Uzyskaj dostęp do tej i ponad 60000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Czternasty tom Utworów zebranych Mirona Białoszewskiego zawiera blisko sześćset niepublikowanych i rozproszonych wierszy i tekstów kabaretowych z ostatniego okresu twórczości poety. Większość nie była nigdy wcześniej udostępniana czytelnikom. Te, które zachowały się wyłącznie w postaci nagrań recytacji autora, udostępniamy w formie dźwiękowej [informacja i kod QR w środku].
Zebrane tu teksty, pisane równolegle z utworami drukowanymi w ostatnich książkach poetyckich Białoszewskiego, stanowią ich naturalne dopełnienie. Wiele z nich to nieznane dotychczas elementy cyklów, które weszły w skład późnych tomików. Odnajdujemy tu rozpoznawalne motywy i wątki: drobne codzienne epifanie, poetyckie zapisy doświadczeń związanych z przeprowadzką do bloku na Chamowie i obserwacją świata widzianego z nowego miejsca, relacje z wizyt w dawnym mieszkaniu przy placu Dąbrowskiego i u matki w Garwolinie, opisy snów, migawki z podróży do Egiptu, a także groteski i skecze kabaretowe, w większości należące do cyklu „Kabaret Kici Koci”. Część wierszy stanowi poetyckie opracowanie wątków znanych dotąd jedynie z prozy dziennikowej Białoszewskiego. Teksty pochodzą z różnych źródeł – z archiwów prywatnych, Muzeum Literatury, Biblioteki Narodowej oraz z archiwum PIW-u.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Okładkę i strony tytułowe projektował
MIECZYSŁAW WASILEWSKI
na podstawie projektu
HENRYKA TOMASZEWSKIEGO
Teksty zebrali, ułożyli i przygotowali do druku
MACIEJ BYLINIAK
MARIANNA SOKOŁOWSKA
Korekta
MARIA KANIEWSKA
PIW serdecznie dziękuje Państwu Elżbiecie, Bartłomiejowi,Jakubowi i Marcelemu Kubackimza zgodę na opublikowanie nagrańutworów Mirona Białoszewskiego
Księgarnia internetowa
www.piw.pl
Polub PIW na Facebooku!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
© Copyright by the Estate of Miron Białoszewski, Warszawa 2017
ISBN 978-83-64822-94-0
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017 r.
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
e-mail:[email protected]
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Oficyna Poligraficzna „Polico-Art”, Warszawa
Skład wersji elektronicznejMARCIN KAPUSTA
konwersja.virtualo.pl
Na osobność, na tę chcianą
wygnał mnie z balkonów,
skwerów z cieniami, z sikiem
sadzawki, z tej mojej Grenady
los, niezłomny, książę;
wyrósł ze mnie, to prawda;
po nitce niecierpliwości;
teraz muszę go tu wciągać,
tego upartego trupa
przyzwyczajonek-czajonek.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Wprawiony w wylotw polot
zaczepiony
na włosku nieba
i poczucia;
tu jest miejsce utajenia
— utajony,
tu jest miejsce ulepienia
— ulepiony,rozpuszczenia
— rozpuszczony,zapalenia
— zapalony,
bo to ja sam schodzę
do siebie
sam się nawiedzam, rodzę
i wchodzę
i schodzę
i wchodzę
i schodzę
3 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Niebo dostało polotu
— Wyjemy?
— Ruszamy?
— Tylko powrotu nie ma, pamiętajcie,jak ta hrabianka co w oknie uniedorozwiniętych wyła i
— no dobra dobra, nikt nie skacze
— to co za
— gdacze gdacze
6 lipca 1975
z cyklu Odczepić się
To nie dlatego że rym
Ale one kraczą, kawczą nieraz z czkawki.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Naprzeciw szpary z zorzą
w niebie tym noc i miasto
ale najwyższe kloce już się widzą
w tamtym otworzonym
czerwone
przodami
przyjmują na siebie
pożar przyszłej pory,
nastawanie po bokach
już cieniami było, nim co.
7 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Za rozproszeniem
przechodniu
w cieniu
zejść, usiąść
w przechodzeniu
z miasta, z wind
na ukos wieś
do trasy
nie gdzieś
liście wiercą się po rybiemu
nie ja drobię
bułeczkę
mnie drobią
się
zbiegłem
6 lipca 75
z cyklu Odczepić się
W tej perskiej ciszy
w każdą noc pstrą i piórną
słyszę ko ko koturno,
grzee eebie sie
Znam was: zarżniecie noc
jak kurę,
ona pochodzi z Persji też
podobno
w jej cieple siedzi wesz
niejedna.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Stuki, warczenia, dokuczająna górze, skwar
Na dół!
nim co
bez wind!
tylko jakie jest
przyśpieszenie ziemskie
ile czego na ile
z dziewiątego
niedziela 12 lipca 1975
z cyklu Odczepić się
Oprowadzanie
— główny widok — dymią trzy siekierki,
przepraszam, kominy
— lewy: trawa, wprawa, szybowce
— prawy: osiedle bloków,
kopiec ze śmieci fest i rzędem Mokotów.
