Tam za zakrętem. Opowiadania - Paweł Bronicki - ebook

Tam za zakrętem. Opowiadania ebook

Paweł Bronicki

4,0

Opis

Oto masz przed sobą zbiór opowiadań. Jest ich tutaj siedem. To liczba szczególna. Tak jak i te opowiadania: szczególne, wyjątkowe, niepowtarzalne. Są cząstką mnie, opisują bowiem świat, jaki przeżywałem wszelkimi swymi zmysłami przez te wszystkie lata, od kiedy zacząłem je pisać (?). To cząstka mnie samego zostawiona, zapisana albo wprost, albo między wierszami. Ale dzięki nim jesteś w stanie poznać mnie takim jaki jestem. Obnażyłem bowiem tu całą swą duszę. Przekazałem w nich to, co myślę, co czuję, czego pragnę.

Lecz niosą też sobą wartości uniwersalne. Jakie? Dowiesz się, gdy tylko je przeczytasz. Dlatego  uważam, że ze względu na swój charakter i poruszaną tematykę, staną się również bliskie i Tobie, drogi  Czytelniku.

Za chwilę przeniesiesz się w siedem magicznych światów. Krajobrazów pisanych piórem mojej wyobraźni za podpowiedziami nagle pojawiającej się Weny. W tych siedmiu niezwykłych wypowiedziach uwieczniłem wszystko to, co zobaczyłem, czego dotknąłem zarówno materialnie, jak i duchowo.

Ich tematyka jest różna. Każde z nich opowie Tobie inną historię, ale też spowoduje, że po przeczytaniu każdego z nich poczujesz się inaczej. Wciągnie Cię. Zmusi do myślenia. Zbulwersuje. Zachwyci. Odrzuci. Ale też wyciśnie łzy. Skruszy głazy. Ściśnie za serce. A nawet spowoduje, że będziesz chciał rzucić tym tomikiem o ścianę z okrzykiem "Giń! Przepadnij! Nigdy nie wracaj!" Ale zapewniam Cię, że po chwili, kiedy emocje opadną, wrócisz spowrotem do napisanych w tym tomiku wyrazów. By zatrzymać się. Znaleźć swoje miejsce na ziemi. Ochłonąć. Zastanowić się. Pomyśleć. Złagodnieć. Zapomnieć. Wyciągnąć wnioski. Znaleźć drogowskazy.

Oj, zagrają na Twoich emocjach tak, jak gra na nich nasze życie. Bo są wszak jego odzwierciedleniem. I znajdziesz go tu. Pod maską powierzchowności.

Szczytem marzeń byłoby, gdybyś odnalazł w nich chociaż cząstkę siebie. Niewielką. Mikroskopijną. I żebyś choć w nikłym procencie utożsamił się z jednym chociaż zawartym tu zdaniem.

Myślę, że nie zawiedziesz się i czytając ją uświadczysz się w przekonaniu co do słuszności podjętej decyzji.

Ze wstępu.

 

Oto Ja - Paweł Marek BRONICKI. W całej okazałości. Kim jestem? Po pierwsze - Polakiem. Z dziada pradziada. Z krwi i kości. I na dodatek dumnym z tego niezmiernie.
Po drugie - człowiekiem. Zawsze i wszędzie, niezależnie od sytuacji i nastroju. W świecie poezji i prozy zaś jestem Nikim. Osobą bez dokonań (żadnych), istotą bez nazwiska (uznanego). A tak na poważnie - w życiu jestem przede wszystkim głową szczęśliwej rodziny (żonaty od 1991 roku, córka, syn oraz ja).  I jestem szczęśliwy, że ich mam, bo dzięki  nim realizować mogę swoje marzenia i przenosić na papier to, co serce podpowie a dusza ubierze w proste słowa.
Wiersze i opowiadania piszę od ponad dwudziestu lat i dopiero teraz udało mi się je wydać, ponieważ dotychczas lądowały raczej w szufladzie jak na półce czy ladzie sklepowej.
Marzę, abyś Ty zabiegany, zaganiany Czytelniku zatrzymał się na chwilę, przeczytał zebrane w tym tomiku opowiadania, zadumał się przez chwilę, zastanowił i pognał  z nimi w dalszą drogę inaczej spoglądając na świat. Tak niewiele wymagam od Ciebie - chwilki.
Oczekuję też dogłębnej krytyki, wszak nie ma ideałów. Odczucie czytelników jest dla mnie najważniejsze, dlatego proszę o wszelkie komentarze do mojej twórczości pod poniższy adres: [email protected]. Każda sugestia, każdy przesłany komentarz przyczyni się do rozwoju mojej twórczości.
Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, ze z jednej strony na tym tomiku nie zakończy się moja twórczość a nasza współpraca (moja z Tobą, Czytelniku) będzie kwitła w przyszłości. a Wena znajdzie mnie jeszcze niejednokrotnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Paweł Marek Bronicki

