TY, Małe wielkoludy i cztery piękne siostry - Magdalena Torka - ebook

TY, Małe wielkoludy i cztery piękne siostry ebook

Magdalena Torka

0,0

Opis

Grupa młodzieży z Królestwa Trzech Osobistości, uwięziona w stęchłych i brudnych lochach, na własnej skórze przekonuje się, czym jest okrucieństwo Władcy. Tortury, głodówki, nienawiść sącząca się jak trucizna – to wszystko staje się ich powszednim chlebem. Czy młodzieży uda się wzbudzić nadzieję na powrót do Królestwa? Czy jest to w ogóle możliwe w krainie pełnej kłamstw i manipulacji? Czy odnajdą Ty’a? A może chłopak wcale nie chce być odnaleziony? Kto mówi prawdę, a kto jedynie odgrywa dobrego przyjaciela?

 

Największy problem pojawia się wówczas, gdy w ręce Władcy trafia więzień, który zna odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania: jak sforsować granicę między ziemiami, otworzyć skarbiec i zgładzić Króla?

Jak zakończy się to dramatyczne starcie sił dobra i zła? Czy uda się ocalić życie tych, którzy niegdyś zaufali nauczaniom Theo?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 467

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ilustracja na okładce i grafiki

Magdalena Torka

Projekt okładki i skład

Krystyna Dziadczyk

Opracowanie redakcyjne

Magdalena Ryszkowska

Redakcja techniczna

Hanna Fijołek

© Copyright by Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej

„Gaudium”, Lublin 2025

Tekst © Copyright by Magdalena Torka, Lublin 2025

Ilustracje © Copyright by Magdalena Torka, Lublin 2025

ISBN 978-83-7548-513-4

Skład wersji elektronicznej: Katarzyna Szot

Wydawca:

Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”

20-075 Lublin, ul. Ogrodowa 12

tel. 81 442 19 10, faks 81 442 19 16

e-mail: [email protected]

www.gaudium.pl

Od Autorki

Zapraszam Cię do odkrywania dalszej burzliwej i fascynującej historii Ty’a, Suzi, Doli, Kalego, Pita, Odela i Lee. Ich losy zostały przedstawione w powieści Przygoda nie z tej ziemi, pierwszej części cyklu Ty, Małe Wielkoludy i Cztery Piękne Siostry.

Jeśli część druga jest Twoim pierwszym spotkaniem z grupą młodzieży, zachęcam Cię do zapoznania się z częścią pierwszą, w której wspólnie z bohaterami pomaszerowaliśmy do krainy noszącej nazwę: Nie z Tej Ziemi – Królestwo Trzech Osobistości. Okazało się, że ta kraina jest niezwykłym miejscem, o którego istnieniu dowiadują się tylko nieliczni. A więc ci, którzy są gotowi odnaleźć wrota Królestwa i wejść na jego teren.

W Królestwie Trzech Osobistości panują inne zasady niż w zwykłym świecie. Młodzież, która zamieszkała na nowej ziemi, musiała nauczyć się żyć zgodnie z tymi przedstawionymi im regułami. Każdy dzień w Królestwie był dla bohaterów niesamowitą przygodą! Choć uczciwie należy przyznać, że ta przygoda nie należała do najłatwiejszych. Młodzi mieli przed sobą mnóstwo wyzwań, którym próbowali sprostać, aby z dnia na dzień stawać się lepszymi i dojrzalszymi ludźmi. Nauczyli się pracować według zasad aktomierza, czyli przyrządu przypominającego zegarek, ale przeliczającego wykonanie zadania nie na godziny, tylko na każde tu i teraz. W Królestwie nie ma bowiem czasu... są tylko aktualne momenty. Aktomierz dawał konkretne podpowiedzi: „teraz praca”, „teraz odpoczynek” i zgodnie z takim rytmem upływał młodzieży każdy dzień.

Całkiem nowym doświadczeniem dla młodych było nieposiadanie własnych rzeczy. Niczego, co danego dnia miało się nie przydać. W Królestwie poznali także wspaniałych ludzi, dowiedzieli się, że są tacy obywatele jak Małe Wielkoludy, oraz usłyszeli legendarną opowieść o słynnych Czterech Pięknych Siostrach. Z tymi nowościami i wieloma innymi spotkała się młodzież w krainie Nie z Tej Ziemi.

Niestety... pewnego dnia doszło do okrutnej manipulacji... A konsekwencje tego zdarzenia były gorsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać... Dowiesz się o tym z pierwszego tomu cyklu, dlatego ponownie zachęcam Cię do jego lektury.

Historia Ty’a, Suzi, Doli, Kalego, Pita, Odela i Lee wcale się nie skończyła. Każdego dnia zastanawiali się, co mogą zrobić, by ich przyjaciel Ty ponownie wrócił do Królestwa. Szukali odpowiedzi, pytali opiekunów, ale mimo to nie potrafili znaleźć rozwiązania... Co więc zrobili? Drogi Czytelniku, przekonaj się sam!

1. Dzień, w którym pojawił się nowy więzień

Za czerwoną granicą

– Noby! – rozbrzmiał donośny głos przywołujący służbę. – Noby i reszta, do mnie!

W ogromnej sali, ozdobionej złotem i kryształami, wciąż odbijało się echo. Wrzaskliwy głos Władcy wywierał wrażenie, że okna drżą, a fundamenty kruszeją w posadach. Nikt nie odważyłby się sprzeciwić rozkazowi. Do sali jadalnej przybiegło kilka osób, a ich oczy były utkwione w posadzkę.

– Sztućce! – wrzasnął Władca.

To było kolejne polecenie. Usłyszawszy je, służba pognała w kierunku tacy, na której leżały pozłacane naczynia: począwszy od małych talerzyków i miseczek, przez łyżeczki do kawy, widelczyki do ciasta i podłużne łyżki do zupy, skończywszy na widelcach i nożach.

Władca przejrzał się w łyżce i przesunął językiem po zębach, jakby chciał je wyczyścić, nim obdarzy innych uśmiechem... O ile w ogóle wiedział, czym jest uśmiech. Oczyścił więc zęby i wgryzł się w soczyste mięso. Głośno mlaszcząc, wyprosił służbę. Nim wszyscy wyszli z sali, znów rozległ się grzmiący głos:

– Noby! Zanieś kaszę naszemu przyszłemu obywatelowi. Nie wiem, czy wczoraj coś jadł. Niech się uczy dyscypliny!

Noby natychmiast wykonał polecenie. Przemaszerował przez zdobną salę i wszedł do małego schowka. Znajdowało się tam jedzenie dla służby i przyszłych obywateli, czyli więźniów, którzy jeszcze nie przeszli szkolenia przystosowującego do życia za czerwoną granicą.

Pomieszczenie, w którym przetrzymywano więźniów, było tak ciemne i nieprzyjemne, że nawet szczury nie chciały tam mieszkać. Ze ścian porośniętych grzybem spływała brudna woda. W jednym kącie siedziała skulona postać. Jej odkryte nogi wydawały się sine z zimna. Na kostkach miała ciężkie kajdany, przy każdym ruchu żelazna obręcz obcierała jej skórę do krwi. Trudno było powiedzieć, kim jest ten człowiek, określić, ile ma lat, ile wzrostu. Przez tę pozycję embrionalną, do tego spowitą mrokiem i strachem, postać wydawała się malutka i krucha. Zupełnie bezbronna.

– Jedzenie! – zawołał Noby i wsunął tacę przez kraty.

Postać siedząca w kącie ani drgnęła. Noby spoglądał na tę przykrą istotę jeszcze przez moment, a później podszedł do krat kolejnej celi i rozejrzał się w poszukiwaniu więźnia. Przy kratach stanęła wysoka blondynka z krótkimi włosami. Miała duże, niebieskie oczy i zapadnięte policzki. Jej twarz była wychudzona i brudna. Włosy, niegdyś piękne, teraz były niedbale obcięte – ni to na jeżyka, ni to na irokeza. Postrzępiona pseudo-grzywka opadała na czoło, a gdzieniegdzie dłuższe włosy tworzyły odstające kępki. Trzymała się krat, a jej wychudłe palce przypominały grabie. Długie, zakrzywione, z paznokciami zabrudzonymi aż do czarności. Stała w luźnej narzucie, która przypominała koszulę nocną. Koszulę, która była za duża, podarta i brudna.

– Kiedy mnie stąd wypuścicie?! Jestem gotowa do służby! – krzyknęła.

– To nie ja decyduję o zwolnieniu więźniów – odparł Noby, nie zwracając szczególnej uwagi na blondynkę.

Dziewczyna siedziała w lochu już od dłuższego czasu, a jej proces przemiany zakończył się prawie pozytywnie. Przyszłej obywatelce brakowało jedynie trochę ogłady, by to zadziorne spojrzenie zniknęło z jej twarzy. Władca nie lubił bowiem, gdy służba patrzyła mu w oczy. A już na pewno nie tak jak ta dziewczyna – zbyt niepokornie jak na zasady panujące za czerwoną granicą.

Noby przechadzał się dalej. Sprawdzał, czy wszyscy zjedli przyniesione im wcześniej śniadanie. Więźniowie dostawali zwykle suchą kaszę lub ryż, bez warzyw, sosu, dodatków. Wszystko po to, by mogli jedynie napełnić brzuch, ale nie doznać żadnej radości z posiłku.

– Ej! – doszedł do uszu Noby’ego głos wysokiej blondynki. – Kim jest ten nowy, który siedzi w celi numer jeden?

Noby ponownie podszedł do krat i przyciszonym głosem odparł:

– Nigdy go... lub jej... nie widziałem. Siedzi w kącie, odkąd byłem tu pierwszy raz. Nie wstaje, nie je...

– Może nie żyje? – Blondynka zarechotała głośno, parodiując wisielca.

– Przestań! Wariatka... – Noby nie lubił takich żartów. – Samo bycie tutaj, w lochu, to prawie jak śmierć! Mało ci? Kiedy ostatnio widziałaś słońce? Kiedy ostatnio czułaś się kochana i zaopiekowana? – Noby czuł, że wzbierają w nim emocje. – Właśnie! Bo ani słońca, ani miłości tu nie ma, rozumiesz?! Od mojego pierwszego dnia tutaj są tylko półmrok, deszcz i przygnębienie! Głód, choroby i płacz!

