Kamień tunguski - Krzysztof Bochus - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kamień tunguski ebook i audiobook

Krzysztof Bochus

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

159 osób interesuje się tą książką

Opis

Przeszłość jest kluczem do przyszłości. A co, jeśli otwiera bramę do piekła?

Adam Berg staje przed największym wyzwaniem w swojej karierze. Podejmuje się odnalezienia pewnego rodzinnego klejnotu, który przepadł w odmętach historii. Żeby go odnaleźć, będzie musiał dotrzeć do granic swoich możliwości. Tym razem wystąpi w podwójnej roli: jako dziennikarz tropiący bezcenny artefakt i jako świadek intrygującej historii polsko–niemieckiej rodziny Ohmów, w której dobro nieustannie styka się z czystym złem. Niezwykła saga, w której fikcja przeplata się z faktami historycznymi, a sensacyjna fabuła uwypukla uniwersalną prawdę o ludziach. Marszruta tej barwnej opowieści wiedzie przez prawdziwe zdarzenia i trudne czasy, w których przyszło żyć bohaterom książki. Od wybuchu meteorytu nad Syberią w 1908 , poprzez wrzesień 1939, zbrodnię w Piaśnicy, Bitwę o Anglię, wielką ucieczkę z Stalagu Luft III w Żaganiu i frankistowską Hiszpanię - po włoskie Grosseto i rajskie jezioro Como, gdzie los wyznaczył granicę pomiędzy życiem a śmiercią.

 

Dwie tajemnice, jedno piekło. „Kamień tunguski” to najbardziej epicka i sensacyjna cześć całej serii. O wielkiej tajemnicy na miarę stulecia i cenie prawdy, która nie zawsze wyzwala.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 59 min

Lektor: Janusz Zadura
Oceny
4,5 (52 oceny)
32
13
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gosia791113

Nie oderwiesz się od lektury

Najnowsza przygoda Adama Berga wiąże się z wydarzeniami z początku ubiegłego wieku. Nad bezkresną Syberią wybucha meteoryt, siejąc spustoszenie i strach wśród lokalnych Emków. Oczywiście, a może niestety, Adam nie wyrusza na Syberię. Za to ponownie trafia do Włoch w poszukiwaniu rodzinnego klejnotu z bardzo nietypowym kamieniem. Kolejne śledztwo wyrywa dziennikarza z marazmu w jakim się znalazł. Pozwala trochę zapomnieć o osobistej tragedii, i otworzyć się na nowe, na przyszłość. Można powiedzieć, że ratuje mu życie. Chociaż akurat tym razem naprawdę wielokrotnie stanie na granicy życia i śmierci. Wg mnie z każdym kolejnym tomem robi się ciekawiej. Wątki historyczne są jak zawsze genialne i nieoczywiste. Ale również bohater ewaluje. Mam wrażenie, że z bawidamka staje się poważnym mężczyznom. I to z sukcesami na koncie. Cały czas też liczę, że w końcu zostanie w swojej chacie na skale na dłużej. I może tam rozwiąże kolejną zagadkę. Z ogromną ciekawością doczytałam sobie o lokalnej lud...
20
Aliczek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna powieść ! Pełna zwrotów akcji i cały czas trzymająca w napięciu.. Nie będę piała o treści, bo to już jest napisane chociażby na Fb przez samego autora.. Jedno powiem , zaczęłam czytać o godzinie 8:00 rano a skończyłam o 16:00 tego samego dni . Nie mogłam się oderwać . Cały czas się bałam o Berga…😊 Jeżeli ktoś lubi bardo brutalne i ociekające krwią powieści , to polecam bardzo👍😊
20
Thrillerly
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutny majstersztyk! Jeśli miałbyś przeczytać w tym roku jedną książkę - nie pożałujesz, jeżeli wybierzesz “Kamień tunguski” Krzysztofa Bochusa. To porywająca opowieść nie z tego świata, pełna przygód, akcji i niebezpieczeństwa. Okolona tajemnicami historii, naznaczona pierwiastkiem magii, przenosząca w miejscach i czasie; nieszablonowa literacka podróż, jaką warto przeżyć chociaż raz... choć po nim zawsze zapragnie się więcej - powieściowych wariacji, inteligentnych łamigłówek oraz zwichrowanych rzeczywistości, zastępujących tę obecną. Jak bardzo miałcy bylibyśmy jednak, gdybyśmy nie pragnęli czegoś ponadprzeciętnego? Kapitalna historia, od której nie można się oderwać. 🫢♥️
20
MarcinWroc

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektury.
20
uncelek

Nie oderwiesz się od lektury

➡️Akcja rozpoczyna się w 1908 (yeah!) i przedstawia historyczne wydarzenie, jakim było uderzenie meteoru w ziemie dalekiej Syberii. Jako że samo wydarzenie obrosło wieloma legendami, a ze względu na miejsce (bezludne i oddalone) nie zostało od razu zbadane - jest idealnym wątkiem do zawiązania całej akcji. ➡️We wszystkich książkach Krzysztofa ogromnie doceniam wnikliwe i głębokie powiązania z wydarzeniami z dawnych czasów - to sprawia, że każda, nawet fikcyjna historia staje się bardzo rzeczywista, a sytuacje stworzone przez Autora na zasadzie licentia poetica nabierają głębi i wiarygodności. Tym razem odczułem to niezwykle silnie. Opis rosyjskiej ekspedycji jest niesamowicie prawdziwy, opisywane tereny namacalne, a działania racjonalne. Tego właśnie oczekuję od książek Autora i zawsze to dostaję.  ➡️Bardzo istotna jest dla mnie zmiana, która zaszła w Bergu. Pod wpływem dramatu, który przeżył w poprzedniej części pojawił się w nim rys tragizmu. Ten rys nadaje mu większej wiarygodnośc...
10

Popularność




Re­dak­cjaAnna Tom­czak
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Tom­czak
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Krzysz­tof Bo­chus War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-61-6
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Ta książka jest fik­cją li­te­racką i wy­two­rem wy­obraźni au­tora.

