Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Zimowa opowieść, która rozgrzeje Twoje serce jeszcze przed Gwiazdką. Serdecznie polecam! Beata Majewska
Bajkowa, śnieżna sceneria miasteczka Port Moody i dwoje ludzi, którzy niespodziewanie zbliżają się do siebie po latach milczenia.
Abigail Sharpe, dziennikarka przed trzydziestką, ma szansę na wymarzony awans. Skrywany romans z szefem wydaje się gwarantować osiągnięcie tego celu.
Pewnego dnia dostaje wiadomość, że będzie musiała zająć się chorym dziadkiem. Abi nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw, w końcu w Port Moody – skąd pochodzi jej rodzina – nie była już od ponad dziesięciu lat. A wszystko przez bolesne rozstanie…
W mieście spotyka swoją dawną miłość. Czy nieporozumienia z przeszłości zostaną wyjaśnione? Czy Abi zdoła oprzeć się magnetyzmowi Logana? Oboje czują się skrzywdzeni przez siebie nawzajem, ale czy fascynacja, tęsknota i pożądanie wezmą górę nad zdrowym rozsądkiem? Czy wreszcie dowiedzą się, kto tak naprawdę stoi za ich rozstaniem?
Zmysłowa opowieść o kochankach przeżywających wzloty, upadki, rozczarowania i chwile spełnienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Data ważności licencji: 11/2/2027
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Anna Seweryn-Sakiewicz
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Magda Zabrocka, Aleksandra Sok-Smoła (Lingventa)
Zdjęcie na okładce
© HadrianKubasiewicz/iStock
© Małgorzata Falkowska, Ewelina Nawara
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1883-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Zebranie zwołane przez Doohana, dyrektora „People’s Voice” sprawiło, że po raz kolejny w redakcji zapanowała nerwowa atmosfera. Sprzedaż czasopism przez rozwój internetu leciała na łeb na szyję, ale wszyscy wierzyli, że uda się uratować miesięcznik i przed świętami nikt nie straci pracy.
Jako redaktor naczelna wiedziałam więcej niż inni. James, bo tak miał na imię szef, wcale nie miał zamiaru nikogo zwalniać, wręcz przeciwnie – chciał podzielić się dobrymi nowinami. Przynajmniej dla mnie. Naprawdę liczyłam na ten awans, ciekawa jedynie tego, jakie wyzwanie postawi przede mną szef, aby mieć pewność, że nadam się na jego zastępcę.
Jeszcze przed czasem zajęłam miejsce tuż przy fotelu dyrektora, aby pokazać Jamesowi, że już teraz może nazywać mnie swoją prawą ręką. Wiedziałam, że oficjalnie nastąpi to po wykonaniu zadania, które od kilku tygodni planował mi zlecić, ale ono wydawało się formalnością. Dziennikarstwo znałam od podszewki. Żaden temat nie mógł mnie zaskoczyć, zniechęcić czy zniesmaczyć. W swojej karierze w jednym z najpopularniejszych czasopism w Kanadzie zdołałam pisać artykuły chyba z każdej dziedziny. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, a Doohan o tym wiedział.
– Czy możemy zaczynać? – zapytał poważnym tonem szef, gdy w sporej sali konferencyjnej zgromadzili się wszyscy pracownicy.
Malujące się na twarzach większości przerażenie szczerze mnie bawiło. Gdybym jak oni nie wiedziała, co chce ogłosić James, pewnie wyglądałabym podobnie, snując w głowie domysły, czego może dotyczyć zebranie w połowie miesiąca.
W redakcji zebrania odbywały się na początku oraz na końcu miesiąca. Nigdy w połowie, bo wtedy dziennikarze i fotografowie zbierali materiały do numeru na kolejny miesiąc. Nawet godzinne zebranie uważano wówczas za marnotrawstwo czasu, dlatego dziś każdy siedział jak na szpilkach, bojąc się o swój tyłek.
– Jak dobrze wiecie, słupki sprzedażowe papierowych gazet spadają, ale na szczęście dobrze rozwinięta strona internetowa zdoła zrekompensować nam straty, których wiele innych czasopism nie jest w stanie wyrównać – zaczął entuzjastycznie. – Ostatnie miesiące pokazały mi, że warto brnąć w coś, co jest nietypowe, i dzięki temu mamy całkiem sporo opłaconych prenumerat w wersji elektronicznej. Czy wiecie, co to oznacza?
Zebrani milczeli, czekając, aż szef powie wreszcie, co ma na myśli. Nikt nie chciał gdybać czy zgadywać, bo James od zawsze powtarzał, że lubi konkrety.
– Nie wiecie, dlatego wam powiem. – W jego głosie słyszalna była duma. – Oznacza to, że dzięki temu nasze akcje rosną, bo im więcej wersji elektronicznych sprzedajemy, tym więcej na tym zarabiamy, bo nie musimy drukować dużego nakładu papierowych egzemplarzy, które… – Wywód Jamesa przerwał dźwięk telefonu. Mojego telefonu.
Bez patrzenia na ekran rozłączyłam połączenie i z przepraszającym uśmiechem skierowanym w kierunku szefa wyczekiwałam, aż będzie kontynuował.
– Na czym skończyłem? – Spojrzał na mnie bacznie.
– Na tym, że elektroniczne wydania dają nam większe zyski, dzięki czemu nie toniemy, jak inni z branży – odpowiedziałam precyzyjnie.
– Dokładnie – pochwalił mnie i kiedy już miałam się uśmiechnąć, ponownie zaczął dzwonić mój telefon.
Tym razem wyjęłam go z kieszeni i, korzystając z funkcji szybkiego odpowiadania, wybrałam opcję, że oddzwonię później. Nie interesowało mnie, czego może chcieć ode mnie mama. Szczególnie o tej godzinie. Godzinie, która zarezerwowana była na pracę.
– Może jednak to coś ważnego, Abigail.
– Nie, to nic istotnego, James.
Mimo dobrych relacji z szefem wolałam nie podpaść. Zwłaszcza teraz, kiedy czekałam na upragniony awans.
– Zatem kontynuujmy. Abi, czy mogłabyś do mnie dołączyć?
Z dumą wstałam i przeszłam trzy kroki, aby znaleźć się tuż obok szefa. Serce biło mi jak oszalałe, a w głowie rozlegał się głośny krzyk radość, który jak najprędzej pragnęłam z siebie wyrzucić. Oczywiście w samotności, aby nikt spośród zebranych nie wiedział, jak ważny był dla mnie ten dzień.
– W związku z tym, że się rozwijamy i sam nie dam rady oganiać wszystkiego, postanowiłem mianować Abigail Sharpe na stanowisko swojego zastępcy – poinformował oficjalnie, a ja poczułam na sobie zazdrosne spojrzenia kolegów z redakcji. – Oczywiście znacie mnie i domyślacie się, że nie ma tak łatwo. Zlecę Abigail specjalne zadanie i tylko jeśli je wykona w zadowalający dla mnie sposób, dostanie awans.
