Trzech to tłum. Część 2 - Wioletta Klinicka - ebook

Trzech to tłum. Część 2 ebook

Wioletta Klinicka

4,5

Opis

W drugiej części Wioletta zastanawia się, co zrobić, gdy kocha się zbyt mocno, co zrobić, gdy kocha zbyt mocno tylko ona. Zapomnieć, pisać wiersze i żyć dalej, jakby „on” był wyimaginowany? Żyć dalej na złość jemu czy na złość swoim odartym z godności uczuciom? Poddać się innej miłości? Czytana książka to romans utkany przekonaniami, że emocjonalna strona płci pięknej nie jest i nigdy nie będzie jej słabością, lecz atutem, pozwalającym w sposób bezpośredni wyrażać nasze potrzeby.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Azmme

Nie oderwiesz się od lektury

💓
00
gaga1405

Dobrze spędzony czas

Dzięki uprzejmości autorki miałam przyjemność poznać Wiolettę. Tak na imię ma główna bohaterka książki „Miłość.com. Trzech to tłum”. Choć nie czytałam poprzedniego tomu cyklu, skusiłam się zapewnieniami, że historie te można czytać niezależnie. Wioletta, to czterdziestoletnia letnia kobieta. Czy samotna? Być może, ale ona raczej uważa, że wolna byłoby lepszym określeniem. Jest matką, siostrą, przyjaciółką. Szuka w życiu czegoś… co trudno jest uchwycić, zobrazować, czasami wydaje się, że ona sama jeszcze do końca nie wie czym to właściwie jest. Jej najlepszym przyjacielem jest Robert, mężczyzna, przy którym czuje się swobodnie, z którym rozmawia na wszelkie możliwe tematy, wraz z którym dochodzi często do osobliwych wniosków. Historia z pewnością jest nieszablonowa. Nie jest to romans, ale książka, która siłą rzeczy skłania nas do zastanowienia się nad wieloma kwestiami. Poruszamy się w niej między myślami głównej bohaterki, a wydarzeniami, które mają miejsce w jej życiu i osobami, kt...
00
zaczytana__m

Nie oderwiesz się od lektury

„JAK SIĘ KOGOŚ KOCHA, TO SIĘ MU UFA, NIE OGRANICZA JEGO WOLNOŚCI TYLKO DLATEGO, ŻE BOIMY SIĘ UTRATY KONTROLI. KAŻDA RELACJA TEGO WYMAGA.” Ta książka zmusza czytelnika do pełnego skupienia i oddania się lekturze, ale również wymaga dojrzałości. Nie każdy odnajdzie się w tej historii. „Tłum to trzech” to druga część serii „miłość.com” od @wioletta.klinicka . Jest to romans, który powstał w oparciu o przemyślenia doświadczonej kobiety. „Miłość może i ulotna jest, krucha, czasami przebiegła. Może czasami natrętna, emanuje złością i zaborczością.” Opowieść o poszukiwaniu i odkrywaniu prawdziwej miłości, o poświęceniu dla drugiego człowieka. To cała gama emocji, które oplatają czytelnika i skłaniają do refleksji. Czy aby na pewno jesteśmy szczęśliwi? Odpowiedzmy sobie na to pytanie, tak sami dla siebie. Życie przelatuje nam przez palce, nie traćmy go. No i jestem pewna, że każdy z nas chciałby mieć takiego przyjaciela, jakiego ma Wioletta. 😉 PEWNEGO DNIA, GDY SIĘ ZAKOCHASZ, TWO...
00
love_ksiazkowe

Dobrze spędzony czas

Są takie książki, do których trzeba dojrzeć, które nie są dla każdego i taką właśnie pozycją jest „Trzech to tłum. Miłość. Com2”. Od razu zaznaczę, że jest to pozycja dla dorosłych i nie każdy odnajdzie się w tym, co przelała na papier @wioletta.klinicka . Jej opowieść to nie jest zwykły romans, przez który można bezmyślnie przelecieć i zapomnieć. Ta książka to przemyślenia dojrzałej kobiety, co widać po sposobie, jaki autorka pisze, a także tego, jakie tematy zostały tutaj poruszone. Warto również zaznaczyć, że ta lektura jest drugą częścią serii. Autorka powiedziała mi, że mogę śmiało czytać ją bez znajomości poprzedniej lektury, jednak ja, dla własnej wygody, postanowiłam zacząć od początku i to był dobry krok, mam wrażenie, że bez tego miałabym mały problem, żeby się odnaleźć. Za największy atut tej pozycji uważam postać Roberta, przyjaciela Wioletty. Mężczyzna zwyczajnie mnie kupił swoim spojrzeniem na świat i tym, że był dla głównej bohaterki, bez względu na wszystko. Ale nie ...
00

Popularność




Wioletta Klinicka

miłość.com 2

Trzech to Tłum

Redakcja i korekta: Usługi Edytorskie Katarzyna Wróbel

Trier 2023

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie na jakimkolwiek nośniku powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

© Wioletta Klinicka, 2023

W drugiej części Wioletta zastanawia się, co zrobić, gdy kocha się zbyt mocno, co zrobić, gdy kocha zbyt mocno tylko ona. Zapomnieć, pisać wiersze i żyć dalej, jakby „on” był wyimaginowany? Żyć dalej na złość jemu czy na złość swoim odartym z godności uczuciom? Poddać się innej miłości?

Czytana książka to romans utkany przekonaniami, że emocjonalna strona płci pięknej nie jest i nigdy nie będzie jej słabością, lecz atutem, pozwalającym w sposób bezpośredni wyrażać nasze potrzeby.

ISBN 978-83-8351-340-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

ZAMIAST WSTĘPU

To, że instytucje nie odpisują na maile, celebryci czy poczytni autorzy książek, jest do przełknięcia, ale ja? Jak mogłam wyłączyć telefon na całe dziesięć dni? Dni, które miały oddzielić mnie od urojonych myśli o wolnej miłości.

Tego dnia wstałam trochę wcześniej niż zwykle. Słońce ogrzało dla mnie matową skórę mojej kanapy. Czytając wiersze Brzostowskiej, przypomniałam sobie, że to na dziś zaplanowałam zderzenie się z rzeczywistością. Doświadczanie życia, sprawdzanie siebie w sytuacjach ekstremalnych. Powolnym ruchem dłoni przekraczałam barierę lęku. W tym momencie pomyślałam, że jestem spełnioną, szczęśliwą, wolną kobietą. Jeszcze jakiś czas temu mój rozstrojony mózg nie dopuściłby, aby taka myśl mnie zdominowała. Nie doceniałam niczego, nie doceniałam tylko dlatego, że mogłam zasypiać na środku łóżka i nie dzieliłam się łyżeczką do herbaty. Detoks jest dobry, dobry na wszystko. Po detoksie nawet łzy wysychają. Cofnęłam rękę. Chciałam jeszcze przez chwilę pławić się w nastroju, który nie tak często nas nawiedza. A może tylko go nie dostrzegamy, tych łagodnych emocji, delikatnie świdrujących nasze ciało? Może je lekceważymy, biegnąc za czymś, czego nie mamy, próbując dotrzeć do miejsc, które wcale nie są nam przeznaczone, usiłując zatrzymać coś lub kogoś na własność, celując ślepakami również we własne szczęście… Próbowałam przypomnieć sobie jego ostatnie słowa, wyrażające tak ogromne, bolesne dla mnie niezdecydowanie. Byłam niecierpliwa jak mała dziewczynka stojąca przed wystawą z lukrowanymi babeczkami, będąc jeszcze przed obiadem. A może to on był zbyt powściągliwy dla mojej roznamiętnionej emocjonalnie postawy? Romantycznej duszy, skrywanej za naprężoną skórą i warstwą skamieniałego mięsa. Pomiędzy moje dywagacje w subtelny sposób zaczął wdzierać się obraz jego uśmiechu, nabierał ostrości. Zamknęłam oczy, aby w wyobraźni dotykać jego ust. Byłam w stanie je rozpoznać zaledwie pod dotykiem opuszków palców. Indywidualizm, dla tego jednego słowa gotowa byłam odrzucić nadzieję na poznanie ich smaku. Nawet teraz, rozanielona w promieniach ufności, nie uważam, że postąpiłam źle. Poczucie niezależności, odrębności, które pozwala równocześnie zachować własny pogląd nie tylko na świat… „On”, kimkolwiek jest, musi umieć to zaakceptować, bez tych przymiotów po roku udusiłabym się w jego miłości. Czy tak myśli tylko kobieta, która wie, czego chce? A może taka, która nie jest w stanie niczego poświęcić dla bliskości?

Nie, poczucie odrębności nie ma związku z trudną sztuką zaangażowania. Przypomniały mi się słowa, których sens doskonale ze mną rezonuje: w relacjach damsko-męskich chodzi o dobro drugiego partnera. Dawać bez oczekiwania, brać z wdzięcznością. I może to błąd, że na co dzień nie celebrujemy małych gestów i dowodów miłości. Odchyliłam głowę, wplotłam dłonie we włosy, było mi tak najzwyczajniej dobrze. Po chwili uśmiechnęłam się delikatnie i włączyłam telefon.

