Stylistka podbija Manhattan - Rosie Nixon - ebook + książka

Stylistka podbija Manhattan ebook

Rosie Nixon

3,4
35,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Stylistka" powraca w iście światowym stylu!

Odkąd Amber Green wyrwała się ze szponów hollywoodzkiej szefowej z piekła rodem, w jej życiu panuje niczym niezmącona idylla. Ma wymarzoną pracę i jest szczęśliwa u boku seksownego Roba. Jednak sytuacja okazuje się przejściowa, Rob dostaje pracę w Nowym Jorku i oboje muszą zmienić miejsce zamieszkania.

Stolica światowej mody okazuje się wyjątkowo trudna. Amber staje się częścią świata skandali towarzyskich, wywołanych jednym zdjęciem na Instagramie i ciągłego wyścigu o popularność. Na domiar złego znów trafia na wyjątkowo trudny charakter w swoim otoczeniu…

Czy Amber uda się ugryźć słodki kęs Wielkiego Jabłka modowego świata zanim ten pożre ją żywcem?

__

O autorce

Rosie Nixon jest redaktorką naczelną magazynu „HELLO!” i baczną obserwatorką świata mody i wielkich gwiazd. Przez wiele lat pracowała w różnych magazynach związanych z branżą modową oraz plotkami ze świata celebrytów, m. in. w „Glamour”, „Grazii” czy „Red”. Podczas swojej dziennikarskiej kariery relacjonowała ceremonie rozdania nagród, premiery wielkich produkcji filmowych oraz wesela gwiazd. Uwielbiana przez sławy często obraca się w ich towarzystwie i przygląda się showbiznesowi od środka, co zainspirowało ją do napisania zabawnej powieści o Amber Green.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 465

Oceny
3,4 (5 ocen)
0
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rexowi

Rozdział 1

Wtuliłam się w niego i wciągnęłam głęboko powietrze. Mogłabym wąchać jego wrażliwą skórę tuż pod obojczykiem przez cały dzień. Na dworze zrobiło się już jasno i nie udawało mi się zasnąć ponownie. W głowie miałam mętlik. Delikatnie powiodłam palcem po liniach tatuażu Roba. Misterne pióro na ramieniu było dziełem sztuki i zaskoczyło mnie, kiedy ujrzałam je w całej okazałości po naszej pierwszej randce. Wcześniej Rob droczył się ze mną i pozwalał mi zobaczyć tylko kawałeczek spod rękawa koszulki. Muswell Hill potrzebował trzech sesji, by wykonać ten tatuaż. Pióro miało rzekomo symbolizować wolność, jaką daje latanie, i przypominać Robowi – gdyby tego potrzebował – że on również może latać. Jakie to głębokie i znaczące! Wtedy przekomarzałam się z nim, ale od tamtej pory ta myśl siedziała mi w głowie. I dzisiaj wieczorem silnie we mnie rezonowała. Czy on chce odlecieć ode mnie? Złamać mi serce i porzucić mnie, jak to zrobił z poprzednią dziewczyną?

Wszystko zaczęło się wczoraj wieczorem.

Rob stanął w drzwiach w spodniach dresowych i workowatej bluzie z kapturem. Uwielbiałam go w jego wygodnych domowych ciuchach. Trzymał Pinky’ego pod pachą.

Pinky, słodki miniaturowy prosiak, ponosił częściową odpowiedzialność za to, że postanowiliśmy być razem. Rob adoptował go i przywiózł z Los Angeles po tym, jak zwierzak został porzucony przez jedną z moich głupkowatych klientek z Hollywood. Tak, naprawdę! Wszystko to działo się w ubiegłym roku, gdy przez jakiś czas pracowałam jako asystentka stylistki gwiazd Mony Armstrong. Rob zwariował na punkcie tego stworzonka – dosłownie wielbił ziemię, po której stąpał Pinky. Prosiak był dla niego czymś więcej niż zwierzątkiem – był jego dzieckiem.

Niedawno dowiedziałam się, że obecność Pinky’ego zaczęła męczyć współlokatora Roba. Ben – co zrozumiałe – miał dość woni świńskiego moczu w przedpokoju, śladów racic odciśniętych na kanapie i mokrego ryjka regularnie przerzucającego jego czyste rzeczy. Wystarczyło jednak spojrzeć w ciemne oczka prosiaka, by wszystko mu wybaczyć. To znaczy, wystarczyło to Robowi. Ja miękłam w równie żałosny sposób, gdy patrzyłam w oczy Roba.

Na mój widok Pinky zakwiczał – zakładam, że ze szczęścia.

– Ben jest w domu – ostrzegł mnie Rob, abym wiedziała, że na prawdziwy pocałunek możemy sobie pozwolić dopiero po wejściu do jego pokoju.

Uśmiechnęłam się i pociągnęłam za sznureczek jego dresów.

– Umiem się kontrolować.

Rob stał przy drzwiach. Wydawał się przestraszony.

– Wszystko w porządku?

Milczał odrobinę za długo.

– Tak jakby. Wszystko ci wytłumaczę.

Weszłam za nim do salonu. Ben jak zwykle leżał wyciągnięty na kanapie. Długie nogi z bosymi stopami miał przerzucone przez podłokietnik, a obok niego stała litrowa butelka coli. Ociekał potem, jakby dopiero co wrócił z siłowni.

To było typowe mieszkanie chłopaków. Prawie puste i funkcjonalne, a mimo to zabałaganione. W pokoju dziennym znajdowały się: dwie kanapy, duży telewizor z płaskim ekranem, stolik kawowy oraz dywan z Ikei, który nie powinien być kremowy, bo rzadko widywał odkurzacz w ciągu dwóch lat, odkąd Rob i Ben się tu wprowadzili. Na półkach tłoczyły się płyty DVD i książki, ustawione bez określonego porządku, a w oknie wisiały za wąskie zasłony. Nic dziwnego, że chłopcy z czułością nazywali swój dom chlewem.

– Słyszałaś wielkie wieści? – spytał Ben, który wreszcie oderwał wzrok od telewizora i spostrzegł moją obecność.

– Nie. – Spojrzałam zmieszana na Roba.

– Pinky jest gejem – wypalił Ben i przekręcił się na kanapie, żeby móc patrzeć na nasze twarze.

Rob uśmiechnął się krzywo.

– Nie schlebiaj sobie.

– Och, to nie ma ze mną nic wspólnego. Chociaż, któż mógłby mieć do niego pretensje, gdybym mu się podobał? Pinky zawsze wybiera facetów. Na pewno też to zauważyłaś, Amber. – Puścił do mnie oko.

– Oświeć mnie, Ben – odparłam cynicznie. Czułam, że rozpaczliwie pragnął kontynuować swoją opowieść.

– Buldog Niny, Freddie. Samiec. Pinky nie potrafi się powstrzymać i wącha mu tyłek przez cały czas wizyty. Kot sąsiadów. Wabi się Tom. Prosiak rozpromienia się za każdym razem, gdy kocur przeskakuje przez nasze ogrodzenie. Wczoraj rano ledwo nadążał przebierać racicami, kiedy próbował go dogonić. Widziałem na własne oczy. Nie żartuję, Rob, oczka lśnią mu niezdrowo, gdy w koszu na brudy wywęszy twoje lub moje bokserki. Mogłeś tego nie zauważyć, ale ja zwróciłem na to uwagę.

Zachichotałam i dałam Robowi kuksańca między żebra.

– Mam konkurencję, co?

– Jak to się mówi? – spytał Rob i pochylił się, żeby postawić Pinky’ego na podłodze i pchnąć lekko w stronę Bena. – Trafił swój na swego.

– Wiesz, że nie mam nic przeciwko gejom, Rob. Dwóch moich najlepszych przyjaciół to pedzie, a w ubiegłym roku byłem na gejowskim weselu. Większość gości na mnie leciała, ale to inna historia. Zastanawiam się tylko, czy nie mamy tu do czynienia z marketingową okazją. „Poznajcie pierwszego w Brytanii miniaturowego prosiaka geja”. Już sobie wyobrażam, jak podbija Soho. Zgodzisz się ze mną, Amber?

Starałam się nie śmiać.

Rob skrzywił się, udając irytację.

– Idziemy z Pinkym przyrządzić kolację. Jeśli jesteś po naszej stronie, Amber, możesz do nas dołączyć. A ty coś sobie zamów, Ben.

– Jestem tak oburzony, że zaraz wychodzę, wy zboczuchy! – odrzekł Ben, po czym odwrócił się i ponownie włączył telewizor.

