Tajemne bractwo pana Benedykta, tom 1 - Trenton Lee Stewart - ebook

Tajemne bractwo pana Benedykta, tom 1 ebook

Trenton Lee Stewart

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Intrygująca, zabawna i przerażająca, a zarazem wartościowa, mądra i dyskretnie przekazująca ciekawe informacje powieść dla dzieci, z rodzaju tych, które czyta się pod kołdrą przy świetle latarki, aż do ostatniej strony. Wszystko zaczyna się od tajemniczego ogłoszenia w gazecie: Czy jesteś utalentowanym dzieckiem szukającym nowych możliwości? Zaciekawia ono Reyniego, który ma 11 lat, wychowuje się w sierocińcu i jest niezwykle uzdolniony. Reynie decyduje się poddać tajemniczym sprawdzianom wiedzy, a w trakcie egzaminu poznaje dwójkę równie utalentowanych jak on dzieci: Sticky’ego i Kate,. Wszyscy trafiają do wielkiego kamiennego domu podobnego do zamku, gdzie czeka na nich autor ogłoszenia, pan Benedykt. Tam też dołącza do grupy malutka Constance. Dzieci dowiadują się, że ich zadaniem będzie powstrzymanie bardzo złego człowieka, który wynalazł urządzenie do kontrolowania ludzkich umysłów. W tym celu wyruszają do prowadzonej przez niego szkoły. Zostają do niej przyjęte i nadchodzi dla nich czas wielkich wyzwań, nadzwyczaj trudnych prób, podczas których sprawdzone zostaną nie tylko zdolności umysłowe, ale i charaktery. Czy przyjaźń pomoże im zdać najtrudniejszy ze wszystkich test?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 448

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



SPIS TRE­ŚCI

Ołówki, gumki i dyskwalifikacja

Wiadra i okulary

Strzałki i kwadraty

Kłopoty z dziećmi albo dlaczego są potrzebne

Nadawca i wiadomości

Mężczyźni w labiryncie

Szyfry i historie

To, co nadejdzie

Wiele hałasu o nazwę

Wyspa Antsiomas

Pułapki i nonsens

Strzeżcie się Zodiaka

Nauczka

Ludzie i miejsca, których należy unikać

Logiczne wnioski i błędne obliczenia

Zatrute jabłka, trujące robaczki

Zaskakująca sugestia

Kartkówki i zaproszenia

Wszystko tak, jak być powinno

Rodziny stracone i odzyskane

Taktyczny ośmioktus

Na gorącym uczynku

Poczekalnia

Kary i awanse

Pół zagadki

Szeptacz

Sezamie, otwórz się

Trening czyni mistrza

Poznaj wroga swego

Lekcja szachów

Mysz w przepuście

Poświęcenia, fart i coś na kształt planu

Złe wieści i złe wieści

Odkrycie Tyczki

Wielka Maszyna Pogodowa Kate

Upadki i powstania

Najlepsze lekarstwo

Ucieczki i powroty

Tyle wyjść co wejść

Podziękowania

Słowo od tłumaczki i słowniczek

Ołówki, gumki i dyskwalifikacja

W mieście Stonetown, niedaleko portu, Reynie Muldoon przygotowywał się do ważnego testu. To był drugi test tego dnia – pierwszy odbył się w biurze na drugim końcu miasta. Po jego zakończeniu powiedziano chłopcu, aby udał się do Piętrowca na Trzeciej Ulicy. Miał wziąć ze sobą tylko jeden ołówek oraz jedną gumkę i stawić się najpóźniej o trzynastej. Gdyby nie stawił się punktualnie, wziął dwa ołówki, zapomniał gumki albo w jakikolwiek inny sposób nie zastosował się do instrukcji, zostałby zdyskwalifikowany i koniec. Reynie bardzo chciał podejść do testu, więc dokładnie przestrzegał zaleceń. Co ciekawe, nie dostał ich więcej. Nie dano mu wskazówek, jak dotrzeć do Piętrowca, więc musiał zapytać o drogę na najbliższym przystanku autobusowym, zdobyć rozkład od nieuczciwego kierowcy, który próbował wyciągnąć od niego pieniądze, i przejść kilka przecznic, żeby złapać autobus na Trzecią Ulicę. Żadna z tych czynności nie sprawiła mu kłopotu. Choć Reynie Muldoon miał dopiero jedenaście lat, często radził sobie sam.

W oddali dzwon kościelny wybił dwunastą trzydzieści. Reyniemu zostało jeszcze trochę czasu. Kiedy w południe spróbował otworzyć drzwi, były zamknięte. Kupił sobie kanapkę w budce z jedzeniem i usiadł na ławce. „W wysokim budynku w dzielnicy biurowej na pewno znajduje się dużo biur” – pomyślał. Zamknięte drzwi w południe wydały mu się trochę dziwne. Ale z drugiej strony, co nie wydawało się dziwne w całej tej sytuacji?

Zaczęło się od ogłoszenia. Kilka dni wcześniej Reynie czytał gazetę przy śniadaniu w sierocińcu Stonetown na spółkę ze swoją nauczycielką, panią Perumal. Ponieważ Reynie sam przerobił wszystkie podręczniki, nawet te dla licealistów, dyrektor sierocińca przydzielił mu prywatną nauczycielkę, z którą chłopiec spędzał czas, kiedy inni chodzili na lekcje. Pani Perumal też nie do końca wiedziała, co z nim robić, ale była inteligentna i miała dobre serce. Tych dwoje polubiło wspólne czytanie gazety przy śniadaniu i herbacie.

Tego ranka w gazecie widniały typowe nagłówki, w większości poświęcone tak zwanemu Kryzysowi. „Sprawy dramatycznie wymknęły się spod kontroli” – pisano – „szkolnictwo, budżet, zanieczyszczenia, przestępczość, pogoda…”. Właściwie w każdej sferze panował totalny chaos i wszyscy mieszkańcy domagali się poważnej – nie, drastycznej! – poprawy w rządzie. „Żądamy natychmiastowej zmiany”, głosiły (wiszące od dawna) slogany na billboardach w całym mieście. Choć Reynie rzadko oglądał telewizję, wiedział, że Kryzys od lat stanowi główny temat wiadomości. Naturalnie gdy Reynie i pani Perumal się poznali, przeprowadzili dogłębną dyskusję o Kryzysie, jednak wkrótce odkryli, że zgadzają się w kwestiach politycznych, więc znudzeni postanowili porzucić te debaty. Od tego czasu rozmawiali o innych sprawach, takich, które każdego dnia się zmieniały, a potem dla zabawy czytali ogłoszenia. Właśnie tak było tego ranka, kiedy życie Reyniego obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Życzysz sobie więcej miodu do herbaty? – zapytała pani Perumal po tamilsku, gdyż uczyła Reyniego tego języka. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, że oczywiście życzy sobie więcej miodu, pani Perumal zauważyła ogłoszenie i zawołała: – Spójrz, może to coś dla ciebie?

Pani Perumal siedziała naprzeciwko niego, ale Reynie nie miał kłopotu z czytaniem do góry nogami. Prędko przeczesał wzrokiem wytłuszczone litery: jesteś utalentowanym dzieckiem szukającym wyjątkowych możliwości? „Dziwne” – pomyślał. Ogłoszenie zostało zaadresowane bezpośrednio do dzieci, nie do rodziców. Reynie nigdy nie poznał swoich rodziców, którzy zginęli, gdy był mały, więc taki zwrot mu odpowiadał. Jednak i tak uważał, że to dziwne. W końcu ile dzieci czyta gazety? Reynie czytał, ale zawsze pozostawał w tym samotny, zawsze uważany za dziwaka. Gdyby nie pani Perumal, może przestałby to robić, aby uniknąć zaczepek.– Sądzę, że tak – odparł Reynie – jeśli uważa pani, że bym się nadawał.

Pani Perumal skarciła go wzrokiem.

– Nie pogrywaj ze mną, mój drogi. Jeśli nie jesteś najbardziej utalentowanym dzieckiem, jakie w życiu poznałam, to nie nazywam się Perumal.

W ogłoszeniu podano kilka terminów testu na najbliższy weekend. Zaplanowali, że Reynie podejdzie do pierwszego z brzegu. Niestety w sobotę matka pani Perumal się rozchorowała i nauczycielka nie mogła go zabrać. Reynie poczuł się zawiedziony, nie tylko z powodu opóźnienia. Liczył na towarzystwo pani Perumal – jej śmiech, jej miny, jej historie (często opowiadane po tamilsku) o dzieciństwie w Indiach, a nawet sporadyczne westchnięcia, na które pozwalała sobie, gdy myślała, że on nie słyszy. Były to łagodne i melodyjne westchnięcia i mimo melancholijnego wydźwięku Reynie je uwielbiał. Pani Perumal wzdychała, kiedy smuciła się nad jego losem. Zdawał sobie z tego sprawę. Trapiło ją to, że inne dzieci mu dokuczały, i to, że stracił rodziców, a Reynie nie chciał, by się o niego martwiła, choć cieszyło go, że jej na nim zależy. Tylko jej jednej – nie licząc Maurycego, tutejszego kota, z którym Reynie spędzał dni w czytelni, ale jemu zależało tylko na głaskaniu. Pomijając chęć podejścia do tego wyjątkowego testu, Reynie po prostu tęsknił za panią Perumal.

