bo istnieje przecież ryzyko, że mógłby ją źle zrozumieć, mógłby coś źle zinterpretować i… się wystraszyć. No dobrze, jest dorosły, więc chyba takie coś go nie wystraszy, lecz co by jednak ona zrobiła, gdyby on faktycznie poczuł się naciskany i z takiego błahego powodu wycofał się ze spotkania, argumentując to na przykład brakiem gotowości na deklaracje, na zobowiązania?

A zresztą, i tak SMS nie wystarczy, aby go przekonać do siebie oraz do jasnego opowiedzenia się. Nawet rozmowa telefoniczna nie byłaby odpowiednia. Takie tematy trzeba załatwiać twarzą w twarz, a jeden jej nieostrożny ruch mógłby spowodować, że do spotkania nie dojdzie. Tak podszeptywała ta racjonalna połowa Wendy, lecz ta sentymentalna część jej duszy nie chciała czekać i już teraz pragnęła wyznać mu to, co przez tyle czasu pozostawało stłumione; zachowywała cierpliwość przez cały rok, lecz od niedawna każdy kolejny dzień wydawał jej się dłuższy niż poprzednie miesiące i coraz mocniej się rwała do postawienia wszystkiego na jedną kartę, nie chcąc się nawet zastanawiać, co będzie, gdy owa karta okaże się blotką.

A właśnie ta obawa, że trzymane przez nią karty nie są zbyt silne, przenikała tę racjonalną Wendy, paraliżując zdolność do jasnego formułowania myśli, chociaż od czasu ostatniej kolacji z Adrianem i ta racjonalna część jej osoby nie była przeciwna miłości do Toma. Odwrotnie, także pragnęła jak najszybszego jej wyrażenia, tyle że strasznie się lękała popełnienia – szczególnie w tym momencie, na kilka dni przed spotkaniem – jakiejś nieostrożności.

Toteż gdy całymi dniami, w każdej wolnej chwili ta sentymentalna Wendy układała treść SMS-a, ta druga na zmianę wytykała tej pierwszej zbytnią banalność treści, to znów zbytnią poetyckość czy nadmierne wydumanie. Wreszcie któregoś popołudnia, gdy została w swoim hotelowym pokoju sama, rozpłakała się z bezsilności. Jak mają wyglądać jej dalsze dni, jeśli tak prosta rzecz jak napisanie SMS-a sprawia jej tyle kłopotu? Jak ma się toczyć jej życie bez tego mężczyzny u boku, jeśli nie potrafi sobie radzić z takimi drobiazgami?

Drżącą ręką sięgnęła po komórkę, zdesperowana i gotowa napisać co bądź, aby się tylko wreszcie pozbyć tego dręczącego, idiotycznego problemu, gdy zauważyła, że w jej telefonie jest wiadomość od Toma. Serce ścisnął niepokój. Czy aby w tym SMS-ie nie informuje, by już sobie nie zawracała głowy spotkaniem, gdyż on, niestety, podjął decyzję, że jednak nie zechce ryzykować swoich relacji z tamtą kobietą dla niemającego żadnej przyszłości krótkotrwałego romansu z młodą aktorką?

Starając się, bez powodzenia, przełknąć ślinę w suchych ustach, otworzyła wiadomość. „Cześć, Charlotto! Z Internetu wiem, jak bardzo jesteś zajęta, mimo to chciałbym zabrać Ci chwilę, ale tylko żeby pogratulować dzisiejszego tryumfu. To była imponująca, spektakularna owacja i mam nadzieję, że Ci się podobała. Na zdjęciach widać zresztą, jak Twoje oczy błyszczą przejęciem. Szkoda, że mnie tam nie było. Niemniej z radością, choć tylko wirtualnie, przyłączam się do tych ludzi. Długo nie pisałem, wybacz, gdyż M, pamiętasz ją, miała wypadek i musiałem poświęcić jej trochę czasu. Już ma się lepiej. Cieszę się na nasze spotkanie. ☺ Tom”.

„Samarytanin! Znowu pomaga jakiejś kobiecie. Gdyby pomagał dzieciom, inwalidzie na przejściu dla pieszych, ale kobiecie, potencjalnej rywalce…?” – przemknęła jej przez głowę pierwsza, spontaniczna myśl zabarwiona złością i zazdrością. Zgasiła ją natychmiast. „Czy to źle, że pomaga? A czyż nie pomógł mi, gdy byłam w potrzebie? Jestem wszak kobietą. A ja? Czy i ja nie staram się pomagać: akcje charytatywne, wizyty w szpitalach, w domach dziecka? A gdyby zachorował jakiś mój kolega? I co, on miałby mieć do mnie pretensje o moje zaangażowanie?”

