Tajna historia Biura Ochrony Rządu - Lech Kowalski - ebook + książka

Tajna historia Biura Ochrony Rządu ebook

Lech Kowalski

3,8

Opis

Biuro Ochrony Rządu za PRL-u było okryte mgłą tajemnicy, a dziennikarski światek doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien zajmować się borowcami. Czego tak się obawiano? Przede wszystkim ogromnej wiedzy, jaką posiadali funkcjonariusze BOR na temat ochranianych przez nich notabli komunistycznych oraz ich rodzin. Żadna ze służb specjalnych w tamtych siermiężnych czasach naszej ojczyzny nie była tak blisko tych, którzy władali Polską z nadania „Braci Moskali”.

  • Korzenie komunistycznych służb chroniących najwyższych urzędników Polski Lubelskiej.
  • Czy czerwoni bodyguardzi nie ochronili Bieruta przed zamachem? Czy to prawda, że Sowieci podstawili na miejsce ofiary wyszkolonego sobowtóra? Czy groźba opublikowania takich sensacji stała za zabójstwem Piotra Jaroszewicza i zamachem na gen. Świerczewskiego?
  • Rewelacje Józefa Światły a bezpieczniacka rzeczywistość.
  • Czajki, Ziły i czarne Wołgi. Park samochodowy komunistycznych notabli.
  • De Gaulle, Indira Gandhi, Willy Brandt. Jak BOR ochraniał wielkich tego świata.
  • Modernizacja i prace operacyjne BOR na przełomie lat 70. Koce pancerne, rozpylacze gazów, polimerów: gierkowskie bizancjum w wersji sowieckiej.
  • Hel, Łańsk, Jurata – specjalne ośrodki wypoczynkowe. „Aby władza rosła w siłę, a obstawa żyła dostatniej”.
  • Tajemnicze zamachy na komunistycznych notabli.
  • Kulisy zjazdów partyjnych, narad i bratnich konsultacji, wojaże zagraniczne sekretarzy partyjnych i ich świty.
  • Papieskie trzęsienie ziemi. Wizyty Jana Pawła II w ojczyźnie.
  • BOR w stanie wojennym i u boku junty mundurowej na straży socjalizmu.

Kilku czerwonych ochroniarzy opublikowało wspomnienia, w których umiejętnie zaciemniali relacje pomiędzy nimi a decydentami. Dopiero niniejsza książka, jedyna taka na rynku księgarskim, ukazuje prywatny świat notabli komunistycznych oraz wiernych im janczarów, którzy mieli obowiązek ochraniać ich własnym ciałem. Życzę miłej lektury!

~ Lech Kowalski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1078

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (8 ocen)
2
4
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka i projekt graficzny

Fahrenheit 451

 

Redakcja i korekta

Firma UKKLW - Małgorzata Ablewska, Małgorzata Kryska-Mosur

 

Dyrektor wydawniczy

Maciej Marchewicz

 

 

ISBN 9788380796201

 

Copyright © by Lech Kowalski

Copyright © for Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

Wstęp

W opinii społecznej funkcjonują jako borowcy lub ochroniarze, mało kto używa pełnej nazwy – funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu (BOR). Niemniej wiadomo, o kogo chodzi! Te uproszczone określenia stały się obiegowe i są znakiem rozpoznawczym ich służby, podobnie jak nazwa instytucji, którą reprezentowali – BOR od zawsze brzmiało dobrze. Dzisiejsze określenie tej samej firmy – Służba Ochrony Państwa (SOP) – to nie to samo, brzmi zbyt pospolicie. Nawet trudno to zdrobnić, no bo jak funkcjonariuszy SOP – obecnie określać, no chyba nie „soplami”. A tak przy okazji, nazw niektórych instytucji byłoby lepiej nie zmieniać i unowocześniać na siłę, najczęściej pod kątem poprawności politycznej, tak jak to uczyniono z dobrze kiedyś brzmiącą nazwą uczelni wojskowej: Akademia Sztabu Generalnego (ASG) – później zwaną Akademią Obrony Narodowej (AON) – którą w końcu przemianowano na Akademię Sztuki Wojennej (ASzW). Pytam więc – jakiej sztuki, bo wojsko ze sztuką ma niewiele wspólnego. A przecież w zanadrzu była piękna przedwojenna nazwa: Wyższa Szkoła Wojenna, której absolwentami byli znamienici późniejsi generałowie i oficerowie II RP. No cóż, ponarzekać zawsze można! Ale na razie powróćmy do tematu!