Uradował się więc, kiedy wieczorem pan Rutger, dyrektor sierocińca, poinformował go, iż stan matki pani Perumal znacznie się polepszył. Reynie znów siedział w czytelni, jedynym miejscu w sierocińcu, które zapewniało mu samotność – nikt inny się tam nie zapuszczał – i spokój od prześladowców. Podczas kolacji starszy chłopak, Vic Morgeroff, dokuczał Reyniemu za określenie książki mianem „fascynującej”. Oprawca uznał to słowo za zbyt wymyślne. Niedługo pozostali do niego dołączyli, śmiali się i szyderczym tonem powtarzali „fascynująca”, aż w końcu Reynie podziękował za kolację, odszedł od stołu i, nie zjadłszy deseru, schował się w czytelni.

– Tak, czuje się o wiele, wiele lepiej – zapewnił go pan Rutger z buzią pełną sernika. Był szczupłym mężczyzną o szczupłej twarzy, która znacznie zaokrąglała się w okolicach policzków, kiedy przeżuwał. – Pani Perumal przed chwilą dzwoniła. Chciała rozmawiać z tobą, ale wyszedłeś z jadalni, a byłem w połowie kolacji, więc przyjąłem wiadomość za ciebie.

– Dziękuję – powiedział Reynie z mieszanką ulgi i rozczarowania. Z deserów najbardziej lubił właśnie sernik. – Bardzo się cieszę.

– Dokładnie tak, zdrowie to podstawa. Nie ma nic ważniejszego. Każdy powinien je mieć – stwierdził pan Rutger, lecz w tym momencie przerwał przeżuwanie, a na jego twarz wpłynął zmartwiony grymas, jakby dyrektor bał się, że zjada robaka. Wreszcie przełknął, strzepnął okruszki z kamizelki i dodał: – Ale widzisz, chłopcze, pani Perumal wspomniała o jakimś teście. „Wyjątkowe możliwości”, takich słów użyła. O co tu chodzi? Nie o szkołę dla zaawansowanych, prawda?

Już to przerabiali. Reynie nieustannie prosił pana Rutgera, by pozwolił mu złożyć podanie do innej szkoły, ale dyrektor upierał się, że chłopcu o będzie o wiele lepiej tutaj, z prywatną nauczycielką, niż w szkole dla zaawansowanych.

„Tutaj jesteś ustawiony” – powtarzał zawsze, na co chłopiec w myślach zawsze odpowiadał: „Tutaj jestem samotny”. Jednak ostatecznie pan Rutger postawił na swoim i zatrudnił panią Perumal. To okazało się błogosławieństwem. Reynie nigdy nie powiedziałby złego słowa na swoją nauczycielkę. Mimo to zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie w szkole, w której pozostali uczniowie nie uważają go za dziwaka.

– Nie wiem, proszę pana – powiedział w końcu. Radość przeszła w smutek. Żałował, że pani Perumal wspomniała o teście, choć oczywiście musiała czuć się zobowiązana. – Chcieliśmy tylko to sprawdzić.

Pan Rutger się zastanowił.

– Hmm, sprawdzenie nikomu nie zaszkodzi. Sam chciałbym wiedzieć. Właściwie to może napiszesz wypracowanie, jak wrócisz? Powiedzmy na dziesięć stron? Bez pośpiechu, możesz oddać je jutro wieczorem.

– Jutro wieczorem? – powtórzył Reynie. – To znaczy, że pan się zgadza?

– Nie mówiłem ci? – zdziwił się pan Rutger. – Pani Perumal przyjdzie po ciebie z samego rana. – Wyjął haftowaną chusteczkę i z wielką zawziętością wydmuchał nos. – A teraz, mój chłopcze,zostawię cię z książkami. To zakurzone pomieszczenie męczy moje zatoki. Bądź tak dobry i pozmiataj półki, zanim wyjdziesz.

Po tych wieściach Reynie nie mógł się skupić na czytaniu. Chwilę pomachał miotełką, a następnie pomaszerował prosto do łóżka, jakby to miało przyspieszyć poranek. Tymczasem noc tylko się wydłużyła, bo chłopiec był zbyt podekscytowany i zdenerwowany, żeby zasnąć. Wciąż rozmyślał o „wyjątkowych możliwościach”. Skakałby z radości nawet na zwyczajne możliwości, a co dopiero na wyjątkowe.

Tuż przed świtem cicho wstał, wyszykował się po ciemku, żeby nie obudzić współlokatorów (którzy często fukali na niego za czytanie po nocach, nawet gdy po kołdrą korzystał z długopisu z lampką) i pospieszył na dół, do kuchni. Pani Perumal już na niego czekała. Też była zbyt podekscytowana, żeby zasnąć, więc przyszła wcześniej. Czajnik zaświszczał na kuchence, a odwrócona plecami pani Perumal stawiała na stole spodeczki i filiżanki.

– Dzień dobry, pani Perumal – przywitał się zachrypniętym głosem. Odchrząknął. – Cieszę się, że pani matka czuje się lepiej.

– Dziękuję, Reynie. Mógłbyś… – Obróciła się i na niego spojrzała. – Obawiam się, że nie zrobisz dobrego wrażenia w takim stroju. Nie nosi się spodni w prążki do koszuli w kratę, Reynie. Poza tym te ubrania na pewno należą do jednego z twoich współlokatorów, są co najmniej o rozmiar za duże. A do tego jedną skarpetkę masz niebieską, a drugą fioletową!

Zdziwiony popatrzył na swój strój. Ze wszystkich chłopców to Reynie najmniej zwracał na siebie uwagę – cechowały go przeciętny wzrost, przeciętna blada cera, przeciętnej długości brązowe włosy i przeciętne ubrania. Jednak tego ranka na pewno wyróżniłby się w tłumie, o ile nie byłby to tłum klaunów. Uśmiechnął się szeroko do nauczycielki i powiedział:

– Ubrałem się tak na szczęście.

– Na szczęście nie będziesz potrzebował szczęścia. – Pani Perumal podniosła czajnik. – A teraz proszę, idź się przebrać, i tym razem włącz światło, żeby szczęście dopisało ci przy wyborze stroju. Marudzeniem współlokatorów się nie przejmuj.

Kiedy Reynie wrócił, pani Perumal oznajmiła, że ma sprawę do załatwienia na mieście. Będzie musiała wybrać się na zakupy, ponieważ lekarze przepisali jej matce nowe leki i specjalną dietę. Ustalili, że zawiezie Reyniego na test, a potem go odbierze. Po lekkim śniadaniu – oboje zjedli tylko tosty – lecz wciąż na długo zanim obudziła się cała reszta, przemierzyli śpiące miasto i zaparkowali pod biurowcem przy zatoce Stonetown. Przed wejściem ustawiły się dzieci, wszystkie pod opieką rodziców, wszystkie wiercące się z nerwów.

Reynie zdziwił się, gdy pani Perumal zaczęła wysiadać z samochodu.

– Myślałem, że tylko mnie pani podrzuca.

– Chyba nie przypuszczałeś, że zostawię cię tutaj bez przeprowadzenia śledztwa? W ogłoszeniu nie podali nawet numeru telefonu. To trochę dziwne, nie sądzisz?

Reynie stanął na końcu kolejki, a pani Perumal weszła do środka, żeby porozmawiać z organizatorami. Długość kolejki kazała mu się zastanowić, ile wyjątkowych możliwości mają do zaoferowania. Może tylko kilka i wszystkie zostaną rozdane, zanim w ogóle dotrze do drzwi. Coraz bardziej się niepokoił, ale przyjazny mężczyzna z przodu zerknął na niego i powiedział:

– Nie martw się, synu, nie musisz długo czekać. Wszystkie dzieci wejdą do środka razem za kilka minut. Ogłosili to tuż przed twoim przyjazdem.

Reynie podziękował nieznajomemu. Zauważył, że gremium rodziców na niego łypnęło – widocznie nie przemawiała do nich idea przyjaznego traktowania konkurencji. Zawstydzony mężczyzna odwrócił się od Reyniego i zamilkł.

– Doskonale – oceniła pani Perumal po powrocie. – Wszystko ustalone. Możesz zadzwonić do mnie z ich telefonu, kiedy skończysz test. Tu masz mój numer. Jeśli do tego czasu się nie zjawię, wezwij taksówkę, a pan Rutger zapłaci. Zdasz mi szczegółową relację po południu.

– Dziękuję pani za wszystko – powiedział chłopiec, ściskając jej dłoń.

– Och, Reynie, głuptasie, nie dziękuj mi – broniła się pani Perumal. Ku zdziwieniu Reyniego, po jej policzkach spłynęły łzy. – Nie ma za co. A teraz przytul swoją biedną nauczycielkę. Spodziewam się, że po tym teście nie będziesz już potrzebował moich usług.

– Jeszcze nawet go nie zdałem!

– Nie bądź niemądry – przykazała, a kiedy już go wyściskała, osuszyła oczy chusteczką, zdecydowanym krokiem pomaszerowała do auta i odjechała w tym samym momencie, w którym dzieci zostały wpuszczone do budynku.

To był osobliwy test. Pierwszej części Reynie się spodziewał – jedno czy dwa zadania na ośmiokąty i sześciokąty, kolejne na buszle i kilogramy i jeszcze jedno na obliczenie, ile czasu musi minąć, zanim zderzą się dwa pędzące pociągi. To ostatnie Reynie rozwiązał ze zmarszczeniem brwi, dopisując na marginesie, że skoro dwa pociągi zmierzają w swoją stronę po pustych torach, maszyniści prawdopodobnie zorientują się, że nadchodzi katastrofa, i wcisną hamulce, tym samym unikając kolizji.