Au­tor, ko­rzy­sta­jąc ze swo­jej li­cen­tia po­etica, sta­rał się od­dać re­alia opi­sy­wa­nych zda­rzeń, ale tylko w ta­kim za­kre­sie, na jaki po­zwa­lała fa­buła po­wie­ści.

Ży­jemy nie tylko w na­szych wła­snych cza­sach

Dźwi­gamy także na­szą hi­sto­rię.

Jo­stein Ga­ar­der, Świat Zo­fii, tłu­ma­cze­nie: Iwona Zim­nicka, Wy­daw­nic­two Czarna Owca 2006.

Mo­jej ro­dzi­nie po­świę­cam

ROZ­DZIAŁ I

SY­BE­RIA W OGNIU

1.

Oko­lice Pod­ka­mien­nej Tun­guzki, Sy­be­ria, 30 czerwca 1908

Dzień był po­godny i cie­pły. Słońce wstało bar­dzo wcze­śnie i jak zwy­kle o tej po­rze roku o go­dzi­nie siód­mej wi­siało już wy­soko nad ho­ry­zon­tem, oświe­tla­jąc bez­kre­sne prze­strze­nie po­kry­tego la­sem pła­sko­wyżu. Drzewa lśniły w słońcu, jakby po­kryte były dia­men­to­wym py­łem. W po­wie­trzu uno­siły się chmury ko­ma­rów, sta­no­wią­cych prze­kleń­stwo tej ziemi. Ich ciemne roje prze­sła­niały brzeg rzeki. Pod­ka­mienna Tun­guzka, prze­bi­ja­jąc się przez tę ar­madę owa­dów, cier­pli­wie to­czyła swe wody do wiel­kiego Je­ni­seju. Tak jak za­wsze, tak jak ka­zali jej bo­go­wie.

Iwan Ak­se­now otarł pot z czoła. Miał prawo czuć się zmę­czony. Wy­ru­szył po­przed­niego dnia z fak­to­rii Wa­na­wara – naj­da­lej na pół­noc wy­su­nię­tego punktu na Sy­be­rii, do któ­rego do­cie­rała cy­wi­li­za­cja. To tu­taj, w ma­łej osa­dzie zło­żo­nej z kil­ku­na­stu cha­łup i skle­pów, jego po­bra­tymcy, Ewen­ko­wie, wy­mie­niali skóry upo­lo­wa­nych zwie­rząt na broń, naftę i proch, które do­wo­zili na te pust­ko­wia nie­liczni kupcy ro­syj­scy. W ję­zyku Ewen­ków „ana­wari” zna­czy han­dlo­wać.

Prze­szedł sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów po trud­nym te­re­nie, prze­dzie­ra­jąc się przez roz­pa­dliny, bez­kre­sne mo­czary i po­toki, wci­na­jące się nie­zmor­do­wa­nie w błot­ni­ste pod­łoże. Prze­no­co­wał w pro­wi­zo­rycz­nym sza­ła­sie, który sam zbu­do­wał po­przed­niej zimy, tuż na gra­nicy strefy za­ka­za­nej. Ran­kiem ru­szył w dal­szą po­dróż, nie wie­dząc, gdzie ona go do­pro­wa­dzi.

Te­raz stał na brzegu nie­wiel­kiej ko­tliny, za którą roz­cią­gała się już zie­mia bo­gów. Ni­gdy nie do­tarł da­lej, nikt z jego współ­ple­mień­ców tego nie uczy­nił. Ta zie­mia na­le­żała do Od­nich, strasz­li­wych i bez­kształt­nych stwo­rów, które za­miesz­ki­wały tun­drę i któ­rych pod żad­nym po­zo­rem nie na­le­żało draż­nić. A jed­nak Odni po­gnie­wali się na Ewen­ków. Świad­czyły o tym liczne znaki na ziemi i w po­wie­trzu. Już kilka dni wcze­śniej lu­dzie za­uwa­żyli dziwne zja­wi­ska na nie­bie: fir­ma­ment zmie­niał ko­lory i ja­śniał nie­spo­ty­ka­nym bla­skiem, draż­nią­cym oczy.

Nie­po­kój od­czu­wała także zwie­rzyna, co nie zda­rzyło się ni­gdy przed­tem. My­śliwi wra­ca­jący z tajgi twier­dzili, że z lasu znik­nęły na­gle wszyst­kie zwie­rzęta. I mimo iż od­wie­dzali wszyst­kie tra­dy­cyjne miej­sca ło­wów i za­kła­da­nia wny­ków na so­bole i srebrne lisy – wra­cali z pu­stymi rę­kami. A ostat­niej nocy z po­lany za fak­to­rią ucie­kło stado re­ni­fe­rów. Sfor­so­wały ogro­dze­nie i po­gnały na po­łu­dnie, tak jakby wy­czuły nad­cho­dzące nie­bez­pie­czeń­stwo.