Miny zebranych wykrzywiły się w grymasach niezadowolenia. Szydercze uśmiechy kazały mi myśleć, że życzą mi jak najgorzej. W końcu każdy z nich marzył, aby być na moim miejscu. A jednak to ja stałam ramię w ramię z Jamesem Doohanem, nie oni.
– Abigail, chyba każdy w redakcji wie, jak bardzo nie lubisz komercjalizacji Bożego Narodzenia… – Gdy szef wypowiedział te słowa, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. – Jako zastępca dyrektora na pewno dasz radę stworzyć tekst na temat tego magicznego czasu, który sprawi, że poczuję ciepło w sercu, gdy będę go czytał. Pokaż mi, że dasz radę przekonać czytelników, że kochasz święta, choć dobrze wiemy, że od lat spędzasz je w redakcji.
Przełknęłam ślinę, bo tego się nie spodziewałam. Liczyłam na trudny temat, ale nie trudny ze względu na moje podejście. Owszem, Boże Narodzenie traktowałam jak każdy inny dzień roku, bo nie widziałam w nim niczego niesamowitego. Noszenie swetrów z reniferem czy ubieranie choinki było zbędnym, komercyjnym elementem całej strategii marketingowej, którą wprowadzali w okresie świąt producenci wszelkiego rodzaju produktów. Naciągacze, do których należał mój ojciec, właściciel fabryki bombek.
Wiele bym dał, by mój współlokator nie naparzał tak w tę grę na konsoli, gdy próbuję odsypiać nocną zmianę w barze. Każdego dnia obiecywałem sobie, że rzucę tę robotę, ale wiedziałem, że zrobię to tylko wtedy, gdy uda mi się osiągnąć swój priorytetowy cel – zostanę profesjonalnym aktorem na pełen etat. Na deskach teatru, na małym czy dużym ekranie… nieważne. Liczyło się tylko to, by żyć marzeniem, które miałem, od kiedy pamiętałem. Uwielbiałem wcielać się w kolejne role, przez moment żyć cudzym życiem, uciec od zmartwień, porzucić problemy i rozterki.
– Kurwa, Josh, nie możesz używać słuchawek, kiedy grasz rano? – warknąłem na współlokatora, wchodząc do salonu.
Salon to za dużo powiedziane, bo było to niewielkie pomieszczenie ze zbyt dużą kanapą, telewizorem na ścianie i niewielką półką na książki w rogu.
– Mówiłem ci, że nie lubię w nich grać. Uszy mnie bolą – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
– A ja ci mówiłem, że chciałbym przespać chociaż pięć godzin.
Wkurzony podszedłem i wyciągnąłem wtyczkę telewizora z prądu. Kolejny dzień z rzędu zostałem brutalnie obudzony po zaledwie trzech godzinach snu.
– Stary, co z tobą?!
– Ogarnij się, do cholery, albo poszukam innego współlokatora.
Ta groźba raczej nie podziałała na Josha, w końcu słyszał to już ode mnie mnóstwo razy. Był nie tylko moim współlokatorem, ale także kuzynem, a wiadomo, że rodziny się nie porzuca. Nawet kiedy wkurwia cię do granic wytrzymałości.
– Musisz trochę poruchać, Logan. Wtedy przestaniesz się tak rzucać.
– Muszę przywalić ci w tę szkaradną gębę, wtedy zrobi mi się lepiej.
Przeszedłem do kuchni, która wynagradzała mi niewielkie rozmiary salonu. Miała okna od podłogi aż po sufit i ukazywała widok na wodę. Lubiłem tu mieszkać i nawet Josh nie mógł tego zmienić. Pewnego dnia będę mógł mieszkać tu sam.
Zrobiłem kawę i zapatrzyłem się przed siebie. Niewielka ilość śniegu była dopiero zwiastunem tego, co będzie się tutaj działo już wkrótce.
Josh wszedł do kuchni, przerywając moją chwilę spokoju.
– Skończyłeś się boczyć?
Popatrzyłem na niego, bo z reguły schodził mi z drogi, dając czas na wypicie kawy i dobudzenie się.
– Masz. – Rzucił na blat folder. – W Vancouver jest przesłuchanie, przyniosłem ci skrypt.
– Dzięki. Skąd wiesz i kiedy przesłuchanie?
Sięgnąłem po folder i lekko się skrzywiłem. Jak się nie ma, co się lubi… Rola elfa w świątecznym przedstawieniu nie była szczytem moich marzeń, ale nie miałem zamiaru narzekać. Zagram to tak, jakby była to rola życia.
– Tancerki mówiły o tym, kiedy byłem na próbie układu do teledysku. Więc załatwiłem ci skrypt. Podziękuj ładnie. I nie zawal tego jutro.
– Przesłuchanie jest jutro?!
To było typowe. Josh był na próbie dwa dni temu, ale zdecydował się powiedzieć mi dopiero dziś.
– Jakoś się mijaliśmy. Ale dasz radę.
– Dzięki.
Nie było sensu ciągnąć tego tematu. Josh był świetnym tancerzem, jednak żył we własnym świecie.
Zabrałem swoją kawę i wróciłem do swojego pokoju. Zacząłem czytać scenariusz i co chwilę parskałem śmiechem. Byłem przekonany, że będzie to jakieś przedstawienie dla dzieci, a tu okazało się, że to dla dorosłych. Elf zakochuje się w matce jednego z dzieci, które odwiedza, by sprawdzić, jaki prezent od Świętego Mikołaja chciałby dostać chłopiec. To mogłem zagrać.
Rozsiadłem się na łóżku z kolorowym zakreślaczem, którym zaznaczyłem swoje kwestie, i jeszcze raz przeczytałem całość. Później kolejny raz. Zanim się obejrzałem, była pora lunchu, więc zrobiłem sobie przerwę i ruszyłem do Moody’s, gdzie serwowali najlepsze żarcie w okolicy. Mógłbym dotrzeć tam na piechotę, jednak nie miałem dziś czasu na spacer. Musiałem nauczyć się tekstu i przećwiczyć wszystko, więc cieszyłem się, że dziś akurat wypadał mój dzień wolny, bo nie mógłbym pojechać na przesłuchanie po nocnej zmianie.
– Cześć, Logan, to co zawsze?
Taki był urok małych miejscowości i społeczności, w których większość ludzi dobrze się znała.
– Cześć, Emmo, poproszę. Nie ma dziś ruchu?
Rozejrzałem się po pustym lokalu, który zazwyczaj o tej porze tętnił życiem.
– W remizie mają zebranie, a raczej sesję do kalendarza świątecznego.
Zaśmiałem się głośno, patrząc na zniesmaczoną minę ciotki.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie ma dziewczyn, a mężczyźni?
– Poszli pilnować swoich żon i córek – odpowiedziała mi z uśmiechem.
