Światło dzienne - Czesław Miłosz - ebook + książka

Światło dzienne ebook

Czesław Miłosz

0,0
41,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niezwykły powrót do poezji

Światło dzienne ukazało się osiem lat po Ocaleniu. Najbardziej znane wiersze tomu to Piosenka o porcelanie, Dziecię Europy, Do Jonathana Swifta, a także Który skrzywdziłeś.

W tym zbiorze Miłosz kontynuuje tematy, które poruszył wcześniej w Ocaleniu – pamięć, odpowiedzialność wobec przeszłości i refleksje nad historią. Wiersze powstawały nie tylko w kraju, ale i w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Paryżu; w czasie podróży poety aż po jego emigrację.

Tom ukazuje się w wyjątkowej kolekcjonerskiej edycji wzbogaconej o autorskie rękopisy. Na okładce niezwykły obraz malarki Grażyny Smalej, a w środku świetne teksty Joanny Zach i Andrzeja Franaszka, dające czytelnikowi głębszy wgląd w zawartość tomu oraz jego kontekst.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 113

Data ważności licencji: 4/24/2031

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki

Michał Pawłowski

www.kreskaikropka.pl

Na okładce

Grażyna Smalej, Ocean (Porto – Nevogilde), 2019 (fot. Mateusz Torbus)

Zdjęcie na wyklejce

Spacer nad Bugiem, Klimczyce 1981 (fot. PAP/Maciej Billewicz)

Redaktorka inicjująca serię

Dorota Gruszka

Redaktorka prowadząca

Justyna Tomska

Opieka redakcyjna

Anna Szulczyńska

Korekta

Katarzyna Onderka

Opracowanie typograficzne

Irena Jagocha

© Copyright 2025 by Czeslaw Milosz Estate. All rights reserved

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-430-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Wiersze, które tu zebrałem, pochodzą z różnych lat, począwszy od roku 1945. Wyjątek stanowi jeden wiersz z 1943 roku i poemat Świat, napisany w Warszawie w czasie wojny, który, chociaż był już opublikowany w tomie Ocalenie (Warszawa 1945, Czytelnik), postanowiłem tutaj włączyć: książka zawiera w ten sposób trzy dłuższe utwory, każdy w innym rodzaju, choć połączone wspólną dążnością do uproszczenia formy. Zastanawiałem się, czy powinienem wydrukować niektóre ze swoich przekładów poezji obcej. Zatrzymałem się na kilku tylko spolszczeniach poetów murzyńskich, bo te, łatwiej niż inne, wchodzą w układ całości. Tytuł ma podwójne znaczenie: jest tu sporo rzeczy, których nie mogłem w Polsce opublikować; poza tym poezja jest dla mnie raczej sprawą dnia niż nocy.

Autor

I

Do Jonathana Swifta

Do ciebie zwracam się, dziekanie,

Prosząc o dobre rady twoje.

Na tak nieczęste powitanie

Żadną się chlubą nie przystroję.

Widzę ocean zielonkawy,

Jak pianą bije w brzeg skalisty

I w białych palcach tej oprawy

Szmaragdem połyskują wyspy.

Mieni się kamień fioletowy

Ponad Irlandią torfowiska

I w domach pod hukaniem sowy

Rynka w kominie kaszą pryska.

Srebro wyszycia, błysk peruki

I gęsie pióro mapę kryśli

Dla pouczenia i dla sztuki.

Zawsze nie w tej, co sądzą, myśli.

Według tej mapy, znak po znaku,

Mój okręt odnajdywał skróty.

Zwiedziłem ziemie Brobdingnagu

I nie minąłem wysp Laputy.

Poznałem także plemię Jahu,

Co wielbi własne ekskrementy,

Żyjący w niewolniczym strachu

Donosicielski ród wyklęty.

Życie się moje przełamało

Na fazy najzupełniej różne,

Solą burz morskich w serce wiało,

Lecz nie jest jeszcze całkiem próżne.

Niepojętego zaślepienia

Na oczach nie nosiłem wstążki.

I szczera wściekłość opromienia

Moje rozliczne obowiązki.

