User Friendly. Jak niewidoczne zasady projektowania zmieniają nasze życie, pracę i rozrywkę - Cliff Kuang, Robert Fabricant - ebook

User Friendly. Jak niewidoczne zasady projektowania zmieniają nasze życie, pracę i rozrywkę ebook

Cliff Kuang, Robert Fabricant

4,4

Opis

Bez względu na to, czy mówimy o smartfonach, szczoteczkach do zębów czy autonomicznych samochodach, projektowanie wymaga szacunku dla oczekiwań użytkowników i zrozumienia niuansów ich życia. Najważniejsze jednak wydaje się odrzucenie przekonania o ludzkiej doskonałości.

Historia dizajnu zorientowanego na użytkownika obfituje w fascynujące opowieści i nieoczekiwane zwroty akcji. Autorzy książki opowiadają o wpływie, jaki na wzornictwo wywarły globalne kryzysy, wojny światowe i awarię pewnej elektrowni jądrowej. Pokazują, jak projektowanie dla osób ze specjalnymi potrzebami utorowało drogę wynalazkom, bez których nikt z nas nie wyobraża już sobie życia. Sporo też piszą o tajnikach projektowania najnowszych technologii – od pojazdów autonomicznych, poprzez media społecznościowe, po sztuczną inteligencję. Analizują nasze oczekiwania wobec urządzeń oraz sposób, w jaki nawiązujemy z nimi relacje.

Jak przyznają autorzy, ich zamiarem jest nie tylko nakreślenie najnowszej historii dizajnu, ale przede wszystkim wyposażenie czytelników i czytelniczek w narzędzia niezbędne do krytycznego spojrzenia na wszechobecne dziś w naszym życiu projektowanie doświadczeń użytkownika. Nie uciekają więc od pytań o rzeczywiste skutki innowacji wprowadzanych przez cyfrowych gigantów ani o to, dlaczego kolejnym krokiem na ścieżce rozwoju technologii nie będzie wynalezienie nowego modelu telefonu czy aplikacji, lecz – nowej metafory.

Książkę uzupełnia krótki opis procesu projektowania zorientowanego na użytkownika oraz lista kamieni milowych w historii projektowania – od fotela Ludwika XV po przepisy o RODO.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 619

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (19 ocen)
11
4
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
chron_dziob

Dobrze spędzony czas

Zapowiadało się, że będzie to zbiór ciekawostek ze świata ustawiania guzików we właściwych miejscach. Okazało się, że autor ląduje dość głęboko w umysłach ludzi i pokazuje faktyczny wpływ designu na codzienne życie. Bardzo pozytywne zaskoczenie.
00
tvilja

Nie oderwiesz się od lektury

niezwykle inspirujaca
00
zuzarichert

Dobrze spędzony czas

polecam
00
jarmak

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam dla osób chcących zrozumieć design otaczających nas przedmiotów i procedur.
00
byjean

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny podręcznikcna temat user friendly kiedyś i teraz, jak to się zaczęło, czemu to jest takie istotne, ciekawostki dla osób bardziej lub mniej związanych z tematem. Polecam!
00

Popularność




-

Wstęp. Cy­fro­we im­pe­rium przy­ja­zne użyt­kow­ni­ko­wi

przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi (ang. user frien­dly)

1. In­for­ma­ty­ka. O sprzę­cie kom­pu­te­ro­wym lub opro­gra­mo­wa­niu: ła­twe w ob­słu­dze, zwłasz­cza dla nie­do­świad­czo­ne­go użyt­kow­ni­ka; za­pro­jek­to­wa­ne z uwzględ­nie­niem po­trzeb użyt­kow­ni­ka.

2. Po­tocz­nie: o rze­czach ła­twych w ob­słu­dze, przy­stęp­nych, po­ręcz­nych.

Naj­więk­szy biu­ro­wiec na świe­cie ma je­dy­nie czte­ry pię­tra, ale je­go ma­syw­na bry­ła w kształ­cie pier­ście­nia o po­nad pół­to­ra­ki­lo­me­tro­wej śred­ni­cy jest ni­czym sta­tek ko­smicz­ny ob­cej cy­wi­li­za­cji – tak ogrom­ny, że gdy­by wzniósł się w po­wie­trze, z pew­no­ścią prze­sło­nił­by słoń­ce. Śro­dek pier­ście­nia skry­wa park ma­ją­cy przy­wo­dzić na myśl cza­sy, kie­dy Do­li­na Krze­mo­wa by­ła jesz­cze Do­li­ną Roz­ko­szy Ser­ca. Ca­ły ten te­ren po­kry­wa­ło wów­czas nie­mal dzie­sięć mi­lio­nów drzew: mo­re­li, wi­śni, brzo­skwiń, grusz i ja­bło­ni. Zmia­ny na­de­szły do­pie­ro gdy Ap­ple, gi­gant na ryn­ku kom­pu­te­rów oso­bi­stych, w ta­jem­ni­cy wy­ku­pił wszyst­kie tam­tej­sze grun­ty, łą­cząc szes­na­ście dzia­łek w jed­ną po­łać zie­mi o po­wierzch­ni po­nad 20 hek­ta­rów i war­to­ści 5 mi­liar­dów do­la­rów. Ko­smicz­ny wy­gląd Ap­ple Park, obec­nej sie­dzi­by fir­my, jest za­słu­gą Ste­ve’a Job­sa – wy­two­rem je­go wy­obraź­ni, prze­nie­sio­nym wprost w sen­ne ame­ry­kań­skie przed­mie­ście. Był to je­den z ostat­nich pro­jek­tów, któ­re otrzy­ma­ły bło­go­sła­wień­stwo te­go tech­no­lo­gicz­ne­go wi­zjo­ne­ra przed je­go śmier­cią.