O borowcach w okresie PRL w zasadzie nie ukazywały się żadne publikacje prasowe, nie wspominając o książkach, a nie daj Boże – o wspomnieniach kadry służącej w tej formacji. Działo się tak poniekąd dlatego, iż żadna ze służb specjalnych okresu Polski Ludowej nie miała tak bliskiego i bezpośredniego kontaktu z dygnitarzami epoki komunistycznej jak wspomniani borowcy. Strzegąc rządzących notabli, wiedzieli o nich tak wiele, że dla nich samych stawało się to niebezpieczne. Tym bardziej że nikt wcześniej z rządzących, tak nie krył się przed własnym narodem, jak czynili to dygnitarze komunistyczni mający świadomość, z czyjego nadania sprawowali władzę w państwie. Gdyby funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu czy powiedzmy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) albo Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) i innych służb – odważyli się na wyznanie szczerej prawdy o tym, czego byli świadkami, pełniąc służbę u boku takich notabli komunistycznych jak chociażby: Bolesław Bierut, Stanisław Radkiewicz, Jakub Berman, Hilary Minc, Roman Zambrowski, Michał Rola-Żymierski, Konstanty Rokossowski, Władysław Gomułka, Marian Spychalski, Aleksander Zawadzki, Józef Cyrankiewicz, Mieczysław Moczar, Edward Gierek, Piotr Jaroszewicz, Franciszek Szlachcic, Edward Babiuch, Stanisław Kania, Henryk Jabłoński, Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak, Stefan Olszowski, Józef Baryła, Florian Siwicki, Zbigniew Messner, Mieczysław Rakowski – to proszę mi uwierzyć, ale rewelacje zbrodniarza komunistycznego płk. Józefa Światły (Izaaka Fleischfarba) zbiegłego na Zachód w 1953 r. – głoszone na antenie rozgłośni Radia Wolna Europa – byłby jedynie pospolitymi opowiastkami „na dobranoc”. Tym bardziej że ten sowiecki wyrobnik też wiele nałgał, a jeszcze więcej zataił, zwłaszcza kiedy dotyczyło to jego osoby i najbliższych.

Tymczasem tak się nie stało, gdyż ci borowcy, którzy obecnie odważyli się opublikować wspomnienia z okresu służby w tej formacji, jako autorzy nie zasługują na większe uznanie. Napisali je niemal na klęczkach, z pozycji osób nadal zalęknionych i wystraszonych, możliwe, że chodziło o lojalność wobec współtowarzyszy broni. Niemniej z kart tych wspomnień przebija wciąż resortowe wazeliniarstwo, zatajanie prawdy, przeinaczanie faktów, które często mają się nijak w konfrontacji z materiałami archiwalnymi BOR, zdeponowanymi w Instytucie Pamięci Narodowej. Czytając te resortowe wspomnienia, do szału doprowadzają ponadawane przez autorów pseudonimy funkcjonariuszom BOR, którzy u boku oficjeli rządzących uczestniczyli w najistotniejszych wydarzeniach z dziejów PRL-u. Ten kamuflaż jest bez sensu! Pytam więc – czy jest wam wiadome, że inwentarz archiwalny BOR został już dawno odtajniony w IPN. Stąd odszyfrowanie tychże głupawych pseudonimów jest dziecinie łatwe, nawet dla początkujących historyków. Jest to tym bardziej proste, gdyż Wasi przełożeni jako jedyni z nielicznych przekazali do IPN niemal niezniszczony zasób archiwalny, poza małymi wyjątkami, dotyczącymi m.in. okresu służby gen. Mirosława Gawora do roku 1989. Okazuje się bowiem, że tenże generał, który dwukrotnie piastował stanowisko szefa BOR w latach 1991 –1997 oraz w roku 2001 – jakby nigdy nic wyparował dosłownie z dokumentacji archiwalnej za okres swej wiernej służby komunistom. Myślę, że musiało go to szczególnie uwierać, a zwłaszcza w III RP, kiedy dwukrotnie piastował to stanowisko – z nadania prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale przejdźmy nad tym do porządku dziennego, gdyż jest to sprawa do wyjaśnienia przez pion śledczy IPN.