Byliśmy społecznością aktywną w każdy możliwy sposób – strażacy robili świąteczne kalendarze charytatywne, artyści wiosną wystawiali swoje prace na licytacje, sportowcy angażowali się w rozgrywki… Dlatego tak lubiłem tu mieszkać, być częścią czegoś większego. Wiedziałem, że w dużym mieście miałbym większe szanse na lepsze role, tam łatwiej dostać sensowne oferty. Jednak nie potrafiłem wyjechać. Dojeżdżałem więc na przesłuchania i występy, pracowałem w barze i udzielałem się społecznie. W okresie przedświątecznym było jeszcze więcej zajęć niż zazwyczaj, ale lubiłem ten czas i całe to zamieszanie.
– Smacznego. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebował.
– Dziękuję.
Emma była matką Josha i chyba tylko ze względu na nią nie potrafiłem wykopać go na zbity pysk. Albo wbić mu trochę rozumu do głowy… Byłem więcej niż pewien, że Hunter, brat Josha, z chęcią zrobiłby to samo. Nie sądziłem, że rodzeństwo może się tak bardzo od siebie różnić.
– Josh wspominał, że jedziesz na casting do jakiejś roli świątecznej.
– Tak, dał mi znać o przesłuchaniu, więc zjem i wracam się przygotowywać. Mam nadzieję, że uda mi się dostać tę rolę.
Wzruszyłem delikatnie ramionami, bo nie czułem się komfortowo, rozmawiając z rodziną o moim aktorstwie. Nie dlatego, że mnie nie wspierali, bo wiernie mi kibicowali, ale jakiś wewnętrzny głos powtarzał mi natrętnie, że byłem nieudacznikiem i ich zawiodłem.
– Oczywiście, że ją dostaniesz. – Emma delikatnie poklepała mnie po policzku.
– Dzięki.
Dokończyłem posiłek, zostawiłem pieniądze przy talerzu, jak zawsze, bo w przeciwnym razie Emma nie przyjęłaby ich ode mnie, i pomachałem jej na do widzenia. W drzwiach minąłem się z Hunterem.
– Cześć, Hunt, jak tam po sesji? – Wyszczerzyłem się do niego.
Wiedziałem, że szczerze nienawidził tych zdjęć, ale nie odmówiłby za nic w świecie. Był dobrym facetem, świetnym strażakiem, dumą rodziny i miasteczka.
– Logan, już wychodzisz? Może napijesz się ze mną piwa?
– Aż tak źle?
– Czuję się, jakbym potrzebował prysznica.
Udał, że przechodzi go dreszcz, i się roześmiał. Żałowałem, że Josh nie mógłby być do niego bardziej podobny.
– Wybacz, tym razem odmówię. Może jutro?
– Mam służbę. Pojutrze wieczorem?
– Jesteśmy umówieni. Do zobaczenia.
Wróciłem do domu, gdzie przez resztę dnia uczyłem się tekstu. Chodziłem po sypialni i na głos wypowiadałem kolejne kwestie, badając, jak je zaintonować , jak wiele ekspresji w nie włożyć. W końcu wieczorem padłem na łóżko, zdążywszy jedynie nastawić budzik.
Rozwieszone po całym mieszkaniu samoprzylepne kartki z zapiskami pomysłów tworzyły spory bałagan, co jednak aktualnie zupełnie mnie nie interesowało. Jako typowy zadaniowiec miałam przed oczyma tylko konkretny cel, którego zwieńczeniem okazać się miał wymarzony awans.
Pukanie do drzwi sprawiło, że po raz pierwszy od kilku godzin wstałam z kanapy, gdzie stworzyłam sobie centrum zarządzania.
– Serio? Masz czelność tu przychodzić, kiedy ja tak cierpię? – zapytałam na widok gościa.
On jednak przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Tak jak zawsze, gdy pojawiał się tu w wiadomym celu.
Odrzuciłam na bok gniew, by podjąć jego grę. Bez zahamowania zaczęłam ściągać z niego koszulę, chcąc jak najszybciej nasycić się bliskością. Czułam, że jego silne dłonie wędrują po moim ciele, szybko docierając do gumki spodenek, pod którą udało się im bez problemu dostać.
– Nie myśl, że wybaczę ci wszystko tylko dlatego, że zrobisz mi dobrze. – Starałam się brzmieć przekonująco, ale przydługi jęk wywołany wsadzonymi w moją cipkę palcami zepsuł wszystko.
Poruszające się we mnie palce sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć z rozkoszy. Po ciężkiej nocy, spędzonej nad samoprzylepnymi kartkami w poszukiwaniu pomysłu, potrzebowałam ukojenia. Relaksu, który mógł dać jedynie seks.
Sięgnęłam dłonią do paska mężczyzny, by sprawnym ruchem zdjąć z niego spodnie. Wziął mnie na ręce i już chciał zanieść do sypialni, kiedy przerywając zachłanny pocałunek, rozkazałam:
– Do salonu!
Miałam nadzieję, że pieprząc się na stercie porozrzucanych kartek, uda mi się wpaść na genialny pomysł, który doprowadzi mnie na sam szczyt. Szczyt dziennikarskiej kariery.
Nie cackaliśmy się z grą wstępną. Nie było na nią czasu. Liczyło się szybkie spełnienie, które mógł zapewnić tylko porządny seks. Zakładając przygotowaną prezerwatywę, wszedł we mnie gwałtownie. Jęknęłam z bólu i jednoczesnej rozkoszy, unosząc głowę, aby znów móc go pocałować. Ścisnęłam udami jego biodra, aby czuć go w pełni. Z każdym kolejnym ruchem byłam bliżej kierunku, w którym wspólnie zmierzaliśmy. Do miejsca, gdzie oboje mieliśmy zaraz dotrzeć, a potem paść zmęczeni obok siebie, jak zawsze, gdy naszła nas ochota na niezobowiązujący szybki numerek.
Głośny jęk oznajmił, że zdobyłam szczyt. Kochanek z nonszalanckim uśmiechem wszedł we mnie jeszcze mocniej niż dotychczas, po czym padł na mnie. Nasze spocone ciała regenerowały się, dając nam chwilę czasu na rozmyślenia.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebowałam – wyznałam, całując lekko jego bark.
Wciąż czułam wściekłość, że wykorzystał zdobytą prywatnie wiedzę do własnych celów, ale w tym momencie nie miało to znaczenia.
– Marzyłem o tym od wczoraj. Kiedy stałaś obok, a oczy wszystkich wlepiały się w ciebie, a ja w myślach powtarzałem sobie, że oni mogą jedynie patrzeć.
– James, nie zaczynaj znów – zastopowałam go, bo doskonale wiedziałam, że nasza relacja nie ma szans przetrwać.