Więc nie jest tak źle, jak
państwo widzą, a widzą,
co? podejść, proszę, proszę
się, wy… lęk? i ja miałem lęk,
podziałem, brzdęk, wyleciał
15 lipca 1975
z cyklu 19 lipca 1975.Odwiedziny starego mieszkania
Więcej grzechów pamiętam
Bij się w piersi.
Biję.
Ja dzisiejszy za wszystkich tych
mnie dawniejszych w tym miejscu
i w każdym
wieczne odpoczywanie racz mu
19 lipca 75
Pani Liza
Dostała w spadku ileś, dużo
dostała uśmiechu
— co tu zrobić?
— co tu zrobić?
Zamówiła u Leonarda ten słynny portret.
Teraz się wszystkim przedstawia
— Gioconda jestem
— Gioconda jestem
A może to nie ta?
Nie. nie. Nie słuchajcie.
To plotkarze.
27 lipca 75
Berbera
Zamiata za sobą sporo poezji.
Zarabia piórem.
— Ja już nie umiem chodzićw krótkich sukniach.
Wchodzi, a Le. woła
— o, przyszła Krysia Leśniczanka.
Nie umie się awanturować.
Kiedy jej w domu
syn cisnął talerzem,
chciał spróbować raz tak
że może lepiej,
to ona stanęła,
straciła orientację.
Wracała z Saskiej z badania serca,
które wypadło dobrze,
wstąpiła,
upał,
wachlowała się spódnicą do podłogi
— Napisz o mnie,
chcę być heroiną noweli,
może być nieprawda,
żeby tylko było „Berbera”.
— Do wtorku
We wtorek
— W autobusie jeden,
wysiadł ze mną.
„Gdzie pani mieszka?”
,,W tym mrówkowcu”.
,,On mi zasłonił cały widok,
chodźmy do kawiarni”.
„E, nie”
— Sąsiadka
od rana pije, do ściany
,,Czy ja mogę przyjść do pani
z psem?
Ja go zabawię”.
„Niech pani przyjdzie”. Przyszła.
Umiała go jakoś zabawiać.
Sama nieraz się boi. Jej mąż myśli, że ona pije ze mną.
Raz wpada ona
„Mój mąż chce mnie ubezwłasnowolnić”.
I kłopot.
Wychodzę dziś do ciebie
on mnie mija, nie kłania mi się, skąd
mówi o mnie
„ona chodzi pijana
cały czas
po klatce schodowej”.
31 lipca 1975
Nowe cztery strony świata z Chamowa
Kiedy tu się wprowadziłem,
patrzę, myślę sobie
— z każdego miejsca są drogi na cztery strony
świata
a tu jak?
Pierwsza strona
Trasa
Wisła
mosty
miasto w górze
— Bo tu to nie wiocha —
powiedział Tadzio —
Los Angeles.
Druga strona
Saska Kępa
stadiony
Targowa, wielka nieporządna
— uważam, że Targowa to dopiero Paryża bywalcy
— tak takbazary, cerkiew
nowe Pragi w olbrzymich piaskowcach
jakby się kto dorwał do piasku
coraz mokrzejszego w kolorach
pomarańczowy, czerwony,
rudy, fioletowy,
niebieski.
a dalej wielki ogon z Wiśniewa,
Piekiełka, Płud…
Trzecia strona
Grochów
otwarty, działki, forteca Hansena,
Wiatraczne rondo
obraca się na wszystkie strony,
kieruje, puszcza, zatrzymuje.
Na początku ja do Le.:
— Kiedy się jeździ na Grochów?
a on
— raz na rok,
i to nie.
A tu jeżdżę i jeżdżę
na przedmieścia Grochowa,
w gwiazdę,
na kocie łby, na guzikowce,
na wieczory autorskie,
w deszcze, w świty
i w upały.
Czwarta strona
Miało jej nie być,
bo tył Chamowa, i już Wisła.
No trochę bloków, zielsk.
Poszedłem w te zielska,
to Tadzio o tej stronie mówił
— widok na łąki
jak za szwedzkich czasów.
I tak. Jest i szwedzki krzyż. Świerszcze.
I bodiaki, stepy. I krzaki w wodzie.
I niby tego trochę, a tyle że o…
dopiero tu można użyć bujnie
w zielskach większych od człowieka.