Nikt w fak­to­rii, ani w osa­dach Ewen­ków roz­rzu­co­nych wo­kół Pod­ka­mien­nej Tun­guzki, nie po­tra­fił wy­ja­śnić tych zja­wisk. Lu­dzie czuli się nie­swojo. Zbie­rali się przy ogni­skach, ocze­ku­jąc od star­szy­zny ple­mien­nej otu­chy i za­ra­dze­nia złu, któ­rego na­dej­ście wy­da­wało się nie­uchronne. Nie bra­ko­wało gło­sów, że to kara bo­ska. Ze­msta z nie­bios za to, że au­to­chtoni za­prze­dali się no­wej re­li­gii i car­skiej wła­dzy, wy­pie­ra­jąc się sta­ro­daw­nej wspól­noty, łą­czą­cej ich ze świa­tem Od­nich, Uczi­rum i Ag­dów, bo­gów wła­da­ją­cych przez wieki ży­ciem i du­szami ple­mie­nia[I].

To z tego po­wodu Ak­se­now wy­brał się w tę nie­bez­pieczną i da­leką wy­prawę. I to dla­tego wpa­try­wał się te­raz w ciemną tajgę roz­cią­ga­jącą się po dru­giej stro­nie ko­tliny, wsłu­chu­jąc się w trwożne bi­cie wła­snego serca. Nie mógł po­stą­pić ina­czej. Był sza­ma­nem, łącz­ni­kiem po­mię­dzy tym, co wi­dzialne i tym, co nie­wi­dzialne. Dźwi­gał na so­bie cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści za lu­dzi, któ­rzy mu za­ufali i dla któ­rych był źró­dłem mą­dro­ści.

Po praw­dzie tego ranka Ak­se­now czuł się mały jak ziarnko pia­sku znad brzegu Ka­mien­nej Tun­guzki. Wo­lałby, aby w tej mi­sji za­stą­pił go ktoś inny, no ale nie było ni­kogo ta­kiego. Tylko on mógł do­trzeć do strefy za­ka­za­nej i roz­mó­wić się z bo­gami. Roz­pa­lić święty ogień i wszyst­kimi zmy­słami wy­cze­ki­wać znaku od Od­nich. A po­tem wró­cić do wio­ski i prze­ka­zać swoim bra­ciom na­kazy bo­skich stwór­ców. Tak aby Ewen­ko­wie znowu od­na­leźli spo­kój, zwie­rzęta po­wró­ciły do tun­dry, a re­ni­fery tra­fiły po­now­nie do fak­to­rii Wa­na­wara.

Usiadł w kucki i roz­po­czął przy­go­to­wa­nia do roz­pa­le­nia świę­tego ognia. Ze skó­rza­nego ple­caka wy­cią­gnął sie­kierę, to­tem i krze­siwo. Za­czął roz­glą­dać się za chru­stem, do­okoła le­żało wy­star­cza­jąco dużo wy­schnię­tych ga­łęzi z sy­be­ryj­skich jo­deł i limb. Na­gle do­le­ciał go ja­kiś da­leki głu­chy dźwięk. Pod­niósł głowę ku gó­rze i za­marł jak ska­mie­niały.

Naj­pierw zo­ba­czył, że niebo na­gle po­czer­wie­niało. Prze­ra­żony, spoj­rzał w górę i uj­rzał le­cą­cego „czorta”. To coś miało po­dłużny kształt i dwa wi­doczne na prze­dzie pło­nące punkty. Cią­gnęło za sobą ogon z dymu i ognia.

A po­tem roz­legł się po­tężny huk i sza­man na chwilę stra­cił przy­tom­ność. Kiedy się ock­nął i otwo­rzył oczy, wszystko wo­kół się wa­liło i pa­liło. Czoł­ga­jąc się nie­po­rad­nie po ziemi, zdo­łał wdra­pać się na szczyt po­bli­skiego wzgó­rza. Roz­cią­gał się stąd wi­dok mro­żący krew w ży­łach. Do­piero te­raz do­tarł do niego bez­miar ka­ta­strofy, któ­rej był świad­kiem. Z nie­do­wie­rza­niem wpa­try­wał się w sko­szone po­dmu­chem pnie drzew, które le­żały po­ko­tem, jakby je ktoś pod­ciął u na­sady gi­gan­tyczną kosą. W noz­drza wkrę­cał mu się dziwny za­pach spa­le­ni­zny: me­ta­liczny, odu­rza­jący, taki, ja­kiego ni­gdy wcze­śniej nie do­świad­czył.

Ten wi­dok spra­wił, że Ak­se­now aż krzyk­nął z prze­szy­wa­ją­cego go lęku. Nic te­raz nie sły­szał, z bę­ben­ków usznych spły­wała mu krew. W swoim dłu­gim ży­ciu był świad­kiem wielu rze­czy ta­jem­nych i nie­po­ję­tych, lecz sama przy­roda za­wsze roz­ma­wiała z nim su­ro­wym, lecz zro­zu­mia­łym ję­zy­kiem. Tym ra­zem sta­nął oko w oko z prze­ra­ża­jącą ta­jem­nicą, da­lece wy­kra­cza­jącą poza gra­nice ludz­kiego ro­zu­mie­nia.