Weszłam za Robem do kuchni i przyglądałam się, jak z miłością podsunął Pinky’emu miskę pomyj. Fakt, że był miłośnikiem zwierząt, częściowo zadecydował o moim uwielbieniu dla niego. Nie potrafił przejść obok kota na ulicy bez pogłaskania go.

– Opowiesz mi, jak ci minął dzień? – zagaiłam rozmowę i otworzyłam lodówkę, żeby poszukać białego wina.

Rob nie odpowiedział. Wydawał się zatopiony w myślach.

– Wszystko w porządku?

– Słucham? – Prawie podskoczył. – Przepraszam. Nakarmię Pinky’ego i przygotuję kolację. Zjemy rybę. Może być?

– Świetny pomysł. Masz może białe wino?

– Mam butelkę w torbie w przedpokoju. Powinno być jeszcze chłodne. – Wydawał się zdenerwowany, a to, że po stresującym dniu nie otworzył butelki zaraz po powrocie do domu, nie było dla niego typowe.

Poczułam niepokój. Znalazłam wino, a gdy znowu weszłam do kuchni, zastałam Roba przeglądającego maile na telefonie. Stał zamyślony, kiedy otwierałam butelkę i nalewałam nam po kieliszku.

– Mam włączyć piekarnik? – spytałam.

Rob otworzył się wreszcie po kolacji zjedzonej na kanapie przed telewizorem, w którym leciał jakiś okropny film science fiction (Ben nie pozwolił go wyłączyć). Siedzieliśmy w pokoju Roba. Czytałam maila od swojego szefa Josepha, domagającego się mnóstwa zmian w kreacjach wybranych przeze mnie do najnowszej witryny w Selfridges.

– A skąd ja miałam wiedzieć, że chciał przygaszone pastele zamiast jaskrawych kolorów? – jęknęłam. – Mógł o tym wspomnieć dwa tygodnie temu, gdy zaczęłam wszystko komponować. Frustruje mnie to. – Rob sprawiał wrażenie nieobecnego. – I poprosił, żebym jutro przyszła do pracy naga.

– Hę?

Od dziesięciu minut majstrował przy porcie iPoda, a sprzęt i tak milczał.

– Poprosił, żebym… Nieważne. Może opowiedziałbyś mi, co się wydarzyło w pracy? Ewidentnie mnie nie słuchasz.

Odwrócił się i usiadł na łóżku obok mnie. Popatrzył na mnie szczerze.

– Louise, producentka seriali, rozmawiała ze mną o tym, że firma dostała kasę na zdjęcia w Nowym Jorku – zaczął.

– Nowy Jork, super – wydukałam, chociaż żołądek zacisnął mi się w węzeł, bo przeczuwałam, co usłyszę.

– Mamy nakręcić materiał o Angel Wear.

– Tej firmie bieliźniarskiej? – upewniłam się.

– Tak – odparł, unikając mojego wzroku.

Supeł w żołądku zacisnął się jeszcze mocniej.

– Spytała, czy chciałbym się zająć produkcją. A także reżyserią…

– W Nowym Jorku? – powtórzyłam, by upewnić się, że dobrze zrozumiałam. Przed oczami wyobraźni stanęły mi modelki Angel Wear: opalone, z długimi, doskonałymi nogami.

– Tak. To by się wiązało z przeprowadzką tam na co najmniej trzy miesiące.

Potrzebowałam chwili, by to przetworzyć.

– Chcesz to zrobić?

– Nie wiem. – Wydawał się naprawdę zbolały.

– Kiedy masz jej udzielić odpowiedzi?

– Jak najszybciej. Chcą załatwić wizy i na miejscu zmontować ekipę w ciągu najbliższych kilku tygodni.

Wiedziałam, że wyglądałam na kogoś, kto rozpaczliwie stara się nie rozpłakać; z trudem usiłowałam panować nad każdym mięśniem swojej twarzy. Pragnęłam, żeby Rob wziął mnie w ramiona i uspokajająco pocałował w czoło. Nie zrobił tego. Nawet nie jestem pewna, czy spostrzegł moją dziwną minę, bo tylko położył się na łóżku i westchnął.

– Posłuchaj, Amber, nie znam jeszcze szczegółów. Może nie przyjmę tej roboty, bo raczej chciałem unikać tego rodzaju tematów. Tyle że to jest okazja, by spróbować reżyserki. Rano pogadam z Lou, jak należy. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

– Super. Wpadło mi coś do oka – wydukałam.

Uciekłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na skraju wanny i objęłam głowę rękami. Usiłowałam jakoś ogarnąć, co to znaczyło dla nas. Wreszcie znalazłam kogoś, kto mi się naprawdę podoba, kogoś, kogo kocham, z kim potrafię wyobrazić sobie resztę życia, a on przeprowadza się do Nowego Jorku? Może jestem skazana na bycie singielką do końca swoich dni?

Gdy wyłoniłam się z łazienki, Rob leżał już w łóżku i znowu wpatrywał się w telefon. Rozebrałam się skrępowana, wciągnęłam na siebie jego koszulkę, niezdarnie rozpięłam biustonosz i wydostałam się z niego, nie pokazując ani kawałka ciała. Zamiast przyjąć swoją zwyczajową pozycję do snu – z nogami splecionymi z jego nogami i wtulona w jego pierś – leżałam po swojej stronie łóżka. Stopy miałam lodowate.

I oto leżę obudzona o piątej rano, myślę zbyt intensywnie, wącham go i muskam tatuaż na jego ramieniu.

Wydarzenia z ubiegłorocznej wiosny wciąż były żywe w mojej pamięci, chociaż od tamtego czasu upłynęło dziewięć miesięcy. Podróż na Hawaje odmieniła moje życie: uświadomiłam sobie, że Rob jednak coś do mnie czuje, mojej ówczesnej szefowej Monie zupełnie odbiło, a moja najlepsza przyjaciółka Vicky wskoczyła do łóżka Treya Jonesa – tego Treya Jonesa, sławnego reżysera filmowego i mężczyzny, którego ślub miałyśmy obserwować. Czegoś takiego nie da się wymyślić.

Vicky przeniosła się do Treya do Los Angeles niemal natychmiast, za to Rob i ja potrzebowaliśmy czterech miesięcy, by się zejść. Rob wytropił mnie w pracy w Londynie. Od tego czasu jestem bohaterką własnej komedii romantycznej – Vicky wprowadza wątek komediowy nawet z drugiego końca świata.

Rob powiedział, że musi wyjść z domu wcześnie rano, co nie było niczym niezwykłym, ale tego ranka udawałam, że nadal śpię, kiedy on chodził po pokoju na palcach i zbierał swoje rzeczy przed pójściem pod prysznic. Poruszyłam się, gdy pocałował mnie w policzek na do widzenia, lecz zwlokłam się z łóżka i udałam do łazienki dopiero po tym, jak usłyszałam trzask drzwi frontowych.

Kładłam się spać w przekonaniu, że w chłodnym świetle dnia sprawy nigdy nie wyglądają tak źle, więc dlaczego wciąż przeczuwałam nadciągający kataklizm? Usiłowałam wmówić sobie, że trzy miesiące to nic – zlecą w okamgnieniu. Tyle że gdy jesteś z kimś od pięciu miesięcy, trzy miesiące to wieczność. Gorąca woda spływała kaskadami na moją głowę i wtedy z przygnębienia wyrwała mnie jeszcze straszniejsza świadomość, że w kabinie nie ma ani szamponu, ani odżywki. Chwilę później zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma ich w całej łazience, więc udałam się do pracy z włosami umytymi męskim żelem pod prysznic Lynx Deep Space. Gorzej już być nie mogło.

Zadzwoniłam do Vicky w drodze do pracy, gdy szłam od stacji metra Oxford Circus.

– Będzie filmował modelki prezentujące bieliznę. – Te słowa wypowiedziane na głos raziły mnie jeszcze bardziej.

– O cholera – rzuciła Vicky i tym samym potwierdziła to, co już wiedziałam.

– Modelki od bielizny! – wykrzyknęłam, bo wydawało mi się, że jeśli sobie z nich zakpię, to nie będą takie groźne.

– Słyszałam. One mają nogi do samego nieba, brzuchy płaskie jak deski, idealne proporcje, brzoskwiniowe…

– Tak, tak. Wystarczy. Zdaje mi się, że wiem, jak wygląda modelka prezentująca bieliznę, Vicky. Już i tak czuję się beznadziejnie. Nie musisz mi w tym pomagać.

