Ta kobieta - Elżbieta Stępień - ebook + audiobook + książka

Ta kobieta ebook i audiobook

Stępień Elżbieta

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ta kobieta to wnikliwe studium kobiety gnębionej i manipulowanej. To również przejmujący portret rodziny, która drży w posadach, spraw ukrywanych w czterech ścianach. Wstrząsająca historia Amelii, która kocha za bardzo. Czy da radę wyrwać się z kręgu uzależnienia? Kiedy zrozumie, że nikt jej nie potępi, gdy zawalczy o siebie? Że nie jest sama?

***

Dlaczego podatek od miłości musi być czasami tak wysoki? Czy mężczyźnie tak trudno jest przyjąć, że ktoś go kocha, ale nie jest jego niewolnikiem? Z jakiego powodu musi udowadniać: kto tu rządzi? Czemu nie może po prostu przytulić i być szczęśliwym, że ma rodzinę, ciepły dom, żonę, która o niego dba nie dlatego, że ma coś czego nie mają inni, ale dlatego, że kocha. Dlaczego może trwonić kasę na inne kobiety (na kieckę dla dziuni, która usiłuje wyciągnąć ile wlezie ze starego pryka), a żałuje na dom, dzieci, rachunki, kredyty. Czemu ktoś, kto go kocha musi się bać – o szczęście, o zdrowie, o życie... Alkohol w nadmiarze – to zły doradca, kochanka, nawet świetna – to zły doradca. Życie jest jedno. Jak łatwo je stracić. Pstryk... i zgaśnie twoje światło. Chcesz tego???

Ta kobieta… Tę książkę po prostu trzeba przeczytać.

Agnieszka Kazała (pisarka, ilustratorka)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 26 min

Lektor: Elzbieta Stepien

Oceny
5,0 (6 ocen)
6
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zuzanna65

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ta autorkę . Książki jej to samo życie czytając zastanawiam się gdzie i kiedy widziałam lub słyszałam od znajomych o podobnych przeżyciach ludzi . Czyta się miło i pragnie się dotrzeć do końca zobaczyć zakończenie . Polecam
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Elżbieta Stępień

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Aleksandra Sitkiewicz, Maja Szkolniak

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: III, Warszawa 2023

Sponsorzy:

Elżbieta Domagała

Poseł na Sejm RP Pan Krzysztof Maciejewski

Meble Lawi

Strzałków, ul. Broniewskiego 39c

97-500 Radomsko

www.meble-lawi.pl

Krzysztof Zygma

Agroturystyka ZACISZE, E.P. Wilczyńscy

Szczawina 30, Kotlina Kłodzka

667 901 521

[email protected]

firma dostępna na fb

ISBN: 978-83-66945-71-5

Szczególne podziękowania za pomoc w wydaniu niniejszej powieści kieruję do:

Pani Elżbiety Domagały

Posła na Sejm RP Pana Krzysztofa Maciejewskiego

Firmy Meble Lawi

Pana Krzysztofa Zygmy

Państwa E. P. Wilczyńskich – Agroturystyka ZACISZE

Autorka

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

W świetle księżyca

– Uciekaj! – Zdawał się krzyczeć srebrny Księżyc.

– Uciekaj, uciekaj, uciekaj… – szeptały posępne drzewa.

– Szybciej! Zaraz cię dogoni! – Spanikowane myśli poganiały obezwładnione strachem ciało. Biegła. Nie czuła zimna, choć była w samej pidżamie. Nie zatrzymywał jej nawet głęboki śnieg i fakt, że dawno zgubiła kapcie. Chciała znaleźć się jak najdalej od swego prześladowcy.

– Ha, ha, ha! Dokąd biegniesz?! I tak wrócisz… – krzyczał za nią z progu domu. Patrzył w jej stronę i śmiał się szyderczo. – Dzieci tu zostały! Wrócisz – dodał z pewnością w głosie i nieco ciszej, ale ona i tak to usłyszała. – Głupia ty! – krzyknął znów w kierunku ledwie już widocznej w zapadającej ciemności postaci.

Zatrzymała się na chwilę.

– Dzieci… – jęknęła z przerażeniem. – Nie, nic im nie zrobi, nigdy nie robił.

Jemu chodziło o nią. Co robić? Sekundowe wahanie wystarczyło, aby rzucił się w jej stronę.

– Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj! – krzyczał świat każdym płatkiem śniegu.

Biegła więc ile sił w skostniałych nogach w stronę pobliskiego lasu. W ciemności co rusz wpadała na gałęzie, które niemiłosiernie uderzały ją po twarzy i głowie.

„Zamarznę – niepokojące przeczucie pojawiło się na chwilę i szybko znikło pod naporem strachu.– Powinnam biec w stronę sąsiadów.” – Resztki rozsądku nie dawały za wygraną.

„Nie! Tylko nie to! Tylko nie sąsiedzi. Taki wstyd…” – pokręciła głową przecząco. Zatrzymała się na chwilę, spoglądając za siebie z obawą, że zobaczy wśród drzew swego prześladowcę. Oparła się bez sił o pień drzewa, a potem zsunęła na ziemię. Wtedy dotarło do niej, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Dotkliwe zimno wstrząsało jej ciałem. Spomiędzy posiniałych ust wydobywały się kłęby pary, która szybko zamarzała na jej włosach.

– Boże – wyszeptała przerażona. – Boże… Nie mogę tu zostać, muszę wrócić.

Resztkami sił zmusiła się, by ruszyć przed siebie. Czuła jednak, że nie dojdzie daleko. W ciemnościach i strachu znajomy za dnia las wydawał się całkiem obcy. Pomiędzy drzewami zamigotało światło jakiegoś auta.

„Szosa… tam jest szosa, a więc idę w złym kierunku” – uświadomiła sobie.

– Ratunku! – krzyknęła i zmobilizowała resztki sił, by dojść do ulicy. Poczuła kolejne uderzenie w głowę i ciepło spływającej po skroni cieczy.– Nie mam już sił, nie mam sił… Niech się to już skończy. – Poddała się. – Mam dosyć takiego życia…”

Uklękła w śniegu i opuściła bolącą głowę jak do modlitwy.

– Mamo, mamusiu! – Usłyszała głosy swoich dzieci. Na moment jakby wróciła jej świadomość.

– Boże, moje dzieci. Co z nimi będzie? – Powlokła się dalej przed siebie, zupełnie nie czując nóg.