Tam za zakrętem

Opowiadania

© Copyright by Paweł Marek Bronicki & e-bookowo

Grafika i projekt okładki: Paweł Marek Bronicki

ISBN 978-83-62480-55-5

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Dziecko znajduje wszystko w niczym,
Dorosły nie widzi niczego we wszystkim.
Giacomo LEOPARDI

WSTĘP

Szanowny i Zacny Czytelniku
Oto masz przed sobą zbiór opowiadań. Jest ich tutaj siedem. To znana liczba, ba, nawet bardzo. Potykamy się o nią codziennie, ale i od święta. Wyznacza bieg naszego życia. Towarzyszy nam od narodzin aż po grób. Bywa naszym celem i drogowskazem. Bo przecież siedem miała krasnoludków sierotka Marysia, a i sama „siódemka” jest chociażby tak zwaną liczbą szczęśliwą. Tak jak i te opowiadania: szczególne, wyjątkowe, niepowtarzalne. Dla mnie na pewno, bo są cząstką mnie, opisują bowiem świat, jaki przeżywałem wszelkimi swymi zmysłami przez te wszystkie lata, od kiedy zacząłem je pisać, a będzie tego już prawie trzydzieści lat. To szmat czasu. I kawał mnie samego zostawiony, zapisany albo wprost, albo między wierszami.
Ale dzięki nim jesteś w stanie poznać mnie takim, jaki jestem. Obnażyłem bowiem całą swą duszę. Przekazałem następnym pokoleniom to, co myślę, co czuję, czego pragnę.
Lecz niosą też sobą wartości uniwersalne. Jakie? Dowiesz się, gdy tylko je przeczytasz. Dlatego uważam, że ze względu na swój charakter i poruszaną tematykę, staną się również bliskie i Tobie, drogi Czytelniku. Głęboko w to wierzę. Ba, jestem wręcz przekonany co do tego.
Za chwilę przeniesiesz się w siedem magicznych światów. Krajobrazów pisanych piórem mojej wyobraźni za podpowiedziami nagle pojawiającej się Weny. Lecz zanim każde z nich powstało, ludzie, zwierzęta, sytuacje, wreszcie ogólnie życie przyniosły nagły impuls zmieniający się w mgnieniu oka w inspirację. Dały narzędzia i czas, bym mógł w tych siedmiu niezwykłych wypowiedziach uwiecznić wszystko to, co zobaczyłem, czego dotknąłem zarówno materialnie, jak i duchowo.
Ich tematyka jest różna. Każde z nich opowie Tobie inną historię, ale też spowoduje, że po przeczytaniu każdego z nich poczujesz się inaczej. Wciągnie Cię. Zmusi do myślenia. Zbulwersuje. Zachwyci. Odrzuci. Ale też wyciśnie łzy. Skruszy głazy. Ściśnie za serce. A nawet spowoduje, że będziesz chciał rzucić tym tomikiem o ścianę z okrzykiem „Giń! Przepadnij! Nigdy nie wracaj!” Ale zapewniam Cię, że po chwili, kiedy emocje opadną, wrócisz z powrotem do napisanych w tym tomiku wyrazów. By zatrzymać się. Znaleźć swoje miejsce na ziemi. Ochłonąć. Zastanowić się. Pomyśleć. Złagodnieć. Zapomnieć. Wyciągnąć wnioski. Znaleźć drogowskazy.
Oj, zagrają na Twoich emocjach jak wirtuoz na instrumencie, którego najlepiej zna i ćwiczy na nim od lat, doskonaląc się w swoim rzemiośle. Zagrają tak, jak gra na nich nasze życie. Bo są wszak jego odzwierciedleniem. I znajdziesz go tu. Pod maską powierzchowności. Musisz jednak najpierw spojrzeć na nie szerzej, sięgnąć głębiej aniżeli podpowiada pierwsze wrażenie. Pierwsza rodząca się myśl.
Stać Cię na to i na pewno jesteś w stanie to zrobić. Wierzę w to.
Szczytem marzeń byłoby, gdybyś odnalazł w nich chociaż cząstkę siebie. Niewielką. Mikroskopijną. I żebyś choć w nikłym procencie utożsamił się z jednym chociaż zawartym tu zdaniem. To znaczyłoby, że pracę swoją wykonałem należycie i że ma to wszystko sens. Bo taki przyświecał mi cel podczas ich tworzenia.