Kie­dy ostat­nie ma­rze­nie Job­sa do­pie­ro sta­wa­ło się rze­czy­wi­sto­ścią, Har­lan Crow­der wsta­wał każ­de­go po­ran­ka bu­dzo­ny przy­tłu­mio­nym ha­ła­sem ma­szyn wio­zą­cych ła­dun­ki na miej­sce bu­do­wy no­we­go kam­pu­su Ap­ple. W mo­men­cie na­sze­go pierw­sze­go spo­tka­nia Crow­der miał sie­dem­dzie­siąt trzy la­ta i trój­kę do­ro­słych dzie­ci. No­sił bia­łą ko­zią bród­kę i strój ty­po­we­go ame­ry­kań­skie­go eme­ry­ta: wy­mię­te spodnie i ko­szu­lę w kwia­ty. Za­mie­sza­nie wo­kół bu­do­wy Ap­ple Park ścią­gnę­ło na osie­dle Crow­de­ra za­stę­py agen­tów nie­ru­cho­mo­ści, któ­rzy pu­ka­li do każ­dych drzwi i skła­da­li miesz­kań­com pro­po­zy­cję zło­te­go in­te­re­su. By­ły to głów­nie za­dba­ne, ele­ganc­kie ko­bie­ty no­szą­ce kosz­tow­ną bi­żu­te­rię, któ­ra by­ła ich pan­ce­rzem prze­ciw­ko miesz­kań­com upar­cie nie­zga­dza­ją­cym się na sprze­daż swo­ich nie­ru­cho­mo­ści, ta­kim jak Crow­der.

– Jed­na za­czę­ła pro­sto z mo­stu: „Mam dzie­się­ciu chęt­nych go­to­wych li­cy­to­wać się o pa­na dom” – po­wie­dział mi Crow­der, za­cią­ga­jąc z tek­sań­skim ak­cen­tem, kie­dy sie­dzie­li­śmy na je­go ta­ra­sie. Do­my ta­kie jak ten, któ­ry na­le­żał do nie­go, bu­do­wa­no w la­tach 60. ubie­głe­go wie­ku, w cza­sach bo­omu go­spo­dar­cze­go zwią­za­ne­go z roz­wi­ja­ją­cym się prze­my­słem tran­zy­sto­rów. W mo­men­cie mo­jej wi­zy­ty je­go dom i in­ne rów­nie skrom­ne, par­te­ro­we bu­dyn­ki z trze­ma sy­pial­nia­mi sto­ją­ce w tej oko­li­cy by­ły war­te po co naj­mniej 2,5 mi­lio­na do­la­rów. Crow­der sza­co­wał, że w cią­gu ro­ku su­ma ta wzro­śnie o 10 pro­cent, a mo­że na­wet wię­cej. Wszyst­ko to wy­da­wa­ło mu się dziw­nym snem.

Crow­der nie był na­wet sław­ny. Do­li­nę Krze­mo­wą za­miesz­ki­wa­ły ty­sią­ce lu­dzi ta­kich jak on: in­ży­nie­rów, któ­rzy zbu­do­wa­li to miej­sce, ale któ­rych wkład po­padł w za­po­mnie­nie. On jed­nak za­pi­sał się w an­na­łach hi­sto­rii dzię­ki uży­ciu okre­śle­nia „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” w od­nie­sie­niu do di­zaj­nu kom­pu­te­ra. Nie­mal co ty­dzień Crow­der od­pra­wia ko­lej­nych agen­tów nie­ru­cho­mo­ści, od­rzu­ca­jąc ich lu­kra­tyw­ne ofer­ty opie­wa­ją­ce na mi­lio­ny do­la­rów. Wszyst­ko to na­pę­dza­ne jest przez Ap­ple – przed­się­bior­stwo, któ­re spra­wi­ło, że wy­ra­że­nie „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” sta­ło się nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z na­szym co­dzien­nym ży­ciem.