Reynie błyskawicznie rozwiązał zadania, a potem przeszedł do drugiej części. Pierwsze pytanie brzmiało: „Czy lubisz oglądać telewizję?”.

Tego zdecydowanie się nie spodziewał. Pytali go wyłącznie o preferencje. Oczywiście, że lubi oglądać telewizję – wszyscy lubią. Już chciał wpisać odpowiedź, ale nagle się zawahał. Czy naprawdę lubi oglądać telewizję? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie. „Naprawdę jestem dziwny” – pomyślał rozczarowany. Mimo to odpowiedział szczerze: NIE.

Drugie: „Czy lubisz słuchać radia?”. Ponownie Reynie zdał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do wszystkich nie lubi słuchać radia. Z rosnącym poczuciem osamotnienia odpowiedział: NIE.

Trzecie, na szczęście mniej emocjonalne: „Co jest nie tak z tym stwierdzeniem?”. Zabawne – zaśmiał się, a kiedy zapisał odpowiedź, trochę mu ulżyło. „Nie jest stwierdzeniem, tylko pytaniem”.

Na następnej stronie znalazł zdjęcie szachownicy. Wszystkie figury stały w pozycji wyjściowej, tylko czarny pion ruszył się o dwa pola. Pytanie brzmiało: „Czy zgodnie z zasadami szachów taka pozycja jest możliwa?”. Reynie uważnie przestudiował szachownicę, podrapał się po głowie i odpowiedział: TAK.

Po kilku stronach pytań, na które w swojej ocenie odpowiedział poprawnie, dotarł do ostatniego: „Czy jesteś odważny/odważna?”. Już same te słowa sprawiły, że jego serce przyspieszyło. Czy był odważny? Nikt nigdy nie wymagał od niego odwagi, więc skąd mógł wiedzieć? Pani Perumal powiedziałaby, że tak: podkreśliłaby jego pozytywne nastawienie mimo poczucia samotności, cierpliwe znoszenie szykanowania ze strony innych dzieci i nieustającą chęć podejmowania wyzwań. Lecz to dowodziło jedynie, że jest pogodny, uprzejmy i często się nudzi. Czy naprawdę pokazywało, że jest odważny? Uznał, że nie. Wreszcie się poddał i napisał: „Mam nadzieję”.

Odłożył ołówek i się rozejrzał. Większość dzieci również kończyła. Koordynatorka, szczupła kobieta w musztardowożółtej garsonce, głośno jedząca jabłko, uważnie pilnowała, czy nie ściągają. Miała żółtawą cerę, krótkie rude włosy i sztywną postawę. Przypominała Reyniemu wielki chodzący ołówek.

– Ołówki! – zawołała nagle, jakby czytała mu w myślach.

Dzieci aż podskoczyły.

– Odłóżcie ołówki – powtórzyła. – Test dobiegł końca.

– Ale ja nie skończyłem! – zawołał jeden chłopak. – To niesprawiedliwe!

– Potrzebuję więcej czasu! – lamentował drugi.

Kobieta zmrużyła oczy.

– Przykro mi, ale test dobiegł końca. Proszę, podajcie swoje testy do przodu i zostańcie na miejscach. Za chwilę was ocenimy. Nie martwcie się, to nie zajmie dużo czasu.

W szumie kartek Reynie usłyszał, jak chłopak za nim prycha i rzuca do sąsiada:

– Jeśli nie potrafili dokończyć takiego testu, nie powinni byli tu przychodzić. Na przykład to pytanie z szachami. Kto by coś takiego przeoczył?

Sąsiad, tak samo zadowolony z siebie, zgodził się z przedmówcą:

– Próbowali nas podejść. Piony mogą ruszać się tylko o jedno pole, więc to jasne, że ta pozycja była niemożliwa. Na pewno jakieś głupie dzieciaki tego nie wiedziały.

– Ha! Masz szczęście, że nie popełniłeś błędu. Piony mogą ruszać się o dwa pola przy pierwszym ruchu, ale tu liczba pól nie ma znaczenia. Nie wiesz, że biały zawsze zaczyna? Czarny pion nie mógł w ogóle zrobić ruchu! To banalne. Tylko bałwan by o tym zapomniał.

– Nazywasz mnie bałwanem? – oburzył się sąsiad.

– Ej, wy tam! – zdenerwowała się Pani Ołówek. – Nie rozmawiać!

Reynie nagle się zestresował. Czy to możliwe, że odpowiedział źle na to pytanie? A na pozostałe? Oprócz tych dziwnych o telewizję i odwagę wszystkie wydały mu się łatwe, ale może był takim dziwakiem, że nic nie zrozumiał? Pokręcił głową. Jeśli chciał udowodnić swoją odwagę, musiał przestać się martwić. Jeżeli będzie musiał wrócić do dawnego życia w sierocińcu, przynajmniej zostanie z panią Perumal. Co za różnica, czy odstaje od rówieśników? Każdemu czasem dokuczają – przynajmniej w tym aspekcie nie ustępował innym.

Reynie to sobie wmawiał, ale stres nie ustępował.

Kiedy Pani Ołówek zebrała wszystkie testy, wyszła z pomieszczenia, zostawiając dzieci, które obgryzały paznokcie i gapiły się na zegar. Wróciła po zaledwie kilku minutach i ogłosiła:

– Teraz przeczytam imiona i nazwiska dzieci, które przeszły do drugiego etapu.

Podniosły się szepty. Drugi etap? W ogłoszeniu nie wspomniano o drugim etapie.

– Jeśli was wyczytam, do godziny trzynastej stawicie się w Piętrowcu na Trzeciej Ulicy. Tam dołączycie do dzieci z innych sesji, które również zdały test. – Następnie przedstawiła zasady o ołówku, gumce i dyskwalifikacji, po czym wepchnęła do ust garść orzeszków ziemnych i oddała się dzikiemu przeżuwaniu, jakby umierała z głodu.

Reynie podniósł rękę.

– Mhm, słucham? – spytała kobieta, przełykając orzeszki.

– Przepraszam, mówi pani, że możemy wziąć tylko jeden ołówek, ale co, jeśli złamie nam się grafit? Czy zapewnią państwo temperówkę?

Chłopak za nim znowu prychnął.

– Skąd ta pewność, że w ogóle podejdzie do testu? Nawet nie wyczytała nazwisk!

To prawda – Reynie powinien był poczekać, aż koordynatorka wyczyta nazwiska. Na pewno wyszedł na aroganta. Zaczerwienił się i schylił głowę.

Pani Ołówek odpowiedziała:

– Tak, jeśli zajdzie taka potrzeba, zapewnimy wam temperówkę. Nie przynoście własnej temperówki, rozumiecie? – Dzieci pokiwały głowami, na co ona otrzepała ręce i podniosła kartkę. – Jeśli nie ma więcej pytań, wyczytam imiona i nazwiska.

Wszyscy zamilkli.

– Reynard Muldoon! – zawołała.

Serce Reyniego zabiło mocniej.

Usłyszał burknięcie niezadowolenia za plecami, ale po chwili znów zapadła cisza. Dzieci z zapartym tchem czekały na pozostałe nazwiska. Kobieta podniosła wzrok.

– To wszystko – oznajmiła rzeczowo, składając kartkę i chowając ją do kieszeni. – Pozostali mogą się rozejść.

Wtedy wybuchły krzyki rozpaczy i niezadowolenia.

– Rozejść się? – nie dowierzał chłopak za Reyniem. – Rozejść się?

Dzieci ruszyły do drzwi – niektóre pociągały nosami, inne wytrzeszczały oczy, jeszcze inne marudziły – a Reynie podszedł do koordynatorki. Z jakiegoś powodu miotała się po pomieszczeniu i sprawdzała zamki w oknach.

– Przepraszam, proszę pani, czy mogę skorzystać z telefonu? Moja nauczycielka prosiła…

– Przykro mi, Reynardzie – przerwała mu kobieta, z niepowodzeniem próbując otworzyć zamknięte okno. – Obawiam się, że nie mamy telefonu.

– Ale pani Perumal…

– Reynardzie – zaczęła z uśmiechem – na pewno poradzisz sobie bez telefonu, prawda? A teraz przepraszam, muszę wymknąć się tylnymi drzwiami. Wygląda na to, że okna są sklejone farbą.

– Wymknąć się? Ale dlaczego?

– Uczę się na błędach. Za chwilę rodzice tych dzieci wpadną tu i zażądają wyjaśnień. Niestety, nie mam dla nich żadnych wyjaśnień, dlatego muszę uciekać. Do zobaczenia po południu. Nie spóźnij się!

Po tych słowach uciekła.

* * *

Rzeczywiście cała sytuacja była dziwna, a chłopiec podejrzewał, że będzie jeszcze dziwniejsza. Kiedy odległy dzwon kościelny wybił kwadrans do pierwszej, Reynie skończył jeść kanapkę i wstał z ławki. Jeśli do tej pory nie otworzyli drzwi Piętrowca, poszuka innego wejścia. W tym momencie nie zdziwiłby się nawet, gdyby odkrył, że musi wejść do budynku przez okno w piwnicy.

Gdy wspinał się po schodach na rozległy plac przed Piętrowcem, zobaczył dwie dziewczyny. Domyślił się, że tak jak on idą na test. Jedna z nich, ta, która zdawała się mieć zielone włosy, choć mogła odpowiadać za to oślepiająca gra świateł, beztrosko podrzucała ołówek. Reynie uznał, że to nie najlepszy pomysł, a kiedy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie, dziewczyna się zagapiła i ołówek spadł przez kratę do kanału.

