Śladami przeznaczenia. czego nie wiesz o Aniołach cz I - Stępień Elżbieta - ebook

Śladami przeznaczenia. czego nie wiesz o Aniołach cz I ebook

Stępień Elżbieta

5,0

Opis

Śladami przeznaczenia to pierwsza powieść z cyklu „Czego nie wiesz o Aniołach”. Wzruszająca opowieść o perypetiach dwóch kobiet. Bohaterki, którym los nie oszczędził rozczarowań w miłości, otoczone są dyskretną opieką Anioła do zadań specjalnych. Czy aby zawsze dyskretną? Ten wysłannik Niebios ma szczególne poczucie humoru, wyspecjalizował się również w… podkładaniu nóg w kluczowych dla bohaterek momentach życia. W opowieść o życiu kobiet wplecione są wątki dotyczące traktowania osób starszych oraz nawiązujące do powojennego życia Polaków.

Zgubione klucze, telefon, który gdzieś „się schował”, oczko w rajstopach, kiedy musimy już wyjść na ważne spotkanie, czy autobus, na który nie zdążyliśmy – wszystko jest po coś. Jednak czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wystarczy tylko otworzyć oczy i spojrzeć sercem. W tej powieści Anioł snuje refleksyjne rozważania nad ludzką naturą, które mogą przydać się nie tylko bohaterkom powieści. Czy uda mu się zapanować nad przeznaczeniem i doprowadzić do szczęśliwego finału? Przekonajcie się…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TeresaT-61

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała lektura - bardzo relaksująca, wciągająca i motywująca. Czytałam z wielką przyjemnością i nieraz że wzruszeniem. To prawda, nic nie dzieje się w życiu bez powodu, ale ten najgłebszy smak życia możemy nadać tylko my sami. Polecam każdemu i zaraz zabieram się do czytania kolejnego tomu.
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Elżbieta Stępień

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Anna Skibińska Kaczmarczyk

Redakcja: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa 2020

Patronat:

Gmina Radomsko

Powiat Radomszczański

Gmina Postomino

Gazeta Radomszczańska

Telewizja NTL

Radomsko 24

Puls Radomska

Dziennik Łódzki

NaszeMiasto.pl

Pomiędzy Stronami

Warszawska Kulturalna

Czyt-Nik

Papierowe strony

Diabeł poleca

ISBN: 978-83-66945-11-1

Rozdział I Obserwator

Może był trochę dziwny, może miał specyficzne poczucie humoru, ale ważne, że jego działania przynosiły oczekiwany skutek. Przeważnie… bo z tymi dwiema kobietami, co rusz coś szło nie tak…

Ewa wzięła do ręki powieść, którą ostatnio kupiła na wyprzedaży w księgarni. Książki były tym, na co mogła sobie pozwolić bardzo rzadko, dlatego sama się sobie dziwiła, że w jej ręce trafił najzwyklejszy w świecie romans. O ile romanse mogą być zwykłe, przecież każdy z nich opowiada właśnie niecodzienne historie. Pełne tajemniczych spotkań, wyznań i miłości aż po ostatnie dni. A tego właśnie w jej życiu brakowało. Przekroczyła już magiczną czterdziestkę i okazało się, że życie spłatało jej figla. Małżeństwo, które uważała za udane, prysło jak bańka mydlana. W jej oczach zalśniły łzy. Szybko je jednak otarła.

– Ech… no cóż, moje życie jest pozbawione miłości, więc chociaż sobie o niej poczytam – westchnęła.

Na razie musiała wystarczyć jej rola matki, choć coraz częściej odczuwała samotność. Nie chciała, aby z tego powoli rodzącego się poczucia pustki wpakowała się w jakiś związek bez sensu. Nie dostrzegła też wokół siebie nikogo, kto mógłby spowodować szybsze bicie serca. Znów nadpłynęły niechciane myśli i zbierało jej się na płacz. W tym samym momencie usłyszała znajomy dźwięk, który świadczył o tym, że jej laptop został włączony.

– Co jest? – Wystraszona wstała z kanapy i podeszła do stołu, na którym leżało urządzenie.

Laptop działał, a na jego ekranie widniał tekst:

Zamiast użalać się nad sobą, lepiej rozejrzyj się dookoła, bo możesz potknąć się o miłość i jej nie zauważyć…

Tylko tyle i aż tyle. W innej sytuacji pewnie by się z tym zgodziła. Teraz jednak na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Ogarnęła ją panika, mimowolnie rozejrzała się po pokoju, ale nikogo nie zauważyła. W nagłym odruchu zaczęła sprawdzać wszystkie zakamarki mieszkania i zapalać światło, gdzie tylko się dało. Bała się spojrzeć na ekran w obawie, że coś się tam może znów pojawić. „Zapewne zaczęłam pisać jakiś wiersz i o tym zapomniałam?” – próbowała znaleźć wytłumaczenie dla tej niecodziennej sytuacji. „Czyżby to znów było jakieś ostrzeżenie z góry?” Pamiętała doskonale, jak kilka miesięcy temu, dokładnie o północy, włączyło się radio. Gdyby nie fakt, że ustawione było na cały regulator i bała się reakcji sąsiadów, pewnie nie wyszłaby ze strachu z pokoju. Ale co miała zrobić, była wtedy sama, bo jej dzieci pojechały na wycieczkę. Do dziś czuła ciarki na całym ciele, gdy sobie to przypominała. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia, o których się nazajutrz dowiedziała. To właśnie wtedy zginął jej mąż.

Teraz też ogarnął ją lęk. Gdyby dzieci były w domu, uznałaby, że to ich sprawka, ale one poszły do znajomych. Wkrótce czekała je wyprowadzka, od września zmiana szkoły, cieszyły się z każdej chwili spędzonej z kolegami. Co więc takiego się mogło stać? Może rzeczywiście to początek wiersza? Tyle miała ostatnio spraw do załatwienia, że pewnie o tym zapomniała. Może jakiś spadek napięcia i komputer zadziałał tak nagle? Ewa pogodziła się z myślą, że to jednak ona sama jest odpowiedzialna za tajemnicze słowa. Poczuła nawet przez moment wstyd i zażenowanie, że tak się wystraszyła. Pogasiła światła w pokojach i sięgnęła po romans. Kiedyś musiała go w końcu zacząć czytać. Nie wiedziała jednak, że ktoś ją obserwuje.

Spoglądał na nią i zastanawiał się nad tym, co za chwilę zrobi? Widział lęk na jej twarzy. Może nie powinien tak ostro zareagować, ale nie mógł spokojnie patrzeć, jak znów pogrąża się w smutku. Dopiero co stanęła na nogi i nie potrzebne jej było rozdrapywanie starych ran. Miał nadzieję, że ten psikus z napisem na jakiś czas odwróci jej uwagę od ponurych myśli. On sam musiał na chwilę znaleźć się w innym miejscu. Teraz wiedział, że może ją zostawić samą. Książka, którą kupiła, nie podobała mu się za bardzo, ale na to już nie miał wpływu. Te romanse tylko sprawią, że poczuje się bardziej samotna. Ci wyidealizowani faceci, owszem, zdarzali się, ale nie wolno żyć tylko marzeniami i czekać na księcia z bajki, bo można przegapić coś pięknego tuż obok.