Nieomal z wściekłością zaczęła sobie wyrzucać małość oraz prostackie reagowanie na jego szlachetność. To takie małoduszne, ale przecież było tylko odruchem, próbowała się usprawiedliwiać, prostym, samoistnym i niekontrolowanym. Ech, w każdym człowieku siedzi egoista… Ileż trzeba wysiłku wychowawczego, kultury oraz w końcu samodyscypliny, aby wyeliminować takie zachowania… Odetchnęła głęboko i ponownie przeczytała wiadomość. „ A więc oczywiście, on ma więcej odwagi niż ty i wykorzystał pierwszy nadarzający się pretekst!” – żachnęła się, chociaż tym razem z odcieniem pogodnej autoironii. Chciała odczuwać ulgę, że ona ma teraz prosty powód do odpisania, co powinno jej wreszcie ułatwić wybrnięcie z tego dziwnego impasu, lecz zamiast tego odczuła wstyd, jak uczennica przyłapana na rysowaniu sprośnych rysunków w zeszycie do angielskiego.

Była też zła na siebie, że dopuściła, by Tom pierwszy napisał do niej coś bardziej osobistego. On również jest zajęty, pomaga innym, a mimo to znalazł czas, by śledzić newsy jej dotyczące… i napisał, reagując na pierwsze głośniejsze, publiczne wydarzenie z jej pobytu w USA; gdy tego ranka przybyła do Los Angeles, faktycznie zgotowano jej nietypowo gorące, jak na to miasto, powitanie. I prawdą jest, że ta spontaniczna owacja bardzo ją poruszyła. Ale jeśli w rzeczywistości był to pretekst nie do wysłania jej czegoś bardziej osobistego, tylko do…?

Po chwili zastanowienia doszukała się w tym SMS-ie głębszego znaczenia. Jakby zawoalowanej pretensji, że ona nic mu o sobie, o swojej pracy i swoich sukcesach nie pisze. A jednocześnie dostrzegła w nim pytanie o to, czy ich spotkanie rzeczywiście wciąż jest realne oraz czy w ogóle ma sens. Nie, nie sądziła, ażeby Tom chciał jej akurat takie sugestie podsunąć. To tylko ona sama tak zinterpretowała jego wiadomość.

Rumieniąc się z zażenowania, wyrzucała sobie, że zamiast tak długo myśleć nad treścią SMS-a do Toma, nie przyszło jej do głowy, iż mogłaby po prostu zwyczajnie informować go, gdzie jest, co robi i jak się czuje. To byłoby banalne, ale jakże naturalne i… sympatyczne oraz przede wszystkim dałoby jej, tak przecież przez nią upragnione, poczucie bycia z nim razem, mimo odległości. A tak przez swoją opieszałość i brak zdecydowania, sama nic z tego nie mając, postawiła człowieka, na którym tak bardzo jej zależy, w co najmniej niezręcznej sytuacji, zmuszając go do szperania w Internecie za plotkami, a niewykluczone nawet, że do dopytywania się o to, czy jej zaproszenie w dalszym ciągu jest aktualne. Jak mogła do tego dopuścić? I co powinna mu odpisać, aby choć trochę złagodzić tę nieprzyjemną dla obojga sytuację? Czuła irytację, jednak największą złość wzbudziło w niej pytanie szyderczo dzwoniące w głowie: „Czy odpowiedzenie na tego esemesa zajmie ci znowu nieskończoną ilość czasu?”.

* 6 *

Siedziała zdenerwowana i trzęsącymi się rękami próbowała pisać wiadomość do Toma, zupełnie nie kontrolując jednak tego, co spod jej palców wychodzi. Bojąc się, aby nieuważne naciśnięcie ikonki „Wyślij” nie spowodowało wysłania do Toma albo przypadkowego zestawu nic nieznaczących liter, które on mógłby sobie próbować w jakiś, niezbyt dla niej korzystny sposób, interpretować, albo w najgorszym wypadku, urwanego w pół komunikatu o sensie, jakiego w tej chwili by sobie najmniej życzyła, odłożyła telefon, rozpaczliwie próbując się uspokoić.

