Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Historie dobrze opowiedziane.
Mówi się, że historia jest powieścią, która się zdarzyła. O prawdziwości tej tezy przekonuje zbiór artykułów historycznych Krzysztofa Bochusa, opublikowanych wcześniej w magazynach „Historia bez tajemnic” i „Skarpa Warszawska”.
Bochus, autor popularnych i nagradzanych kryminałów i powieści historycznych, ukazuje nam w tej antologii mniej znaną twarz. Jako pasjonat i wytrawny znawca historii II wojny światowej, zbiera okruchy przeszłości, tropi i przybliża nam wydarzenia, także te mniej spopularyzowane, które niezmazywalnym stemplem odcisnęły się na dziejach naszego kontynentu.
Jako że jest też byłym wykładowcą akademickim i dziennikarzem, efektem tej wyprawy w przeszłość są teksty przystępnie podane i intrygujące zarazem, przeczące przekonaniu, że historia musi być nudna.
Tajemnice i skandale, zbrodniarze i ich ofiary, szpiedzy i dyplomaci, wstrząsające zbrodnie i akty bohaterstwa… Niebanalna propozycja dla czytelników spragnionych historii, ukazanej z biglem i dziennikarskim nerwem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 155
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Program Lebensborn dążył „odnowienia krwi niemieckiej” poprzez współżycie wyselekcjonowanych przedstawicieli rasy aryjskiej w wyznaczonych do tego ośrodkach, źródło: Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11 / CC-BY-SA 3.0.
BYŁEŚ POLAKIEM, BĘDZIESZ NIEMCEM
Program „Lebensborn” to jedna z najczarniejszych kart historii III Rzeszy. Zaczęło się od projektu odnowienia krwi niemieckiej i stworzenia w ten sposób armii czystych rasowo Aryjczyków. Skończyło jedną z największych w dziejach kradzieżą cudzych dzieci.
W ideologii nazistów ważne miejsce zawsze zajmowało przekonanie o wyższości rasy germańskiej. Fundamentem tej ideologii był endemiczny antysemityzm. Hitler już w „Mein Kampf” zapowiadał odzyskanie Niemiec z rąk rzekomo wszechwładnych Żydów, stygmatyzowanych jako rasa niepełnowartościowa i wroga krwi niemieckiej. Odżydzenie Niemiec było jednak tylko pierwszym krokiem wiodącym do stworzenia III Rzeszy, germańskiego imperium, które miało zapanować nad światem.
Zamysł stworzenia potężnej rasy panów i zmiecenia z powierzchni ziemi pozostałych nacji wymagał jednak zwiększenia sił witalnych i liczebności narodu niemieckiego. Tymczasem utrzymujący się od początku lat 30. niski wskaźnik urodzeń, będący solą w oku nazistowskich przywódców, stanowił praktyczną barierę w realizacji tych imperialnych planów.
Realną przeszkodę dla realizacji planów demograficznych stanowił także stale rosnący poziom aborcji – mimo iż była ona prawnie zakazana w III Rzeszy. Tylko w 1938 roku w Niemczech przeprowadzono ponad 600 tys. zabiegów aborcyjnych.
To z tych właśnie powodów, w roku 1935 z rozkazu Reichsführera SS Heinricha Himmlera, zdecydowano o powołaniu programu „Lebensborn” – „Źródło życia”. Jego celem miało być stworzenie armii „czystych rasowo” Aryjczyków i „odnowienie krwi niemieckiej”. Aby go osiągnąć, naziści uruchomili program hodowli... ludzi.
FARMY ROZPŁODOWE
Program wdrożono z typowo nazistowskim rozmachem. Siedziba organizacji pierwotnie znajdowała się w Berlinie. Później przeniesiono ją do Monachium w Bawarii, gdzie została wcielona do osobistego sztabu Himmlera. Na czele „Lebensbornu” stanął sam Himmler, jego prawą ręką został stojący na czele Zarząd Głównego, zaufany SS-Standartenführer, Max Sollmann. To on, na czele rozbudowanej struktury organizacyjnej, miał zadbać o osiągnięcie zakładanych celów programu.