Kolejność opowiadań nie jest przypadkowa. To taki trick filmowy, w którym aktorzy pojawiający się w napisach końcowych umieszczani są tam według kolejności nie alfabetycznej, a pojawiania się na ekranie. I ja zastosowałem tutaj podobną metodę. A wszystko dlatego, że kiedy w 2006 roku postanowiłem zebrać wszystkie rozproszone po notatkach opowiadania i szkice opowiadań w jedną komputerową całość, zacząłem ich szukać. To była żmudna praca. Oprócz tego, że pośród wielu różnorakich zapisków trzeba było odnaleźć odpowiednie części tych samych utworów, to wielokrotnie trzeba było je zrewitalizować (szczególnie te z okresu młodości), a potem to wszystko jeszcze przepisać. Trwało to tak długo (sześć lat), ponieważ po drodze przyszła jeszcze kilkakrotnie Wena, usiadła na ramieniu, zaczęła szeptać to i owo, co zostało zamienione na kolejne utwory. Poza tym nie dysponowałem zbyt dużą ilością czasu, a wszystko, co robiłem odbywało się zazwyczaj kosztem wolnego po pracy. Stąd ostateczny kształt tomiku został mu nadany dopiero teraz w połowie 2011 roku. Z tych to powodów kolejnością umieszczenia opowiadań w tej książce rządzi taka właśnie reguła. Nie ma to wpływu na nic. A wyjaśniam to tylko po to, by nie doszło „przy okazji” do snucia jakichkolwiek przypuszczeń czy też teorii spiskowych.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, na który warto w tym miejscu zwrócić uwagę. Otóż, chodzi o pomysły, a właściwie to miejsce, z którego je czerpałem. Kiedyś mówiono, że leżą one na ulicy, wystarczy się schylić. I tak było. Brałem je z życia. Z codzienności. Z otoczenia. Lecz z czasem, w miarę rozwoju cywilizacyjnego doszło do modyfikacji owego powiedzenia. I tak pomysły owe zacząłem poszukiwać w Internecie. Wystarczyło tylko kliknąć i już były. To niezgłębiona skarbnica doznań i pomysłów. Dlatego sięgnąłem do niej. Warto było. Mimo wszystko. Pomimo tego, że musiałem nieraz oszukiwać bliskich, gdy trzeba było zaczerpnąć wiedzy lub znaleźć pomysł gdzieś w mrokach Internetu. Ale nie żałuję ani jednego momentu przesiedzianego przed komputerem, ani jednej chwili spędzonej z obcymi, nieznanymi mi osobami, zarówno w poszukiwaniu jak i realizacji nasuwających się pomysłów.
Na koniec chciałbym jeszcze serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że napisałem te utwory. To wielka, bezimienna armia kolegów, koleżanek, znajomych i zupełnie przypadkowych osób, ale i zwierząt, roślin, wydarzeń, których nie jestem w stanie tutaj wymienić z imienia i nazwiska czy też pseudonimu. Niech oni wszyscy pozostaną anonimowi, tak będzie lepiej. Dla nich, ale też, by Ciebie Czytelniku w żaden sposób nie ograniczać, czy też nie ukierunkowywać. Dziękuję Wam wszystkim. Za to, że byliście, że spowodowaliście sobą lub swoim zachowaniem to, że mogłem tworzyć słowa i budować z nich zawarte w tej książce różnorodne światy. 
Tu również należą się słowa podziękowania wydawnictwu e-bookowo, które dało mi możliwość wydania tych opowiadań, a bez wsparcia którego nie mógłbyś dzisiaj mieć tego egzemplarza przed sobą.
A i Tobie, zacny Czytelniku, również należą się słowa podziękowania. Za to, że sięgnąłeś do tej książki.
Myślę, że nie zawiedziesz się i czytając ją uświadczysz się w przekonaniu co do słuszności podjętej decyzji.
Teraz już nie pozostało mi nic innego, jak życzyć Tobie miłej i porywającej lektury.
Z poważaniem.
Autor
Warszawa, Legionowo 8 czerwca 2011 roku