Druga zawahała się, jakby chciała pomóc. Zerknęła na zegarek – zostało tylko kilka minut do pierwszej.

– Przykro mi, że upuściłaś ołówek – powiedziała, ale współczucie prędko uleciało. Dziewczyna wyraźnie zdała sobie sprawę, że zielonowłosa nie będzie mogła podejść do testu, a to oznacza mniejszą konkurencję. Z szerokim uśmiechem przecięła plac i wpadła do budynku przez wreszcie otwarte drzwi.

Metalowa krata zamykała kanał burzowy biegnący pod placem. Nieszczęsna zielonowłosa patrzyła przez pręty w ciemną otchłań, kiedy dołączył do niej Reynie. Wyglądała zadziwiająco, wręcz wstrząsająco. Miała skórę czarną jak węgiel, długie włosy, którymi mogła owinąć się w pasie – rzeczywiście zielone – i wyjątkowo puchatą białą sukienkę, w której przypominała chmurę.

– Co za pech – odezwał się Reynie – upuścić ołówek w takim miejscu.

Spojrzała na niego z nadzieją.

– Masz może dodatkowy?

– Przykro mi. Kazali wziąć tylko…

– Wiem, wiem – przerwała mu. – Tylko jeden ołówek. Cóż, to był mój i raczej nie przyniesie mi pożytku w kanale. – Przez chwilę wpatrywała się w kratę, a potem podniosła wzrok na Reyniego, jakby dziwiła się, że wciąż tam stoi. – Na co czekasz? Test zaraz się zacznie.

– Nie zostawię cię tu bez ołówka – powiedział Reynie. – Jestem zaskoczony, że twoja koleżanka sobie poszła.

– Koleżanka? A, tamta. Poznałyśmy się przed chwilą na schodach. Nawet nie wiem, jak się nazywa. Właściwie to nie wiem, jak ty się nazywasz.

– Reynard Muldoon. Możesz mówić mi Reynie.

– Reynie, miło cię poznać. Jestem Rhonda Kazembe. Skoro już się zaprzyjaźniliśmy, jak zamierzasz odzyskać mój ołówek? Wiesz, musimy się spieszyć. Minuta spóźnienia i zostaniemy zdyskwalifikowani.

Reynie wziął swój własny ołówek, żółty HB rankiem natemperowany w szpic.

– Właściwie to podzielimy się tym. – Przełamał ołówek i oddał jej natemperowaną połowę. – Natemperuję moją połowę i oboje będziemy mogli podejść do testu. Masz gumkę?

Rhonda Kazembe gapiła się na swoją połowę z mieszanką zaskoczenia i wdzięczności.

– Nigdy bym na to nie wpadła – przyznała. – Co mówiłeś? Ach, tak, mam gumkę.

– Więc chodźmy, została nam minuta – ponaglił Reynie.

Rhonda się nie ruszyła.

– Zaczekaj, Reynie. Nie podziękowałam ci.

– Nie ma za co – rzucił zniecierpliwiony. – A teraz chodźmy!

Nadal się ociągała.

– Nie, naprawdę chciałabym ci podziękować. Gdyby nie ty, nie mogłabym podejść do testu. Wiesz co? – Rozejrzała się i szeptem dodała: – Mam odpowiedzi. Dostanę sto procent!

– Co? Jak?

– Nie ma czasu na wyjaśnienia, ale jeśli usiądziesz za mną, możesz spoglądać mi przez ramię. Podniosę test, żeby ułatwić ci spisywanie.

Reynie nie mógł w to uwierzyć. Jakim cudem ta dziewczyna zdobyła odpowiedzi? A teraz proponowała, że da mu ściągać! Przez chwilę go kusiło – rozpaczliwie pragnął dowiedzieć się, czym są te wyjątkowe możliwości. Ale gdy wyobraził sobie, jak opowiada pani Perumal o swoim sukcesie i zataja ściąganie, wiedział, że nie mógłby tego zrobić.

– Nie, dziękuję. Wolałbym nie.

Rhonda Kazembe się zdumiała, a Reyniego znowu przytłoczył ciężar samotności. Skoro smucił się, uznawany za odmieńca przez inne dzieci w sierocińcu Stonetown, to co poczuł teraz, kiedy za dziwaka uznała go zielonowłosa dziewczyna ubrana jak chmura?

– Dobrze, jak chcesz – stwierdziła Rhonda i oboje ruszyli do drzwi. – Mam nadzieję, że wiesz, co cię czeka.

Reynie za bardzo się spieszył, żeby odpowiedzieć. Oczywiście nie wiedział, co go czeka, ale zdecydowanie chciał się dowiedzieć.

* * *

Postawione w widocznych miejscach znaki poprowadziły ich serią korytarzy przez pomieszczenie, gdzie czekała grupka niespokojnych rodziców, aż wreszcie do sali, w której tłumek dzieci siedział w ławkach. Poza tym, że panowała w niej niezwykła cisza, przypominała każdą inną szkolną salę – z przodu stały tablica oraz biurko, na blacie spoczywały temperówka, linijka i tabliczka z napisem: nie rozmawiać. jeśli przyłapiemy cię na rozmawianiu, uznamy, że ściągasz. Tylko dwa miejsca pozostały puste, jedno za drugim. By zagwarantować, że nie podda się pokusie, Reynie usiadł z przodu. Zegar na ścianie wybił pierwszą w sekundzie, gdy Rhonda Kazembe zajęła krzesło za nim.

– O mały włos – szepnęła.

– Nie rozmawiać! – zagrzmiała Pani Ołówek, która w tej chwili weszła do sali i zatrzasnęła za sobą drzwi. Dziarskim krokiem pomaszerowała w stronę biurka, niosąc wysoki stos kartek i słoik ogórków kiszonych. – Jeśli przyłapiemy was na ściąganiu, od razu was wykosimy…

Dzieci się zapowietrzyły.

– Przepraszam, powiedziałam: „wykosimy”? Miałam na myśli „wyprosimy”. Jeśli przyłapiemy was na ściąganiu, od razu was wyprosimy. No, jesteście zrelaksowani? Należy być zrelaksowanym podczas tak trudnego testu, szczególnie biorąc pod uwagę, że jest bardzo długi i macie na niego mało czasu.

Ktoś z tyłu sali jęknął z rozpaczy.

– Ty tam! – krzyknęła koordynatorka, wskazując palcem. Wszyscy się obrócili. To ta sama dziewczyna, która porzuciłaRhondę Kazembe na placu. Pod ostrym spojrzeniem kobiety jej twarz przybrała bladą barwę brzucha martwej ryby. – Powiedziałam: „Nie rozmawiać”. Chcesz wyjść?

– Ale ja tylko jęknęłam! – zaprotestowała dziewczyna.

Pani Ołówek zmarszczyła brwi.

– Sugerujesz, że mówiąc: „Ale ja tylko jęknęłam!”, nie wdałaś się w rozmowę?

Przerażona i zmieszana dziewczyna ledwie zdołała pokręcić głową.

– Niech to będzie ostrzeżenie. Dla was wszystkich. Od tej chwili macie nie rozmawiać, koniec, kropka. Jakieś pytania?

Reynie podniósł rękę.

– Masz pytanie?

Reynie pokazał swój złamany ołówek i wykonał gest temperowania.

– Tak, możesz skorzystać z temperówki.

Reynie pospieszył do biurka, natemperował ołówek, czując na sobie wzrok pozostałych, sprawdził końcówkę, dotemperował i prędko wrócił na miejsce. Zauważył, jak Rhonda Kazembe wysuwa z rękawa sukienki-chmury małą karteczkę – listę odpowiedzi. Pomyślał, że sporo ryzykuje, ale nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo koordynatorka kontynuowała swoją przemowę.

– Macie godzinę – warknęła. – Musicie dokładnie wykonać następujące polecenia. Po pierwsze, napiszcie swoje imię i nazwisko na górze strony. Po drugie, uważnie przeczytajcie wszystkie pytania. Po trzecie, wybierzcie poprawne odpowiedzi, zaznaczając odpowiednią literę. Po piąte, oddajcie mi skończone testy. Po szóste, wróćcie na miejsce i czekajcie, aż wszystkie testy zostaną ocenione. Wtedy wyczytam tych, którzy zdali.

Dzieci zaczęły się wiercić. Czemu kobieta pominęła czwarte polecenie? Przeszła od trzeciego do piątego. Spojrzały po sobie, zbyt onieśmielone, by się odezwać. A co, jeśli czwarte polecenie było ważne? Reynie czekał w nadziei, że tym razem zgłosi się ktoś inny. Nikt tego nie zrobił, więc nieśmiało znów podniósł rękę.

– Tak, Reynardzie?

Wskazał na swoje usta.

– Tak, możesz się odezwać. O co chodzi?

– Przepraszam, a co z czwartym poleceniem?

– Nie ma czwartego polecenia. Jeszcze jakieś pytania?

Całkowicie zbite z tropu dzieci milczały.

– Aby zdać test, należy odpowiedzieć poprawnie na wszystkie pytania, powtarzam: na wszystkie pytania. Jeśli pominiecie jedno pytanie albo wskażecie jedną złą odpowiedź, nie zdacie.

– Żaden problem – mruknęła Rhonda Kazembe za Reyniem.