1 sierpnia 1975
Wróciłem i w okno
świerszcz
ptaszek
księżyc jeszcze
na końcu pola szybowcowego
siedzi mgła.
Tam lubi siadać zorza.
Już wisi wyżej
nadlatuje.
z 30 na 31 lipca 75
Żeby złowić uniesienie
trzeba się przyczaić
ale nie za chytrze
trzeba kucnąć, wstać,
podejść do okna,
zejść
albo w namyślonych długościach
robić swoje
odwieczne
wtedy czai się, czai się
ono
tu tu
samo
już jest
31 lipca 1975
Szarezielonemiotłowce
święte krupniki
chrzany
otomanowce
żółte oczy, żółte oczy
i wszystkie kaszane
pamiątkowce
to one pokrywały Warszawę
w gruzach, na niej stały,
Nie zamiatały.
A teraz opatrują, kryją
od rozbiórki
31 lipca 75
A kiedy nie jestem tam na nowyma tu na starym
to nagle
tam
myślami
oknami
wlatuję
i wylatuję
wlatuję
i wylatuję.
31 lipca 75
Patrzećw oddalenia
skaczą
kolejności
zachód
na wschodzie zielenie
na chmurach i ziemi
na linii otwockiej
słońce
sunęło
łapało
stację za stacją
dojechało
2 sierpnia 1975
Uczta gazetowa
— Więc już wiedzą co robić ze śmieciami. Będą rozprasowywać. Karoserie samochodów też. Wszystko.
— Karoserie łatwiej niż te mokre po jedzeniu. Będą pewnie coś z tego robili. Jak prasowane, o, meble. Dla nowożeńców.
— Może ubrania.
— Tak. I domy. Śmiecie będą szły na domy. Jedna do drugiej będzie się chwaliła „ja to jeszcze mieszkam w prefabrykacie, nie w śmieciowcu”. Czekaj, bo muszę cię doprowadzić do środka wiaduktu, tam dopiero jest przejście, a potem do przystanku musimy się cofnąć kawał drogi. — Mówię do Jadwigi, bo ją prowadzę koło Dworca Gdańskiego, w upał. To ona mi te wiadomości. — Epoka rozprasowywania.
— I nieprzechodzenia.
— Tak, chcieliby jak najluźniej zabudowywać, ale wtedy się rozciąga, trzeba dowozić, ale do dowożenia trzeba dojść, przejść, a oni nie lubią dawać przechodzić.
5 sierpnia 1975
Rwanie piękności
— Postój tu, na chodniku, a ja pójdę rwać baobaby, tylko tam dalej.
— Dobrze dobrze
Wracam z baowachlarzami
— o, jak prędko — Jadwiga na to, prowadzę ją z tym pod sklep.
— Tu chwilkę poczekaj.
Idziemy z zakupami, z liściami, z ognichą do windy, pies bokser przed swoimi drzwiami ogląda się, daję mu powąchać
— Zaraz zaraz, wszystko wymaga wysiłku, ty usiądź tu, z tobą spokój, tu te zielska do tamtych starych, zmienić wodę, oj jakie ciężkie
— No właśnie
— No już, więc w tym zielonym dzbanie były gladiolusy, trochę przywiędłe, w wisiorach w różnych kolorach czerwieni, fioletu, takie indyki, nad nimi ogromna kumosa, taka choina z listkami i krupkami, pamiętasz takie
— tak, białe
— biało-zielone
— a tak
— i teraz te łopuchy, szmaragdowe, z tym razem więc od góry choinka, a od dołu wielka ćma paroskrzydłowa, zielona, z indorami. Tak, co lepsze na front, o, a tu po prawej stronie wysokie zielska zasuszone, do tego teraz dołożony dzisiejszy koper dziki, wyobraź sobie łodygi i pięćdziesiąt spadochronów… to razem jak ze starego podręcznika zielarskiego, w koper wetknąłem trzy zasuszone polskie mimozy, znów stara szkoła, po tej hrabinie, co prawdziwe szmaragdy podbijała zieloną bibułką.
Przyszedł Tadzio
— o, koper polny — spróbował — ma smak mydła.
Przyszli inni goście. Wyjąłem ognichę, ileś pawich piór z żółtymi kwiatuszkami na łodydze
— widzicie, to takie pióropusze niosą z dwóch stron, pośrodku papież w lektyce wysoko, wszystko się kiwa, w tłoku, znacie z telewizji?
Goście spytali
— Czy pan sam?
— Właśnie, czy ty sam to układasz, czy ktoś ci układa te kwiaty?