Jak zwykle bezszelestnie przeniósł się do mieszkania naprzeciwko. Obserwował…

Marzena obdzwoniła już wszystkie znane jej pensjonaty i ośrodki wypoczynkowe. Nigdzie, ale to nigdzie, nie znalazła wolnego pokoju dla jednej osoby. Z reguły były tylko dwójki, ale ona przecież była sama. Nie tak to sobie wyobrażała. Wreszcie jej syn był na tyle duży, że pojechał na obóz, mogła więc spokojnie wybrać się nad morze sama. Nie musiałaby ciągle wysłuchiwać jego marudzenia, że za wcześnie wstają, że za długie spacery, że ma już dość siedzenia na plaży… Hmm, tyle że teraz zapowiadała się kompletna klapa. Spędziła dwa dni na przeglądaniu ofert w Internecie, niestety, z marnym skutkiem. Jeśli już coś się trafiało, to było zajęte albo położone daleko od brzegu morza. Pytała już chyba wszystkie przyjaciółki i znajome, czy któraś z nią się nie wybierze, ale niestety… Albo wyjeżdżały z rodziną, albo nie pasował im termin. No cóż…

– Ja i tak tam pojadę! Nie wytrzymam bez Bałtyku! – Marzena rzuciła prosto w słuchawkę, gdy kolejny z ośrodków, który znalazła, miał już komplet.

– Podam pani numer do pensjonatu mojej znajomej, ale w małej miejscowości. Czy to panią interesuje?

– Interesuje, jak najbardziej. Tylko, czy będzie miała jedynkę?

– Być może, proszę tam zadzwonić.

Marzena szybko zanotowała numer.

– Do widzenia! – usłyszała.

– Do widzenia – rzuciła w słuchawkę, choć jej rozmówczyni już się rozłączyła.

Ściskała w dłoni kartkę z zapisanym numerem, jakby to był najcenniejszy skarb. Miała już dosyć poszukiwań w Internecie. Czyżby cała Polska zapragnęła nagle znaleźć się nad morzem? Niemożliwe, żeby nie było dla mnie jakiegoś kącika. Wiedziała jednak, że od dawna nie było tak upalnego lata, więc nic dziwnego, że wybrzeże było oblegane przez rzeszę turystów o wiele liczniejszą niż zwykle. Z nadzieją wybrała numer pensjonatu. Kilka głośnych sygnałów, jakie słyszała w słuchawce, milkło po chwili. Nikt nie odbierał…

– No, nie – jęknęła – jak tak dalej pójdzie, to Adrian wróci z obozu, a ja jeszcze nie zdążę wyjechać. Z posępną miną przeglądała kolejne oferty i znalezione strony. Jedna nawet brzmiała kusząco: „Wczasy dla singli nad morzem.” Biuro podróży organizowało wczasy dla takich osób jak ona. Samotnych, chcących spędzić miło czas. Tyle że jedynki były już zajęte, a nie chciała dzielić pokoju z kimś nieznajomym. Wróciła wspomnieniami do czasów, kiedy ich wyjazdy organizował mąż. Nie musiała się wtedy martwić ani o dojazd, ani o kwatery. Wszystkim on się zajmował. Nawet tą miłą właścicielką pensjonatu, kiedy wyjechali po raz ostatni. Adrian miał wtedy rok…

– O tak, on to umiał dbać o wszystkich – ironizowała głośno – tak dobrze dbał o tamtą kobietę, że aż oczom nie wierzyłam, kiedy ich nakryłam razem… Chciała przepłoszyć natrętne myśli, bo cóż by jej dało zamartwianie się i roztrząsanie przeszłości. Przebaczyła mu wtedy, bo przecież łączyło ich dziecko i jeszcze go kochała. Tyle że chyba weszło mu w nawyk zdradzanie jej i w końcu z jedną ze swoich „znajomych” wyjechał do Stanów. Szybko postarał się o rozwód, Marzena zresztą nie protestowała. Miała już wszystkiego dosyć. Przez jakiś czas nawet utrzymywał z nimi kontakt, przysyłał alimenty. Potem wszystko ucichło. Mogła liczyć tylko na siebie. Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Szybko odebrała, nie patrząc nawet, kto dzwoni.

– Halo, dzień dobry! Dzwonię z pensjonatu „Fale Bałtyku”, wyświetlił mi się ten numer, więc oddzwaniam.

– A, dzień dobry. Nazywam się Marzena Droś, dzwoniłam w sprawie pokoju. Czy ma pani coś wolnego już od soboty?

– Pani Marzeno, mam wolny pokój, bo wczasowicze nie potwierdzili rezerwacji, ale dla ilu osób?

– Dla jednej…

– Aha. Niestety, jedynkę mam wolną, ale dopiero od niedzieli.

– Może być od niedzieli – ucieszyła się Marzena.

– Może jednak woli pani dwójkę?

– Niestety nie. Jestem sama. „Czy ta kobieta ma problem ze zrozumieniem, przecież wyraźnie mówię, że jestem sama” – zirytowała się.

– Dobrze, więc proszę przesłać zaliczkę, podam pani numer konta.

Marzena odetchnęła z ulgą.

– Yes, yes, yes! – Aż podskoczyła z radości, gdy tylko się rozłączyła. – Nareszcie coś mi się udało.

Szybko sprawdziła w Internecie stronę pensjonatu i opinie o nim. Z satysfakcją stwierdziła, że nie był najgorszy, a już to, że leżał tak blisko plaży, po prostu zachwycało. Naszły ją niespodziewane wątpliwości. Do tej pory nie podróżowała sama. „A jak mnie ktoś napadnie albo okradnie?” – pomyślała.

– Nie! Wszystko będzie dobrze – uspokajała samą siebie. – Teraz muszę szybko spakować walizkę i już za pięć dni będę nad moim kochanym morzem.

Wyłączyła laptopa i poszła do pokoju sprawdzić, w jakim stanie są jej ubrania. Wyprała wprawdzie wszystko, ale nagle wydało jej się, że większość rzeczy jest stara i niemodna.

– Ja nie mam co na siebie włożyć… – zaśpiewała pod nosem. Ale wiedziała, że to chwilowy kryzys. Nie było tak źle. A kilka ciuchów wreszcie będzie miało swoją premierę. Marzena usnęła szczęśliwa i rozmarzona. Nie mogła się już doczekać wyjazdu, musiała jeszcze zamówić bilety. Postanowiła to zrobić następnego dnia.

Nie miał tu nic do roboty. Marzena była pogodną osobą, która zawsze widziała pozytywną stronę życia. Choć i ono jej nie rozpieszczało. To dziwne, jak ludzie podchodzą do tej samej sprawy. Jednych ogarnia niemoc i widzą same problemy, a inni szukają wyjścia z sytuacji i nie poddają się. Dla jednych pojawiający się problem to ogromna góra, a inni widzą tylko małe kretowisko. Często się zastanawiał, jak to z tymi ludźmi jest. Marzena nie była typem wiecznie rozpaczającej kobiety. Zupełnie inaczej było z Ewą. To dziwne, że te dwie sąsiadki tak bardzo się lubiły.

– Znikam, nie jestem tu potrzebny…

Poranek powitał Marzenę radosnymi promieniami słońca, które oświetlały ścianę naprzeciwko łóżka. Niestety, ledwie przetarła zaspane oczy, ogarnęło ją przeczucie, że coś jest nie tak. Powlokła się do łazienki i oniemiała.

– Cholera! Tego mi tylko brakowało – zaklęła ze złości, bo z sufitu kapała woda. Rozległa plama świadczyła o awarii gdzieś tam nad nią. Do tej pory nigdy się to nie zdarzyło. Nic więc dziwnego, że Marzena błagalnie złożyła dłonie. – Tylko nie teraz! Przecież za kilka dni wyjeżdżam!