Ty możesz wskazać mi, dziekanie,

Jak się ten płyn przedziwny stwarza,

Że prócz inkaustu pozostaje

Coś więcej na dnie kałamarza.

Daj mi sekrety swego wieku,

Abym nie krzywił się obleśnie,

Jak ci, co prawią o człowieku

I tylko cicho skomlą we śnie.

Odbity w lustrze Xiążę raczy

Chcieć pochwał swoich rymopisów

I kupry chylą w tył dworacy

Rzędami Whigów i Torysów.

Xiążę, dziekanie, zwykle błądzi,

Choć za nim racja jest i siła.

Prztyczek ze sławy go wytrąci

I w piekło kartoteki zsyła.

Trwalszy twój dom pod krzykiem sowy,

Gdzie noc irlandzkie sypie deszcze,

Niż grymas książąt marmurowy

I drzewka lauru przypochlebcze.

Dotychczas mówią twoje usta:

Rzecz ludzka nie jest zakończona.

Kto dziejów doskonałość uzna,

Bezbronną śmiercią niechaj skona.

Odwagi synu! Bierz okręty,

Na linach śmieszną flotę prowadź

I mrówczych mocarstw dawne błędy

Obszarom chmur daj kamienować.

Dopóki niebo jest i ziemia

Dla nowych Miast gotuj przystanie.

Poza tym nie ma wybaczenia.

Będę się starać, mój dziekanie.

Washington, D.C., 1947

Piosenka o porcelanie

Różowe moje spodeczki,

Kwieciste filiżanki,

Leżące na brzegu rzeczki,

Tam kędy przeszły tanki.

Wietrzyk nad wami polata,

Puchy z pierzyny roni,

Na czarny ślad opada

Złamanej cień jabłoni.

Ziemia, gdzie spojrzysz, zasłana

Bryzgami kruchej piany.

Niczego mi, proszę pana,

Tak nie żal jak porcelany.

Zaledwie wstanie jutrzenka

Ponad widnokrąg płaski,

Słychać, gdzie ziemia stęka,

Maleńkich spodeczków trzaski.

Sny majstrów drogocenne,

Pióra zamarzłych łabędzi

Idą w ruczaje podziemne

I żadnej o nich pamięci.

Więc ledwo zerwę się z rana,

Mijam to zadumany.

Niczego mi, proszę pana,

Tak nie żal jak porcelany.

Równina do brzegu słońca

Miazgą skorupek pokryta.

Ich warstwa rześko chrupiąca

Pod mymi butami zgrzyta.

O świecidełka wy płone,

Co radowałyście barwą,

Teraz ach zaplamione

Brzydką zakrzepłą farbą.

Leżą na świeżych kurhanach

Uszka i denka, i dzbany.

Niczego mi, proszę pana,

Tak nie żal jak porcelany.

Washington, D.C., 1947

Dziecię Europy

1

My, którym słodycz dnia przenika do płuc

I widzimy gałęzie rozkwitające w maju,

Jesteśmy lepsi od tych, co zginęli.

My, którzy smakujemy, długo żując, jadło

I oceniamy w pełni igraszki miłości,

Jesteśmy lepsi od nich, pogrzebanych.

Z pieców ognistych, zza drutów, w których świszcze wiatr

nieskończonych jesieni,

Z bitw, kiedy w spazmie ryczy zranione powietrze,

Uratowaliśmy się przebiegłością i wiedzą,

Wysyłając innych na miejsca bardziej zagrożone,

Podniecając ich krzykami do boju,

Wycofując się w przewidywaniu straconej sprawy.

Do wyboru mając śmierć własną i śmierć przyjaciela,

Wybieraliśmy jego śmierć, myśląc zimno: byle się spełniło.

Uszczelnialiśmy drzwi gazowych komór, kradliśmy chleb,

Wiedząc, że dzień następny cięższy będzie od poprzedniego.

Jak należy się ludziom, poznaliśmy dobro i zło.

Nasza złośliwa mądrość nie ma sobie równej na ziemi.

Należy uznać za dowiedzione, że jesteśmy lepsi od tamtych,

Łatwowiernych, zapalnych a słabych, mało sobie ceniących

życie.

2

Szanuj nabyte umiejętności, o dziecię Europy.