Jest jeszcze coś, co nie podoba mi się w tych wspomnieniach, otóż, ilekroć autorzy opisują współdziałanie z przedstawicielami służb specjalnych Związku Sowieckiego, tylekroć czynią to w taki sposób, by jak najmniej wyjawić na ten temat, podobnie zachowują się przy opisach wizyt dygnitarzy sowieckich w Polsce czy też rodzimych oficjeli komunistycznych wzywanych na Kreml, którym towarzyszyli. Czyżby bojaźń wpajana przez dekady trwania Polski Ludowej, że NKWD i późniejsze KGB pozostają nadal wszechwładne i jeszcze dzisiaj byłyby w stanie wyrządzić „kuku”!? Pytam z ciekawości. I nie jest to związek bez przyczyny, gdyż powyższa tematyka także została okrojona w zbiorach IPN. Ale jakoś sobie z tym radziłem!

A powracając do pisarzy borowców. Dotychczas w obiegu wydawniczym znajduje się kilka książek, w tym autorstwa: Stanisława Sątowicza Byłem gorylem Gomułki i Gierka, wydana w 2019 r. Myślę, że gdybym to ja był tym gorylem, to na rynku księgarskim pojawiłby się bestseller wydawniczy, wyrywany sobie z rąk przez czytelników. Autor powinien się wstydzić, że zdecydował się tylko tyle ujawnić i opisać, będąc w bezpośrednim otoczeniu dwóch tak znaczących notabli partyjnych. Nie inaczej to wygląda, choć trochę pozytywniej – w przypadku wspomnień Tadeusza M. Lupara, Pozłacana klatka. 344 dni internowania Lecha Wałęsy. Wspomnienia oficera BOR, które zostały wydane w 2013 r. W żadnym z dokumentów archiwalnych nie natrafiłem na nazwisko tego oficera, a opisuje te wydarzenia tak, jakby stale przebywał przy Wałęsie w okresie jego internowania w Chylicach i Otwocku oraz Arłamowie. Wydaje mi się, że Lupar zastosował prosty zabieg: będąc oficerem BOR skorzystał przy pisaniu wspomnień z opublikowanej rok wcześniej pracy autorstwa Tomasza Kozłowskiego i Grzegorza Majchrzaka pt. Kryptonim 333. Internowanie Lecha Wałęsy w raportach funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu – w której zamieszczono raporty, meldunki i notatki służbowe borowców delegowanych do ochrony TW „Bolka”. W tej książce nazwisko Lupara również się nie pojawia wśród strzegących przyszłego prezydenta. Możliwe, że skorzystał z inwentarza archiwalnego IPN, gdzie powyższe dokumenty znajdują się w dwóch opasłych tomiskach, pod sygnaturami nr 2321/1 oraz 2321/2, ale wątpię. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, ale coś jest nie tak! Podobnie zresztą jak w przypadku wspomnianego Gawora, który akurat przypadł Wałęsie do gustu w trakcie internowania, co zaowocowało późniejszym awansem generalskim i stanowiskiem szefa BOR. Też nie ma śladu, że brał udział w rozpracowywaniu i ochronie Wałęsy w okresie jego odosobnienia. Ale wróćmy jeszcze na moment do wspomnianego Lupara, który pozostaje również autorem książki pt. Papież widzi wszystko. Wspomnienia oficera Biura Ochrony Rządu, wydanej w 2016 r. W tym czasie Lupar najczęściej zajmował się w BOR rozpracowywaniem oraz nadzorem nad ekipami prasowymi i radiowo-telewizyjnymi obsługującymi pielgrzymki papieskie. To głównie z tej perspektywy opisał te wiekopomne wydarzenia, które zmieniały Polskę.