Z furią w oczach, nie przejmując się, że jest tylko w nocnej koszuli, wybiegła z mieszkania. Błyskawicznie pokonała stopnie na kolejne piętro. Sapiąc ze złości, kilkakrotnie nacisnęła dzwonek przy drzwiach. Jakby tego było mało, zaczęła głośno w nie walić pięściami. Wiedziała, że mieszkała nad nią miła pani Jagoda, ale ostatnio wyprowadziła się do córki, bo zdrowie nie pozwalało, aby mieszkała sama. Marzena nie miała więc pojęcia, kto jej otworzy drzwi. A gdy już się to stało, zaniemówiła z wrażenia i zupełnie zapomniała, po co przyszła… Zaspany facet z kilkudniowym zarostem spoglądał na nią, mrużąc oczy. Nie był pewnie świadomy tego, że jest w samych bokserkach. Ziewnął jeszcze przeciągle i niskim ujmującym głosem spytał, siląc się na uprzejmość:

– Czym mogę służyć? – Po czym cofnął się nieco, sięgnął do kieszeni marynarki wiszącej w przedpokoju i wyjął okulary. – O… urwał, gdy udało mu się w końcu dojrzeć sprawczynię głośnej pobudki. Ona zaś na chwilę wstrzymała oddech.

„Cholera, w tych okularach jest jeszcze seksowniejszy” – pomyślała.

– Jak to, czym? – wykrztusiła w końcu. – Zalał mi pan mieszkanie. Może pan łaskawie zakręciłby kran? – Nie pomyślała, że widok na wpół ubranej kobiety wpędzi i jego w zakłopotanie.

– O, szit? – Raptownie potarł czoło. – Myślałem, że mi się śniło, że mam wziąć kąpiel – mówił, szybko idąc do łazienki. Odruchowo poszła za nim. No tak, woda wylewała się szerokim strumieniem. W tym momencie usłyszeli szczęk przekręcanego klucza w mieszkaniu naprzeciwko. Przez otwarte drzwi zobaczyli zdegustowaną minę sąsiadki. Pani Konecka obrzuciła ich krytycznym spojrzeniem i wycedziła niby do męża:

– Wstydu nie mają, afiszują się ze swoją golizną!

– Gdzie? Kto? Też chcę to zobaczyć – mąż nagle zainteresował się sytuacją za drzwiami.

– Jeszcze mi tylko tego brakowało, żebyś na gołe baby się gapił – ostro skarciła męża pani Konecka.

Marzena zrobiła się nagle pąsowa na twarzy, uświadomiła sobie, że koszulka niezbyt wiele zakrywa. Bąknęła pod nosem coś, co brzmiało:

– Przepraszam, zaraz wrócę. – I popędziła na dół. Wpadła do mieszkania, z impetem zatrzaskując drzwi. Oparła się o nie i na zmianę to śmiała się, to wyzywała od idiotek. Spojrzała w lustro w przedpokoju i znów oblała się rumieńcem.

– O matko! Ja tak poszłam?

Najchętniej schowałaby się ze wstydu do szafy, ale cóż było robić? Musiała stawić czoła kapiącym z sufitu kroplom i nieziemskiemu spojrzeniu faceta z góry. Nie mówiąc już o kąśliwych uwagach Koneckiej. Odgarnęła znad czoła niesforne kosmyki i z niebywałą prędkością założyła ubranie. Nie myślała nawet o makijażu, chciała jak najszybciej sprzątnąć w łazience. Przeczuwała, że nieznajomy lada moment przyjdzie do niej obejrzeć skutki swoich sennych perypetii. Jakby na zamówienie usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi. W pośpiechu schowała jeszcze ostatnie sztuki bielizny, którą podczas nieobecności syna zostawiała nieopatrznie w łazience. Otworzyła zdyszana, jakby co najmniej przebiegła maraton. Stał przed nią z ironicznym uśmiechem.

– Widzę, że szanowna sąsiadka odnalazła ubrania, a już myślałem, że je ktoś ukradł i stąd ta wizyta w negliżu – skwitował jej wygląd.

Marzena oblała się rumieńcem. Nie pozostała jednak dłużna:

– To chyba nasze ubrania musiały się wybrać gdzieś razem, bo pan też nie był zbyt kompletnie ubrany. Może to przez te senne koszmary, które okazały się jawą – odgryzła się.

– O, ciekawa myśl. Może moglibyśmy coś zrobić, aby częściej gdzieś razem wychodziły? – zażartował mężczyzna.

Zmierzyła go groźnym spojrzeniem, jednym z tych typu „nie podchodź, bo gryzę”. On widocznie poczuł, że się zagalopował, bo roześmiał się głośno.

– Żartowałem, no niech już pani tak na mnie nie patrzy. Wiem zasłużyłem sobie. Od rana mam jakiegoś pecha. Najpierw to zalanie, teraz jakieś głupoty plotę. A przecież przyszedłem tu załatwić sprawę. Nie wiem, czy mieszać w to firmę ubezpieczeniową. Potrafię doskonale radzić sobie z farbą i pędzlem. Mógłbym szybko naprawić szkodę. Musi tylko trochę wyschnąć. Co pani na to?

– Sama nie wiem. Muszę to przemyśleć – wydusiła w końcu. Może nie będzie tak źle, wszystko okaże się, gdy sufit już wyschnie. Co do tych głupot, to uznam je za żart. Ma pan szczęście, że posiadam niebywałe wręcz poczucie humoru.

Sama przed sobą przyznała jednak, że zainteresowanie jej osobą, jakie okazywał mężczyzna z piętra wyżej, bardzo jej schlebiało. Cóż, już tak dawno przestała zwracać uwagę na mężczyzn. Miała wprawdzie wielu kolegów, ale na koleżeństwie się kończyło. Potrafiła dawać jasne sygnały, że nie jest zainteresowana pogłębianiem znajomości.

– Uff, ulżyło mi. Plotę głupoty i już sam nie wiem, czy to nie skutki przepracowania – wyznał.

– Nie wracajmy już do tego. Proszę, chodźmy do łazienki, bo to ona ucierpiała – odezwała się Marzena.

– Jeszcze jedno, mam prośbę. Czy możemy sobie mówić po imieniu? – zaproponował mężczyzna.

Zaskoczył ją. W zasadzie nie miała powodów, by odmówić. Był może tylko trochę od niej młodszy, przynajmniej tak wyglądał.

– Dobrze. Jestem Marzena. – Podała dłoń sąsiadowi.

– Marko. To znaczy Marek, ale znajomi mówią do mnie Marko, więc jeśli byś chciała…

– Ok. Marko – ucięła i wskazała na sufit – tak to wygląda.

Gwizdnął przeciągle ze zdziwienia, bo nie spodziewał się aż takich smug i plam. Potem na zmianę to drapał się po krótko przyciętej szczecinie, to znów w zamyśleniu zaciskał palce na wydatnym podbródku. W końcu westchnął i z zaskakującym optymizmem oznajmił:

– Dam radę, nie takie rzeczy się robiło.

– A ma pan… to znaczy, czy masz w tym względzie jakieś doświadczenie? Bo na budowlańca mi nie wyglądasz. – Marzena lustrowała mężczyznę wzrokiem.

– Jestem wprawdzie tylko informatykiem, ale uwierz mi, znam się i na takiej pracy – zapewniał ją. Tylko nie wiem, kiedy mógłbym się za to wziąć? Musi trochę przeschnąć… może w piątek?

– Może być, ale ile ci to zajmie, bo ja w sobotę wieczorem wyjeżdżam nad morze – wolała się upewnić.

– Uwinę się raz dwa, nawet nie zauważysz, że tu jestem. Ale… kurczę… w piątek to zły początek, tak mówią przynajmniej. – Nagle stracił entuzjazm.

– Bzdura wymyślona przez leniwych piątkowych imprezowiczów. Ja wiele spraw zaczynam w piątek i wszystko mi się udaje – sprzeciwiła się Marzena. – Przyznaj się lepiej, że masz jakieś wieczorne wyjście?

– Trafiłaś w dziesiątkę! Dlaczego nie mogę cię okłamać? Czyżby to przez twój urok osobisty? – przymilał się. – To może w sobotę?

– O, nie! Tylko nie to! Chyba nie chcesz wchodzić w paradę pakującej się kobiecie, to by się mogło dla ciebie źle skończyć – zaprotestowała.

– Hmm, to nie wiem, co zrobić, może po twoim powrocie? Długo cię nie będzie? – Próbował ustalić dogodny termin.

– Tydzień, później wraca mój syn i muszę już być w domu.

– O, to masz syna? A ja myślałem, że ta piłka do nogi to twoja. Już nawet gratulowałem sobie tak świetnej znajomości. – Zrobił smutną minę.

– Tak, mam syna, taki niesforny dziewięciolatek, a piłka to jego żywioł, więc po trosze i mój. Chcąc nie chcąc, coś tam na ten temat muszę wiedzieć. Ale moja przyjaciółka wręcz uwielbia piłkę.

– Naprawdę? Chodzi na mecze? – zainteresował się mężczyzna.

– Tak. Mam pomysł, zostawię klucze Agnieszce. Będziesz mógł pomalować sufit, kiedy ci będzie pasowało. Zaraz do niej zadzwonię i zapytam, czy będzie mogła tu zajrzeć. Mogłabym zostawić klucze Ewie, ale po pierwsze wyprowadza się, a po drugie… Agnieszka jest w twoim typie. Ha, ha! – Roześmiała się.

Nie czekając na reakcję Marko, szybko chwyciła za telefon i wybrała numer koleżanki. W kilku słowach wyjaśniła sytuację. Wspomniała też o nowym sąsiedzie.

– Z tego, co mówisz, wynika, że to jakieś „ciacho”. Wobec tego nie mogę ci odmówić – zażartowała Agnieszka, po czym w słuchawce można było usłyszeć jej głośny śmiech. Marzena spojrzała ukradkiem na sąsiada. „Słyszał czy nie?” Ten jednak stał z kamienną twarzą. – I tak jest mi głupio, że nie mogę z tobą jechać nad morze, więc choć tak się zrewanżuję – odezwała się ponownie Agnieszka. – Będę wieczorem, to wszystko uzgodnimy.

– To czekam na ciebie. Poproszę Marko, żeby też przyszedł – rzuciła jeszcze Marzena, kończąc rozmowę.

Mężczyzna w końcu nie wytrzymał. Roześmiał się równie głośno jak wcześniej jej przyjaciółka.

– Dawno nie słyszałem, żeby ktoś zastanawiał się, czy ze mnie ciacho! Ta twoja koleżanka musi być niezła!

– Ha! Słyszałeś? No tak, Agnieszka nie zachowywała dyskrecji. A zresztą, co tam, nic złego nie powiedziała. A z ciebie rzeczywiście słodziak!

– Co ja jeszcze usłyszę? Musiałem się przeprowadzić do mieszkania babci, żeby mi serwowano takie komplementy – westchnął, mrugając porozumiewawczo. – Ale czy naprawdę jest ze mnie „ciacho”? A jak się szanowna koleżanka rozczaruje i nie będzie chciała pilnować postępu moich prac? – Dobry nastrój nie opuszczał mężczyzny.

– Będzie, będzie. Jest mi to winna. Wysyłać mnie samą nad morze! A jak mnie fala porwie? – Marzena nie traciła humoru.

Dzień minął jej szybko, może dlatego, że jednak postanowiła kupić sobie coś nowego na wyjazd. Przyjaciółka nie mogła jej pomóc, więc samotna wyprawa do sklepów obnażyła jej niezdecydowanie i przeciągała się znacznie.

– No tak, jak się ma mnóstwo kasy, to można wybierać, co się chce. Ale jak się ma niewiele, to ciągle ogarnia zwątpienie, czy się dobrze wybrało – wzdychała Marzena.

Pomimo wielu rozterek wróciła do domu z kilkoma torbami nowych kreacji. Rozpakowała wszystko i przymierzyła jeszcze raz. Nie dowierzając, jak ubranie może zmienić wygląd kobiety, spoglądała na siebie w lustro z aprobatą, by po chwili wirować ze szczęścia po pokoju.

– Muszę pokazać to Ewie, ciekawe, co ona na moją modową rewolucję? – zdecydowała i po chwili była już przed drzwiami sąsiadki. Pełna entuzjazmu czekała, aż kobieta jej otworzy. Podejrzewała, że koleżanka jest już w domu. Miała spakować dziś resztę rzeczy. Sama pomagała jej w tym, ale część najpotrzebniejszych drobiazgów trzeba było zostawić na koniec.

– O, tak! Dobrze, że się zobaczycie… potrzebne jej to dzisiaj. – Z niepokojem wpatrywał się w zamknięte drzwi.

Marzena usłyszała zbliżające się kroki a po chwili szczęk przekręcanego zamka. Drzwi się otworzyły.

– Cześć Ewa, poznajesz, kto do ciebie przy… szedł…? – Marzena zaczęła radośnie, przerwała jednak, widząc zalaną łzami twarz Ewy. – Co się stało? Matko, coś poważnego pewnie. Mogę wejść? – zapytała, choć i tak była zdecydowana przekroczyć próg mieszkania i pomóc. Poczuła się nagle dziwnie skrępowana tą całą swoją radością z powodu nowej sukienki.

Ewa tylko skinęła głową, w tym momencie nie miała sił na nic odpowiadać. Dobrze, że dzieci nie było. Nie chciała, aby ją oglądały w takim stanie. Musiała się szybko uspokoić. To, że akurat w tym momencie przyszła Marzena, było chyba zrządzeniem losu. Sąsiadka była sporo od niej młodsza, ale zaprzyjaźniły się, gdy tylko wynajęła tu mieszkanie. Dobrze się rozumiały i Ewa wiedziała, że będzie jej brakowało radości i optymizmu Marzeny.

Usiadły obie na kanapie. Marzena nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Cierpliwie czekała jednak, aż sąsiadka się uspokoi. To jednak mogło jeszcze długo nie nastąpić. Ewa była roztrzęsiona i nie mogła wydobyć z siebie nic oprócz głośnego szlochu. Marzena w nagłym odruchu współczucia przytuliła ją do siebie. Wyciągnęła kilka chusteczek z opakowania, które stało na stoliku przed nimi i podała koleżance. Zauważyła, że na kanapie i podłodze leży już sporo tych zużytych. Oznaczałoby to, że sąsiadka jest w takim stanie już od dłuższego czasu. Usłyszała głośne sapnięcie, to Ewa nabrała głęboko powietrza i wyprostowała się. Po chwili otarła ostatnie łzy i odwróciła zaczerwienioną od płaczu twarz w kierunku Marzeny.

– Powiedz mi, dlaczego ja mam w życiu takiego pecha? Dlaczego ciągle mam tak pod górkę? Tyle spraw na raz mnie przytłoczyło, że już nie daję rady – żaliła się.

– Co się stało, czy chodzi jeszcze o Maćka? Nie powinnaś się tym już zadręczać. To był kawał gnoja i tyle – Marzena nigdy nie przepadała za mężem Ewy. Wydawał jej się taki obleśny, te jego żarty na temat kobiet i świdrujące oczka sprawiały, że nie lubiła z nim przebywać sam na sam. A potem gruchnęła wieść, że wyprowadza się do kochanki. Ewa była załamana. Nigdy nie przypuszczałaby, że tak się stanie. Wydawało jej się, że mimo wszystko są udanym małżeństwem. Długo nie mogła się pozbierać. Nawet już po rozprawie rozwodowej wciąż jeszcze miała wrażenie, że to wszystko zły sen. Marzena doskonale znała to uczucie, choć w jej przypadku nie było wielkiej rozpaczy. Może tak naprawdę uczucie do męża dawno się wypaliło i nie bolały jej liczne zdrady. Teraz patrzyła na załzawione oczy sąsiadki i nie bardzo wiedziała, jak jej pomóc. Co tym razem ją dosięgnęło? Ostatni miesiąc był dla niej szczególnie trudny. Najpierw właściciele mieszkania po dziesięciu latach postanowili wrócić na stałe do kraju i Ewa musiała się wyprowadzić. Dali jej co prawda sporo czasu na znalezienie czegoś nowego, ale Ewa nie miała do tego ani głowy, ani też za wiele pieniędzy. Maciek zupełnie nie przejmował się dziećmi i zalegał z alimentami. Cóż, proza życia, Marzena również to przechodziła. A potem ten straszny wypadek. Jechał z kochanką, gdy ich auto wpadło w poślizg. On zginął na miejscu, ona na długo musiała zostać w szpitalu.

– Wiesz – odezwała się nagle Ewa – ja myślałam, że to już koniec tych nieszczęść. Pogodziłam się nawet z myślą, że muszę opuścić mieszkanie i zamieszkać w tej ruderze po babci. Nie wiem, jak przetrzymamy zimę, bo przecież tam wszystko się sypie, dach przecieka, strach włączyć prąd. W zasadzie to dom do rozbiórki, ale w tym momencie na nic innego mnie nie stać. Dobrze, że mam pracę, bo nie wiem, jak dałabym sobie radę… – urwała nagle i znów po policzku spłynęły jej łzy.

– Ej, Ewa. No coś ty? Ty sobie nie dasz rady? Jesteś silną i dzielną kobietą. Wszystko się jakoś ułoży. Gdybyś potrzebowała pieniędzy, to zawsze mogę ci pomóc. Niestety, nie mam wiele, ale zawsze mogę cię poratować. Oddasz po wypłacie – zaproponowała.

– Kochana jesteś, ale nie mogę nic od ciebie wziąć. Tobie też się nie przelewa. Tylko nie wiem, jak sobie poradzę z tym remontem. To tyle kosztuje… a dziś się właśnie dowiedziałam… – Głośny szloch znów wydobył się z piersi kobiety.

– Co się stało, może ci jakoś pomogę? – Marzena zmartwiła się, widząc kolejne łzy na jej twarzy.

– Nie możesz mi pomóc, nikt nie może… – wydusiła z siebie i rozpłakała się na dobre.

– No nie, tak to już dłużej być nie może! Powiedz w końcu, co się stało? Jestem pewna, że coś razem wymyślimy. – Marzena z właściwą sobie energią próbowała opanować sytuację.

Ewa nic nie odpowiedziała, tylko podniosła leżący obok chusteczek list i podała sąsiadce.

Marzena wyjęła z koperty jakieś pismo i zaczęła uważnie czytać.

Po chwili jej twarz posmutniała. Wiedziała już, dlaczego Ewa jest taka zrozpaczona.

– O rety, to znaczy, że dzieciaki nie będą mieć żadnej renty po zmarłym ojcu? Tak to zrozumiałam…

– Tak, właśnie tak. Jakie to niesprawiedliwe. Ja nie dam sobie rady. Najpierw nie można było wyegzekwować tych alimentów, ledwie wiązałam koniec z końcem. A teraz jeszcze to… Co to za kraj, gdzie dziecko nie może liczyć na pomoc państwa po śmierci rodzica?! Te wszystkie szumne hasła o pomocy, polityce prorodzinnej, a jak przyjdzie co do czego, to kobieto radź sobie sama! – wyrzuciła z siebie Ewa.

– Rozumiem cię doskonale. Ja też mogłam liczyć tylko na siebie, choć nie powiem, na rodziców też. Gdyby nie oni, to nie wiem, czy dałabym sobie radę. A ty masz dwójkę dzieci, to i wydatki podwójne… Ale Ewa, to nie koniec świata. Może da się to jeszcze jakoś załatwić? – Marzena nie poddawała się negatywnym myślom.

– To jest koniec świata! Za co będę żyć, za co wyremontuję dom? Co ja powiem dzieciom? – żaliła się ciągle Ewa.

– Słuchaj, uspokój się. Wiem, że płacz przynosi ulgę, ale już dosyć. Pomyśl tylko, jak to dobrze, że jesteś zdrowa, masz zdrowe dzieci i stałą pracę. Dasz sobie radę – pocieszała sąsiadka. – Po każdej burzy pojawia się słońce. Wiem, to banał. Ale, jak to mówią, wszystko w życiu jest po coś. Ty tego teraz nie wiesz i nie możesz zrozumieć, po co, ale kiedyś może okazać się, że te wszystkie przykre zdarzenia czemuś służyły – tłumaczyła spokojnie.

Stał blisko nich i słuchał uważnie, co mówiła.

– Mądre słowa, oby przyniosły pożądany skutek.

Czasami tak trudno było mu patrzeć na łzy ludzi… A życie niestety lubiło zaskakiwać… Wiele jeszcze na przyjaciółki czekało niespodzianek.

– Ale ja nie chcę nic wielkiego od życia. Chcę spokoju i bezpieczeństwa. Chcę mieć pewność, że moje dzieci będą miały co jeść… gdzie mieszkać. Czy to tak wiele? – pytała Ewa, ale już nieco spokojniejszym tonem. – Nie wiem, jak one zniosą przeprowadzkę na wieś. Niby to niedaleko, ale jednak zupełnie inny świat. Ja też znam tamten dom tylko z odwiedzin u babci. Niezbyt częstych odwiedzin. Odziedziczyłam go po rodzicach, gdy zmarli. Nigdy za bardzo się nim nie interesowałam. A teraz będę tam musiała mieszkać.

Kolejne głębokie westchnienie poszybowało w powietrze. Ale widać było, że kobieta jest już spokojniejsza. To, że mogła się wyżalić, pomogło. Marzena wiedziała, że musi przełożyć wizytę Agnieszki. Była potrzebna tutaj.

Przeprosiła na chwilę Ewę i zadzwoniła do Agnieszki. W kilku słowach nakreśliła sytuację i zaproponowała jej spotkanie następnego dnia. Wróciła i z ulgą obserwowała, jak Ewę opuszcza zły humor.

– Dziękuję ci, że mnie wysłuchałaś. Już mi trochę lepiej. Zresztą muszę się uspokoić, bo Ola i Kuba zaraz wrócą. Poszli pożegnać się z kolegami i powinni niedługo być w domu. Jutro rano już wyjeżdżamy… Wiesz, jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że tu nie wrócę… Tyle lat tu spędziłam, dobrych lat. No tak mi się przynajmniej zdawało. A teraz przenoszę się w miejsce, któremu daleko do ideału – powiedziała ze smutkiem Ewa.

– Wiem, też bym się tak pewnie czuła, ale z drugiej strony, gdyby to była zmiana na lepsze, to opuściłabym to miejsce z nadzieją na odmianę losu.

– Kiedyś też myślałam, że jestem tu na chwilę, że coś swojego będziemy mieć. Ale wiesz jak u Maćka było z pracą. Nie można było na zbyt wiele liczyć. Nie oczekuję luksusów, ale tamten dom to naprawdę rudera. Byłam tam już parę razy. Trochę sprzątnąć, pomalować pomieszczenia i nie mogłam się przedostać przez zarośla. Trochę powyrywałam, ale bez kosiarki się tam nie da. Może na razie pożyczę od sąsiadów, ale nie wiem, czy wypada. Dom jest mały, a działka wąska, ale długa. Jest tam parę drzew owocowych. Wiesz, ja to nawet kiedyś chciałam sprzedać, ale z tego powodu, że taka wąska, nie było zainteresowania. Moja mama zawsze powtarzała, żebym się nie spieszyła ze sprzedażą, że ziemia to zawsze ziemia. A ja narzekałam, bo tylko podatki musiałam płacić i nic z tego nie miałam. A teraz zobacz, przydało się.

– Słuchaj, to ja ci pomogę w tym sprzątaniu, jak tylko wrócę znad morza. Wypocznę, będę miała siłę i energię do działania. Jeszcze mi trochę urlopu zostało, to skrzyknę ekipę i przyjedziemy w parę osób – zaproponowała Marzena.

– Wiesz, ja już tam trochę odnowiłam pokoje. Podłogi są z desek, ale jeszcze się trzymają. Kiedyś może panele na nie położę – kobieta podzieliła się swoimi planami. – Ale na razie to wszystko, nie mogę sobie na nic więcej pozwolić. Nie wiem, jak przetrzymamy zimę. Jest tam piec, ale stary, kaloryfery też… aż się boję co nas tam czeka…

– Nie martw się na zapas. Żyj, tu i teraz. Wiem, planować trzeba, ale nie zamartwiać się. Po co to gdybanie? Liczy się dziś. A na dziś już dosyć zmartwień. Przyjmij do wiadomości tę sytuację z rentą po ojcu, pogódź się z nią, a będzie ci łatwiej. Ja wiem, że to niesprawiedliwe, ale dasz radę. Znam cię przecież – pocieszała sąsiadkę.

Ewa spojrzała uważnie na koleżankę. Próbowała się nawet uśmiechnąć.

– Skąd tyle w tobie pogody ducha? Jesteś naprawdę dobrą kobietą. Potrafisz zawsze pocieszyć. Dziękuję ci. – Była naprawdę wdzięczna za słowa otuchy, jakie usłyszała.

– Mimo szczerych chęci nie potrafię się smucić za długo. – Kobieta roześmiała się. – A teraz trochę się ogarnij, bo pewnie dzieciaki zaraz wrócą. Ja też już chyba pójdę. Muszę uprzedzić nowego sąsiada, że nici z wieczornego spotkania.

– Mówisz o tym miłym, młodym człowieku z piętra wyżej? Randka się szykuje?

– Tak i nie. Owszem, o niego mi chodzi, ale nie będzie żadnej randki. Przynajmniej nie ze mną. Po prostu zalał mi mieszkanie i będzie malował, a pilnować będzie go Agnieszka, więc może coś tam między nimi zaiskrzy. Taka ze mnie swatka – Marzena znów się roześmiała.

– Pomyśl też trochę o sobie. Jesteś ładna, młoda, możesz jeszcze ułożyć sobie życie – tym razem to Ewa udzielała rad.

– Nie mówię, że nie. Ale do tej pory nie spotkałam tego wymarzonego.

– A szukałaś?

– Jakoś się nie złożyło. Ale kto wie, co nas czeka, może za zakrętem wpadnę na miłość swojego życia – zażartowała.

– Słuchaj! To dokładnie tak jak w tym tekście, który pojawił mi się na ekranie laptopa, że można potknąć się o miłość i jej nie zauważyć – Ewa ożywiła się nagle.

– Jak to ci się pojawił? Nie bardzo rozumiem?

– A nieważne, pewnie zaczęłam pisać kolejny wiersz i zapomniałam wyłączyć laptop, a potem może jakiś skok napięcia był i pojawił się napis. Inaczej nie umiem tego wytłumaczyć.

– Ciekawa myśl. Uważasz, że można nie zauważyć miłości? Tego bicia serca, nagłych rumieńców, nieprzespanych nocy, westchnień… – ironizowała Marzena.

– Hmm… sama nie wiem. No, ale mnie to już nie czeka. Ty to jesteś jeszcze młoda…

– Staruszka się odezwała, no nie wytrzymam. Ewa, jeszcze wszystko przed tobą, zobaczysz. – Po tym stwierdzeniu wstała i zbierała się do wyjścia. – Tylko pamiętaj, jeśli czegoś będziesz potrzebowała, to dzwoń. Jutro oczywiście pomogę ci znieść te rzeczy do auta. Tylko daj znać, gdybym spała, to mnie obudź. Do jutra – pożegnała się.

Obserwował je z ukrycia i chichotał. Ani jedna, ani druga nie miały pojęcia, że ich życie tak bardzo się zmieni.

Marzena odwiedziła jeszcze Marko, aby przeprosić za zmianę planów. Nie omieszkała wspomnieć o tym, że rano przyda się męska ręka, by pomóc w znoszeniu reszty rzeczy sąsiadki.

– A o której to będzie, bo wiesz, rano idę do pracy – tłumaczył się.

– O matko, ale ze mnie gapa. Wydaje mi się, że jeśli ja mam urlop, to i wszyscy dookoła również. Wiesz, nie pytałam o której, ale najwyżej rano zobaczę, jak wygląda sytuacja i dam ci znać, o ile jeszcze będziesz? No a po południu ma zajrzeć Agnieszka, to bądź proszę w domu. Teraz wracam i zaraz sprawdzę, jak tam sufit. Dobranoc.

– Dobranoc– pożegnał się i dodał: – Oby jutrzejszy dzień okazał się lepszy.

Wróciła do mieszkania. Nagle poczuła się bardzo zmęczona i głodna. Sprawdziła stan sufitu w łazience i niestety musiała przyznać, że bez malowania się nie obejdzie. Odkręciła kran, by napuścić wody do wanny i poszła szybko coś przygotować do zjedzenia. Kanapki poczekają, aż wyjdzie z kąpieli. Rozebrała się i zanurzyła w pachnącej cieczy. Woda przyjemnie szumiała. Ogarnęła ją błoga senność, przymknęła na chwilę oczy…

Poruszył się delikatnie i szepnął jej wprost do ucha: – Otwórz oczy, bo teraz ty zalejesz mieszkanie niżej…

Wzdrygnęła się nagle i szybko otrzeźwiała. Akurat w momencie, gdy z wanny zaczęła wylewać się woda. Zerwała się i zakręciła kran. Na szczęście na podłodze nie było jej zbyt wiele, więc wystarczył tylko mop i było sucho. Teraz rozumiała Marko i jego nagłe zaśnięcie. Na chwilę jeszcze weszła do wanny, by szybko się umyć i za moment już siedziała w pokoju, zajadając kanapki. Była tak śpiąca, że nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w łóżku i zasnęła.

Poranek powitał ją bólem głowy. „Czy to dzwonek do drzwi, czy mi brzęczy w uszach?” – pomyślała. Na wszelki wypadek postanowiła sprawdzić, co się dzieje za drzwiami.

– O nie! Znowu? – jęknęła, gdy przez wizjer zobaczyła Marko. Pośpiesznie uchyliła drzwi, ale nie wpuściła go do środka, by nie widział jej, po raz kolejny, w samej koszulce.

– Dzień dobry, witam szanowną sąsiadkę. A widzę, że się jeszcze spało – przywitał się Marko.

– Dzień dobry, czemu budzisz ludzi bladym świtem? – zapytała.

– Sorry, ale co z tą przeprowadzką. Dzwoniłem do szefa, mogę być za dwie godziny, to coś bym pomógł.

– Przeprowadzka, a tak. Zaraz się ubiorę i zapytam Ewę, czy nasza pomoc się przyda. Niby ci faceci od przeprowadzek wszystko mają poznosić, ale uważam, że i my będziemy mieli co robić. Czekaj tu, zaraz wyjdę. – Zamknęła drzwi i szybko się ubrała. Spojrzała w przelocie na swoje odbicie w lustrze i pokręciła głową.

„O nie, muszę chociaż umyć twarz i zęby, nie będę nikogo zabijać oddechem”. Jak postanowiła, tak zrobiła. Tak szybko toalety jeszcze dotąd nie wykonywała, ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Odruchowo spojrzała na sufit.

– Jesteś, a więc nic się nie zmieniło – żartobliwie pogroziła palcem plamie u góry… Po czym wyszła do czekającego przed drzwiami Marko.

– Wreszcie, ile można czekać – jęknął, udając zniecierpliwienie i roześmiał się, widząc jej zawstydzoną minę.

– Oj tam, oj tam – mruknęła i już dzwoniła do drzwi sąsiadki. Wkrótce usłyszeli znajomy dźwięk otwieranego zamka. – Dzień dobry. Jak się dzisiaj miewasz? – zapytała, jednocześnie przyglądając się twarzy, na której jeszcze widoczne były ślady przepłakanego wieczoru.

– Dzień dobry. Jestem Marko, sąsiad z góry – przedstawił się mężczyzna. – Przepraszam, że przerywam, ale chciałbym pomóc. Czy przydam się na coś, bo jak nie, to jednak pojadę do pracy.

– To cały Marko, chętny do pomocy i niecierpliwy – roześmiała się Marzena.

– Bardzo mi miło, Ewa. Szkoda, że poznaję tak miłego, młodego człowieka akurat teraz, kiedy się wyprowadzam. Pomoc się zawsze przyda, bo jest tego trochę. A już tam na miejscu to na pewno, bo sporo wnoszenia będzie. O ile masz czas?

– Myślę, że mogę podjechać po pracy i pomóc na miejscu, bo teraz to chyba nie zdążę, ale do auta poznoszę.

W pokoju pojawiły się zaciekawione dzieci Ewy, przywitały się i wróciły do kuchni.

– Wiecie co, to może wszyscy spotkajmy się po południu u Ewy, poproszę jeszcze Agnieszkę i pomożemy w ustawianiu mebli i drobiazgów – zaproponowała Marzena, spoglądając to na Ewę, to na Marko.

– Ale ci panowie od przeprowadzek na pewno pownoszą, tak mówili. Nie chciałabym wam pokrzyżować planów.

– Ja jestem za. Jeśli i tajemnicza Agnieszka tam będzie, to chętnie się wybiorę pomóc – oznajmił mężczyzna.

– To jesteśmy umówieni, daleko nie jest. Gdybyśmy mieszkali na przykład w Warszawie taka odległość nie robiłaby na nikim wrażenia, a u nas to już osobna miejscowość, choć to zaledwie siedem, osiem kilometrów? – upewniała się Marzena.

– Coś koło tego – potwierdziła koleżanka.

Rozmowę przerwało pojawienie się ekipy od przeprowadzek. Mimo iż panowie sprawnie się uwijali, to sąsiedzka pomoc jak najbardziej się przydała.

Ewa z żalem obserwowała, jak pomieszczenia w szybkim tempie pustoszeją. Nie spodziewała się, że tak dużo różnych drobiazgów mieściło się w jej przytulnym mieszkaniu. Spoglądała na ślady po obrazach i zdjęciach, puste okna i poczuła nagły przypływ żalu. Teraz, po wyniesieniu mebli, jeszcze bardziej rzucały się w oczy.

Mieszkanie sprawiało przygnębiające wrażenie. Kiedyś rozbrzmiewało śmiechem, a obecnie zastygło w bezruchu i raziło pustką przemijania. Zabrała wszystko. Wiedziała, że właściciele już za kilka dni wpuszczają tu ekipę remontową i zastanawiała się, jak mieszkanie się zmieni. Teraz musiała jechać do tamtego domu i pokazać, gdzie, co stawiać. I czekać cierpliwie na kolejne transporty z rzeczami. Gdy zamykała drzwi, poczuła ogromną pustkę w sercu, dzieci pewnie też tak czuły, bo przytuliły się do niej. Trwało to może chwilę, bo trzeba było zostawić przeszłość za sobą i wyruszyć, by rozpocząć życie w nowym miejscu.

Widział jej smutek. – Czasami pożegnania i wyjazdy otwierają nowe możliwości – wyszeptał, ale ona go nie słyszała…

Rozdział II Nowe miejsca

Marzena pomachała Ewie na pożegnanie i postanowiła zaprosić Marko na poranną kawę. Należała im się taka chwila błogiego relaksu. On jednak podziękował i wrócił do swojego mieszkania po parę drobiazgów, które miał zabrać do pracy. Odchodząc, przypomniał jeszcze o popołudniowej wyprawie do Ewy. Nie lubił rzucać obietnic bez pokrycia, cieszył się z tak miłych znajomości i naprawdę chciał pomóc. Intrygowała go też ta nieznajoma, która lubiła piłkę nożną…

Po powrocie do mieszkania Marzena, tak jak planowała, delektowała się kawą.

Zastanawiała się, jak wygląda nowy dom Ewy? Wiedziała, że kobieta nie była zbyt zadowolona z przeprowadzki, ale cóż nie miała innego wyjścia. Ona sama chętnie zamieszkałaby gdzieś na wsi, a najlepiej, gdyby było blisko do morza. Rozmarzyła się. Jej spojrzenie padło na kartkę z niewyraźnym szeregiem cyfr. Leżała tuż obok filiżanki i niestety była czymś zalana.

– O matko, zupełnie zapomniałam zrobić ten przelew. Miałam jeszcze zadzwonić i potwierdzić, że wysłałam. No cóż, te wczorajsze wydarzenia zupełnie mnie wykończyły i zasnęłam – rzuciła w przestrzeń, jakby się tłumaczyła sama przed sobą. – Muszę zaraz zadzwonić do właścicielki, żeby mi jeszcze raz podała numer konta. A potem w końcu zrobię porządek z tymi ciuchami. Gdyby mój syn to zobaczył, miałby argument w niekończącej się dyskusji na temat dbania o porządek.

Młody potrafił być naprawdę zabawny, przypomniała sobie, jak ostatnio na jej prośbę, by sprzątał w pokoju, odparł z łobuzerskim uśmiechem:

– Po co sprzątać, jeśli można zgasić światło?

Rozbawił ją tym stwierdzeniem. Nie była mu dłużna i też wypaliła:

– Zobaczysz, zobaczysz, jeszcze trochę i zaczniesz przyprowadzać dziewczyny. Od razu będziesz dbał, by było posprzątane.

– Fe, dziewczyny? – usłyszała wtedy. No cóż prawie dziesięciolatek miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Teraz pewnie by się zdziwił, widząc taki rozgardiasz w pokoju.

Sięgała właśnie po telefon, gdy usłyszała jego dźwięk. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Agnieszki.

– No hej, kochana. Witam cię z rana – usłyszała wesoły głos przyjaciółki. – Spotkanie po południu aktualne?

– Co ja słyszę, ktoś ma tu bardzo dobry humor od świtu. Szef dał ci podwyżkę, czy to spotkanie z Marko tak cię ekscytuje? – rzuciła w słuchawkę Marzena.

– No wiesz, o podwyżce to mogę sobie tylko pomarzyć. Już prędzej wyjdę za mąż, niż szef mi coś dorzuci do wypłaty – zaśmiała się.

– To zostaje nam tylko Marko. Wiesz, to naprawdę w porządku facet. Dziś pomagał Ewie znosić rzeczy do auta. I właśnie padła propozycja, byśmy razem pojechali pomóc jej w ustawianiu mebli w nowym domu. Możemy tam porozmawiać o malowaniu. Pasuje ci?

– Jasne, tylko czym ja pojadę – zmartwiła się Agnieszka. – Auto mi wysiada, nie chciałabym, żeby utknęło gdzieś na poboczu

– Może zabierzesz się z sąsiadem? Albo ze mną?