WYSZLIFOWANI

Mówią, że miał bujną wyobraźnię, więc często, zamykając oczy, przenosił się w świat, który pomagał mu ukoić ból i cierpienie...
Fotel był głęboki i miękki. Stał przy jednej ze ścian małego, ciasnego pokoiku. Obity wspaniałym i delikatnym płótnem koloru czarnego, nie mógł spowodować hemoroid. Nic więc dziwnego, że bardzo często w jego głębokości spoczywały czyjeś pośladki, egzystując tam nawet po kilkanaście godzin dziennie. Dzisiaj i teraz również nie stał bezczynnie, albowiem właśnie przed sekundą szeroka pupa okryta czarnymi sztruksowymi spodniami zagłębiła się w jego miękkości.
Należała do wysokiego i dosyć krępego jegomościa. Jedynego właściciela, a zarazem mieszkańca, tego pokoiku, usytuowanego na poddaszu niewielkiej, bo zaledwie kilkukondygnacyjnej, kamienicy położonej w centrum miasteczka, gdzieś na wschodnich krańcach Planety.
Pokój ten było typowym pomieszczeniem zaprojektowanym specjalnie dla ciężko pracujących mężczyzn. Stąd też jego wystrój był surowy. Prosty. Na środku, na wyłożonej kratkami szarego gumolitu kwadratowej podłodze, leżał pstrokaty dywan. Ściany emanujące jakimś ukrytym ciepłem były pomalowane na jasnozielony kolor. Natomiast nierówności sufitu przysłonięte zostały mozaiką białych kasetonów. No i wreszcie prostokątne, dwuskrzydłowe okno w plastikowych framugach zupełnie takie samo, jak w tysiącu innych tego typu miejscach zamieszkania dla jemu podobnych robotników. To wszystko, co można o nim napisać. No może warto jeszcze wspomnieć co nieco o drzwiach. Obskurnych, osadzonych w drewnianych framugach, z których odpadały kawałki białej farby. Zamykały się tradycyjnie - na dwa zamki. Złota klamka w kształcie gałki pomiędzy nimi też była standardem w tego typu mieszkaniach. Z mebli, podobnie jak i gdzie indziej, znajdowały się: mała wersalka, fotel i duża dwudrzwiowa szafa. Więcej się nie mieściło. Za wyjątkiem telewizora, dla którego zawsze znalazło się miejsce, albowiem był płaski, jak obraz i jak on wisiał w większości przypadków na ścianie. Zdarzały się też sytuacje, kiedy to stał na specjalnej szafce. W tym pomieszczeniu powieszony został jednak na wprost owego fotela.
Jegomość ów miał grube ręce. Jego potężne dłonie z popękaną skórą świadczyły o tym, że ciężko pracował. Twarz miał okrągłą i pociągłą. No i na dodatek ciągle czerwone policzki poorane mnóstwem głębokich blizn. Lekko przystrzyżone włosy oraz wąsy ponad wargami miały kolor ciemnego orzecha. Charakterystycznym było to, że wyglądał, jakby nie miał karku, albowiem głowa i tułów stanowiły swoistą całość. Był młody, miał około dwudziestu trzech lat. Nie był żonaty, bo nigdy nie chciał mieć partnerki życiowej. Poza tym nie miał na to czasu, gdyż większą część jego życia pochłaniała praca.
Telewizor był włączony. Sterowany za pomocą prostokątnego pilota, którego właściciel pokoju trzymał w ręku, nie był szczytem ówczesnej techniki, ale ów jegomość nie dbał o to. Nie gonił za nowinkami technicznymi. Ten typ i model, choć już dawno przestarzały, w zupełności mu wystarczał. Niewiele w ciągu dnia miał czasu dla siebie, a do jego miłego spędzenia wcale nie potrzebował nowoczesnego telewizora. Znał wiele innych sposobów zabijania wolnego czasu, z których najbardziej preferował drzemkę.
Nagle na ekranie pojawiła się owalna twarz blondynki o krzywych ustach, które lekko rozchyliły się w miłym uśmiechu. Po chwili z głośników telewizora dobiegł ciepły acz metaliczny głos. Należał chyba do tej blondynki, która czytała tekst z trzymanej w dłoniach poza wizją kartki, rozpoczynając swoją wypowiedź konwencjonalnym stwierdzeniem: „Dzień dobry, Szanownemu Państwu...”
– Witam tych wszystkich – kontynuowała – którzy mają w tej chwili włączone telewizory, a więc was, drodzy dyrektorzy, biznesmeni, gospodynie domowe i was, drodzy emeryci i renciści...
„O mnie oczywiście, pindo, zapomniałaś?” – pomyślał i już miał wyłączyć telewizor, gdy nagle coś przykuło jego uwagę...
Podobno był chory na nieuleczalną chorobę...