Jest też na rynku wydawniczym książka autorstwa dziennikarza Michała Majewskiego pt. Biuro. Ochroniarze władzy. Za kulisami akcji BOR-u, wydana w 2016 r. Nie dotyczy problematyki działania BOR w okresie komunizmu, którą opisuję, niemniej chcę się do niej odnieść! W tejże książce borowcy nie występują z imienia i nazwiska, kryją się również pod głupawymi pseudonimami, myślę nawet, że niektóre zostały nadane jedynie na użytek książki. Przy okazji wielu z nich zwyczajnie bajdurzy, snując opowieści wydumane niekiedy spod małego palca, a przy okazji wynosząc na ołtarze starych komuchów, jak chociażby sławetnego gen. Gawora. Nie dziwię się, kombatanctwo przecież zobowiązuje, a szczególnie bolszewickie! Jednocześnie w tej samej książce jest tendencyjnie przedstawiany gen. Andrzej Pawlikowski, który do służby w BOR trafił już w III RP: dwukrotny szef tej instytucji w latach 2006 –2007 i 2015 –2017. Andrzej to mój kolega, wspólnie odbyliśmy tourne autorskie po Stanach Zjednoczonych, bywaliśmy również w Wielkiej Brytanii. Na spotkaniach z czytelnikami zazwyczaj bywało tak, że ja prezentowałem historię służb specjalnych w okresie PRL-u, a generał omawiał ustawę o SOP, której jest autorem. Było to logiczne i dobrze współbrzmiało. W stanie Teksas byliśmy podejmowani w największych miastach: Houston i Dallas, a na University of Houston-Downtown gen. Pawlikowski wygłosił wykład o polskich służbach specjalnych w III RP – co zostało rewelacyjnie przyjęte. Na auli byli obecni w komplecie szefowie katedr i instytutów oraz liczne grono studentów interesujących się tą problematyką. Generał włada biegle językiem angielskim, a jednocześnie w mundurze generalskim prezentuje się niczym milion dolarów w pełnej odsłonie. Tego dnia w Houston zrobił dla Polski bardzo wiele, ale to nie koniec! W dniu parady Polonii w rocznicę 3 Maja w Chicago był jedną z najważniejszych postaci, które swą obecnością zaszczyciły tę uroczystość. Był tak rozrywanym gościem z Polski, że musiał kilkakrotnie powtarzać trasę przemarszu parady – i to za każdym razem z innymi grupami naszych Polonusów. Podhalańczycy z Wietrznego Miasta – generał jest góralem – byli szczególnie zachwyceni jego obecnością. To wówczas zrobił dla Polski tak wiele, że po dziś dzień Polacy zza Oceanu żyją tą wizytą. Gdy tymczasem Wy – „pospolici czerwoni borowcy skryci za cudacznymi pseudonimami” próbujecie go niszczyć, w tym na polityczne zapotrzebowanie pokiereszowanej wizerunkowo postkomuny i ich „Gazety Wyborczej”. A w rzeczy samej macie się tak do generała – jak mawiał marszałek Józef Piłsudzki – iż: „Wam kury szczać prowadzać, a nie…” zajmować się tą wybitną postacią w dziejach BOR.