Dziedzicu gotyckich katedr, barokowych kościołów

I synagog, w których rozbrzmiewał płacz krzywdzonego

ludu,

Dziedzicu Kartezjusza i Spinozy, spadkobierco słowa „honor”,

Pogrobowcze Leonidasów,

Szanuj umiejętności nabyte w godzinie grozy.

Umysł masz wyćwiczony, umiejący rozpoznać natychmiast

Złe i dobre strony każdej rzeczy.

Umysł masz sceptyczny a wytworny, dający uciechy,

O jakich nic nie wiedzą prymitywne ludy.

Tym umysłem wiedziony, rozpoznasz natychmiast

Słuszność rad, których udzielamy.

Niech dnia słodycz przenika do płuc.

Po to mądre a ścisłe przepisy.

3

Nie może być mowy o triumfie siły,

Bowiem jest to epoka, gdy zwycięża sprawiedliwość.

Nie wspominaj o sile, by cię nie posądzono,

Że w ukryciu wyznajesz doktryny upadłe.

Kto ma władzę, zawdzięcza ją logice dziejów.

Oddaj logice dziejów cześć jej należną.

Niech nie wiedzą usta wypowiadające hipotezę

O rękach, które właśnie fałszują eksperyment.

Niech nie wiedzą twoje ręce fałszujące eksperyment

O ustach, które właśnie wypowiadają hipotezę.

Umiej przewidzieć pożar z dokładnością nieomylną.

Po czym podpalisz dom i spełni się, co być miało.

4

Z małego nasienia prawdy wyprowadzaj roślinę kłamstwa,

Nie naśladuj tych, co kłamią, lekceważąc rzeczywistość.

Niech kłamstwo logiczniejsze będzie od wydarzeń,

Aby znużeni wędrówką znaleźli w nim ukojenie.

Po dniu kłamstwa gromadźmy się w dobranym kole,

Bijąc się w uda ze śmiechu, gdy wspomni kto nasze czyny.

Rozdając pochwały pod nazwą bystrości rozumowania

Albo pochwały pod nazwą wielkości talentu.

My ostatni, którzy z cynizmu umiemy czerpać wesele.

Ostatni, których przebiegłość niedaleka jest od rozpaczy.

Już rodzi się pokolenie śmiertelnie poważne,

Biorące dosłownie, co myśmy przyjmowali śmiechem.

5

Niech słowa twoje znaczą nie przez to, co znaczą,

Ale przez to wbrew komu zostały użyte.

Ze słów dwuznacznych uczyń swoją broń,

Słowa jasne pogrążaj w ciemność encyklopedii.

Żadnych słów nie osądzaj, zanim urzędnicy

Nie sprawdzą w kartotece, kto mówi te słowa.

Głos namiętności lepszy jest niż głos rozumu,

Gdyż beznamiętni zmieniać nie potrafią dziejów.

6

Nie kochaj żadnego kraju: kraje łatwo giną.

Nie kochaj żadnego miasta: łatwo rozpada się w gruz.

Nie przechowuj pamiątek, bo z twojej szuflady

Wzbije się dym trujący dla twego oddechu.

Nie miej czułości dla ludzi: ludzie łatwo giną

Albo są pokrzywdzeni i wzywają twojej pomocy.

Nie patrz w jeziora przeszłości: tafla ich rdzą powleczona

Inną ukaże twarz, niż się spodziewałeś.

7

Kto mówi o historii, jest zawsze bezpieczny,

Przeciwko niemu świadczyć nie wstaną umarli.

Jakie zapragniesz, możesz przypisać im czyny,

Ich odpowiedzią zawsze będzie milczenie.

Z głębi nocy wynurza się ich pusta twarz.

Nadasz jej takie rysy, jakich ci potrzeba.

Dumny z władzy nad ludźmi dawno minionymi

Zmieniaj przeszłość na własne, lepsze podobieństwo.

8

Śmiech powstający z szacunku dla prawdy

Jest śmiechem, którym śmieją się wrogowie ludu.

Wiek satyry skończony. Odtąd nie będziemy

Podstępną mową szydzić z nieudolnych monarchów.