5 sierpnia 1975
Rodowodowo
Agnieszka powiedziała
— Chamowo, to brzmi starożytnie, Cham z Biblii
— Aha
A Tadzio
— Mnie to się kojarzy z ciotką, Chamonową. Powinno się pisać przez samo H.
— Nie nie.
— Nie. Ona ze swoją cjocią po wydostaniu się z Rzezi Humańskiej przyjeżdżała na letnisko tu, prawda? z dwiema służącymi…
[10 sierpnia 1975]
Zupełnie z przypadku
z zapędu na zakupach
rano
znalazłem się w środku Pragi
ale z boku
pod wierzbami, między wierzbami
miałem dwadzieścia minut do otwarcia poczty, usiadłem w trawie, patrzę
— jakie piękne
co za dzień
co za planeta!
one gałęziami głaskały powietrze i trawę
— o, jak tu dobrze
— Jestem dobrym odbiorcą
Tak. Sprawa odbioru ma wielkie znaczenie. I nadania. W ogóle odbiór — nadanie. Bez tego — obiektywność, taka sucha, że nic niewarta.
12 sierpnia 1975
z cyklu Letnie siły
Wyścig księżyca z ciemnem
ciemna z ciepłem,
ciepła z rozwidnianiem
i z moją energią.
Czasem starcza,
czasem nie.
Dziś ciepło, po wyspaniu
noc — patrzę — początek, nastawiłem płytę,
z zakonnicami na starym mieszkaniu
— Le. w Wenecji —
usiadłem na balkonie, w placu,
słuchałem, zerwałem się
do tramwaju, co tyle ludzi?
Cały plac pod Pałacem w tłumie
lampki po krzakach, nocne stragany
— Święto „Trybuny Ludu”.
Poleciałem po Jadwigę,
z nią na Żoliborz,
tam Romana z Adą z psem
znalezionym
do wąwozu
dookoła Cytadeli,
woda
wierzby
mur
ławeczka
fontanna,
do tego księżyc,
odbicie,
posadziłem Jadwigę z pantoflem
prawie w wodzie
tłumaczymy jej, jak tu
wierzby rosną, moczą się,
słupy, jasnozielone, do wody
i znów z wody,
odwiozłem Jadwigę, siebie
na Chamowo, tu dalej księżyc,
wisi, mnie kusi
ale rozum nie daje
iść w dżunglę tutejszą.
Nie tracić za dużo uwagi
na chodzenie, wypatrywanie
autobusu; gołąbki podobno
za dużo tracą na fruwaniu,
brak im już na inteligencję.
Świat można jeść w każdym miejscu,
tylko żeby mieć trochę siły.
W nocy z 23 na 24 sierpnia 1975
z cyklu Data w oknie
W dół
ciemno
cienia
róg
beton
księżyc
ja
pola
wysoko
krańce lamp
odwrócenia
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
gwiazdy
pusto
księżyc
wysoko
ja
bloki
czarno
psy
pola
uliczki
róg
beton
pierwszy wrzesień
jeszcze śpi
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Na Wiśle gnieżdżenia się.
Krzaki.
Piszczą.
Gwiazdy.
Od Siekierek wsiowsko
psio.
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Szaro w dole, snowo
Chamowo
filmowe miasteczko
do przezroczystości
nikt nie idzie
nic nie jedzie
niebo się przestawia
1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Niebo się przestawia
ogonem
zorzy
pierwszy wrzesień
budzi się, niesie się.
z 31 sierpnia na 1 września 75
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Sen na starym mieszkaniu
Skręciłem w bramę na Nowolipiu.
Stary dom. Powąchać w środku.
Wypadek? No to przy okazji. Przy murze.
A tu nosze chcą się zderzyć ze mną.
Przeskakuję, przefruwam. Cztery trupy.
Dzieci niosą, mówią:
— Oni jeszcze ożyją, oni żyją.
Piąte w nogach. Też?
Wychodzę, uciekam, dzieci za mną
— Wariat!
Tą uliczką? Nie tą? Do obok. Żarnowiec.
Tańczymy. Zamiatamy. Izbę.
Wchodzę do drugiej: Le. i Misio Holender
— Przyjechaliście?
Le. do mnie na Misia
— Jak ci się podoba to dziecko?
Budzę się. To ja przyjechałem
ożywiony, przyniesiony
na starą kanapę
na te moje nosze
ze spłoszonych stron.
3 września 1975
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Duch niespokojny,bo mu dobrze
Przyjechałem na stare mieszkanie.
Przemieszkałem. Przenocowałem. Wstałem.
Na Żoliborz i z powrotem.
Jestem.
Śpiewają.
Co ja chcę? Co ja chcę?
Kwiaty kupione. Niepokoją.
Wyjść wyjść.
W środku siebie woła
zostać zostać.