– Jesteś cienias, Noby – podsumowała wyniośle blondynka. – Nie rozumiesz podstawowej tutejszej zasady życia. Albo zaakceptujesz ten przybytek i wtedy odnajdziesz się w krainie jak w raju, albo będziesz się buntował, mazgaił jak teraz i na zawsze utkniesz w ciemnościach, smutku i depresji. Już to rozgryzłam. Od chwili gdy zaakceptowałam to miejsce, stało się ono dla mnie przyjaźniejsze. Spójrz, jak szybko wracam do formy!

Dziewczyna zaczęła podskakiwać i poruszać się jakby w tańcu. Po chwili wróciła do wątku:

– A reszta zdechlaków... kwilą po kątach i próbują z tym walczyć. Bez sensu. Utknęliśmy tutaj, więc przepadły słońce, lody czekoladowe i przytulanki w ciepłym pokoju. Czaisz? Nowa miejscówka, nowa ja! – Blondynka odsłoniła równe zęby i przez moment wydawała się nawet ładna. Niemniej po chwili zniknął uśmiech z twarzy więźniarki, a ona wystawiła język i burknęła: – Spadaj już!

Noby stał oszołomiony. Nie sądził, że jest jakaś metoda na życie tutaj. Wprawdzie długo dochodził do siebie, by móc wyjść z celi i przejść do etapu służby Władcy, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, by tak po prostu zaakceptować to miejsce. Nie był pewien, czy chce je akceptować, gdyż akceptacja oznaczałaby, że już nie ma nadziei na zmianę, że już się pogodził z tą nędzą i parszywym jedzeniem.

– Spróbuj po mojemu, a Władca cię awansuje! – instruowała blondynka. – Jeszcze jedno, jestem Czeri – przedstawiła się i dodała już mniej optymistycznym głosem: – Chociaż nie wiem, czy to nadal aktualne, bo zwykle mówią tu do mnie: Tyka.

– Okej, to będziesz Tyczka. Skoro lubisz wszystko akceptować, nawet to, co jest głupie i niekorzystne dla ciebie – odparł Noby i chcąc podburzyć nastolatkę, zawołał: – Tyczka, Tyka, Tykulec!

– Mam gdzieś, jak do mnie mówią! – żachnęła się Czeri. – Dokładnie gy-dzi-e-śśśśś...

Noby ruszył przed siebie, ignorując Tyczkę, i wyszedł z celi. Nie znosił tego lochu, zważywszy na to, jak długo przyszło mu w nim niegdyś siedzieć. Nawet nie wiedział, ile czasu minęło, nim został wprowadzony do służby.

2. Dzień, w którym znalazła się zguba

W Królestwie Trzech Osobistości

Do Najdroższych Rodziców!

Ukochani, pierwszy raz, od kiedy wyruszyłem w podróż, mogę napisać do Was list! Ciekaw jestem, jak się macie, jak mijają Wam dni i czy dostajecie jakiekolwiek wiadomości na mój temat: o tym, co robię, gdzie jestem i jak mi idzie nabywanie obywatelstwa w Królestwie Trzech Osobistości.

Ach! Gdybyście wiedzieli, jak inne jest życie tutaj... Nie mamy nawet czasu! Rozumiecie, że można funkcjonować bez zegara? Każdy dzień przebiega bardzo dynamicznie, ciągle mamy mnóstwo wyzwań. Napisałem „my”, bo poznałem wspaniałych przyjaciół! Chciałbym Wam o nich wszystko opowiedzieć, chociaż wydaje się to niemożliwe. Poza tym niestety... w kwestii przyjaciół wiele się wydarzyło – dużo dobrego, ale i dużo złego. Za dużo wyjaśniania, by o tym pisać. Wybaczcie, opowiem Wam, gdy się spotkamy.

W każdym razie cóż mogę powiedzieć więcej? Gdyby tylko istniał czas, mógłbym powiedzieć, że minął rok, odkąd całą grupą pojawiliśmy się w Królestwie Trzech Osobistości i zaczęliśmy wielką przygodę życia.

Gdyby tylko istniał czas, należałoby powiedzieć, że minęły cztery miesiące, odkąd jeden z moich przyjaciół – Ty został podstępnie przeciągnięty za czerwoną granicę. Tak, to jest nasze największe zmartwienie... I gdyby tylko istniał czas, mógłbym szczerze wyznać, że nie było minuty, abyśmy wraz z przyjaciółmi nie zastanawiali się, jak możemy go odzyskać...

Kończę, bo biegnę do Modligrodu. Może zdołam do Was jeszcze napisać, zanim spotkamy się osobiście. Całuję!

Kali

Kiedy Kali zakończył pisać swój list, rozległo się stukanie do drzwi. Dzień był pochmurny i deszczowy, dlatego nikt się nie spodziewał gości. Tymczasem w drzwiach stanął Theo. Przyszedł do domu numer dwanaście obwieścić mieszkańcom, że chciałby im przedstawić nowego członka grupy. Nowego lokatora domu pod wierzbami. Gdy Theo zaprosił gościa do środka, twarze zebranych natychmiast się zmieniły. Tylko oczy Lee zajaśniały dziwnym – przelotnym – blaskiem, który natychmiast przysłoniło cierpienie. Na progu domu numer dwanaście stał bowiem Mou. Dawniej był on członkiem grupy, ale na etapie wyboru ścieżki zdecydował się udać do krainy po lewej stronie strumyka, by walczyć tam o miano króla.

– Co jest?! – wykrzyknął Pit. – Co on tutaj robi?!

Natychmiast podniosły się głosy oburzenia.

– On nie należy do naszej grupy! – wypaliła Doli.

– Poza tym nie wolno przekraczać strumyka! Nie chcemy go tutaj! – Pit stał na czele zebranych jak nastroszony indor i z minuty na minutę stawał się coraz bardziej purpurowy.

– Zdrajca... – wyszeptała Lee w kierunku Mou i wyszła z części wspólnej domu.

Dziewczyna doskonale pamiętała moment, gdy jej niby-przyjaciel odłączył się od grupy, zanim weszli do Królestwa Trzech Osobistości. I to z jakiej przyczyny?! A co gorsza, wyparł się przyjaźni, gdy pewnego dnia zdecydował, że nie udzieli im pomocy, kiedy jej najbardziej potrzebowali. Lee wraz z przyjaciółkami Doli i Suzi wyruszyły w drogę do wodospadu, aby spotkać się z Mou. Chciały go prosić o wsparcie, gdyż Królestwo Trzech Osobistości było zagrożone. Ale przyjaciel odmówił im pomocy, argumentując, że przecież nic nie może zrobić. Zależało mu jedynie na tym, by walczyć o miano króla, dlatego los dawnych przyjaciół był mu obojętny. Na samo wspomnienie Lee czuła wielką gulę w gardle i niemal słyszała dźwięk pękającego serca. Za każdym razem na nowo.

Mou stał bez słowa i czekał, aż wszystkie głosy umilkną. W międzyczasie przyglądał się wnętrzu domu pod wierzbami.

– Jeśli o mnie chodzi – odezwał się Kali – uważam, że Mou może się wypowiedzieć i wyjaśnić, o co tu chodzi, ale osobiście nie jestem za tym, abyśmy dzielili razem dom.

Zanim Mou faktycznie zabrał głos, większość domowników opuściła wspólną część domu i udała się do swoich pokoi. Gdy Kali zorientował się, że został sam z Suzi, która również chciała wesprzeć Mou, westchnął ciężko, opuścił ramiona w geście bezsilności i również wyszedł z części wspólnej. Suzi podeszła do nowego domownika i ściskając go mocno, powiedziała ledwie słyszalnym głosem:

– Cieszę się, że wróciłeś... – Ich oczy się spotkały i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – Muszą ochłonąć – wyjaśniła Suzi. – Będzie dobrze – uspokoiła i zaraz wyszła.

Po dłuższej chwili ciszy Mou odezwał się do Theo:

– Może na razie nie powiem im, że otrzymałem już obywatelstwo i nowe imię?

– Tak, Pawle – potwierdził Theo, który zwrócił się do Mou, używając jego nowego imienia. – To jeszcze nie jest dobry moment. Twoi przyjaciele potrzebują czasu, aby to wszystko zrozumieć.

Mieszkańcy domu numer dwanaście poczuli się oszukani. Przecież wyraźnie – jak byk! – w regulaminie widniał zapis, że nie wolno przekraczać stron strumyka. Raz wybrana strona prawa nie jest możliwa do zmiany (i odwrotnie), gdyż należy się uczyć odpowiedzialności i ponoszenia konsekwencji swoich wyborów. Tymczasem Mou nagle dostał zgodę na zmianę.

– To jakiś żart! – Pit nie mógł pojąć, że Mou został przyjęty do Królestwa Trzech Osobistości. – Nie dość, że już na wstępie się od nas odłączył, nie dość, że później walczył o miano króla i nas olał, gdy potrzebowaliśmy jego wsparcia, to jeszcze...

– Stop! – wrzasnęła Lee. – Mam dość! Mam dość słuchania was i dość wszystkiego!

– Lee! – zawołała Doli za przyjaciółką, która z płaczem na końcu nosa wyszła z domu numer dwanaście.

Atmosfera nieoczekiwanie stała się tak gęsta i ciężka, że ledwie dawało się oddychać. A jeszcze niedawno wszyscy sądzili, że nie mogło im się przydarzyć nic gorszego niż fakt, że Ty przepadł za czerwoną granicą. Jednak to, co mówił Theo, było prawdą. A mawiał: „Wszystko się zmienia, nic nie jest pewne ani nic nie jest trwałe. Oczywiście, prócz tego, co jest”. Czyli czego?! Młodzież musiała samodzielnie rozwikłać tę zagadkę. Niemniej w tamtym momencie niewiele osób myślało racjonalnie, ponieważ emocje: gniew, żal, niechęć i rozczarowanie całkowicie wzięły górę nad rozsądkiem.