Na czele Zarządu Głównego Lebensbornu stanął SS-Standartenführer Max Sollmann, prawa ręka Heinricha Himmlera, źródło: US Army, domena publiczna.
W całym państwie przy pomocy zmasowanego aparatu propagandy szerzono i wynoszono na piedestał wzorzec rodzin wielodzietnych. Na członków SS nałożono tzw. rozkaz płodności, obligujący esesmanów do posiadania licznego potomstwa (przynajmniej czwórki dzieci). Natomiast Niemki zachęcano do rodzenia, promując macierzyństwo jako rodzaj obowiązku patriotycznego. Mimo tych wysiłków noworodków wciąż jednak było za mało. Zwłaszcza tych „czystych rasowo”. Na przeszkodzie stały bowiem dość wyśrubowane w początkowej fazie realizacji programu wymogi rasowe.
Rodzice musieli być bowiem modelowymi przedstawicielami rasy aryjskiej. Specjalny urząd sprawdzał ich genealogię pod kątem zgodności z ustawami norymberskimi i kryteriami rasowymi. Dawca nasienia ani matka nie mogły być osobą pochodzenia żydowskiego. Prawdziwy Aryjczyk musiał być sprawny, zdrowy i nieobciążony genetycznie.
W całej Rzeszy stworzono sieć domów porodowych, tzw. domów Lebensbornu, w których miały przychodzić na świat dzieci. Sieć zarzucono szeroko. Przyszłe matki werbowano zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach europejskich, głównie w Skandynawii. Szczególną uwagę nakierowano na kobiety borykające się z różnego rodzaju kłopotami: samotne, porzucone lub mające kłopoty z prawem.
Zwyczaje panujące w domach „Lebensbornu” mogą dziś budzić zdumienie. Bez zbytniej przesady można je bowiem określić jako zakamuflowane domy publiczne, z których korzystali funkcjonariusze reżimu. Kobiety były zapładniane między innymi przez członków SS, a potem mieszkały w ośrodkach przez cały okres ciąży.
Zmodyfikowano także przepisy prawa w ustawie o opiece społecznej (niem. Reichsjugendwohlfahrtgesetz, RJWG) tak, aby umożliwić umieszczenie dzieci urodzonych w ośrodkach organizacji w rodzinach SS, które wyraziły chęć adopcji. Natomiast w przypadku dzieci nieślubnych, zwierzchność nad nimi przejmował „Lebensborn” i sprawował ją w dalszym ciągu, lub starał się nakłonić biologicznego ojca do przejęcia odpowiedzialności za dziecko poprzez zawarcie związku małżeńskiego.
TYBETAŃSKIE INSPIRACJE
Mimo tych wszystkich działań, efekty programu były dalekie od oczekiwanych. W ramach „Lebensbornu” do początku lat 40. urodziło się zaledwie 6000 dzieci. Reichsführer SS nie krył rozczarowania. „Lebensborn” okazywał się kosztowną klapą. Himmler nie zamierzał jednak składać broni. Nie miał w zwyczaju przyznawać się do porażek, zwłaszcza że był drugą co znaczenia i wpływów figurą w reżimie nazistowskim. Samo SS zaś, z elitarnego czarnego zakonu, wyrosło na najpotężniejszą siłę w III Rzeszy, zagarniając pod swoją kontrolę kolejne obszary życia państwowego. W pewnym momencie zaczęło nawet rywalizować z Wehrmachtem, a bitne i fanatyczne dywizje Waffen SS odnosiły na polach bitew większe sukcesy niż regularne dywizje wojskowe, co nie uszło uwadze Führera.