Surowi jak przystało budowniczym sprawy

Pozwolimy sobie jedynie na pochlebczą żartobliwość.

Z ustami zaciśniętymi, posłuszni rozumowaniu

Wkraczajmy ostrożnie w erę wyzwolonego ognia.

New York, 1946

Portret z połowy XX wieku

Ukryty za uśmiechem braterstwa,

Pogardzający czytelnikami gazet, ofiarami politycznej

dialektyki,

Wymawiający słowo demokracja ze zmrużeniem oka,

Nienawidzący fizjologicznych uciech ludzkości,

Pełen wspomnień o tych, którzy żarli, pili i spółkowali,

a za chwilę podrzynano im gardła,

Pochwalający dancingi i zabawy w ogrodach jako sposób

na publiczne gniewy,

Wołający: kultura i sztuka, a myślący o igrzyskach w cyrku,

Śmiertelnie znużony,

We śnie albo w narkozie mamroczący: Boże, Boże.

Przyrównuje siebie do Rzymianina, w którym kult Mitry

zmieszał się z kultem Jezusa.

Dawne wiary w nim nie wygasły. Czasem myśli, że jest

we władzy demonów.

Gromi przeszłość, bojąc się, że kiedy ją zgromi, nie będzie

miał gdzie złożyć głowy.

Najchętniej gra w karty i szachy, żeby własnych nie

zdradzać tajemnic.

Rękę oparł na pismach Marksa, ale w domu czyta Ewangelię.

Z ironią patrzy na procesję wychodzącą z rozbitego kościoła.

Za tło ma ruiny miasta koloru końskiego mięsa.

W palcach pamiątkę trzyma po faszyście poległym w powstaniu.

Kraków, 1945

Naród

Najczystszy z narodów ziemi, gdy osądza je światło błyskawic,

Bezmyślny a przebiegły w trudzie zwykłego dnia.

Bez litości dla wdów i sierot, bez litości dla starców,

Kradnący sprzed ręki dziecka skórkę od chleba.

Życie składa w ofierze, aby ściągnąć gniew niebios na wrogów,

Płaczem sierot i kobiet wroga poraża.

Władzę oddaje ludziom o oczach handlarzy złotem,

Pozwala wznosić się ludziom o sumieniach zarządców bordelu.

Najlepsi jego synowie pozostają nieznani,

Zjawiają się tylko raz jeden, aby umrzeć na barykadach.

Gorzkie łzy tego ludu przerywają w połowie pieśń,

A kiedy milknie pieśń, mówi się głośno dowcipy.

W kątach izb cień przystaje i pokazuje na serce,

Za oknem wyje pies do niewidzialnej planety.

Naród wielki, naród niezwalczony, naród ironiczny,

Umie rozpoznać prawdę, zachowując o tym milczenie.

Koczuje na targowiskach, porozumiewa się żartem,

Handluje starymi klamkami ukradzionymi w ruinach.

Naród w pomiętych czapkach, z całym dobytkiem na plecach,

Idzie, szukając siedzib na zachód i na południe.

Nie ma ni miast, ni pomników, ni rzeźby ani malarstwa,

Tylko z ust do ust niesione słowo i wróżbę poetów.

Mężczyzna tego narodu, przystając nad syna kołyską,

Powtarza słowa nadziei zawsze dotychczas daremne.

Kraków, 1945

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Nota edytorska

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Portret z połowy XX wieku

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis ilustracji

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

W SERII KOLEKCJONERSKIEJ UKAŻĄ SIĘ TOMY:

Ocalenie

Światło dzienne

Traktat poetycki

Król Popiel i inne wiersze

Gucio zaczarowany

Miasto bez imienia

Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada

Hymn o Perle

Nieobjęta ziemia

Kroniki

Dalsze okolice

Na brzegu rzeki

To

Druga przestrzeń

Orfeusz i Eurydyka

Wiersze ostatnie

ORAZ:

Wiersze wszystkie

Zmyślenie albo wielki sen/Fiction or a Long Dream

A TAKŻE:

Księga Psalmów

Zniewolony umysł

Ziemia Ulro

Rodzinna Europa

Widzenia nad zatoką San Francisco

Dolina Issy

Haiku