Pod­czas swo­ich czę­stych spa­ce­rów wzdłuż kam­pu­su Crow­der spo­glą­da na Ap­ple Park, klej­not ko­ron­ny im­pe­rium zbu­do­wa­ne­go na bi­lio­nach do­la­rów ze sprze­da­ży iPo­dów, iMa­ców, iPa­dów, smar­twat­chy oraz iPho­ne’ów – urzą­dzeń wy­po­sa­żo­nych w jed­ne z naj­bar­dziej tech­no­lo­gicz­nie za­awan­so­wa­nych pod­ze­spo­łów, ale jed­no­cze­śnie za­pro­jek­to­wa­nych tak in­tu­icyj­nie, że bez tru­du ob­słu­gu­ją je na­wet ma­łe dzie­ci. Pod ką­tem mo­cy ob­li­cze­nio­wej kom­pu­te­ry te są znacz­nie po­tęż­niej­sze niż daw­ne su­per­kom­pu­te­ry, na któ­rych Crow­der pra­co­wał nie­gdyś w IBM. Sam fakt, że w ogó­le uda­ło mu się do­stać tam pra­cę, wy­da­wał mu się czymś na swój spo­sób nie­re­al­nym, wy­śnio­nym. W ósmej kla­sie ob­lał al­ge­brę, a po ukoń­cze­niu szko­ły śred­niej nie mógł zna­leźć dla sie­bie miej­sca. W koń­cu za­cią­gnął się do woj­ska, gdzie prze­szedł szko­le­nie na sa­ni­ta­riu­sza – trwa­ją­ce pół­to­ra ro­ku stu­dia me­dycz­ne, z któ­rych pro­gra­mu wy­cię­to ca­łą teo­rię, zo­sta­wia­jąc je­dy­nie in­for­ma­cje nie­zbęd­ne do ra­to­wa­nia ludz­kie­go ży­cia. Prak­tycz­ny cha­rak­ter tej pra­cy i pre­sja, z któ­rą się wią­za­ła, po­bu­dzi­ły go do dzia­ła­nia: prze­stał próż­no­wać i ukoń­czył stu­dia z naj­lep­szy­mi oce­na­mi na ro­ku. Po od­by­ciu służ­by kon­ty­nu­ował na­ukę w col­le­ge’u przy Uni­wer­sy­te­cie Sta­no­wym Tek­sa­su Wschod­nie­go w Com­mer­ce.

– Nie by­ło to mo­że na sa­mym koń­cu świa­ta, ale gdzieś w je­go oko­li­cy – rzu­cił Crow­der.

Pew­ne­go dnia na ta­bli­cy ogło­szeń swo­je­go col­le­ge’u Crow­der za­uwa­żył ulot­kę IBM. Przed­się­bior­stwo re­kru­to­wa­ło stu­den­tów kie­run­ków ści­słych do no­wa­tor­skie­go pro­gra­mu szko­le­nio­we­go. Od­po­wie­dział na ogło­sze­nie, a oni za­pro­si­li go do swo­jej sie­dzi­by na roz­mo­wę kwa­li­fi­ka­cyj­ną. Wsiadł więc w sa­mo­lot do York­town w sta­nie No­wy Jork, nie bar­dzo wie­dząc, cze­go się spo­dzie­wać. Cen­trum ba­daw­cze IBM znaj­do­wa­ło się w cha­rak­te­ry­stycz­nym bu­dyn­ku zbu­do­wa­nym na pla­nie pół­ko­la i za­pro­jek­to­wa­nym przez Eera Sa­ari­ne­na, słyn­ne­go ame­ry­kań­skie­go ar­chi­tek­ta po­cho­dze­nia fiń­skie­go. Bu­dy­nek ten moż­na uznać za pier­wo­wzór kor­po­ra­cyj­ne­go kam­pu­su sty­li­zo­wa­ne­go na sta­tek ko­smicz­ny. Je­go fa­sa­dę two­rzy­ła po­ły­sku­ją­ca ścia­na kur­ty­no­wa z pro­fi­lo­wa­ne­go szkła, mu­ry we­wnętrz­ne wy­cio­sa­no zaś z no­wo­jor­skie­go gra­ni­tu. Zo­stał za­pro­jek­to­wa­ny tak, by stać się sym­bo­lem no­wo­cze­sne­go miej­sca pra­cy i po­ka­zać IBM, przed­się­bior­stwo za­trud­nia­ją­ce więk­szą licz­bę pra­cow­ni­ków z ty­tu­łem dok­to­ra niż nie­je­den uni­wer­sy­tet, ja­ko przo­dow­ni­ka po­stę­pu.

Crow­der prze­kro­czył pro­gi sie­dzi­by IBM pe­łen po­dzi­wu. Oto zna­lazł się w stat­ku ko­smicz­nym wy­ję­tym wprost z fil­mu 2001: Ody­se­ja ko­smicz­na – miej­scu zwia­stu­ją­cym świe­tla­ną, na­pę­dza­ną tech­no­lo­gią przy­szłość. W ro­ku 1968 by­ła to praw­dzi­wie od­kryw­cza wi­zja. W IBM na­wet roz­mo­wy przy ka­wie do­ty­czy­ły naj­now­szych osią­gnięć na­uko­wych.

