Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Jedenastoletni Benjamiah Creek wierzy w naukę, logikę i siłę rozumu.
Magia? To dla niego bzdura.
Ale wkrótce przekona się, jak bardzo się myli.
Kiedy otrzymuje tajemniczy prezent – lalkę, która potrafi przemienić się w ptaka – trafia do niezwykłego świata pełnego magii. Tu sekrety kryją się w cieniu krętych uliczek, a rzeczywistość rządzi się własnymi, niepojętymi zasadami. W samym sercu tego chaosu czeka na niego Elizabella – zadziorna, błyskotliwa i gotowa na wszystko, by odnaleźć swojego zaginionego brata.
Benjamiah nie ma wyboru, musi wyruszyć w niebezpieczną misję. Czy zdoła odkryć prawdę o sobie i tym dziwnym świecie? Czy odnajdzie drogę do domu?
Wejdź do świata magii i tajemnic, niezwykłych przyjaźni i wyzwań większych, niż można sobie wyobrazić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Rok wydania: 2025
„Lalkarka zjawia się, kiedy rodzi się dziecko; zabiera je do pokoju, do którego nie wolno wejść nikomu innemu, w tym żadnemu z rodziców. Rozpala świece, pachnące słodko, szaleńczo i nieziemsko. Gdyby ktoś podsłuchiwał u drzwi, usłyszałby, jak lalkarka szepcze dziwne, drżące słowa. Powiada się, że sporządzając laleczkę, kobieta nadaje zarazem kształt duszy dziecka.”
– Arcyuczony Collum Wolfsdaughter,
Skrócona historia Wreathenwold
ROZDZIAŁ PIERWSZY,
W KTÓRYM W ŚCIANIE POJAWIA SIĘ SZCZELINA
Wszystko zaczęło się od szczeliny.
Pewnego ranka Edwid Cotton dostrzegł ją w ścianie sypialni. Szczelina miała około trzydziestu centymetrów długości i wyglądała jak kreska czarnego uśmiechu wycięta w jasnym kamieniu. Musiała powstać poprzedniej nocy, chociaż chłopiec nie miał pojęcia, jak to możliwe.
Już na pierwszy rzut oka wyglądała złowieszczo. Gdy Edwid zaglądał w jej głąb, widział tylko ciemność, tak jakby ściana była wydrążona. Ziało z niej chłodne powietrze pachnące kurzem… a co jeszcze dziwniejsze, był pewien, że słyszy dobiegające z niej słabe szepty. Zadrżał i odrzucił tę myśl, uznając ją za wytwór własnej wyobraźni.
Edwid był przekonany, że Hansel oskarży go o zdemolowanie pokoju, toteż zdecydował się zakryć szparę. Podpadł ojcu już wystarczająco i nie chciał pogarszać sytuacji. Na ścianach wisiały pergaminy z portretami słynnych Kartografów, więc dość oczywistym rozwiązaniem było przewieszenie jednego ze szkiców tak, by zasłaniał szczelinę. Kiedy tylko ją zakrył, w pokoju zrobiło się jakby cieplej, a Edwid poczuł się raźniej. Wszystkie myśli o szeptach dochodzących ze ściany wydały mu się dziecinnymi fantazjami.
Ani tamtego dnia, ani następnej nocy nie wydarzyło się już nic nadzwyczajnego. Edwid spał spokojnie, śniąc o przygodach, które miał nadzieję przeżyć w przyszłości.
Kiedy obudził się następnego ranka, szpara w ścianie znów była widoczna.
Zasłaniający ją szkic został przedarty na pół, a spod niego ponownie wyłaniała się szczelina. Na podłodze leżały poskręcane strzępki pergaminu. Edwid usłyszał ten sam szept, słabiutki, lecz groźny, zakończony wybuchem cichego śmiechu. Nachylił się i słuchał.
– Co mówicie? – syknął, przykładając ucho do szczeliny. Usłyszał jednak tylko pomieszane głosy, nakładające się na siebie i stłumione. – Co?! – zapytał cicho.
