14,07 zł
Wiersze o snach, umieraniu i miłości...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 67
Krystyna Lars
Umieranki i inne wiersze
© Copyright by Wydawnictwo „TYTUŁ” © Copyright by Krystyna Chwin
Niniejszy utwór ani żaden jego fragment nie może być reprodukowany, przetwarzany i rozpowszechniany w jakikolwiek sposób za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych oraz nie może być przechowywany w żadnym systemie informatycznym bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw.
Wydanie w formacie ePUB: ISBN 978-83-89859-41-9
Plik wygenerowany dnia: 1-12-2017
Umieranki
Nie ma się czego bać
Znów sezon
Nieprzyzwoitość
Rozmowa śmierci z mistrzem Polikarpem
Umieranka znad obłoków
Radość dodawania
„Telegram do ciebie! Podpisz!"
Umieranka z wróblem
Umieranka we dwoje
Umieranka z gładziutką wodą
Umieranka z pszczołą
Danae słucha złotego deszczu
Umieranka z Diorem
Umieranka z jaskółką
Umieranka romantyczna
Umieranka z Ukrainy
Umieranka z Nocy Kryształowej
Umieranka z Powstania
Umieranka śnieżna
Nocne piekarnie
Umieranka o trudach chorowania
Umieranka ze słońcem
Umieranka magnoliowa
Umieranka nieprzystojna
Umieranka irlandzka
Umieranka z jedwabiu
Umieranka z Kodakiem
Umieranka z jarzębiną
Zgoda
Umieranka na pożegnanie
Wiersze z dziesiątego piętra
Korona stworzenia
Dobre rady
Rozmowa z ramionami krzyża
Śniadanie nad rzeką
Moja droga, żyj bez stresu
Rozebrane na czerwień i fiolet
Ach, jaka ładna nowa sukienka
Mąż Niobe
Trzy rozmowy
Elegia na śmierć poetów
Stary poeta napomina
Rozmowa między rzeczą, lękiem i plebanem
Dalekie zmartwienia
Prośba o ogień
Znowu mi mówisz o tym Sarajewie?
Wiadomości ze świata
Goma, obóz dla uchodźców z Rwandy
Ucieczka z Serbii, z Gdańska, z Königsbergu
Kantylena dla sarajewskiej nocy
Nierozumna zazdrość pod wpływem najświeższych wiadomości
Snajper
Poeta nie może spać, więc rozmyśla
Sosny, buki, cyprysy nad Sarajewem
Strojenie bram na Przyjście
Biały transatlantyk
Dziewczyna z gałązką jemioły
Z dawnych wierszy
Obdzieranie ze skóry
Wy
Bezsenność
Kancona na piękne lata malarza
Wspominam lato 1985
Rozjarzenie
Wagon
Nocna podróż
Miasto S.
Narożny pokój
Tunel
Hotel
Noc
Światło zza okna, chyba świt
Niklowane łóżko
Lusterka
Skaleczenia
Winda, świeże ślady
Wizjer
Ampułka
Przechodni pokój
Żaluzja
Pościel, błysk rtęci
Mansarda
Kanał, ceglana cembrowina
Druga śmierć
Letarg
Naga
Kariatydy
Meduzy krwi
Pancernik
Czarny mundur
Urodzę nóż
Pochyleni
Dziecko i topielica
Płetwonurek
Dwoiste serce
Przebudzenie
Chirurgia mistyczna
Ukrzyżowana
Chirurg
Cień
Skrzep
Łaźnie
Skóra śni
Głos
Zimny oddech
Spotkanie
Hieroglify
Nagi chłopiec
Szminka
Woda
Wiersz dla dziewczyny, która za chwilę skoczy z okna
Wiersz dla tych, którzy mają kłopoty ze snem
Śniąca inaczej
Ukryty alfabet
Czarny napis
Dotyk
Rzecz
Port wewnętrznego widzenia
Miłosne oczekiwanie
Czerwony chleb
Blask
Ostatni przedział
Pięć kobiet opowiada swoje sny
Mówi szczurołap z Hameln
Śnił mi się koniec świata – mówi Janka S., Nauczycielka ze Skaryszewa
Śnią mi się ciągle moje sprawy rodzinne – mówi Bożena C., plastyczka z Zabrza
Ciągle śni mi się Grodno – mówi Alina W., rencistka z Krakowa
Ciągle śnią mi się rodzice – mówi Maria, żona dramaturga z Gdańska
Według lekarza mam kłopoty ze sobą – mówi Hanka S., reporterka telewizyjna z Poznania
Śni mi się tamto – mówi Joanna Z., działaczka Solidarności ze Stalowej Woli
Dwie sceny miłosne przy zasłoniętych oknach
Nagość nas kocha
Piękny wstyd
Książki wydane nakładem Wydawnictwa „TYTUŁ”
Idzie pod jesień. Jak co roku wrzesień
zamienia miejscem sady i cmentarze.
I owocuje drzewo nerwów.
Ach, liście, jabłka w stawie,
słodkie, czerwcowe. Gałązki w szronach
cukrowych, I oczy zupełnie bez łez.
Trzeba się zbierać do drogi.
Nie przyśpiewuje już pod oknem sąsiad,
co umarł na złość latu.
Jeszcze się tylko droczy z nami
w cierpliwych wiatrach grudnia.