Pouczenie drugie

Po spotkaniu młodych z nowym członkiem domu pod wierzbami Theo zarządził wspólną pracę w ogrodzie. Uznał to za dobrą okazję do rozmowy i zakopywania wojennego topora. Niestety, już przy pierwszej okazji Mou – czyli Paweł, który jeszcze nie ujawnił swojego nowego imienia – sięgnął po grabie w tym samym momencie co Pit. W obu aż się zagotowała krew. Chłopcy zmierzyli się nieustępliwym wzrokiem i żaden nie chciał odpuścić.

– Jesteś tu intruzem – wycedził przez zaciśnięte zęby Pit. – Puszczaj te grabie, pajacu!

– Jestem tu na tych samych prawach co wy – odciął się Mou, nie zamierzając okazywać nadmiernej uległości względem rozwścieczonych przyjaciół.

– Przyłazisz tu jak do siebie, zdrajco! I jeszcze uważasz, że możesz wszystko i wiesz najlepiej?! – Pit czerwieniał z każdym słowem. – Nic nie wiesz o tej krainie! Nic! Nie brałeś udziału w naszych lekcjach, nie robiłeś z nami zadań, jesteś zielony! Więc oddawaj te grabie i najlepiej wracaj, skąd przyszedłeś! Wynocha stąd!

Zapanowała cisza... Przerwał ją Mou:

– Jak tak dalej pójdzie, to wieczorem, gdy weźmiesz perłę i zobaczysz swoje wnętrze, przerazisz się, widząc, jakim potworem się stałeś. A wszystko przez te zbędne uszczypliwości.

Perła była narzędziem, dzięki któremu każdy mieszkaniec Królestwa mógł sprawdzić kondycję swojego serca. Miała służyć jako pomoc w stawaniu się lepszym i wewnętrznie pięknym. Była zarówno symbolem czystości, jak i doskonałości. Ukazywała najlepszy wzór człowieka i zachęcała do jego naśladowania.

– Skąd wiesz o perle? – zapytała Doli, która dotąd jedynie przysłuchiwała się całej kłótni.

Mou nic nie odpowiedział. Pozostali podeszli bliżej i patrząc podejrzliwie, zaczęli bombardować go pytaniami:

– Wiesz coś więcej o zasadach Królestwa? – drążył Kali.

– Właściwie od kiedy tutaj jesteś? – włączyła się Doli.

– Przechodziłeś zadanie w jeziorze? – ponownie odezwał się Kali.

Posypały się pytania jedne za drugimi. Mou nie chciał na nie szczerze odpowiadać. Musiałby się przyznać, że nie tylko wykonał wszystkie zadania, lecz nawet prześcignął całą grupę, bo otrzymał już nowe imię i obywatelstwo. Mocno by to rozgniewało przyjaciół. Mieliby pretensję do Theo, że się zgodził na taką niesprawiedliwość.

– Gadaj! – Pit potrząsnął grabiami. – Ile zadań zaliczyłeś?

– Jeśli chcecie znać szczegóły, to sami zapytajcie Theo – zręcznie uniknął odpowiedzi Mou.

– O! Patrzcie go, jaki ważniak! – zadrwił Pit.

Już miał na końcu języka ripostę, że niegdyś w krainie był już taki pionier Ty. Zawsze wszystko wiedział najlepiej, aż skończył za czerwoną granicą. Niemniej Pit ugryzł się w język, by nie podgrzewać atmosfery panującej w grupie.

– Myślisz, że możesz sobie ot tak wparować tutaj i się rządzić? – Pit rzucił grabiami w stronę Mou, tak że niemal uderzyły go w twarz. – Nigdy! Rozumiesz?! Nigdy nie zostaniesz zaakceptowany i będę robił wszystko, aby cię stąd wykurzyć!

– Ale nie ty decydujesz o tym, kto mieszka w Królestwie – trafnie skomentował Mou. – Tutaj są inne zasady, niż te, które znamy z codzienności...

– Weźcie go, bo zaraz mu walnę! – wrzasnął Pit. – Jeszcze będzie mnie pouczał! Wiem, jakie są tutaj zasady! Byłem tu pierwszy! Theo mnie uczył! A ty? A ty jesteś tu nikim!

Mou wyjął z kieszeni małą książkę, którą niegdyś otrzymał od Theo.

– Nie wiem, czy macie taką książkę – zaczął – ale ona zawsze mi pomaga, gdy dochodzę do ściany i nie wiem, co zrobić...

– Co to jest?! – Pit wyrwał Mou książkę z ręki i cisnął nią o ziemię.

– Nie! – krzyknął Mou i natychmiast rzucił się za przedmiotem. – To nie jest zwykła książka! – mówił, podnosząc ją z ostrożnością i otrzepując z kurzu.

– Przestańcie! – Doli miała dość wszelkich sporów, które się ciągnęły, od kiedy tylko Mou wkroczył na teren Królestwa. – Prawda jest taka, że nas zawiodłeś, Mou... Zostawiłeś, gdy potrzebowaliśmy pomocy, więc się nie dziw, że mamy dystans. A ty, Pit! – Doli wycelowała palcem w rozzłoszczonego blondyna. – Nie zachowuj się jak dzieciak! Theo wpuścił tu Mou, więc widocznie jest ku temu jakiś powód. Umówmy się z Theo na spotkanie, niech nam to wszystko wyjaśni.

Kali uważnie przyglądał się całej scenie. Gdy tylko zobaczył książkę Mou, od razu się nią zainteresował. Kiedy zapanowała cisza, podszedł do kolegi i zapytał:

– Mogę ją zobaczyć? Wydaje mi się, że kiedyś widziałem taką książkę u Ty’a. Chyba była taka sama.

Kali wziął książkę do rąk i obejrzał z wszystkich stron. Była malutka, ale sprawiała wrażenie bezcennego skarbu. Zanim Kali zdążył zadać więcej pytań, na podwórko wkroczył Theo. Przywitał się ze wszystkimi i wyczuwając nerwową atmosferę, stwierdził:

– Widzę, że wspólna praca nie pomogła w ociepleniu relacji. – Pit jedynie prychnął i sięgnął po grabie. Nie zamierzał odpuścić tej walki, która toczyła się nie tylko o prawa, jakie każdy miał w Królestwie Trzech Osobistości, lecz głównie o honor. Theo dodał: – W takim razie zapraszam was na pouczenie drugie.

– A co było pouczeniem pierwszym? – zapytała Suzi, która jak zwykle bujała w obłokach.

– Pierwsze było już dawno i tyczyło się wyglądu naszego wnętrza – wyjaśniła Lee, czując ciarki na plecach. To uczucie ogarniało ją na wspomnienie tych okropnych ropiejących pryszczy, brodawek i wypadających włosów. W ten sposób wygląd jej wnętrza przejawiał się na zewnątrz.

– To właśnie wtedy otrzymaliśmy perłę – przypomniał Kali, wkładając rękę do kieszeni, aby wyczuć niewielką kuleczkę, którą bez przerwy nosił przy sobie.

– Ach! – wykrzyknęła Suzi. – Już wszystko pamiętam!

Theo ruszył w kierunku Modligrodu i wszyscy zebrani bez słowa podążyli za nim. Pit był obrażony, ale nie miał w planie zostać, skoro głupek Mou – jak go określał – maszerował za Theo. Szli więc, co rusz się trącając, a właściwie to Pit trącał Mou i próbował podstawić mu nogę.

– Gorzej niż dzieci... – mruknęła Doli, widząc zachowanie chłopców. – Najlepiej dajcie sobie po razie i zakończcie ten cyrk!

Gdy tylko wszyscy weszli na teren Modligrodu, nagle rzeczywistość zaczęła się rozmywać i automatycznie cały obraz się zmienił. Młodzież już nie stała w ogrodzie, ale na wielkim, betonowym placu. Niespodziewanie rozpoczęło się pouczenie drugie. Kiedy rozejrzeli się dokoła, zobaczyli, że wielki, betonowy plac otaczały ruiny. Niemniej po obu stronach widniały futryny, jakoby niegdyś znajdowały się tam drzwi.

– Gdzie jest Theo? – zapytała Suzi, czując się niepewnie.

– Co mamy robić? – odezwał się Kali, który nie lubił wykonywać zadań bez uprzedniej instrukcji obsługi. A jednak to nie był pierwszy raz, gdy w krainie Nie z Tej Ziemi musieli sobie sami poradzić.

– Poszukajmy jakichś wskazówek – zaproponował Mou, co natychmiast spotkało się z krytyką Pita.

Wszyscy rozpierzchli się po placu i zaczęli się rozglądać po nowym terenie. Nagle Kali zawołał głośno i wskazał ręką na starą tabliczkę:

– Tutaj jest jakiś kierunkowskaz... A przynajmniej chciałbym, żeby był – dodał.

– Niby co to jest za język? – burknął Pit, widząc niezrozumiałe bazgroły. – Jak mamy to odczytać?

– To jest chyba... greka – wyjaśnił Kali.

– Dobrze mieć kujona w grupie – skomentował zadowolony Pit. Chcąc wyrazić swoje uznanie dla Kalego, klepnął go w plecy tak mocno, że Kali o mało nie upadł na tabliczkę, która i tak ledwie stała na spróchniałym palu.

– Pit, może mniej tego entuzjazmu! – zareagowała Doli. – Zaraz mu kark przetrącisz...

– Ucisz się, Doli, bo od rana marudzisz. – Pit był oburzony zachowaniem koleżanki. Widząc, że wszystkiemu przysłuchiwał się Mou, syknął: – Chcesz się popisywać przed nim, czy co?! – Wskazał na intruza i pokiwał z rezygnacją głową, jakby chciał zganić Doli.

– Dobra! Uciszcie się! – przerwała sprzeczkę Lee i zwróciła się do Kalego: – Wiesz, co jest tutaj napisane? – Kali przyglądał się napisowi, w którym brakowało części zdania.

– To brzmi jak zagadka – powiedział Mou.

– A ty skąd niby wiesz, królu od siedmiu boleści? – zadrwił Pit. Stał z założonymi rękami, nie mogąc się powstrzymać od uszczypliwości.