Pomyślała, że dobrze zrobiłby jej kieliszek koniaku i natychmiast, gdy ta myśl przyszła jej do głowy, zobaczyła w swojej wyobraźni łagodne, wyrozumiałe oczy Toma. Znowu się rozpłakała, lecz tym razem czuła, jak wraz ze skapującymi na jej kolana łzami opuszczają ją napięcie i złość, a w to miejsce wkracza niczym nieuzasadnione, jak mogłoby się zdawać, poczucie pewności, że za chwilę będzie dokładnie wiedziała, co ma robić, i że to, co zrobi, będzie dobre. Otarła oczy rękawem i ujęła w uspokojone już dłonie telefon, wystukując: „Tom, dziękuję. To rzeczywiście było nadzwyczajne i bardzo mi się podobało. Wybacz, że tak długo nic nie pisałam – jestem zajęta, to fakt, jednak zapewniam, iż stale myślę o naszym spotkaniu. Pomimo natłoku spraw (jeszcze dzień w LA, potem NY i wreszcie Europa), nasze spotkanie odbędzie się tak, jak je zaplanowaliśmy☺ Ufam, że i Ty też będziesz mógł na nie przyjechać bez przeszkód. M życzę zdrowia. Wiem, wszystko, co zrobisz, będzie właściwe, a to, co ostatecznie postanowisz, przyjmę ze zrozumieniem. Czekam niecierpliwie na nasze spotkanie. Ch”. Zastanawiała się przez chwilę, czy ten SMS nie jest za suchy, czy jej aluzja do niezadanego przecież wprost pytania, nie jest zbyt toporna i w końcu z trudem powstrzymała się, by nie dopisać przed swoim inicjałem: „stęskniona” albo „zakochana”, po czym pośpiesznie go wysłała.

– Lepsza szybka decyzja niż żadna! – powiedziała do siebie głośno, chcąc upewnić siebie samą, że nareszcie zrobiła odpowiednią rzecz w odpowiednim czasie.

Już następnego dnia przed południem Tom przesłał jej informację, że stan zdrowia znajomej (tak postanowiła myśleć o M) jest zupełnie dobry oraz że z jego strony nie ma przeszkód, by spotkali się w uzgodnionym terminie. Od tego czasu nastała pomiędzy nimi ożywiona korespondencja – pisywali do siebie po kilka SMS-ów dziennie. Ponieważ ich pory dnia się nie pokrywały, wiadomości docierały za ocean nawet późną nocą, chociaż w drugim kraju był to jeszcze (lub już) jasny dzień.

Z początku ich SMS-y były krótkie i dość powściągliwe, zwłaszcza te pisane przez nią, lecz z czasem stały się dłuższe i swobodniejsze. Tom nieco szybciej zdecydował się na lżejszy ton, ale ona nie pozostała mu dłużna, z radością przyjmując tę zmianę. Acz wciąż były to tylko wiadomości mieszczące się w ramach grzecznej, choć swobodnej towarzyskiej wymiany myśli. Jakby pisali do siebie bardzo dobrzy znajomi, bo na pewno nie kochankowie. Uznała jednak, że na jakiekolwiek naruszenie tego stanu w kierunku bardziej intymnej korespondencji jest jeszcze zbyt wcześnie. A i Tom również nie czynił niczego, co mogłoby to nastawienie zmienić.

Niemniej ta korespondencja sprawiała jej niekłamaną przyjemność. Zerkała teraz na swój telefon bardzo często (zwykle był wyciszony, jako że całe dnie spędzała w pracy), aż zaczęło to zwracać uwagę otoczenia. Zwłaszcza gdy, otrzymawszy nową wiadomość od Toma, natychmiast ją odczytywała, nie zadając sobie nawet trudu, aby powściągać pojawiający się przy tym szeroki uśmiech, a czasem i głośny śmiech; nieraz dlatego, że Tom napisał coś zabawnego, a częściej, ponieważ napisał coś w zabawny sposób; znał angielski całkiem dobrze, jednak był to jego wyuczony język i pewne niezgrabności uchodzące w trakcie rozmowy, oglądane w postaci tekstu na ekranie telefonu budziły jej nieodparte rozbawienie. W dodatku ona prawie zawsze usiłowała natychmiast odpisywać, co podczas rozmów z poważnymi ludźmi interesu wywoływało pewne napięcia, na które reagowała ostentacyjnym gestem powstrzymywania się od korespondowania, z rzadka dodając jakieś słowo usprawiedliwienia czy przeprosin.

* * *

Jeszcze przed podróżą do Stanów wybrała przeloty Toma i swoje w taki sposób, aby zsynchronizować ich przybycie do Marsylii, skąd samochodem mieli się, już razem, udać do odległego o kilkadziesiąt mil domku. Jednak, jak to często w życiu bywa, nie wszystko szło zgodnie z planem. Do Nowego Jorku przyleciała z opóźnieniem, a w dodatku rozmowy nie szły najlepiej i się przeciągały. Ostatniego dnia kontrakt, będący najważniejszym celem jej przyjazdu do Stanów, wciąż nie był podpisany.