– Z kim rozmawiasz?
Chłopiec się otrząsnął. W drzwiach stała Elizabella, jego siostra bliźniaczka, z dłońmi na biodrach i zmrużonymi oczami. Wyglądali jak swoje lustrzane odbicia: jasne włosy, okrągłe twarze i ostre nosy upstrzone piegami. Byli tego samego wzrostu i szczupłej, lecz silnej postury. Nawet poruszali się podobnie, przemykając z miejsca na miejsce niczym lisy knujące coś niedobrego.
– Z nikim – odparł, krzyżując ramiona na piersi.
Oparł się o ścianę, zasłaniając szczelinę. Wzrok Elizabelli nagle stwardniał.
Jeszcze nie tak dawno temu Edwid opowiedziałby siostrze o szczelinie w ścianie. Zbadaliby ją razem, wysnuli jakieś hipotezy, śmiali się, sprzeczali, a w końcu stworzyli wspólną historię obracającą się wokół tajemniczej szpary. Właśnie tak zawsze działali – jak dziecko i jego odbicie w zwierciadle, co do ostatniego piega.
Teraz jednak sprawy wyglądały inaczej: oddalili się od siebie. I to Edwid był temu winny.
Grymas bólu przebiegł przez twarz jego siostry i zniknął w ułamku sekundy. Chłopiec również poczuł w piersi ukłucie, ale żadne z nich tego nie skomentowało. Elizabella wzruszyła ramionami i poszła sobie. Chwilę później drzwi jej pokoju zamknęły się z hukiem.
– Zobaczcie, coście narobili – powiedział cicho. – Już mnie nienawidzi.
Szepty zaterkotały niczym świerszcze w wysokiej trawie.
– Po kolei, nie wszyscy naraz – zwrócił im uwagę Edwid.
I rzeczywiście, jeden głos wzniósł się ponad pozostałe.
– To twoja wina – oznajmił.
Chłopiec wzdrygnął się i odsunął od ściany. Serce waliło mu jak młotem. Stopniowo odzyskał odwagę i nachylił się znów ku szczelinie.
– Kim jesteście? – zapytał.
– Nikim – wionął ku niemu szept.
– Każdy jest kimś – upierał się chłopiec.
– Kiedyś byłem kimś – odparł głos. – A potem zostałem uwięziony tutaj, zmuszony, by żyć wiecznie w ścianach Wreathenwold. Bez snu i bez jedzenia. Nie mogę umrzeć ani uciec. Dlatego jestem nikim.
– Ale brzmisz jak ktoś – stwierdził Edwid.
– To bardzo uprzejme z twojej strony.
– Takie życie musi być straszne – wyszeptał Edwid. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Wiedziałem, że jesteś dobrym chłopczykiem, Edwidzie – zagruchał głos. – Dlatego tak mi się tu podoba, w ścianie twojej sypialni. Może dałoby się mnie jakoś wydostać, ale nie chciałbym narażać cię na niebezpieczeństwo dla takiego starego nikogo jak ja. Nie, lepiej mnie zostaw tu, gdzie jestem.
– Chcę pomóc – powiedział Edwid.
– Naprawdę byś to dla mnie zrobił? – zapytał szept.
– Dlaczego nie?
– Nie mógłbym na to pozwolić.
Minęła minuta lub dwie: chłopiec dyskutował ze szczeliną w ścianie, aż w końcu przekonał ją, by przyjęła jego pomoc. Ze szpary rozległo się cichutkie, pełne wdzięczności łkanie.
– Jesteś dobrym chłopcem, Edwidzie Cottonie – oznajmił głos. – Znasz może Olfreda Wickera?