Przez chwilę wahała się z udzieleniem przemyślanej odpowiedzi.

– Chciałam powiedzieć, że mają brzoskwiniowe tyłki i powietrze zamiast mózgów. Amber, przestań odgrywać dziewczynę z paranoją i bądź ponad to. To z tobą jest Rob, i to się nie zmieni. Chyba że zaczniesz się zachowywać niepewnie i dostaniesz hyzia z powodu brzoskwiniowych tyłków modelek, które będzie filmował. Nie spotykał się ani nie uprawiał z nimi seksu, tylko je filmował. Okej?

– Okej.

Nie musiała tak bardzo podkreślać tego słowa. Chociaż trafiła w samo sedno.

– A kiedy zamierzasz mnie odwiedzić? – zmieniła temat. – To nie jest śmieszne. Minął już prawie rok, a ty nie wsiadłaś jeszcze do samolotu. Mamy tu mnóstwo miejsca. Nazwałam nawet apartament na twoją cześć: Zielony. Zarezerwuj bilet! Jeśli chcesz, przyleć z Robem. Odbija mi w tej wielkiej rezydencji. I rozpaczliwie potrzebuję zastrzyku brytyjskiego poczucia humoru. Oraz herbatników maczanych w earl grey. Ale najbardziej brakuje mi nas!

Miała rację. Też tego potrzebowałam. Tak bardzo tęskniłam za Vicky – jej ironicznym poczuciem humoru i wspólnymi wypadami z czasów, gdy mieszkałyśmy razem.

– A jak tobie się żyje? – spytałam.

– Nie najlepiej, jeśli mam być szczera. Jak myślisz, dlaczego nie śpię o drugiej, chociaż nie jestem na imprezie? Już ci mówię. Leżę w łóżku, sama, i zastanawiam się, co mam począć z życiem.

– Kochana, przykro mi to słyszeć. A ja gadałam tyle o sobie. Co się dzieje?

– Nic takiego. I na tym polega połowa problemu. Nudzę się tu, Amber. Trey wychodzi o świcie i wraca późno, jeśli w ogóle. Pracuje nad jakimś ważnym tytułem i mimo że kręcą w LA, prawie go nie widuję. O życiu konserwatora basenu wiem więcej niż o swoim chłopaku. Wczoraj nawet zaprosiłam na lunch ogrodnika przycinającego żywopłot, bo mam już dość gotowania dla siebie. Jest dość seksowny i jego sekator zaczął na mnie działać. Serio, gdyby Trey nie wrócił wieczorem do domu… Amber, nie wiem, co ja tu robię.

– Kręcił cię jego sekator? Jest kiepsko. Rozmawiałaś z Treyem o tym, jak się czujesz?

– Gdybym miała okazję, pewnie bym to zrobiła, ale jak już wspominałam, rzadko się tu pojawia, a ja nie chcę mu jęczeć przez telefon. Nigdy nie chciałam być tego typu dziewczyną, lecz niebawem nie będę miała wyjścia. Trzeba uważać na to, czego się pragnie, Amber. Może życie oddzielnie jest lepsze?

– Ale nie na różnych kontynentach. Boże, nigdy nie jest łatwo, prawda? Co teraz zrobimy?

– Szkoda, że nie możemy iść do Chamberlayne i się upić.

– Też żałuję. Babska popijawa dobrze by mi zrobiła.

– Tak bardzo mi ciebie brakuje. Ciągle myślę o swoim pokoju. Jak tak dalej pójdzie, wrócę lada moment.

– Posłuchaj. Informujmy się na bieżąco, a jeśli coś będzie nie tak, możesz w każdej chwili wrócić. Wciąż mamy to mieszkanie, a twój pokój wygląda tak, jak go zostawiłaś, i będziemy sobie żyły jak dawniej. Przecież nie było tak źle, prawda? Sainsbury’s na pewno odczuło twój wyjazd, jeśli chodzi o popyt na humus i popchipsy. Przywitają cię z otwartymi ramionami.

Wreszcie się zaśmiała.

– Masz rację. Wszystko się ułoży. Prace nad filmem mają się zakończyć za kilka tygodni, a Trey wspominał coś o wakacjach w Meksyku, więc pewnie będzie dobrze. A Rob cię kocha, Amber. Wiem to. Być może nie przyjmie tej roboty.

– Przypuszczam, że nie. Daj znać, jeśli pogadasz z Treyem. Kocham cię.

– Ja ciebie bardziej. Dobranoc.

Mieszkanie w Kensal Rise miałam w zasadzie dla siebie. Trey był bogaty i opłacał czynsz za Vicky, żeby mieli gdzie się zatrzymać w Londynie, ale jeszcze nigdy z tego nie skorzystali. Wpadli tu tylko raz w związku z premierą i wynajęli apartament w hotelu Soho. Mimo to wciąż czuło się tutaj obecność Vicky. W jej pokoju leżały różne drobiazgi, a na ścianach wisiały zdjęcia. Umieszczona w salonie i oprawiona w ramkę czarno-biała fotografia Brigitte Bardot z papierosem trzymanym niedbale w ustach, rozwianymi włosami i czarną apaszką zawiązaną fantazyjnie na szyi miała nam przypominać, jak być na luzie, a dzięki kolekcji wakacyjnych fotek z Instagramu, wydrukowanych i również oprawionych, mogłyśmy wspominać nasze najlepsze chwile, kiedy to było konieczne – zwykle w sobotnie wieczory, gdy siedziałyśmy w piżamach i objadałyśmy się przed telewizorem, oglądając program Ant and Dec. To było takie beztroskie, głupiutkie i typowe dla singielek.

I oto przed trzydziestką obydwie z kimś się związałyśmy. Uwielbiałam czasy platonicznego związku z Vicky, ale też cieszyłam się z tego, że nie będę samotną trzydziestoletnią starą panną. Vicky zawsze miała jakiegoś faceta – czy to „Niedzielnego Simona”, czy „Seksownego Jima z działu kreatywnego” – za to ja na polu kontaktów damsko-męskich zaliczałam kraksę za kraksą (kolejny żarcik słowny nawiązujący do mojego imienia i nazwiska: Amber Green*). Owszem, po dziesięciu latach w głuszy samotnego życia czułam się tak dobrze z tym, że miałam kogoś, kto pójdzie do sklepu nocnego po wielką paczkę Maltesers dla mnie albo przygotuje mi kąpiel po gównianym dniu w pracy; kogoś, kto weźmie na siebie rolę termoforu i rozgrzeje moje lodowate stopy, gdy wejdę do łóżka. Życie było piękne. Teraz jednak myśl, że Rob może wyjechać do Nowego Jorku, snuła się za mną jak cień.

Oxford Street od strony Marble Arch prezentowała się w styczniu zupełnie inaczej niż tuż przed Bożym Narodzeniem. Wiszące nad ulicą sznury jasno błyszczących światełek zniknęły i jeśli nie liczyć kilku smutnych zapomnianych dekoracji w niektórych sklepach, atmosfera świąt odeszła w zapomnienie. Nad Londynem zawisły ciężkie szare chmury.

Jeśli mam być szczera, Boże Narodzenie przemknęło mi jakby za mgiełką. Rob pojechał do dużego domu swojej mamy w Holland Parku, a ja do własnej siedziby rodowej (czyli podmiejskiego bliźniaka) w głębi północnego Londynu. Jak zawsze wszystko kręciło się wokół pięcioletniej córki mojej siostry, Nory: „Nora ugotowała brukselkę!”, „Nora prawie wyrecytowała z pamięci piosenkę z Matyldy!”. To był show Nory. Równie drażniący jak pantomima – przez trzy dni z rzędu. Aaa, posłuchajcie. Postanawiam być milsza dla Nory w przyszłym roku.

Rano pochłonęłam kilka kieliszków wytrawnego sherry, w porze lunchu raczyłam się prosecco i czerwonym winem, następnie sięgnęłam po porto i baileysa, przez co około dwudziestej pierwszej byłam już nieźle zawiana. Zamiast po raz kolejny oglądać Dużego z siostrą i Norą – której ku mojemu przerażeniu pozwolono iść spać, kiedy będzie chciała – albo pozwolić tacie pokonać mnie w quizie wiedzy o dwudziestym wieku, udałam się do łóżka. Przetrwałam dzięki trunkom, a także esemesowaniu z Robem przez cały dzień, wieczorem z podtekstem erotycznym, i wreszcie zapadłam we wspomagany porto sen w ciasnej sypialni gościnnej, bo mój stary pokój zajęła – zgadza się! – Nora. Rob, jak się wydaje, spędził dzień kulturalniej, bo jego matka postanowiła zabrać jego i jego starszego brata Dana wraz z narzeczoną Florence na zakrapianą szampanem kolację wigilijną w modnej restauracji w Notting Hill, a potem do domu na szarady i czekoladki z likierem. Może za rok też się tam znajdę. Mikołaju, obiecuję, że będę grzeczna przez cały rok.