Chociaż dzieliła nas przepaść, właśnie poczułam najbliższy mi oddech na swoim karku. Jednocześnie onieśmielał mnie ciężarem wzroku, którym szafował bardzo oszczędnie. Jednak nie dziś. Dziś wbił go w moją podświadomość, jakby poszukiwał odpowiedzi na pytania, których nie wypowiadał. I to cholerne milczenie, rozciągnięte nie w sekundach, lecz minutach, zamiast mnie uwierać, coraz bardziej mnie ekscytowało. Patrząc na jego poruszającą wyniosłość krtaniową (grdykę), wyobrażałam sobie, że wzrasta również jego puls. Nie odpowiedziałam nic. Moje usta zaciskały się wraz z coraz większą eksplozją w mózgu, jaką wywoływało rozerwanie starych połączeń neuronowych. Nie wiem, co w tamtej chwili mógł myśleć. Nie znałam jego refleksji, o nas zawsze mówił lapidarnie. A gdy już chciałam wydobyć z siebie jakiś głos, zdecydował za mnie…

Kilka miesięcy wcześniej…

Czułam pragnienie. Byłam pewna, że muszę tam być. Nie miałam wątpliwości, że jeśli tam nie pójdę, poczuję się, jakbym straciła szansę na coś bardzo istotnego. Na scalenie swojej biografii. Odczuwałam, że ta chwila jest równie ważna jak moje własne ego, bez którego czułabym się niekompletna. Jeszcze dziś rano odczuwałam mrowienie pod obojczykiem, tę fragmentaryczność, o której śniłam, a może to już było wczoraj? Nie mogę zasnąć. Szarpana obrazem swojej ułamkowości wolę pisać. Jednak słowa nie chcą ułożyć się w całość. Są jak porozrzucane puzzle, a ja nigdy nie lubiłam układanek, męczyło mnie zastanawianie się, co do czego dopasować. Teraz też się męczę. I boję się. Boję się własnych poszarpanych myśli, bo może oszalałam.

***

O ósmej wieczorem miałam już położony makijaż, starannie wytuszowane rzęsy i podkreślone kolorem fuksji usta. Czułam się seksownie, otulona zapachem ulubionych perfum. Kobiety nie zawsze się sobie podobają. Nie zawsze też się sobie przyglądają, a już najrzadziej przyznają się do tego, że podziwiają swoją urodę. Wymagają przeważnie tego od swoich partnerów, oczekują komplementów od ojców, córek czy koleżanek. Same najczęściej milczą. Przyozdobione skromnością tylko niekiedy podnoszą podbródek.

— Czy wyglądam pięknie? — zapytałam kiedyś Roberta, nie zdając sobie sprawy, że tak banalnie prostym pytaniem można mężczyznę wprawić w osłupienie.

Popatrzył na mnie krytycznie i niemalże rozkazał mi się obrócić trzy razy. I kiedy już miałam nadzieję, że powie: „o tak, Wiolka”, on lekko zachrypniętym głosem polecił:

— A teraz idź do lustra i wróć z odpowiedzią! — Nie wiem, dlaczego w milczeniu wykonałam rozkaz, ale od prawie szesnastu lat jestem mu wdzięczna za te słowa każdego dnia.

Dziś, akceptując swoje niedoskonałości, pokazuję światu kobietę zadowoloną z siebie. I dopiero gdy zapinałam guziki starannie dobranej na tę okazję koszuli, poczułam wewnątrz niepokój, to gorzkie uczucie, którego nie jest w stanie powstrzymać nawet lampka porządnie schłodzonego białego wina. Zatrzymałam swoje rozpędzone myśli, nie chciałam sobie pozwolić na nostalgiczny nastrój, nie teraz, nie tuż przed wyjściem. Dobrze robię, jestem na tym świecie, aby upajać się każdą minutą. Zachłyśnięta życiem będę drwić z od czasu do czasu pojawiających się niedogodności. Nie pozwolę sobie na mozolne upychanie siebie w sztywne ramy tęsknoty, jak czynią to tysiące kobiet, które mając posiniaczone serca, pragną więcej tego bólu! Posępnie wypatrują najmniejszych sygnałów na swoich smartfonach, laptopach czy tabletach. Ja już kruszyłam swoje życie, marnowałam dni na rozpamiętywanie słów, które odbijały się głucho o ściany pustej sypialni, na zastanawianie się, czy mój telefon przypadkiem nie jest zepsuty.

Dla pewności podniosłam słuchawkę i wybrałam numer Roberta.

— No to ja sobie idę, a ty co porabiasz? — rzuciłam na powitanie niezbyt wymuskanym żartem tylko po to, by rozładować własne wewnętrzne napięcie.

— Ja idę z kumplami na mecz. Nie wiem, kto gra, ale będę pił piwo, jadł chipsy, a jutro chorował — żartował jak zawsze. — A ty co, jeszcze nie w drodze… — zapytał zdaniem oznajmującym Robert.

— Już prawie jestem gotowa, tylko chciałam ci powiedzieć, że jak wrócę, to mnie nie budź o dziewiątej rano, bo mam zamiar położyć się spać bardzo późno. — Moje słowa brzmiały jak już spełnione oczekiwania, ale to dobrze. Tak powinno się marzyć, tak się urzeczywistnia cel.

— No proszę, jakie plany, ciekaw jestem, kogo sobie wyrwiesz — dodał szelmowsko.

— Robert, nie przeginaj. Idę tańczyć albo przynajmniej popatrzeć, jak robią to inni — broniłam swoich zamiarów.

— A co to, zlot samych kobiet? Facetów tam nie będzie czy jak?

— Będą — zrobiłam pauzę, bo przez myśl mi przeszło, że tak! na pewno będą, ale nie będzie Nieznajomego. Po chwili zmieniłam zdanie i mruknęłam pod nosem „bzdurna myśl”, a następnie zwróciłam się do Roberta uwodzicielskim tonem: — No cóż, może i na kimś zawieszę oko.

— Ja myślę! Ja taką chcę cię słyszeć. — Po chwili zaś dodał: — A teraz już sobie idź i mi nie zawracaj tyłka, bo ja też muszę zarost przyciąć, żeby jakiejś kobiecie lakieru za mocno nie podrapać.

— O ty — zaczęłam się śmiać — kończysz ze mną, żeby się stroić dla innych! Dobra, zapamiętam to sobie.

— No, maleńka, wiesz, jak to jest. Tyle kobiet na świecie, ktoś musi je adorować, bo jak się zaczną wkurzać, to nie wiem, czy zostanie coś z męskiego gatunku.

— To idę sobie, a ty zadbaj o część mojej populacji, tylko nie pij za dużo. Bo ja jutro śpię do południa i z bulionem nie przylecę.

— Powtarzasz się, leć, narka. — I odłożył słuchawkę. Trzymając swoją w dłoni i słuchając głuchego pip… pomyślałam, że to naturalne, że są chwile, w których brakuje nam pewności, są momenty, gdy potrzebujemy wsparcia, i wtedy nie ma co zwlekać, trzeba do kogoś zadzwonić, bo czasami wystarczy chwilę się pośmiać, aby nasz organizm na nowo zwiększył ilość hormonów szczęścia.

Rzuciłam jeszcze na siebie okiem w lustrze i poszłam po raz pierwszy sama tańczyć salsę.

Szłaś kiedyś ulicą, uśmiechając się do siebie? Znasz to uczucie, że jesteś tu i teraz i nic innego cię nie interesuje? Obezwładniona własną osobowością. A z tego zadowolenia rosło coś znacznie bardziej nienaturalnego. Taka pewność, że los szykuje ci niespodziankę, coś zatrzymującego powietrze w płucach, i ty już trzymasz za kokardę, już ją zaraz rozwiążesz i doznasz… no właśnie, co byś chciała wówczas poczuć? A może co poczułaś: spełnienie, pełnię szczęścia, zadowolenie, nagły przypływ euforii, a może coś jeszcze bardziej niezwykłego, coś tak wyrafinowanego, że aż nie wierzysz, że w człowieku mogą drzemać takie uczucia, że „coś” jest w stanie je w tobie obudzić.

To coś to twoje własne myśli.

Uwielbiam ten stan. Chwilę upojenia życiem. Gdy moje płaty przedczołowe ustępują mózgowi emocjonalnemu. Gdy czuję się pijana od nagłego dopływu oksytocyny. I gdy ten stan wywołuję w sobie, zanim pomnoży go los. Bo tak właściwie to ten nasz los, przeznaczenie, każdy dzień kształtujemy same. Tylko od nas zależy, na jak długo poddajemy się przykrym doznaniom, jak na nie reagujemy, do czego nas one doprowadzą. Hm, może wciąż za mało o sobie wiemy…

No więc szłam. Poszłabyś sama na dyskotekę, gdzie ciała rozgrzewane są gorącymi rytmami salsy?

Ja nie miałam wyjścia. Ja tam byłam zobligowana do bycia. Bo ja podpisałam, po rozstaniu z Nieznajomym, kontrakt ze swoją wewnętrzną kobietą i złożyłam podpis pod wszystkimi starannie opracowanymi paragrafami, dopisując najważniejsze zdanie: „w każdym dniu odnajdę chwilę godną zapamiętania”.

***

Uśmiech kobiety stawiającej mi pieczątkę na dłoni w kształcie serca wzmógł mój apetyt na dobrą zabawę. Wymieniłyśmy kilka zdań, po czym weszłam na salę. Światła były przyciemnione, ale można było dostrzec pustkę na parkiecie. Kilka kobiet w objęciach mężczyzn balansowało rytmicznie biodrami.

O kurczę, same pary i wszyscy tańczą salsę. Co ja sobie wyobrażałam? Co ja tu robię? Ja tak nie umiem, nie mam partnera — powtarzałam w myślach. Zakryłam tylko dłońmi twarz, aby nikt nie widział uniesionych ze zdumienia brwi. Gdy się uspokoiłam, zajęłam miejsce przy barze. Patrząc na zbyt zajęte sobą ciała, poczułam się jak w Luizjanie, tylko zamiast meczu oglądałam pokaz tańca towarzyskiego. Bezczelnie mogłam oceniać stroje, demonstrowane figury i popijać tutejsze białe wytrawne wino. Cóż można chcieć więcej, gdy jest się w takim dużym mieście całkiem samej. Sama, ale nie samotna — i ta myśl pozwoliła mi rozluźnić kark, oprzeć łokieć o blat i trwać w nadziei, że zaraz zbierze się tłum. O strefie komfortu i przekraczaniu granic przeczytałam już chyba wszystko. Dziś mogłam być z siebie dumna, bo kolejny raz udało mi się rozłożyć stereotypowe schematy myślowe na łopatki. Uciszyłam głosy w swojej głowie mówiące o tym, co mi wypada, a co nie.