Pozostając przy powyższej tematyce, należy wymienić jeszcze książkę autorstwa Henryka Piecucha, który przeprowadził wywiad z płk. Arturem Gotówko, pt. Mówi szef ochrony Generała. Byłem gorylem Jaruzelskiego,a wydany w 1993 r. Jej pojawienie się na rynku wydawniczym było wydarzeniem. A że był to rok 1993 i komuna miała się całkiem dobrze, odzyskując siły i znaczenie po przebytym szoku wyborczym z 1989 r. – to zwierzającemu się płk. Gotówce nieźle się oberwało. Objęty od razu ostracyzmem resortowym, tak w miejscu zamieszkania, jak i dawnej służby w WSW, straszony sądami miał się chłopina z pyszna. Tow. „Wojciechowi Szabelce” ta książką wyraźnie się nie spodobała, gdyż jak się okazało – stracił raz na zawsze monopol na przekaz o własnej służbie w szeregach LWP. I właśnie to było największym osiągnięciem wspomnianej książki. Henryk Piecuch był w lepszej sytuacji, gdyż jako przepytujący znalazł się na drugiej linii do „odstrzału”. A propos Piecucha, kiedyś mylnie podałem w jednej z moich książek pt. Bezpieka pogranicza. Historia zwiadu WOP 1945 –1990, iż służył w zwiadzie – nie służył. Był oficerem pionu politycznego. Za co Henryku przepraszam!

Osobnym tematem do omówienia pozostają prace dyplomowe słuchaczy Wyższej Szkoły Oficerskiej MSW w Legionowie, którzy podjęli tematykę BOR. Nie wysilali się, najczęściej zamieszczali dziesiątki dokumentów normujących przebieg służby borowców – i w zasadzie nic poza tym. W kilku przypadkach skorzystałem z ich dorobku. I to właściwie wszystko, co zdołało się ukazać o służbie w BOR w okresie funkcjonowania Polski komunistycznej. Mam tylko nadzieję, iż niniejszą książką, która w zupełnie innym świetle sytuuje BOR w tamtym okresie, wywołam w tym środowisku dyskusję, co być może niektórych z nich skłoni do sięgnięcia po pióro – i będziemy świadkami eksplozji kolejnych wspomnień o tej tematyce1.