Światło… Znowu światło… Upadła. Było ciepło, wreszcie ciepło. Ciemność jest taka przyjemna…

– Hej! Jest tam ktoś? – krzyknął w ciemność zaskoczony

Wojtek. Przez moment wydawało mu się, że widzi zjawę pośród drzew. Jechał już kilka godzin i zatrzymał się na poboczu, by zapalić. Paskudne miejsce, z obu stron las. Żałował, że tu stanął już w momencie, kiedy wysiadł z auta. W pełni księżyca wydawało mu się, że kogoś widzi.

– Człowiek czy jakieś zwierzę? – Przez chwilę walczył z ochotą, aby wrócić do ciepłego wnętrza auta i odjechać. Przed nim jeszcze długa droga. Spieszył się, by zdążyć na spotkanie. Jutro wczesnym rankiem, miał na niego czekać nowy wspólnik. To była szansa na rozwój i tak sporej firmy.

Rozejrzał się z obawą dookoła. „Nie wiadomo, czy zaraz mnie ktoś nie zaatakuje – przemknęło mu przez głowę.– Ale sobie miejsce wybrałem” – marudził, dając kilka kroków w kierunku dziwnej zjawy. Zaledwie parę metrów od niego leżała jakaś postać. Księżyc oświetlał jej oszronione włosy.

– Kobieta! – krzyknął zaskoczony. Miała na sobie tylko pidżamę.

– Cholera! – wyrwało mu się. – Proszę pani! – Próbował ją ocucić. Bezskutecznie. Przyłożył ucho do jej piersi, nasłuchując oznak życia. – Bije – stwierdził z zadowoleniem. Błyskawicznie zdjął marynarkę, okrył nieprzytomną kobietę i szybko podniósł. Była lodowata, a na jej głowie zauważył zamarznięte ślady krwi. Nawet nie wiedział, kiedy ułożył ją w aucie. Wszystko działo się błyskawicznie.

– Chryste! Gdzie tu jest jakiś szpital? – Zdawał sobie sprawę z tego, że na takim odludziu, w dodatku w środku nocy, nie ma kogo zapytać o drogę. Na szczęście miał GPS. Szybko wyznaczył trasę. – Obym tylko nie wylądował w ślepej uliczce – mruknął pod nosem. – Proszę pani, halo! – zwracał się co jakiś czas do kobiety w nadziei, że odpowie.

Niestety, z jej piersi wydobywało się jedynie ciężkie westchnienie. Nie miał nawet czasu, by przyjrzeć się dokładnie, co jej się stało. Cała sytuacja wydawała mu się nierealna. „Ta kobieta musiała przejść piekło” – pomyślał.

Wkrótce był przed szpitalem. Zdziwiło go, że w takiej małej miejscowości znajduje się wyglądająca tak nowocześnie placówka. Oby personel okazał się równie profesjonalny.

Gdy wynosił ją z auta, na chwilę otworzyła oczy. Ich spojrzenia spotkały się. Zobaczył w nich strach i przerażenie. W jej pięknych, szeroko otwartych oczach czaiło się też nieme pytanie…

– Spokojnie – próbował uspokoić tę biedną istotę. – Jesteśmy w szpitalu. Już wszystko dobrze. – Starał się wierzyć w to, co mówi.

Nie odrywała od niego wzroku, a on czuł się nieswojo pod jej spojrzeniem. W tym momencie dałby wszystko, aby ochronić tę kobietę, sprawić, by czuła się bezpiecznie. To dziwne, że wywoływała w nim takie uczucia. Zapomniał, że jest do nich zdolny. Zamknął swoje serce już dawno temu…

Nie wiedział, że jego spojrzenie jest tym, co nie pozwala jej odpłynąć w nicość. Wątłą nicią, która trzyma ją w tym świecie. Czuła się bezpiecznie w jego silnych ramionach, pod tym spojrzeniem. Uratował ją. Kimkolwiek był, uratował ją.

Nie rozumiała tego całego zamieszania, które działo się wokół niej. Bieganiny, pospiesznych badań. Chciała tylko, by ten obcy człowiek był przy niej. Poprosiła o to, gdy tylko zmusiła usta do mówienia. Został.

Spędził jakiś czas przy łóżku, trzymając ją za rękę. Ogarnął ją błogi spokój. Mogłaby nawet powiedzieć, że poczuła się przez moment szczęśliwa, gdyby nie beznadziejna sytuacja, w jakiej się znalazła.

– Policja? – zdziwił się. – Tak, oczywiście, złożę zeznania, ale rano muszę szybko jechać dalej. Interesy – dodał w kierunku pielęgniarki, która przyszła z wiadomością.

– Nie!

Usłyszał zdecydowany sprzeciw. To były kolejne słowa, jakie wypowiedziała. „A więc wraca do siebie” – ucieszył się. Jednocześnie poczuł ogromną pustkę, gdy wysunęła swoją dłoń z jego. Dziwne uczucie.

– Tylko nie policja. Ja… zabłądziłam… – wyszeptała.

– Muszę do nich pójść. Zaraz wrócę – dodał, widząc jej błagalne spojrzenie. – Muszę porozmawiać z policją.

Zamknęła oczy. Zapadając w sen, przypomniała sobie niedawne wydarzenia. Zobaczyła znów twarz swojego pijanego męża. Twarz wykrzywioną wściekłością, z błyskiem szaleństwa w oczach. Pamiętała dobrze każda żyłkę pulsującą mu na skroni.

Unikała jego wzroku i jego samego jak długo mogła. Nie chciała awantury. Dzieci spały w pokoju na górze. Ale on był wyraźnie w wojowniczym nastroju. Furię wywołały buty, o które potknął się w przedpokoju. Zamarła ze strachu, gdy poleciały wyzwiska pod jej adresem. Wolałaby nie wychodzić spod kołdry. Niestety głośny łomot i przekleństwa sprawiły, że szybko wstała.

„No tak, znów pijany. Ciekawe, jaki powód tym razem wymyśli”. Ze smutkiem zauważyła, że efektem jego nocnego powrotu był potłuczony zegar. Jaka szkoda, dostała go przecież od matki. To była pamiątka rodzinna. Zaczęła zbierać rozbite części. Nie było sensu się odzywać.

To, że milczała, jeszcze bardziej go rozzłościło.

– Zostaw to! – Mocno chwycił ją za rękę.

– Przestań! To boli! – Próbowała się wyrwać.

– Jaka delikatna, myślałby kto! Zakichana księżniczka. Jeść mi zrób! – rozkazał.