Poczułam się jeszcze lepiej, gdy obok mnie przeszedł mężczyzna podtrzymujący kolegę z owiniętą bandażem nogą. Jeśli nie potańczę, nie będę jedynym widzem — pomyślałam — z tą różnicą, że mojego serca nie da się wyleczyć plastrem. Ponuro wspomniałam po raz kolejny czas zaprzeszły, nie wiem, dlaczego tak trudno się wyzbyć wspomnień, dlaczego gdy dzieje się coś ważnego, one ze zdwojoną siłą bombardują nasz umysł. Wpychają się na miejsce teraźniejszości. Może w ten sposób, podświadomość przypomina nam o rozwadze i zdjęciu zniekształcających rzeczywistość okularów, zanim na dobre osadzą się na naszym nosie?

Po kilku minutach oswajania się z nowym otoczeniem utkwiłam wzrok w jednym miejscu.

Niewielkie oczy stały się jeszcze mniejsze od uśmiechu. Świdrowały mnie na wylot ciemnymi źrenicami, które tak bardzo kontrastowały z białymi gałkami. W tym samym czasie do ust, które podnosiły kości policzkowe, przyłożyliśmy napełnione lampki z winem. Prost — pomyślałam w nadziei, że słyszał. Tylko nie wiem, skąd ta nadzieja, z odległości… Nie mogłam nawet widzieć, czy się uśmiecha. Uśmiechnął się czy nie? A może nie do mnie? Pogrążona w tym zastanawianiu się nie mogłam odwrócić od niego wzroku, by rozejrzeć się dookoła. Przez lekko otwarte usta wchłonęłam wszystkie przypadkowe feromony kłębiące się w sali. Lekki podmuch wiatru przepłynął przez moje gardło, rozszedł się we wnętrzu klatki piersiowej, skumulował na powrót w samym dołku i spłynął do żołądka. Zwilżyłam językiem dolną wargę i zamknęłam usta. To było déjà vu. Już to widziałam, znam go, nie jest w moim typie, a jednak czułam, jakby kiedyś należał do mnie.

Nie, to niemożliwe, to tylko chwilowe wyłączenie jednej półkuli mózgu. Może mam uszkodzony płat skroniowy półkuli dominującej? A może stan przedpadaczkowy? Może to tylko sen na jawie lub — jak twierdził Freud — ta sytuacja pobudziła we mnie jakąś nieświadomą fantazję, nieświadome życzenie, którego nie rozpoznałam, ponieważ nigdy o to świadome nie prosiłam? Uroiłam sobie, uroiłam, bo nie ma możliwości, żebym go zapomniała z zeszłego wcielenia. Nawet jeśli nie jest w moim typie, to te jego ruchy, spojrzenie. Nie, nie zapomniałabym go!

Zaczęło się robić coraz ciaśniej i ciemniej. Patrzyłam, jak iskrzy pomiędzy udem kobiety i udem mężczyzny, jak obce dłonie dotykają ciał partnerów. Wymieszany zapach drogich i tanich perfum przywodził mi na myśl mezalians. Taki, o którym zapomina się tylko na jedną noc. Rano te twarze wyglądać będę zupełnie inaczej, rano każdy wróci do swojego świata. Niektóre z tych osób będą czekać zwilgotniałe na wspomnienia minionej nocy.

Moje ciało zaczynało się delikatnie kołysać. Odpłynęłabym w rytmach latynoamerykańskich, jednak na taką odwagę jeszcze nie było mnie stać. Osobiście nie kocham salsy, nie kocham jazzu, nie kocham rocka ani bluesa. Ja kocham muzykę. Każdą muzykę, która pobudza moje zmysły. Czuję pod stopami Mozarta i Vivaldiego, w biodrach kubańskie rytmy, w sercu poezję Grechuty. Nigdy nie uczyłam się tańca. Po prostu wychodzę na parkiet, czuję rytm i poruszam się zgodnie z nim.

Najważniejsze, by znaleźć własną pasję, która uwalnia umysł od codziennych spraw. Pasję, która nie spina, nie wymusza doskonałości, lecz wprowadza w stan zapomnienia. Taniec czyni mnie wolną osobą, pozbawioną obaw o jutro, wycisza opinie, tak chętnie wygłaszane przez innych. Bo tańcząc, jestem zawsze tu, gdzie być powinnam o odpowiedniej porze — jestem sobą.

Jednak dziś nie mogłam się przemóc. Czułam się jak przygwożdżona do hokera i baru, a moja dłoń obejmowała jedynie zimne szkło. To nic, Wioletta, i z tym sobie poradzisz — pomyślałam na pocieszenie. Może wstydziłam się mężczyzny, który każdym ruchem fascynował mnie coraz bardziej. Szczególnie po tym, jak przeszedł parkietem, minął mnie, unosząc kieliszek i pozostawił na moim ciele tatuaż swojego uśmiechu. Poczułam coś w rodzaju niepohamowanego pożądania.

***

— Ja wiem, Robert, czym z naukowego punktu widzenia jest déjà vu. Faktycznie przyszło niespodziewanie i trwało kilka sekund. I chociaż nie odbiegam od standardów, podchodząc do tego przeżycia raz z ufnością, a raz krytycznie, to pytam: jak oprzeć się towarzyszącemu temu zjawisku szatańskości oraz niesamowitości? Czyż nie marzymy o takich chwilach? O nagłym wstrząsie, który przyprawi nas o szybsze kołatanie przedsionków? No sam powiedz…

— Tak, Wiola, ty uwielbiasz kolekcjonować takie ułamki sekund, potem mnożyć je i potęgować, aby mieć wymówkę dla swojej logicznej części mózgu. Doskonale wiem, jakimi wyobrażeniami już siebie karmisz… ale może Freud ma rację, może właśnie spełniło się twoje nieświadome marzenie. — Robert jak zawsze próbował sprowadzić mnie na ziemię. Do już wypowiedzianych cynicznych słów dołożył: — Ale wiesz, Wiola, że byłaś podekscytowana samym wyjściem na tę imprezę. Gdy jesteśmy pobudzeni, o wiele łatwiej jest się nawet zakochać.

— Że jak? Gdy jesteśmy podekscytowani jakimś wydarzeniem i nagle wtargnie jakiś nieznajomy, to co, można się w nim zakochać?

— No widzisz, do zakochania wystarczy pobudzenie i odpowiednia interpretacja źródła emocji…

— Aha i ja niby byłam pobudzona wyjściem na salsę, moje emocje były w zenicie i gdy wpadł mi w oko ten facet, to odebrałam to jako zauroczenie?

— Dokładnie tak, oczywiście w myśl tej teorii. — Robert długo jeszcze snuł wywód na temat sprzyjających warunków do zakochania. Opowiadał o pędzącym autobusie, o mężczyźnie, który biegł, aby zdążyć do niego wsiąść, o reakcjach fizjologicznych związanych z wysiłkiem i o tym, że szybciej bijące serce z tego powodu było na tyle naiwne, że pomyślało, iż siedząca naprzeciwko niego kobieta jest miłością jego życia. To głupie serce, a właściwie oszalały umysł tak sobie zinterpretował wywołane emocje. Jako zakochanie od pierwszego spojrzenia. Hm, to może tłumaczyłoby też moje oczarowanie płcią przeciwną? Może lepiej się nie ekscytować, nie wywoływać w sobie emocji tuż przed wtopieniem się w tłum, aby nie poczuć nagłego przypływu zakochania lub pożądania?

Zaczęłam zastanawiać się, czym jest pożądanie. Czy tylko chęcią fizycznego zjednoczenia ciał? Bo w klubie Kasino doświadczyłam czegoś głębszego. Owszem, poczułam każdą swoją molekułą bliskość ciała tego mężczyzny, ale również słyszałam szept jego duszy i wydawało mi się, że znam siatkę jego połączeń nerwowych w mózgu. Był mi obcy, a jednak miałam wrażenie, że bliżej niego nigdy już nie będę… Nagle doznałam dwóch uczuć przeszywających moje wnętrze, które zawładnęły też moim ciałem — były to strach i tęsknota. Osobliwe, ponieważ oba towarzyszą ludziom w pierwszej fazie zakochania. Boimy się odrzucenia i pragniemy widzieć swój obiekt westchnień w każdej minucie — tęsknimy. Ale specyficzne jest też to, że tęsknimy również za strachem, który wypływa ze świadomości, że jeszcze nie zostaliśmy odrzuceni. Ja jeszcze mam szansę, jeszcze mnie nie odrzucił, jeszcze należy do mnie.

Hm…

***

— Nie możesz mieć nikogo na własność — tłumaczyłam Robertowi. — To nierealne. To zakrawa na obsesję. Moim zdaniem nie istnieje coś takiego jak dwie połówki. Jak zatarcie granic. Nie ma tego, ja czułabym się osaczona. Zmęczona przebywaniem z kimś takim.

— Tak się właśnie czuję — westchnął bezradnie. — Ale ją kocham, mówię jej, że miłość to nie kajdany, ale do niej nic nie dociera. Nie mogę z nią być, bo zniszczę siebie. Będziemy „my”, ale beze mnie. — Widziałam, jak mu się trzęsą ręce. Jak pod ciężarem oddechu unosi się jego koszula.