Doohan był jednak moim przełożonym. Niby kawalerem do wzięcia, ale w mojej głowie nigdy nie ulokowałby się jako ten jedyny. Doskonale wiedziałam, że ja nie byłam jedyną. James łatwo rozkochiwał w sobie kobiety, a kiedy się nimi nudził, porzucał i szukał kolejnych. Chyba dlatego, że dla mnie nasze spotkania były tylko przelotnym romansem, starał się czasem stosować swoje puste gadki o związku czy rodzinie. Jednak ja znałam go zbyt dobrze. Tacy jak on nie nadawali się na mężów, a co dopiero na ojców, więc niesamowity seks musiał wystarczyć. Przynajmniej teraz, kiedy dla mnie priorytetem był awans, a nie poszukiwanie kandydata na męża, czego chciała moja rodzina.
– Nie musiałeś celować w moją piętę Achillesa. – Postanowiłam wrócić do tematu zadania, które mi zlecił.
– A co miałem zrobić? – Położył się obok mnie i palcem zataczał ścieżkę na moich piersiach. – Gdybym postąpił inaczej, od razu zaczęłyby się plotki, a tego nie chcemy, prawda?
Miał rację. Absolutną rację. Plotki o romansie mogłyby jedynie zepsuć to, co oboje dotąd osiągnęliśmy dzięki ciężkiej pracy. I choć uważałam, że to, z kim sypiam, powinno interesować wyłącznie mnie, to doskonale wiedziałam, że jeśli ktoś z redakcji dowiedziałby się o nas, to na pewno nie miałabym szans na awans i co lepsze zlecenia.
– Przecież wiesz, że nienawidzę tej całej szopki – przypomniałam mu.
– Wiem i inni też wiedzą – odpowiedział spokojnie. – Gdybyś tak chętnie nie opowiadała o tym, jak to rodzice zniszczyli ci dzieciństwo, zdeptali wiarę w Mikołaja i w ogóle w magię świąt, na pewno dałbym ci inne zadanie.
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – Uniosłam się na łokciach.
James spojrzał na mnie w taki sposób, że znów poczułam przyjemny dreszcz.
– Mam nadzieję, że masz jeszcze siłę, abym cię przeprosiła za swoje zachowanie, szefie? – zapytałam kokieteryjnie, chwytając jednocześnie jego penis, aby sprawdzić, czy da radę ponownie sprawić mi rozkosz, której potrzebowałam, by szukać natchnienia.
Nie zdziwiła mnie liczba osób na castingu – było wielu, którzy mieli takie samo marzenie jak ja. Posłusznie wziąłem formularz i wypełniłem go, a w zamian otrzymałem numerek. Siedziałem sam, skupiając się na zadaniu, które było przede mną. W oczekiwaniu na przesłuchanie nigdy nie bawiłem się w rozmowy czy zacieśnianie więzi z innymi aktorami. Nie był to odpowiedni czas na rozkojarzenie. Być może brzmiało to, jakbym był dupkiem, ale gdy coś robiłem, wchodziłem w to na sto procent. Albo robić coś dobrze, albo nie robić tego wcale – taką wyznawałem zasadę.
– Poproszę osobę z numerem trzynaście.
Tak, dostałem pechowy numerek, ale nie byłem przesądny. A nawet wierzyłem, że coś, co jedni brali za zły omen, może być dobrą wróżbą.
– Dzień dobry, nazywam się Logan Grey.
– Dzień dobry, to Julia Marks, gra główną rolę. – Reżyser wskazał na kobietę, która stanęła obok mnie. – Na początek pierwsze spotkanie, sam tekst, bez gestykulacji.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem wygłaszać swoją kwestię. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu, aż scena dobiegła końca.
– Scena histerii dzieciaka, tak jak wcześniej, sam tekst.
Liczyłem na choć niewielką reakcję, pozytywną lub negatywną, jednak reżyser nie kłopotał się komentarzem, więc przeszedłem do kolejnej sceny. Szczerze powiedziawszy, doszedłem do wniosku, że jeśli kiedyś doczekam się dzieci i mój potomek odstawi taką scenę w supermarkecie, to zapadnę się pod ziemię. Rozumiałem emocje szalejące w małym człowieku, ale rzucanie się na podłogę, kopanie, wyklinanie dorosłych, by dostać zabawkę, było ponad moje siły. Ale z uśmiechem na ustach wygłaszałem tekst, w którym elf pociesza chłopca i próbuje go namówić do zmiany zachowania. Oczywiście elf udaje wtedy zwyczajnego mężczyznę. Emma, postać grana przez Julię, zgodnie ze scenariuszem wtedy się mną zainteresowała. Nie podczas pierwszego spotkania, ale wtedy gdy próbuję jej pomóc z synem. Banał, co?
– Dziękuję, to na tyle. Logan, jeśli to ciebie wybierzemy, zadzwonimy jeszcze dziś wieczorem.
– Dziękuję za szansę. I mam nadzieję, że do zobaczenia – powiedziałem kulturalnie, choć wewnątrz się gotowałem.
Jeszcze nigdy nie trafiłem na reżysera czy producenta, który ani słowem nie oceniłby występu na castingu. A tutaj twarz jakby z kamienia, bez emocji i ani pół komentarza.
– Logan? – Dobiegł mnie kobiecy głos.
Zatrzymałem się i odwróciłem.
– Harper, a co ty tu robisz? – Przytuliłem ją, zaciągając się zapachem jej perfum.
Stanowczo zbyt długo nikogo nie miałem…
– Mam próby do występów świątecznych. A ty? Przyszedłeś na przesłuchanie?
Harper była tancerką, poznałem ją, gdy tańczyła w przedstawieniu, w którym grałem jedną z trzecioplanowych postaci. Zaiskrzyło pomiędzy nami, jednak ta kobieta była nieokiełznana. Wolny duch lubiący towarzystwo mężczyzn, więc po prostu spiknęliśmy się ze sobą, po czym zostaliśmy dobrymi znajomymi. Zero urazy. Szkoda, że nie każda relacja z kobietami kończy się w ten sposób.
– Tak. Jak dobrze pójdzie, zostanę elfem. – Parsknąłem pod nosem.
– Czyli będziesz nosił opięte rajtuzy?
– Chyba tak.
Zapadła cisza, bo nie wiedziałem, co teraz powiedzieć. Pożegnać się? Zapytać o występ? Banał.
– Masz plany? Kończę za jakąś godzinę, moglibyśmy skoczyć do mnie – zniżyła głos do seksownego szeptu. – Stęskniłam się za tobą.
– Za mną czy za moim fiutem? – Podjąłem jej grę.
Pociągnęła mnie na bok i praktycznie wepchnęła do… damskiej toalety.
– Droczysz się ze mną, Logan?
– Wybacz, słonko, ale dziś nie mogę. Mam plany.