Tak, Edwid znał tego człowieka. Olfred Wicker był piszącym dla dzieci autorem serii książek o Jamimie Cleaves, dwunastoletniej detektywce, która rozwiązywała magiczne zagadki z pomocą czarodziejskiej laleczki. Książki te cieszyły się we Wreathenwold olbrzymią popularnością. Elizabella je uwielbiała, Edwid też… ale potem przestał. To była kolejna kwestia, która kiedyś ich łączyła, a teraz już nie.
– Ach, to właśnie Olfred Wicker mnie tu zamknął – wyznał głos.
Edwid zdumiał się, po czym zapytał, z jakiego powodu.
– To smutna sprawa – powiedziała szczelina. – Olfred Wicker jest paskudnym oszustem. Skradł wszystkie pomysły na książki o Jamimie Cleaves innym ludziom. A kiedy kradnie cudzy koncept, zamyka tę osobę w ścianach Wreathenwold, by nigdy nie ujawniła jego kłamstw. Uwierzyłbyś, że ukradł mi pomysły na Jamimę Cleaves i cyrk ukrytych dusz, a także na Jamimę Cleaves i zabójczą laleczkę? A potem zatrzasnął mnie tutaj, żeby nikt się nie dowiedział.
– To jakaś bzdura! – stwierdził Edwid.
– Wiedziałem, że mi nie uwierzysz – odparła ponuro szczelina. – Nikt by nie uwierzył. To właśnie powiedziałem temu łajdakowi, kiedy wtrącał mnie do tego przeklętego więzienia, ale nie słuchał.
To była kompletnie szalona historia, ale Edwid uważał, że głos w ścianie brzmiał szczerze. Dlaczego zresztą miałby kłamać w takiej sprawie?
– Jak mogę ci pomóc? – zapytał.
– Najpierw musiałbyś udać się do domu Olfreda Wickera.
– Czego miałbym tam szukać?
– Klucza do mojej wolności – szepnął głos. – Spotkamy się tam i razem go odnajdziemy.
Chłopiec nie był co prawda pewny, jak szczelina w ścianie mogłaby podróżować między domami, a co dopiero spotkać się gdziekolwiek z kimkolwiek, ale przygotował się do drogi. Do sakwy powędrowały: mała, popękana lunetka, postrzępiony notatnik pełen błędnych map i resztka kieszonkowego. Do tego dopakował jeszcze zmianę ubrania, ulubiony kaszkiet, nadgryziony przez mole, a także należący do siostry bączek, który miał przypominać mu o domu, jego ojcu Hanselu, a zwłaszcza o Elizabelli, jego najlepszej przyjaciółce.
Największym wyzwaniem było wymknięcie się z domu. Hansel pilnował Edwida wyjątkowo uważnie. Na szczęście miał także słabość do makołyku, pitego we własnym zacisznym pokoju, kiedy dzieci już spały. Makołyk, przeznaczony wyłącznie dla dorosłych, był przezroczystym płynem, który przy nalewaniu intensywnie parował, a kiedy bliźniaki kiedyś go powąchały, ostry zapach sparzył im nozdrza. Po trzecim kubku Hansel zazwyczaj zasypiał przy kominku – wtedy Edwid miał szansę uciec.
Prawdziwym problemem była jednak Elizabella, czujniejsza i znacznie sprytniejsza, zarówno od Hansela, jak i Edwida. Obserwowała brata nieufnie, zawsze z pewnej odległości, śledząc jego ruchy kątem oka nawet wówczas, gdy zajmowała się czymś innym. O ile przy ojcu Edwid musiał zachowywać ostrożność, to w pobliżu Elizabelli pilnował się dwukrotnie bardziej.
Nadeszła noc i Edwid udał, że idzie spać. Wkrótce potem usłyszał przez ścianę, jak Elizabella zdmuchuje płomyk swojej lampki. Godzinę później, jak co wieczór, Hansel uchylił ze skrzypnięciem drzwi do sypialni syna, z zadowoleniem dostrzegł śpiącego Edwida, po czym podobnie sprawdził Elizabellę i powlókł się z powrotem korytarzem, chwytając po drodze dzbanek z makołykiem i kubek. Potem zaś usadowił się w przytulnym pokoiku z kominkiem.