Był pe­wien, że to ze­msta nie­bios. To, co wi­dział, nie mo­gło być dzie­łem na­tury, a tym bar­dziej zwy­kłego śmier­tel­nika. Któż miałby taką moc, aby do­pro­wa­dzić do gi­gan­tycz­nej eks­plo­zji, wy­ry­wa­ją­cej z ko­rze­niami stu­let­nie limby? Był prze­świad­czony, że to dzieło Od­nich. To one po­wa­liły las, za­pewne za­raz uj­rzy te po­twory, jak wy­cho­dzą z sza­rej mgły i kro­czą, miaż­dżąc wszystko do­okoła. A w ślad za nimi po­ja­wią się groźne Agdy w po­staci po­tęż­nych pta­ków, zla­tu­ją­cych z pur­pu­ro­wego nieba z pło­mien­nymi oczyma i zie­ją­cych ogniem. Sza­man ze­brał się w so­bie i drżąc jak osika, uklęk­nął.

Mu­siał ucie­kać z tego prze­klę­tego miej­sca, jak naj­da­lej od tego po­go­rze­li­ska i pola śmierci. Ktoś mu­siał ostrzec Ewen­ków, że naj­gor­sze się do­ko­nało. Nie miał pew­no­ści, czego był świad­kiem. A jed­nak czuł, że to po­czą­tek i ko­niec wielu hi­sto­rii, które będą prze­ka­zy­wane przez po­ko­le­nia; na­ro­dziny le­gendy, która prze­trwa stu­le­cia.

Świad­kiem nie­zwy­kłego zja­wi­ska były tego dnia setki lu­dzi. Wszy­scy, choć co cie­kawe, o róż­nych po­rach, za­ob­ser­wo­wali wy­soko po­nad sy­be­ryj­ską tajgą ja­skrawo świe­cący obiekt. Nie mie­ścił się w żad­nym ludz­kim do­świad­cze­niu, prze­miesz­cza­jąc się z nie­praw­do­po­dobną szyb­ko­ścią z po­łu­dnio­wego wschodu na pół­nocny za­chód. Przy­po­mi­nał świe­tli­sty pro­mień, po­zo­sta­wia­jący za sobą smugę dymu i ognia. Wy­da­wało się, że za chwilę ów dziwny obiekt nie­chyb­nie zde­rzy się z zie­mią.

Za­nim to jed­nak na­stą­piło, na nie­bie nad tajgą do­szło do wy­bu­chu. W ułamku se­kundy po­tworny błysk za­lał całą kra­inę ośle­pia­ją­cym bla­skiem. W ciągu na­stęp­nych kilku se­kund fala za­gęsz­czo­nego po­wie­trza ude­rzyła w zie­loną gę­stwinę tajgi. Wszę­dzie gdzie prze­cho­dziła, ła­mała ol­brzy­mie drzewa ni­czym za­pałki, wiele z nich wy­ry­wała z ko­rze­niami. Go­rący błysk o tem­pe­ra­tu­rze wielu ty­sięcy stopni, ni­czym ol­brzymi pro­mien­nik za­pa­lał i zwę­glał każdy su­chy i ła­two­palny przed­miot na prze­strzeni wielu ki­lo­me­trów od miej­sca eks­plo­zji. A po go­rą­cym bły­sku, rów­no­cze­śnie z na­dej­ściem fali ude­rze­nio­wej, na­stą­pił ogłu­sza­jący huk i trwa­jący długo po nim ło­skot, dźwię­kowy efekt wiel­kiego wy­bu­chu.

Do­kładny czas eks­plo­zji za­re­je­stro­wało ob­ser­wa­to­rium me­te­oro­lo­giczne w Ir­kucku. Jego kie­row­nik Ar­kady Wo­zne­sień­ski zo­stał wręcz za­rzu­cony do­nie­sie­niami o „pło­ną­cej aste­ro­idzie”, „świetl­nym słu­pie”, „spa­da­ją­cym słońcu” i trzę­sie­niu ziemi tak sil­nym, że „go­spo­sia popa spa­dła z ławki” (wg re­la­cji agro­noma ze wsi Niżne-Iliń­skoje).

Pi­sali do niego nie tylko my­śliwi, han­dla­rze fu­ter i zwy­kli miesz­kańcy tajgi. Do tej la­winy do­łą­czyły głosy od przy­rod­ni­ków z ca­łej Sy­be­rii. Wszyst­kie do­nie­sie­nia mó­wiły o ogrom­nym, świe­cą­cym cy­ga­rze, cią­gną­cym za sobą war­kocz z ognia i dymu, które nad­le­ciało z po­łu­dnia lub ze wschodu oraz o na­stę­pu­ją­cej po tym se­rii wy­bu­chów. Skru­pu­latny Wo­zne­sień­ski na pod­sta­wie tych da­nych wy­li­czył tra­jek­to­rię lotu obiektu oraz okre­ślił miej­sce eks­plo­zji. Zgod­nie z tymi wy­li­cze­niami epi­cen­trum znaj­do­wało się na pół­noc od Baj­kału, około sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od fak­to­rii Wa­na­wara. A za cud można było uznać fakt, że była to oko­lica pra­wie bez­ludna. W dzi­kiej taj­dze spo­tkać można było je­dy­nie po­je­dyn­cze osady rdzen­nych miesz­kań­ców Sy­be­rii – Ewen­ków.