Nie mogłam nic więcej dodać. Nie mogłam powiedzieć mu, że ma się z nią rozstać albo zostać. Takich rad nie udziela się przyjaciołom. Milczałam, a on położył głowę na moich kolanach, podkulił nogi i nie wiem, jakim cudem zmieścił się na kanapie obok mnie. Nie wyobrażałam sobie, aby ktoś mnie ograniczał. Nie widziałam też Roberta w roli faceta bez wypadów do klubu, na mecz i zostawania po godzinach w pracy. Tak trudno czasami zaakceptować zachowania osób, których się wybrało na partnerów. Czy faktycznie będąc zakochanymi, nie dostrzegamy ich wad? Naukowcy twierdzą, że właśnie tak się dzieje. I chyba nie ma co w to wątpić. To tak jak z kacem: dopóki impreza trwa, nie czuje się ilości spożytego alkoholu. Rano dopiero zastanawiamy się, od czego pęka nam głowa. Przebudzenie w związku. Kurczę, czasami bywa bolesne. Coś o tym wiem. I też kiedyś marzyłam, że „on” się dla mnie zmieni. Jednak dziś, mądrzejsza o kolejne doświadczenie, wygarnęłabym kobiecie Roberta, że się tak bardzo myli, że nawet gdyby Robert teraz jej ustąpił, to albo po jakimś czasie zacząłby robić „swoje” otwarcie lub za jej plecami, albo unieszczęśliwiłaby go na całe życie.

Należeć, przynależeć, należał czy był ze mną — mogłabym tego typu zwroty odmieniać przez wszystkie przypadki, ale i tak nie potrafiłabym wytłumaczyć słów, które cisnęły mi się na usta w związku z nowym obiektem westchnień. Był mój. A przecież to hipokryzja.

***

Jeszcze godzinkę — tłumaczyłam sobie, gdy minęło pierwsze pół godziny imprezy. Posiedzę sobie, popatrzę, wypiję jeszcze jedną lampkę wina i wyjdę. Nie skończyłam myśli, gdy obok mnie stanął mężczyzna z wyciągniętą dłonią.

— Nie, dziękuję — odpowiedziałam, gdy zapytał, czy zatańczę z nim.

— Dlaczego?

— Bo ja nie umiem tańczyć salsy.

— To nie jest salsa — uśmiechnął się.

— Tak, a co? — odwzajemniłam uśmiech.

— Taniec.

— Aha.

— I tak ci nie odpuszczę, więc chodź i będziesz miała to za sobą.

— Nie sądzę, żebyś chciał mieć podeptane stopy — siliłam się na żart.

— Ja myślę, że ty znakomicie tańczysz. Przecież nie przyszłaś tu tylko popatrzeć. — Rzeczywiście nie przestawał nalegać.

— Przyszłam właśnie tylko popatrzeć. — Zmrużyłam oczy i patrzyłam na niego uwodzicielsko.

— Wiesz co, wrócę tu…

— To wróć, jak wypiję jeszcze ze dwie lampki wina — zaśmiałam się, a on zostawił mi swój uśmiech i zniknął na parkiecie.

Wrócił po dziesięciu minutach, miał na imię Bonjowi. A ja, mimo że nie był to obiekt mojego zainteresowania, tym razem nie stawiałam oporu. I to była słuszna decyzja, bo dawno z nikim tak dobrze się nie bawiłam.

I tak potwierdza się po raz kolejny moja teoria, że niektórzy mężczyźni są po to, by ich kochać, a inni po to, żeby się z nimi świetnie bawić. Inni, jak Robert, są przyjaciółmi, z którymi rozmawia się o wszystkich innych facetach. Kim jednak był dla mnie mężczyzna wywołujący dreszcz między moimi łopatkami?

***

Przyjaźnie damsko-męskie są chyba jednak najtrudniejsze do utrzymania. Przekonałam się o tym niejednokrotnie. Ostatniej jesieni przerabiałam ten temat z Robertem.

— Wiesz, Adrian twierdzi, że my powinniśmy już dawno być po ślubie — krzyczał Robert z kuchni.

— Bo gotujesz dla mnie najlepszy gulasz na świecie? — krzyczałam również, leżąc na jego sofie i przeglądając jego notatki na temat relacji biznesowych.

— No między innymi dlatego — odpowiedział, podchodząc do mnie z łyżką dania na spróbowanie. — Myślisz, że wystarczająco pikantne? Coś dziś nie czuję smaku.

— Pokaż. — Podniosłam głowę, a on przyłożył łyżkę do moich ust.

— Hm, pycha. Niczego nie dodawaj. Ty już nie musisz próbować — zaśmiałam się — bo wyjesz wszystko, zanim skończysz. A co powiedziałeś Adrianowi?

Robert usiadł na brzegu kanapy i wziął mnie za rękę.

— To, co zawsze — odparł — że ty zasługujesz na kogoś lepszego.

— Idź, wariacie, nie cukruj mi tu, bo mnie w sobie rozkochasz. — Zaczęliśmy się wygłupiać.

— Adrian twierdzi, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie ma prawa się zdarzyć, bo prędzej czy później pojawi się myśl o seksie. Ktoś zrobi pierwszy krok. Śmiał się, że na pewno nieraz rozbierałem cię wzrokiem — wrócił do tematu Robert.

— A robiłeś to? — zapytałam zaciekawiona.

— Nie pamiętam, a ty?

— Ciebie?

— Nie, kurczę, księdza na ambonie.

— A… księdza to jednego, ale to miałam z osiemnaście lat, młoda byłam, nie sądziłam wówczas, że im naprawdę nie wolno — żartowałam.

Nastała cisza. Dopiero po kilku minutach Robert powrócił do tematu i będąc już w kuchni, krzyknął:

— A wiesz, w sumie to stanowimy fajną parę, nikt by się nie zorientował, że nie uprawiamy seksu.

— Ja bym się zorientowała — i to chyba bardzo szybko. I wówczas przeżyłbyś taką gehennę jak mój były — dodałam.

— To mielibyśmy jakichś przyjaciół do łóżka — kontynuował temat Robert.

— No, tylko tak trochę zmienilibyśmy nazewnictwo. My nazywalibyśmy siebie parą, a siebie z kochankiem określiłabym mianem „przyjaciół”. W sumie może i miałoby to jakiś sens. O ile wyznacznikiem miłości nie byłby akt pożądania.

— A jest nim? — krzyczał wciąż tak, jakby był co najmniej u sąsiadów.

— Ja chcę wszystkich wyznaczników — i tych intelektualnych, i tych seksualnych. Teraz nie pójdę na żadne kompromisy.

— To znaczy? — Robert, już bez fartuszka, wszedł do pokoju. Spojrzał na mnie tymi swoimi przymkniętymi oczami, wyczekując najszczerszej deklaracji. — Powiedz, Wiola, gdybyś spotkała faceta, który by zaspokajał wszystkie twoje potrzeby, dzielił z tobą wartości, pasje, ale nie miałby twojego temperamentu w łóżku, to co byś zrobiła?

— Nie wiem, Robert, naprawdę nigdy mi się nikt taki nie trafił. Miałam różnych kochanków, przy których czułam się znakomicie, ponieważ mnie rozśmieszali, lubili teatr, pobiegać, słuchać Mozarta, ale jak już na takiego trafiłam, to on był bardziej zakochany w swoim wzrastającym przy mnie libido niż we mnie. Potem wracali do swojej codzienności i dopiero gdy ta zaczynała ich przytłaczać albo robiła się nudna, sięgali po mój numer telefonu. Nie to, żebym się nad sobą użalała, ponieważ ja zachowywałam się dokładnie tak samo. No i tym chyba różni się miłość od romansu? I wiesz, niektórzy z nich niekoniecznie byli w stanie doprowadzić mnie do orgazmu.

— Może masz rację, może trzeba się trzymać swojego stanowiska, sam nie wiem, ale ostatnio zastanawiałem się nad tym, jakie wady jestem w stanie zaakceptować u partnerki.

— I do jakich wniosków doszedłeś? — zapytałam z przekąsem.

— Że jestem w stanie zaakceptować wszystkie twoje wady. Przecież związek nie musi zaczynać się od nieroztropnej namiętności, szalonych nocy i do granic frustrującego pożądania. Może czasami omija się pierwszą fazę miłości, daje się pole intymności, budowaniu relacji podobnej do naszej, opartej na zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa. No powiedz, przecież to się zdarza, że dopiero po roku czy wielu latach zaczyna iskrzyć? — Robert uśmiechnął się, ale patrzył na mnie dość dziwnym, niezrozumiałym dla mnie wzrokiem.

— Tak, zdarza się, Robercie, w filmach — powiedziałam niepewnie, podnoszą się wyżej, i dodałam: — Mam nadzieję, że to tylko pytania retoryczne z twojej strony? — Tym zapytaniem upewniałam się, czy wciąż go znam, czy wciąż potrafię rozróżnić gdybanie Roberta od jego faktycznych przekonań.

— A dlaczego miałbym wygłaszać puste monologi? Czy nie mogę pragnąć kobiety takiej jak ty? — Usiadł obok mnie i patrzył, a ja poczułam skurcze żołądka.

— Proszę, idź i sprawdź, czy ci się nie przypala gulasz.

— Już skończyłem — zamilkł i wciąż mnie obserwował, jakby czytał mój niewerbalny przekaz.

— Coś ty tam popijał beze mnie w tej kuchni? — Chciałam jakoś zmącić tę ciszę, ale Robert nie dał się wyprowadzić ze stanu, w którym oczekiwał na odpowiedź. — Oczywiście, że możesz chcieć spotkać podobną do mnie kobietę, ale nie taką jak ja, bo ja jestem jedyna. Nie znajdziesz wiernej kopii. Ja też nie znajdę kopii swojego przyjaciela. — Podkreśliłam słowo „przyjaciel”. Nie wiem, czy zrobiłam to, aby upewnić siebie, że to wciąż Robert siedzi tuż obok mnie, czy uprzytomnić jemu, że łączy nas coś wyjątkowego i nie warto tego psuć tylko dlatego, że Adrian twierdzi, iż pomiędzy kobietą a mężczyzną przyjaźń jest niemożliwa.