Nie na żarty zaczęła się denerwować – miała do wyboru: albo zawalić termin spotkania z Tomem, albo porzucić negocjacje. Gdy do zaplanowanego odlotu pozostały niespełna trzy godziny, a jej, jak uważała, niezbyt wygórowane, a przy tym już i tak złagodzone warunki nadal nie zyskiwały akceptacji, po prostu wstała od stołu i grzecznie poinformowała przedstawicieli wytwórni, że w życiu są sprawy ważne oraz ważniejsze, a dla niej tym razem ważniejszy od kontraktu jest powrót do Europy w zaplanowanym terminie, dlatego dziękuje wszystkim za bezowocne obrady i żegna się, by zdążyć na samolot. Wywołało to niekłamane zdumienie siedzących przy stole, ponieważ od początku wszyscy, nie wyłączając jej agenta, byli przekonani, iż to jej przede wszystkim bardzo zależy na wystąpieniu w wysokobudżetowej produkcji, której warunki akurat uzgadniali (chociaż część z nich podejrzewała ją o typową negocjacyjną zagrywkę mającą na celu wymuszenie ustępstw).

Lecz gdy Wendy, zabrawszy swoją torebkę, ukłoniła się, przywołując na twarz miły, acz z wyraźnym smutnym akcentem uśmiech, a potem bezceremonialnie dosunęła krzesło i ruszyła energicznie do wyjścia, szef agencji produkcyjnej uznał, że najprawdopodobniej to wcale nie jest gra, a jeśli nawet, to bardzo dobrze poprowadzona, i się wystraszył; możliwość zatrudnienia w swojej produkcji aktorki będącej obecnie najgłośniejszą młodą gwiazdą kina po prostu może mu się wymknąć z rąk.

– Panno Emmerson, proszę jeszcze przez chwilę pozostać z nami. Podpiszemy ten kontrakt na warunkach, jakie nam pani postawiła. Właśnie zostałem przekonany, że będzie to korzystne dla obydwu stron.

– Jutro po południu, tamtego czasu, muszę być w Marsylii, we Francji. Zależy mi na tym bardzo i jeśli miałoby mi się to nie udać, jestem gotowa zerwać nasze negocjacje. Ale okej, przyjmuję pańską propozycję. Tylko że potrzebujemy jeszcze co najmniej godziny na wydrukowanie, przeczytanie i podpisanie naszej umowy, a stąd do lotniska jest kawał drogi i jak sądzę, na dzisiejszy ostatni samolot do Paryża na pewno nie zdążę.

– Mogę obiecać, że dotrze pani do Francji jutro do wieczora. Późno w nocy odlatują stąd jeszcze ze trzy samoloty do tych mniejszych krajów na wschodzie Europy, a stamtąd można polecieć już bezpośrednio lub przez Berlin, Frankfurt czy Rzym do Marsylii. Pozwoli pani, moi ludzie załatwią zmianę rezerwacji, a my w tym czasie dokończymy dopracowywanie szczegółów?

– Przyjmuję pańskie zapewnienia. Pracujmy dalej – odrzekła zdecydowanie, wracając na miejsce.

Na kolejną falę zdenerwowania przyszedł czas, gdy na lotnisku drzemała w pustym o tej porze saloniku dla VIP-ów.

Szef grupy produkcyjnej rzeczywiście dotrzymał słowa, aczkolwiek ostatecznie miała przylecieć nie do Marsylii, gdzie dotarłaby dopiero na dziesiątą wieczór, a do Nicei, skąd podstawioną na koszt jego firmy limuzyną wraz z Gwen miała się udać w dalszą drogę; dzięki temu byłaby na miejscu może nawet przed ósmą wieczór, ale to oznaczało, iż się nie spotka z Tomem w Marsylii, gdyż ten musiałby tam na nią czekać kilka godzin, a ona musiałaby samochodem pokonać niepotrzebnie dodatkowych kilkadziesiąt mil. Prostszym rozwiązaniem wydawało się odwiezienie samego Toma do domku od razu po jego przylocie. Będzie się mógł odświeżyć, coś zjeść i spokojnie jej oczekiwać. Oczywiście zawiezie go kierowca wynajętego przez nią już zawczasu samochodu, mającego pierwotnie służyć im obojgu.