...To filigranowa figurka, jaka nagle pojawiła się na ekranie, była sprawcą nagłego jego zainteresowania. Tą niepozorną istotą był redaktor z pooraną bruzdami twarzą, trzymający w ręku gruby, długi czarny przedmiot.
– Drodzy telewidzowie – rzekł do owego przedmiotu – wzorem lat ubiegłych, również dzisiaj, na początku roku zadać powinno się pytanie, jak czuje się nasze społeczeństwo w pierwszym roku nowego stulecia? I właśnie z tym pytaniem zwracam się do Naczelnego Lekarza Naszej Planety – pana Horba HGF 32/33031...
„Jak ten czas zapieprza – pomyślał – rzeczywiście – zreflektował się – dzisiaj jest już nowy rok i na dodatek nowe stulecie. Kurde, za szybko to wszystko mija. Znowu jestem starszy...”
– Stan zdrowia naszego społeczeństwa – na pucułowatej twarzy pojawił się lekki uśmiech – jest zadawalający. Powiem więcej, lepiej, niż zadawalający. Jeszcze nigdy w naszej historii nie mieliśmy tak wyszlifowanego społeczeństwa...
– Wyszlifowanego?! – Twarz redaktora zdradziła zdziwienie...
– Wyszlifowanego genetycznie...
„Faktycznie – pomyślał – przecież tak ciężko pracuję i wciąż czuję się świetnie, to zastanawiające...” – urwał w połowie myśli, albowiem zainteresowało go to, o czym mówił Naczelny Lekarz Naszej Planety.
– To znaczy?! – Redaktor drążył temat.
– Czyli, nie chorujący na żadną chorobę, ani nie mogący zachorować na żadną z nich. Stan taki utrzymuje się na jednakowym i niezmiennym poziomie już od roku...
– Czy to znaczy, że w niedługim czasie zawód lekarza będzie historią?! – zauważył oszołomiony redaktor – A może już jest?! – dorzucił po chwili.
– Nie, jeszcze długo nie.
– Jak to, przecież… – nie dawał za wygraną.
– Widzi pan, to nie jest zupełnie tak, jak pan myśli. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy to został opublikowany raport Ministerstwa Rozrywki Zjednoczonego Rządu Istot Rozumnych, dotyczącego stanu rozrywki w społeczeństwie u progu nowego stulecia. Jak wszystkim dobrze wiadomo, dał się zauważyć spadek poczucia humoru i jakości rozrywki. Odczuliśmy to dotkliwie szczególnie na samych sobie. W tym celu wspomniane ministerstwo zwróciło się do pozostałych pięćdziesięciu dziewięciu ministerstw naszego Rządu, zakładów pracy, instytutów naukowych, organizacji rządowych a także stowarzyszeń pozarządowych o wykorzystanie wszystkich rezerw i całej dostępnej myśli zarówno ludzkiej jak i technicznej w celu zmiany takiego stanu rzeczy i wyjścia tym z głębokiego kryzysu rozrywkowego, jaki dotknął naszą Planetę. Pierwszy krok ku wyjściu z impasu zrobiło Ministerstwo Zdrowia, a dokładniej jeden z podległych mu instytutów. To on opracował i wdrożył do produkcji, po stwierdzeniu przez Ministerstwo doskonałego wręcz stanu zdrowia społeczeństwa, tabletki opatrzonej symbolem: MZZRIR-01/d-00001. – Tu podniósł trzymaną w dłoniach jasnozieloną fiolkę i pokazał ją za pośrednictwem łączy telewizyjnych całej Planecie. – Tabletki te w ilości wystarczającej dla każdego obywatela produkuje jedna z czołowych fabryk przemysłu antyfarmaceutycznego. Po ich spożyciu w organizmie danej istoty występują objawy choroby, którą ma ona wywołać. I w ten oto łatwy i przyjemny sposób każdy z nas może w krótkim czasie, krótkim, bo czas reakcji trwa zaledwie kilka minut, czuć się chorym na każdą   chorób naszych pra..., pra… dziadów i dziadów, a nawet ojców. Na koniec chciałbym dodać, że te zatwierdzone przez Rząd na ostatnim posiedzeniu tabletki można nabyć we wszystkich aptekach na terenie całej Planety za wręcz symboliczną kwotę – 0,99 punkta i wcale nie w promocji. Jednocześnie chciałbym zauważyć, że projekt ten świetnie wpisuje się w opracowaną przez Rząd w zeszłym roku strategię nowego spojrzenia na rozrywkę i humor w społeczeństwie i jest cząstką zakrojonego na szerszą skalę procesu zhumoryzowania i urozrywkowienia społeczeństwa...
– No dobrze, ale po co w takim razie lekarze? Pan mówił, że... Czyżby to miał być zmierzch tej profesji?!
– Powtarza się pan – zganił go, aż redaktor na chwilę pokrył się purpurą. – A kto będzie leczył chorych? – zapytał po chwili.
– Leczył?!