Wiedziała, że w takim stanie lepiej z nim nie dyskutować, ale nie miała zamiaru szykować mu jedzenia.

– Masz rację, nie będę tego sprzątała. Nie ja to potłukłam, ale szkoda, bo to była pamiątka. Mógłbyś uważać na przyszłość. – Wiele ją kosztowało, aby nie krzyczeć. Marzyła tylko o tym, aby się położyć i zasnąć. Dobrze, że jutro później zaczynała pracę.

– Ty?! Ty mnie będziesz pouczać… – wysyczał. – Ty kocmołuchu, popatrz na siebie. – Złapał ją mocno i przyciągnął do lustra w przedpokoju. – Popatrz na siebie! – wykrzyczał jej prosto w ucho – z kim ja się muszę męczyć! Jak ty wyglądasz, grubasie! Nic dziwnego, że jestem taki chudy, jak mi jedzenia żałujesz! – wykrzykiwał z furią.

Wiedziała, że teraz nie obejdzie się bez awantury. Na nic zdały się jej prośby, że przecież dzieci pobudzi, a jutro idą do szkoły…

– Cicho to ty będziesz! – krzyknął i pociągnął ją w stronę kuchni. Złapał leżący na stole nóż.

Próbowała się wyswobodzić, ale był silniejszy.

– Zamknij się, albo ja cię uciszę…

Zamarła w bezruchu. Trzymając ją jedną ręką, drugą powoli przesuwał nóż po jej gardle, jakby bawiąc się lękiem, jaki odczuwała. Wiedziała, że czerpie satysfakcję z jej strachu.

– Puść – zdołała wykrztusić. – Nie rób głupstw.

– Głupia to ty jesteś! I taka… pospolita – wycedził. – Chodź, przydaj się w końcu na coś.

Zaczął ją obmacywać. Nie mogła tego znieść! Resztkami sił wyrwała mu się. Odruchowo rzuciła się w kierunku wyjścia z domu. Nieważne było, że jest w samej pidżamie, a za oknem śnieżny grudzień. Musiała uciec od niego. Schować się gdzieś, dopóki nie uśnie i nie wytrzeźwieje. Biegła przed siebie, ale zdawało jej się, że lada chwila złapie ją i przewróci w śnieg…

I wtedy przebudziła się z głośnym jękiem. Błądząc przerażonymi oczyma dookoła, powoli uświadamiała sobie, gdzie jest. Było jej tak wstyd… I jeszcze ta policja, przecież nie może im powiedzieć, jak było naprawdę. Taki wstyd…

Znów go zobaczyła. Człowieka, który ją znalazł. „Może powinnam była tam zamarznąć. Może tak byłoby lepiej…” – przeleciało jej przez myśl.

Siedział nieco z boku. Tym razem, gdy otworzyła oczy, nic nie mówił. Nie chciał od niej żadnych wyjaśnień, choć zarówno on, jak i policjanci byli bardzo ciekawi, skąd się wzięła w środku nocy w lesie i to w takim stroju.

– Chyba powinna pani im powiedzieć, jak do tego doszło. Chodzi mi o policję – odezwał się w końcu. – No i pytali o pani dane.

Milczała.

– Niestety, muszę już panią opuścić, przede mną jeszcze długa droga. Proszę się zastanowić, co pani zrobi ze swoim życiem – dodał, gdy nadal milczała. Trudno było mu wyjść z tej sali, ale wiedział, że stracił dużo czasu. Musiał już jechać dalej. Policja spisała jego wyjaśnienia i dane, nie było więc powodu, by tu zostać.

– Nie ma powodu… – wyszeptał sam do siebie. Tylko dlaczego nie mógł zapomnieć spojrzenia tej kobiety? Nawet nie wiedział, jak miała na imię… Martwił się, co z nią dalej będzie. Domyślał się, że czekają ją trudne dni rekonwalescencji. Dobrze, że ją znalazł. Odmrożenia da się wyleczyć. Rana na głowie się zagoi. Wiedział, że gdyby się wtedy nie zatrzymał, już by nie żyła. Wreszcie jego nałóg na coś się przydał. Ale i tak musi rzucić to cholerstwo.

*

– Tato! Tato! Gdzie jest mama? – Magda z niechęcią potrząsała śpiącym jeszcze ojcem. – Co tu się stało? – pytała z niepokojem, rozglądając się po domu. – O rety! Zegar! – wykrzyknęła. – Tato, gdzie jest mama? Co mam zrobić z Kingą i Kamilem, przecież ja muszę już iść do szkoły!

Ojciec nie odpowiadał. W pierwszej chwili chciał krzyknąć na córkę, że go budzi, jednak jej pytania sprawiły, że szybko wytrzeźwiał.

– O kurczę! Co się stało? – udał zdziwienie. – Kto to zrobił? – pytał dalej, jednocześnie coraz dokładniej przypominając sobie zdarzenia poprzedniego wieczoru. Wiedział już, że przeholował z alkoholem i za bardzo przestraszył żonę.

„A co tam” – pomyślał i chwilowe wyrzuty sumienia szybko minęły. Pewnie sobie na to zasłużyła. Nie będzie mu się stawiać…

– No właśnie, gdzie mamuśka wybyła? Jeszcze taki chlew zostawiła. Posprzątaj to! – rozkazał córce.

– Ja? – zdziwiła się Magda. – Przecież muszę iść do szkoły. A co z dzieciakami? – dopytywała się.

– Jakie z nich dzieciaki, co? Nastolatki prawie, tylko matka ich tak niańczy… – nie skończył swojego wywodu, widząc łzy w oczach córki. – Dzisiaj macie wolne, nigdzie nie idziecie –

zarządził.

– Tato, ale ja muszę iść, mam dzisiaj sprawdzian z chemii – prosiła Magda.

On był jednak nieugięty.

– To wszystko przez ciebie! Wczoraj znowu przyszedłeś pijany, słyszałam, jak się kłóciliście. Właściwie to ty się darłeś, a mama próbowała cię uspokoić. – Nie wytrzymała.

– Tylko mi tu nie pyskuj jak matka. – Uciszył ją machnięciem ręki, jakby odganiał natrętną muchę. – Posprzątaj i zrób mi kawę, łeb mi pęka – narzekał.

Magda przez moment walczyła ze łzami, które cisnęły się jej do oczu. Jeśli nie pójdzie na sprawdzian z chemii, będzie miała kłopoty. W ogóle jej ta chemia do głowy nie chciała wchodzić. Zawali wszystko, a to już przecież liceum. Nie ma żartów. Zacisnęła jednak zęby i siłą powstrzymała napływające łzy.