Oczywiście była to wymówka, bo poza pracą w barze nie miałem żadnych planów i spokojnie mógłbym pojechać do jej mieszkania i zanurzyć się w tym apetycznym ciele. Tylko… no nie do końca kręcił mnie taki bezosobowy seks. Gdy patrzyła na mnie w taki sposób jak teraz, czułem się jak rzecz, jak chodzące dildo.
– W takim razie musi mi wystarczyć zabawa tutaj.
Jej przebiegły uśmiech powinien powiedzieć mi, że planowała coś niegrzecznego. Jednak w chwili, w której szybkim i wprawnym ruchem odpięła moje spodnie, wyciągnęła na wpół twardego fiuta, a sama opadła na kolana, w moim mózgu pojawiła się usterka.
– Kurwa! – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Harper była dobra w te klocki, doskonale wiedziała, jak kilkoma ruchami języka posłać faceta w kosmos. Jęczała przy tym, jakbym to ja lizał jej cipkę, a nie ona zabawiała się moim kutasem, ale w tamtej chwili nie miałem zamiaru narzekać. Poruszała głową w przód i w tył, ssąc i liżąc jednocześnie.
– Kurwa, Harper, zaraz wytrysnę.
Odpowiedział mi cichy pomruk i odpuściłem. Unosiłem się na zajebistej chmurce spełnienia przez krótką chwilę, by zaraz wrócić na ziemię. Harper oblizywała usta, co normalnie byłoby cholernie seksowne.
– Nie wierzę, że to zrobiłaś.
– Lubię robić lodzika fajnemu facetowi, Logan. A ty jesteś fajnym facetem. Nie tylko dobrze wyposażonym, ale naprawdę dobrym. A ja miałam ochotę, więc zachowaj się jak dorosły mężczyzna i po prostu ciesz się swoją chwilką szczęścia.
I tak po prostu zostawiła mnie, w rozpiętych spodniach w damskiej toalecie.
Ogarnąłem się i szybko stamtąd wyszedłem. Na szczęście nikogo nie spotkałem w drodze na parking. Uruchomiłem silnik i ruszyłem przed siebie, prosto do domu.
Od rana życie robiło wszystko, abym czuła się źle. Nie dość, że spośród zapisanych na karteczkach pomysłów żaden nie wydawał się dostatecznie dobry, to na dodatek rano zepsuł się ekspres do kawy, który kupiłam ledwie dwa miesiące temu. I jeszcze James. A właściwie zapowiedź, że dziś przyjdzie do mnie na kolację. Tak bez zaproszenia, choć jemu nie było ono potrzebne. Doohan wpraszał się, kiedy chciał i tak samo nie zapowiadał, że wychodzi. Robił to, na co miał ochotę. Dokładnie jak ja.
Wyszłam z domu przed czasem, aby podjechać po kawę na wynos. W pokoju socjalnym w redakcji, gdzie znajdował się ekspres, stale kręciło się sporo osób. Pojawienie się tam oznaczało lawinę pytań dotyczących tematu zadania, które otrzymałam od Jamesa. Czegoś, czego jeszcze nie rozłożyłam na czynniki pierwsze, a czas naglił.
Orzechowa kawa z mlekiem smakowała wyśmienicie. Z uśmiechem na ustach, wywołanym zaspokojeniem nałogu kawosza, weszłam do redakcji i skierowałam się do swojego gabinetu. Włączyłam komputer, aby przejrzeć maile, których pewnie sporo się zebrało w skrzynce, choć ledwie kilka godzin minęło od mojego ostatniego sprawdzania korespondencji. Dwa maile z propozycjami tematów do kolejnego numeru, trzy prośby o podjęcie współpracy i na końcu wiadomość od szefa. Na tę ostatnią ucieszyłam się najbardziej, dlatego to od niej postanowiłam zacząć.
Rozejrzałam się, czy przez szklaną ścianę z rozsuniętymi roletami nikt mnie nie obserwuje, ale pozostali zdawali się zajęci sobą. Kliknęłam nazwisko Doohana, po czym prawie się roześmiałam, widząc treść wiadomości. Przeczytałam ją i nawet chciałam zrobić to, o co prosił, lecz zrezygnowałam. Strach, że ktoś wejdzie, zobaczy mnie i rozpowie dalej, nie pozwalał mi wejść w grę szefa. Musiał poczekać do wieczora, tak samo jak ja.
Najchętniej skupiłabym się na rozmyślaniu o swoim projekcie, ale zaraz okazało się, że nie będzie tak łatwo i przyjemnie. Kilka osób z redakcji doznało nagłego olśnienia i musiało powiedzieć mi o swoich pomysłach. Jakby tych w mailach było mało, to jeszcze czworo zawracało mi dupę, kiedy ja miałam ważniejsze sprawy na głowie. Wciąż nie wiedziałam, jak zabrać się do świątecznego zadania.
– Abi, losuj. – Do mojego gabinetu weszła bez pukania Sarah, trzymając czapkę wypełnioną karteczkami. – Do świąt zostały dwa tygodnie, czas losować, komu przygotujesz w tym roku prezent.
Przypomniałam sobie o tradycji, którą kilka lat temu zapoczątkował Doohan. W gruncie rzeczy liczyłam na to, że to jego ponownie wylosuję i jak rok temu to siebie zapakuję jako prezent, z czego wydawał się zadowolony, kiedy po pracy zabrał się za… rozpakowywanie.
– Że też wam się chce – rzuciłam, wkładając dłoń do czapki.
Odwinęłam kartkę, na której niestety nie znalazłam imienia szefa. Trafiłam właśnie na Sarah, dziewczynę, o której wiedziałam tyle, że cieszy się niemal ze wszystkiego i z radością łazi po biurze, nękając innych akcją z podarkami. „Banalne” – pomyślałam, bo było z nią jeszcze mniej roboty niż z Jamesem, który mógł zechcieć wykorzystać fakt otrzymania mnie w prezencie, by spełnić swoje erotyczne fantazje. A miał ich więcej niż garniturów, których posiadał całkiem pokaźną kolekcję.
Starałam skupić się na pracy, lecz tak naprawdę wyczekiwałam momentu wyjścia i udania się po ulubioną chińszczyznę Jamesa, aby nie marnować czasu na gotowanie. Miałam inne cele. A najważniejszym było znalezienie pomysłu na cholerny artykuł, w którym pokażę magię świąt. Magię, której nigdy nie czułam.
– Będę jechał za tobą. – James dorwał mnie na parkingu, gdy szłam w kierunku auta.
– Miałeś wpaść na kolację – przypomniałam.
Wskazał dłonią na zegarek.
– Jutro wyjeżdżam w delegację, muszę się jeszcze spakować – wyjaśnił.
Nie musiał się przede mną tłumaczyć, jednak chyba czuł konieczność, by to zrobić.
– W takim razie nie spodziewaj się obiadu. Miałam po pracy po coś podjechać. – Starałam się zachować dystans, abyśmy mogli kontrolować swoje ciała, by się na siebie nie rzucić.