Płyta idzie, namawia.
Wyjść i zostać. Wyjść i zostać.
To jak? Wszędzie dobrze.
I to jest ta święta rozrywka.
Rozchodzić się w sobie
powiać
a myśleć swoje.
z 4 na 5 września 75
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Marszałkowska jak hamakporanniutka
wygodniutka
bujaj mnie, psiajucho!
jeszcze szarutka
wrzesień, piąta
wrzesień, szósta.
Jak ona szybko sztywnieje,
nabzdycza się
a to pali a to wieje
rozindycza się
jak leje — też.
To nasz czar — tyle nas.
To nasz wróg — tyle nas.
Ale jak rozciągnąć nas w niej
na czas,
to się nam nadziało
oo
11 września 1975
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Szarożółte pomglone
zniebieszczone
zróżowione.
Pomoczone
bo to Wisła.
Ruchome
bo jadę.
Wschód.
Powrót.
Do domu.
Zachodzę.
11 IX 75
z cyklu Będą nas malowali
obgryzą cię.
kogo?
mnie?
z cyklu Będą nas malowali
Księżyc
miodowe ciepło
jak zimno to nie ma miodu
lato się urwało
z powrotem
Wyglądanie stworzenia
10/11 IX 75
Przesuwa się, przegwieżdża.
Małe okno.
Stanięcie.
Uwijają się dokoła siebie niskości.
Noc
rwie do tyłu
rano
ziemia paruje.
Lepi się.
Drzewa.
Jeszcze nie ma zwierząt.
z 10 na 11 września 75
Wyjrzenie stworzenia
10/11 IX 75
Do dnia
Dnieje.
Jestem.
Niestworzone.
Jestem tkwi.
Jestem przenika.
11 września 75
Jestem nie znika
em znika.
Jest jest i jest, są.
11 IX 75
Ale tam!
Jestem zanika.
Zasuwa się jak kurze oko.
Głupieje.
11 IX 75
Się jest
Ale nie to że samemu
11 IX 75
samo
się
lata
skąd ono się
?
może to ten co
jestem
11 IX 75
Słońce, pętla tramwajowa.Zmęczenie.Ona opowiada mi
— Była taka Tosia Blumenfield
przed wojną, wiesz, wyszła
za hrabiego, mówili
niedobrane małżeństwo
bo on szedł w cieniu
a jej kazał z zakupami
po drugiej stronie tam gdzie słońce
— To nie mogła przejść na tą?
— a
Dokończenie na pętli
— C jedzie, prędko!
— oj, noga
— co?
— noga, coś mi z nogą
— aa
18 września 1975
z cyklu Zabieganie o trwanie i wyjście
Chłodno.Wsiadam.
Jadę
przez przypalane światłami.
Siedzę wysoko.
Obok wyżej
jeszcze wyżej
na kolanach
dziecko z dykcją:
— niektórzy mieszkają na sklepach
— nad sklepami
— to jak oni schodzą?
5 X 75
A jak cisza nie
to responsoria, Menuhiny, Bachy
odkręcane z płyt
słucham
dopiero co
przyjechałem
tak jakby
nie na stałe
ale z przedłużeniami
do
znudzenia
bez rusztowań
cieplej, szarzej
Mokotów
w rozwodnieniu
różowe lotnisko
nawet się kłócą
głowami
o sypanie i zgrzyty
10 grudnia 1975
za
mach
jeden
grudniowy
oknem
na świat
po podniułu ła-
godny dny
przypomnieniowy — co i w lecie — się
to dużo i więcej
10 XII 75
— Dawniej konstruowałeś
— dawniej pan budował
Wiersze.
Nareszcie wiem
teraz
wydrążam,
wyosobniam,
żeby nie zapchał wióreczek.
10 grudnia 1975
W y d ł u b u j ę
wydłubuję
10 XII 75
z cyklu Garwolin i z powrotem
Wróciłem od siostry Matei, śpię
Przytomność w bańkach do góry
gdzie jestem?
co to?
macam
szafka
— a, to siostry Matei
ona coś
— uczennice umieją lepsze szafki
zaraz zaraz
zjawa
odkorkować
jawa
szafka
moja
11 grudnia 1975
z cyklu Garwolin i z powrotem
Szosa do Garwolina
Jedziemy.
Staje.
Wychodzi.
Tamci gadają:
— nie, on wcześniej robił
— umarł
— w firmie
— firma płaci— może nie zapłacił wszystkiego?
Ci patrzą
— Długo?
— Pojedziemy?
— Może wysiąść
Przechodzi cielę
za babą.
Szumią samochody.
Ten gazetą.
Koń.
Spokój.
— Cholera — za mną
cichutko.