– Zro­bił­bym wte­dy ab­so­lut­nie wszyst­ko, że­by do­stać u nich pra­cę. Mógł­bym na­wet sprzą­tać to­a­le­ty – za­żar­to­wał Crow­der z nie­skry­wa­ną ra­do­ścią w gło­sie. W IBM bra­ko­wa­ło pro­gra­mi­stów, więc fir­ma po­sta­no­wi­ła szko­lić wła­snych. Crow­der do­stał pra­cę, o któ­rą się ubie­gał, a prag­ma­tycz­ny cha­rak­ter je­go obo­wiąz­ków mu od­po­wia­dał – uży­wa­jąc kom­pu­te­rów, roz­wią­zy­wał rze­czy­wi­ste pro­ble­my, ta­kie jak wy­ty­cza­nie tras prze­sy­łek czy ob­li­cza­nie ła­dow­no­ści po­jaz­dów. Prze­ko­nał się tak­że, że z ła­two­ścią przy­cho­dzi­ło mu wi­zu­ali­zo­wa­nie skom­pli­ko­wa­nych rów­nań ma­te­ma­tycz­nych – co by­ło umie­jęt­no­ścią nie­zbęd­ną do sku­tecz­ne­go wy­ko­ny­wa­nia tej pra­cy.

Ba­da­nia ope­ra­cyj­ne, dys­cy­pli­na na­uko­wa, w któ­rej ra­mach pra­co­wał, ukształ­to­wa­ły się w trak­cie II woj­ny świa­to­wej i zna­la­zły za­sto­so­wa­nie przy wpro­wa­dze­niu pla­nu Mar­shal­la. Od­bu­do­wa­nie Eu­ro­py wią­za­ło się z ko­niecz­no­ścią prze­trans­por­to­wa­nia nie­wy­obra­żal­nych ilo­ści ma­te­ria­łów z Ame­ry­ki na dru­gą stro­nę Atlan­ty­ku. Wy­ma­ga­ło tak­że spro­wa­dze­nia ame­ry­kań­skie­go sprzę­tu, wy­pro­du­ko­wa­ne­go w trak­cie mo­bi­li­za­cji na nie­spo­ty­ka­ną do­tąd ska­lę, z po­wro­tem z wie­lu kra­jów eu­ro­pej­skich. Wska­za­nie opty­mal­nej me­to­dy za­ła­dun­ku stat­ków w punk­cie star­to­wym oraz w miej­scu do­ce­lo­wym przed wy­ru­sze­niem w dro­gę po­wrot­ną by­ło skom­pli­ko­wa­nym za­da­niem, nie­da­ją­cym się ła­two opi­sać ję­zy­kiem ma­te­ma­ty­ki i wy­ma­ga­ją­cym du­żej mo­cy ob­li­cze­nio­wej.

W la­tach 60. Crow­der zaj­mo­wał się wła­śnie te­go ty­pu pro­ble­ma­mi zle­ca­ny­mi przez klien­tów IBM. Stwo­rze­nie pro­gra­mu kom­pu­te­ro­we­go wy­ma­ga­ło wów­czas uży­cia spe­cjal­nej ma­szy­ny do dziur­ko­wa­nia za­wi­łych wzo­rów na tek­tu­ro­wych kar­tach wiel­ko­ści bi­le­tów lot­ni­czych. Po przy­go­to­wa­niu kart z pro­gra­mem Crow­der nie mógł po pro­stu za­nieść ich do kom­pu­te­ra, bo był to sprzęt wart 5 mi­lio­nów do­la­rów – rów­no­war­tość dzi­siej­szych 35 mi­lio­nów do­la­rów – i znaj­do­wał się pod czuj­nym okiem dwóch pra­cow­ni­ków ochro­ny z psem war­tow­ni­czym. Dla­te­go po ca­łym dniu pi­sa­nia pro­gra­mów Crow­der prze­ka­zy­wał swój stos kart za­mknię­te­mu za szy­bą pra­cow­ni­ko­wi ob­słu­gu­ją­ce­mu kom­pu­ter, a ten wpro­wa­dzał je do ma­szy­ny. Przez noc kom­pu­ter prze­pro­wa­dzał wszyst­kie ob­li­cze­nia i wy­ni­ki by­ły zwy­kle go­to­we nad ra­nem, o ile Crow­der nie po­peł­nił żad­ne­go błę­du pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia in­struk­cji. A o to nie by­ło trud­no. Błę­dem mo­gło być coś tak ba­nal­ne­go jak umiesz­czo­ny w nie­wła­ści­wym miej­scu znak, wstrzy­mu­ją­cy dal­sze wy­ko­ny­wa­nie al­go­ryt­mu, lub rów­na­nie z dzie­le­niem przez ze­ro, któ­re wpro­wa­dzi­ło­by ma­szy­nę w nie­skoń­czo­ną pę­tlę (tu­taj znów po­ja­wia się pew­ne na­wią­za­nie do Ap­ple: ad­res ich daw­nej sie­dzi­by to 1 In­fi­ni­te Lo­op)*1.