Koordynatorka gwałtownie spojrzała w tamtą stronę. Wbiła wzrok w Reyniego, a jemu zaschło w ustach. Czy Rhonda nie może, do diaska, siedzieć cicho? Chce, żeby ich wyrzucili?

– Możecie zacząć, jak tylko otrzymacie testy – dodała koordynatorka, wreszcie się odwracając. Reynie powstrzymał westchnienie ulgi. Nawet westchnienie mogło go zdyskwalifikować. Poza tym ulga nie trwała długo. Pani Ołówek zaczęła rozdawać testy.

Pierwszym dzieckiem, które otrzymało test, był chłopiec w bejsbolówce wyglądający na twardziela. Kiedy spojrzał na pierwsze pytanie, wybuchnął płaczem. Dziewczyna za nim popatrzyła na swój test, potarła oczy, jakby nie dowidziała, po czym popatrzyła jeszcze raz. Jej głowa się zakołysała.

– Jeśli źle się poczujecie, schowajcie głowę między kolana i weźcie kilka głębokich wdechów – oznajmiła koordynatorka, przechodząc do następnego dziecka. – Jeśli uznacie, że zbiera wam się na wymioty, udajcie się na przód sali, gdzie znajdziecie kosz na śmieci.

Szła dalej. Zapłakany chłopak przekartkował test – jak widać test liczył kilka stron – i z każdą stroną płakał coraz głośniej. Kiedy dotarł do końca, rozkleił się na dobre.

– Obawiam się, że płacz jest niedozwolony – rzekła koordynatorka. – Proszę, opuść salę.

Chłopiec odetchnął, zerwał się z miejsca i wybiegł z pomieszczenia. Za nim natychmiast podążyło dwoje dzieci, które jeszcze nie widziały testu, ale były zbyt przerażone. Pani Ołówek zamknęła drzwi.

– Jeśli ktoś jeszcze chce uciec w panice, niech zamknie za sobą drzwi – powiedziała surowo. – Wasze szlochy mogą przeszkadzać innym.

Kontynuowała rozdawanie testów. Dzieci po kolei odbierały kartki drżącymi dłońmi i po kolei bladły, czerwieniły się lub zieleniały. Zanim test dotarł do ławki Reyniego, żołądek chłopca podskakiwał jak ryba. I słusznie – na te pytania nie dało się odpowiedzieć. Pierwsze brzmiało:

 

Jakie dwa kraje spierają się o terytoria Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej i region Górskiego Karabachu?

 

A. Bhutan, który na mocy Traktatu z Sinczula z 1865 roku scedował ziemie graniczne na rzecz Wielkiej Brytanii, oraz Wielka Brytania, która w zamian za te ziemie zobowiązała się do corocznej subwencji oraz pod której wpływem w 1907 roku ustanowiono monarchię bhutańską.

 

B. Azerbejdżan, którego terytorium w 1828 roku zostało podzielone między Rosję a Persję na mocy Traktatu z Turkmenczaju, oraz Armenia, kraj powstały po rozpadzie imperium Seleucydów około dwóch tysięcy lat temu, również przyłączony do Rosji na mocy wyżej wymienionego traktatu.

 

C. Republika Vanuatu, która do uzyskania niepodległości należała do brytyjsko-francuskiego kondominium, w którym jako języki urzędowe obowiązywały zarówno francuski, jak i angielski (a także bislama bądź bichelama), oraz Portugalia, której odkrywca Pedro Fernandez de Quirós w 1606 roku jako pierwszy Europejczyk odkrył wyspy Vanuatu.

 

 

Choć na kartce widniały jeszcze dwie odpowiedzi, Reynie ich nie przeczytał. Jeżeli każde pytanie tak wyglądało, nie miał szans zdać testu. Szybkie zerknięcie na pozostałe pytania go nie pocieszyło. Jeśli już, to były jeszcze trudniejsze. A to dopiero pierwsza strona! Dzieci wokół niego drżały, wzdychały i zgrzytały zębami. Reynie czuł, że zaraz do nich dołączy. I tyle z wyjątkowych możliwości. Wróci do sierocińca, gdzie nikt – nawet kochana pani Perumal – nie wie, co z nim począć. Zapowiadało się dobrze, ale widocznie Reyniemu czegoś zabrakło.

Mimo to nie mógł wyjść. Musiał wykonać polecenia, bo chciał chociaż spróbować, zanim się podda. Sumiennie podpisał się na górze pierwszej strony. No, przynajmniej tyle osiągnąłem – pomyślał. Następny krok nakazywał uważne przeczytać wszystkie pytania i odpowiedzi. Reynie wziął głęboki wdech. Test składał się z czterdziestu pytań. Samo czytanie zajmie mu większość czasu. Sytuacji nie poprawiała koordynatorka pałaszująca wyjątkowo chrupiące ogórki i obserwująca zmagania dzieci.

Drugie pytanie dotyczyło wyki – skąd pochodzi i do jakiej należy rodziny. Reynie nie miał pojęcia, czym jest wyka, a odpowiedzi nie zawierały żadnej przydatnej wskazówki. Dawały wybór między antylopą, ptakiem, gryzoniem a rośliną. Trzecie pytanie odnosiło się do subatomowych cząstek zwanych fermionami i hinduskiego fizyka Satyendry Natha Bosego, natomiast czwarte żądało informacji, który kościół został zbudowany przez cesarza Justyniana w celu zademonstrowania jego wyższości nad następcami Teodoryka Wielkiego, króla Ostrogotów. I tak dalej, i tak dalej. Gwoli sprawiedliwości trzeba zauważyć, że Reynie rozpoznał kilka miejsc, zasad matematycznych i ze dwie postacie historyczne, ale to i tak na nic by się nie zdało. Miałby szczęście, gdyby odpowiedział poprawnie na jedno pytanie, a co dopiero na wszystkie.

Dokładnie w połowie, kiedy czytał pytanie dwudzieste o różnicę między parataksą a hipotaksą, usłyszał, jak Rhonda Kazembe wstaje z ławki. Czyżby już skończyła?! Ależ oczywiście! Przecież miała odpowiedzi. Zirytowany Reynie się skrzywił, a gdy Rhonda ruszyła oddać test, pozostałe dzieci otwarły usta ze zdumienia.

Reynie nagle zrozumiał – Rhonda zwracała na siebie uwagę specjalnie. To sztuczka. Nikt nie podejrzewałby jej o ściąganie, bo które rozsądne dziecko robiłoby wokół siebie tyle zamieszania, gdyby zamierzało ściągać? Zielone włosy (zapewne peruka), puchata sukienka, szeptanie – to wszystko służyło jako rozpraszacz. Większość założyłaby, że ktoś, kto ściąga, siedzi cicho jak myszka i wtapia się w otoczenie. Reynie musiał jej przyznać, że może nie była wystarczająco mądra, żeby zdać test, ale była wystarczająco bystra, żeby nie dać się przyłapać na ściąganiu. Poczuł ukłucie zazdrości. Teraz Rhonda doświadczy tych wspaniałych możliwości, a on z nosem na kwintę wróci do sierocińca.

W drodze na swoje miejsce Rhonda puściła do niego oko i upuściła karteczkę, która opadła jak piórko na blat Reyniego. Odpowiedzi. Zerknął na koordynatorkę, ale nic nie zauważyłazajęta sprawdzaniem testu Rhondy. Stawiała ptaszek za ptaszkiem i potakiwała. Więc odpowiedzi okazały się poprawne. A teraz leżały na jego ławce.

Kusiło go wcześniej, kiedy nie wiedział, co go czeka, ale to nic w porównaniu z tym, co poczuł teraz. Bez względu na to, jak się opierał, jak wybrał miejsce, żeby uniknąć tej sytuacji, karteczka z kluczem do jego marzeń znalazła się przed nim. Musiał tylko ją obrócić. Inne dzieci, zbyt zaaferowane pociąganiem nosami i obgryzaniem paznokci, nie dostrzegły, co się stało, więc gdyby się pospieszył, zdążyłby spisać odpowiedzi, zanim koordynatorka podniesie wzrok. Skończyła oceniać test Rhondy i skupiła się na prawie pustym słoiku, próbując wyłowić ostatniego ogórka. Reynie przez dłuższą chwilę wpatrywał się w karteczkę.

A potem strzepnął ją z ławki na podłogę.

Co mu po wyjątkowych możliwościach, jeśli brakuje mu kwalifikacji, aby je zdobyć? No i jaką przyjemność miałby ze ściągania? Jeśli nie potrafił zdać uczciwie, nie chciał zdawać wcale. Pomyślał o tym – i prawie w to uwierzył – i zrobiło mu się lżej na duszy. Mimo to dopiero po kilku sekundach oderwał oczy od karteczki na podłodze. „Dobrze – powiedział sobie. – Streszczaj się, Reynie, nie patrz za siebie. Nie ma czasu do stracenia.”

Zegar na ścianie to potwierdził. Zostało niecałe pół godziny i ponad pół testu do przeczytania. Dokończył pytanie o parataksę i hipotaksę (figury stylistyczne albo futurystyczne środki transportu, nie potrafił zdecydować) i przeszedł do pytania dwudziestego pierwszego, które brzmiało: „Po upadku Cesarstwa Rosyjskiego, kiedy w wyniku nieudanej próby stworzenia Zakaukaskiej Demokratycznej Republiki Federacyjnej z Gruzji i Armenii powstał Azerbejdżan (obecnie spierający się z Armenią o terytoria Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej i region Górskiego Karabachu), jakie najważniejsze siły…”

Reynie przerwał czytanie. Coś w tym pytaniu wydało mu się znajome, tak znajome, że musiał się nad tym zastanowić. Czy gdzieś już tego nie widział?