Wo­zne­sień­skiemu prze­mknęło przez głowę, że gdyby ta­jem­ni­czy obiekt ude­rzył w zie­mię go­dzinę póź­niej, na tra­sie jego prze­lotu mo­głoby się zna­leźć ja­kieś duże ro­syj­skie mia­sto, a już nie daj Boże, Mo­skwa. Mimo ogrom­nej ilo­ści ze­bra­nych da­nych długo wa­hał się, czy zło­żyć ra­port ze swo­ich wy­li­czeń. Osta­tecz­nie, bo­jąc się re­ak­cji swo­ich kon­ser­wa­tyw­nych prze­ło­żo­nych z Mo­skwy, któ­rzy mo­gli uznać to zda­rze­nie za „fa­na­be­rię”, ni­gdy tego nie uczy­nił.

Nad ka­ta­strofą tun­gu­ską na wiele lat za­pa­dła ci­sza.

2.

Sy­be­ria, epi­cen­trum wy­bu­chu w oko­li­cach góry Stoj­ko­wicz, kwie­cień 1927

Aka­de­mik Le­onid Ku­lik po­pra­wił oku­lary na no­sie. Na­stęp­nie po­tarł w za­my­śle­niu szcze­cinę brody – za­wsze tak ro­bił, gdy miał kło­pot z ze­bra­niem my­śli. A te od kilku mie­sięcy były roz­bie­gane i nie­sforne, nie­da­jące się zło­żyć w ja­kąś kla­rowną ca­łość, nie mó­wiąc już o wnio­skach, ja­kich ocze­ki­wali od niego prze­ło­żeni. Roz­my­ślał, sie­dząc na wiel­kim gła­zie na zbo­czu góry Stoj­ko­wicz, która oka­zała się jego prze­kleń­stwem.

A prze­cież nie tak to miało wy­glą­dać. Był uzna­nym mi­ne­ra­lo­giem, przy­rod­ni­kiem i człon­kiem sza­cow­nej ra­dziec­kiej Aka­de­mii Nauk. Wy­słano go tu­taj, na da­leką Sy­be­rię w waż­nej mi­sji. Po­dobno sama Mo­skwa o tym zde­cy­do­wała. Ob­da­rzono go, jako na­ukowca i bol­sze­wika, wiel­kim za­ufa­niem i on, Ku­lik, nie za­mie­rzał tego za­ufa­nia za­wieść.

Od ta­jem­ni­czej eks­plo­zji nad Pod­ka­mienną Tun­guzką mi­nęło dzie­więt­na­ście lat. Tak na­prawdę nie zba­dano tego, co się wtedy wy­da­rzyło. Na prze­szko­dzie sta­nęło kilka pro­za­icz­nych przy­czyn: bez­miar te­ry­to­rialny Ro­sji, po­tem wielka wojna świa­towa, a wresz­cie re­wo­lu­cja bol­sze­wicka. Nikt nie miał głowy do ba­da­nia ka­ta­strofy nad Sy­be­rią.

Nic dziw­nego, że to ta­jem­ni­cze wy­da­rze­nie za­częło ob­ra­stać w le­gendy. Mó­wiono, że na trzy dni przed eks­plo­zją psy wyły, ptaki były nie­spo­kojne, a zwie­rzyna le­śna opusz­czała miej­sce przy­szłej ka­ta­strofy. A pro­ro­cze wi­zje sza­ma­nów miały ura­to­wać wiele osad, które zo­stały w porę ostrze­żone przed zbli­ża­ją­cym się nie­szczę­ściem. Te lu­dowe opo­wie­ści nie miały nic wspól­nego z mark­si­zmem-le­ni­ni­zmem. A w Związku Ra­dziec­kim nie było miej­sca na pa­ra­nor­malne zja­wi­ska.

Aby po­ło­żyć kres tym ir­ra­cjo­nal­nym i bez­pod­staw­nym do­mnie­ma­niom, ra­dziec­kie śro­do­wi­sko aka­de­mic­kie po­sta­no­wiło wy­słać pierw­szą po­ważną eks­pe­dy­cję na­ukową w re­jon Pod­ka­mien­nej Tun­guzki. Kie­row­ni­kiem wy­prawy uczy­niono wła­śnie Ku­lika. Po­sta­wiono przed nim kla­rowne za­da­nie: wy­pra­wić się do tajgi, zba­dać epi­cen­trum wy­bu­chu i na­uką zwal­czyć za­bo­bony. Na czele swo­jej eks­pe­dy­cji do­tarł do tego miej­sca po wie­lo­dnio­wej po­dróży 13 kwiet­nia 1927 roku.

Ku­lik prze­wró­cił kartki no­tesu z za­pi­skami, opra­wio­nego w skórę z re­ni­fera. Za­pi­sy­wał w nim wy­da­rze­nia z każ­dego dnia pracy eks­pe­dy­cji. Ta swo­ista kro­nika, pro­wa­dzona su­chym aka­de­mic­kim ję­zy­kiem, miała być pod­stawą ra­portu, jaki za­mie­rzał zło­żyć w Sali Ko­lum­no­wej Ra­dziec­kiej Aka­de­mii Nauk. To on, Le­onid Ku­lik, miał osta­tecz­nie wy­ja­śnić ta­jem­nicę ka­ta­strofy tun­gu­skiej. Może awan­sują go wtedy na pro­fe­sora? A może gra­tu­la­cje złoży mu sam to­wa­rzysz Sta­lin, kto wie?