Nawet nie miałam szans powylegiwać się w łóżku w drugi dzień świąt. Jedyną wadą pracy w Selfridges – chociaż zważywszy na moje święta, można by to uznać za dodatkową korzyść – było to, że w drugi dzień świąt musiałam się stawić w sklepie o piątej rano. Regularnych pracowników wspierało dwadzieścia osób wynajętych na ten dzień – schowani za wielkimi winylowymi zasłonami ostrożnie zdjęliśmy bajeczną świąteczną wystawę, po czym okleiliśmy okna krzykliwymi czerwonymi papierami ogłaszającymi początek styczniowej wyprzedaży. Gdy Big Ben wybił dziewiątą, za próg wdarł się tłum wygłodniałych klientów z całego świata i przystąpił do demontażu sklepu, by pochwycić markową okazję roku. To był sklepowy odpowiednik gonitwy byków w Pampelunie. Kiedy rozgorączkowane modnisie nadały naszym salom charakter second handu, ekipa od witryn udała się na odpoczynek. Tym razem weszłam do własnego łóżka w Kensal Rise. Do wieczora zdążyłam zapomnieć o pracy, bo Rob przyszedł do mnie w swoim bożonarodzeniowym swetrze i z górą sera. Upiekliśmy kasztany i przytuleni do siebie na kanapie opychaliśmy się cukierkami Quality Street i oglądaliśmy Elfa. Potrzebowałam tylko Roba. Zatraciliśmy się w sobie i nigdy nie czułam się szczęśliwsza.

Tymczasem oszałamiające lśnienie Bożego Narodzenia zgasło, podobnie jak blask mojego związku, a przynajmniej tak mi się zdawało.

Gdy o dziewiątej trzydzieści wkroczyłam do swojego superfajnego miejsca pracy przez drzwi dla personelu na tyłach Oxford Street, czułam się dumna. Pracowałam w Selfridges jako etalażystka** od sześciu miesięcy i była to praca moich marzeń. Wreszcie uciszyłam ten irytujący głos w mojej głowie, który kazał mi poszukać „porządnej pracy”, bo przecież miałam porządną pracę. Już nie musiałam się bać rozmów z przyjaciółmi rodziców ani ze znajomymi znajomych w pubie i gdy pojawiało się nieuchronne pytanie: „Czym się zajmujesz, Amber?”, mogłam się z niego wręcz ucieszyć, bo miałam przyzwoitą odpowiedź.

„Och, a nad czym teraz pracujesz?” – słyszałam często. Droczyłam się i mówiłam, że to wielka tajemnica, co było prawdą, jako że odsłonięcie nowej witryny w Selfridges stanowiło wielkie i pilnie strzeżone wydarzenie.

– Jezu, co się stało, mała? – wykrzyknął mój szef Joseph, gdy weszłam do pracowni.

– Też życzę wam miłego wtorku – prychnęłam.

– Sorki, kochana, ale jeśli jesteś chora, to lepiej idź do domu. W tym sezonie bladość nie jest interesująca.

– Nie jestem chora, tylko zmęczona – burknęłam i pomyślałam, że głupio zrobiłam, nie kupiwszy w drodze do pracy muffinki do kawy w Starbucksie.

Na szczęście nasza pracownia znajdowała się na ostatnim piętrze, a jeśli nie siedzieliśmy tutaj, zajmowaliśmy się witrynami na dole. Rzadko kiedy musieliśmy się spotykać ze starszym kierownictwem.

Joseph, kierownik artystyczny sprzedaży wizualnej w Selfridges, zawsze prezentował się elegancko, a jego imienia nigdy nie skracano do Joe. Wysoki, przystojny i pewny siebie był obiektem westchnień wszystkich pracownic, pomimo tego, że wolał facetów. Nie wyglądał na typowego geja, przez co pewna grupka jego wielbicielek fantazjowała, że da się go „nawrócić”. Naturalnie pragnęli go również wszyscy geje – czyli większość męskich pracowników sklepu. Joseph wiedział doskonale, że jest bożyszczem, i przechadzał się po sklepie niczym sam pan Selfridge. Pofalowane włosy opadały mu na ramiona, a on wsuwał je za uszy. Osoba postronna śmiało mogła go wziąć z wyglądu za Francuza – artystę palącego gauloisesy i czującego się lepszym od innych – tyle że mówił jak Joey z Essex. Wszyscy byli „kochani”, a życie było „słodkie”.

Przepracowałam z nim pół roku i zaczynałam poznawać prawdziwego Josepha. Mimo że naprawdę wiódł żywot współczesnego mężczyzny, który trzymał się diety 5:2*** i słynął z tego, że podłączał sobie kroplówkę z witaminami w porze lunchu, okazał się pierwszej klasy kierownikiem artystycznym i uwielbiałam go jako szefa. Mogłam się pochwalić przyzwoitym doświadczeniem zdobytym w butiku Smith, ale chyba zaimponowałam mu też pracą jako asystentka Mony (w naszym świecie byłoby to dziwne, gdyby ten fakt nie zrobił na nim wrażenia), bo dał mi tę posadę już po pierwszej rozmowie. Na początku wziął mnie pod swoje skrzydła jak protegowaną, z czym czułam się świetnie. Chronił mnie przed mniej przyjacielskimi, supermodnymi kierowniczkami wyższymi rangą, które przechadzały się w swoich kreacjach od projektantów po naszym piętrze, żeby móc zerknąć na Josepha.

W pracowni znajdowała się jeszcze Shauna: białe paznokcie ze złotymi tipsami, wielkie złote koła w uszach i afro na głowie, czyli współczesna wersja Diany Ross. Podstawiła mi iPhone’a pod nos, a potem przesunęła go wzdłuż mojego ciała. Bardzo niekorzystne nagranie przedstawiające moją zdumioną minę i tłuste włosy odtwarzano już na Snapchacie. Shauna uwielbiała dzielić się zdjęciami. Oddawała cześć temu zwyczajowi na ołtarzu Instagramu i Snapchatu i z zaangażowaniem wstawiała selfie, shoefie, instafood, instacocktails, instacats oraz dość często zdjęcia przedstawiające mnie w wydaniu #bezfiltra.

– Warto ci dzisiaj pstryknąć fotkę – oznajmiła i przykucnęła, żeby sfotografować kubek ze Starbucksa, który postawiłam na biurku.

Dopiero w tym momencie zauważyłam, że barista nabazgrał na nim „Strąki” zamiast mojego imienia. Shauna uznała, że to przezabawne, i podzieliła się tym ze swoimi obserwującymi, a było ich tysiąc czterystu.

– Poszalałaś w nocy, sarenko? No wiesz, strąki i takie tam?

Ściągnęłam brwi.

– No dobra, wyglądam, jakby kot przeciągnął mnie po ziemi. Możemy z tym skończyć?

Shauna zrobiła obrażoną minę i pogroziła mi palcem, żeby dać do zrozumienia, że nie mam nic do powiedzenia tego ranka.

– Drogie panie – wtrącił się Joseph – nie mamy czasu na sprzeczki. Jeff chce poznać projekty letnich witryn, więc musicie dokończyć pracę nad nimi. A potem zajmiemy się drugą fazą wystawy „Chelsea”.

W mojej pracy wspaniałe było to – zwłaszcza w takie dni – że czas w niej płynął szybko. Uwielbiałam tworzyć tablice inspiracji, a potem wyszukiwać w kolekcjach kreacje, które trafią na witryny i je ożywią. Zawsze pracowaliśmy nad dwoma tematami przewodnimi. Obecnie kończyliśmy wiosenne witryny zainspirowane słynną wystawą kwiatów w Chelsea, a także planowaliśmy wielkie letnie wydarzenie będące hołdem dla „tradycyjnego brytyjskiego lata nad morzem”. Przenosiłam się z szarego stycznia do słonecznego lipca z końca dwudziestego wieku: koszy plażowych, gumowych pierścionków, pastelowych torebek Kate Spade, okularów przeciwsłonecznych Lindy Farrow, bikini Matthew Williamsona, sukienek z nadrukiem palm i wszystkiego, co po drodze. Bajka.