— Wiola, a jeżeli to prawda, że my tą naszą przyjaźnią zdradzaliśmy każdego partnera?

— Czegoś ty się, Robert, naczytał? Nie mogę dziś z tobą. — Odsunęłam go lekko od siebie i próbowałam wstać. Jednak Robert przytrzymał mnie za ramię i spojrzał w oczy, jakby chciał zajrzeć w głąb mojego umysłu, szukając przy tym klucza do drzwi otwierających zakazane myśli.

— Odpowiedz, bo nie zasnę dzisiaj. — Nie wiem, czy się właśnie ocknął, czy zobaczył moją wystraszoną minę, ale zmienił nieco ton, na mniej oficjalny.

— Robert, może, może by tak było, gdybyśmy nie dzielili w pełni życia z naszymi partnerami. Może i pieprzymy się intelektualnie, ale gdy jesteśmy zakochani, tematem numer jeden u nas jest mój partner czy twoja partnerka. To do niej biegniesz po pracy, a ja mówię ci bez skrupułów, ile miałam orgazmów. Rozmawiamy ze sobą, jak jesteśmy szczęśliwi, a gdy nasze związki się rozpadają, mamy siebie, żeby nie utopić się w szklance whiskey albo nie przespać pół roku z depresją pod poduszką. Ponadto, jak stwierdzili mądrzy naukowcy, gdy dwie osoby są do siebie tak podobne, tworzą team, a nie związek, wówczas zanika pożądanie, a u mnie na pewno by zanikło i skuliło się gdzieś w kącie pod fikusem. — Po chwili zadumy dodałam: — I wyprostowało na łóżku w przydrożnym hotelu obok przypadkowego kochanka.

Robert przez chwilę milczał, ale nie chciał dać za wygraną.

— Na inne tematy też wtedy rozmawiamy…

— Robert, nie chcę o sobie tak myśleć. Nie chcę się zadręczać tym, czy mam prawo mieć przyjaciela. Nie chcę i już. Wierzę, że któregoś dnia potknę się o tego, na którego czekam, z którym pójdę na koncert, do sauny i do łóżka! — Stanowczo chciałam zakończyć ten temat, uświadamiając mu, że nie wyobrażam sobie nawet całowania się z nim. Musnęłam jego policzek i zapytałam: — To jemy czy nie?

— Kocham cię — oznajmił Robert i poszedł nakładać obiad.

Wiem, że było to wyznanie przyjacielskie, nie wiem tylko, dlaczego ten temat tak nagle wypłynął. Może oboje już byliśmy zmęczeni romansami, złudzeniami, że ktoś zagrzeje w naszym życiu miejsce na dłużej, a może unoszący się zapach meksykańskich przypraw wywołał w nas chwilowe podniecenie?

Gdybym wówczas pękła pod naporem fluidów Roberta, może dziś nasza przyjaźń należałaby już do przeszłości? Zastanawia mnie tylko, czy opierałam się w imię przyjaźni, czy ze strachu, że mogę go stracić. Bo nas jako pary też mogłoby już nie być.

***

Mój partner od tańca chyba przestawał odbierać mnie jako tylko partnerkę do tańca. Już od samego początku deklarował, że odprowadzi mnie do domu, a podczas tańca wydawało mi się, że prześwietla moje ciało, że już wie, jaką mam bieliznę i jak wyglądam po jej zdjęciu. Poczułam się lekko zażenowana, jednak nie na tyle, by odejść. Patrząc na jego aparycję, doszłam nawet do wniosku, że może w innych okolicznościach, tak dla sportu, dałabym się poderwać Bonjowiemu, ale od czasu rozstania z Nieznajomym wolę uprawiać sport samodzielnie. Nie miałam ochoty mięknąć w innych ramionach. Chociaż nie, kłamię, tego wieczoru przecież dowiedziałam się o istnieniu Willy’ego. Tylko jeszcze nie byłam pewna, czego od niego chcę.

W każdym razie nie chcąc marnować czasu Bonjowiego i wprowadzać go w błąd, upewniałam się, czy przypadkiem nie oczekuje niemożliwego.

— Chcesz mnie tylko odprowadzić tak po koleżeńsku? — zapytałam go otwarcie.

— No, a dlaczego nie?

— Posłuchaj, tu jest tyle kobiet, jest jeszcze czas, żebyś się rozejrzał za jakąś inną. Może poderwij tę w czerwonej sukience?

— Którą? — zapytał, rozglądając się po sali.

— Tę, z którą tańczyłeś, może ją odprowadź, bo po mnie nie możesz spodziewać się zbyt wiele.

— Ale ja na nic nie liczę, chcę cię tylko odprowadzić.

— Okej, jak uważasz.

— To mogę? — pytał dla pewności.

— Zobaczymy — odpowiedziałam tak, by zostawić sobie furtkę.

Nie mogłam się zdeklarować. Nie chciałam uwierzyć w to, że odprowadzającym mnie nie będzie ten, którego sobie upatrzyłam, który wywołał na mnie szalone, bezpowrotne wrażenie. Nie mogłam o nim zapomnieć, nie mogłam zobojętnić obrazu, który utkwił mi w głowie. I chociaż mijały minuty, a potem godziny i nic się istotnego nie wydarzało, to i tak w każdej przerwie pomiędzy jednym tańcem a drugim badawczo wpatrywałam w niego swoje nienasycone oczy.

W moim umyśle pojawiały się pytania na jego temat: ile ma lat, czy mnie pragnie, czy jest wolny? Tak, to najważniejsze. Przymierzyć go do siebie, ocenić swoje szanse w procentach, znaleźć potwierdzenie na to, że szanse istnieją! Czasami wydaje mi się, że kobiety nadmiernie lubią dopasowywać do siebie mężczyzn, jakbyśmy szyły sukienki na miarę. Nie może być za ciasna, ale musi podkreślać nasze walory, przy tym ma być wygodna i najlepiej nadająca się na każdą okazję. Za mały, za szczupły, nie ten odcień skóry… Nawet przeglądamy ich koszule w szafie w nadziei, że będą pasować do koloru naszych oczu.

Mało tego, bardzo często zakochujemy się w przymiotnikach określających mężczyzn. Listach, które od dzieciństwa układałyśmy w głowach. Trzymamy się kurczowo wykreowanych ideałów i przez to może tracimy coś bardzo cennego? Nie dajemy szansy miłym facetom, ciekawym osobowościom tylko dlatego, że mają kilka kilogramów nadwagi lub są za wysocy. Albo dlatego, że nie odczuwamy fizycznego pociągu. Czy nadchodzi w końcu taki dzień, gdy odpuszczamy sobie wizerunek? Może w pewnym wieku? Lub w chwili zauroczenia, pod wpływem tego jednego, nieprzewidywalnego gestu, który musiał wykonać Willy, gdy na niego spojrzałam?

Gdyby nagle coś się nie uniosło w powietrzu, Willy pozostałby tylko fajnym facetem, a raczej DJ-em umiejącym fajnie poprowadzić imprezę. Dookoła było tylu przystojnych mężczyzn — nawet Bonjowi jest przystojny — ale tej nocy nie liczył się nikt, tylko Willy. Nie potrafię zrozumieć, połączyć dwóch faktów w całość, wytłumaczyć naukowo. Nie lubię, gdy czegoś nie można nazwać, zaszufladkować albo zawiesić etykietki „Zajęty”.

***

Ale jeden szok to za mało. Willy jest DJ-em i zna się na muzyce latynoamerykańskiej — tyle już o nim wiedziałam, gdy tylko weszłam do środka. Willy lubi tańczyć i robi to — oczywiście w moim mniemaniu — perfekcyjnie. Po godzinie przemówił do swoich gości:

— Cześć, jestem Willy i niestety nie mówię po niemiecku, zostałem zaproszony przez…

Nie wierzyłam, zamurowało mnie. Jest Willy i nie mówi po niemiecku, czyli mówi w języku, którego ja nie znam?! Chciałam krzyczeć: „to niemożliwe, powiedz, że to nieprawda, to sen”. Czyli co, nie zamienię z nim ani słowa? Przez moment byłam nawet zdolna zwrócić się do drugiego DJ-a, który właśnie pojawił się obok mnie, i zapytać: „on naprawdę nie mówi po niemiecku?”. Bo nie podejrzewam, żeby mówił po polsku. Byłam tak sfrustrowana, jakbym miała ustalone, że będę z nim rozmawiać, i nagle moje plany trafił szlag. Poszłam zapalić. Musiałam ochłonąć. A widzisz, Wioletta, tyle czasu odwlekałaś dzień, w którym zaczniesz się uczyć tego języka — zalewały mnie myśli. Ale z drugiej strony może to nie przypadek, że od tygodnia jednym z pobranych plików na moim komputerze jest kurs języka angielskiego. Jaki przypadek, jaki przypadek, ty do Afryki chcesz, a nie poznawać Afroamerykanów! — karciłam siebie za swoje zdegustowane rozważania. Czułam się dziwnie, czułam się tak, jakbym bezpowrotnie traciła szansę na spełnienie swoich wszystkich oczekiwań, marzeń, planów, celów. Nie potrafiłam się ogarnąć. Przecież w rzeczywistości niczego nie straciłam. Niczego namacalnego, niczego rzeczywistego. Przecież nie byłam nawet pewna, czy on jest mną zainteresowany. Przecież mnóstwo facetów na mnie patrzy, a ja patrzę na nich. Czy to oznacza, że każdy chciałby mi ofiarować część siebie? Nawet deklarację „podoba mi się” i akt czysto seksualny dzieli cała wieczność, nie mówię już o zakochaniu. Nawet gdy facet czy kobieta mówią wprost, że dana osoba jest w jej czy w jego typie, w większości przypadków nie ma to podtekstu erotycznego. A może ma? Bo jeśli nasz mózg gadzi cały czas skanuje otoczenie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy jest okazja do prokreacji, kurczę, to znaczy, że ma?! No ale nawet biorąc pod uwagę fakt, że nasz mózg gadzi wykonuje tę pracę bezustannie, mamy rozwiniętą korę nową i nie uprawiamy seksu z każdą istotą nadającą się, w naszym mniemaniu, do płodzenia dzieci.