Cofnął się na początek testu i przeczytał ponownie pierwsze pytanie: „Jakie dwa kraje spierają się o terytoria Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej i region Górskiego Karabachu?”. Zamrugał, nie wierząc własnym oczom. Armenia i Azerbejdżan. Odpowiedź na pytanie pierwsze kryła się w pytaniu dwudziestym pierwszym. Ten test nie sprawdzał wiedzy, tylko stanowił łamigłówkę!

Reynie spojrzał na pytanie dwudzieste drugie, które zaczynało się tak: „Mimo że pochodzi z Europy, roślina zwana wyką (z rodziny bobowatych) jest powszechnie…”. Jest! Odpowiedź na pytanie drugie! Z rosnącą ekscytacją Reynie przeczytał kolejne pytanie i, a jakże, choć w treści nie znalazł nic o subatomowych cząstkach ani hinduskich fizykach, odkrył kompleksowe omówienie tematu w odpowiedzi D. Test nie tylko krył w sobie odpowiedzi, ale i podawał je w określonym porządku. Odpowiedź na pytanie pierwsze kryła się w dwudziestym pierwszym (i vice versa), na pytanie drugie w dwudziestym drugim, i tak dalej, aż do pytania czterdziestego, które rozwiewało tajemnicę parataksy i hipotaksy z pytania dwudziestego.

Reynie był tak wniebowzięty, że niemal podskoczył z radości, jednak nie miał ani sekundy, żeby sobie pogratulować, ponieważ kończył mu się czas. Ochoczo zabrał się za wyszukiwanie odpowiedzi. Trochę to trwało, bo musiał przerzucać strony i dużo czytać, więc ostatecznie test zajął mu prawie dokładnie godzinę. Kiedy zaznaczył ostatnią odpowiedź, położył test na biurku koordynatorki i rozejrzał się po sali (niektóre dzieci w szale zaznaczały losowe odpowiedzi z nadzieją, że trafią, inne zniknęły, w ponurej rozpaczy opuściwszy salę), kobieta zagrzmiała:

– Odłożyć ołówki! Koniec czasu, dzieci. Proszę, odłóżcie ołówki.

Po chwili pochlipywania i ocierania łez dzieci złożyły testy na teście Reyniego i wróciły na swoje miejsca. Wykończone w ciszy czekały, a koordynatorka przeglądała ich testy. To zajęło zaledwie minutę – wystarczyło, że spojrzała na pierwsze pytanie. Gdy dotarła do testu Reyniego, przekartkowała go, stawiając ptaszki i potakując.

– Dobra robota – szepnęła z tyłu Rhonda. – Poradziłeś sobie sam. – Wyglądała na szczerze zadowoloną, że nie ściągał, choć sama go do tego namawiała. Stwierdził, że jest dziwna.

– Teraz wyczytam imiona i nazwiska tych, którzy zdali test – ogłosiła Pani Ołówek. – Jeśli was wyczytam, przejdziecie do trzeciego etapu, więc proszę, zostańcie na miejscu i zaczekajcie na dalsze instrukcje. Jeśli was nie wyczytam, możecie się rozejść.

Reynie nadstawił uszu. Do trzeciego etapu?

Kobieta odchrząknęła, ale tym razem nawet nie spojrzała na kartkę.

– Reynard Muldoon! – zawołała. Ruszyła do wyjścia, a na odchodne dodała: – To wszystko.

Wiadra i okulary

Reynie stał sam i próbował zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Dlaczego koordynatorka nie wyczytała Rhondy Kazembe? Dlatego, że dziewczyna ściągała? A może jednak miała złe odpowiedzi? A w ogóle to skąd je miała? To wszystko było bardzo tajemnicze. Nie mniej tajemnicza okazała się reakcja Rhondy na wyniki.

– Powodzenia, dzieciaku – zaćwierkała wesoło, potargała mu włosy, po czym wybiegła z sali w swojej sukience-chmurze, najwidoczniej wcale nie zdezorientowana ani zawiedziona faktem, że nie zdała.

Rozważania Reyniego zostały przerwane, kiedy koordynatorka wychyliła głowę zza drzwi.

– Nareszcie pozbyliśmy się pozostałych dzieci, Reynardzie. Na pocieszenie musiałam je wyściskać, dam im pączki i co tam jeszcze. Jeszcze tylko kilka minut.

Już chowała głowę, kiedy chłopiec zawołał:

– Pani… proszę pani? Przepraszam, nie przedstawiła się pani.

– Nie szkodzi – powiedziała, wchodząc do środka. – Nie masz za co przepraszać. – Czekał, aż się przedstawi, ale ona tylko strzepała okruszki pączka z twarzy i rzuciła: – Chciałeś o coś zapytać?

– Ach, tak. Czy mogę zadzwonić do mojej nauczycielki, pani Perumal? Nikt nie wie, gdzie jestem. Nie chcę, żeby się martwiła.

– To bardzo miło z twojej strony, Reynardzie, ale nie obawiaj się. Już dzwoniliśmy do pani Perumal, wszystko załatwione. – Ruszyła do wyjścia.

– Przepraszam, proszę pani?

Zatrzymała się.

– Co tym razem, chłopcze?

– Proszę wybaczyć, nie pytałbym, gdyby to nie było ważne, ale… czy pani przypadkiem nie kłamie?

– Kłamię?

– Przepraszam, ale widzi pani, rano powiedziała pani pani Perumal, że mogę skorzystać z telefonu, a potem powiedziała mi pani, że nie ma żadnego telefonu. Rozumie pani moje obawy?

Koordynatorka pozostała niewzruszona.

– To doskonale uzasadnione pytanie, Reynardzie. Doskonale uzasadnione pytanie. – Skinęła głową z aprobatą i ponownie ruszyła do wyjścia.

– Ale pani nie odpowiedziała!

Podrapała się po głowie, a Reynie zaczął podejrzewać, że albo jest przygłupia, albo przygłucha. Jednak po chwili rzekła:

– Podejrzewam, że chcesz poznać prawdę?

– Tak, poproszę!

– Prawda jest taka, że nie zadzwoniłam do pani Perumal, ale zaraz to zrobię. Właściwie to już miałam do niej dzwonić, kiedy zapytałeś, czy do niej dzwoniłam. Czy to cię zadowala?

Reynie nie wiedział, jak zareagować. Nie chciał urazić koordynatorki, ale nie mógł jej ufać, a bardzo zależało mu na tym, żeby uspokoić panią Perumal.

– Przepraszam, ale czy mogę po prostu sam do niej zadzwonić? To zajmie tylko chwilę.

Kobieta się uśmiechnęła. Tym razem przemówiła łagodniej i spojrzała Reyniemu w oczy.

– Wspaniale, że tak troszczysz się o panią Perumal. A gdybym ci powiedziała, że tak naprawdę już do niej dzwoniłam? Nie, nie odpowiadaj. Nie uwierzyłbyś mi. Może inaczej…Przekażę ci jej wiadomość: „Teraz już widzisz, że nie potrzebowałeś szczęścia? Cieszę się, że założyłeś skarpetki do pary”. Prosiła, żeby ci to przekazać. Zadowolony?

Zanim Reynie zdecydował, kobieta wymknęła się z sali, zostawiając go z zagadką jej dziwacznego zachowania. Oczywiście wiadomość pochodziła od pani Perumal, więc czemu koordynatorka od razu mu jej nie przekazała?

Gdy się nad tym zastanawiał, usłyszał kroki na korytarzu, a potem nieśmiałe pukanie do na wpół otwartych drzwi. Stanął w nich młody chłopak.

– Cześć – przywitał się, poprawiając okulary. – Tutaj mamy czekać? – mówił tak cicho, że Reynie ledwie go słyszał.

– Nie mam pojęcia. Ja mam tu czekać, więc może tak. Możesz do mnie dołączyć, jeśli chcesz. Jestem Reynie Muldoon.

– Och – zaczął niepewnie chłopak. – Jestem Tyczka Washington. Zastanawiam się, czy to na pewno tutaj. Pani w żółtym stroju powiedziała, że mam iść na koniec korytarza i zaczekać z jakimś Reynardem.

– To ja – zapewnił Reynie. – Nazywają mnie Reynie. – Wyciągnął rękę, a Tyczka po chwili wahania ją uścisnął.

Tyczka był wyjątkowo chudy (Reynie podejrzewał, że stąd jego ksywka). Miał jasnobrązową skórę w odcieniu herbaty codziennie parzonej przez panią Perumal, wielkie, spłoszone oczy jak u konia i nie wiedzieć czemu idealnie gładką łysą głowę. Nosił okulary w drucianych oprawkach, w których wyglądał jak dystyngowany uczony. Ale taki niespokojny – wydawał się bardzo nieśmiały, a przynajmniej bardzo zestresowany. Właściwie czemu miałby się nie stresować, jeśli też dzisiaj miał za sobą tyle przeżyć?

– Przyszedłeś na trzeci etap testu? – zapytał Reynie.

Tyczka przytaknął.

– Czekam cały dzień. Musiałem być tu o dziewiątej, test skończył się o dziesiątej. Od tego czasu siedziałem w pustej sali. Na szczęście wziąłem ze sobą gruszkę, inaczej umarłbym z głodu. Chyba wszystkie inne dzieciaki dostały pączki. Dlaczego my nie dostaliśmy pączków?