Chociaż nie zawsze dogadywałyśmy się z Shauną poza pracą, w pracowni byłyśmy świetnym zespołem – jej oko do rekwizytów doskonale uzupełniało moje wybory kreacji z ksiąg stylu projektantów. Czas mijał szybko, gdy zajmowałam się strojami na witrynę „Chelsea” i umieszczałam je na wieszakach, żeby Joseph mógł je przejrzeć: feeria jaskrawego różu, żółci, lila, brzoskwiniowego i turkusowego – krawiecki odpowiednik pachnącego bukietu. Ubrania w ostrych kolorach wspaniale poprawiały mi nastrój. Nie przeszkodziły mi jednak w sprawdzaniu telefonu co pięć sekund. Żadnej wiadomości od Roba.

*Amber (ang.) – pomarańczowy, green (ang.) – zielony. Amber często spotykała się z żartami nawiązującymi do sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach (przyp. tłum.).

** Osoba zajmująca się aranżacją stoisk wystawowych (przyp. red.).

*** Dieta polegająca na jedzeniu dowolnych produktów przez pięć dni w tygodniu i ograniczeniu spożywanych kalorii przez pozostałe dwa dni (przyp. red.).

Rozdział 2

Upłynęły dwa dni od momentu, w którym Rob przekazał mi wiadomość o tym, że zastanawia się nad przeprowadzką do Nowego Jorku. W tym czasie raz rozpłakałam się w toalecie w pracy, dwa razy zjadłam na kolację jedzenie w McDonaldzie, kupiłam sobie top Marca Jacobsa, na który nie było mnie stać pomimo zniżki dla pracowników, i w ramach przeprowadzania ostrożnego śledztwa odwiedziłam stronę Angel Wear z pięć tysięcy razy. Największymi ikonami firmy były: Krystal, Jessica, Roxy, Leonie i Astrid. Nauczyłam się głównych informacji o nich na pamięć. I nienawidziłam ich perfekcyjnych ciał o wymiarach: osiemdziesiąt sześć, sześćdziesiąt jeden, osiemdziesiąt sześć. Nastał czwartek i Rob zaczął mi nagle okazywać ogromne zainteresowanie – pisał do mnie znacznie częściej niż zwykle z pytaniami, jak mija mi dzień i czy moglibyśmy się tego dnia spotkać. Przyjął tę pracę i ma poczucie winy, wiem to. Już wyobrażałam sobie nas po przeciwnych stronach Atlantyku. Jeszcze nie przemyślałam, jak mam go potraktować przy okazji kolejnego spotkania, więc nie odpisałam. Prawda wyglądała tak, że spotykaliśmy się od zaledwie pięciu miesięcy. Nie mogłam wypędzić z myśli tatuażu w kształcie pióra. To może być idealna okazja, żeby Rob złapał wiatr i odfrunął.

Praca doskonale absorbowała moją uwagę, ale Joseph i Shauna nie uznawali współczucia. Już pierwszego dnia opowiedziałam Shaunie o Robie, gdy przyłapała mnie na tym, jak poprawiałam makijaż, a ona naturalnie wypaplała wszystko Josephowi.

„Przykro mi to mówić, kochana, ale zdaje się, że on aż tak bardzo na ciebie nie leci” – stwierdził Joseph, przez co znowu zapiekły mnie oczy. Dalej ulepszałam wyśmianą witrynę w cukierkowych kolorach.

Tego ranka czekaliśmy na Jeffa, żeby rzucił krytycznym okiem na nasze letnie projekty. Wtem zadzwonił mój telefon.

– Porozmawiam z nim. – Shauna próbowała wyrwać mi iPhone’a z ręki. Chybiła i jej sztuczny paznokieć upadł na podłogę.

Rozmawiałam z Robem na korytarzu przed pracownią. Nie sposób zapewnić tu sobie prywatności.

– Już się bałem, że będziesz mnie unikała po wsze czasy. Wpadałem w paranoję. – Wydawał się zdenerwowany.

– Nie unikałam cię – skłamałam. – Byłam zajęta. A co u ciebie?

– Chciałem się dowiedzieć, czy jesteś wolna dzisiaj wieczorem. Mógłbym cię odebrać z pracy i poszlibyśmy na kolację, żeby pogadać. No wiesz, jak chłopak z dziewczyną.

Nadal nazywa się moim chłopakiem. To na pewno dobry znak. Milczałam.

– Jesteś tam, Amber? – ciągnął. – Wkurzyłaś się na mnie?

Przełknęłam ciężko ślinę.

– Co z Nowym Jorkiem? Zamierzasz się tam przeprowadzić?

– Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać – odparł.

– Na pewno chcesz, żebym była twoją dziewczyną, Rob?

Zapadło milczenie. Już koniec. Pozamiatane. Joseph ma rację. On na mnie nie leci aż tak.

– Amber…

– Tylko mi nie gadaj o okazji, o tym, że nie możesz odrzucić takiej szansy, bla, bla, bla. Nie ma sprawy, jakoś to zniosę. Powiedz mi, że jestem świetną przyjaciółką, ale ty nie jesteś gotowy na taki związek. – Fala gorąca przesuwała się powoli w stronę moich policzków.

– Słuchaj, nie chciałem rozmawiać o tym przez telefon. Miałem nadzieję, że się spotkamy i porozmawiamy ze sobą, jak należy, ale…

– Rozumiem. Nie jesteś mną aż tak zainteresowany…

– Amber! Zamilcz na chwilę. – Zaskoczył mnie ton, jakim to powiedział. Rob rzadko podnosił głos. – Tak, zastanawiałem się nad tym i chcę jechać do Nowego Jorku. Uważam, że to będzie niesamowite doświadczenie, ale nie tylko dla mnie. Dla nas obojga. Zamierzałem cię prosić, żebyś rozważyła, czy chciałabyś pojechać ze mną. – Przez moment milczał. – Czy nie byłoby fajnie szukać razem mieszkania w Williamsburgu albo Queens?

Wpadłam w taki szok, że nie potrafiłam znaleźć słów, by mu odpowiedzieć.

– Serio? – wydukałam w końcu. Oparłam się o ścianę i pozwoliłam wszystkim mięśniom wreszcie się rozluźnić.

– Serio. – Uśmiechał się do telefonu. Potrafiłam to sobie wyobrazić.

I nagle wszystko znowu zalała różowa poświata. Nowy Jork? Nawet się nie zastanawiałam.

Rob przyszedł po mnie do Selfridges. Przegapił porę karmienia Pinky’ego, więc wiedziałam, że traktuje sprawę poważnie. Przez cały wieczór planowaliśmy kolejne tygodnie. Miałam porozmawiać z Josephem o trzymiesięcznym urlopie, jak również zrezygnować z mieszkania w Kensal Rise i przenieść swoje rzeczy do pokoju Roba na czas wyjazdu. Byłam pewna, że Vicky to zrozumie – pewnie ucieszy się niebywale na wieść, że będę mieszkała w odległości niespełna pięciu godzin samolotem. Poza tym raczej już się dogadała z Treyem.

Następnego ranka przekazałam wiadomość rodzicom.

– Czy to nie jest lekkie szaleństwo? – spytała mama, wysłuchawszy uprzejmie mojej paplaniny trwającej pięć minut.

Jeśli wziąć pod uwagę to, że w jej pojęciu przygodą jest wyjście z domu w kwietniu bez parasola, a tata uważa, że każdy, kto je humus, stoi na skraju bankructwa, nie mogłam liczyć na to, że mnie zrozumieją, prawda?

– Ludzie w moim wieku ciągle tak robią, mamo – poinformowałam ją trochę najeżona. – Poza tym to będą chyba tylko trzy miesiące. Tyle co nic w szerszej perspektywie. Moglibyście z tatą nas odwiedzić. – Skrzyżowałam palce za plecami.

– Chyba, kochanie? To bierzesz pod uwagę możliwość spędzenia tam dłuższego czasu? A to zupełnie zmienia postać rzeczy. Jak zamierzasz to zrobić zgodnie z prawem? Przecież musisz mieć wizę, żeby pracować w Ameryce. Bo chyba zamierzasz działać legalnie? Zamkną cię, jeśli zostaniesz złapana. – Wyobrażałam ją sobie, jak kręci lekceważąco głową. – W Stanach nie będziesz miała takich samych praw.