A co do treści niniejszej książki, tematyka ta nie jest mi obca, gdyż po wyrzuceniu mnie z Wojskowego Instytutu Historycznego, a pół roku później z Wojska Polskiego z powodów pozamerytorycznych, a mających ścisły związek z biografią gen. Wojciecha Jaruzelskiego pt. Generał ze skazą, której jestem autorem, nie mogłem nigdzie dostać pracy w charakterze nauczyciela akademickiego. Więc zostałem ochroniarzem na przeszło 10 długich lat. Ale kogo to obchodziło, że historia wojskowości jest moją pasją, że mogę snuć na jej temat dysputy do upadłego, że to było całe moje dotychczasowe życie. Byłem chyba jedynym ochroniarzem w III RP z doktoratem, stojącym na bramkach w najróżniejszych firmach, głównie zachodnich, które wkroczyły do Polski. Miałem to szczęście, że posiadałem na stanie dwie sztuki broni osobistej, więc i stawki godzinowe były niezgorsze. Miałem też za sobą lata treningów w karate, więc radziłem sobie w tej nowej profesji. Był to też okres, kiedy w III RP rozkwitał „kapitalizm pełną gębą”, przeglądałem się w nim osobiście. Wynajmowali mnie również tzw. biznesmeni, którzy pierwsze pieniądze zarobili w sposób daleki od legalnego, ale kto wówczas zwracał na to uwagę. Bywało, że podróżowałem po Polsce z „uciułanym dorobkiem tych biznesmenów”: złotem, biżuterią i innymi dobrami materialnymi, które przerzucałem z punktu A do punktu B. Niekiedy były to ciężkie kilogramy. Brałem też udział w „negocjacjach biznesowych”, wśród ochraniających takie bandyckie konklawe, spotykałem tam również ochroniarzy wywodzący się z BOR. Tej atmosfery nie da się opisać, to było trzeba przeżyć, w każdym razie nie zawsze bywało miło i bezpiecznie. Niekiedy ochraniałem bardzo młodych „biznesmenów”, szczególnie pamiętam takiego, który w przeciągu roku – a może trochę więcej – dorobił się samochodu marki Mercedes-Benz 600, a takich w Polsce było wówczas sześć. Takich samych młodzików widywałem na korytarzach sądowych, jak sczytywali z wokand sprawy dotyczące upadku przedsiębiorstw, zakładów i firm, które następnie w licytacjach przejmowali za bezcen lub skupowali ich długi. Rozkradali Polskę na moich oczach, więc gdy przypominam sobie niektóre filmy Władysława Pasikowskiego prezentujące III RP na starcie w „dorosłe życie gospodarcze”, to się śmieję do rozpuku, gdyż tylu głupot w jednym miejscu wcześniej nie widziałem. W tym czasie radziłem sobie coraz lepiej w światku ochroniarskim. W powstających kolejnych agencjach ochrony osób i mienia rządzili byli funkcjonariusze służb specjalnych – głównie esbecy – którzy zajmowali z reguły wszystkie kierownicze stanowiska lub też stawali się właścicielami agencji. Nie brakowało wśród nich również byłych borowców. Żeby się przebić w tym zadżumionym świecie esbeckim, zdobyłem licencje – II stopnia ochrony fizycznej i II stopnia zabezpieczeń technicznych, co mnie kosztowało więcej wysiłku niż zrobienie doktoratu. Egzaminy zdawałem w Komendzie Stołecznej Policji w Warszawie, gdzie w komisjach zasiadali głównie esbecy i im podobni „popaprańcy” ze służb specjalnych, którzy nie cierpieli wojskowych. Przy pierwszym podejściu od razu mnie oblali, pamiętam, jak jeden z tej pseudokomisji, który mnie znał z widzenia, w kuluarach, gdzie oczekiwałem na wynik egzaminu – triumfował, stwierdzając: „I co żołnierzyku, poległeś”. Byli borowcy takich egzaminów nie musieli zdawać, gdyż na pożegnanie ze służbą otrzymywali wspomniane licencje z urzędu. W końcu trafiłem do największej w Polsce Agencji Ochrony Solid Security, którą założył chłopak z domu dziecka, byłem przy jej narodzinach: startowałem z pozycji zwykłego ochroniarza, z czasem doszedłem do stanowiska szefa pionu szkolenia. Spod mojej ręki wyszło tysiące wyszkolonych ochroniarzy, których przeszkoliłem na kursach specjalistycznych, w tym właściciel firmy oraz cała kadra kierownicza Solid Security. Służbę w ochronie zakończyłem, kierując Policealnym Studium Bodyguardów i Detektywów w Warszawie, których absolwentów rekrutował w swe szeregi m.in. BOR. Myślę, że mimo wszystko to nie był czas stracony, dowiodłem, że niełatwo jest mnie zastraszyć i zniszczyć. Więc gdyby ktoś mnie się spytał, dlaczego napisałem tę książkę, to właśnie dlatego, że to także część historii mojego życia. I proszę mi wierzyć, ale wiem, co chciałem napisać. Historia BOR zachowana w archiwach IPN to jedno, a drugie – miałem ku temu podstawy, by ją właściwie odczytać i przenieść na papier.