Pro­gra­mi­ści z IBM, zmu­sze­ni do dłu­gie­go cze­ka­nia na wy­ni­ki, wy­peł­nio­ne­go nie­pew­no­ścią i oba­wą przed tym, że ich wy­sił­ki pój­dą na mar­ne przez jed­ną li­te­rów­kę, wpa­dli na pe­wien po­mysł. Do kom­pu­te­ra cen­tral­ne­go znaj­du­ją­ce­go się na koń­cu ko­ry­ta­rza pod­łą­czy­li mi­ni­kom­pu­ter ob­słu­gu­ją­cy uprosz­czo­ny ję­zyk pro­gra­mo­wa­nia zwa­ny APL, czy­li A Pro­gram­ming Lan­gu­age*2. Za je­go po­mo­cą moż­na by­ło pi­sać pro­ste pro­gra­my i uru­cha­miać je na tym sa­mym urzą­dze­niu. Wy­star­czy­ło wpro­wadzić ze­staw in­struk­cji i chwi­lę po­cze­kać na wstęp­ne wy­ni­ki, któ­re po­zwa­la­ły stwier­dzić, czy pro­gram bez prze­szkód za­dzia­ła na jed­no­st­ce cen­tral­nej. To był praw­dzi­wy prze­łom. Nie­mal na­tych­mia­sto­wy wgląd w efek­ty wła­snej pra­cy po­zwa­lał na jed­no­cze­sne ge­ne­ro­wa­nie no­wych po­my­słów i ich te­sto­wa­nie. La­ta póź­niej Ste­ve Jobs przy­rów­nał kom­pu­ter do ro­we­ru dla umy­słu – nie­zwy­kłe­go na­rzę­dzia, któ­re roz­wi­ja­ło ludz­ki po­ten­cjał po­nad je­go fi­zycz­ne ogra­ni­cze­nia, umoż­li­wia­jąc zdo­by­wa­nie no­wych szczy­tów in­te­lek­tu­al­nych. Crow­der oraz je­go współ­pra­cow­ni­cy na­le­że­li do pierw­szych lu­dzi, któ­rzy do­świad­czy­li te­go bez­po­śred­nio. Kie­dy kom­pu­te­ry za­czę­ły do­star­czać na­tych­mia­sto­wych in­for­ma­cji zwrot­nych, moż­na by­ło je wy­ko­rzy­stać do zwięk­sza­nia moż­li­wo­ści ludz­kie­go umy­słu: chwy­ta­nia in­tu­icji i wcie­la­nia ich w ży­cie w tej sa­mej chwi­li. Spraw­dza­nie po­my­słów w cza­sie rze­czy­wi­stym na­pro­wa­dza­ło na trop no­wych roz­wią­zań, któ­re z ko­lei moż­na by­ło prze­te­sto­wać w po­dob­ny spo­sób, kon­ty­nu­ując ten pro­ces do mo­men­tu osią­gnię­cia za­do­wa­la­ją­cych re­zul­ta­tów. Dzię­ki ta­kim pę­tlom de­cy­zyj­nym pro­gra­mo­wa­nie, któ­re do­tąd po­ru­sza­ło się wy­łącz­nie w rytm mu­zy­ki kla­sycz­nej, wkro­czy­ło w epo­kę jaz­zo­wej im­pro­wi­za­cji.

Swo­imi po­my­sła­mi owi „mu­zy­cy jaz­zo­wi” dzie­li­li się w cza­so­pi­smach na­uko­wych. Pro­ble­mem by­ło jed­nak od­two­rze­nie mu­zy­ki na­pi­sa­nej przez ko­goś in­ne­go na in­nej ma­szy­nie. Sa­me al­go­ryt­my nie mó­wi­ły nic o tym, jak trud­ne bę­dzie ich prze­te­sto­wa­nie lub od­two­rze­nie w in­nych wa­run­kach. Twór­cy pro­gra­mów nie bra­li pod uwa­gę te­go, co ktośin­ny mógł­by chcieć z ni­mi zro­bić. Dla Crow­de­ra nie by­ły one przy­ja­zneużyt­kow­ni­kowi. Za­pro­po­no­wał więc, by oce­niać pro­gra­my nie tyl­ko na pod­sta­wie ich sku­tecz­no­ści w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, ale tak­że te­go, jak ła­twe by­ły w ob­słu­dze. Gwo­li ści­sło­ści, Crow­der nie wy­my­ślił te­go ter­mi­nu. O ile mu wia­do­mo, wy­ra­że­nie to by­ło wcze­śniej obec­ne w ję­zy­ku, więc kie­dy oka­za­ło się po­trzeb­ne do opi­sa­nia kon­kret­ne­go zja­wi­ska, cze­ka­ło na wy­cią­gnię­cie rę­ki. Po­ka­zu­je to, jak bar­dzo po­trzeb­ny i uży­tecz­ny był to ter­min: wy­ra­żał wprost to, co wie­lu lu­dzi poj­mo­wa­ło wów­czas je­dy­nie in­tu­icyj­nie.