– Też o tym myślałem. Więc tylko ty zdałeś test?

– Pierwszy etap zdała jeszcze jedna osoba, ale nie widziałem jej od wczoraj. Może kazali jej przyjść o innej porze. Testy odbywały się tu przez cały dzień. Widziałeś w swojej grupie bardzo małą dziewczynkę, mniej więcej połowę niższą od nas?

Reynie pokręcił głową. Zapamiętałby kogoś tak maleńkiego.

– Może przyjdzie później. W każdym razie drugi etap zdałem tylko ja. Co mnie zaskoczyło, bo…. – Tyczka urwał, spoglądając w stronę drzwi. Otworzył usta, ale zmienił zdanie i w końcu udał, że zobaczył coś na suficie, jakby w ogóle nie zamierzał nic mówić. To jasne, że miał jakąś tajemnicę. Reynie podejrzewał jaką.

– Bo jedna dziewczyna ściągała?

Tyczka wybałuszył oczy.

– Skąd wiesz?

– U mnie było tak samo. To chyba jakaś pułapka. Czy przypadkiem ta dziewczyna nie upuściła ołówka w drodze do budynku? Na placu?

– Tak! Nie wierzyłem, że ktoś mógłby tak ryzykować. Przecież pozwolili nam wziąć tylko jeden ołówek.

– I co zrobiłeś?

– Próbowałem jej pomóc. Kilkoro innych dzieciaków powiedziało, że im przykro, ale nie chciały się spóźnić, a jeden chłopak parsknął śmiechem. Zrobiło mi się jej żal, więc poprosiłem, żeby przytrzymała mi stopy i zsunęła mnie przez kratę. Była silna jak niedźwiedź, a ja bez problemu się zmieściłem, bo jestem chudy. To było przerażające, nie wstydzę się przyznać, takie wiszenie do góry nogami w ciemności. Myślę, że coś ugryzło mnie w palec, ale może to tylko moja wyobraźnia. Czasem ze stresu potrafię się zakręcić.

– Miałeś szczęście, że znalazłeś ołówek w takim ciemnym kanale – zauważył Reynie.

– Och, nie, nie znalazłem ołówka. Ale wiesz, co ona na to? Podciągnęła mnie i powiedziała: „Nie szkodzi, mam zapasowy”, a potem wyjęła z rękawa drugi ołówek! Dasz wiarę? Po co opuszczała mnie do tego okropnego kanału, skoro miała zapasowy ołówek, nie mam pojęcia. A na koniec w podziękowaniu za pomoc zaproponowała mi odpowiedzi do testu. Jak widać, nie przyniosły jej nic dobrego. Cieszę się, że odmówiłem.

– Ja też. Myślę, że odmowa była częścią testu. Gdybyśmy ściągali, oni by się dowiedzieli i pewnie żaden z nas teraz by tu nie stał.

Tyczka wyjął z kieszeni bawełnianą ściereczkę i wyczyścił okulary.

– Jeśli masz rację, to trochę dziwne, że chcieli nas tak podpuścić. – Założył okulary i zamrugał z niepokojem. – Ale nie powinienem narzekać. To bardzo miło z ich strony, że pozwolili mi podejść do trzeciego etapu, mimo że źle odpowiedziałem na kilka pytań. Bardzo miło…

– Chwileczkę – wtrącił Reynie. – Jak to możliwe, że źle odpowiedziałeś? Przez przypadek zaznaczyłeś złe litery?

Tyczka się zawstydził i zaczął szurać nogami.

– Ach, przypuszczam, że pytania wydały ci się łatwe, ale dla mnie były dosyć trudne. Nie zdążyłem odpowiedzieć na trzy ostatnie, więc zaznaczyłem losowe litery w nadziei, że dopisze mi szczęście. Oczywiście nie dopisało. Ale tak jak mówiłem, okazali mi wyrozumiałość.

Reynie nie wierzył w to, co słyszy.

– Chcesz mi powiedzieć, że znałeś odpowiedzi na te pytania?

Tyczka jeszcze bardziej posmutniał. Łzy napłynęły mu do oczu.

– Wyglądam na głupka, prawda? Na kogoś, kto nie zna odpowiedzi. Rozumiem.

– Ależ nie! – przerwał mu Reynie. – Nie to miałem na myśli. Jestem w szoku, że ktokolwiek znał odpowiedzi. Może jedną albo dwie, ale nie wszystkie.

Tyczka się rozchmurzył i wyprostował plecy.

– Ach, tak! Rzeczywiście, wiem sporo rzeczy. Dlatego nazywają mnie Tyczka, bo kiedy czytam, cała wiedza utyka mi w głowie. Wiem, dziwne wyjaśnienie.

– To niesamowite – zachwycił się Reynie. – Na pewno bardzo dużo czytasz. Ale dlaczego nie rozwiązałeś testu według klucza, kiedy zorientowałeś się, że to łamigłówka? Zaoszczędziłbyś czas i zdążyłbyś odpowiedzieć na wszystkie pytania.

– Łamigłówka?

– Nie zauważyłeś, że wszystkie odpowiedzi podano w teście?

– Zauważyłem, że sporo informacji się powtarza – zgodził się Tyczka – ale nie zwracałem na to uwagi. Za bardzo koncentrowałem się na poprawnych odpowiedziach. Przez to pytanie o układy koloidalne naprawdę się spociłem, pamiętasz, czasem ze stresu potrafię się zakręcić. – Westchnął i dodał: – Często się stresuję.

Reynie się zaśmiał.

– Ty nie zauważyłeś, że test jest łamigłówką, ja nie znałem żadnej odpowiedzi, a jednak obaj tu jesteśmy. Dobry z nas zespół.

– Tak myślisz? – Tyczka uśmiechnął się szeroko. – Tak, chyba tak.

Czekali razem, rozmawiając o osobliwych wydarzeniach tego dnia. Nowy towarzysz się rozluźnił i prędko złapali wspólny język – żartowali i śmiali się jak starzy przyjaciele. Tyczka płakał ze śmiechu, wspominając dziwaczny strój Rhondy Kazembe, a Reynie trzymał się za brzuch, kiedy Tyczka opowiadał, jak zwisał do góry nogami w kanale. „Moje buty wyśliznęły jej się z rąk” – relacjonował. „Przez chwilę myślałem, że je zabierze i mnie zostawi. Spanikowałem, zacząłem się wiercić jak szalony. Chyba nie miała wyboru i musiała mnie wciągnąć!”.

Potem Reynie napomknął o podejrzanym zachowaniu koordynatorki w sprawie telefonu.

Wtedy Tyczka znowu się zestresował i zaczął czyścić okulary, choć dopiero co skończył to robić.

– Ach, tak. Ja też próbowałem dzwonić do rodziców. Ta sama sytuacja. Ale wszystko skończyło się dobrze. Zadzwoniła do nich. Nie ma powodu do zmartwień.

Reynie uprzejmie skinął głową. Widział wyraźnie, że Tyczka próbuje coś ukryć. Może nie pomyślał o rodzicach i teraz poczuł się winny? Ale Reynie postanowił nie naciskać. Tyczka już i tak wystarczająco się denerwował.

– Skąd jesteś? – Reynie zmienił temat.

Chłopiec coraz zacieklej czyścił okulary. Może po prostu nie lubił osobistych pytań.

– No… – Odchrząknął. – No…

W tym momencie drzwi otworzyły się z impetem i do sali wpadła dziewczyna z wiadrem w ręku. Poruszała się nad wyraz szybko – w jednej chwili przekraczała próg ze złotoblond włosami rozwianymi niczym końska grzywa, w drugiej stała tuż przy nich. Spanikowany Tyczka aż odskoczył.

– Co z tobą? – pisnął.

– Co z tobą? – spytała spokojnie.

– No… biegłaś, jakbyś uciekała.

– Uciekała? Nie, biegłam, bo się spieszyłam. Żółta Garsonka kazała mi tu z wami czekać, więc jestem. Nazywam się Kate Wetherall.

Tyczka dyszał i zerkał na drzwi, jakby zaraz do sali miał wlecieć lew, więc na Reyniego spadł obowiązek prezentacji.

– Jestem Reynie Muldoon, a to Tyczka Washington – powiedział i wyciągnął rękę. Kiedy Kate podała mu dłoń, natychmiast pożałował. Ścisnęła ją tak mocno, że poczuł, jakby szuflada przymiażdżyła mu palce. Zauważywszy jego zbolałą minę, Tyczka prędko schował ręce do kieszeni. Reynie rozmasował kłykcie i kontynuował: – Myślę, że Tyczka chciał wiedzieć, dlaczego biegłaś, a nie po prostu szłaś.

– Bo tak jest szybciej. Teraz jestem tu z wami, a nie na pustym korytarzu. To chyba lepiej, co? Już was lubię. Więc czemu nazywają cię Tyczka? – Spojrzała na chłopca. – Nie wyglądasz na sportowca.

– Długa historia – odparł Tyczka, odzyskując spokój.

– Chętnie posłucham – rzekła Kate.

Więc Tyczka opowiedział, a ona wyznała, że zawsze marzyła o ksywce.

– Próbowałam namówić innych, żeby nazywali mnie Wielka Maszyna Pogodowa Kate, ale nikt tego nie podłapał. Nie chcielibyście tak mnie nazywać?

– Trochę długie jak na ksywkę – oznajmił łagodnie Reynie. – Trzeba dużo czasu, żeby wypowiedzieć tyle słów.

– Rzeczywiście – zgodziła się – ale jeśli się szybko mówi, to już nie.

– Zastanowimy się – obiecał Tyczka.

Skinęła głową – to ją zadowalało. Miała błękitne oczy, jasną cerę i rumiane policzki, była niezwykle wysoka i szeroka w ramionach jak na dwunastolatkę. (Od razu podała im swój wiek, bo dzieci uznają wiek za tak samo ważny jak imię. Dzięki temu dowiedziała się, że chłopcy mają po jedenaście lat.) Jednak Reyniego najbardziej zastanawiało jej wiadro – solidne metalowe wiadro w kolorze ognistej czerwieni. Kiedy rozmawiali, Kate rozpięła pasek, przełożyła go przez rączkę wiadra i zapięła z powrotem. Wiadro spoczęło na jej biodrze. Wykonała gest tak sprawnie, że musiała to robić już tysiące razy. To zafascynowało Reyniego. W końcu zapytał, po co jej wiadro.

Rzuciła mu kpiące spojrzenie.

– Kim trzeba być, żeby nie wiedzieć, do czego służy wiadro? Do noszenia rzeczy, głuptasie.

– Tak, to wiem – mruknął Reynie – ale po co je nosisz? Zazwyczaj ludzie nie noszą wiader bez żadnego konkretnego powodu.

– Racja – przyznała. – Zauważyłam to, ale zupełnie tego nie rozumiem. Nie wyobrażam sobie nie nosić wiadra. Gdzie trzymałabym swoje rzeczy?

– Jakie rzeczy? – zaciekawił się Tyczka, który, podobnie jak Reynie, próbował zajrzeć do środka.

– Pokażę wam. – Zaczęła wyciągać przedmioty: najpierw scyzoryk, latarkę, długopis z lampką i tubkę supermocnego kleju, którą zlustrowała, by upewnić się, że jest porządnie zakręcona. Następnie woreczek szklanych kulek, procę, szpulę przezroczystej żyłki wędkarskiej, jeden ołówek i jedną gumkę, kalejdoskop oraz magnes w kształcie podkowy, który z trudem wyszarpała z metalowego wiadra. – Wypróbowałam ich dziesiątki. – Zademonstrowała magnes. – To najmocniejszy, jaki znalazłam. – Na koniec pokazała im cienki nylonowy sznur owinięty wokół spodu i boków wiadra.

– Sporo tego – zauważył Tyczka.

– Wszystko się przydaje – wyjaśniła Kate, chowając rzeczy z powrotem. – Na przykład dzisiaj rano. Jakaś dziewczyna w szalonym ubraniu upuściła ołówek do kanału…

Reynie i Tyczka spojrzeli po sobie.

– …i gdybym nie miała przy sobie wiadra, musiałaby puścić się bez wiosła na morze. – Zastanowiła się. – Hmm, wiosło mogłoby mi się przydać. Chociaż nie zmieściłoby się w wiadrze. Ale ma tyle zastosowań…

– Pomogłaś Rhondzie odzyskać ołówek? – przerwał jej Reynie.

– Oczywiście. Po prostu… chwileczkę. Skąd znasz jej imię?

– Dokończ historię – poprosił Reynie – a my zaraz ci opowiemy.

Więc Kate przybliżyła im, jak podważyła kratę śrubokrętem ze scyzoryka, przywiązała sznur do pobliskiej ławki i opuściła się do kanału, gdzie z pomocą latarki znalazła ołówek.

– Wpadł do szczeliny głębokiej na dwadzieścia sześć i pół centymetra – wyjaśniła. – Wylałam kropelkę kleju na koniec żyłki wędkarskiej. Dlatego opłaca się nosić długopis z lampką, żeby trzymać go w buzi i sobie świecić, kiedy potrzeba dwóch rąk do takich czynności jak wylewanie kleju na żyłkę. W każdym razie wsunęłam żyłkę do szczeliny, aż natrafiła na ołówek. Odczekałam kilka sekund, żeby klej zasechł, a potem wyciągnęłam. Nie dokonałabym tego bez mojego wiadra, nieprawdaż?

– Nie bałaś się? – Tyczka nie chciał być jedynym, który się bał.

– Czego, że się zmoczę? Na dole było całkiem sucho. Od kilku dni nie padało.

Coś w słowach Kate przykuło uwagę Reyniego.

– Skąd wiesz, że szczelina była głęboka na dwadzieścia sześć i pół centymetra? Nie widziałem, żebyś nosiła miarkę.

– Och, umiem idealnie oceniać odległości i ciężary – odparła, wzruszając ramionami. Rozejrzała się. – Potrafię stwierdzić, że ta sala ma cztery na sześć metrów.

Tyczka, zirytowany faktem, że Kate nie bała się ciemnego kanału, nie wydawał się przekonany.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście.

– Zmierzmy to. – Reynie wziął linijkę z biurka Pani Ołówek.

Sala miała cztery na sześć metrów.

Reynie zagwizdał z wrażenia, a Tyczka rzucił:

– Nieźle.

– Wróćmy do twojej historii – powiedział Reynie. – Czy Rhonda zaproponowała, że da ci ściągać?

Kate zmrużyła oczy.

– Sporo wiecie o tej sprawie. Szpiegowaliście mnie? Jeśli tak, to słyszeliście, że nazwałam ją palantką.

– Nie szpiegowaliśmy, ale się domyśliłem – rzekł Reynie. – Rozumiem, że rozwiązałaś łamigłówkę? Chyba że znałaś wszystkie odpowiedzi.

Kate parsknęła śmiechem.

– Kto zna odpowiedzi na takie pytania?

– Tyczka – uświadomił jej Reynie.

Teraz to Kate była pod wrażeniem.

– Nieźle – pochwaliła. Tyczka nieśmiało opuścił głowę. – Mówiłeś coś o łamigłówce?

Chłopcy znów po sobie spojrzeli.

– Skoro nie wiedziałaś o łamigłówce, to jak zdałaś test? – spytał Tyczka.

– Nie zdałam. Nikt z mojej grupy nie zdał. Szczerze mówiąc, chyba dopuścili mnie do trzeciego etapu tylko dlatego, że pomogłam Żółtej Garsonce w trudnej sytuacji.

Oczywiście chłopcy chcieli usłyszeć, co się wydarzyło, a Kate chętnie im opowiedziała.

– Kiedy test się skończył, Żółta Garsonka zaprowadziła nas do sali na końcu korytarza, żeby poczęstować wszystkich pączkami i przeprosić rodziców, podziękować i takie tam. Niektórzy się wściekli. Jeden pan krzyknął, że to jakieś oszustwo, jedna pani żądała wyjaśnień. Żółta Garsonka zerkała w stronę wyjścia. Widziałam, że się zestresowała, ale grupka rodziców blokowała jej drogę do drzwi. Zrobiło mi się jej żal. Pomyślałam, że przecież tylko wykonywała swoją pracę, na czymkolwiek ta praca polega, i przynajmniej zapewniła mi coś ciekawego do roboty, więc postanowiłam jej pomóc. Kiedy dorośli się przekrzykiwali, a dzieci zajadały pączki, wyciągnęłam śrubokręt i odkręciłam klamkę. Potem zawołałam: „To on za tym wszystkim stoi!” i wskazałam palcem róg sali. Wszyscy obrócili się w tamtą stronę, oczywiście oprócz Żółtej Garsonki, która popędziła do wyjścia. Jak tylko wypadła na zewnątrz, wyłączyłam światło, zamknęłam drzwi i razem uciekłyśmy. Miałyśmy przewagę, bo w sali było ciemno, a oni ciągle szukali klamki, której oczywiście nie mogli znaleźć. Wreszcie ktoś włączył światło i ludzie wylecieli na korytarz jak rój szerszeni, ale do tego czasu zdążyłyśmy się schować w szafie. Gdy usłyszałyśmy, jak ostatnia osoba wychodzi, Żółta Garsonka uśmiechnęła sięi powiedziała: „Sądzę, że powinnaś przejść do trzeciego etapu”. I tak oto znalazłam się tutaj.

– Niesamowite! – skomentował Reynie.

– Nie do wiary! – zawtórował mu Tyczka. – Jesteś bohaterką.

– Dajcie spokój – zawstydziła się Kate. – To nic takiego. Każdy by tak zrobił. Teraz znacie moją historię, więc ja chcę poznać wasze. Skąd wiecie o Rhondzie Kazembe? I o co chodzi z tą łamigłówką?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, Pani Ołówek wychyliła głowę zza drzwi.

– Czas na trzeci etap, dzieci. Natychmiast udajcie się do sali 7B – oznajmiła i znowu zniknęła.

– Gdzie, do pioruna, jest sala 7B? – jęknął zdesperowany Tyczka. – Nigdy nam nie mówi, gdzie co jest. Pół nocy szukałem Piętrowca.

– Na pewno bez problemu znajdziemy salę 7B – uspokoił go Reynie, ale bardziej zainteresowały go ostatnie słowa Tyczki. Co robił sam w nocy? Gdzie byli jego rodzice?

– Lepiej szybko mnie wtajemniczcie – poprosiła Kate. – Wiecie, że Żółta Garsonka nie jest szczególnie cierpliwa.

– Masz rację. Opowiemy ci wszystko po drodze – obiecał Reynie.

Następnie nowi przyjaciele ruszyli na poszukiwania sali 7B.