Reichsführer-SS Heinrich Himmler był zwolennikiem szowinistycznej idei Blut und Boden, głoszącej, że ludzie są przywiązani do ziemi, na której żyją, źródło: domena publiczna
Nie bez znaczenia dla dalszego forsowania tego projektu były też osobiste fascynacje i pasje samego Himmlera. Reichsführer nie krył bowiem swego zainteresowania okultystyką, astrologią – miał nawet osobistego astrologa, prof. Wulffa, który sporządzał dla niego stosowne horoskopy w przededniu ważnych decyzji czy wydarzeń. Bliski mu był mit „Blut und Boden” (Krew i ziemia) szowinistycznej ideologii o przywiązaniu ludzi do ziemi, na której żyją. W 1938 roku wysłał nawet do Tybetu zespół badaczy, poszukujących prapoczątków rasy aryjskiej.
Hodowla ludzi, eksperymenty medyczne czy wzmocnienie potencjału demograficznego III Rzeszy znakomicie mieściły się w spektrum jego zainteresowań.
Istotne były także względy czysto praktyczne. Niemcy od 1939 roku wykrwawiali się na wszystkich frontach II wojny światowej, od Tobruku po Moskwę. Szczególnie na froncie wschodnim tracono całe dywizje doborowych żołnierzy, będących postrachem Europy. Naziści potrzebowali milionów nowych obywateli, żołnierzy, robotników i funkcjonariuszy imperium. Perspektywa Himmlera sięgała czasów już po wygranej – jak zakładał – wojnie, po której na następnych tysiąc lat miał nastać nowy ład, definiowany przez Berlin i jego sojuszników.
Dlatego zamiast rezygnacji z programu Reichsführer nakazał jego intensyfikację i daleko idącą modyfikację. Ponieważ „produkcja” nowych Aryjczyków szła opornie – należało ich ukraść.
KRADZIEŻ STULECIA
Przedmiotem tego bezprzedmiotowego rabunku miały stać się dzieci innych nacji. Nie musiały to już być dzieci wywodzące się z narodu ubermenschów, czyli nadludzi. Wystarczało, że spełniały wymogi aryjskiego wyglądu. Tę „aryjskość” naziści określali na podstawie cech fizycznych: koloru oczu (niebieskie lub szare), włosów (od blondu po jasny brąz), wzrostu (wysoki), a także sylwetki (smukła).
Kolejnym krokiem było przeprowadzenie w 1940 roku w Poznaniu na rozkaz SS badań przesiewowych ludności polskiej. Ustalono w ten sposób, że liczba osób, które spełniają kryterium nordyckie, dochodzi do 15–18 procent. Później szacunki mówiły, że może to być nawet 20–25 procent. Himmler nakazał te dane utajnić, ale dla czołówki SS było to potwierdzenie faktu, że istnieje baza do pozyskania dzieci z podbitej Polski.
Wkrótce na terenach polskich utworzono kilka takich ośrodków: w Krakowie, Otwocku, Helenówku pod Łodzią, Połczynie-Zdroju, Smoszewie k. Krotoszyna i Bydgoszczy.
W ramach Lebensbornu odbierano też dzieci o aryjskim wyglądzie polskim rodzicom i oddawano je na wychowanie niemieckim rodzinom, źródło: Bundesarchiv, Bild 146-1969-062A-58 / CC-BY-SA 3.0.
To do nich trafiały dzieci, które po przystosowaniu do nowej, niemieckiej roli (co zwykle trwało kilka tygodni) trafiały do rodzin niemieckich. W sposób świadomy starano się nie tylko zamaskować tę grabież, ale także utrudnić ewentualną późniejszą identyfikację porwanych dzieci.
Odbierano je siłą, nie bacząc na opór i rozpacz rodziców. Zmieniano im dane osobowe, na miejscu wydawano nowy akt urodzenia, nadając nową tożsamość. Mówienie w języku polskim, a także kontaktowanie się z rodziną, było całkowicie zakazane. W ośrodkach „Lebenbornu” obowiązywał specjalny, drakoński system kar za nieposłuszeństwo. W miarę postępu germanizacji pozytywnie ocenione dziecko wywożono do specjalnych ośrodków w głąb Niemiec, gdzie było przekazywane w ręce rodzin niemieckich. Najchętniej zniemczeniu poddawano dzieci kilkuletnie. One też padały najczęściej ofiarą łowców małych głów z „Lebensbornu”. Gorszy los spotykał dzieci, które odrzucono lub które nie spełniały wymogów rasowych. Wiele z nich skierowano do obozów koncentracyjnych, gdzie ślad o nich całkowicie zaginął.