Osta­tecz­nie to nie IBM naj­bar­dziej przy­czy­nił się do roz­wo­ju kon­cep­cji pro­gra­mów przy­ja­znych użyt­kow­ni­ko­wi, mi­mo że przed­się­bior­stwo to za­trud­nia­ło di­zaj­ne­rów na­le­żą­cych do naj­lep­szych na świe­cie, ta­kich jak Paul Rand, au­tor lo­go fir­my, Eero Sa­ari­nen, pro­jek­tant jej kam­pu­su, i Eliot Noy­es, twór­ca elek­trycz­nej ma­szy­ny do pi­sa­nia IBM Se­lec­tric. Ta­ki wkład zwy­kle przy­pi­su­je się Ap­ple, któ­re prze­ję­ło i roz­wi­nę­ło po­my­sły przed­się­bior­stwa Xe­rox PARC i stwo­rzy­ło pierw­szy kom­pu­ter oso­bi­sty z se­rii Ma­cin­tosh. Nie­ca­łe dzie­sięć lat po tym, jak Crow­der opu­bli­ko­wał pierw­szy ar­ty­kuł na­uko­wy o al­go­ryt­mach przy­ja­znych użyt­kow­ni­ko­wi, Ap­ple za­czął re­kla­mo­wać swo­je przy­ja­zne użyt­kow­ni­ko­wi urzą­dze­nia:

Daw­no, daw­no te­mu, przed ro­kiem 1984, kom­pu­te­ry rzad­ko tra­fia­ły pod strze­chy i był ku te­mu waż­ny po­wód.

Nie­wie­lu lu­dzi po­tra­fi­ło je ob­słu­gi­wać.

Ma­ło kto miał też ocho­tę się te­go uczyć.

Jed­nak pew­ne­go pięk­ne­go dnia grup­ka wy­jąt­ko­wo by­strych in­ży­nie­rów z Ka­li­for­nii wpa­dła na ge­nial­ny po­mysł: sko­ro kom­pu­te­ry są tak do­bre w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, mo­że na­uczy­my je, jak ra­dzić so­bie z ludź­mi, za­miast uczyć lu­dzi, jak ra­dzić so­bie z kom­pu­te­ra­mi?

In­ży­nie­ro­wie, pra­cu­jąc w po­cie czo­ła, uczy­li ma­lut­kie krze­mo­we chi­py wszyst­kie­go, co wie­dzie­li o lu­dziach. O tym, jak zda­rza im się po­peł­niać błę­dy i zmie­niać zda­nie. O tym, jak ozna­cza­ją swo­je fol­de­ry z pli­ka­mi i za­pi­su­ją sta­re nu­me­ry te­le­fo­nów. O tym, jak za­ra­bia­ją na wła­sne utrzy­ma­nie. I o tym, jak w wol­nych chwi­lach lu­bią po pro­stu ry­so­wać esy-flo­re­sy.

A kie­dy pra­ca in­ży­nie­rów do­bie­gła koń­ca, ich dzie­łem był kom­pu­ter oso­bi­sty z ta­ką oso­bo­wo­ścią, że prak­tycz­nie moż­na by­ło się z nim za­przy­jaź­nić.

To nie­sa­mo­wi­te, że w le­d­wie kil­ku sło­wach kry­je się tak wie­le po­my­słów i hi­sto­rii. Ta książ­ka jest pró­bą po­ka­za­nia tych, któ­re cho­ciaż wszech­obec­ne, po­zo­sta­wa­ły do­tych­czas nie­zau­wa­żo­ne.

Wszyst­ko za­czę­ło się od po­my­słu pod­rzu­co­ne­go mi przez Ro­ber­ta Fa­bri­can­ta, któ­ry w tym cza­sie był dy­rek­to­rem dzia­łu kre­atyw­ne­go w spół­ce Frog De­sign. Zna­li­śmy się wte­dy już od kil­ku lat i Ro­bert za­pro­po­no­wał, że­by­śmy wspól­nie na­pi­sa­li książ­kę o tym, że pro­jek­to­wa­nie do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ka (ang. user expe­rien­ce de­sign, UX) prze­sta­ło być wy­łącz­nie do­me­ną ge­eków kom­pu­te­ro­wych i fu­tu­ro­lo­gów. Te­mat ten po­kry­wał się z mo­im dzie­się­cio­let­nim do­świad­cze­niem dzien­ni­ka­rza oraz re­dak­to­ra i trud­no by­ło mu od­mó­wić ak­tu­al­no­ści. W świe­cie, w któ­rym 2,5 mi­liar­da lu­dzi ma smart­fo­na, do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ków sta­ły się klu­czo­we w ży­ciu co­dzien­nym, zmie­nia­jąc nie tyl­ko spo­sób na­szej obec­no­ści w sie­ci, ale tak­że to, jak do­bi­ja­my in­te­re­sów, jak funk­cjo­nu­je spo­łe­czeń­stwo, a na­wet to, jak pro­wa­dzo­na jest dzia­łal­ność cha­ry­ta­tyw­na. Ty­tuł tej książ­ki był po­my­słem Ro­ber­ta – już sa­ma po­wszech­na zna­jo­mość ter­mi­nu „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” zda­je się po­twier­dzać te­zę o ro­sną­cym wpły­wie pro­jek­to­wa­nia do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ka na na­sze ży­cie. Hi­sto­ria te­go po­ję­cia, je­go zna­cze­nie oraz sto­ją­ce za nim za­sa­dy dzia­ła­nia wciąż jed­nak nie do­cze­ka­ły się swo­jej opo­wie­ści i po­za wą­skim krę­giem spe­cja­li­stów zna­ne są je­dy­nie we frag­men­tach. Nasz pier­wot­ny plan, opra­co­wa­ny w cią­gu kil­ku mie­się­cy, za­kła­dał, że opi­sa­nie ze­bra­ne­go ma­te­ria­łu zaj­mie mi pół ro­ku. Tym­cza­sem spę­dzi­łem nad tą książ­ką sześć lat. Jest ona pró­bą przed­sta­wie­nia oko­licz­no­ści po­wsta­nia ty­tu­ło­we­go ter­mi­nu i wy­ja­śnie­nia te­go, jak za­sa­dy przy­ja­zne­go di­zaj­nu wpły­wa­ją na na­sze co­dzien­ne funk­cjo­no­wanie. Jest tak­że spoj­rze­niem w przy­szłość – pró­bą prze­wi­dze­nia, do­kąd za­pro­wa­dzi nas to za­gad­nie­nie w cią­gu ko­lej­nych lat.