Książka liczy sześć rozdziałów i ukazuje świat elit komunistycznych i ich przybocznych janczarów, którzy strzegli ich bezpieczeństwa osobistego oraz ich rodzin, a których na najwyższe stanowiska w Polsce powojennej namaścili i wynieśli „Bracia Moskale”. Praca ma układ chronologiczno-problemowy. Poprzez pryzmat kolejnych rozdziałów ukazuje PRL z wysokości stanowisk piastowanych przez czołowych dygnitarzy partyjnych oraz ich ochraniarzy, którzy nie tylko ich strzegli, lecz także spełniali najróżniejsze kaprysy i zachcianki. To był zupełnie inny świat, nierzeczywisty dla milionowych mas, gdyż włodarze Polski Ludowej żyli w zupełnie innym bycie społecznym, dalekim od trosk dnia codziennego, z jakim musiał się zmagać umęczony naród. Powołane przez rodzimych komunistów służby specjalne, w tym BOR (a w rzeczy samej przez NKWD oraz kontrwywiad Smiersz i KGB) niewiele miały wspólnego z polską racją stanu. Służby te były tworem sowieckim przeniesionym w powojenną rzeczywistość, wciąż krwawiącej Polski, która spod jednej okupacji niemieckiej (brunatnej), trafiła pod sowiecką (czerwoną). Rzeczeni okupanci w pierwszej kolejności postawili na likwidację rodzimych elit politycznych, bez których naród począł dryfować od jednej bandy do drugiej. Z czasem w tej przetrzebionej już przestrzeni publicznej pojawił się nowy typ człowieka określany mianem „homo sovieticus”, od którego w pierwszej kolejności wywodzili się rządzący Polską Ludową komuniści. I z takimi postsowieckimi elitami rządzącymi oraz ich ochroniarzami będziemy się spotykać na kartach niniejszej książki. Ten ich skrywany przed społeczeństwem świat od początku Polski Lubelskiej był zbrukany krwią setek tysięcy polskich patriotów, których komuniści mordowali, więzili, zsyłali w głąb ZSRS, a pozostałych sprowadzali do poziomu obywateli entej kategorii, skazując na poniewierkę i zapomnienie. By głębiej przeniknąć w ich mroczną bolszewicką duszę, niezbędne stało się przedstawienie zarysu genezy Polski Lubelskiej – matecznika, z którego wystartowali na podbój Polski przedwojennej – co zostało ukazane na początku niniejszej książki. Życzę miłej lektury!

Przypisy

1 Jak bardzo starano się w okresie PRL trzymać z dala od Biura Ochrony Rządu światek dziennikarski oraz ewentualnych autorów i publicystów chętnych zmierzyć się z tą tematyką, poświadcza sytuacja, w jakiej znalazła się dziennikarka Barbara Pietkiewicz z tygodnika „Polityka”, która była autorką artykułu pt. „Z okiem i uchem na baczność”. Okazało się, że artykuł ten mógł się jedynie ukazać po wcześniejszej autoryzacji przez szefa MSW gen. broni Czesława Kiszczaka. W tym celu przełożony Pietkiewicz, redaktor naczelny „Polityki” tow. Jan Bijak – w piśmie z 16 stycznia 1987 roku adresowanym do „Towarzysza Czesława Kiszczaka. Ministra Spraw Wewnętrznych” – napisał: „Niniejszym przesyłam Towarzyszowi tekst artykułu Barbary Pietkiewicz o Biurze Ochrony Rządu z prośbą o rzucenie okiem przed wydrukowaniem w «Polityce»”. Mam ten artykuł przed sobą, był jedną wielką ściemą o BOR – jak mawia młodzież. To była laurka, ku czci i chwale dzielnych borowców wyniesionych do rangi niemal „nadludzi”, ale oddajmy głos Pietkiewicz: „Jak się należało spodziewać ludzie z Biura Ochrony Rządu to chłopcy na schwał – silne i umięśnione”, tak jakby nie było wśród nich grubasów z nadwagą, którzy nie byli w stanie zaliczyć corocznych testów z Wychowania Fizycznego. I takie tam inne dyrdymały! Biuro Ochrony Rządu, Artykuł „Polityki” – projekt do oceny (1987 r.), Archiwum IPN BU, sygn. 1585/668.