Od kiedy tylko w krainie pojawił się Mou, cała grupa na czele z Pitem zachowywała się zupełnie inaczej niż zwykle. W Królestwie Trzech Osobistości uczyli się wzajemnego szacunku, akceptacji, pomocy. Tymczasem... obecność nowego kolegi sprawiła, że zaczęły się ujawniać wszystkie ich paskudne nawyki i zachowania. Mimo świadomości, że perła zweryfikuje stan wewnętrzny każdego z obecnych w Królestwie. Sprawdzały się więc słowa Theo, że nic nie jest stałe ani dane raz na zawsze. Nawet dobre usposobienie, wyrobione cnoty i dobre nawyki mogą prysnąć jak bańka mydlana, gdy tylko człowiek przestaje nad sobą pracować.

Po chwili ciszy Pit zapytał głosem pełnym ironii:

– A właśnie! Dorobiłeś się miana króla w tej swojej zapchlonej dolinie? Czy raczej wykopali cię i dlatego wróciłeś z podkulonym ogonem?

Pit rechotał, próbując wyprowadzić Mou z równowagi. Niemniej kolega nie dał się sprowokować i wciąż skupiając wzrok na tabliczce, powiedział:

– Widziałem już kiedyś ten napis: „Chleb czy diament; zdrowie czy uroda; raczej coś czy prędzej nic; życie czy śmierć”.

– Serio? – Doli czuła gęsią skórkę. – Brzmi trochę przerażająco. O co tu w ogóle chodzi?

– Wydaje mi się, że te krótkie wyrażenia: „Chleb czy diament” albo „zdrowie czy uroda” to konkretne zagadnienia, które musimy rozgryźć w tym pouczeniu – dzielił się Kali swoim rozumieniem tematu.

– Dobra... – zaczęła Lee – ale że niby co „chleb czy diament”...?

Zanim młodzież odkryła sens tych słów, ich oczom ukazał się wielki budynek. Wyglądał jak pałac, a wszystko w nim było ze złota i mieniło się diamentowymi, brylantowymi i szafirowymi ozdobami. Dywany utkane z najlepszego materiału, zasłony uszyte z kaszmiru i rośliny pochodzące z egzotycznych krajów. A obok tego pałacu stała chata z szyldem: Piekarnia. Była nieduża, ale na jej zapleczu znajdowała się beczka, w której nigdy nie brakowało mąki ani pozostałych składników potrzebnych do wyrobienia chleba.

Nagle do wielkiego pałacu przybył książę, a do piekarni wszedł piekarz. Książę był wytworny i elegancki, dumny ze swojego mienia i bardzo wyniosły. Piekarz natomiast wydawał się skromnym, pogodnym mężczyzną, choć wcale niemajętnym. Młodzi z zachwytem patrzyli na wielki pałac, mimo że już nazbyt długo byli w Królestwie Trzech Osobistości i wiedzieli, że w tym całym widowisku musi być ukryte drugie dno.

Wtem przed pałacem i piekarnią stanął niewysoki mężczyzna. Przedstawił się i wyjaśnił, że poprowadzi dla młodych tę lekcję. Młodzież dopytywała, dlaczego nie towarzyszy im Theo. W pewnym momencie przestała jednak pytać. Przypomniała sobie bowiem, że niekiedy człowiek, który staje na ich drodze, jest posłany przez Theo lub jest przedstawicielem P. Neo.

Posłaniec – jak nazwała mężczyznę młodzież – zwrócił się do młodych zaciekawionych sytuacją i powiedział:

– Zarówno książę, jak i piekarz ciężko pracowali. Książę pragnął bogactwa, a piekarz zawsze chciał karmić ludzi. Spełnili swoje marzenia. To, w co zaangażowali swoje serce, to właśnie wydało swój owoc. Jednak nie każde pragnienie jest dobre. Musicie wiedzieć, że dążność do niektórych celów kształtuje serce człowieka w sposób zły, na tyle zły, że człowiek w swojej zachłanności i pysze obraca się przeciwko sobie.

Młodzież słuchała z uwagą, nie do końca rozumiejąc, co się właściwie dzieje i na co konkretnie patrzą. Niemniej posłaniec mówił dalej:

– Są również dobre i szlachetne pragnienia. Niekiedy nie wyglądają one atrakcyjnie i nie wzbudzają zachwytu w oczach innych. Ale dążność do tych celów pięknie kształtuje serce człowieka i chociaż stara się on czynić dobro dla innych, to koniec końców sam obdarowany jest dobrem.

– Okej, ale co to niby za porównanie? – prychnął Pit. – Wystarczy logicznie pomyśleć. Książę ma super pałac i wszystkiego pod dostatkiem. Mógłby kupić tę piekarnię włącznie z piekarzem i mieć i to, i to. A piekarz? Co on ma niby za szlachetną fuchę? Ledwie go stać na tę lichą budę i co więcej, cały czas ma tyle samo roboty co na początku. Książę był sprytniejszy, bo może i dużo pracował na ten pałac, ale teraz już nic nie musi robić.

Pit patrzył na wszystko z wyraźną drwiną i nie rozumiał, po co w ogóle przygląda się życiu jakichś dwóch obcych facetów. Wtem posłaniec powiedział:

– Przypatrzcie się teraz, jak każdy z mężczyzn, dążąc do życiowego celu, ukształtował swoje serce.

Posłaniec stanął w progu pałacu księcia i zadzwonił do drzwi. Po krótkiej, wstępnej wymianie zdań wyjaśnił właścicielowi pałacu, że zbiera deklarację od wszystkich mieszkańców. Każdy ma powiedzieć, czy jest zadowolony ze swojego życia i czy chce zachować ten stan na wieki.

– Czy jest pan zadowolony ze swojego życia w pałacu? – zapytał posłaniec.

– Oczywiście!

– Czy chciałby pan coś zmienić?

– Chciałbym jeszcze więcej diamentów! – odrzekł książę i nagle diamenty pojawiły się w jego pałacu.

– Czy odpowiada panu taki styl życia?

– Tak, ale chciałbym, aby przybywało diamentów! Najlepiej, żeby nigdy ich nie brakowało!

– Czy zechciałby się pan zamienić z piekarzem?

– Wolne żarty! – oburzył się książę. – Mam, co chciałem, a ten biedaczyna niech sobie żyje z tym chlebem aż na wieki!

– Czy chciałby się pan podzielić z biedniejszym piekarzem tym, co pan ma?

– Nie! Precz od moich skarbów! Uczciwie na nie zapracowałem, są moje i tylko moje!

Ankieta dobiegła końca i posłaniec ruszył w kierunku piekarni. Rozpoczął od tej samej procedury. Wyjaśnił piekarzowi, dlaczego prowadzi ankietę, i zadał pierwsze pytanie:

– Czy jest pan zadowolony ze swojego życia i z pracy w piekarni?

– Oczywiście!

– Czy chciałby pan coś zmienić?

– Chciałbym, aby z mojej piekarni wychodziło jeszcze więcej chleba aż na cały świat! Tak żeby skończył się głód!

– Czy odpowiada panu taki styl życia?

– Tak, zawsze tego pragnąłem i czuję się spełniony.

– Czy chciałby się pan podzielić swoim chlebem z księciem, który ma w swoim pałacu mnóstwo złota, diamentów i skarbów?

– Oczywiście! U mnie każdy dostanie chleba i nikt nie odejdzie głodny.

Ankieta dobiegła końca i posłaniec wrócił do młodych.

– I co to niby miało wnieść? – Pit nie tylko nie rozumiał sensu, lecz czuł się znudzony.

Posłaniec pokazał życie zarówno księcia, jak i piekarza. Każdy z nich dokonał własnego wyboru. Książę od zawsze pragnął wyłącznie diamentów, natomiast piekarz – chleba. Ich pragnienia były jak budulec, z którego powstawało serce każdego z nich. Wydawało się, że to książę wybrał lepszą drogę, a z pewnością korzystniejszą. Jednak to właśnie książę bardzo szybko pożałował swojej decyzji. Zgodnie z jego wolą w pałacu wszystko było z diamentów i ciągle ich przybywało. Pewnego dnia zatęsknił za czyimś towarzystwem, ale zamiast człowieka pojawiły się kolejne pokłady diamentów. Nawet gdy zapragnął coś zjeść, zamiast żywności znajdował w lodówce diamenty. Kochał złoto i swoje dobra, ale nigdy nie myślał o tym, jakby to faktycznie było, gdyby utknął z nimi na wieczność – bez miłości, przyjaźni, drugiego człowieka, z ciągłym uczuciem głodu. Zawsze chciał mieć diamenty, złoto i bogactwo, jednak nie po to, by dobrze nimi zarządzać, ale by je mieć, więc miał. I nie mógł nimi zarządzać, mimo że z każdym dniem mnożyły się na potęgę.

W akcie desperacji książę pobiegł do piekarza i poprosił o bochenek chleba. Był głodny i przerażony. Piekarz z radością wyciągnął nawet nie jeden, ale kilka świeżo upieczonych chlebów. Już chciał je podarować księciu, ale wówczas okazało się, że książę nie może przyjąć tego daru. W ankiecie powiedział bowiem, że nie chce się dzielić. A jeśli jego serce było zamknięte na innych, to tym samym wydawał na siebie wyrok i nikt nie mógł się z nim podzielić. Tak oto utknął bogaty książę w samotności i głodzie otoczony luksusem i diamentami.

Piekarz natomiast był ciągle najedzony, ale i innym dawał chleba, tak że mieli go pod dostatkiem. Gdy książę zmarł, okazało się, że cały pałac należy do piekarza, który w ankiecie wyraził wolę, by dzielić się wszystkim ze wszystkimi. Oznaczało to, że jeśli on chciał się dzielić, to i wszyscy mogli się z nim dzielić. Piekarz żył aż do starości, dzieląc się dobrym sercem i przepysznym chlebem. Jego życie było inspiracją dla wielu, gdyż dbał o innych i tak pozyskał wielu przyjaciół, którzy zawsze go odwiedzali. Dzięki temu piekarz nigdy nie był samotny.

Ta historia niewątpliwie poruszyła młodych, ale na końcu pojawiło się pytanie: I co w związku z tym? Ale zanim zdążyli sobie na nie odpowiedzieć, przyszedł posłaniec. Jednym ruchem ręki sprawił, że znaleźli się w innym miejscu. Obraz na moment stał się mglisty. Działo się tak zawsze, gdy młodzież przechodziła z Modligrodu do innego wymiaru.