Dla pew­ne­go po­ko­le­nia pro­jek­tan­tów ter­min „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” jest kon­tro­wer­syj­ny. Głów­ny pro­blem upa­tru­ją w za­war­tej w nim prze­słan­ce, że wszyst­kie ga­dże­ty po­win­ny zwra­cać się do swo­ich użyt­kow­ni­ków z nie­skrę­po­wa­ną po­ufa­ło­ścią. Ich zda­niem „przy­ja­zność” nie bu­du­je wła­ści­wej re­la­cji po­mię­dzy urzą­dze­niem a użyt­kow­ni­kiem, po­nie­waż opie­ra się na za­ło­że­niu, że oso­by ko­rzy­sta­ją­ce z tech­no­lo­gii na­le­ży trak­to­wać pro­tek­cjo­nal­nie, jak dzie­ci. Choć za­rzu­ty te nie­kie­dy są uza­sad­nio­ne, nie pod­wa­ża­ją sa­mej isto­ty ter­mi­nu. Zda­ją się też nie do­strze­gać je­go szer­sze­go kon­tek­stu.

Urze­ka­ją­co za­pro­jek­to­wa­ne ga­dże­ty prze­kształ­ci­ły tkan­kę na­sze­go co­dzien­ne­go ży­cia, zmie­nia­jąc to, jak za­ra­bia­my pie­nią­dze, jak po­zna­je­my no­we oso­by, i to, jak pło­dzi­my po­tom­ków. Ocze­ku­je­my, że spe­cja­li­stycz­ne na­rzę­dzia do roz­po­zna­wa­nia no­wo­two­rów czy wy­kry­wa­nia pro­ble­mów tech­nicz­nych w sil­ni­kach sa­mo­lo­to­wych bę­dą rów­nie pro­ste w ob­słu­dze, co An­gry Birds. I nie jest to wy­gó­ro­wa­ne ocze­ki­wa­nie. Tech­no­lo­gia po­win­na z cza­sem sta­wać się co­raz prost­sza i bar­dziej na­tu­ral­nie zin­te­gro­wa­na z ota­cza­ją­cą nas rze­czy­wi­sto­ścią, aż w koń­cu prze­sta­nie­my ją do­strze­gać. Pro­ces ten już za­cho­dzi, i to w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie – by­ło to jed­no z naj­więk­szych osią­gnięć kul­tu­ro­wych ostat­nie­go pół­wie­cza. Mi­mo że ukształ­to­wał nas za­pro­jek­to­wa­ny przez nas sa­mych świat, je­go we­wnętrz­ne pra­wi­dła są dla nas na­dal czymś ob­cym i ni­g­dy nie prze­wi­ja­ją się w na­szych roz­mo­wach. Za­miast te­go – nie­waż­ne, czy roz­ma­wia­my z na­szy­mi dzieć­mi czy dziad­ka­mi – je­dy­ne wy­ra­że­nie, ja­kim się po­słu­gu­je­my, to „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi”. Choć pra­wie ni­g­dy nie za­sta­wia­my się, co do­kład­nie przez to ro­zu­mie­my, uży­wa­my te­go po­ję­cia ja­ko mia­ry na­sze­go tech­no­lo­gicz­ne­go świa­ta.