Edwid cierpliwie czekał. W domu zapadła cisza, a kiedy już minęła cała wieczność, nadszedł sygnał: pierwsze chrapnięcie Hansela. Chłopiec szybko się ubrał, chwycił sakwę, przywiązał swoją lalkę do pasa i wymknął się na korytarz. Dotarł już do drzwi frontowych, gdy…
– A dokąd to się wybierasz?
Obrócił się na pięcie. Elizabella stała za nim z dłońmi zaciśniętymi w pięści, a jej skryte w cieniu oczy krzesały iskry gniewu.
– Wracaj do łóżka – rozkazał Edwid.
– Dokąd idziesz? – nie ustępowała.
– Muszę coś zrobić – oznajmił. – Wracaj do łóżka. Przyrzekam, niedługo wrócę.
– Idę z tobą.
– Nie.
– W takim razie wołam Hansela.
– Nie skarżymy na siebie – odparł. – Tak się umawialiśmy.
– Umawiałam się tak ze starym Edwidem – stwierdziła Elizabella.
Na te słowa chłopiec skrzywił się boleśnie, po czym odwrócił się ku wyjściu.
– Dlaczego mnie nienawidzisz? – zapytała siostra szeptem. Jeszcze nigdy nie słyszał, by mówiła tak cicho. – Co takiego zrobiłam?
– Nic nie zrobiłaś – odpowiedział, czując nagłe ukłucie w piersi.
– W takim razie dlaczego masz przede mną tajemnice? Zawsze sobie o wszystkim mówiliśmy.
– Opowiem ci, dokąd i po co poszedłem, kiedy wrócę – rzucił. – Przyrzekam – dodał, mając szczery zamiar dotrzymać obietnicy.
– Nie puszczę cię – oznajmiła Elizabella.
Zrobiła krok naprzód, opuszczając dłoń ku laleczce wiszącej na biodrze. Grożąc. Ręka jej brata instynktownie ruszyła ku jego własnej kukiełce. Bliźnięta stały przez chwilę naprzeciw siebie, niczym posągi w cieniach, o włos od bitwy na laleczki, która niewątpliwie obudziłaby Hansela, a którą Edwid najprawdopodobniej by przegrał.
Nie spuszczając wzroku z Elizabelli, cofnął się o krok, a potem o kolejny. Następnie, wciąż nie odrywając od niej oczu, otworzył drzwi frontowe i wycofał się przez nie. Elizabella poruszyła się w ostatniej chwili, ale nie po to, by zerwać figurkę z biodra, lecz by otrzeć łzy z oczu.
Olfred Wicker mieszkał w chatce na końcu alejki pełnej przysadzistych kamiennych domków. Z ich kominów unosił się dym, a zza zasłon docierał ciepły blask lamp. We frontowych ogródkach kwitły widmowe kwiaty, białe i czarne.
Chatka Olfreda była inna, zaniedbana i przechylona w bok. Z zarośniętego ogrodu wyrastał wielki kościoklon, którego upiornie białe gałęzie rozciągały się nad strzechą chałupki. W odróżnieniu od sąsiednich budyneczków w jej wnętrzu nie jarzyło się ciepłe światło, a z komina nie wydobywała się senna smuga dymu. Dom był ciemny, a jego okna zabito deskami.
Edwid nerwowo przemknął przez zdziczały ogród i zapukał do drzwi. Nikt nie otworzył, ze środka nie dobiegł najcichszy dźwięk. Wydawało się, że nikt tu nie mieszka. Czy chłopiec padł ofiarą żartu?
Wówczas jednak rozległ się trzask. Na kamiennym murze chatki pojawiło się wąskie pęknięcie, które urosło do około trzydziestu centymetrów długości, aż wyglądało jak wątły uśmiech bez twarzy, tak samo jak na ścianie sypialni Edwida.