Dwie wsiadły, mówią
— do drugiego autobusu!
Wziął narzędzia
— widocznie pomaga.
To inny zepsuty?
Oglądam się, stoi.
Aha.
Już. Jako dobrzy
ruszyliśmy.
Przystanek.
Nowi.
Teraz dopiero
— za pięć jedenasta,
pięć po jedenastej,
— Bylibyśmy w GarwolinieBylibyśmy w Garwolinie.
— I to żeby śnieg, zaspy
Na to nowej stary
— Zepsuł się.
Żeby nasz.
A to koledze.
Grzeczność.
Pasażerowie?
Czekają.
Nie wolno.
11 grudnia 1975
z cyklu Garwolin i z powrotem
Tłok
Jeszcze powiedzą
— Taki młody, a tu —
Tak patrzę i patrzę w to okno
a lata jadą.
z cyklu Zimna planeta
o-
twarty śnieg
mró
19 XII 75
Śnieg pada
odgrzebuje
tyle
wstaje
chodzi
mijam
uczniów
schodki
szuflę
woźnego nachylonego
psa
też dzisiejszego
na wieczorowego
wącha
od niucha do niucha
psa szesnastowiecznego
też go wołali,
na niego czekali
19 grudnia 1975
Dowcipy pana Julianau mnie
Agnieszka, Anula, Malina:
— Tu nie ma balkonu.
On
— Ale będzie.
Tłumaczę niewidomej Jadwidze
— Agnieszka ma sweter
— koralowy
— koralowy, spódnicę
— w takie, popatrz, kropeczki
— nieszkodliwy rzut
a pan Julian wolniutko:
— to można wyp-rać
23 grudnia 75
Szaro
wron
jak śniegu.
Czarnego
28 XII 75
Gałąź choinkową
dostałem
stała
wyrzucam
sfruwa
z zakrętami
jak anioł
patrzę
z nieba
kto by…
28 grudnia 1975
z cyklu Nowy Rok
M’teki przechodzili
tańczyli
grajcara
Prokofiew
z cyklu Nowy Rok
Grajcar
stać
w lewo
zwijać
się
haczykami
aż do
kuce
e
a od kucek
w prawo
odwi
jać się
stać
1 I 76
z cyklu Nowy Rok
W Nowy Rokwieczoremw autobusiedo Marysina
matka oczy w słup
lalka oczy na świat
za nimi trzecia
nieruchoma
śpi
1 I 76
z cyklu Nowy Rok
Zajechałem z grajcarami Prokofiewa
za Marysin do Anina, a tam — okazało się —
Anula odtańczyła już, ale La cumparsitę
do buta Rasputina
z cyklu Święte tańce
Rozpoznawanie
Koniec niedzieli, do Zbawiciela,
światła, wchodzę
— „a tyś tej nocy”
wychodzę, kruchta
echo, pusto
chłop do chłopa
z rękami,
z czapami
dać? się boję
a jak nie po prośbie?
normalne palta
z ulicy
się wracam
dalej oba machają
przechodzę, zza jezdni
akurat widok na nich
jeszcze raz
a tam
w poprzek pod ścianę
oba już klap!
nogi wyprostowane
łapa, czapa czeka
po prośbie
bo wychodzą z mszy
ja gapa
[4 stycznia 1976]
z cyklu Święte tańce
Pierwsze, co czynne
Przesiadam się z Żoliborza.
Mróz. Tak wcześnie, że noc.
Pusty tramwaj. Sklepy zamknięte.
Kościół. Otwarty. Światła. Choinki.
Kwiatki po procesji. Kilkanaścioro w ławkach. Głos księdza.
— Taśma?
Siadam. Zza filara — patrzę — prawdziwy ksiądz, czyta. Filip świeżo urzeczony do brata
— znaleźliśmy tego, o którym Mojżesz
— czy może być coś dobrego z Nazaretu?
— chodź, zobaczysz
Idą. Jezus naprzeciw
— oto sprawiedliwy
— skąd mnie znasz?
— widziałem cię pod figą
— Tyś jest Syn Boży
— iżem ci powiedział „ujrzałem cię pod figą”, wierzysz?
I nie czeka na odpowiedź
— nie takie rzeczy ujrzysz
No, no. Wyszedłem zamyślony. Zanim cokolwiek ruszy, można się dowiedzieć takich ciekawych rzeczy.
7 stycznia 1976
z cyklu Święte tańce
Taniec ze snu
Śni mi się: jadę autobusem, na jednym podwórku ksiądz, szczupły, ze 30, z kimś tańczy. Zrozumiałem, że to taniec sakralny.