Wy­ra­że­nie „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” tak ła­two przy­cho­dzi nam do gło­wy, po­nie­waż in­tu­icyj­nie je ro­zu­mie­my, a przy­naj­mniej tak nam się wy­da­je. Gdy ja­kiś ga­dżet ro­bi to, cze­go od nie­go ocze­ku­je­my, jest przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi. Ale na­wet ta uprosz­czo­na de­fi­ni­cja ro­dzi wie­le py­tań: dla­cze­go da­ny pro­dukt po­wi­nien uwzględ­niać na­sze ocze­ki­wa­nia? Jak pro­jek­tu­ją­ca go oso­ba wpa­dła na to, cze­go mo­że­my po­trze­bo­wać? Co mo­że pójść nie tak w pro­ce­sie prze­kła­da­nia na­szych ocze­ki­wań na kon­kret­ne roz­wią­za­nia pro­jek­to­we? Zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na te py­ta­nia za­ję­ło po­nad sto lat wy­peł­nio­nych od­kry­cia­mi i po­tknię­cia­mi. Książ­ka ta trak­tu­je o na­ro­dzi­nach di­zaj­nu przy­ja­zne­go użyt­kow­ni­ko­wi oraz o za­sa­dach ta­kie­go pro­jek­to­wa­nia. Bę­dzie­my w niej po­dró­żo­wać w cza­sie – po­ru­szać się zgod­nie z je­go nur­tem i wbrew nie­mu – śle­dząc hi­sto­rię roz­wo­ju po­ję­cia „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” od prze­ło­mo­wych zmian pa­ra­dyg­ma­tu, kie­dy zwró­co­no uwa­gę na ist­nie­nie pew­nych pro­ble­mów w di­zaj­nie, po cza­sy współ­cze­sne, w któ­rych re­gu­ły pro­jek­to­wa­nia przy­ja­zne­go użyt­kow­ni­ko­wi to­wa­rzy­szą nam na każ­dym kro­ku.

Wie­le kon­cep­cji po­ru­szo­nych w tej książ­ce za­brzmi zna­jo­mo dla pro­jek­tan­tów do­świad­czeń użyt­kow­ni­ka – osób, któ­re bacz­nie przy­glą­da­ją się na­sze­mu ży­ciu, by wy­my­ślać no­we pro­duk­ty. Przed­sta­wio­na tu­taj hi­sto­ria po­win­na jed­nak być świe­ża na­wet dla nich. Pro­jek­to­wa­nie do­świad­czeń użyt­kow­ni­ka, któ­re obej­mu­je obec­nie za­sa­dy two­rze­nia tak róż­nych rze­czy, jak par­ki roz­ryw­ki i chat­bo­ty, nie do­cze­ka­ło się jesz­cze spój­nej nar­ra­cji, po­da­nej w spo­sób przy­stęp­ny za­rów­no dla la­ików, jak i eks­per­tów. Kry­ją­cy się za tą dzie­dzi­ną di­zaj­nu dłu­gi łań­cuch przy­czy­no­wo-skut­ko­wy zwy­kle po­strze­ga­ny jest w bar­dzo uprosz­czo­nej for­mie, nie zaś ja­ko mi­ster­na sieć wy­ra­zi­stych oso­bo­wo­ści, kon­flik­tów ide­olo­gicz­nych i czy­ste­go przy­pad­ku. Mam na­dzie­ję, że czy­tel­ni­cy, dla któ­rych do­świad­cze­nie użyt­kow­ni­ka jest te­ma­tem zu­peł­nie no­wym, po­sią­dą dzię­ki tej książ­ce wie­dzę o tym, jak nasz świat jest zmie­nia­ny każ­de­go dnia – o za­sa­dach, pra­wi­dłach i za­ło­że­niach, któ­rych ist­nie­nia czę­sto nie po­dej­rze­wa­my, a któ­re rzą­dzą na­szy­mi in­te­rak­cja­mi z ma­szy­na­mi. Li­czę, że przed­sta­wio­na tu­taj hi­sto­ria po­mo­że rów­nież di­zaj­ne­rom le­piej zro­zu­mieć źró­dła sta­le to­wa­rzy­szą­cych im kon­cep­cji, umoż­li­wia­jąc jesz­cze do­kład­niej­sze ana­li­zo­wa­nie – a być mo­że na­wet kwe­stio­no­wa­nie – war­to­ści le­żą­cych u pod­staw pro­jek­to­wa­nych przez nich pro­duk­tów. A oso­bom nie­zaj­mu­ją­cym się di­zaj­nem mo­że ona za­wsze po­słu­żyć za od­po­wiedź na py­ta­nie, po co w ogó­le za­wra­cać so­bie gło­wę do­świad­cze­nia­mi użyt­kow­ni­ka.

Przy­pi­sy

Wstęp

*1 W wol­nym tłu­ma­cze­niu „nie­skoń­czo­na pę­tla” (przyp. tłum.).

*2 Do­słow­nie „ję­zyk pro­gra­mo­wa­nia” (przyp. tłum.).

Ty­tuł ory­gi­na­łu

User Frien­dly. How the hid­den ru­les of de­sign are chan­ging the way we li­ve, work, and play

Re­dak­cja: Ma­riusz Sob­czyń­ski

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar, Ewa Ślu­sar­czyk

In­deks: Ma­ja Gań­czar­czyk

Pro­jekt gra­ficz­ny: Woj­tek Ja­ni­kow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

164. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Co­py­ri­ght © 2019 by Cliff Ku­ang and Ro­bert Fa­bri­cant. All ri­ghts re­se­rved.

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Da­wid Czech, 2022

ISBN 978-83-67016-01-8

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317