*

W nowym miejscu znajdowała się niewielka chatka, w której siedział stary garncarz i lepił przepiękne przedmioty. Kiedy wyrabiał glinę, nucił pod nosem radosne pieśni, ciesząc się ze swojego dzieła. Był zachwycony tym, co wymyślał i tworzył. Z wielką starannością kształtował glinę, zdobiąc ją, odkrawając niepotrzebne elementy, a doczepiając te, które uważał za konieczne. Nagle do jego chatki zastukała młoda dziewczyna – jak się okazało córka garncarza – i z obrażoną miną usiadła na krześle. Podczas rozmowy okazało się, że któryś z kolegów wyśmiał jej długi nos. Od tej chwili uznała, że jest najbrzydszą istotą na ziemi! Płakała i płakała, aż ojciec garncarz wyjaśnił jej, że ani nos, ani uszy, ani żadna część jej ciała nie jest w niej niewłaściwa. Dziewczynę zaciekawiła pewność w głosie ojca i słuchała dalej.

– Każdy z nas jest stworzony doskonale, rozumiesz? Spójrz na moje garnki i figurki. Wszystkie naczynia, mimo że różnią się od siebie, są dla mnie idealne. Są doskonałe. Spójrz na tę figurkę. Jest taka, jak ją sobie wcześniej wymyśliłem. Każda więc jest na swój sposób wyjątkowa – podkreślił garncarz. Pogłaskał włosy córeczki i mówił dalej: – My, ludzie, jesteśmy jak takie garnki. Każdy z nas jest inny i jednocześnie na swój sposób doskonały. Powiedz, czy garnek śmieje się z wazonu, że wazon trzyma w sobie piękne kwiaty, a w garnku gotujemy zupę. Gdyby w wazonie gotowano zupę, wówczas nie byłby to już wazon. A w świecie chodzi o to, aby każdy dowiedział się, kim jest i jaką pełni rolę, jak wazon czy talerz. Ważne, byśmy odkrywali, że jesteśmy piękni, ulepieni z wielką starannością, z konkretnym zamysłem i przeznaczeniem.

– Chcesz powiedzieć, że gdybym zmieniła swój nos, wcale nie byłoby lepiej?

– Gdybyś zmieniła swój nos, to zmieniłabyś oryginalne dzieło – podsumował ojciec, uśmiechając się do córki.

Po krótkim namyśle dziewczynka przytuliła się do swojego taty i powiedziała, że już wcale nie chce upodabniać wazonu do garnka, czyli siebie do kogoś innego, i szczęśliwa wybiegła na plac zabaw. Od tej rozmowy minęło kilkadziesiąt lat. Wspomniana dziewczynka żyła w radości, akceptując siebie, swój wygląd, swoje talenty, pasje. Polubiła siebie całą, taką, jaka została stworzona.

W tym samym czasie mieszkała w sąsiedztwie inna kobieta. Niemal każdego dnia wynajdowała u siebie coś, czego w sobie nie znosiła. A to uszy za duże, a to oczy za małe... Ciągle stała przed lustrem i płakała, widząc w sobie niedoskonałe dzieło. Pewnego dnia do mieszkania tych kobiet zastukał posłaniec z ankietą. Wpierw przybył do kobiety, która ciągle była z siebie niezadowolona.

– Gdyby mogła pani wybrać coś, o czym zawsze marzyła, co by to było? – zapytał posłaniec, dając kobiecie nieograniczoną przestrzeń wyboru.

– Chciałabym być doskonale piękna! Taka, jak sobie to wyobrażam!

Posłaniec wpisał coś w ankietę i dotknął kobiety tak, że nagle zmieniła swój wygląd. Stała się zupełnie kimś innym, w ogóle nie przypominała dawnej siebie. Gdy stanęła przed lustrem, wydawało się, że wreszcie będzie zadowolona. Miała przecież wszystko, co chciała. Przyglądając się nowemu odbiciu, niespodziewanie jednak dostrzegła, że kształt i kolor oczu, jakie dla siebie wybrała, nie są dla niej najkorzystniejsze i finalnie... to nie spełnia jej oczekiwań. Ale za to uszy i nos, a także talia i kolor włosów były w jej mniemaniu doskonałe.

Gdy posłaniec przyszedł do córki garncarza, zapytał dokładnie o to samo, co wcześniejszą kobietę. Córka garncarza odparła, że chciałaby otrzymać dobre zdrowie. Była bowiem nieco chorowita i mimo że każdy dzień był dla niej radością, to choroba często wykluczała ją z pracy i codziennych obowiązków. Posłaniec zanotował coś w ankiecie i nagle córka garncarza poczuła, że tryska młodzieńczą witalnością.

Wtem do domu pierwszej kobiety wróciły ze szkoły dzieci. Widząc jakąś obcą kobietę, natychmiast zaniosły się płaczem i uciekły do babci, która mieszkała niedaleko. Mama dzieci – przemieniona kobieta – natychmiast pobiegła za nimi. Wołała, że przecież jest ich mamą i wcale nie muszą się jej bać. Na próżno. Dzieci nie rozpoznawały w niej osoby, którą znały i kochały. Co więcej, kiedy kobieta przyszła po swoje dzieci, dziadkowie pociech nie pozwolili, aby je zabrała. Doskonale wiedzieli, jak wygląda ich córka, i z pewnością nie była nią ta pani, która przyszła do ich domu. Doświadczając tych trudności, kobieta się załamała. Natychmiast zadzwoniła po męża, a kiedy mężczyzna przyjechał, również nie poznał swojej żony i kazał kobiecie opuścić dom. Wówczas, zrozpaczona, zaczęła usilnie prosić, by mąż przypatrzył się jej, a z pewnością ją pozna.

– Moja żona wygląda inaczej! – powiedział. – Kocham jej zadarty nosek i malutkie oczy. A pani to ja w ogóle nie znam.

Kobieta zalewała się łzami, pragnąc wyglądać jak dawniej, aby mąż mógł ją rozpoznać.

Córka garncarza, która cieszyła się doskonałym zdrowiem, pewnego dnia przybyła do domu swojego ojca i zastała go bardzo chorego. Mężczyzna już od lat podupadał na zdrowiu, ale tego dnia wydawał się u kresu. Zawołał więc swoją córkę, aby jeszcze raz uścisnąć jej dłoń i wyznać, że przez całe życie był z niej bardzo dumny. Kobieta natychmiast podbiegła do ojca. Uklęknęła przy jego łożu i chwyciła go za wyciągniętą rękę. Niespodziewanie ten dotyk sprawił, że garncarz nabrał rumieńców, sił, a choroba zupełnie ustała.

– Córeczko! Jestem zdrowy! – wykrzyknął garncarz i natychmiast wyszedł z łóżka.

Podskakiwał i cieszył się, że wróciły mu siły i chęć do życia. Kiedyś on wyleczył córkę z kompleksów, dzięki czemu dziewczyna potrafiła się skupić na tym, co w życiu ważne. Teraz ona mogła się podzielić swoją siłą i zdrowiem, których ojcu już brakowało.

Młodzi przyglądali się tym historiom i nie wiedząc czemu, odczuwali coraz większy ciężar. Wiedzieli bowiem, że na świecie jest mnóstwo osób, które są nieszczęśliwe z powodu swojego wyglądu i nie akceptują siebie. Nigdy nie usłyszały od ojca garncarza, że są doskonale stworzone i niczego im nie brakuje. Ich piękno znajduje się wewnątrz, a jego odkrywanie zaczyna się od poznania, kim są i jak wielką mają godność. W przypadku kobiety, która prosiła o zdrowie, istotą tej prośby nie było zdrowie samo w sobie, ale raczej dobre zdrowie jako pomost do dobrego i aktywnego przeżywania swojego życia według słów: „W zdrowym ciele zdrowy duch”.

Po tej lekcji Suzi płaczliwie pociągała nosem, gdyż kompleksy na punkcie wyglądu często uprzykrzały jej życie. Doskonale pamiętała słowa Lee, która pewnego dnia nieopatrznie powiedziała, że Suzi jest brzydka. Mimo upływu czasu te słowa jak miecz wciąż przeszywały jej serce i podkopywały w oczach dziewczyny jej własny obraz piękna. Suzi nawet się nie spodziewała, że zadana jej rana aż tak długo będzie ropiała. Pamięć jednak nie jest aż tak ulotna, zwłaszcza jeśli chodzi o cierpienie.

*

Młodzież nie zdążyła ze sobą porozmawiać, gdy znów przyszedł posłaniec i sceneria ponownie się przemieniła. Tym razem wszyscy znaleźli się w pewnym domu, w którym ich obecność oczywiście była niezauważalna. W pokoju siedział młody człowiek, który przeglądał ogłoszenia dotyczące koncertów muzycznych. Chłopak pragnął zrobić karierę, marzył o wielkich trasach koncertowych i milionach fanów. Chciał być sławny i bogaty.

W innym domu znajdował się drugi młodzieniec, który miał podobne pragnienia. Marzył o wielkich trasach koncertowych, aczkolwiek nie przez wzgląd na chęć osiągnięcia wielkiej sławy, ale dlatego że prawdziwie kochał muzykę. Chciał tworzyć, śpiewać, rozwijać sztukę i ją popularyzować.

Posłaniec jak zwykle udał się do obu tych chłopców z ankietą. Najpierw zastukał do drzwi domu, w którym mieszkał zapalony karierowicz.

– O czym marzysz, chłopcze? – zapytał posłaniec, znając odpowiedź.

– Chciałbym koncertować, być sławny i bogaty! – odparł młodzieniec.

– Jaki masz pomysł na to, by zrealizować ten plan? – zadał następne pytanie posłaniec, który chciał umożliwić chłopcu spełnienie marzeń.

– Chciałbym mieć taki instrument muzyczny, który grałby przepiękne melodie, tak aby wszyscy je podziwiali! Dzięki temu moje marzenie spełniłoby się już teraz, bo przecież nie umiem ani grać, ani śpiewać.