– Jest w środku – wyszeptał znajomy głos.
– Nie wydaje mi się.
– Ależ tak! – upierała się szczelina. – Chce tylko, by dać mu spokój. I żeby nikt już nigdy nie odnalazł klucza, który ujawni jego oszustwo!
Edwidowi zupełnie nie podobał się kierunek, w jakim zaczynała się rozwijać sytuacja. Coś zakłuło go w brzuchu: wątpliwość lub podejrzenie, że tak naprawdę chodzi tu o coś innego, niż twierdził głos ze szczeliny. Było tu ciemno i zimno, a unosząca się wokół chatki Olfreda posępna atmosfera przyprawiała chłopca o dreszcze. Powinien był zostać w domu z Elizabellą! Gdyby powiedział jej o szczelinie w ścianie, zapewne skłoniłaby go do zmiany decyzji.
– Nie możemy nawet dostać się do środka – zaprotestował.
Na te słowa szczelina w murze urosła i przebiegła przez kamienie, zostawiając za sobą szlak unoszącego się pyłu, aż dotarła do wejścia. Tu rozszerzyła się w gęstą siatkę pęknięć, wyrzucając wokoło rój drzazg, dopóki z drzwi nie odpadł cały panel. Powstała w ten sposób dziura była dokładnie takich rozmiarów, by Edwid mógł przez nią wpełznąć do środka.
Chłopiec wciągnął powietrze w płuca i rozważył możliwości: za nim był dom, Hansel i Elizabella, zaś przed nim stała otworem straszna chata, otoczona atmosferą niepewności i niebezpieczeństwa.
Jeszcze jeden głęboki oddech – i Edwid wgramolił się do budynku.
Wewnątrz panowała śmiertelna cisza, a powietrze cuchnęło stęchlizną. W pobliskiej kuchni kapało z kranu. Wszędzie stały stosy książek. Na ścianach namalowano sceny z powieści o Jamimie Cleaves. Chłopiec rozpoznał wiele z nich: tu Jamima ścigała przestępcę w scenie z końcówki Jamimy Cleaves i złodzieja języka, a tam detektywka i jej lalka walczyły ze złoczyńcą w Jamimie Cleaves i mordercy w świetle księżyca. Czy Olfred naprawdę ukradł wszystkie te pomysły innym ludziom?
Edwid przekradł się dalej, a szczelina towarzyszyła mu, wijąc się po ścianie chatki, siejąc odłamkami kamienia i drewna.
– Gdzie jest ten klucz? – wyszeptał chłopiec.
– Tędy – powiedział głos z muru.
To mogło oznaczać tylko „naprzód”, tam, gdzie słaby blask świeczki sączył się przez szczeliny między drzwiami i futryną.
– Jeżeli to Olfred, złapie nas! – powiedział Edwid.
– Kto tam? – wykrzyknął nagle ktoś zza drzwi.
Chłopiec zamarł, a puls załomotał mu w uszach.
– Odejdź! – wrzasnął Olfred Wicker. – Uciekaj stąd natychmiast!
– Wie, czego chcemy – syknęła szczelina. – Dalej, chłopcze! Klucz!
Kuszony potworną ciekawością Edwid otworzył drzwi. Za nimi znajdował się zagracony gabinet o suficie z kościoklonowych belek. Jak okiem sięgnąć, wszędzie chwiały się stosy książek.
Na koślawym fotelu w rogu garbił się wiekowy staruszek oświetlony tylko płomieniem świecy. Gdy dostrzegł Edwida, jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Cofnął się nieco w fotelu, kuląc się jednocześnie jak zlęknione dziecko. Zakrył usta dłonią pokrytą plamami wątrobowymi.
– Kim jesteś? – zapytał przez palce.
Jego głos brzmiał wiotko, niczym pajęczyna, a twarz pokrywał labirynt zmarszczek. Wokół uszu sterczały mu kosmyki siwych włosów, poza tym był łysy jak kolano. Na biurku obok stała maszyna do pisania i sterta czystych kartek. Trząsł się cały, jak gdyby Edwid był najstraszniejszą osobą, jaką Olfred zobaczył w życiu.