Jadę na drugi dzień tym samym autobusem we śnie, widzę: za tym samym parkanem ksiądz tańczy — ze złotowłosym młodzieńcem. Ręce obydwu wyprostowane daleko, trzymają się dłońmi. To jednego, to drugiego głowa w dół, ręce w górę.
Trzeciego dnia jadę, tańczą
— oho — mówię — oni będą tańczyli 20 lat. U Gauguina tak wygląda walka Jakuba z Aniołem.
[10 stycznia 1976]
Bycie to odwaga
i strach.
Niebycie trzyma nas
z dwóch stron.
Błogosławieni ci co nie są.
Tym to dobrze!
I z nimi dobrze.
z cyklu Przechyły
Nad czarnym lasem lata kruk
Nad krukiem ręce trzyma Bóg
A spójrzcie w tył
Kto tutaj był?
Na Chłodnej
Sklep
Przedtem tu był step
Ale przed stepem
to tu był sklep za sklepem
sklep za sklepem
zza ścian, z gór
coś po blach
ach
biją, wieją
rano
gołąbki na blasze
grr — uhu
jedno obkręcenie
i odfrr
zasypianie
ból
jak ptaszek
do głowy
albo
woda
ruszyć ręką:
spłoszy się, wyschnie
rozwiązało się życiowo
przestał większy
został mniejszy
były dwa?
trzeci
samolot
odwrócenie
niebo jak głowa
Nie brać własnej śmierci za poważnie
Tylu przodków ginęło okrutnie.
Nie mówiąc o reszcie stworzeń.
Trzeba by wymyślić inny byt.
10 I 76
— I co? Tak lecicie na ten pojazd kołujący Eliasza, żeby był międzyplanetarny? Śpieszy wam się z wypiekami do sprawdzenia? A nie lepiej się opłaca
niepewność
wiecznie
podlatująca
Nad mrówkowcem korytarz
Noc
mijanka
wchodzę
obie w czarnym zeszły
klap klap
dziesięcioma
z Pawiaka
przejście awaryjne
„wygnała wołki na Bukowinę
i grała
śpiewała”
na mgławicę Andromedy leciała,
wszystko tu możliwe
z oświetlenia przyszarzenia wydłużenia
białego
cisza
buczy
ścianami
uutarło się
dwudziesty wiek
przeciąg
schodki
czło-
wiek
czło-
wiek
— Wylądowali?
— Kto?
— no oni. Tu na Siekierkach w kartoflach
— Niee
— Myślałem już
— To dym
— Aha
— Szkoda?
— mm…
Epoki, meble, przejścia
Poszła do muzeum Konopnickiej, żeby od niej kupili meble, po jednej, która mieszkała we dworku Konopnickiej, nim dworek zmuzeumiał. Nie chcieli. Porąbała stół, krzesło. Biurko podarowała sąsiadowi. Pewnie się zmęczyła. Ja mówię do niego
— Ładne. Ale że wpadła w taki szał.
— Jak nie chcieli.
— Ale tak rąbać?
— Co ty chcesz, jak na klimakter, to i tak łagodnie.
Niezgodność umowności
— Co na parapecie na kaktusie za siatki się zaplątały, wyrzucić?
— ach, to gosposia, to specjalnie
— specjalnie? e
— tak, u mnie też w pokoju dla ozdoby, zamiast kwiatków, niby pączki
— twoje malutkie, a te to jak skóry po pomidorze i to po gigancie, po dwóch, ale że to ozdoba, komu by przyszło do głowy?
— ma prawo, w kuchni, to jej warsztat
— ma
— a ona twojego Pamiętnika nie mogła czytać, że „jedno się nie kończy, drugie zaczyna”
— jej sztuka abstrakcyjna, wysoce umowna, ale ci co te siatki robią na doniczki, to podobno żeby się nie rozleciało, jak spadnie
— nie, też dla ozdoby, mają zakrywać doniczkę, bo brzydka, taka skorupa
„Kawalerkę na Saskiej Kępie zamienię na ponure, brzydkie mieszkanie w Śródmieściu”
— Dałem takie ogłoszenie — mówię do Jota
— a na co ty chcesz zamienić?
— na większe
— po co ci większe?
— jak to po co?
— a co byś ty robił w dwóch pokojach z kuchnią?
— chodził, spał
— ja nie zapomnę, jak ta Polka z Włochem weszli do ciebie tam na Dąbrowskiego, ich dziecko zdziwione „to pan ma tylko ten pokój”, a ojciec Włoch na to „tak się w Warszawie mieszka”.
— o, widzisz, i ten mały miał rację, instynktowną
— a czy to ci nie wystarczy?
— no musi
— zamień się na moje
— po co? z zimną kuchnią, parter, a po co ty byś się zamienił?