„Czemu muszę znosić ten smród i jeszcze sprzątać po ojcu?” – pytała samą siebie. Wiedziała dobrze, że to on stoi za rozbitym zegarem. Martwiła się też o mamę. Tak bardzo chciała jej pomóc, widziała przecież, jak się zadręcza zachowaniem ojca, widziała jej łzy i czuła się taka bezradna, bo co może dziecko? Dałaby wszystko, żeby mama była szczęśliwa, jej własne kłopoty i zmartwienia schodziły na plan dalszy. Musiała być silna, by wspierać mamę i rodzeństwo w tej trudnej sytuacji. „Tylko, gdzie jest mama?” – zastanawiała się. Gdy się obudziła i zobaczyła, że jej nie ma w domu, zadzwoniła na komórkę. Okazało się jednak, że telefon leży w pokoju…

– No gdzie ta kawa? – Usłyszała ojca.

– Przecież sprzątam po tobie! – rzuciła ostro.

Pewnie doszłoby do kolejnej wymiany zdań, gdyby nie dźwięk telefonu. Odebrał ojciec. Słuchał uważnie kogoś po drugiej stronie słuchawki, minę miał zaskoczoną.

– Jak to w szpitalu? Co się stało? – Był bardzo zaniepokojony. – Już tam jadę – zakończył rozmowę.

Magda domyśliła się, że chodzi o mamę.

– Co się stało? Kto dzwonił? – dopytywała się przestraszona.

– Dzwonili ze szpitala, twoja matka chyba… zwariowała. Łazi po nocy i się przeziębiła. – Wymyślił na poczekaniu wyjaśnienie. – Jadę tam, zajmij się rodzeństwem – rzucił.

– Też chcę jechać. Co się mamie dokładnie stało? – Magda nie ustępowała. Głośna rozmowa sprowadziła na dół Kingę i Kamila. Trochę byli zdziwieni, że nie ma mamy i muszą sami robić śniadanie.

– Skoro tak bardzo chcesz, to pojedziemy tam wszyscy – zdecydował ojciec.

– Dokąd jedziemy? – zapytała Kinga.

Ojciec nie odpowiadał, pogrążony w myślach.

– Mama jest w szpitalu, ale nie martwcie się. Nic złego jej się nie stało. Wszystkiego dowiemy się na miejscu. Dlatego pospieszcie się z tym śniadaniem – poprosiła Magda.

Kinga, widząc zmartwioną minę ojca, chciała go rozweselić. Jak zwykle, kiedy czuła, że atmosfera jest napięta, opowiadała jakieś żarty, wygłupiała się, by odwrócić uwagę rodziny od problemów.

– Nie martw się, tato, wszystko będzie dobrze, mama wyzdrowieje – zaćwierkała.

Ojciec nie mógł się doczekać, kiedy skończą posiłek. Był ciekaw, co żona powiedziała w szpitalu. I jak się tam dostała? Zniecierpliwiony wyszedł przed dom i zapalił kolejnego papierosa. Zajęty własnymi myślami nie zwracał w ogóle uwagi na dzieci. To Magda, jak zwykle, dopilnowała wszystkiego.

*

Amelia z niepokojem oczekiwała na przyjście męża. Wiedziała już, że został powiadomiony. Nie była pewna jego reakcji. Martwiła się też o dzieci. Zostały z nim wczoraj same. Magda była wprawdzie bardzo odpowiedzialna, ale to przecież tylko dziecko.

– Wracam do domu – postanowiła.

Pielęgniarka, która akurat zabierała termometr, spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Oj, nie wyjdziesz stąd, złociutka. Nie wyjdziesz… – powiedziała. – Przyjdzie lekarz, to wszystko wyjaśni, ale na moje oko to jeszcze tu poleżysz. Cały szpital aż huczy od spekulacji, skąd tam się wzięłaś, złociutka. – Pielęgniarka najwyraźniej zamierza dalej ciągnąć swój wywód, ale przerwała nagle…

– Dzień dobry.

Amelia usłyszała obce głosy, a pielęgniarka szybko wyszła. To lekarz w towarzystwie policjanta stanął przy jej łóżku.

– Proszę poczekać na korytarzu, zbadam pacjentkę i pana poproszę – lekarz zwrócił się do policjanta.

– Jak się pani czuje? – zapytał.

– Dziękuję, dobrze. Trochę bolą mnie stopy – odpowiedziała Amelia.

– Tak, zobaczmy, jak to wygląda. – Lekarz z troską badał jej nogi. – Miała pani dużo szczęścia, że nie było silnego mrozu. No i ten człowiek pojawił się w ostatnim momencie. Te zaczerwienienia rąk znikną, ale musi pani zostać tu przez kilka dni, ze stopami nie jest tak dobrze. Musimy obserwować, jak się goją. Jak do tego doszło? – spytał.

Amelia nie wiedziała, co powiedzieć. Musi w końcu jakoś to wszystko wytłumaczyć.

– Ja… – zaczęła i umilkła speszona.

– Mamusiu! – głos córki przerwał niezręczną ciszę. Amelia zobaczyła swoje dzieci, a te wkrótce tuliły się do niej.

– Nic ci nie jest? Co się stało? Dlaczego jesteś w szpitalu? – pytały wszystkie naraz.

Do jej oczu napłynęły łzy, ściskała dzieci, nie zważając na ból, jaki towarzyszył każdemu ruchowi.

– Witaj… kochanie.

Na dźwięk głosu męża z jej sercem działo się coś dziwnego. Najpierw jakby zamarło i przestało bić, a potem zaczęło galopować jak oszalałe. Nie chciała, by dzieci i lekarz zorientowali się, że coś jest nie tak. Spojrzała wprost na swego męża. On patrzył na nią badawczo, niepewny, jak się zachowa. Czy to, co widziała w jego oczach, to… troska? „Pewnie teraz żałuje, że mnie tak wczoraj nastraszył – myślała. – Może gdybym nie wstawała z łóżka, wszystko byłoby inaczej, a tak tylko go rozzłościłam…” Jeszcze chwila, a zaczęłaby obwiniać samą siebie za to, że tak ją wczoraj potraktował.

– Witaj – odezwała się do męża.

– Przepraszam, ale ja naprawdę muszę spisać pani zeznania, jeśli pan doktor pozwoli – usłyszeli zniecierpliwiony głos policjanta.