Pierw­szego dnia roz­bili obóz w ko­tli­nie u pod­nóża góry Stoj­ko­wicz, oto­czeni przez ty­siące po­wa­lo­nych drzew i ki­lo­me­try tor­fo­wisk. Wy­pili szam­pana przy­wie­zio­nego z Mo­skwy. Wraz z nim świę­to­wało sied­miu ko­le­gów: geo­lo­gów, przy­rod­ni­ków, znaw­ców Sy­be­rii, nie za­bra­kło na­wet my­śli­wego, który miał za­dbać o ich bez­pie­czeń­stwo i pro­wiant ustrze­lony w le­sie. Ta ostroż­ność miała swoje uza­sad­nie­nie. Dzika oko­lica była kró­le­stwem niedź­wie­dzi. Nie da­lej jak mie­siąc przed ich przy­jaz­dem ja­kiś wście­kły dra­pież­nik spu­sto­szył obo­zo­wi­sko Ewen­ków i ra­nił jed­nego z nich.

– To­wa­rzy­sze! – Ku­lik uniósł do góry słoik po musz­tar­dzie wy­peł­niony szam­pa­nem. – Roz­po­czy­namy przy­godę na­szego ży­cia. Zle­cono nam zba­da­nie i wy­ja­śnie­nie jed­nej z naj­więk­szych za­ga­dek współ­cze­snej na­uki. To wielki ho­nor, ale i od­po­wie­dzial­ność. Przed Par­tią, przed ludźmi ra­dziec­kimi, przed Na­uką przez wiel­kie N! I my spro­stamy temu za­da­niu!

– Na zda­ro­wie, za ro­dinu![1]– od­po­wie­dzieli mu współ­to­wa­rzy­sze.

I tyle było do­brego. Każdy ko­lejny dzień, ty­dzień i mie­siąc, przy­no­sił wy­łącz­nie przy­kre nie­spo­dzianki. Ku­lik wma­wiał so­bie: „Tierpi ka­zak, ata­ma­nom bu­diesz”[2], ale nie przy­no­siło to prze­łomu, ani ulgi, nie­stety. Bo jak tu za­cho­wać na­ukową dys­cy­plinę i wiarę w sie­bie, gdy twoje teo­rie i prze­ko­na­nia top­nieją jak śnieg na słońcu?

Mimo wszystko nie pod­da­wał się i trzy­mał fa­son. Wiel­kie od­kry­cia wy­ma­gają ofiar. Czy Sie­mion Cze­lu­skin[3]miał z górki? Albo Wła­di­mir Ko­ma­row[4]? I czy jemu sa­memu ktoś obie­cy­wał, że bę­dzie ła­two? Miał prze­cież świa­do­mość tru­dów tej wy­prawy. Znał Sy­be­rię, by­wał na niej wie­lo­krot­nie.

Poza tym przy­je­chał nad Pod­ka­mienną Tun­guzkę, jak mnie­mał, do­brze przy­go­to­wany. Prze­stu­dio­wał wcze­śniej wszyst­kie do­stępne re­la­cje świad­ków ka­ta­strofy. A było ich nie­mało, bo w do­ku­men­ta­cji wid­niały do­nie­sie­nia od aż dzie­wię­ciu­set dwu­dzie­stu świad­ków. Do­tarł do rę­ko­pisu ra­portu Wo­zne­sień­skiego, który ni­gdy nie tra­fił do Mo­skwy. Wie­dział, że nad Pod­ka­mienną Tun­guzką do­szło do ogrom­nego wy­bu­chu, który zde­wa­sto­wał drzewa na ob­sza­rze dwóch i pół ty­siąca ki­lo­me­trów i był sły­szalny w pro­mie­niu ty­siąca ki­lo­me­trów.

Nie­zwy­kle silny wstrząs za­re­je­stro­wały wów­czas sej­smo­grafy na ca­łej Ziemi, a w wielu eu­ro­pej­skich mia­stach za­ob­ser­wo­wano zja­wi­sko „bia­łej nocy”. Ude­rze­nie było tak silne, że ów­cze­sne ro­syj­skie ma­gne­to­me­try po­ka­zy­wały w jego re­jo­nie drugi bie­gun pół­nocny. Ku­lik prze­śle­dził też wska­za­nia sta­cji sej­smo­gra­ficz­nych na Sy­be­rii, zwłasz­cza tej z Ir­kucka.