— ja bym tu mniej pił, patrzałbym z okna na lotnisko
Mgielne dnienie
z opóźnieniem
gołąb znalazł ser,
dodreptał drugi
sfrunęła wrona, trzy, i bitwa,
coś z długim ogonem nadleciało, porwało
patrzę w ściany
skrzynki do kwiatów
na razie bez kwiatów
wczoraj stróż wydawał w pralni
wrona na słupie drze się
a… kotek
czarny, dwie latają
aż się zatrzymał
przeleciał i pod wóz po tynkowaniu
tam gołąbki
niby się czai, one nic
on rezygnuje
patrzę w lewo: zaorany ugór
były tam różne graty, śmiecie,
trzy dni jeździły maszyny
maglowały ziemię, szkła z szyb, kije, filarki, betony..
wywrócone na czerwonawo
tylko wystaje co to?
sprzączka? łóżko?
wprasowane
patrzę w prawo: dwa gołąbki?
nie to jeden i kotek
ten sam
Na przystankuobrócić się i
trzepotanie
pada dwa
z jednego się sypie
drugie się podnosi
trzeciego po łbie bije torbą baba
— czegoś go zaczepiał!
rozdziela
trzeci odszedł
drugi trzymany
pierwszy leży — śmietnik
jedna z dzieckiem do drugiej
— ale mu przyłożył
druga z dzieckiem
— to już nie pierwszy raz
W autobusie
jeden do drugiego
— aparacie jeden
— aparacie jeden
baba chłopa odsuwa
a to ten drugi się porzygał
z cyklu Od iii do uyy i do eżeli
Ucieknięcie od iiiii
w dzień stukało
w nocy spokój
rano ściana w stuk
i świder iiiiii
wyglądam:
decha, oho! zlewozmywak
będzie tworzony jeszcze ze dwa dni
uciekać!
na Żoliborz?
coś wynająć?
— do Garwolina!
już mi Mama pokazuje
tu kwiatki, tu grządki
— widocznie to prawda,
że o kwiaty trzeba dbać —
wyciąga z zielska zardzewiałą agawę
półżywą, i szeptem
— ja jej nie lubię,
ale postanowiłam się nad nią zlitować
telewizja, kryminał, Mama:
— oho, to ona podła
i rozmowa
— zaorał mi, ale trójkąty zostały
— wynająć do skopania
— same łajzy, upije mi się
i będzie spał pod oknem,
wszystko przemyślałam,
pokopałam sama,
spróbowałam, jakoś idzie,
gorzej, jak się o tym myśli
— masz zdrowie
— tak mi mówią
— masz dobre nogi
— Sabina weszła do tramwaju
na pierwszy stopień,
na drugim już uklękła
wyszedłem przed dom, wracam
— wyjdę na spacer
— gdzie? noc
— ano noc, wieś, potykam się o wszystko, ile gwiazd
— długo nie pochodzisz
długo nie pochodziłem, głucho, pusto, chłodno, chichot słychać, nie widać, na środku miasta trzej pijani
— ty urwa uju…
— ćśśś
leci pies
— patata patata
mówię do Mamy
— leciał pies jak koń,
— one mają gody, jaki?
— w łaty
— to wiem który, taki na wysokość?
— e, nie, większy
— to nie ten, tu u jednych jest wielki pies, zły, rzuca się, przewraca. A oni nic. Mają się za lepszych. „Ten cham. Tamten cham”.
z cyklu Od iii do uyy i do eżeli
Uyuy
nie spałem
rano serce
zaciemniamy z Mamą okno
nagle lepiej, idę do sklepu,
wracam, jem,
— ktoś idzie, to panna Andzia
poszły do magla
wyłażę przed dom
jabłonie białe
pszczoły uy uyyy uy uy
łąka za drutem
siadam, słucham
pod takim drzewem
mógł Budda
siedzieć
ja w cieniu
uy uyy
w cieniu chłód
one w słońcu
uyy uy uy
wchodzę do polnego wychodka
sedno pachniącości
a Mama tu wyhodowała bez
przemyślnie,
jak stolarz strugał deskę klozetową,
to Mama
— jeszcze
— co, to ma być gładkie jak stół?
— tak, gładkie jak stół
dwie zjawione na łące, dmuchawce,
z zawiniątkiem
to one z magla
— Łanio nie gryzł, nie szczekał
— to ten zły?
— ten, miała być Łania, ale okazało się, nie suka. Nawet miała być najpierw Ania, ale ktoś powiedział
„ło! co za imię!”
z tego wszystkiego
doszło do Łanioła
południowy spacer,
resztki drewniaków
są
coś zajeżdża, wysiadają
z sakwojażami
dziewucha zwyczajnie