– Przepraszam – wybełkotał chłopiec. – Ja tylko…
– Proszę – szepnął staruszek. – Musisz wyjść, młody przyjacielu. Nikogo nie powinno tu być!
Pęknięcie w ścianie skoczyło przez sklepienie niczym czarna błyskawica, posyłając w dół kaskadę pyłu i trocin. Olfred patrzył na to ze zgrozą, wciskając się jeszcze głębiej w fotel.
– Nie… – wymamrotał. – Nie, nie…
– Bierz go! – rozkazała szczelina z sufitu. – Teraz mamy szansę!
– Ale gdzie on jest? – zawołał Edwid, nie dostrzegając nigdzie klucza.
– Chłopcze, to ty nie wiesz, czym jest ta rzecz? – jęknął Olfred ze wzrokiem utkwionym w pęknięciu. – Nie wiesz, czego pożąda…
Edwid pokręcił głową, w której panował kompletny zamęt. Co by dał, żeby znaleźć się z powrotem w domu!
– Idź do niego! – wrzasnęło pęknięcie na suficie. – Powie ci, gdzie jest klucz!
Przerażony chłopiec zbliżył się do starca. Olfred drżał i kulił się, dopóki nie spojrzeli sobie prosto w oczy, u staruszka załzawione i przekrwione, pełne grozy. Po chwili jednak jego twarz przybrała nowy wyraz: teraz wydawał się głęboko zasmucony i zrezygnowany, tak jakby pogodził się z klęską.
– Tak mi przykro, młody przyjacielu – zaskrzeczał.
Potem pochylił się i wyszeptał coś do ucha Edwida. Kiedy skończył, z powrotem zagłębił się w fotelu, zamknął oczy i umarł.
Chłopiec odskoczył w tył. Ucho pulsowało mu przerażeniem od wyszeptanych słów Olfreda. Głos ze ściany oszukał Edwida! Rzeczywistość wyglądała całkiem inaczej, niż to przedstawiła szczelina.
Jęknął. Kręciło mu się w głowie, kiedy spojrzał w górę, na popękany sufit.
– Co powiedział, Edwidzie?
Głos brzmiał teraz groźniej, ostry i zabójczy niczym nóż. Rozległ się paskudny dźwięk darcia, gdy szczelina skoczyła przez sufit i otworzyła się na ścianie, rozgałęziona niczym błyskawica. Wionęło z niej zimne powietrze, a chłopiec zatoczył się w tył.
– Gadaj, co powiedział, Edwidzie!
W tym momencie w pęknięciu pojawiło się coś srebrnego, nieodparcie przyciągającego wzrok: malutki zagięty kształt, niczym wąski sierp księżyca zaraz po nowiu. Edwid wpatrywał się w niego jak zaczarowany, nie mogąc się ruszyć. Kształt w szczelinie zniknął na chwilę, a kiedy po ułamku sekundy powrócił, chłopiec zrozumiał, na co patrzy.
To było oko.
– Powtórz mi, co powiedział, Edwidzie, a to wszystko się skończy.
Chłopiec pokręcił głową i ponownie się cofnął. Oko znów zamrugało.
Rozległ się ogłuszający trzask; to pękła cała ściana, wokół pierwotnej szczeliny wystrzeliły na boki pęknięcia jak podczas trzęsienia ziemi. Wszędzie uniosły się kłęby pyłu i poleciały odłamki kamieni, a ze szpary trysnęło zimne powietrze. We mgle pojawił się mroczny, potworny kształt, przybliżający się coraz bardziej do Edwida w wirze cienia i dymu.
Ostatnia myśl chłopaka dotyczyła Elizabelli: tak bardzo żałował, że nie powiedział jej wszystkiego! A potem uciekł.
Ciąg dalszy w wersji pełnej