Nadchodzi pora chorowania,
sezon przebarwień i wykwitów,
skóra już blednie w jasność febry,
w skroniach tokują znów dzięcioły,
już ból prostuje nieprawe swe ścieżki
i w nocy kołdrę tuli do policzka.
A my w nim tacy nieuważni,
z uporem godnym lepszej sprawy
barwimy twarze słońcami jesieni
i wyrywamy biały włos znad ucha,
żeby się nigdy nie odbiło w oku
to uporczywe, złe gorączkowanie
jagody wilczej pod suchym kasztanem.
Ach, cóż za nieprzyzwoitość
ta nieprzyzwoitość jesieni
A jednak nie przymykamy oczu
Cóż za liście! Cóż za purpura
szumiącego klonu! Cóż za biżuteria
szronu, który powolutku ścina
jeden po drugim nasze astry w ogrodzie
Dlaczego śmierć taka wystrojona?
Ach, Polikarpie
Nie patrzę w lustro, nie maluję paznokci
A ty byś chciał
żeby mi z nosa
kapała krwawa rosa
Nie kręcę włosów, nie maluję rzęs
A ty byś chciał
by mi kość
sterczała wam na złość
Straszy mną pani od polskiego
Panny się nudzą
Chłopcy śpią
A ja mam tylko torebkę z receptami
na wszystko
proszki do bólu cudzej głowy
i brudne kwity z pralni
Świat musi być czysty
Być szczęśliwym,
wiedząc o tym, co na dole?
Śpiewać psalmy
oglądając się przez ramię?
Widzieć Hankę, Staszka, pana Olka,
W sprawiedliwie opłakanym stanie?
Splatać lilie wiedząc, że Agnieszka,
pije ogień z mineralnej szklanki?
Chłonąć chwałę, słysząc, jak pan Andrzej
płacze co dnia z ognistej solanki?
Cieszyć serce dobrych dusz sąsiedztwem,
wiedząc dobrze, że sąsiadka z Pragi
oplątana mocnym ogni wieńcem
patrzy w górę, na zamknięte bramy?
Mieć wieczność komfortową
nad wiecznością bólu?
Pamięć nam odejmą
jak zbyteczną rękę,
czy strącą pod podłogę
na wieczną udrękę
za nieumyślne ucho,
co zawsze przy ścianie
na wieczne nasłuchiwanie
skazanych skazane?
Pamięci Lieberta
Matematyka nieobca jest Niebu,
chociaż drwi z proroctw, co się nie sprawdzają.
Metafizykę traktuje z wysoka,
Z aniołów szydzi, cherubinów liczy na palcach,
Pierwiastkiem z trzech zawstydza pustą
nieskończoność
i Biblii nie potrafi wybaczyć twierdzeń
bez dowodów.
A jednak
policzone zostaną wszystkie nasze godziny.
Liczba dusz nigdy nie przekroczy liczby zmarłych.
Rachunek ścisły
bez względu na kolor oczu i płeć
bezbłędnie złączy radość mnożenia
z cierpką koniecznością odejmowania.
Na miejsce tego, co odjęte
należy dodać to, co żywe
A przecież mogłaby Go cieszyć
radość wiecznego dodawania
bez odejmowania
wieczne dopisywanie
godzin i lat,
których jest przecież tak dużo
po prawej i lewej stronie Nieba,
że wystarczyłoby dla wszystkich
I dla żywych
i dla umarłych
A to małpa! – mówisz
otwierając kopertę
Wypada suchy liść
zupełnie przeźroczysty
To przecież śmierć.
Tylko tyle
Ale dlaczego zawsze telegramem?
I nigdy do obojga naraz
tylko albo do mnie
albo do ciebie
Zobaczyć, co nie do zobaczenia
Pomyśleć, co nie do pomyślenia
Wybaczyć, co nie do wybaczenia
A umierać – jak wróble
Palce na dłoni, uchylone, zwinne.
Czy tylko lęk, co nas otwiera ku sobie?
Przeciwieństwa nie chcą zamilknąć.
Poddający się ciepłu, które nas opuszcza.
Umierający zręcznie, bez zapominania o obowiązkach.
Tracący oddech bez zarzutu.
Objęci, w pościeli śniegu.
Zstępujący w potne topiele mrozu.
Tracący, odzyskujący. Na wznak.
Z oczami otwartymi.
Ze śladami gorącego języka na szyi.
Mówi mi moja córka
że chciałaby pięknie umierać
znad rzeki, znad wielkiej łąki
z hamaku na życie spozierać
I słuchać, i mruczeć, i patrzeć
jak się powietrze przeciąga
po złotej miłości z ciemnością
i w wodę gładziutką spogląda
i ciche, i ciepłe, serdeczne
po długich z zorzami przetargach
zgadza się – o jakże dobre –
szminki nie gasić na wargach
Ach, umrzeć, jak ręka strąca
pszczołę z promienia słońca
Krok jeden, puls w skronie uderza
ból krótki jak krzyk żołnierza
I już mnie nie ma, a ciało
co w dole na łące zostało
to zguba, płaszcz żakardowy
i żadnej już o nim rozmowy
Utkana z zimowej tęczy
popruta na łokciach, strzępiasta
dusza wędruje pod niebo
i w chmury odważnie porasta