Do początku lat 40. w ramach Lebensbornu przyszło na świat zaledwie 6000 dzieci, co było dla Hitlera dużym rozczarowaniem, źródło: Bundesarchiv, Bild 146-1969-062A-56 / CC-BY-SA 3.0.
Setki dzieci porwano siłą z polskich domów podczas akcji wysiedlania Zamojszczyzny w 1942 roku. Akcja Werwolf była jednym z najbardziej dramatycznych przejawów terroru niemieckiego wobec polskiej ludności cywilnej. Ta operacja pacyfikacyjno-wysiedleńcza przeprowadzona przez Niemców na Zamojszczyźnie w czerwcu i sierpniu 1943 roku, miała na celu oczyszczenie tych terenów z ludności polskiej pod kątem przyszłej kolonizacji niemieckiej i ukraińskiej. Przymusowo wysiedlono wówczas od 30 do 60 tys. Polaków ze 171 wsi. Dzięki skutecznemu i zażartemu oporowi ludności polskiej, wspartej działaniami partyzanckimi, Niemcy ostatecznie zrezygnowali z akcji wysiedleńczej. Setki zrabowanych dzieci nigdy jednak nie powróciły już do swoich domów rodzinnych.
ZBÓJECKIE DÉJÀ VU
Podobny los spotkał tysiące innych dzieci, z terenów całej Generalnej Guberni i Pomorza. Rozkazy Himmlera bezwzględnie wprowadzono bowiem w życie. Kradzież dzieci trwała do ostatnich miesięcy wojny. Strona polska szacuje, że porwanych zostało do 200 tysięcy maluchów. Jeszcze w trakcie działań wojennych, po wyzwoleniu terenów polskich, podejmowano próby odnalezienia porwanych dzieci.
Niestety, najczęściej bezskuteczne. Zaledwie 15–20 procent z nich po 1945 roku wróciło do kraju. Te, które pozostały w Niemczech, często do końca życia nie poznały prawdy o swoim pochodzeniu. Naziści umiejętnie zacierali ślady po kradzieży. Dane i archiwa „Lebensbornu” stanowiły jedną z największych tajemnic III Rzeszy. Także powojenne władze niemieckie utrudniały stronie polskiej dochodzenie do prawdy. Nowi rodzice uważali już porwane dzieci za własne. Panowała w tej materii swoista zmowa milczenia: nowych rodziców, urzędów i mediów. Zabiegom rewindykacyjnym nie sprzyjała też żelazna kurtyna, która wkrótce podzieliła kontynent. Postulaty strony polskiej trafiały w próżnię. Powojenne poszukiwania utraconych dzieci mają wiele dramatycznych odsłon, życie napisało tu wiele tragicznych historii, z których niejedna stanowić by mogła kanwę filmu sensacyjnego.
Poszukiwaniu archiwum „Lebensbornu” poświęcona jest fabuła „Doliny cieni”, mojej najnowszej książki o radcy Abellu, która ukaże się w maju nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska.
Można szacować, że nad Renem nadal żyją tysiące Niemców, którzy nie mają świadomości swoich prawdziwych korzeni.
Niestety, historia lubi się powtarzać. W ślady swoich nazistowskich mistrzów idzie putinowska Rosja. Z Ukrainy porywane są tysiące ludzi, w tym dzieci, które mają wypełnić demograficzną wyrwę w społeczeństwie najeźdźców i stanowić swoistą zdobycz wojenną.
Po wojnie stowarzyszenie „Lebensborn” oskarżono o zbrodnie przeciwko ludzkości. Kierownictwo organizacji zasiadło na ławie oskarżonych podczas ósmego z dwunastu procesów norymberskich. Co szczególnie szokujące, mimo wielu obciążających dowodów, uniknęło ono jakiejkolwiek odpowiedzialności. Sąd uznał bowiem „Lebensborn” za... „instytucję opiekuńczą”.