Lekarz skinął głową i wyszedł.

– Zeznania? – Rafał nie krył zaskoczenia. Poruszył się niespokojnie.

– No tak. Przyzna pan, że to niecodzienna sytuacja – stwierdził policjant i zwrócił się w stronę Amelii. Ona jednak nadal nie wiedziała, jak wyjaśnić wczorajsze zdarzenie i milczała.

– Czy może pani powiedzieć, skąd się wzięła w środku nocy w lesie? Wie pani, że gdyby nie ten przypadkowy podróżny, mogłaby pani zginąć – spytał rzeczowo.

Amelia z obawą spojrzała na dzieci. „Nie powinny tego słyszeć, będą się teraz martwić” – pomyślała. Dzieci stały ze spuszczonymi głowami, jakby czekały na wyrok. Potem zobaczyła twarz męża. Jego spojrzenie było gniewne, groźne i… spłoszone.

Nagle usłyszała jego głos. Słodki, pełen troski.

– Nie męczmy żony, to był nieszczęśliwy wypadek – stwierdził. Jedną rękę położył na jej ramieniu, a drugą obejmował stojącego obok Kamila.

Policjant przyglądał mu się ze zdziwieniem.

– Wypadek? Co to znaczy? – zapytał.

– Żona usłyszała skowyt naszego psa i wyszła go poszukać, pewnie zabłądziła po ciemku – odezwał się Rafał.

– Tato, ale my… – zaczął Kamil, ale szybko umilkł, gdy ręce ojca zacisnęły się z niezwykłą siłą na jego ramieniu. Piorunujące spojrzenie, jakie zobaczyły Magda i Kinga, kazało im się nie odzywać. Policjant z uwagą przyglądał się mężowi Amelii, a potem spojrzał na nią. Przez chwilę myślała, że wszyscy słyszą, jak głośno bije jej serce. Nie wiedziała, czy ze strachu, czy ze złości, że Rafał tak łatwo kłamie. A może to lepiej, że nie ona się tłumaczy…

– Czy to prawda? – zapytał policjant.

Skinęła tylko głową.

– W takim razie jak pan wyjaśni to, że nie szukał pan żony, jak myślę? – Policjant spoglądał podejrzliwie. – Nie martwił się pan, że tak długo nie wraca?

– No wie pan, trochę wczoraj wypiłem i przysnąłem. Wie pan, jak to jest – dodał, jakby czekając na potwierdzenie ze strony policjanta.

– Nie, nie wiem – odparł tamten.

– Proszę już kończyć. – Do sali zajrzał lekarz.

– Dobrze, jeszcze chwilkę. Jest pani pewna, że tak było? – policjant zwrócił się do Amelii, jakby chciał ją namówić do zwierzeń.

– Tak, właśnie tak było – odparła.

– W takim razie nie będę już pani niepokoił. Do widzenia – pożegnał się i wyszedł. Amelia zauważyła, że jej córka ma dziwną minę. Magda natomiast wahała się, czy nie pobiec za policjantem i prosić, aby dokładniej zajął się tą sprawą. Przecież w ich domu nie było żadnego psa! „Biedna mama, co się właściwie stało, czy kiedyś się tego dowiem? – zastanawiała się. – Będę musiała jej teraz więcej pomagać, bo widzę, jaka jest nieszczęśliwa, moje sprawy muszą poczekać”. Ta cała szkoła, chemia, to wszystko wydawało jej się teraz tak odległe.

Cisza, jaka zapadła po wyjściu policjanta, była aż ciężka od niedomówień i kłamstw.

– Tato, ale my nie mamy psa, dlaczego tak powiedziałeś? – dopytywał Kamil.

– A co miałem powiedzieć, że wasza matka straciła rozum i urządza sobie spacery po nocy!? Dopiero by się ludzie z was śmiali, że macie matkę wariatkę! – Rafał uciszył syna.

Amelia milczała, nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Tak, jakby to nie o niej mówiono. Bo co powiedzieć dzieciom… Wolała, żeby nadal miały złudzenie normalnej rodziny. Jednak to, co usłyszała, bardzo ją zabolało. Miała nadzieję, że Rafał choć trochę żałuje tego, co się stało. A tu żadnej skruchy. Czy to jest jeszcze ten sam mężczyzna, za którego wyszła dawno temu – rozmyślała. Nie odzywała się, więc rodzina myślała, że gorzej się poczuła. Postanowili, że przyjdą później.

– Mamusiu, jak przyjdę wieczorem, to musimy porozmawiać, ale nie przy tacie – poprosiła Magda.

Amelia tylko skinęła głową.

Trochę się przespała, a gdy wróciła jawa, nagle ogarnął ją ogromny smutek. Dobrze, że była sama w sali. Mogła spokojnie pozwolić, aby po policzkach spływały łzy. Nie musiała udawać przed nikim, że nic się nie stało, ani ukradkiem wycierać oczu. Płakała. Po prostu płakała. Żal, smutek i rozczarowanie wzięły górę. Gdy kolejny raz po zamknięciu oczu napłynęły niechciane wizje poprzednich wydarzeń, nie mogła powstrzymać łez. Całą sobą odczuła znów tę chwilę załamania, kiedy było jej wszystko jedno. Teraz przeraziła ją ta obojętność. Musi coś zrobić ze swoim życiem, bo kiedyś źle się to wszystko skończy. Co wtedy stanie się z dziećmi? Miała nadzieję, że nie domyślają się, jak wygląda życie z ich ojcem. Pił, od kiedy pamiętała. Zadziwiające, że przed ślubem ignorowała niepokojące sygnały. Była zakochana i robiła wszystko, aby nie stracić tej miłości. Prawdę mówi przysłowie, że miłość jest ślepa. Nie chciała widzieć, jak ciągnie go do alkoholu. Potem uwierzyła, że zmieni się dla niej, przecież tak go kochała. Nie tylko się nie zmienił, ale ciągle słyszała, że pije przez nią. Nie wiedziała, dlaczego… Była przecież dobrą żoną, matką. Zawsze mógł na nią liczyć. Nie raz wyciągała go z kłopotów. Starała się bardzo, ale on był ciągle niezadowolony i rozdrażniony. Coraz częściej dochodziło do kłótni. Wybuchał gniewem z byle powodu. Często miała dość tej napiętej sytuacji, życia w niepewności i strachu. Kochała go jednak, tyle że brakowało jej wsparcia i czułości z jego strony. Uświadomiła sobie, że właściwie nigdy tego nie dostała. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle kiedykolwiek ją kochał? Mówił, że tak. Często właśnie po dłuższym pijaństwie przekonywał ją, że nie może bez niej żyć, że jest dla niego wszystkim. Dlaczego więc tak ją traktował? Nie mogła tego pojąć. Te dzisiejsze kłamstwa sprawiły, że z jednej strony poczuła ulgę, bo nie musiała wymyślać wyjaśnień, a z drugiej dała mu do zrozumienia, że jest całkiem bezkarny.