Z twarzy szefa wyczytałam, że gdyby tylko mógł, zabrałby mnie teraz na tylne siedzenie swojego range rovera w wiadomych celach. Jednak musiał poczekać, oboje musieliśmy, bo ja również czułam, że muszę się zrelaksować.
Jechał za mną, tak jak wspomniał. Przez całą drogę opowiadał mi przez telefon, co ze mną zrobi, gdy tylko dotrzemy do mojego mieszkania. Traktowałam to jak grę wstępną, która, o dziwo, działała. Czułam podniecenie i chciałam czym prędzej dać mu upust.
Zgodnie z obietnicą, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, przyciągnął mnie, aby zachłannie wpić się w moje wargi. Całował mnie namiętnie, rozpinając moją koszulę.
– Kurwa mać! – Gdy tylko usłyszał dźwięk mojej komórki, wykrzywił usta w grymasie.
– To mama, napiszę, że oddzwonię – stwierdziłam, gdy James rozsuwał zamek mojej ołówkowej spódnicy, która po chwili opadła na podłogę.
Stałam przed nim w koronkowej bieliźnie, pończochach i szpilkach. Czułam się piękna, pożądana i spragniona.
– Abigail, wyrzuć ten cholerny telefon! – rozkazał, kiedy ponownie usłyszał dźwięk mojej komórki.
Ekran znów wskazywał, że dzwoniła mama. Położyłam palec na ustach Jamesa i robiąc skruszoną minę, odebrałam połączenie.
– Mamo, napisałam, że oddzwonię – zaczęłam mówić w tym samym momencie, kiedy Doohan zębami zdjął ze mnie majtki i zaczął lizać moją cipkę.
Pchnął mnie na ścianę, o którą oparłam się plecami.
– Nie, nie oddzwonisz, Abigail. – Głos matki wskazywał na niezadowolenie. – Miałaś to zrobić dwa dni temu.
– Zapomniałam – wyznałam, ledwie tłumiąc jęk, który chciał wydobyć się z moich ust, gdy James wsunął we mnie język.
– Abigail Sharpe, informuję cię, że ja i ojciec za dwa dni wylatujemy na Florydę. Piętnaście dni odpoczynku.
– I to było tak pilne? Bawcie się dobrze.
Po drugiej stronie nastała cisza. Mama westchnęła głośno, a ja marzyłam o tym, aby się rozłączyła, bym mogła w pełni oddać się szaleństwu z szefem.
– Tak, dokładnie to. A raczej to, że przez te piętnaście dni to ty zaopiekujesz się dziadkiem.
Powoli docierały do mnie jej słowa.
– Ale ja nie dam rady! Ja…
– Nie interesujesz mnie ty, Abigail – przerwała mi matka. – Od dziesięciu lat nie raczyłaś nawet nas odwiedzić, choć na chwilę odciążyć, dlatego za dwa dni chcę widzieć cię w domu.
Odepchnęłam nogą Jamesa, który zdawał się niezadowolony z takiego obrotu spraw.
– Wypierdalaj, muszę pobyć sama – wycedziłam, gdy tylko matka się rozłączyła.
Doohan nie wydawał się zaskoczony. Nie pierwszy raz wyrzucałam go z domu, jednak zawsze robiłam to po seksie. Teraz jednak nie mogłam się zmusić. Odechciało mi się wszystkiego.
– Biorę dwa tygodnie wolnego od jutra, nawet trochę więcej – zakomunikowałam na odchodne, na co tylko się uśmiechnął.
Oparłam się głową o ścianę i zaczęłam lekko nią uderzać. Powrót do rodzinnego miasta mnie przytłaczał, nie czułam się na siłach, by znów znaleźć się w miejscu, gdzie ludzie odbierali mnie jako biedną małą Abi. Nie Abigail Sharpe, a na to zasługiwałam.
Byłbym cholernie wkurzony, gdyby ten dzwoniący telefon, który obudził mnie po nocnej zmianie w barze, przyniósł złe wiadomości. Kiedy poprzedniego wieczoru nie było odzewu od reżysera przestawienia, zalała mnie gorycz porażki.
– Tak, słucham – powiedziałem zachrypniętym od snu głosem.
– Dzień dobry, pan Logan Grey?
Poprawiłem się na łóżku.
– Tak, o co chodzi?
– Dzwonię w imieniu Barnarda Martina. Z przyjemnością informuję, że to właśnie pan zrobił na nim największe wrażenie. Zapraszam pojutrze o dziewiątej na pierwszą próbę do przedstawienia Zakochany elf.
– Dziękuję – wydukałem. – I do zobaczenia.
Już całkowicie obudzony zerwałem się z łóżka, włożyłem spodnie dresowe i w rewelacyjnym humorze ruszyłem do kuchni po życiodajny napój. W salonie zauważyłem Josha, który jak zawsze grał na konsoli. Tym razem udało mu się jednak założyć słuchawki, więc nie musiałem słuchać ryków telewizora. Klepnąłem go w ramię, by dać znać, że już wstałem, pokiwał tylko głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Gdy kawa się parzyła, popatrzyłem na mój ulubiony widok, nie dane mi było jednak się nim nacieszyć, bo przerwał mi dzwonek do drzwi. Nie łudziłem się, że Josh podniesie tyłek, by otworzyć, dlatego sam to zrobiłem.
– Hunter? Co ty tu robisz? Mieliśmy się spotkać po południu.
Byłem zdziwiony, że pojawił się rano i to całkiem niezapowiedziany.
– Cześć, L, czy ty w ogóle nosisz koszulki? – zażartował.
Popatrzyłem więc na niego, a moja mina sugerowała, że chcę poznać powód jego wizyty.
– Mama prosiła, żebym pogadał z Joshem… Ja raczej mam ochotę wbić mu trochę rozumu do głowy. – Hunter nie był agresywnym typem, wręcz przeciwnie, więc ta złość w jego głosie mnie zdziwiła. – Gdzie jest? Zresztą zapomnij.
Wyminął mnie i ruszył prosto do salonu. Nie miałem innego wyjścia, też tam poszedłem.
– Kurwa, Hunter, o chuj ci chodzi?
Josh trzymał się za szczękę, jego słuchawki leżały na podłodze, a on sam właśnie z niej wstawał.
– Oficer Wilson odwiedził mamę, mówi ci to coś?
Oparłem się o framugę drzwi, trochę z ciekawości, a odrobinę z obawy o Josha.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Widziałem, że kłamał, bo mocniej zacisnął szczękę. Nie miałem pojęcia, dokąd to zmierzało, ale zaczynałem się martwić.
– Obmacywałeś nieletnią dziewczynę! Boże, Josh, ona ma siedemnaście lat! SIEDEMNAŚCIE. A ty chciałeś ją przelecieć w barze.