Moja mama nie bez powodu ma reputację jednej z najlepszych adwokatek. Rozważała pod kątem prawnym każdą sytuację.

– Wiem, mamo. I oczywiście będziemy działać, jak należy. Mogę tam przebywać przez trzy miesiące jako turystka. Od tego zaczniemy. Firma Roba załatwia wizę dla niego. On dostanie wizę O.

Nagle w słuchawce rozległ się głos taty. Nienawidziłam, gdy rodzice urządzali rozmowę na trzy telefony, zwłaszcza jeśli mnie o tym nie informowali. Bez wątpienia stanowiło to pogwałcenie mojej prywatności.

– Wizę O? To ile on ma lat?

– Chodzi o wizę O-1. Dla osób o wyjątkowych uzdolnieniach.

– Tylko mi nie mów, że jest medium.

– Nie. Jak wiesz, jest producentem filmowym. Nie każdy może realizować dobry program telewizyjny, a on ma bogate doświadczenie.

– To o czym będzie ten program?

Poczułam się niezręcznie. Nie chciałam, aby się zorientowali, że odczuwam dyskomfort w związku z wyjazdem do Nowego Jorku, a program o firmie produkującej bieliznę raczej by rodzicom nie zaimponował. Przeniosłam się z kuchni do dużego pokoju, żeby Rob nie słyszał, jak rozmijam się nieco z prawdą.

– O jednej z wiodących firm na tamtejszym rynku. Amerykańskim symbolu. Rob opowie o tym, jak ona działa od wewnątrz…

– Tak przy okazji, Amber – przerwał mi tata – zastanawialiśmy się, czy mogłabyś przyjść z Robem na kolację w niedzielę. Zwłaszcza teraz, gdy praktycznie z nim uciekasz, chcielibyśmy go lepiej poznać.

Prawie zakrztusiłam się herbatą.

– Powinniśmy go poznać, skoro zamierzasz zniknąć z nim na drugim końcu świata – dodała mama.

– Rodzice zapraszają cię na niedzielę, jeśli to zniesiesz – uraczyłam Roba wieścią po powrocie do kuchni, gdzie właśnie wykładał jajecznicę.

– W twoich ustach nie brzmi to szczególnie zachęcająco – stwierdził z uśmiechem. – Wydawali się dość sympatyczni, gdy ich widziałem.

– Widziałeś ich przez dokładnie piętnaście sekund – przypomniałam mu.

Podrzucili mnie pewnego wieczoru do Roba po wizycie u siostry. Wyszedł, żeby uścisnąć ojcu dłoń. Tata nawet nie zadał sobie trudu, by wysiąść z samochodu, i podał mu rękę przez okno. Wtedy wydawało mi się to dość niegrzeczne.

– Nie przypominam sobie, żeby twój ojciec miał hak zamiast dłoni – droczył się ze mną Rob. – Tyle że… – chwila wahania – mama zaprosiła mnie na niedzielę. Dana i Florence też. I właśnie zamierzałem cię zapytać, czy miałabyś ochotę do nas dołączyć.

Pociągnęłam duży łyk herbaty z kubka trzymanego w dłoni. Żałowałam, że nie zawierał czegoś mocniejszego.

– Robercie Walkerze, o ile dobrze rozumiem, zapraszasz mnie na pierwsze spotkanie z twoją rodziną. Mam poznać nie tylko twoją matkę, ale też brata i jego przerażającą w opowieściach narzeczoną?

– Zgadza się, panno Green. A teraz, czy będziesz łaskawa przyjąć zaproszenie, bo chciałbym zjeść śniadanie, zanim wystygnie.

Pochyliłam się i zmierzwiłam jego nieuczesane włosy. Uśmiechnęłam się lekko do niego, po czym pocałowałam go w usta.

– Będę zaszczycona.

Wysłałam do mamy esemesa ze złymi wieściami, a następnie pognałam do pracy.

– Trzymiesięczny urlop? – powtórzył Joseph, następnie usiadł i obiema rękami założył włosy za uszy. – Jeszcze nikt nie brał tak długiego urlopu.

– To tylko trzy miesiące. Zlecą w okamgnieniu – błagałam go, a na mojej twarzy bez wątpienia malowała się desperacja. – Daję słowo, że wrócę.

– A co, jeśli wszyscy zapragną brać takie urlopy? – spytał i rozejrzał się, by mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje. Siedzieliśmy przy stoliku w sali restauracyjnej w Selfridges. – Nie będzie łatwo znaleźć zastępstwo na tak długi czas. A jeżeli Shauna też zechce zrobić sobie urlop? Muszę porozmawiać z Jeffem i dowiedzieć się, jaka jest polityka firmy.

– To nie oznacza odmowy?

– Jeszcze nie – odrzekł z uśmiechem. – Posłuchaj, kochana. Zobaczę, co się da zrobić, bo chciałbym cię zatrzymać. Ale musisz wrócić. I na razie nikomu nic nie mów.

– Wrócę, obiecuję. Pozwól, że kupię ci Krispy Kreme Deluxe Donut w ramach podziękowania. Z góry. – Wstałam, zanim zdążył zmienić zdanie.

Nie mogłam się doczekać spotkania z mamą Roba, ale z jakiegoś powodu jeszcze bardziej ekscytowała mnie perspektywa poznania narzeczonej Dana, sławnej Florence. W drugi dzień świąt Rob narzekał, że jego matka Marian przymilała się do Florence jak piesek – uważała, że ta dziewczyna to najlepsze, co mogło spotkać nie tylko Dana, ale także całą rodzinę.

– To dlatego, że jeszcze nie poznała ciebie – stwierdził Rob. Zdążył już pochłonąć kilka kufli grzanego wina.

Z tego, co udało mi się ustalić, nie przekształcając się w pierwszej klasy stalkerkę, Florence była dyrektorem do spraw PR małej agencji reklamowej obsługującej luksusowych klientów – od najmodniejszych londyńskich restauracji i ośrodków spa po galerie sztuki oraz wytworne salony mody i urody. Rob opowiadał o niej tak, jakby znała każdego, kogo warto znać w Londynie. Niestety nie udostępniała wszystkim swojego konta na Instagramie, więc nie mogłam przeprowadzić pełnego rozeznania, ale liczyłam na to, że gdy się poznamy, zaczniemy się wymieniać zdjęciami z modowych imprez i znajdę się na jej VIP-owskiej liście zaproszonych. Miałam nadzieję, że jako etalażystka w Selfridges zasługuję na miano kogoś, kogo warto znać w Londynie.

Rob uważał, że powinniśmy razem przekazać jego mamie wieści o Nowym Jorku – a mnie na myśl o tym robiło się z każdym upływającym dniem coraz bardziej niedobrze.

– Jesteś pewien, że nie wyjdę na dziewczynę, która kradnie jej drogocennego syna? – spytałam Roba przez telefon w niedzielny poranek. – Przedstawię się jako twoja nowa dziewczyna i dodam: „A tak na marginesie, to wyjeżdżamy do Ameryki, więc nie będziesz go przez jakiś czas widywać. Dzięki za kolację”.

– Oczywiście, że nie. Przypuszczam, że wyrazisz się nieco taktowniej. Poza tym, to nic wielkiego. Mama uwielbia podróże. Zaproponujemy jej wizytę. Będzie zachwycona.

– Powiedziałeś już Danowi?

– Nie. Powiemy im o tym razem. Dan nas wesprze, a Florence pewnie uzna, że to jest superpomysł. Mama będzie myślała tak jak ona. Wyluzuj.

Próbowałam. Wyprasowałam jedwabną błękitną sukienkę z Zary, kupioną specjalnie na tę okazję, wymoczyłam się w wannie, a potem – w nadziei, że to mi doda sił na czas rodzinnego spotkania nad spotkaniami – postanowiłam wypróbować nową metodę zakręcenia włosów. Wymagała użycia podgrzewanych wałków, które pożyczyłam z pokoju Vicky, i suszenia włosów z głową w dół, co widziałam na YouTubie. Co mogło pójść nie tak?

Wszystko. Moja fryzura w stylu Scary Spice porażonej prądem prezentowała się tak przerażająco, że aż oczy wyszły mi z orbit, gdy ujrzałam się w lustrze. Nie miałam szans na rozprostowanie jej, więc musiałam wziąć prysznic. W rezultacie zaczęłam się spieszyć i pod pachami miałam plamy potu.

