Trzydzieści morgów - Wincenty Kosiakiewicz - ebook

Trzydzieści morgów ebook

Wincenty Kosiakiewicz

0,0
3,20 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W tym niezbyt długim utworze autorstwa Kosiakiewicza (1863-1918) odnajdziemy znakomicie odmalowaną polską wieś ze schyłku XIX wieku i obraz polskiego chłopa, z wszystkimi jego cechami, których bez wątpienia można by się doszukać – mimo całkowitego przeobrażenia się świata – i w dzisiejszych wieśniaków. Oto fragment opowiadania oddający klimat twórczości tego zapomnianego już trochę autora: „Dzień się poczynał. Naprzód ze wschodu szło świtanie i przecierać zaczynało ciemności nocne. Wtedy obudziły się ptaki w trawach śpiące i świergotać zaczęły i harmider robić jakby na jarmarku jakim. Potem poczerwieniało na wschodzie, jakby kto tam krwawej farby rozlał i pomalutku w tej czerwieni wychodzić zaczęło zza ziemi na niebo słoneczko.  W Bratkowie ruch powstał. Ledwo co nieco światła wsunęło przez okno do której izby, zaraz budził się czujny gospodarz i skrzętna gospodyni podnosiła ze snu dzieci, lub parobków, lub dziewki i nie za długo w zagrodzie każdy brał się do swojej roboty. Wszystkiego tego nie widział już w owym dniu stary Tomasz, bogaty włościanin, który od dwóch miesięcy złożony ciężką chorobą, nie podnosił się z łóżka. Zmarł on w nocy prawie niespodziewanie. Choć chorował bowiem, nie myślano, aby takiego silnego chłopa tak prędko choroba na śmierć zmogła. A jednak zmogła. Leży oto na łóżku na wznak, nieruchomy, z głową zadartą do góry, z otwartymi ustami, z oczami patrzącymi sztywnie we drzwi komory. Zmienił się trochę po śmierci. Pożółkł cały i, choć nie dawno kazał się ogolić, cała broda i górna warga porosły siwymi sterczącymi, niby szczeciny, włosami...”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 32

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Wincenty Kosiakiewicz

 

 

Trzydzieści morgów

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Franciszek Kostrzewski (1826-1911), Ilustracja do opowiadania „Trzydzieści morgów”,

licencjapublic domain, źródło: https://pl.wikisource.org/wiki/Plik:Trzydzieści_morgów_page13.png

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Wincenty Kosiakiewicz

Trzydzieści morgów

Wydawnictwo im. Mieczysława Brzezińskiego

Warszawa 1912

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-916-4

 

 

I.

 

 Dzień się poczynał. Naprzód ze wschodu szło świtanie i przecierać zaczynało ciemności nocne. Wtedy obudziły się ptaki w trawach śpiące i świergotać zaczęły i harmider robić, jakby na jarmarku jakim.

 Potem poczerwieniało na wschodzie, jakby kto tam krwawej farby rozlał i pomalutku w tej czerwieni wychodzić zaczęło z za ziemi na niebo słoneczko.

 W Bratkowie ruch powstał. Ledwo co nieco światła wsunęło przez okno do której izby, zaraz budził się czujny gospodarz i skrzętna gospodyni podnosiła ze snu dzieci, lub parobków, lub dziewki i nie zadługo w zagrodzie każdy brał się do swojej roboty.

 Wszystkiego tego nie widział już w owym dniu stary Tomasz, bogaty włościanin, który od dwóch miesięcy złożony ciężką chorobą, nie podnosił się z łóżka. Zmarł on w nocy prawie niespodziewanie. Choć chorował bowiem, nie myślano, aby takiego silnego chłopa tak prędko choroba na śmierć zmogła.

 A jednak zmogła.

 Leży oto na łóżku na wznak, nieruchomy, z głową zadartą do góry, z otwartemi ustami, z oczami patrzącemi sztywnie we drzwi komory. Zmienił się trochę po śmierci. Pożółkł cały i, choć nie dawno kazał się ogolić, cała broda i górna warga porosły siwemi sterczącemi, niby szczeciny, włosami.

 Stary nie miał dzieci, a żona oddawna już na niego czekała na tamtym świecie. Przy łóżku jego stoi też tylko wychowanica Jagna i jej mąż Bartek, którzy w gospodarce starego rządzili, jak w swojej i za prawowitych gospodarzy się mieli.

 Nie myśleli pewno o tem, że ich rządy póty trwać będą, póki życia starczy staremu. Teraz przyjdą ci, co im się podług prawa należy gospodarstwo, i wykwitują Jagnę i Bartka. Stary miał dwóch siostrzeńców po rodzonej siostrze. Jeden, Maciek, za młodu wywędrował do Warszawy i tam pono za stróża jest przy wielkiej kamienicy. Drugi, Jędrek, służy w wojsku i ma za dwa lata wrócić. Do nich to należy ta cała gospodarka, którą Jagna przywykła już za swoją uważać.

 Stoi też ona przy łóżku zmarłego markotna i ponura.

 Bartek po głowie się drapie i pacierz pod nosem szepcze. Żal mu Tomasza, z którym żył pod jednym dachem parę lat i krzywdy nijakiej od niego nie doznał.

 Jagnie zaś żal i zmarłego, który ją jako sierotę z drogi publicznej podniósł, wychował, wyswatał i krowę dał na wiano, żal jej także i gospodarki trzydziesto morgowej, i chałupy, i dobytku.

 Stoi nad trupem i myśli, czy niema sposobu, aby ostać przy gruncie. Oczy wlepiła w jedno miejsce i nie odzywa się ani słowem do męża. Dopiero, gdy ten wyjść chce i bierze za klamkę u drzwi, odwraca się do niego i mówi:

 — Gdzie idziesz? po co wsi opowiadać, żeśmy na dziady zeszli, zaczekaj. Trza poradzić coś przecie. Tyleśmy lat tu przy gruncie byli i pracowali, to i nie wyjdziem z niego.

 Bartek wrócił na środek izby.

 Choć mu markotno było za starym, ale i on przecież był gospodarzem i on uważał prawie za swoje Tomasza morgi. Czuł on, że do tej ziemi ma prawo, bo ją przez lat tyle rękami własnemi uprawiał, jeno nie przemyśliwał nad tem, bo sposobu żadnego nie widział.

 Ale kobieta jest przebieglejsza od chłopa. Jagna wnet pomyślała sposób, jeno nie śmiała odrazu powiedzieć o nim Bartkowi.

 Zaczęła więc wyrzekać na zmarłego. Mówiła, że powinien był testament napisać i choć połowę gruntu jej przeznaczyć za to, że tyle lat koło niego chodziła i dogadzała mu lepiej, niżby to rodzona córka zrobiła. A stary ani pomyślał o tem, żeby wynagrodzić jej trudy, umarł spokojnie i teraz grunt zabiorą siostrzeńcy, a przez całe życie ani krzty serca do starego nie mieli, nie szanowali go i wyzywali ciągle za oczy.

 Bartek spuścił głowę ku