Posłaniec zapisał w ankiecie zarówno pragnienia chłopca, jak i pomysł na ich spełnienie.

Niespodziewanie chłopiec otrzymał instrument. Jedynym zadaniem młodzieńca było to, aby wziąć go w ręce i dać się poznać światu jako wspaniały muzyk.

Następnie posłaniec wybrał się do drugiego chłopca i przeprowadził tę samą ankietę.

– O czym marzysz, chłopcze? – zapytał, rozpoczynając rozmowę.

– Chciałbym dawać ludziom piękno. Chciałbym się z nimi dzielić muzyką, talentem i rozradowywać publiczność śpiewem.

– Jaki masz pomysł na zrealizowanie tego planu?

– Chciałbym mieć nauczyciela, który nauczyłby mnie grać i śpiewać. Dzięki niemu mógłbym rozwinąć swoje talenty – odparł chłopiec i natychmiast spochmurniał, ponieważ wiedział, że rodziców nie stać na sfinansowanie mu prywatnych lekcji.

Wtem w progu drzwi domu stanął człowiek, który przedstawił się z imienia i nazwiska. Był to kwalifikowany nauczyciel muzyki. Wręczył chłopcu plan pracy na najbliższe lata i zapowiedział bardzo intensywny trening.

Mijał rok za rokiem. W tym czasie pierwszy chłopiec koncertował, cieszył się sławą i zdobywał kolejnych fanów. Drugi natomiast trenował dzień po dniu w zaciszu swojego domu. Szlifował głos i doskonalił warsztat muzyczny, wyrzekając się wielu przyjemności, zabaw, spotkań ze znajomymi. Nikt go nie znał ani nie słyszał, jak grał, ale mimo to każdego ranka chłopiec wstawał na lekcje i wraz z nauczycielem wykonywał mozolną pracę.

Po kilku następnych latach miał się odbyć wielki konkurs światowy. Mogli w nim uczestniczyć wszyscy ludzie prezentujący różny poziom umiejętności i wykonać własny utwór muzyczny. Ten konkurs był znany na całym świecie i emitowany w największej rozgłośni muzycznej. Zgłosili się do niego zarówno chłopiec z grającym samoistnie instrumentem, jak i drugi młodzieniec, który od lat trenował grę i wokal pod okiem nauczyciela. Gdy przyszedł wielki dzień konkursu, chłopiec z instrumentem był pewien swojej wygranej. Instrument zawsze trafiał w gusta słuchaczy. Ponadto młodzieniec był już bardzo sławny, miał miliony fanów na świecie.

Przyszła kolej na występ sławnego muzyka. Młodzieniec stanął na scenie, ale niespodziewanie... instrument zamilkł. Zepsuł się. Chłopak stał przed publicznością i oblewał się potem. Na ratunek mu pospieszył zza kulis sceny człowiek, który obsługiwał sprzęty. Sądząc, że pomaga, szybko wymienił zepsuty instrument na inny, działający, lecz oczywiście nie taki, który sam wydobywałby z siebie melodie. Chłopak stał więc przed tysiącami osób, ale nie potrafił ani zagrać, ani zaśpiewać. Na widowni podniosły się krzyki zniecierpliwienia. Widzowie zaczęli gwizdać i poganiać muzyka, ale po chwili poczuli się zwyczajnie oszukani, przez lata bowiem jeździli na jego koncerty, wierzyli w jego talent i umiejętności. Artysta uciekł ze sceny, ale nawet gdy biegł korytarzem na zaplecze, słyszał gwizdy i nieprzyjemne komentarze.

Przyszła kolej na nieznanego w branży muzycznej chłopca, który latami ćwiczył u boku nauczyciela. Gdy widownia czekała na pierwszy dźwięk, chłopiec uderzył w struny. Robił to tak subtelnie i z takim wyczuciem, że po chwili wszyscy dali się ponieść jego melodii. Kiedy otworzył usta i zaczął śpiewać, widownia wstała w zachwycie. Wszyscy klaskali, okazując chłopcu szacunek za jego nieprzeciętny talent, wyszlifowany ciężką pracą. Młodzieniec wygrał konkurs i mimo że nie marzył o sławie, stał się najpopularniejszym muzykiem na świecie. Chciał się dzielić sztuką i mógł to czynić, wszyscy bowiem prosili go o koncerty. Wcale nie zależało mu na bogactwie, ale za wielkimi kontraktami i tak szły ogromne pieniądze. Dzięki temu chłopiec jeszcze bardziej mógł się rozwijać i inwestować w kolejne instrumenty, na których pragnął nauczyć się grać. Pisał nowe piosenki i wymyślał nowe melodie. Poświęcił swój czas na uczenie się nowych profesji, rezygnując z drogi na skróty, która zawsze wiedzie donikąd.

Jaki wniosek płynie z tej historii? Chłopiec, który zdobył sławę poprzez fałszerstwo – dzięki samogrającemu instrumentowi – chciał mieć wszystko na już i finalnie nie miał nic. Natomiast chłopiec, który pragnął się uczyć, obrał dłuższą drogę, ale dzięki niej doszedł do wielkich rzeczy. Dawały one radość nie tylko jemu, lecz także wszystkim ludziom, którzy pokochali jego muzykę.

Młodzi obserwowali ostatnią historię i zastanawiali się nad celem pouczenia drugiego. Wtem do grupy dołączył Theo i zaczął wyjaśniać, dlaczego ich tutaj zabrał.

– Przyjdzie taki czas, że opuścicie Królestwo Trzech Osobistości. Spotkacie wiele osób, które chcą mieć wszystko szybko i bez wysiłku. Albo zabiegają o urodę, koncentrują się na tym, co zewnętrzne, co ma być podziwiane, zapominając o zdrowiu, bez którego nawet olśniewająca uroda na nic się człowiekowi nie przyda. Ciało jest ważne, jest częścią człowieka, ale jest też pięknym dziełem, jest jak przepiękna świątynia, której nie trzeba poprawiać na zewnątrz.

Theo przestał mówić. Uważnie obserwował twarze młodych. Widząc, że słuchają go w skupieniu, kontynuował myśl:

– Spotkacie też ludzi zachłannych, skoncentrowanych wyłącznie na bogactwie. Takich, którzy za cel swojego życia obrali zdobywanie pieniędzy, tych brylantów i diamentów, których książę miał pod dostatkiem. Tylko że takie wartości – same w sobie – do niczego nie prowadzą. Chciałbym was nauczyć tak żyć, abyście się stali dla ludzi przykładem i inspiracją do zmiany postępowania. W najbliższym czasie będziecie wykonywać kolejne zadania z naszej tablicy dziesięciu zadań, a później otrzymacie następne polecenie. Jesteście już coraz bliżej otrzymania obywatelstwa.

– Dobra, a co z Ty’em? – zmienił temat Pit. – Czy już zupełnie go sobie odpuścimy?

– To nie jest czas, abyście się skupiali na poszukiwaniu Ty’a. Sam wybrał drogę, którą poszedł. Miał do tego prawo. Rosa ostrzegała każdego z was, ale mówiła też, że jesteście wolni i rozumni. Sami podejmujecie decyzję. Znacie zasady.

– Okej, ale Ty to nasz przyjaciel! – upierał się Pit.

– Jeśli sami nie będziecie mocni, nie pomożecie nikomu, kto was potrzebuje – spuentował Theo i gdy tylko skończył mówić, wszyscy znaleźli się na powrót w Modligrodzie.

3. Dzień, w którym rozpylono zielony proszek

Za czerwoną granicą

W tym dniu typowano kolejne osoby mogące opuścić lochy. Wybrańcy byli przydzielani do służby na dworze Władcy i otrzymywali konkretne zadania na rzecz krainy. Osoby te musiały okazać Władcy, że są mu posłuszne i co najważniejsze, że się go panicznie boją. Wszelką samowolę karano chłostą, głodówką lub stosowano inne represje, na jakie miał ochotę Władca.

– Wyprowadźcie tych durniów! – krzyknął Władca i usiadł na swoim tronie.

Tron był zbudowany z kości. Zwykle należały one do ofiar, które zostały zagłodzone, lub do zwierząt, które w oczach Władcy były już nieużyteczne. Władca rozkoszował się widokiem lęku w oczach wszystkich żyjących istot. Nieustannie powtarzał, że jest Panem Śmierci i może czynić, cokolwiek mu się podoba.

Na wyznaczony plac zaczęli wchodzić więźniowie. Wyłaniali się z lochu jeden po drugim. Byli przywiązani do siebie łańcuchami założonymi na nogach. Ręce mieli skrępowane z tyłu ciężkimi kajdanami, oczy utkwione w ziemi. Wszyscy wyglądali tak samo, poza jedną osobą – blondynką z krótkimi włosami. Dziewczyna wcale nie wydawała się dość przestraszona.

Władca przyglądał się więźniom z największą uwagą. Czuło się w powietrzu, że właśnie ważą się losy tych ludzi.

– Ty, ty i ty! – odezwał się, wskazując palcem konkretne osoby. – Zabrać ich do sali selekcji.

Dwaj służący odpięli łańcuchy wybranym więźniom i poprowadzili ich w kierunku wyznaczonego miejsca. Po chwili ciszy Władca wstał i wskazał palcem na blondynkę.

– Przyprowadźcie mi ją! – rozkazał.

Noby, który akurat pełnił służbę przy segregowaniu więźniów, zdjął dziewczynie kajdany z nóg i szepnął:

– Tyczka, patrz w ziemię, okaż pokorę. Mówię ci, okaż mu swój strach – powtórzył.

Tyczka jednak nie miała w planie słuchać dobrych rad Noby’ego. Patrząc Władcy prosto w oczy, podeszła do jego tronu.

– Uważasz się za lepszą od innych? – rozległ się lodowaty i pełen pogardy głos Władcy. – Jak śmiesz patrzeć mi w oczy? – płonął gniewem Pan Śmierci.

– Uważam, że jestem gotowa do pracy, Władco – odparła dumnie Tyczka i natychmiast upadła pod brutalnym ciosem Pana Śmierci.

– Słyszeliście ją? – ryknął tak, że aż rozeszło się echo. – Ona cokolwiek uważa! Jej się jeszcze cokolwiek wydaje! – darł się, by wszyscy wyraźnie słyszeli.

Tyczka podniosła się z ziemi. Wciąż jeszcze dzwoniło jej w uszach. W ustach czuła posmak metalu. Krew sączyła się z jej warg i nosa. Wówczas Władca powiedział:

– Od dziś będziesz się nazywać Nulla, czyli zero. Zabrać ją do lochu i wychłostać! – Nie miał litości Władca.

Noby poczuł, że oblewają go zimne poty. Czekał na rozkaz, mając nadzieję, że nie on będzie musiał ukarać koleżankę.

– Dziesięć batów w plecy i trzy dni głodówki! – krzyknął Władca, zanim Tyczka wylądowała w specjalnej celi kar. – Noby, wykonasz karę! – zdecydował Władca i instruował: – Tylko bez litości, bo ta dziewucha nigdy się nie nauczy, że ma tutaj służyć, a nie rozważać, co jej się wydaje!

Noby poczuł, że robi mu się słabo. Mógł podawać Władcy jedzenie, sprzątać, czyścić mu stopy i polerować pierścienie na palcach, cokolwiek... Ale nienawidził zadawania tortur i wymierzania kar. Prawie że na nowo odczuł piekący ból na plecach, gdyż przypomniał sobie, jak niegdyś sam otrzymał osiem razów. Narzędziem kary był tak cienki bat, że bez trudu rozcinał skórę.

Noby wzdrygnął się na samą myśl i natychmiast wbił wzrok w ziemię. Nie chciał się narażać, nie chciał prowokować gniewu Władcy. Podszedł więc do Tyczki i zanim rozpoczął procedurę, wyszeptał jej do ucha:

– Przepraszam. – Wiedział bowiem, że zada jej okropny ból, choć obiecał sobie, że na ile to możliwe, spróbuje zmniejszyć intensywność tych razów, aby żadne z uderzeń nie rozcięło jej skóry.

Tymczasem Władca podszedł do pozostałych więźniów. Spojrzał na skulonego chłopaka, który ledwie stał na nogach.

– A ten to kto? – zapytał służbę. – Dlaczego wygląda tak marnie?

– Odmawia jedzenia, o Władco.

Władca przyjrzał się więźniowi i nagle jego oczy rozbłysły. To był człowiek, na którego Pan Śmierci czekał od dawna.

– Odpiąć go i zabrać do celi indywidualnej, ja się nim zajmę – nazbyt się rozentuzjazmował jak na swój temperament. Po chwili znów przybrał groźną minę, aby nie ujawniać wielkiego zadowolenia na widok swojej ofiary. Ten niepozorny młodzieniec skrywał bowiem wiele tajemnic, do których Władca chciał mieć dostęp. Patrząc na kondycję biednego młodzieńca, Władca umocnił się w przekonaniu, że bez najmniejszego problemu wyciągnie z jeńca potrzebne informacje.

Chłopak miał czarne włosy i wystraszony wzrok, nawet przez sekundę nie spojrzał na tyrana. Nie miał zamiaru służyć temu potworowi, ani teraz, ani nigdy. Buntował się przeciwko takim zasadom i przeciwko tak okrutnemu traktowaniu ludzi. Żałował, że był tak głupi i dał się zmanipulować. Trafił do tego miejsca, ale wciąż miał nadzieję, że jeszcze stąd wyjdzie. Jeśli nie o własnych siłach, to z pomocą przyjaciół.

Każdego wieczoru zasypiał z nadzieją, że wreszcie ktoś go odnajdzie. Nie orientował się, ile czasu minęło, nim trafił za czerwoną granicę, ale wiedział, że były to najdłuższe dni jego życia. Jednego był pewien: musi być silny! Jego oczy widziały więcej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Bał się, że Władca go prześwietli i dowie się, że chłopak jest studnią informacji. Młodzieniec nie zdawał sobie sprawy, że Pan Śmierci już to wie, a co więcej, dołożył wszelkich starań, by więzień trafił na Czerwone Ziemie.

Noby skończył wymierzać Tyczce baty. Dziewczyna opadła na podłogę, gdyż nie mogła ustać na nogach.

– Wybacz! – błagał, próbując pomóc jej wstać. – Naprawdę nienawidzę tego robić – zapewnił.

– N-n-ie... nie odzywaj się do mnie – wyjąkała Tyczka. Miała policzki brudne od prochu i mokre od krwi i łez.

– Mówiłem ci, że nie możesz mu patrzeć w oczy ani wchodzić z nim w jakąkolwiek dyskusję – przypomniał Noby.

Kiedy Noby zamknął Tyczkę w celi, gdzie wcześniej przesiadywała, jego ręce aż drżały. Może faktycznie przyszedł czas, aby zaakceptować to podłe miejsce i przestać cierpieć z jego powodu. Wystarczyło przestawić serce: pójść do Władcy i powiedzieć, żeby przejął serce, wziął je na własność – zainfekował, mówiąc w skrócie. Wówczas Władca czynił serce zimnym, a oczy niewidomymi na dobro, uszy głuchymi na wszystko, co nosiło znamiona dobra – na piękne słowa, wdzięczność, serdeczność... Ale wtedy za czerwoną granicą żyło się łatwiej.

– Co ze mnie zostanie, gdy dam sobie zrobić wszystkie te okropieństwa? – bełkotał sam do siebie Noby. – Nie! Nie mogę się na to zgodzić! Nie chcę być taki jak on... – bił się z myślami chłopak, aż wreszcie usłyszał przeraźliwy głos Władcy.

Noby natychmiast ruszył w kierunku placu Wyschłych Kości, gdzie wcześniej selekcjonowano więźniów.

– Zaprowadź go do celi indywidualnej – warknął Władca, wskazując na czarnowłosego, lichego więźnia. – Gdy to zrobisz, idź z resztą przygotować mi posiłek. Później posprzątajcie sekcję B. Ma być gotowa na wieczorny trening.

Noby poczuł gęsią skórkę na plecach. Wiedział bowiem, czym jest trening. Władca zmuszał więźniów i obywateli, by uczyli się kłamać, manipulować, być bezwzględnymi i wyrachowanymi. Do tego ćwiczył fizycznie, aby każdy był odporny na ból i cierpienie. Odporność na ból fizyczny przydawała się, by wytrzymać tresurę Władcy, a także w walce z przeciwnikami, czyli obrońcami Królestwa Trzech Osobistości.

Odporność na wewnętrzne cierpienia była szczególnie ważna dla Władcy i uznawał ją za konieczność. Uczył, że człowiek cierpi wewnętrznie, gdy posiada zbędne emocje lub pragnienia. Jeśli kocha, to cierpi, bo tęskni, chce się troszczyć o ukochaną osobę (a przecież nie zawsze może). Cierpi z wielu powodów przez wzgląd na miłość i pragnienia związane z realizowaniem tej miłości.

Kiedyś jedna z więźniarek płakała, nie chcąc się wyrzec wspomnień o rodzinie i miłości do bliskich. Władca uznał to za objaw słabości i wymierzył jej dziesięć batów w plecy. Miała zrozumieć, że bez miłości i rozczulania się nad innymi będzie silniejsza.

– Waszym interesem nie jest czyjś interes! Tylko wasz interes! A w waszym interesie jest to, abym ja był zadowolony! Wówczas i wam niczego nie braknie, jasne?! – wrzeszczał Władca, chcąc nauczyć podwładnych, jak powinni myśleć i działać.

Władca kopnął Noby’ego i krzyknął:

– Na co czekasz?! Zabieraj tę paskudną gębę sprzed moich oczu! – Noby natychmiast chwycił łańcuch, który krępował nogi chuderlawego więźnia, i obaj ruszyli w kierunku celi indywidualnej.

Kiedy szli długim korytarzem Pałacu Władcy, Noby nieśmiało podniósł wzrok, aby zobaczyć obrazy zdobiące ściany. Ich wygląd był jeszcze mroczniejszy niż kraina, w której zamieszkiwali. Ukazywały one albo śmierć, albo cierpienie, albo jakieś tortury. Na szczycie schodów widniał portret Władcy, który spoglądał dumnie przed siebie. Jakby obejmował swoją osobą wszystkie te zjawiska przedstawione na obrazach. Noby spuścił wzrok. Nie chciał widzieć tych okropieństw.

Wtem usłyszał szmer. Zatrzymał się i obejrzał za siebie. W długim i ciemnym korytarzu unosił się pył, a bardzo wąska struga światła ledwie kreśliła drogę do sali indywidualnej.

„Chyba się przesłyszałem” – pomyślał, ale za chwilę znów usłyszał chrobotanie i skrzypnięcie drzwi.

– Zaczekaj tutaj – zwrócił się Noby do więźnia. – Wydaje mi się, że... ktoś tam jest...

Noby stał z łomoczącym sercem. Zastanawiał się, dlaczego jest tak głupi, aby iść to sprawdzić. Niemniej te szmery były jak zaproszenie. Noby nawet nie widział, że w powietrzu unosił się zielonkawy dym, który wnikał w jego nozdrza, uszy i oczy. Sprawiał on, że Noby stawał się posłuszny temu, co usłyszał w Pałacu. Jakby w jego głowie brzmiały słowa: „Chodź tutaj”, „Przecież jesteś ciekawy, co usłyszałeś, no chodź”, „Sprawdź to”. Noby czuł, że jego ciało poddaje się temu szeptowi, tym namowom, które od niego nie pochodziły.

– Sprawdzę i wracam – powiedział Noby bardziej sam do siebie. Więzień w ogóle się nie odzywał. Usiadł jedynie na podłodze i czekał, aż Noby zaspokoi ciekawość.

Noby szedł w głąb korytarza, a jego serce dudniło coraz mocniej. Nagle jakieś małe stworzenie czmychnęło mu między łydkami, tak że się prawie wywrócił. Wciąż słyszał te dziwne szepty:

– No chodź tutaj! – W jego głowie pojawiła się jakby mgła – czuł się ogłuszony, lekko ogłupiony. I znów doszły go szmer i skrobanie.

– Ssssprawdź to! – zadźwięczał głos i tym razem Noby był pewien, że nie dobiegał z jego głowy.

Obrócił się więc w kierunku, skąd wydobywał się dźwięk. Uchylił drzwi, a jego oczom ukazała się ogromna komnata. Mieściły się tam stare księgi, masywny stół i wysokie okna. Na stole znajdowało się jakby okno, które cały czas ukazywało przeskakujące obrazy.

– Trafiłeś na miejsce – usłyszał wyraźnie Noby i stanął jak wryty. – Nie bój się.

Noby obrócił się w kierunku dźwięku. Nogi ledwie go unosiły, a dłonie drżały. Wyobrażał sobie wszystko, co najgorsze. U drzwi stała niewielka postać. Być może miała cechy człowieka, ale okrywał ją długi płaszcz jakby ze skóry węża, więc nie było widać nic, prócz wystającej spod kaptura głowy. Postać nie była brzydka, ale z pewnością nie była też ładna. Wyglądała dziwnie przebiegle, choć momentami jawiła się jako ktoś życzliwy, chcący pomóc i wskazać drogę.

– Kim jesteś? – zapytał Noby.

– Twoim przyjacielem... Możesz do mnie mówić Synes – przedstawiła się postać.

– Synes? – powtórzył Noby.

– Dokładnie tak.

– Kim jesteś i co tutaj robisz? – dociekał Noby.

– To długa historia, kiedyś ci opowiem. Teraz co innego jest ważne.

Noby słuchał uważnie.

– Nie możesz się sprzeciwiać Władcy. Mówię to dla twojego dobra. Coś ci pokażę.

Zanim Noby zdążył odpowiedzieć, postać wskoczyła na kanapę. Otworzyła dłoń i dmuchnęła w zielony proszek, który wcześniej trzymała w koślawej garści. Proszek trafił centralnie w twarz Noby’ego. Chłopak kichał i wycierał twarz, chcąc się pozbyć dziwnej substancji.

– Nie bój się – szepnął Synes. – W ogóle nie musisz się bać – uspokajał. Stworek przeskoczył z kanapy na ramiona Noby’ego. – Teraz już wszystko będzie dobrze – zapewniał.

Noby otworzył oczy i ujrzał przepiękny pałac. Światło aż raziło chłopaka w oczy. Wszystko lśniło, a na stołach stały bukiety kwiatów.

– Widzisz? Możesz się rozkoszować takimi widokami każdego dnia... Wystarczy tylko twoja jedna decyzja – sugerował Synes. – Jedna twoja zgoda...

– Zgoda na co?

– Wiesz na co... – Synes mówił zagadkami, tak żeby Noby sam odpowiadał sobie na wszystkie pytania. Po chwili zaczął nęcić obietnicami: – Dzięki tej decyzji twoje oczy otworzą się na piękno. Będziesz widział, jak Władca, cały splendor tego miejsca. Niestety, dopóki jesteś więźniem, nie możesz tego zobaczyć... Ale nie musisz żyć jak więzień. Podejmij tylko decyzję...

Synes siedział na plecach Noby’ego i bez przerwy pokazywał mu uroki pałacu.

– Mam oddać swoje serce? – zapytał Noby. Po chwili ciszy dopowiedział: – Mam je oddać, by Władca mógł je ustawić po swojemu, tak?

Synes nie odpowiadał. Zeskoczył z pleców Noby’ego i wziął go za rękę.

– Chodź, rozejrzyj się!

Noby wyjrzał przez okno i zachwycił się widokiem krainy. Wcześniej nigdy tak nie wyglądała. Ani razu nie była tak słoneczna i piękna. Ludzie wydawali się zadowoleni. Nikt nie cierpiał ani się nie smucił.

– Ale to jest jakaś iluzja – stwierdził Noby. – Przecież wiem, jak wygląda życie tutaj! To jest kłamstwo! – zaprotestował.

– Przestań! – wtrącił się Synes. – Przestań się opierać! – Stworek znów wyciągnął z kieszeni zielony proszek i dmuchnął Noby’emu w nozdrza. – Ciesz się widokiem – zachęcił. Pociągnął Noby’ego za sobą i rzekł zagadkowo: – Chcę ci jeszcze kogoś pokazać...

Synes uchylił drzwi, a oczom Noby’ego ukazała się prześliczna dziewczyna. Wydawała się znajoma.

– Skąd ja ją znam? – zastanawiał się Noby, wpatrując się w dziewczynę jak w obrazek. Całe jego serce rwało się do niej. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale czuł, że ta kobieta jest mu bardzo bliska. – Skąd ja ją znam?! – powtórzył zniecierpliwiony.

– A znasz? – Synes spojrzał na Noby’ego i wówczas chłopak stracił pewność. Wydawała się bliska... a z pewnością była doskonała. W każdym calu odpowiadała temu, jak zwykle pragnął, aby wyglądała jego żona.

– Ona czeka tutaj na ciebie... od dawna... – Synes znów zbliżył się do roztargnionego chłopaka.

– Nie rozumiem... – Noby chciał podejść do dziewczyny, ale przeszkodził mu w tym Synes.

– Stój! – zawołał i pociągnął chłopaka za rękę. – Nie możesz jej teraz dotknąć. Ona cię nie widzi. Jeszcze. No chyba że...

– Oddam Władcy serce – dokończył Nobi i nagle jakby przebudził się z tej dziwnej wizji. Stał na środku korytarza, trzymając łańcuch, którym skuty był więzień. Był oszołomiony.

– Co się właściwie wydarzyło?! – analizował gorączkowo Noby.

– Wy jeszcze tutaj?! – Głos przybliżającego się Władcy natychmiast doprowadził Noby’ego do porządku.

– Prze-prze-przepraszam... – wyjąkał przestraszony Noby. Zanim zdołał powiedzieć coś więcej, Władca machnął w powietrzu ręką, a wielka siła tego ruchu sprawiła, że Noby, jakby pchnięty, wylądował na ścianie.

– Dalej pójdę już sam – zdecydował Władca, nawet nie patrząc na Noby’ego, który ledwie łapał oddech. – Nie znoszę powolnych mazgajów! Podłe kreatury! – mruknął pod nosem, ciągnąc za sobą wystraszonego więźnia.

Drzwi do celi indywidualnej zamknęły się z hukiem. Noby wciąż leżał na podłodze, oszołomiony tym wszystkim, czego doświadczył. Czuł, że chyba ma złamane żebro. Bał się jednak cokolwiek powiedzieć. Dużo wysiłku kosztowało go to, aby podnieść się z podłogi. Ostatni raz obrócił się w kierunku, skąd wcześniej dobiegały szmery. Wszystkie drzwi były jednak bardzo starannie zamknięte. A klucze miał wyłącznie Władca. Noby, trzymając się za żebra, ruszył w stronę schodów. Musiał się na chwilę położyć, ktoś musiał go opatrzyć. Łapiąc chaotycznie powietrze, miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Czekał go potwornie długi i ciężki dzień.

4. Dzień, w którym zostały podjęte decyzje

W Królestwie Trzech Osobistości

Tego dnia wszyscy zgromadzili się w Modligrodzie na spotkaniu z Theo. Plan był taki, aby wybrać kolejne zadanie z tablicy dziesięciu zadań i wspólnie podjąć wyzwanie. Ale zanim młodzież podeszła do tablicy, w grupie zapanował chaos. A wszystko zaczęło się od...

Gdy Theo wszedł na teren Modligrodu, młodzież stała obrażona, nikt na siebie nie patrzył. Jedynie Suzi szkicowała w swoim notesie, co oczywiście dla nikogo nie było żadnym zaskoczeniem. Wówczas jeszcze nie doszło do kłótni, ale od wybuchu dzielił ich dosłownie krok...

Theo przywołał Mou, zwracając się do niego nowym imieniem, czyli Paweł. Oczy zebranych powędrowały w kierunku nauczyciela i w tym momencie zapanował gwar, który był większy niż na targu w godzinach szczytu.

– Że kto?! – wycedził Pit, zbliżając się do Mou. – Że niby jak masz na imię?

– To ty masz obywatelstwo? – zapytała Doli z miną, która nie zachęcała do przyjaznej rozmowy.

– Serio?! Ty, właśnie ty jako pierwszy otrzymałeś nowe imię, mimo że... Nieee! Nie, ja nie mam słów! – Pit był tak obrażony, że nie czekając ani sekundy, ruszył w kierunku bramy obrośniętej pięknymi kwiatami, będącej przejściem do Modligrodu.

– Pit, zaczekaj! – wołała Doli. – Idę z tobą!

– Ej, ludzie! – Kali nie chciał, aby spotkanie w Modligrodzie skończyło się w taki sposób. – Posłuchajmy chociaż... – zniżył głos Kali, widząc, że znajomi i tak go już nie słyszą. – Co mają nam do powiedzenia – dokończył pod nosem. Spojrzał na Suzi i Lee oraz na Odela, który jako jedyny nie wyrażał żadnych emocji, prócz obojętności i zwykłej niechęci do Mou (z samych opowieści o nim nie chciał go polubić).

Kiedy Pit wparował do domu numer dwanaście, wydawało się, że więcej szkód mógłby zrobił wyłącznie huragan. Gdy obok czegoś przechodził, natychmiast to kopał albo przewracał. Był wściekły za to, co uczynił Theo. Dlaczego niby jakiś głupi Mou, to znaczy PAWEŁ, miał być we wszystkim pierwszy?!

– Uspokój się! – powiedziała Doli, choć sama nie była najszczęśliwsza, że Paweł został wybrany jako pierwszy.

– Już wolałem, jak Ty się panoszył, niż żeby jakiś burak wchodził do naszej krainy.

– Ale wiesz, że Królestwo nie należy tylko do nas – próbowała łagodzić sytuację Doli, mimo że sama była rozgniewana.

– Ale my byliśmy tutaj pierwsi! To my przecieraliśmy szlaki w tej krainie! To my... A, nawet nie chce mi się gadać. Większej niesprawiedliwości nie widziałem. NIGDY!

– Pamiętasz, co mówił Theo, gdy kiedyś mu zarzucaliśmy, że niesprawiedliwie rozdzielił pewne dobra?

– Nie pamiętam i chyba dobrze, bo to, co on gada, jest istną bzdurą!