Łzy, które spłynęły na szpitalną poduszkę, były jak wybawienie jej długo więzionych uczuć. Poczuła ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął jej z piersi potężny ciężar. Miała trzydzieści siedem lat, troje dzieci i właśnie zrozumiała, że z jej małżeństwem jest coś nie tak. Już wcześniej to czuła, ale teraz przyznała się do tego sama przed sobą. I – o dziwo – przyniosło jej to ulgę.

W takim stanie zastała ją Magda. Gdy weszła, ucałowała matkę, a potem usiadła bez słowa, jakby bojąc się zacząć rozmowę. Obawiała się reakcji na pytanie, jakie zamierzała jej zadać. Zauważyła ślady łez na policzkach mamy.

– Płakałaś? – raczej stwierdziła niż zapytała Magda.

Amelia skinęła głową, jednocześnie siląc się na uśmiech.

– Boli cię, mamo, czy to z innego powodu? – zapytała.

– Kochanie, nie martw się o mnie. Nic mi nie jest – pocieszała Amelia.

– Ładne mi nic! – Magda ostro zareagowała. – Przecież, mamo, ty mogłaś tam umrzeć!

– Córeczko, naprawdę nic mnie nie boli. Może to leki działają. A jeśli chodzi o łzy, to czasami warto popłakać, to przynosi ulgę – wyjaśniała Amelia. – Tata cię przywiózł czy przyjechałaś autobusem? – Starała się zmienić temat, choć wzmianka o mężu znów przywołała złe skojarzenia.

– Autobusem – odpowiedziała krótko Magda. – Mamo, chciałam z tobą porozmawiać, ale nie wiem, czy to właściwy moment… Wiesz, o co mi chodzi? – spytała, opuszczając głowę.

– Nie, nie wiem, córeczko… – usłyszała.

– Udajesz, że nic się nie stało, a wszyscy wiemy, że ojciec kłamał! Tylko czemu ty to potwierdziłaś? Może dzieciaki dają się nabrać na wasze wyjaśnienia, ale ja nie! Zresztą oni też widzą, co się dzieje… Jak było naprawdę? – spytała.

– Madziu, już ci mówiłam… – zaczęła Amelia, ale córka przerwała jej.

– Mamo, proszę – wyszeptała. – To nie jest dla mnie łatwe, ale nie mogę wciąż udawać, że niczego nie widzę.

– To znaczy, że ty…? – Amelia nie potrafiła ukryć zaskoczenia.

– A co, myślałaś, że żyjemy w innym świecie? Na innej planecie, albo nie wiem jeszcze gdzie? Kiedy się kłócicie z ojcem, to myślisz, że my tego nie słyszymy? I ja, i Kamil, i Kinga to wszystko słyszymy, czujemy, widzimy, co się dzieje. A ja jestem najstarsza, więc chyba najmocniej to przeżywam… – wyznała.

– A co takiego? – Amelia nadal udawała, że nie wie, o co chodzi.

– To, jak ojciec cię traktuje, jak o tobie mówi, jak pozwalasz sobą sterować. Myślisz, że nie czuć smrodu, jaki zostaje po nim, gdy wraca pijany? Mam tego dosyć. Nikogo nie mogę zaprosić do domu, bo nigdy nie wiem, czy akurat nie przyjdzie pijany. Wstydzę się, że ojciec pije. Ciągle musimy wąchać ten odór! – wyrzuciła z siebie cały żal.

– No, nie przesadzaj. – matka próbowała zbagatelizować sytuację.

– Mamo, ja tak czuję. Widzę też, jak się zamartwiasz. Czasami chciałabym ci się zwierzyć się z moich kłopotów, ale nie chcę ci jeszcze dokładać zmartwień. – Magda była rozgoryczona, liczyła na szczerą rozmowę, a mama udaje, że nie ma tematu…

Na dźwięk słowa „kłopoty” Amelia uważnie spojrzała na córkę. Do tej pory rozmawiały, unikając swoich spojrzeń. Teraz jednak uważniej jej się przyjrzała.

„Boże, jaka ja jestem ślepa. Skupiam się wciąż na problemach z Rafałem, a ją coś gryzie i zostaje z tym sama. Co ze mnie za matka” – pomyślała.

– Madziu, masz jakieś zmartwienia? Co się dzieje?

– Mamo, proszę, choć raz bądź szczera. – córka nie dawała za wygraną, zupełnie ignorując wzmiankę o własnych problemach.

Amelia wzięła głęboki oddech i powoli wypuszczała powietrze, jakby chciała zyskać na czasie. „Co robić, co robić?” – myślała gorączkowo. Nagle podjęła decyzję, że powie córce…

– Madziu, to prawda, że nie jest za dobrze. Ojciec coraz częściej wraca pijany. Jest złośliwy i bardzo przykry, czasami się go boję. Ale nie wiem, co mam robić… To w końcu wasz ojciec… Nie chcę was jeszcze i tym obciążać. Macie szkołę, naukę i po co wam jeszcze problemy dorosłych. Staram się jak mogę, byście mieli normalną rodzinę – wyznała.

– Tak, mamy szkołę. Tylko że i tak nie mogę się skupić, gdy w domu są ciągłe awantury. A dziś to w ogóle w szkole nie byłam, a pisaliśmy sprawdzian. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę, bo to z chemii… – Dziewczyna posmutniała.

– O rety, przepraszam. To moja wina, córeczko. Jak wyjdę ze szpitala, to pójdę do szkoły porozmawiać z nauczycielką. Przepraszam cię.

– Mamusiu, nie obwiniaj się. Dobrze wiesz, że to nie twoja wina – zapewniała Magda.

– Tak bardzo starałam się, abyście mieli normalny dom… i chyba nic z tego nie wyszło. – Do kobiety dotarło w końcu, że nie udało jej się ochronić dzieci.