Wyskoczyłam z autobusu i ruszyłam Westbourne Grove truchtem. Było mi zdecydowanie za ciepło. Poza tym pękł pasek przy mojej torebce i ściskałam ją niezgrabnie pod pachą, żeby nic z niej nie wypadło. Wpakowałam do torebki wszystkie rzeczy potrzebne na nocleg u Roba i nie chciałam, żeby moje najlepsze majtki wylądowały w kałuży. Mijając sklepy: Heidi Klein, Tom’s Deli, Joseph, myślałam o tym, jak bardzo lubię tę część Londynu. Wystarczyło przejść się tutejszymi ulicami, żeby poczuć się jak w filmie Richarda Curtisa. Może moglibyśmy tu kiedyś zamieszkać z Robem.

Skręciłam w lewo w boczną uliczkę i dotarłam do domu mamy Roba. Zerknęłam na telefon i zorientowałam się, że jestem spóźniona czterdzieści pięć minut. Rob napisał do mnie: „Wszystko OK?”. Tego wieczoru będę musiała się wykazać całym swoim urokiem.

To był wysoki, imponujący dom z białą fasadą, balustradą z kutego żelaza i zadbanymi pelargoniami w doniczkach ustawionych na schodach. Uosobienie szyku Notting Hill. Cofnęłam się o parę kroków, żeby nie było mnie widać, i zmieniłam buty na płaskim obcasie na nowe, czarne, błyszczące szpilki Kurta Geigera, kupione w panice w piątek. Zniżka dla pracowników wypalała mi dziurę w portfelu, a buty kupiłam wyłącznie ze względu na Florence. Gdy dotarłam do szczytu schodów, palce miałam zmiażdżone. Rob otworzył drzwi i uściskał mnie mocno.

– Wyglądasz bosko – oznajmił, przez co się rozpromieniłam.

Usłyszałam muzykę klasyczną, zobaczyłam świece migoczące na stoliku w przedpokoju i poczułam wspaniały zapach domowego jedzenia.

– Przepraszam za spóźnienie. – Uniosłam głowę, żeby mógł mnie pocałować.

Ujął moją twarz w dłonie i cmoknął mnie delikatnie.

Kiedy odsunęliśmy się od siebie, rozejrzałam się po wnętrzu: wszystko było tu kremowe lub białe i błyszczące. Zadbany, gustownie urządzony dom.

– Niezła chata. Już nie mogę się doczekać, żeby obejrzeć twoje kompromitujące zdjęcia z okresu dojrzewania. – Zerknęłam na stolik w przedpokoju.

– Najnowsze informacje – szepnął Rob, oglądając się za siebie. – Dan przyszedł, ale Florence nie. Nie wiemy dlaczego, ale chyba nie układa się między nimi najlepiej. Dan nie chce o tym mówić, przynajmniej nie przy mamie. Jeśli ona zacznie naciskać, zmieniamy temat. Pamiętaj, że była terapeutką. Uwielbia problemy w związkach, a ja nawet nie jestem pewien, czy mój brat i Florence mają problem. Nie ma jak rodzina, co? Improwizuj, jak zawsze… Mogłabyś zdjąć buty? Mama nie lubi, gdy chodzi się w butach po domu.

Ucieszyłam się z kolejnego spotkania z Danem. To był taki przyjacielski, wyluzowany facet, przy którym z miejsca poczułam się swobodnie. Obaj bracia byli uroczy i troskliwi wobec matki. Kochali ją bezgranicznie, co było oczywiste, a Marian rozkoszowała się uwagą swoich „dwóch pięknych chłopców”. Widok takiej stabilności krzepił serce w porównaniu z rozchwianiem, jakie w oczach naszych rodziców panowało w osiągnięciach moich i mojej siostry. Ona była doskonała, ja zaś pracowałam w branży mody, co czyniło mnie „szurniętą”. Marian okazała się zadbaną kobietą z wymodelowanymi brązowymi włosami i dobrze wykonanym makijażem. Miała na sobie – jak się wydawało – oryginalny bliźniak Chanel. Cieszyłam się, że zadbałam o wygląd, mimo że nie należała do osób, które z tego tytułu prawiły komplementy.

Może przez to, że nie miała córki, albo po prostu dlatego, że taka była, szybko się zorientowałam, że trudno jej było rozluźnić się w obecności dziewczyn swoich synów – a tej w szczególności. Obejrzała mnie sobie z cynizmem rodziny Gogglebox siedzącej przed telewizorem.

– Opowiedz mi o swojej pracy, Amber. Może nie jest zbyt szlachetna, ale na pewno ekscytująca, przynajmniej tak słyszałam. Ubierasz gwiazdy, czy tak?

Zaskoczyło mnie to „nie jest zbyt szlachetna”. Wolałaby, żebym pracowała dla Czerwonego Krzyża?

Rob posłał mi spojrzenie pod tytułem „Odpuść jej”.

– Pracowałam ze sławnymi ludźmi – odpowiedziałam. – Teraz ubieram manekiny w witrynach w Selfridges i jeśli mam być szczera, bardzo mi się podoba to, że się nie odzywają.

Jej przygnębiona mina podpowiedziała mi, że trzeba było ciągnąć wątek gwiazd.

– No tak. Na pewno jednak poznałaś jakieś ważne osoby w Los Angeles, kiedy to kręciliście z Robem program? – Zerknęła na syna. Najwyraźniej wprowadził ją w temat.

– Gdy pracowałam dla Mony Armstrong? – Popatrzyłam na Roba błagalnie, żeby mi pomógł. – To był zdecydowanie interesujący okres. Pracowałyśmy sporo dla Jennifer Astley.

Otworzyła szeroko oczy. Wszyscy uwielbiają spotkania z gwiazdami. Nawet ci, którzy mogą się nazwać „szlachetnymi”. Poddałam się i dałam jej to, czego chciała – imponującą listę nazwisk sławnych osób, o które otarłam się podczas gali BAFTA i oscarowej. Mogła potem opowiedzieć o tym swoim przyjaciółkom, a także – na co liczyłam – Florence.

Kiedy wyczerpałyśmy temat kariery, przeszła do rodziny.

– Czym zajmują się twoi rodzice, skarbie? – spytała, nieświadoma faktu, że nie mogłam się doczekać, by o tym powiedzieć.

Zanurzyłam spory kawałek ciabatty w oliwie i żułam ją przez kilka sekund, żeby dać sobie czas do namysłu.

– Mama była wziętą prawniczką i przez lata pracowała dla firmy w City zajmującej się głównie sporami sądowymi. Przeszła częściowo na emeryturę i nadal dla nich pracuje, ale może wybierać sobie sprawy, które prowadzi. Tata zajmował się domem i pilnował naszej nauki. Od czasu do czasu pracował jako złota rączka. Potrafi wszystko naprawić.

Popatrzyła na mnie uważnie, jakby próbowała mnie rozszyfrować.

– Trzymała mężulka w domu. Mądra kobieta – rzuciła w końcu z kpiarskim uśmieszkiem. – Urocze.

Po pięciu minutach odpytywania mnie Marian przeszła do dziesięciominutowego opowiadania o najnowszych projektach Florence – w tym kampanii promującej nową londyńską galerię obrazów stworzonych przez dzieci z zaburzeniami behawioralnymi oraz akcji dobroczynnej polegającej na wysłaniu kolorowych kosmetyków kobietom z dalekich afrykańskich wiosek.

– To wszystko jest takie szlachetne – podsumowała ze złośliwym błyskiem w oku.

Rob spostrzegł moją wyprężoną klatkę piersiową i zaczerwienione policzki. Położył mi rękę na kolanie.

– Zbierzmy talerze – zaproponował.

Dan wyglądał tak, jakby chciał się wsunąć pod stół. Marian zerknęła na zegarek. Najwyraźniej byłam nudna w porównaniu z Florence.

– Mama jest tobą zachwycona, to oczywiste – oznajmił Rob w kuchni, gdy odstawiłam dwa puste talerze na bok. Objął mnie w talii i zasypywał mój kark pocałunkami.

– Znajdowaliśmy się w tym samym pokoju? – spytałam. – Czułam się, jakbym stała przed plutonem egzekucyjnym. O wiele bardziej ekscytuje ją Florence ratująca świat. – Przewróciłam oczami.

– Nie bierz tego do siebie, proszę. Mama cię testuje. Lubi kobiety, które potrafią się bronić. Florence przeżywała to samo podczas pierwszej wizyty. Wiem, kiedy ktoś się mamie spodoba, a ty przypadłaś jej do gustu. Zdałaś egzamin.

– Zdałam? – Dziwny ten test. – A kiedy zamierzamy… – Zamilkłam gwałtownie, bo Marian weszła do kuchni i oparła się o blat.