– Z Marko mówisz? To już nie będę się martwić transportem. Będę po siedemnastej u ciebie. A na razie muszę kończyć – powiedziała i szybko się rozłączyła.

– Jak zwykle – westchnęła Marzena – pewnie przerwa jej się już skończyła. Cała Aga.

Zabrała się za przymierzanie nowych ubrań. Patrzyła na siebie zadowolonym wzrokiem. Ładnie wyglądała, jeśli jeszcze wczoraj miała wyrzuty, że tak dużo nakupiła, to dziś nowe sukienki i bluzki sprawiały jej radość. Starannie wszystko powiesiła i znów przypomniała sobie o pensjonacie. Wybrała numer do właścicielki. Podobnie jak ostatnim razem nikt nie odbierał. Wiedziała jednak, że kobieta oddzwoni. Miała teraz czas na przejrzenie jednego z portali, na którym widniał jej profil. Rzadko tu zaglądała, co bardzo dziwiło Agę. Owszem, przeglądała zdjęcia znajomych, sama też coś tam zamieszczała, ale bez szaleństw. Dziś jednak przyjrzała się niektórym zdjęciom. Ten był na Majorce, tamta na Krecie, wszyscy chwalili się swoimi podróżami, a ona kochała Bałtyk. To morze miało w sobie jakąś dzikość, tajemnicę i piękne plaże. Może kiedyś i ona wybierze się na egzotyczne wakacje, ale na razie marzyła o spacerach brzegiem Bałtyku. Nawet nie wiedziała, jak szybko minęło jej przedpołudnie. Nie chciało jej się gotować obiadu dla jednej osoby, ale zmobilizowała resztki rozsądku i zabrała się do pracy. Co jakiś czas wydawało jej się, że dzwoni telefon. Sprawdzała, ale na wyświetlaczu nic się nie pojawiało. – Czyżby w pensjonacie nikt nie odbierał? – zastanawiała się. Byłoby przykro stracić jedyne miejsce, jakie znalazła na wypoczynek. Zadzwoniła jeszcze raz, ale i tym razem nikt nie odebrał. Po chwili usłyszała jednak upragniony sygnał i z radością rozpoznała znajomy numer.

– Dzień dobry, chciałabym prosić jeszcze raz o numer konta, bo tamten mi się zalał i nie mogę odczytać wszystkich cyfr – zaczęła.

– Dzień dobry, a kto dzwoni? – usłyszała.

– Przepraszam, ale ze mnie gapa – zganiła sama siebie. – Nazywam się Marzena Droś, rozmawiałyśmy o pokoju dla jednej osoby i podała mi pani numer konta, na który mam wpłacić zadatek, no i właśnie dzwonię, bo mi się cyfry rozmazały – tłumaczyła.

– Tak, przypominam sobie, ale miała pani wczoraj potwierdzić przesłanie zadatku. Bardzo mi przykro, ale pokój jest już zajęty. Miałam na niego jeszcze jedną chętną osobę i skoro pani się nie odezwała, to dziś właśnie pan, który go wynajął, zrobił przelew… Gdyby pani wczoraj zadzwoniła, poczekałabym… wie pani, mamy wielu rezerwujących, którzy dzwonią, pytają, zaklepują miejsce, a potem się nie pojawiają – wyjaśniała właścicielka.

– Ale mnie naprawdę bardzo zależało, tak się po prostu złożyło, że nie mogłam wczoraj potwierdzić – w głosie Marzeny słychać było ogromny żal. Może to właśnie skłoniło rozmówczynię do pomocy, bo za chwilę powiedziała:

– Zobaczę, może coś jeszcze się dla pani znajdzie, przyjrzę się rezerwacjom i do pani oddzwonię.

– A to pech! Że też musiał się znaleźć ktoś, kto zajął moje miejsce – wyrzuciła ze złością Marzena. Jednocześnie wiedziała już, że nie lubi człowieka, który zarezerwował pokój.

„Złodziej” – pomyślała o nim. Co było tym bardziej niezrozumiałe, że go nie znała, a jednak obarczyła odpowiedzialnością za swoje niedopatrzenie. Po chwili jednak uspokoiła się i stwierdziła, że przecież każdy ma prawo do wypoczynku, a ona sama sobie jest winna. Miała tylko nadzieję, że w pensjonacie coś się dla niej znajdzie.

– Przecież te moje zakupy muszą się na coś przydać – westchnęła i w oczekiwaniu na telefon położyła się z książką na kanapie.

Po raz kolejny sięgnęła po „Alchemika”, jak zwykle znalazła w tekście słowa, które pozwalały jej uwierzyć w niemożliwe, przekroczyć bariery własnej strefy komfortu.

Zazwyczaj tego nie robiła, ale w tej książce podkreśliła ołówkiem ważne dla niej zdania. Tak jak wtedy, tak i teraz były dla niej inspiracją. Spoglądała na nie i zastanawiała się nad złożonością ludzkiej natury. Książka po prostu sprawiała, że chciało jej się chcieć… Usłyszała sygnał telefonu i zerwała się z łóżka. Ucieszyła się, że widzi numer pensjonatu, choć jednocześnie czuła niepewność. Nie wiedziała, co usłyszy.

– Halo, pani Marzena?

– Tak słucham – odpowiedziała z nadzieją w głosie.

– No więc, sytuacja wygląda tak, mam dla pani pokój, ale dwuosobowy.

– O, ale ja jestem sama…

– Tak, pamiętam. Wynajmę go pani jako jedynkę, bo sprawdziłam rezerwację i w tym przypadku też nie wpłacono zadatku, a termin już dawno minął, więc nie ma co liczyć na turystów. Po co ma stać pusty – stwierdziła właścicielka.

– Naprawdę?! Dziękuję pani, tak bardzo się cieszę! – Marzena o mało nie skakała ze szczęścia.

– Widocznie tak miało być, ktoś w górze tak zaplanował.

Tylko proszę o natychmiastowy przelew i telefon do mnie. Mam nadzieję, że tym razem uda się pani zrobić go od razu. Proszę zapisać numer albo sprawdzić na stronie. Tam też jest.

– No tak, ale ze mnie gapa. Ale lepiej niech mi pani podyktuje, bo przy moim szczęściu mogę nie znaleźć. – Roześmiała się i poczuła nagle jak opada z niej cały stres.

Zanotowała szybko wszystkie cyfry i nie czekając na nic, zalogowała się na stronie banku. Zrobienie przelewu zajęło jej tylko chwilkę i już dzwoniła z potwierdzeniem, że przelew został wykonany.

– Dziękuję, sprawdzę za jakiś czas, czy doszedł – usłyszała. Pożegnała się i odetchnęła z wyraźną ulgą. O mały włos straciłaby swoje wymarzone na letni wypoczynek miejsce.

„Ech, z tym wymarzonym miejscem to lekka przesada, okaże się, jak tam jest. To, co widziałam na zdjęciach, wygląda nieźle, zobaczymy. Ale tylko tam mnie, samotną duszyczkę chcieli, nie ma co grymasić. Jak dobrze, że ten pokój się znalazł…”

Po południu, tak jak się umawiała, szykowała się do Ewy. Agnieszka od paru minut siedziała już w pokoju i teraz pozostało im tylko czekać na pojawienie się Marko. Ustaliła, że pojadą jego autem. Mężczyzna pojawił się wkrótce po siedemnastej. Uśmiechnięty i jak zwykle uprzejmy, olśnił Agnieszkę.

– Jak miło cię w końcu poznać – szczebiotała. – Marzena wspominała coś o malowaniu? Mam się niby tobą zająć, choć, jak widzę, jesteś już dużym chłopcem i nie potrzebujesz opieki – zażartowała.