– Ale co właściwie się wczoraj stało? Czy ojciec cię… uderzył? – Magdzie z trudem przyszło zadać to pytanie. Z jednej strony bała się usłyszeć odpowiedź, a z drugiej chciała znać prawdę.

Amelia zrobiła się czerwona ze wstydu. Ona rozmawia z dzieckiem o swoich problemach? Córka stara się jej pomóc? „Boże, to chyba nie tak powinno być?” Myśli galopowały z prędkością błyskawicy.

– Nie – wykrztusiła w końcu. – Nie uderzył, ale bardzo nastraszył. – Nie chciała już tłumaczyć córce, że są rzeczy gorsze od uderzeń pięścią, że strach, z jakim często przychodzi się jej zmierzyć, zadaje większe rany niż ciosy. Tylko że ran na duszy nie widać… A może tylko jej się zdaje, że nie widać… Ktoś jej przecież już dawno powiedział, że wygląda jak biedne, przestraszone zwierzątko. Kuliła się, gdy słyszała głośne trzaśnięcie drzwiami. Podskakiwała nerwowo, gdy ktoś niespodziewanie za nią stanął. I ten czający się w jej oczach strach… Nie pamiętała już, kto jej tak powiedział, ale była pewna, że nie była to złośliwa uwaga, tylko wyraz troski. Oczywiście jak zwykle zignorowała te słowa.

– Wybiegłam z domu, bo się przestraszyłam. Bałam się wrócić. A potem już chciałam… Tyle że chyba straciłam przytomność… Jakiś człowiek mnie uratował. Nawet nie wiem, jak ma na imię i kto to był. To może dziwne, co teraz powiem, ale czułam się przy nim taka bezpieczna. Naprawdę dziwne, to był przecież obcy człowiek. To wszystko, Madziu.

– Ale czym cię tak nastraszył? – dopytywała córka.

– Więcej ci nie powiem. To wszystko. Nie chcę już o tym mówić – Amelia urwała dyskusję.

– Mamo, nie odpowiedziałaś, czym cię nastraszył? – córka nie odpuszczała.

– Więcej ci nie powiem, to wszystko. Naprawdę nie chcę już o tym mówić – kobieta przerwała stanowczo. Magda chciała coś jeszcze dodać, ale do sali weszła Jowita. Pracowały z Amelią w jednej szkole.

– No witaj. Co tam u ciebie? Dziś się dowiedziałam, że miałaś wypadek. Jak się czujesz? – Potok jej pytań spłynął na Amelię.

– Już dobrze. Trochę odmroziłam nogi. Ale będzie dobrze – odpowiedziała.

– A jak długo tu zostaniesz? Bo… no… dyrektor nie wie, jak rozplanować zastępstwo za ciebie. – Jowita oczekiwała konkretnej odpowiedzi.

– Nie wiem, jak długo. Ale chyba jeszcze trochę poleżę. Też bym chciała wiedzieć, ile to potrwa. Na pewno dam znać szkole – odpowiedziała. – A jak ty się o tym dowiedziałaś tak szybko? – spytała. Jednocześnie starała się ukryć przed przybyłą, jak bardzo była zaskoczona. Tym bardziej, że nigdy nie miały bliskiego kontaktu. Pracowały w równoległych klasach, ale Jowita była częstym gościem w gabinecie dyrektora. Nawet nie chciała wiedzieć, o czym tam dyskutowali. Nie raz przekonała się, jak nieżyczliwą osobą jest jej koleżanka. Pod płaszczykiem troski i współczucia kryła się bezwzględna intrygantka. Każdy bał się mówić jej wprost, co myśli, w obawie, że za swoją szczerość straci pracę. Tym bardziej zdziwiła ją wizyta koleżanki.

– Spotkałam twojego męża – Jowita zaczęła wyjaśnienia. – Opowiedział mi o twoim przypadku… przepraszam, wypadku. Jakiego ty masz dobrego męża. Tak bardzo martwi się o ciebie. Musi cię kochać, tylko pozazdrościć – rozpływała się w pochwałach.

Magda, która do tej pory się nie odzywała, w końcu nie wytrzymała.

– Pozory mylą – wykrztusiła.

– Słucham? – Jowita nie dosłyszała.

– Madziu, proszę… – Matka błagalnie spojrzała na córkę. Nie chciała zwierzać się koleżance.

– Już nic. Muszę iść po sok dla mamy, bo ona tu nic nie ma! – odpowiedziała ze złością Magda.

– Rzeczywiście, o rety, jaka ze mnie gapa. Tak się przejęłam tym, że z tobą coś nie tak, że nic ci nie przyniosłam – tłumaczyła się Jowita.

– Nie masz za co przepraszać, mam wszystko, czego mi potrzeba – odparła Amelia, szczęśliwa, że nastąpiła zmiana tematu. Ciekawość jednak wzięła górę. – A co ci właściwie powiedział Rafał? – zapytała.

– No, że wyszłaś szukać psa czy coś takiego. Nie chwaliłaś się, że masz psa. Jakiś rasowy?

– Nie, nie rasowy. – Amelia właśnie uświadomiła sobie, że wersja o jej nocnej przygodzie poszła w świat. Teraz będzie musiała tłumaczyć się wszystkim. A wcale nie miała na to ochoty.

Widząc, że rozmowa się nie klei, Jowita pożegnała się, zapowiadając, że jeszcze wróci. Oczywiście nigdy tego nie zrobiła, za to tuż za drzwiami chwyciła za telefon i ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy relacjonowała znajomej wizytę w szpitalu…

– Kto by pomyślał, ta święta Amelia łazi po nocy w samej pidżamie. Ciekawe, skąd wracała? Niby jakiegoś psa szukała, a ja, kochana, podejrzewam, że ten jej mąż nakrył ją z jakimś facetem i z domu wyrzucił… Tak, tak, dużo jeszcze się dowiemy o naszej koleżance – rzucała w słuchawkę bezmyślne słowa.

Amelia odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że wizyta już dobiegła końca. Gdy kłopotliwy gość wychodził, Magda akurat wracała, prowadząc matkę Amelii.

– Mamo, zobacz, babcia przyjechała – poinformowała z radością.

– Witaj, kochanie. – Matka pocałowała ją w czoło, a w jej oczach zalśniły łzy. – Córeczko, co się stało? – spytała z niepokojem.

Amelia nie mogła odmówić wyjaśnień, choć miała już tego dość.

– Tu masz wodę do picia, ciastka, trochę owoców. Możesz to jeść? Nie ma przeciwwskazań? – pytała matka. Potem wyjaśniła, że to Rafał po nią zadzwonił. Szedł do pracy, a ktoś musiał czuwać nad domem i resztą rodziny.