***

Gdy wróciłam na salę, impreza trwała, a Willy wciąż nie mówił w żadnym znanym mi języku. Musiałam obudzić się ze snu, przyznać, że to chwilowe zauroczenie, olśnienie, uniesienie i że cokolwiek to jest, nie będzie miało znaczenia w moim życiu. A może wręcz los mi właśnie czegoś zaoszczędził?

Wyjście z impasu wychodziło mi bardzo niezgrabnie. Mózg racjonalny swoje, a emocjonalny swoje. Aby nie dać się wplątać w tę walkę, na nowo rzuciłam się w wir muzyki. Pozwalałam, by Bonjowi mnie prowadził. Oddałam mężczyźnie nad sobą kontrolę — tak mi właśnie przyszło do głowy. Zastanawiające, czyli parkiet to jedyne miejsce, gdzie pozwalam, żeby ster przejął ktoś inny? I to też zdarza się niezbyt często. Może dlatego wolę tańczyć sama? Może to tylko wymówka, gdy twierdzę, że nie umiem tańczyć z facetami, bo wychowałam się na muzyce Dr. Albana? Przecież inne dziewczyny z mojego rocznika świetnie poruszały się w parach. Ja nie, no chyba że w wolnym, romantycznym, z kimś, na kim mi zależało.

— Robert, zdarza ci się przestać kontrolować?

— To znaczy w jakim sensie?

— No pozwolić na to, żeby na przykład kobieta albo jakiś przyjaciel decydowali za ciebie.

— To dość złożone. Chcę mieć władzę nad swoim życiem, poczucie, że to, co robię, wybrałem dla siebie sam, nawet gdy się okaże to jakąś błędną decyzją. Ale jednak moją.

— Mnie też bardzo rzadko udaje się czegoś nie kontrolować, ale nie sądzisz, że czasami warto, czasami nawet trzeba odpuścić? Dlaczego wszystko chcemy mieć pod kontrolą?

— Wiesz, są rzeczy, którymi warto się dzielić, pozwolić komuś na przykład wybrać za nas miejsce urlopu, restaurację, godzinę spotkania, no coś w tym stylu, ale decyzje strategiczne, mające wpływ na nasze życie, nie, co to, to nie — upierał się przy swoim Robert, a ja coraz mocniej zastanawiałam się, dlaczego tak kurczowo chcemy trzymać ten ster. Może w obawie przed utratą bezpieczeństwa? Może kontrolują tylko singielki z odzysku, kobiety po przejściach, faceci z drugiej ręki? Ponieważ doświadczenie tak nam nakazuje? Ile wówczas tracimy? A ile zyskujemy, co zyskujemy? Gdybym nie pozwoliła się prowadzić Bonjowiemu, czy…?

A może tu nie chodzi o taką kontrolę? Może Robert ma rację? Może faktycznie w tańcu nawet powinnam dać się prowadzić, powinnam pozwolić się uwodzić, mogłabym nawet pozwolić na to, by mężczyzna wybrał miejsce spotkania, ale czy pozwoliłabym, żeby wybrał dla mnie danie główne?

***

Bonjowi miał niespożyte siły. Ja wymagałam kilku przerw, żeby się zregenerować. Podczas jednej z nich siedzący obok mnie mężczyzna zapytał:

— Ile lat tańczysz salsę?

— Ja?

— Tak, ty? — uśmiechnął się.

— Ja nie tańczę salsy, nigdy się jej nie uczyłam.

— Niemożliwe — odwrócił się cały w moją stronę — nie wierzę, ale jeśli tak, to masz to w genach, tak jak seksapil, którym ociekasz. — Uśmiechnęłam i podziękowałam. A on tylko dodał: Miałem iść do domu, ale zostanę jeszcze chwilę, żeby na ciebie popatrzeć. Milczeliśmy.

To miłe, prawda? Bardzo miłe. Zasadniczo komplementy są miłe i należy je umieć przyjmować. Nie zawsze skromność jest cechą pożądaną, między innymi dlatego, że obdarowującemu też może znudzić się przekonywanie nas o tym, że jesteśmy niepowtarzalne. I gdy on kapituluje, okazuje się, że te małe codzienne treści typu: „ładnie dziś wyglądasz”, „zrobiłaś smaczny obiad”, „wspaniale wychowałaś naszego syna” są nam potrzebne do życia niczym tlen i że dusząc się z ich niedoboru, przestajemy rozumieć, dlaczego tak nagle zostałyśmy z nich obdarte.

— Kurczę, Robert, mam dość, a co ja matką Teresą jestem, spowiednikiem albo lekiem na chandrę?! — krzyczałam mu do słuchawki, gdy jakiś rok temu dostałam kolejnego esemesa od byłego kochanka po półrocznej przerwie. W nim zaś krótkie przywitanie i wielopoziomową relację na temat jego ostatnich sukcesów.

— A co mu odpisałaś? — Robert często umiał zaskakiwać mnie mało skomplikowanymi pytaniami.

— No jak co, że super, że jestem z niego dumna, że będzie wspaniale, gdy się zobaczymy i mi o tym wszystkim opowie…

— Tak czułaś? — przerwał mi w połowie zdania. — Czy pisałaś, żeby było mu przyjemnie?

— Zawsze jestem z niego dumna! — wykrzyczałam. — I wiem, że jego też rozpiera większa duma, gdy mu o tym mówię…

Robert zaczął się śmiać.

— Oj, Wiola, sama potrafisz sobie odpowiedzieć na pytania. Chyba jasne jest to, że pisze do ciebie, bo ty jesteś w stanie to zauważyć. Inni piszą do ciebie, bo wiedzą, że ich słuchasz, nawet jeśli jest to słowo pisane, czują się przy tobie zauważeni. I wiesz, nasza znajomość też się tak zaczęła, od twoich komplementów, od tego, w jaki sposób chłonęłaś wszystko, co mówiłem, z jakim zaciekawieniem patrzyłaś, pesząc mnie tym swoim wzrokiem, patrzeniem mi prosto w oczy, aż się bałem spojrzeć w jakąkolwiek inną stronę, żebyś nie pomyślała, że cię ignoruję… My, faceci, może nawet bardziej niż wy, kobiety, potrzebujemy czuć się obiektami zainteresowania, być doceniani na głos, pławić się w komplementach.

Ja w tej chwili chciałabym obdarować komplementem Willy’ego. Musiałybyście zobaczyć, jak on tańczy! To nawet nie chodzi o taniec, a o poruszanie ciała — ono go słucha, każdy jego gest wypływa z jego wnętrza, jest spontaniczny, zsynchronizowany z jego umysłem i duszą. Na same wspomnienia unoszą mi się te małe włoski na rękach. A gdy tańczył z kobietą, stawałam się zazdrosna o to, że jego dłonie dotykają innej, że jego oczy nie są wpatrzone w moją twarz, że to nie moje uda znajdują się pomiędzy jego udami. I chciałam, żeby i on był zazdrosny, że na moich plecach nie ma odcisków jego linii papilarnych, że zostawia je Bonjowi, że to Bonjowi czuje mój oddech na swoim karku i przyciska moje biodra do swoich. Wymieszało mi się pożądanie fizyczne z intelektualnym. I wcale się przed tym nie broniłam, bo w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że od wielu miesięcy po raz pierwszy myślę o innym mężczyźnie niż Nieznajomy. Ciekawe, czy Nieznajomy odczuwałby zazdrość, widząc mnie w objęciach Bonjowiego i wiedząc, że jego miejsce na tę noc zająłby Willy, gdyby tylko chciał…

***

Zazdrość jest specyficznym uczuciem. Przypuśćmy, że jesteś zazdrosna o to, że twoja koleżanka mieści się w rozmiarze 36. To uczucie nie musi być negatywne, jeśli nie jest przepełnione zawiścią. Mówi ci, uświadamia, czego pragniesz. Wówczas wystarczy usiąść i przeanalizować, co ja mogę już teraz zmienić, aby za rok też założyć sukienkę w rozmiarze S. Od czego zacząć? Z drugiej jednak strony zazdrość może prowadzić do szeregu konfliktów. Tak jak podejrzliwość. Czy podejrzliwość bierze się z zazdrości, a może odwrotnie? Kiedy kobieta zaczyna być podejrzliwa i zazdrosna? Kiedy zazdrość staje się uczuciem patologicznym?

— Nie wyglądasz na kobietę zazdrosną — stwierdził Robert jeszcze w momencie, gdy nie myślałam o zmianie przypadku.

— W zasadzie rzadko mi towarzyszy to uczucie. Swojemu mężowi mówię, że jestem zaborcza o czas, ponieważ całymi tygodniami nie ma go w domu, a gdy wraca, chcę te dni spędzać z nim. O niego jako o mężczyznę nigdy nie byłam zazdrosna. I nie wiem, czy to wynika z wysokiej samooceny, czy z faktu, że nie daje mi ku temu powodów. Chociaż nie, raz był taki incydent. Na dyskotece. Wyszliśmy z towarzystwem przed lokal i podeszła do niego kobieta. Zaczęła się z nim entuzjastycznie witać.