– Cóż daje choroba bez całej oprawy, a więc bez leczenia? Traci się tym całą przyjemność. Tego nie możemy robić społeczeństwu. A poza tym tabletki te, które nazwaliśmy „z bólem” mają tak długie działanie, jak długo dana istota żyje. Nie chcąc ingerować w ludzką przyjemność, pozostawiliśmy obywatelom furtkę, by mogli sami decydować o tym, jak długo dana choroba sprawia im frajdę. Do jej przerwania potrzebny jest anty-lek, który może nam zaaplikować tylko lekarz.
– A czy nie lepiej byłoby, gdyby owe przeciw-leki dostarczać do aptek i każdy chętny mógłby się sam w nie zaopatrzyć?. Mniej by to skomplikowało całą sprawę...
– Zapewne ma Pan rację, ale przeciw-leki mają szereg skutków ubocznych, z którymi szary obywatel mógłby sobie po prostu nie poradzić. Wydanie ich natomiast z przepisu lekarza nikomu nie zaszkodzi. Samowolne ich zażywanie może doprowadzić do szeregu nieprzyjemnych zmian w organizmie. Nawet przedawkowanie jedną tabletką może spowodować trwałe kalectwo. Nie wspominając już o całkowitym zaniku niektórych wewnętrznych organów. Czy tego chcemy?! – zapytał retorycznie, bo przecież wszyscy dobrze wiedzieli, jak powinna być odpowiedź
– Niestety, czas nas nagli, gdyby mógł Pan jeszcze w skrócie powiedzieć coś ważnego telewidzom na zakończenie, byłbym wdzięczny, A zatem ostatnie słowo w tej sprawie? – ponaglił rozmówcę.
– Nie ma się czego obawiać. Mamy świetnie wyszkoloną kadrę lekarską, która w każdej chwili jest nam w stanie pomóc. Jeśli będziemy stosowali się wyłącznie do ich zaleceń, to nie mamy się czego bać. Tabletki „z bólem” są niezawodne. Wszyscy możemy być spokojni o siebie i swoich bliskich. Możemy śmiało chorować. Nikomu z nas nic się nie stanie – zakończył apel do społeczeństwa.
– A zatem – rzekł na zakończenie dziennikarz – mamy drodzy Państwo pierwsze lekarstwo na nudę. Kto się nudzi, niech czym prędzej biegnie do apteki po tabletki „z bólem”. Tylko tabletki „z bólem” – tu pokazał raz jeszcze zieloną fiolkę mieszczącą dziesięć pastylek wielkości kilku milimetrów każda – są najlepszą na razie rozrywką. Pamiętaj o tym Obywatelu. Do zobaczenia przy aptecznej ladzie. Nasi ojcowie i pradziadowie witali się pozdrowieniem „Z Bogiem...”. My od dziś będziemy się witać okrzykiem „Z Bólem...”. A zatem „Z Bólem... Obywatele”...
Prawdopodobnie wiedział o tym, że jest chory. Świadom wszystkiego czuł, jak z dnia na dzień staje się słabszy...
...Jegomość ów natychmiast wyłączył telewizor i szybko wstał z fotela. Po chwili rzucił na niego pilota i tak jak stał, wyskoczył z pokoju, jak oparzony. Szybko zbiegał – pokonując susami naraz po dwa schodki. Kilka sekund później owionął go chłód panujący już od dobrych kilku dni na zewnątrz i tak łagodnej tego roku zimy. Nie zdeprymowało go to. Wyskoczył na ulicę i przystanął na chwilę. Nikogo na niej nie było. Dziwne, ale zawsze o tej porze tętniła życiem. Stanowiła wszak główną ulicę miasteczka. Nie zraziło go to jednak, więc skręcił w lewo i pobiegł wzdłuż ulicy do miejsca, gdzie znajdowała się najbliższa apteka. Kiedy do niej dobiegł, okazało się, że stoi tam już gigantyczna kolejka licząca co najmniej sto osób. Nie było to dla niego przeszkodą.
 „Stania na godzinę – pomyślał i usadowił się w niej za szczupłym mężczyzną. – No cóż, tak być musi. Żeby tylko nie zabrakło...”
Dopiero po kilku minutach okazało się, że nie jest ostatni, albowiem jakaś pani z pieskiem na ręku stanęła za nim, a kiedy doszedł do lady ilość osób za nim porównywalna była z tą, jaka była przed nim ponad godzinę wcześniej.
„Nasi ojcowie na myśl o tym, że mają chorobę, uciekali gdzie się da – pomyślał, nim pani po drugiej stronie lady zapytała go co mu podać – a my, ich następcy przykładnie stoimy po tabletkę „z bólem”... Koń by się uśmiał, nie...”
Chciał jej odpowiedzieć, że „pomocną dłoń”, ale w porę kopnął się w kostkę i poprosił o tabletki „z bólem” – najnowszy hit marketingowy...
Wychodząc z apteki przeszła mu jeszcze jedna myśl przez głowę: „No, ale czego nie robi się z... nudów”...
Mówią, że miał bujną wyobraźnię, więc często zamykając oczy...
Pewnego dnia również je zamknął.
I przeniósł się w świat, który ukoił jego ból i cierpienie.
Na zawsze...
Bolesławiec, marzec 1987 roku.