To było coś nowego, Josh uwielbiał się zabawiać z panienkami, ale zawsze były chętne, a przede wszystkim dorosłe. Nie było mowy, żeby wydarzyło się to w Port Moody, bo tutaj każdy się kojarzył…
– Chuj cię to obchodzi, panie idealny.
– Wiesz, że to przestępstwo? Pomyślałeś o mamie? Czy choć przez moment wyciągnąłeś swój łeb z dupy i przejąłeś się kimś innym niż sobą?! – krzyczał Hunter.
– Nie wiedziałem! – Joshowi również puściły nerwy. – Dopóki jej brat nie wykopał mnie z baru, byłem przekonany, że ma dwadzieścia jeden lat.
Odetchnąłem z ulgą, bo choć zrobił coś złego, było to nieświadome działanie. Niby koniec ten sam, ale przesłanki inne…
– Masz, kurwa, fart, bo laska przyznała się, że cię okłamała. Jej brat pracuje w policji! Wiesz, jakie bagno mogło z tego wyjść?
To wyjaśniało, skąd policja w Port Moody wiedziała o całym zajściu.
– Odpuść sobie! – Josh podniósł słuchawki, założył je i odciął się od całego świata.
Hunter pokręcił głową, ale chyba nie zamierzał dłużej się z nim kłócić.
– Obowiązki braterskie wypełnione, idziemy na to piwo?
– Jasne, daj mi tylko chwilę, ubiorę się i możemy iść.
Wybraliśmy się oczywiście do Moody’s, gdzie mogliśmy liczyć na coś dobrego do jedzenia. Picie, nawet samego piwa, bez śniadania nie było dobrym pomysłem.
– Dzień dobry, Emmo. – Cmoknąłem ją w policzek, gdy zbierała talerze z jednego ze stolików.
– Cześć, chłopcy. Usiądźcie, zaraz do was podejdę.
Zajęliśmy nasze stałe miejsca. Patrzyłem na Huntera, który ciągle gotował się ze złości. Jak widać, przyłożenie bratu nie ostudziło emocji.
– O co tak naprawdę chodzi, Hunt? Wkurzyłeś się na Josha, czaję, ale ta złość… – wskazałem na niego. – …to nie ty.
– Nienawidzę, gdy Wilson kręci się wokół mamy. To oślizgły typ…
To byłem w stanie zrozumieć. Ojciec Huntera i Josha zginął na służbie siedem lat temu. Od niemal sześciu Wilson podrywał Emmę, nie rozumiejąc, że nie jest nim zainteresowana.
– Zakochał się facet. Póki nie przekroczy granicy, nie możemy nic zrobić.
– Wiem, ale gdy Josh odwala kolejne numery, Wilson ma pretekst do odwiedzenia mamy. I to mnie wkurwia.
Pewnie reagowałbym tak samo, jednak moi rodzice byli szczęśliwym małżeństwem. Choć oboje urodzili się i wychowywali w Port Moody, to gdy tylko ja i Lily, moja siostra, dorośliśmy i się usamodzielniliśmy, spakowali walizki i wyjechali. Na pieprzoną Florydę. Lily ruszyła ich śladem. Często z nimi rozmawiałem, odwiedzałem ich, gdy tylko mogłem, jednak to nie było to samo.
– Nie pytałam, co wam przynieść, bo zawsze bierzecie to samo. – Głos Emmy przerwał naszą rozmowę.
Ciocia postawiła przed nami talerze pełne jedzenia i dwa kufle lanego piwa.
– Mam nadzieję, że porozmawiałeś z Joshem – zwróciła się do Huntera.
– Tak, mamo. Porozmawialiśmy, wyjaśniłem mu, że ta sytuacja była zła, a mogła stać się jeszcze gorsza.
Skoro tak nazywał to, co wydarzyło się kilkadziesiąt minut temu, nie zamierzałem się wtrącać.
– Dobrze, dziękuję. Jak będziecie chcieli dolewki, to dajcie znać. Albo ruszcie te leniwe tyłki i obsłużcie się sami.
Zaśmiałem się, bo brzmiało to zabawnie. Oboje pracowaliśmy, więc nie można było nazwać nas leniami, jednak Emma nie miała oporów.
– Dobra, co nowego? – zapytał Hunter.
– Dostałem rolę w tym przedstawieniu świątecznym. Poza tym po staremu. A u ciebie?
Spokojnie przeżuł kęs hamburgera, popił piwem i odpowiedział:
– Nic nowego, w straży szykujemy się na święta i opady śniegu. Rozumiem, że jeszcze nie słyszałeś?
Zaciekawił mnie ten tajemniczy wydźwięk jego pytania.
– Abi Sharpe wraca do domu.
Kurwa mać! Dłonie, w których trzymałem sztućce, opadły na stolik.
– Skąd wiesz?
– Jej mama przywiozła bombki do dekoracji choinek i na licytacje świąteczne. Powiedziała, że resztą zajmie się Abi, bo oni wyjeżdżają. Na Florydę.
Poczułem, że ironia losu kopie mnie w tyłek. Moi rodzice mieszkali na Florydzie, a jej właśnie się tam wybierali. A ona wraca do Port Moody…
– Jak to dobrze, że nie jestem w twojej skórze, nie będę musiał jej znosić – skwitowałem, choć to nie do końca była prawda.
– Jestem ciekaw, czy się zmieniła… – zaczął Hunter, ale szybko go zgasiłem.
– Możemy pogadać o czymś innym niż Abi-pieprzona- Sharpe?
Popatrzył na mnie zaskoczony, ale przytaknął.
Popijając piwo, rozmawialiśmy o wszystkim, byle nie o tej, o której nigdy więcej nie chciałem już słyszeć.
Prawie sześciogodzinny lot z Ottawy do Vancouver nie należał do najprzyjemniejszych. Wielu podróżnych wybierało się na zachód kraju, by korzystać ze śniegu, którego w tamtych rejonach nie brakowało. Z entuzjazmem oczekiwali na lądowanie, kiedy ja wolałabym chyba katastrofę powietrzną zamiast powrotu do rodzinnego domu.
Rodzice postawili mnie przed faktem. Nie dali wyboru, bo pewnie gdybym go miała, to zrobiłabym co w mojej mocy, aby zostać w Ottawie, gdzie mieszkałam po studiach. Znalazłam wymarzoną pracę, pięłam się po szczeblach kariery, kupiłam mieszkanie oraz samochód, zupełnie zapominając o tym, że pochodzę z Port Moody. Wstydziłam się tego. Pochodzenia z małego miasteczka, gdzie nikt nie zdawał się na mnie czekać. Może kiedyś wydawało mi się inaczej, ale teraz nie łudziłam się, że ktokolwiek powita mnie z otwartymi ramionami.