— O, to pewnie wkroczyłaś do akcji — zaczął się śmiać Robert, jakby sobie już poukładał mnie w głowie.

— Nie, dopóki nie zaczęła go głaskać po brzuchu, a on nie reagował.

— I co zrobiłaś?

— Nic takiego, powiedziałam, że jak mają zamiar się migdalić, to nie na moich oczach, niech idą do łazienki.

— Żartujesz! I co?

— Przestała, a mąż tłumaczył się potem, że to koleżanka sprzed wielu lat, że ma męża i tak dalej. Odpowiedziałam, że ja też mam męża i może mój mąż chce popatrzeć, jak inny facet gładzi mnie po brzuchu?

— A on? — zapytał z zaciekawieniem Robert.

— Wtedy chyba to sobie wyobraził, bo przyznał mi rację. Wiesz, Robert, może i byłam bezczelna, ale jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Znam takie przypadki, gdy mąż adorował inne kobiety na oczach żony, lekceważąc jej obecność, dla mnie to był żenujący widok. Można się śmiać, rozmawiać, mieć znajome czy koleżki, a nawet przyjaciółki, ale granice intymności nie powinny być przekraczane.

— Wiesz — po chwili milczenia Robert wyciągnął własny wniosek — masz rację. Zazdrosne są te kobiety, które mają zachwiane poczucie własnej wartości. Bardzo często kierują się przeszłymi doświadczeniami. Patrzą, jak ich partnerzy uwodzą inne, dowiadują się o zdradach, ale nic z tym nie robią. Obwiniają siebie albo nienawidzą za to, że nie są w stanie z różnych względów odejść. Ja nie jestem zwolennikiem wybaczania zdrad, ale i zazdrości. Przecież można to wyeliminować.

— Czyli jak? — zapytałam z zaciekawieniem.

— Odejść — rzucił jedno słowo.

Dopiero pół roku później dowiedziałam się, że jego pierwsza żona miała romans z innym facetem i że Robert bardzo długo próbował jej to wybaczyć, zapomnieć. Dla dobra córki, jak mówił. Później jednak doszedł do wniosku, że jego córka będzie szczęśliwsza, gdy nie będzie świadkiem scen zazdrości, które wywoływał, gdy żona przyszła zbyt późno z zebrania. W odzyskanej wolności oboje odnaleźli spokój, a ich córka kochających rodziców. Z tego, co mówił, to nie była prosta decyzja, ale jeśli się nie potrafi zapomnieć, a tym bardziej wybaczyć, jak żyć w poczuciu poniżenia?

Trzeba podjąć własną decyzję i przyjąć wszelkie jej konsekwencje. Często bowiem bywa tak, że osoby zdradzone pozostają w związkach, a nam nic do tego, nie chodzimy w ich butach i nie poruszamy się w przestrzeni ich umysłów.

I tak to już jest z zazdrością. Albo coś daje, albo odbiera. Ja w klubie Kasino marzyłam o tym, aby dała. Żeby był to impuls do działania.

***

Do trzeciej nad ranem nic takiego się jednak nie wydarzyło. Za to trącona reklamą kupiłam bilet na koleją imprezę. Dokładnie za dwa tygodnie, jak wyjaśniła mi Wenesa, dziewczyna, która nosiła koszulkę z napisem „Galla Salla Trier”.

Wcisnęła mi w dłoń ulotkę, na której znajdował się dokładny adres imprezy. Schowałam ją do torebki, nie mając pojęcia, jak dużą rolę może w życiu człowieka odegrać kawałek kolorowego papieru.

***

Ostatni taniec — pomyślałam. Czułam się już zmęczona. A z balu zawsze trzeba wyjść o odpowiedniej porze. Gdyby to była bajka, postarałabym się zgubić pantofelek, żeby Willy mógł mnie zacząć szukać. Ale to rzeczywistość i wiedziałam, że skoro przez cztery godziny nic się nie wydarzyło, to nie wydarzy się przez ostatnie pół godziny. Zbierałam się do wyjścia bardzo powoli, bo pragnęłam, by moje myśli obróciły się w nicość. Żeby zdarzył się cud. Rozbita pomiędzy tym, co jest, a tym, co bym chciała, podziękowałam Bonjowiemu za miły wieczór.

— Mogę cię odprowadzić? — upewnił się, gdy sprawdzałam w torebce, czy zgadza się jej zawartość. Ulotka też jest — pomyślałam i nagle, odwracając się do Bonjowiego, oznajmiłam:

— Możesz mnie odprowadzić, ale daj mi pięć minut.

— Co będziesz robiła przez pięć minut? — Patrzył zdumiony.

— Mam coś do załatwienia — powiedziałam, poprawiając koszulę i dotykając policzków, jakbym chciała je ostudzić. Nie udało mi się, ponieważ na myśl o tym, co zamierzałam, zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Zalała mnie adrenalina, w piersi huczało tak mocno, że oprócz skurczów mięśnia sercowego nic nie słyszałam. Nie wiem, jaka akurat leciała piosenka, nie wiem, ile osób było na sali, wzrok i słuch został upośledzony. Nie pamiętam, jak szłam, nie wiem, jak dotarłam na miejsce, kogo mijałam i czy ktoś na mnie patrzył. Nie pamiętam nic oprócz myśli: teraz albo nigdy, przecież cudów nie ma, za to mamy równouprawnienie.

Gdy ocknęłam się z letargu, zobaczyłam jego seksownie poruszające się w tańcu plecy. Nie wiem, kiedy moja dłoń delikatnie musnęła jego ramię. Odwrócił się, jego partnerka zostawiła nas samych, jakby przeczuwała, że to ważny moment w naszym życiu. Dwoje zdumionych oczu wpatrywało się w swoje odbicie z odległości kilku milimetrów. Był taki piękny, po prostu piękny. Nie przystojny, nie w moim typie, nie pociągający, nie uwodzicielski, tylko piękny i mój. Czułam, jakbym w tym momencie wróciła do niego po długich latach poszukiwania czegoś lepszego. Ale nie znalazłam, nie mogłam, bo to on trzymał w swoich dłoniach moje serce. Nie odwracając wzroku, przyłożyłam swoją lewą dłoń do jego prawego policzka na tyle delikatnie, że ledwo poczułam jego zarost. Pokonałam dzielącą nas i tak już ciasną przestrzeń i zamykając oczy, aluzyjnie pocałowałam go w drugi policzek. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że żadne słowa nie są w stanie oddać osobliwości tej chwili, i nic, jak to delikatne przyłożenie warg do jego skóry, nie wywołałoby w nim takiej reakcji.

***

Są pary, które opowiadają, że od pierwszego razu, gdy tylko dotknęły swoich dłoni, wiedziały, że to właśnie ten jedyny czy jedyna. Ja już wiem, jak to jest. Nie, żeby Willy miał być tym ostatnim, przy którym się zastarzeję, ale poznałam to porażenie, to jakby tysiąc woltów pieściło twoją aortę. Umierasz, aby obudzić się w innej galaktyce.

Był jak w amoku, zaczął do mnie mówić, pytać, czy mówię po angielsku, szukać najprostszych słów, obejmować mnie całą swoim wzrokiem. Stałam w milczeniu, łaskocząc jego duszę swoim uśmiechem. Wzrokiem chciałam wypalić swoją twarz w jego źrenicach, na zawsze, aby mnie nigdy nie zapomniał, aby od dziś do ostatniego dnia pamiętał o moim istnieniu, bo może kiedyś, w innej przestrzeni, w innym wymiarze, nie wiem jeszcze gdzie, może się znowu spotkamy.

***

Willy, nie mogąc wytłumaczyć mi słowami tego, co chciał, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kawałek kartki.

— Będę tu. Czy przyjdziesz? Przyjdziesz? — Rozumiałam i jego nieskoordynowane gesty, i proste słowa, ale nie umiałam odpowiedzieć, że tak, że będę, że kupiłam bilet, że mam taką samą ulotkę w torebce, że jak tu nie mówić o przeznaczeniu! Nie wierzyłam, że to prawda, że go jeszcze zobaczę, że tak zareaguje na moje podejście. Tak mi było dobrze. Nawet nie wiedział, jak mi było dobrze. Przecież mógł pomyśleć wszystko, mógł się nie odezwać, mógł zachować się po prostu miło. A on był podekscytowany, jakby właśnie odkrył wzór na życie.

To, że mówiłam po niemiecku, irytowało go i zmuszało do powtarzania pytania o to, czy przyjdę. Musiałam to zakończyć i jedyne słowa po angielsku, jakie przyszły mi do głowy, to: „wiem o tym”. Jeszcze raz pocałowałam go i odeszłam. Nie obejrzałam się. W pośpiechu wzięłam torebkę z hokera i udałam się do szatni. Tylko Bonjowi krzyczał:

— To co, mam cię odprowadzić czy nie!?

Zakładając kurtkę, uciekałam przed sobą. Chyba władzę nad moim umysłem zaczynała przejmować logiczna część mojego mózgu i trochę mnie zawstydzała. Uspokoiłam się na zewnątrz. Drżącą ręką wyjęłam papierosa, zaciągnęłam się mocno, jakbym dzięki temu miała odzyskać równowagę. Dopiero po chwili w drzwiach stanął Bonjowi.

— To co, idziemy? — zapytał spokojnie.

— Tak. — Teraz mogę iść, pomyślałam.

Bonjowi przez chwilę milczał. Nagle zatrzymał się i zadał mi niedyskretne pytanie:

— Gdzie go pocałowałaś?

— Jak to — gdzie? — powtórzyłam za nim zdumiona. — W policzek, a co?

— Wyglądało, jakbyś całowała go w usta. Podoba ci się?