O Autorze

Oto Ja – Paweł Marek BRONICKI. W całej okazałości. Kim jestem? Po pierwsze – Polakiem. Z dziada pradziada. Z krwi i kości. I na dodatek dumnym z tego niezmiernie.
Po drugie – człowiekiem. Zawsze i wszędzie, niezależnie od sytuacji i nastroju. W świecie poezji i prozy zaś jestem Nikim. Osobą bez dokonań (żadnych), istotą bez nazwiska (uznanego). A tak na poważnie – w życiu jestem przede wszystkim głową szczęśliwej rodziny (żonaty od 1991 roku, córka, syn oraz ja). I jestem szczęśliwy, że ich mam, bo dzięki nim realizować mogę swoje marzenia i przenosić na papier to, co serce podpowie, a dusza ubierze w proste słowa.
Wiersze i opowiadania piszę od ponad dwudziestu lat i dopiero teraz udało mi się je wydać, ponieważ dotychczas lądowały raczej w szufladzie, jak na półce czy ladzie sklepowej.
Marzę, abyś Ty zabiegany, zaganiany Czytelniku zatrzymał się na chwilę, przeczytał zebrane w tym tomiku opowiadania, zadumał się przez chwilę, zastanowił i pognał z nimi w dalszą drogę inaczej spoglądając na świat. Tak niewiele wymagam od Ciebie – chwilki.
Oczekuję też dogłębnej krytyki, wszak nie ma ideałów. Odczucie czytelników jest dla mnie najważniejsze, dlatego proszę o wszelkie komentarze do mojej twórczości pod poniższy adres: [email protected]. Każda sugestia, każdy przesłany komentarz przyczyni się do rozwoju mojej twórczości.
Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, ze z jednej strony na tym tomiku nie zakończy się moja twórczość a nasza współpraca (moja z Tobą, Czytelniku) będzie kwitła w przyszłości.