Prosto z lotniska udałam się na dworzec, skąd złapałam bus do Port Moody. Prócz mnie jechały nim dwie osoby, których na szczęście nie kojarzyłam. Widocznie przez dziesięć lat mojej nieobecności wiele się tutaj zmieniło. Przynajmniej jeśli mowa o mieszkańcach, bo co do architektury czy oznak nowoczesności nawet się nie łudziłam. W Port Moody, odkąd pamiętam, czas stał w miejscu. Świat wkraczał w dwudziesty pierwszy wiek, a tu wszystko było wciąż takie samo. Te same restauracje, bar Emmy, szkoła, sklepy, a nawet dekoracje świąteczne, które pewnie już zawisły na głównej ulicy miasteczka.
Z obawą przyjęłam widok tablicy z nazwą miasta. Z instrukcji zostawionych przez mamę pamiętałam, że jak się wyrobię, to będę miała maksymalnie dziesięć minut, aby spotkać się z rodzicami. Dowiedzieć się najważniejszych rzeczy i pożegnać ich, wyzywając w duchu od najgorszych za to, że zostawiali mnie samą. No, nie samą, a z dziadkiem, który w sumie w tym wszystkim okazywał się największym problemem.
Ojciec nie mógł po mnie wyjechać w obawie przed spóźnieniem się na swój lot, dlatego wysłał jednego z pracowników. Samochód, opatrzony nazwą fabryki bombek „Mr. Sharpe”, czekał na parkingu.
– Abigail? – Starszy mężczyzna zdawał się ucieszyć na mój widok, czym kompletnie mnie zaskoczył.
Nim zdążyłam skinąć głową, przytulił mnie, a potem zabrał walizki i spakował do bagażnika, przy okazji otwierając drzwi od strony pasażera. Zajęłam miejsce, zapinając pasy. Drogi w Port Moody kojarzyły mi się nieszczególnie bezpiecznie, dlatego wolałam dmuchać na zimne. Za młodu nie przejmowałam się tym, że są wąskie i kręte, lecz z wiekiem nabrałam do tego odpowiedniego dystansu.
– Nie pamiętasz mnie? – zagadnął mężczyzna, gdy usadowił się na fotelu po mojej lewej stronie. – Ile to lat minęło? Siedem, osiem?
– Dziesięć. – Wyręczyłam go w rozwiązywaniu zagadki, którą sam sobie zgotował. – I nie, nie pamiętam, przykro mi.
Szczerze mówiąc, nie było mi przykro, ale wolałam to dodać, bo przez kolejne dwa tygodnie choć jedna przyjazna dusza w mieście mogła okazać się dla mnie na wagę złota. Nie miałam znajomych, przynajmniej nie tutaj, bo w Ottawie było ich całkiem sporo, choć nikogo nie mogłam nazwać przyjacielem. Mogłabym rzec, że w rodzinnym miasteczku spaliłam za sobą wszystkie mosty. Nawet jeśli ktoś chciał dawniej zagadnąć, utrzymać kontakt, to ja skrupulatnie dbałam o to, aby go zniechęcić. By nie mieć powodu, aby wrócić tu po tym wszystkim, co mnie spotkało. Po tym, jak najbliższe memu sercu osoby perfidnie mnie oszukały, chcąc zrzucić winę na mnie…
– Billy Peters, przyjaciel twojego dziadka. – Dopiero kiedy się przedstawił, skojarzyłam, skąd znam ten przyjazny uśmiech, który gościł na jego twarzy.
– Wujek Billy! – Nawet się ucieszyłam. – No dobrze, ale czy ty nie pracowałeś w straży?
Pamiętałam, jak czasem siadałam przy kominku, kiedy przychodził do dziadka i prosiłam, aby opowiedział mi o swojej pracy, żebym mogła napisać kolejne opowiadanie, a może nawet i książkę.
– Po wypadku nie byłem tam potrzebny, a twój ojciec zadbał o to, bym się nie nudził i zatrudnił mnie u siebie, bo ja nie z tych, co lubią siedzieć na kanapie i całymi dniami popijają piwo, oglądając kolejne mecze hokeja – mówił spokojnie.
– Po wypadku?
Chyba przez dziennikarski zmysł musiałam dowiedzieć się więcej na ten temat.
– Siedem lat temu odebraliśmy zgłoszenie, że pali się bar Emmy. Tego dnia miałem służbę z Normanem, który zginął w tym pożarze. Chciał bronić rodzinnego interesu, a ja, chcąc go ratować, doznałem rozległych poparzeń, po których już nie wróciłem na służbę. Głowa okazała się zbyt słaba.
– Przykro mi – wyszeptałam, nie wiedząc, co mogłabym dodać.
Nieregularny kontakt z rodzicami sprawił, że nawet nie miałam pojęcia o śmierci ojca dawnych znajomych. Hunter i Josh chodzili ze mną do szkoły i często spotykaliśmy się na imprezach.
– Czasu się nie cofnie, trzeba żyć dalej – podsumował, parkując tuż przed wejściem do domu, który wciąż wyglądał tak, jak go zapamiętałam.
„Trzeba żyć dalej” – powtórzyłam w myślach zdanie, które uznałam za idealne motto na najbliższe dni, i wysiadłam z samochodu. Mama powitała mnie, rzucając mi się na szyję, ojciec cierpliwie czekał z boku, a potem podszedł i chwycił mnie w ramiona.
– Dzięki, Billy – rzucił do odjeżdżającego pracownika.
– Wpadnę jutro! – krzyknął mężczyzna, co chyba skierowane było już do mnie.
Pomachałam mu, ciesząc się, że w Port Moody jest ktoś, do kogo w razie potrzeby będę mogła zwrócić się o pomoc. On mnie nie oceniał, nie miał pretensji, że od dziesięciu lat żyłam swoim życiem i przez ten czas nie starał się nawiązać ze mną kontaktu, co oznaczało, że nie miałam nawet jak zniechęcić go do siebie. Pamiętał mnie jako małą Abi, której opowiadał o swojej pracy, aby ta miała o czym pisać w kolorowych zeszytach, wciąż powtarzając, że będzie pisarką.
– Mam nadzieję, że zabrałaś ze sobą, dziecko, wygodniejsze buty, bo w tych nam się tutaj zabijesz i nici z urlopu na Florydzie – rzuciła mama niby z troską, patrząc na moje szpilki.
– Mam też trapery, więc nie bój się, nic nie zepsuje ci urlopu. Zwłaszcza ja. – Wymusiłam uśmiech, choć po minie ojca widziałam, że się na to nie nabrał.
Od zawsze podchodził do mnie dość chłodno, tłumacząc mamie, że dziecko musi znać swoje miejsce. Wprowadził odpowiednią dyscyplinę i chyba jako jedyny na wieść, że zostaję w Ottawie, klasnął z radości, odbierając to jako sukces wychowawczy.
– Abi, jak dobrze znów cię tu widzieć. – Mama sięgnęła po walizkę, która stała w holu, i podała ją ojcu, by spakował ją do auta. – Na lodówce masz listę, stosuj się do niej, i błagam, nie sprawiaj problemów.