Każdy z tych fak­tów pod­da­wał cier­pli­wej i ra­cjo­nal­nej ana­li­zie. Osta­tecz­nie był na­ukow­cem, znał się na swoim fa­chu. I na ko­niec, po ca­łej tej kwe­ren­dzie, wy­ro­bił so­bie oparte na moc­nych pod­sta­wach prze­ko­na­nie. Był pe­wien, że wy­ja­śnił za­gadkę i do­ciekł prawdy: na Sy­be­rii spadł gi­gan­tyczny me­te­oryt, zbu­do­wany z że­laza i ni­klu. Taka ko­smiczna tor­peda wiel­ko­ści wie­żowca, szy­bu­jąca pro­sto z nieba. Uznał, że teo­rie o prze­lo­cie ko­mety, wy­bu­chu pod­ziem­nego me­tanu czy eks­pe­ry­men­cie Te­sli[5]można wło­żyć mię­dzy bajki. Trzeba było tylko tę hi­po­tezę udo­wod­nić. Był na to tylko je­den spo­sób: na­le­żało zlo­ka­li­zo­wać odłamki me­te­orytu, pod­dać je ana­li­zie geo­lo­gicz­nej i mi­kro­sko­po­wej oraz od­na­leźć w nich pier­wiastki cha­rak­te­ry­styczne dla me­te­ory­tów. Tylko tyle i aż tyle.

Przez ko­lejne ty­go­dnie i mie­siące prze­cze­sy­wali oko­lice epi­cen­trum wy­bu­chu. Te­ren nie był przy­ja­zny. Cią­gnące się ki­lo­me­trami mo­czary i roje ko­ma­rów nie uła­twiały po­szu­ki­wań. Mieli przed sobą wielką ko­tlinę po­krytą po­wa­lo­nymi i osmo­lo­nymi drze­wami. Uło­żone były pro­mie­ni­ście, ale w sa­mym epi­cen­trum ster­czała grupa pni, odar­tych z ga­łęzi. Wszę­dzie wo­kół te­ren usiany był ma­łymi i płyt­kimi oczkami wod­nymi o śred­nicy od jed­nego do pięć­dzie­się­ciu me­trów. Wszystko wska­zy­wało na to, że są to kra­tery wy­żło­bione przez deszcz me­te­ory­tów, po­wstałe po roz­pa­dzie jed­nego więk­szego obiektu, który eks­plo­do­wał nad zie­mią. Na­ukowcy wę­dro­wali przez bez­kre­sne tor­fo­wi­ska, bro­dzili po pas w mo­kra­dłach, nur­ko­wali w oczkach wod­nych, prze­ko­py­wali spa­loną zie­mię i prze­su­wali setki zwa­lo­nych drzew. Po­dzie­lili geo­de­zyj­nie te­ren wo­kół góry Stoj­ko­wicz na kwa­draty, od naj­le­piej ro­ku­ją­cych po po­ło­żone na obrze­żach.

Nie­stety, na po­moc Ewen­ków mo­gli li­czyć w ogra­ni­czo­nym za­kre­sie. Ku­lik pró­bo­wał na nich wpły­nąć prośbą i groźbą, ale bez­sku­tecz­nie. Tu­bylcy do­star­czali im skóry, ja­gody i grzyby, pro­wa­dzili ich jako prze­wod­nicy w głąb tajgi so­bie tylko zna­nymi przej­ściami, ale tylko do gra­nicy strefy za­ka­za­nej. Te­ren poza nią był dla nich sa­crum, zie­mią bo­gów, któ­rzy już raz, przed dzie­więt­na­stu laty dali wy­raz swo­jemu nie­za­do­wo­le­niu i ze­słali na zie­mię ogni­sty pro­mień. Nikt z tu­byl­ców nie chciał ry­zy­ko­wać ich po­now­nego gniewu. Ku­lik zży­mał się i wście­kał na te gu­sła, ale nic nie wskó­rał.

Byli więc ska­zani na sie­bie. Co­dzien­nie ryli jak krety, wal­cząc z upa­łami w dzień i chło­dami w nocy, opę­dza­jąc się od in­sek­tów nie­ubła­ga­nie wże­ra­ją­cych się w każde nie­osło­nięte miej­sce na ciele oraz przed chma­rami ogrom­nych, krwio­żer­czych ko­ma­rów, które były kosz­ma­rem tej bez­lud­nej kra­iny.

Wszystko na nic.

Każ­dego ranka przy po­ran­nym czaju, pod­grze­wa­nym na spi­ry­tu­so­wej ma­szynce, Ku­lik wcie­rał w sie­bie mik­stury z łoju i tłusz­czu re­ni­fe­rów, na­byte od Ewen­ków, które miały ich chro­nić przed owa­dami. Zja­dał na­prędce śnia­da­nie, pajdę czar­nego chleba ze smal­cem i ru­szał na sta­no­wi­sko w ko­tli­nie. Po dro­dze mo­dlił się o prze­łom w po­szu­ki­wa­niach.

A po­tem po cięż­kim dniu wra­cał do obo­zo­wi­ska i kładł się na pry­czę z po­czu­ciem za­wodu i po­rażki. Cza­sami, tak jak tego dnia, wdra­py­wał się na zbo­cze góry, z dala od co­raz cięż­szych spoj­rzeń to­wa­rzy­szy. Ślę­czał tu nad no­tat­kami, pró­bu­jąc zna­leźć wy­tłu­ma­cze­nie drę­czą­cego ich fa­tum i od­po­wiedź na py­ta­nie, dla­czego zna­le­zi­ska w na­tu­rze nie po­twier­dzają jego, słusz­nej prze­cież, na­uko­wej teo­rii. Aby nie pod­dać się znie­chę­ce­niu, wy­peł­niał no­tes dzie­siąt­kami fak­to­gra­ficz­nych za­pi­sków, po­mia­rów i zdjęć, do­ku­men­tu­ją­cych znisz­cze­nia w ko­tli­nie.