– To miłe, że o tym pomyślał. Pewnie nie chciał, żebyś się martwiła – dodała, potem westchnęła. Magda przytuliła się do babci i tak siedziały, spoglądając na Amelię. Każda pogrążona w rozmyślaniach na temat tego, co się zdarzyło.

– Mamo, jak wyjdziesz ze szpitala, musimy dokończyć naszą rozmowę. Zatroszczę się o ciebie – powiedziała z czułością Magda. Amelia uśmiechnęła się do niej, ale w jej oczach nadal czaił się smutek. Babcia z niepokojem spojrzała na wnuczkę.

– O czym ty mówisz, dziecko? Czy dzieje się coś złego?

– Nie, nic takiego, babciu – uspokajała dziewczyna.

– Pewnie znów chodzi o ojca. No cóż, przecież widzę, że coś jest nie tak – zauważyła matka Amelii.

Ta natomiast poruszyła się niespokojnie. Tylko tego jeszcze brakowało, aby matka zaczęła narzekać na Rafała. Znała jej zdanie na jego temat i nie miała sił ani ochoty znów go wysłuchiwać.

– Babciu, dajmy mamie odpocząć. Przyjdziemy jutro – poprosiła Magda.

Staruszka tylko westchnęła.

– Może masz rację. Śpij teraz, wypoczywaj. Ja też nie czuję się najlepiej – jęknęła swoim zwyczajem. Gdyby nie zdecydowanie Magdy, która już żegnała się z Amelią, na pewno wypuściłaby wiązankę narzekań na zdrowie.

Została wreszcie sama. Jednak każde zamknięcie oczu przywoływało koszmarne wspomnienia. Nogi bolały niemiłosiernie. Lekarz jednak mówił, że to dobrze. Noc dłużyła jej się ogromnie. Nie mogła spać, a gdy już zasnęła na moment, za chwilę budziła się z krzykiem.

– Nie śpi pani? – Po jednym z takich jęków ujrzała nad sobą pielęgniarkę. – Gdyby bardzo bolało, proszę mówić, to zrobię zastrzyk i zaraz przyniosę coś na sen.

Amelia była wdzięczna za troskę, a po tabletce już się nie budziła. Kolejne dni były tak bardzo do siebie podobne, że zlewały się w jedno. Odwiedziny, zabiegi, rozmowy, pytania, koszmary, jego twarz… twarz męża, który w opinii pielęgniarek tak się o nią troszczył.

– Tylko pozazdrościć takiego męża, musi panią bardzo kochać – mówiły.

W domu

Przyszedł w końcu moment, kiedy mogła wrócić do domu. Od dawna miała już dość szpitalnej sali. Dom wydawał jej się teraz taki przytulny. Dostała jeszcze sporo zwolnienia lekarskiego, mogła więc więcej czasu poświęcić dzieciom. Zbierała się też na odwagę, aby w spokojnej rozmowie z mężem wyjaśnić to, co ją niepokoiło i przeszkadzało.

– Chciałabym z tobą porozmawiać – poprosiła pewnego dnia.

– Tak? A o czym?

– Jeśli masz czas, to usiądźmy, ta rozmowa nie potrwa pięć minut. Dzieci w szkole, więc możemy spokojnie pogadać – poprosiła.

– No, o co chodzi? – burknął.

– Czy nie masz mi nic do powiedzenia? – spytała.

– O czym? – Rafał najwyraźniej nie wiedział lub udawał, że nie wie, o co chodzi.

– O tym, co się wydarzyło. Nie udawajmy, że nic się nie stało. Zachowałeś się okropnie – Amelia zaczęła rozmowę.

– A, ty jeszcze o tym – skwitował lekceważąco. – Nie przesadzaj, zresztą po co wracać do przeszłości. Wiesz przecież, że cię kocham. Staram się jak nie wiem co, a ty ciągle jesteś niezadowolona. – Próbował grać na jej emocjach.

– Czyli to moja wina? – Amelia niedowierzała temu, co słyszy.

Rafał widocznie zauważył jej zdenerwowanie, bo zupełnie zmienił podejście.

– Przepraszam, obiecuję, że się zmienię. Coś we mnie wstąpiło. To już się więcej nie powtórzy. Uwierz mi, proszę. Boże, jak ty musiałaś cierpieć i to przeze mnie. Nigdy sobie tego nie daruję. Wynagrodzę ci to, zobaczysz – obiecywał.

Amelia usłyszała dokładnie to, co chciała. Tak bardzo pragnęła uwierzyć w te słowa, na które tak długo czekała. Wstąpiła w nią nadzieja, że w końcu im się ułoży. W tym momencie spychała gdzieś na bok świadomość, że już tyle razy słyszała podobne zapewnienia.

– Musisz przestać pić! To wszystko przez alkohol. Za często pijesz – tłumaczyła.

– Inni piją więcej – zaprotestował nagle, jakby chciała mu zabrać ulubioną zabawkę. Gdy zobaczył jej spłoszony wzrok, dodał jednak: – Może masz rację, wszystko jakoś się ułoży, zobaczysz.

Jeszcze tego samego dnia dostała piękne kwiaty. Radość i nadzieja wstąpiły w jej serce. Zaczęła też szybciej wracać do zdrowia. Kochał ją jednak. Każdemu zdarzają się gorsze dni – tak tłumaczyła sobie tamto wydarzenie. Dzieci też zauważyły, że między rodzicami układa się lepiej, podziwiały piękne kwiaty, jakie dostawała ich mama. Ostatnio zarówno Kinga, jak i Kamil byli bardzo niespokojni. Brakowało im pewności, co dalej z rodzicami. Teraz cieszyli się razem z Amelią. Tylko Magda była bardzo zmartwiona. Tak jak przypuszczała, dostawała pałę za pałą z chemii. „Jak to powiedzieć rodzicom?” – zastanawiała się. Lada dzień święta, nie chciała im psuć humorów. Ojciec też był milszy ostatnio…

– Ale rozróba w pracy – powiedział kiedyś z satysfakcją w głosie Rafał. – Szef zwalnia. Ma już dosyć tych pijaczków. No i ma rację. Chlają w pracy, to się doigrali. Nie każdy jest taki jak ja – stwierdził z dumą. We własnym mniemaniu był idealnym mężem. Swoje wady minimalizował albo w ogóle ich nie zauważał.