— Tak, a zazdrosny jesteś? — Zaczęłam się śmiać, ale w myślach, z perspektywy widza, odtwarzałam obraz tego, co się wydarzyło.

— Nie.

— Nie mogłam mu nic powiedzieć, więc go pocałowałam, ja nie mówię po angielsku. — Chyba się tłumaczyłam.

— On mówi po francusku — zdradził mi koleją tajemnicę Willy’ego. No tak, zapewne jest z Luksemburga, pomyślałam.

— Tak? Nie wiedziałam. — Bonjowi, chyba usatysfakcjonowany odpowiedzią, zaczął wspominać nasze wyczyny na parkiecie.

— Widziałaś, jak wszyscy na nas patrzyli? Każda kobieta ci zazdrościła — mówił jak opętany.

— Co? Mnie? — śmiejąc się, szturchnęłam go w bok. — A czemu mnie, może tobie? — dodałam z przekąsem.

— No mnie też, tak pięknej kobiety i tak się poruszającej. To był udany wieczór, arogancka kobieto.

— Dlaczego arogancka? — zapytałam zaskoczona.

— Jak przyszedłem, siedziałaś taka dumna, jakbyś była nietykalna, ale ja lubię takie kobiety, nie boję się do nich podejść, w przeciwieństwie do innych. Mnie takie kobiety pociągają. — To chyba była aluzja.

— No, oby tylko nie za bardzo — upewniałam się, czy Bonjowi zna granicę tego odprowadzania.

— Chyba bardzo — śmiał się, ale jego spojrzenie było poważne.

— Bonjowi, ale wspominałam, żebyś na nic nie liczył — upewniałam się ponownie.

— Zaczekam, aż zmienisz danie, jestem cierpliwy…

— Chodź, wariacie, i czekaj. — No cóż, może Adrian, kolega Roberta, miał rację, że nie mogę liczyć na to, że każdy facet będzie moim kumplem, a relacja, jaka łączy mnie z Robertem, jest wyłącznie anomalią…

Przed domem wymieniliśmy się nie tylko uściskami, ale i numerami telefonów. Wiem, że zadzwoni i będzie mnie zwodził, ale nie przeszkadza mi to… Tak, to była niezapomniana noc. Tylko jak ja wytrzymam do południa, żeby opowiedzieć to Robertowi. Teraz pewnie śpi.

***

— No pięknie, mamy kolejną ofiarę łowów Wioletty.

— Jakich łowów? Robert, ja ci tu o płaszczyźnie duchowej opowiadam, o uczuciach, o tym, że chyba mnie coś opętało. Nikomu o tym nie opowiem, bo pomyślą, że mi się już całkiem w głowie poprzewracało, że jakaś nawiedzona jestem, że wariatka.

— A nie pomyślałaś o tym, że inne kobiety mogłyby ci zazdrościć?

— Czego, déjà vu? Czy tego, że czułam się jak opętana?

— I tego, i tego. Kobiety lubią takie romantyczne przeżycia, a i niejeden facet chciałby być na miejscu tego tam, jak mu na imię?

— Willy, Willy, mój drogi.

— Muszę zapamiętać, bo coś czuję, że nie skończy się na tym jednym pocałunku. A swoją drogą mogłaś go pocałować w usta. Chora byłaś czy co?

— Robert, nie śmiej się ze mnie, proszę. Nie ty, bo ci więcej nic nie powiem. I wiesz, nawet mi nie przyszło do głowy, żeby całować go w usta — mówiłam lekko obrażona.

— Ha, ha — śmiał się — a może odwagi ci zabrakło? — podpuszczał mnie.

— Jakiej odwagi? Mówię ci, że nie miałam zamiaru go całować w usta, nie jego!

— To faktycznie zrobił na tobie wrażenie — dodał, patrząc mi w oczy, jakby chciał w nich wyczytać prawdę, ale znalazł tylko potwierdzenie wypowiedzianych słów.

Odwaga? Czy było nią samo moje podejście do mężczyzny, czy to może był akt desperacji? Przecież medal zawsze ma dwie strony. Ktoś może powiedzieć, że moje zachowanie było wręcz bezpruderyjne, nietaktowne, że kobiecie nie wypada, że mu się narzuciłam. Że wciąż narzucam się facetom. Ale z drugiej strony, czyż życie nie polega na tym, aby postępować tak, by niczego nie żałować? Ja raczej bym żałowała, gdybym nie podeszła, gdybym nie spróbowała. Nie mówię, że to było aktem odwagi, raczej zaspokojeniem własnego pragnienia, egoistyczny ukłon. Gdzieś z tyłu głowy pozwoliłam sobie na to, bo byłam pewna, że go już nie zobaczę, więc o odwadze nie było mowy. Jednak druga część mnie miała nadzieję na coś innego, na powtórne spotkanie, więc to chyba moje ego chciało zobaczyć, jak to jest. I było bardzo pewne siebie.

Gdy słyszy się sformułowanie „twoje ego”, najczęściej oceniamy siebie w kategorii kogoś niepoprawnego, kogoś, kto zaspokaja swoje żądze. Chcemy je porzucić, stłumić jego głos, zachcianki, ale niby dlaczego? Przecież to część nas. To tak, jakby chciało się zabić część samego siebie. Może zamiast walczyć, należy podjąć z ego dialog, może wystarczy zadać sobie dwa podstawowe pytania: czy to, czego ono chce, będzie mi służyć i nie skrzywdzi drugiej osoby? Czy moje podejście do Willy’ego zrobiło mi dobrze? Czy ja kogoś skrzywdziłam? Nagle w gąszczu własnych myśli usłyszałam głos Roberta:

— A po za tym, jak ty byś to zniosła, taki ciężar w sobie? Jak byś przetrwała, nie opowiadając mi tego, co się wydarzyło? Niewypowiedziane słowa by cię udusiły. Ty wiesz najlepiej, że emocje trzeba z siebie wyrzucać. I opowiadać o nich — drwił jeszcze bardziej. Wiedział, że nie zrobi to na mnie wrażenia, ale trochę sobie humor poprawiał moim kosztem. I mówiąc to, nie wiedział, że nie tylko udusiłyby mnie niewypowiedziane słowa, ale również myśl, że nic nie zrobiłam, by poznać Willy’ego. Utwierdził mnie więc w przekonaniu, że postępuję słusznie, opowiadając mu o tym i jak to wzięłam los w swoje ręce.

— No dobra — kontynuował Robert — to co, teraz za dwa tygodnie się spotkacie i jak ty to sobie wyobrażasz? Staniecie przed sobą z tłumaczem w dłoniach?

— Hm, niech pomyślę… Ty, kurczę, masz rację, muszę się w dwa tygodnie nauczyć angielskiego! Musisz mi pomóc… — wyjęczałam, a Robert śmiał się prawie do rozpuku. Nie mógł nic powiedzieć. On zawsze, gdy coś opowiadam, układa to sobie w głowie i widzi obrazy. Najczęściej neguje jeden mój wizerunek, znany tylko nielicznym: kobiety romantycznej, ciut nieporadnej, rozmarzonej, z wizerunkiem, który pokazuję światu. Czyli ja dumna i pewna siebie. Czy to maska? Może mój własny wybór? Może obnażać tak do końca chcę się tylko przed nielicznymi, którzy zasługują na moje zaufanie?

— No to masz wyzwanie, jutro wyjeżdżam — mówił Robert — ale jak będziesz czegoś potrzebowała, to, kochana, jestem na linii. — Nie mógł się opanować, żeby mi nie dociąć.

— Jedziesz już jutro, a miałeś jechać w środę? — Zrobiło mi się trochę przykro. Bo gdy Robert wpada do Trewiru, czuję się, jakbym już prawie wszystko miała. No może z wyjątkiem miliona dolarów na koncie. Ale to tylko pieniądze, które zawsze można zarobić.

— Niestety. Wiesz, jak to u nas, czasami plany zmieniają się w środku nocy. Dostałem wczoraj telefon przed wyjściem, że Harry z Anglii przylatuje i nie ma kto poprowadzić prezentacji. To jadę gasić pożar. O, jak opanujesz angielski, to ty będziesz minie zastępować — zaśmiał się.

— No, za jakieś kilka lat, mój niezastąpiony. A swoją drogą, co oni by bez ciebie zrobili, co ja bym bez ciebie zrobiła!? Wszyscy cię potrzebujemy. — Teraz ja przejęłam pałeczkę i trochę podrwiłam z Roberta. Po chwili zwróciłam rozmowę na inne tory: — No dobra, dość cukrowania, lepiej powiedz, jak ty spędziłeś wieczór. Kogo łaskotałeś tym swoim perfekcyjnie przyciętym zarostem? — zapytałam, gładząc jego brodę.

— Lubisz facetów z zarostem, nie? — śmiał się Robert, biorąc moją dłoń, aby pogładzić go po całej twarzy.

— Och, uwielbiam, Robercie. To kogo? — Dałam mu buziaka w policzek i przyspieszyłam tempo rozmowy. — Bo coś mi się wydaje, że nie tyko ja miałam noc pełną wrażeń.

— Ja, no cóż, nie chcę cię wkurwić, to znaczy psuć humoru.

— Oj, mów.

— Wyszła o siódmej rano, ma na imię Karola i jest pielęgniarką — powiedział jednym tchem. — Ale nie było takich fajerwerków jak u ciebie. To przygoda na jedną noc, mieliśmy chęć i już.

— I już, tak po prostu? — podpuszczałam go.

— No tobie tego tłumaczyć nie muszę — śmiał się, a potem zaczął opowiadać, jak to konkurował ze swoim kumplem o względy pięknej Karoli. Na szczęście dla mojego przyjaciela i ona lubiła facetów z zarostem.

***

Robert