Wszystko to nie mo­gło przy­kryć oczy­wi­stego faktu: ni­g­dzie nie zna­leźli na­wet ka­wałka me­te­orytu. Na­wet naj­mniej­szego, ta­kiego cen­ty­me­tro­wego dro­bia­zgu ze śla­dami ko­smicz­nego ipe­rytu, który mógłby za­brać do Mo­skwy i po­ka­zać sza­cow­nym aka­de­mi­kom.

– Oto do­wód, to­wa­rzy­sze – po­wie­działby. – Frag­ment me­te­orytu, który omal nie znisz­czył Sy­be­rii, a może ca­łej Ro­sji. Taka dro­bina, ale w na­uce wiel­kość nie ma zna­cze­nia, prawda?

Przez ja­kiś czas miał jesz­cze na­dzieję, że po pro­stu nie mają szczę­ścia, szu­kają nie tam, gdzie trzeba. Ale i ta na­dzieja oka­zała się płonna. Bo­wiem przy­wie­zione przez eks­pe­dy­cję urzą­dze­nia po­mia­rowe także nie wy­kryły śla­dów ma­gne­tycz­nych mi­ne­ra­łów ani w ziemi, ani w wo­dzie. Przy­pusz­cze­nie, że nad Sy­be­rią eks­plo­do­wał obiekt z ko­smosu, zło­żony z ni­klu i że­laza, za­częło się chwiać, a po­tem ru­nęło jak drzewa w ko­tli­nie. Trzeba było za­ci­snąć zęby i wra­cać. Ostatni te­le­gram z Aka­de­mii nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń. Koń­czyły się środki i kre­dyt za­ufa­nia, ja­kim ob­da­rzono go na po­czątku wy­prawy. Wo­lał sam zre­zy­gno­wać, niż ocze­ki­wać od­wo­ła­nia.

Za­mknął z trza­skiem no­tes. Nie wie­dział, co go czeka po po­wro­cie. Bol­sze­wicy nie lu­bią prze­gra­nych. Aka­de­mik Ku­lik nie mógł wtedy wie­dzieć, że był bli­żej roz­wią­za­nia za­gadki, niż mógł przy­pusz­czać. Przy­szłość za­wsze jest jed­nak nie­od­gad­nioną kartą.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY KOŃ­COWE

[I] Ofi­cjal­nie, jako pod­dani cara ro­syj­skiego, Ewen­ko­wie byli chrze­ści­ja­nami wy­zna­nia pra­wo­sław­nego. Du­cho­wień­stwo za­bie­gało więc, by wy­peł­niali wszyst­kie na­kazy ob­rządku, chrzcili swoje dzieci i po­zna­wali pod­stawy re­li­gii. Jed­nakże o wiele bar­dziej niż Boga i świę­tych Ewen­ko­wie bali się swo­ich bóstw i du­chów za­miesz­ku­ją­cych, we­dług ich daw­nych wie­rzeń, niebo i zie­mię. Żyli wśród nich jesz­cze sza­mani, swo­jego ro­dzaju po­śred­nicy po­mię­dzy ludźmi a świa­tem du­chów. We­dług ich kon­cep­cji miej­sce, w któ­rym groźny bóg Agdy wśród gro­mów, dymu i pło­mieni zstą­pił do tajgi, było ob­ja­wione sza­ma­nom. Ci z ko­lei na­ło­żyli na to strasz­liwe miej­sce swo­jego ro­dzaju klą­twę. Ewen­ko­wie pod groźbą naj­cięż­szych kar nie mo­gli prze­kra­czać gra­nic za­ka­za­nej strefy.
[1]Na zdro­wie, za oj­czy­znę – tłum. z jęz. ro­syj­skiego.
[2]Cier­pli­wo­ści Ko­zaku, ata­ma­nem zo­sta­niesz – ro­syj­skie przy­sło­wie lu­dowe.
[3] Sie­mion Iwa­no­wicz Cze­lu­skin (1700–1764) – słynny ro­syj­ski po­lar­nik, ofi­cer ma­ry­narki. Brał udział w do­wo­dzo­nej przez Vi­tusa Be­ringa dru­giej wy­pra­wie na Kam­czatkę, zna­nej jako Wielka Eks­pe­dy­cja Pół­nocna. W 1742 roku do­tarł do naj­da­lej na pół­noc wy­su­nię­tego cy­pla Azji. Na­zwał go Przy­ląd­kiem Pół­nocno-Wschod­nim.
[4] Wła­di­mir Le­on­tje­wicz Ko­ma­row (1869–1945) – ro­syj­ski bo­ta­nik, geo­graf i po­dróż­nik, Bo­ha­ter Pracy So­cja­li­stycz­nej. Brał udział w wielu eks­pe­dy­cjach na­uko­wych – m.in. na Da­leki Wschód, gdzie zbie­rał ko­lek­cje miej­sco­wej flory i od­krył dzie­siątki nie­zna­nych na­uce ga­tun­ków ro­ślin.
[5] Jedna z teo­rii tłu­ma­czą­cych wy­buch nad Sy­be­rią. Zgod­nie z nią miał to być efekt eks­pe­ry­mentu prze­pro­wa­dzo­nego przez ge­nial­nego wy­na­lazcę – twórcę bez­prze­wo­do­wego sys­temu prze­syłu ener­gii elek­trycz­nej.