– Co takiego? – zainteresowała się, a my oboje unikaliśmy jej wzroku. – Martwię się o Dana – zmieniła temat. Wydawała się mówić szczerze. – Nie jest dzisiaj sobą i wyszedł, żeby znowu zadzwonić. Na pewno do Florence. Jeśli coś jest nie tak, nie chce o tym mówić. Przy kolacji prawie się nie odzywał. I nawet nie dojadł swojej jagnięciny. Po raz pierwszy w życiu. Powiedział ci coś, Robercie? Chcę mieć pewność, że nic się nie stało.

Wyczułam, że matka ma ochotę porozmawiać z synem, więc ich przeprosiłam i udałam się do toalety.

Zamknęłam drzwi na klucz, usiadłam i westchnęłam głęboko. Powiodłam wzrokiem po małym pomieszczeniu. Na ścianie wisiało urocze zdjęcie przedstawiające Roba i Dana w brodziku. Domyśliłam się, że zrobiono je w ogrodzie za domem. Chłopcy mieli cztery i sześć lat, brudne ręce, twarze usiane piegami i szerokie uśmiechy. Rob kojarzył się z łobuziakiem, ciemnowłosy Dan wyglądał poważniej. Fotografię zrobiono pewnie na krótko przed odejściem ojca. Rob opowiedział mi ogólnikowo, co się wydarzyło, ale nie zdradził szczegółów.

„Największy banał z możliwych – powiedział. – Tata odszedł z młodą sekretarką, łamiąc mamie serce. Chyba nigdy się z tym nie pogodziła. Po kilku sesjach u psychologa postanowiła wyszkolić się na terapeutkę par. Co się mówi o terapeutach? Że są najbardziej pokręceni”. Wiedziałam, że Rob nie utrzymywał bliskich relacji z ojcem, któremu asystentka urodziła troje dzieci. Spotykał się z nim raz w roku. To było naprawdę smutne. Gdy to sobie uświadomiłam, potraktowałam z większym współczuciem przytyk Marian na temat mojego ojca; pomogło mi to również wytłumaczyć sobie, dlaczego nie okazała mi dotychczas serdeczności. Nie ufała kobietom pojawiającym się w życiu swoich mężczyzn. Z wyjątkiem Florence.

W tym momencie mój wzrok spoczął na kolejnej fotografii, która wyglądała na bardzo współczesną. Ukazywała Dana na piaszczystej plaży, obejmującego atrakcyjną blondynkę w bikini, która wystawiała na pokaz pierścionek zaręczynowy z dużym brylantem. To musiała być Florence. Kobieta miała sprężyste platynowe loki i niewinny uśmiech.

– Szybka przerwa na toaletę. Czuję się o wiele lepiej – oznajmiłam z uśmiechem i dołączyłam do towarzystwa w kuchni.

Rob uśmiechnął się z lekkim zdziwieniem.

– Dzięki za informację, Amber.

– Deser będzie gotowy za pięć minut, ale wracajmy do pokoju. – Marian szybko zakończyła ich rozmowę. Położyła mi dłoń na ramieniu, żebym wyszła pierwsza, co sugerowało, że nie byłam dla niej zupełnie odpychająca.

Rob nalał nam wszystkim po kolejnym kieliszku białego wina, a ja natychmiast opróżniłam swój do połowy. Dziękuję Ci, Boże, za wino. Serio. Jak ja bym sobie bez niego radziła? Na podstawie tempa, w jakim Rob wypił swój trunek i uzupełnił nasze kieliszki, zorientowałam się, że nadeszła ta chwila.

– Mamo, Danie, chcielibyśmy z Amber wam coś powiedzieć.

Marian chwyciła Dana za ramię.

– Jezu, tylko mi nie mówcie, że się pobieracie – pisnęła przerażona.

Przywarłam do oparcia krzesła. Ta kobieta wie, jak sprawić, żebym się czuła mile widziana.

– Nie, mamo. Chodzi o plany bardziej krótkoterminowe. Przeprowadzamy się na kilka miesięcy do Nowego Jorku. Zaproponowano mi tam pracę i uznaliśmy, że to będzie świetna przygoda, jeżeli pojedziemy za ocean razem. – Zamilkł, by na nich popatrzeć.

Marian sprawiała wrażenie skamieniałej.

– Mamo? Zawsze powtarzałaś, że powinienem chwytać okazje. Czy to nie wspaniałe?

– Brzmi ekscytująco. Gratulacje, stary – wypalił Dan, by wypełnić ciszę. Podał nad stołem rękę Robowi, a potem mnie. – Znajdzie się w walizce miejsce dla mnie?

– Zawsze znajdzie się dla ciebie kanapa. Przyjedź nas odwiedzić. Ty też, mamo. Na początek to tylko trzy miesiące, więc warto skorzystać z taniego noclegu.

Marian zmusiła usta, by ułożyły się w napiętym uśmiechu.

– Super, kochanie. Na pewno będzie fajnie – bąknęła, po czym spojrzała mi prosto w oczy. – Domyślam się, że się cieszysz.

Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby syknęła. Można by pomyśleć, że właśnie poinformowałam ją, że zabieram Roba do prowincji Helmand.

– Owszem, też jestem podekscytowana. Wyjeżdżamy na krótko. Wrócimy.

– Wspaniale. A kiedy wyjeżdżacie? – spytała i splotła ręce na piersiach w obronnym geście.

– Za kilka tygodni. Na razie zajmujemy się organizacją biletów i wiz. Musimy też znaleźć jakieś lokum.

– Za kilka tygodni? Tak po prostu – stwierdziła.

– Tak po prostu – powtórzył Dan, udając Tommy’ego Coopera.

Oboje z Robem zachichotaliśmy.

Od niezręcznej rozmowy grzecznościowej na temat czasu podróży do Nowego Jorku oderwał nas dziwny zapach z kuchni. Rob poczuł go jako pierwszy.

– To dym. – Zerwał się na równe nogi. – Mamo, chyba coś się pali!

Wszyscy zaczęliśmy pociągać nosami.

– Boże, zgadza się. A twój czujnik dymu nie działa – zauważył Dan, który ożywił się po raz pierwszy tego wieczoru, po czym dołączył do Roba zmierzającego do kuchni.

Marian też wstała gwałtownie.

– Wielkie nieba, to pudding! Zupełnie o nim zapomniałam. Będzie do niczego. – Wyglądała na nieszczęśliwą.

Odepchnęłam krzesło od stołu i poszłam za nimi.

W kuchni cała trójka wpatrywała się w dymiącą warstwę roztopionego plastiku zmieszanego z przypalonym puddingiem toffi. Oczy Marian zalśniły, jakby miała się rozpłakać.

– Nie zdjęłam folii z wierzchu. – Głos jej drżał. – Jedne się nakłuwa, innych nie. Trudno się w tym połapać.

– Nie da się udawać, że zrobiłaś go sama – zauważył Rob, starając się rozładować atmosferę. Objął ją ramieniem, a ona się do niego przytuliła.

– Doskonałe zakończenie koszmarnego wieczoru, prawda? – powiedziała w końcu, gdy już otwarto tylne drzwi i wyniesiono pudding na patio, żeby nie musiała na niego patrzeć. Nie wiedziałam, gdzie skierować wzrok. – Moi synowie przechodzą przedwcześnie kryzys wieku średniego, a ja prawie podpaliłam dom.

– Nie jest tak źle, mamo. – Dan położył jej dłoń na ramieniu.

Zwróciłam uwagę, że nie zaprzeczył kryzysowi. Marian zakryła twarz rękami i zaczęła szlochać. Jakaś część mnie zapragnęła również ją objąć, co zrobiłabym, gdyby to była moja mama, ale nie miałam pojęcia, jak by to zostało odebrane. Przyglądałam się więc, jak Rob i Dan ją obejmują i stoją tak razem we troje. Zastanawiałam się, czy nie pójść po płaszcz i nie zniknąć, ale obiecałam Robowi, że będę u niego spała. No i włożyłam nowiutką bieliznę. Pocieszyłam się więc odkryciem, że może moja rodzina nie jest aż tak dysfunkcyjna.

Rozdział 3

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Amber Green Takes Manhattan

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Redakcja: Ewa Kosiba

Korekta: Ewa Popielarz

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © DKart (iStock.com)

Copyright © 2017 Rosie Nixon

Copyright © 2019 for Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2019

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2019

ISBN 978-83-66436-17-6

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek