Strażnicy wrót. Jaga i stalowy chochoł - Maciej Rożen - ebook + audiobook

Strażnicy wrót. Jaga i stalowy chochoł ebook i audiobook

Rożen Maciej

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W pierwszym tomie, aby wyjść cało z opresji, wystarczyła tylko sprawna różdżka i grupka magicznych przyjaciół u boku. Tym razem to za mało, bo wróg czai się wewnątrz domu na orlich nogach. A może jest nim sam dom?
Tytułowa bohaterka książki, Jaga – córka uzdrowicielki i hodowcy chat na kurzych nogach – zostaje złotą rączką w Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń prowadzonym przez słynnego czarnoksiężnika Twardowskiego. Pradawna potężna siła budzi się i chce znów panować na Ziemi. Młoda czarownica wraz z grupą przyjaciół: Borowym, Kręćkiem i Nocnicą przemierzy zaułki grodu Kraka, zarówno tego dobrze nam znanego, jak i tego ukrytego przed naszymi oczami, oczami zwyklaków, by znaleźć sojuszników, odkryć tajemnice rodu smoków i ocalić świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 57 min

Lektor: Janusz Zadura

Oceny
3,3 (19 ocen)
6
5
2
1
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magdallana

Nie polecam

zupelnie inna ksiażka jest pod tym tytulem. Nie zgadza sie ani tytuł ani autor!
21
Profesor_Stoner

Nie polecam

To nie ta książka.
21
pajak_gdynia

Nie polecam

To nie jest ta pozycja (faktycznie jest Jo­anna Ja­giełło "Wieczór pełen cudów"). Ocena nie dotyczy żadnej z pozycji (ani oczekiwanej, ani tej która jest), jedynie sygnalizuje problem w serwisie.
21
Drizzt_83

Dobrze spędzony czas

Problem zgłosiłam. Komentarze to sobie możecie pisać..
11
AgataSlomka2

Nie polecam

Niestety ciągle nie naprawiono problemu. Zamiast Jagi i stalowego chochoła pobiera się Noc pełna cudów innej autorki. Ocena nie dotyczy żadnej z pozycji, ale faktu, że pobiera się zły tytuł.
11

Popularność




Ilu­stra­cja okład­kowa: Mar­cin Mi­nor
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Jo­anna Li­szew­ska
Współ­praca re­dak­cyjna: Alek­san­dra Gro­now­ska
Ko­rekta: We­ro­nika Sta­szew­ska, Be­ata Wój­cik
Ele­menty mapy: © Shut­ter­stock.com/Qa­tla­sMaps oraz Ka­ro­lina.Lu­kja­niuk
Opra­co­wa­nie gra­ficzne mapy: Ka­mil Pru­szyń­ski
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Mag­da­lena Jac­kow­ska, Ra­do­sław Ka­miń­ski
© Co­py­ri­ght for text by Ma­ciej Ro­żen, War­szawa 2022 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2022 All ri­ghts re­se­rved.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8299-027-0
Pro­jekt jest re­ali­zo­wany ze środ­ków po­cho­dzą­cych ze Sty­pen­dium Twór­czego Mia­sta Kra­kowa.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl www.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla naj­wspa­nial­szej Nie­spo­koj­nej Bandy:Kasi, Fra­nia, Gugu, Tymka i Tary

.

ROZ­DZIAŁ 1

POKO­NANY

Ty­siące lat temu po­tężni cza­ro­dzieje prze­nie­śli się na Księ­życ i za po­mocą ma­gii tchnęli w niego ży­cie. Świat w środku Srebr­nego Globu nie róż­nił się tak bar­dzo od tego ziem­skiego. Gór­skie szczyty po­kry­wał śnieg, mo­rza były do­mem dla istot wod­nych, a ży­zna gleba da­wała ob­fite plony. Był to jed­nak świat skie­ro­wany do we­wnątrz. W głębi Księ­życa snuły się chmury, z któ­rych wy­ra­stały frag­menty świetl­nego krysz­tału. Wielki jak góra ka­mień za dnia prze­ka­zy­wał sło­neczny blask, nocą zaś gasł nie­mal cał­ko­wi­cie, od­da­jąc je­dy­nie ni­kłe świa­tło gwiazd. Gra­wi­ta­cja, za­miast przy­cią­gać wszyst­kie obiekty do nie­ist­nie­ją­cego już ją­dra globu, od­py­chała je ku sko­ru­pie, która sta­no­wiła ląd.

Trzy­głowy smok Aži Da­haka le­ciał po księ­ży­co­wym nie­bie. Skó­rza­ste skrzy­dła po­kryte łu­skami w ko­lo­rze czer­wo­nego pia­sku cięły z fu­rią po­wie­trze. Z tej wy­so­ko­ści do­kład­nie wi­dział uno­szącą się nad nim li­nię ho­ry­zontu.

– Jak mo­gli­śmy po­nieść po­rażkę?! – grzmiała lewa smo­cza głowa, wy­raź­nie mniej­sza od po­zo­sta­łych dwóch. Otwo­rzyła pasz­czę i bo­le­śnie uką­siła środ­kowy i za­ra­zem naj­więk­szy łeb.

– Do­brze pa­mię­tam, co mó­wi­łeś. – Za­ata­ko­wany wark­nął groź­nie, uka­zu­jąc zęby dłu­gie jak szty­lety. – Prze­ko­ny­wa­łeś, że je­śli do­ko­namy ry­tu­ału prze­miany i spra­wimy, że po­wrót smo­ków na Zie­mię bę­dzie moż­liwy, to wy­łgamy się ze wszyst­kiego.

– Świat pod­daje nas pró­bie, bra­cie Zło­to­usty – oznaj­miła trze­cia głowa. – Spraw­dza, czy oka­żemy się godni. – Głos miała spo­kojny, jakby nie do­cie­rało do niej, w ja­kim nie­bez­pie­czeń­stwie się zna­leźli. Pa­trzyła na świat bia­łymi, zmęt­nia­łymi śle­piami.

– Milcz, Pa­ste­rzu! – syk­nął naj­mniej­szy łeb. – Ty i te twoje rady. Taki z nich po­ży­tek jak ze skrzeli na pu­styni!

Smok znany był światu jako Aži Da­haka, ale każda z jego trzech głów miała wła­sne imię. Ry­kun – naj­więk­sza, osa­dzona po­środku tu­ło­wia, mo­gła się po­szczy­cić pięk­nymi ro­gami bo­jo­wymi. Śred­nia głowa, któ­rej oczy za sprawą ma­gicz­nych ry­tu­ałów stały się białe jak kość, no­siła miano Ślepy Pa­sterz. Naj­mniej­sza ka­zała wo­łać na sie­bie Zło­to­usty.

– Je­den lep­szy od dru­giego – prych­nął nie­wy­raź­nie Ry­kun. Nie mógł w pełni otwo­rzyć ma­syw­nej pasz­czy, bo wię­ził ją sre­brzy­sty ka­ga­niec. – Mó­wi­łem wam o ry­zyku, ja­kie nie­sie ze sobą zła­ma­nie plomb i otwar­cie leża Smo­czego Władcy. Wy­raź­nie ostrze­ga­łem! Władca spod Wa­welu znany jest z mści­wo­ści, okrut­nej na­wet jak na smo­cze stan­dardy, ale Zło­to­usty ge­ne­rał za­chę­cał, by ata­ko­wać...

– Za­milcz, bra­cie Ry­ku­nie, bo znaj­dziemy szczel­niej­szy ka­ga­niec! – uciął Zło­to­usty. Bez wąt­pli­wo­ści to on kie­ro­wał smo­czym cia­łem. W spoj­rze­niu oczu naj­mniej­szej głowy było coś, co przy­wo­dziło na myśl pod­stęp­ność żmii.

Aži Da­haka Smo­czy Władca spod wul­kanu De­ma­wend mach­nął moc­niej skrzy­dłami. Wie­dział, że zo­stało mu nie­wiele czasu. Od po­rażki jego sług na Ziemi i prze­gra­nej bi­twy w Smo­czej Sali Tro­no­wej Dra­go­nisa Wa­wel­skiego mi­nęło już kilka go­dzin. Wa­wel­ski na pewno wy­czuł, że jego leże zo­stało zbru­kane obec­no­ścią lu­dzi. Mi­styczna więź łą­cząca gady z ich gniaz­dem nie osła­bła na­wet po­mimo od­le­gło­ści, jaka dzie­liła Zie­mię od Księ­życa. Aži Da­haka mu­siał li­czyć się z kon­se­kwen­cjami.

Dla­tego wła­śnie ucie­kał.

Ry­kun wy­giął wę­żową szyję i spoj­rzał w tył. To on ze wszyst­kich trzech głów miał naj­bar­dziej wy­ostrzone zmy­sły, więc pierw­szy wy­czuł za­gro­że­nie.

W od­dali z mo­rza mrocz­nych chmur wy­ło­niła się ciem­niej­sza plama. Zwia­sto­wała śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo. Po­dą­żała śla­dem Ažiego i z każ­dym gwał­tow­nym po­dmu­chem była co­raz bli­żej.

– Aži Da­haka! – Po­wie­trze prze­ciął ryk. – Idę po cie­bie!

Trój­głowy smok ob­ni­żył lot i po­mknął ku ziemi. Wście­kłość Ry­kuna i strach Zło­to­ustego mie­szały się w smo­czym ciele, do­da­jąc mu sił do lotu.

Wszyst­kie trzy głowy zbli­żyły się do sie­bie, by zmniej­szyć opór po­wie­trza. Aži Da­haka zwi­nął skrzy­dła i za­czął pi­ko­wać. Pro­sto do po­grą­żo­nego we mgle wą­wozu. Ce­lo­wał w szcze­linę, zbyt małą, by skrzy­dła roz­po­starte jak ża­gle da­le­ko­mor­skiego okrętu mo­gły się w niej zmie­ścić. Smok nie zwal­niał na­wet na mo­ment, a ślepa głowa wy­po­wie­działa ma­giczną for­mułę. Gad prze­mie­nił się w ja­strzę­bia. Za­nur­ko­wał w gę­stej jak mleko mgle za­le­ga­ją­cej w wą­wo­zie. Oto­czyła go ci­sza, lecz co ja­kiś czas prze­ry­wał ją ło­pot skrzy­deł, świad­czący o tym, że for­tel nie wy­star­czył, by uciec przed po­ści­giem.

– Aži Da­haka! Nie ukry­jesz się przede mną! – Ryk roz­legł się po­now­nie.

Ja­strząb le­ciał przez wą­wóz po omacku. Kil­ku­krot­nie o włos unik­nął zde­rze­nia ze skalną ścianą jaru. Wie­dział, że prę­dzej czy póź­niej szczę­ście się od niego od­wróci i ukryta we mgle skała za­koń­czy ten sza­leń­czy lot.

Wy­lą­do­wał na ziemi i po­sta­no­wił znów spró­bo­wać tej sa­mej sztuczki. Tym ra­zem prze­mie­nił się w kunę i po­mknął mię­dzy krze­wami po­ra­sta­ją­cymi dno wą­wozu. Choć nie oglą­dał się za sie­bie, do­sko­nale wie­dział, że po­goń nie ustała. Klu­czył zwin­nie mię­dzy gła­zami.

Trza­ski z tyłu na­ra­stały. To­wa­rzy­szył im syk, od któ­rego nowe ciało smoka spi­nało się ze stra­chu.

– Asssssi Dahhh­haka. Juszzzz jessss­steśśśśś mój!

Ucie­ki­nie­rowi bra­kło tchu, a serce wa­liło jak osza­lałe. Dal­sza ucieczka nie miała sensu. Smok za­trzy­mał się mię­dzy ska­łami i zmie­nił w czło­wieka. Klę­czał na ziemi, łap­czy­wie chwy­ta­jąc po­wie­trze. Znad bar­ków wy­ra­stały mu dwa wę­żowe łby.

Na­gle spo­mię­dzy ka­mieni wy­ło­niła się ko­bra. W kilku za­ma­szy­stych po­su­nię­ciach okrą­żyła klę­czą­cego męż­czy­znę. Syk­nęła trium­fal­nie ostatni raz, a po­tem uczy­niła coś, do czego praw­dziwy wąż nie byłby zdolny. Unio­sła wy­soko łeb, a za nim całe ośli­zgłe ciało. Ob­raz za­fa­lo­wał, a po chwili w miej­scu gada po­ja­wił się ro­sły wo­jow­nik. Płowe włosy opa­dały mu na ra­miona i nie­mal spla­tały się z rów­nie ja­sną, mi­ster­nie utre­fioną brodą. Spo­glą­dał na Ažiego zim­nymi jak lód, zie­lo­nymi oczami.

– Te zmien­no­kształtne sztuczki nie są godne Smo­czego Władcy. Wstyd, że się do nich zni­żasz, bo na nie­wiele się zda­dzą. Je­stem Dra­go­nis Wa­wel­ski! Po­śród na­szych braci nie ma moc­niej­szego ode mnie!

Aži Da­haka pod­niósł się z ko­lan. Czuł w gło­wie bul­go­czący gniew, pły­nący ze środ­ko­wego smo­czego łba. Gdyby wła­dza nad cia­łem na­le­żała do Ry­kuna, smok z pew­no­ścią nie wa­hałby się ata­ko­wać. Ale Zło­to­usty i Ślepy Pa­sterz mieli inny po­gląd na kon­fron­ta­cję.

„Wa­wel­ski chce roz­ma­wiać, a nie wal­czyć – po­my­ślał Zło­to­usty, na­rzu­ca­jąc ciału spo­kój. – To zna­czy, że nie wszystko jesz­cze stra­cone”. Jego ludz­kie oczy wy­ra­żały wciąż ten sam spryt.

– Szu­ka­łeś mnie? – Ry­kun udał zdzi­wie­nie. – Jak mogę ci po­móc, Pierw­szy Po­śród Rów­nych? – za­py­tał w ję­zyku smo­ków. W po­wi­ta­niu po­brzmie­wały pod­dań­cze nuty, któ­rych nie ro­zu­mia­łaby żadna inna istota. Ten głos mó­wił „uznaję twoją siłę i je­stem jej po­słuszny”.

Prawa dłoń ja­sno­wło­sego wo­jow­nika wy­strze­liła do przodu i zła­pała za wę­żową szyję Ažiego.

– Nie ze mną te gierki, Da­haka! – Męż­czy­zna prych­nął roz­draż­niony. – Nie ob­ra­żaj mnie roz­mową z two­imi po­mniej­szymi gło­wami, bo za­raz mo­żesz je stra­cić.

Aži Da­haka wie­dział, że to prawda.

– A za cóż to? – spy­tał nie­win­nie Zło­to­usty.

– Po­mo­głeś lu­dziom do­stać się do mo­jej sali tro­no­wej pod Kra­ko­wem. Zbez­cze­ścili ją swoją obec­no­ścią i do­ko­nali nie­le­gal­nego ry­tu­ału prze­miany! – Wa­wel­ski ki­piał gnie­wem. – Po­wo­łali do ży­cia nowy dom na or­lich no­gach! – Ro­sły męż­czy­zna miał ogień w oczach. Słowo „lu­dzie” Dra­go­nis nie­mal wy­pluł. Zu­peł­nie jakby się brzy­dził jego brzmie­nia. – Mam wielką ochotę zgnieść cię jak ro­baka, ale... po na­my­śle zro­bię coś znacz­nie za­baw­niej­szego. Udasz się ze mną.

– Wy­bacz, ale nie sko­rzy­stam.

Druga dłoń Wa­wel­skiego zła­pała za wę­żowy łeb wy­ra­sta­jący z pra­wej strony karku. Ga­dzi pysk nie oka­zał lęku. Aži Da­haka czuł, jak wlewa się w niego siła, któ­rej nie­mal nie mo­gło po­mie­ścić przy­brane ludz­kie ciało. Jed­nak nie pod­dał się jej.

– To nie jest za­pro­sze­nie, które mógł­byś od­rzu­cić. Chyba że chcesz, by za­bra­kło ci łbów, na które mo­żesz wło­żyć ko­ronę – wark­nął Wa­wel­ski. Spoj­rzał w górę, wy­pa­tru­jąc wy­lotu z wą­wozu. – Za­bie­rajmy się stąd. Je­śli jesz­cze choć przez chwilę będę mu­siał prze­by­wać pod po­sta­cią czło­wieka, to nie wy­trzy­mam i spalę ja­kieś mia­sto!

ROZ­DZIAŁ 2

KOMI­NOWY LAS

Jaga Ku­rza­stopka czuła kłę­biącą się w po­wie­trzu moc. Od jej na­tę­że­nia dziew­czynce je­żyły się włosy na karku, a na ubra­niu peł­gały ma­leń­kie iskierki. Po­ry­wi­sty wiatr szar­pał włosy Jagi i co rusz ci­skał w nią pia­skiem. Go­gle praw­dzi­wego wi­dze­nia i tym ra­zem oka­zały się nie­za­stą­pione.

Zbli­żała się piąta po po­łu­dniu, jed­nak ciemne chmury spra­wiły, że mrok za­padł zde­cy­do­wa­nie szyb­ciej niż zwy­kle.

– Co za pa­skudna po­goda! – za­wo­łała Jaga do sto­ją­cego nie­opo­dal Pa­tryka.

Pa­sterz drzew wcze­pił się ko­rze­niami pal­ców u stóp w za­głę­bie­nia w pod­łożu. Prze­chy­lał się pod na­po­rem ro­sną­cej siły wia­tru to w jedną, to w drugą stronę. Wi­cher tar­gał jego li­ścia­stą czu­pryną, a mimo to bo­rowy spo­koj­nie pod­da­wał się po­tę­dze ży­wiołu.

Dziew­czynka po­dej­rze­wała, że marsz­czy te­raz po­ro­śnięte mchem brwi. Jak wszyst­kie istoty wy­wo­dzące się od drzew, Pa­tryk na pewno czuł pier­wotny lęk na samą myśl o nad­cią­ga­ją­cej bu­rzy, ale ho­nor nie po­zwa­lał mu zo­sta­wić przy­ja­ciół w po­trze­bie.

Pa­sterz drzew uniósł po­kryte cienką korą ręce i po­ka­zał, że nic nie sły­szy.

Znaj­do­wali się na da­chu Domu Nie­spo­koj­nej Sta­ro­ści dla Ma­gicz­nych Stwo­rzeń po­środku Ko­mi­no­wego Lasu. W niebo strze­lały całe tu­ziny ko­mi­nów i trudno było zna­leźć choćby dwa o tym sa­mym kształ­cie. Spi­ral­nie skrę­cone rury z mie­dzi, przy­sa­dzi­ste ka­mienne bryły przy­po­mi­na­jące ma­leń­kie for­tece, krzewy cien­kich pisz­cza­łek, z któ­rych wy­la­tu­jące po­wie­trze świ­stało piękną me­lo­dię. Z nie­któ­rych ko­mi­nów bu­chał dym lub kłęby pary, z in­nych try­skały stru­mie­nie wody. Były tu także dy­sze zie­jące ogniem i oszro­nione wy­wietrz­niki, wieki temu opa­no­wane przez lo­dowe upiory.

Jaga chciała krzyk­nąć raz jesz­cze, lecz wy­jąt­kowo mocny po­dmuch wia­tru ude­rzył ją w pierś i wci­snął jej słowa z po­wro­tem w otwarte usta. Dziew­czynka za­ma­chała rę­kami, wal­cząc o utrzy­ma­nie rów­no­wagi. Wi­cher był tak silny, że nie­chyb­nie by ją prze­wró­cił, a może na­wet po­de­rwał w górę, gdyby nie buty, po­trak­to­wane za­wczasu cza­rem le­piu­chem. Ich po­de­szwy mocno trzy­mały się po­wierzchni.

Młoda cza­row­nica zwal­czyła po­kusę, by użyć różdżki i ma­gicz­nie wzmoc­nić swój głos. Szkła praw­dzi­wego wi­dze­nia, za­mon­to­wane w jej go­glach, po­ka­zy­wały peł­za­jące po da­chu za­wi­ro­wa­nia pier­wot­nej ma­gii. W ta­kie dni jak ten trzeba było szcze­gól­nie uwa­żać z ja­ki­mi­kol­wiek cza­rami. Na­wet naj­prost­sze za­klę­cie mo­gło wy­rwać się spod kon­troli i ob­ró­cić prze­ciwko rzu­ca­ją­cemu je ma­gowi.

Wal­cząc z po­ry­wi­stym wia­trem, Jaga po­czła­pała mię­dzy ko­mi­nami w stronę pa­ste­rza drzew. Kiedy była tuż przy nim, wy­krzy­czała mu wprost do ucha:

– Jesz­cze tylko ko­min do gniazda pie­cu­chów i je­ste­śmy go­towi!

– Tak my­ślisz?! – od­krzyk­nął Pa­tryk, z oba­wami, które miała także młoda cza­row­nica.

We dwoje koń­czyli za­bez­pie­czać tę stronę da­chu Nie­ustra­szo­nego przed nad­cią­ga­jącą bu­rzą. Cy­kor, Mab i Mi­chaś Pod­wiej ro­bili do­kład­nie to samo na dru­gim końcu Ko­mi­no­wego Lasu. Jaga mo­gła mieć tylko na­dzieję, że po­zo­stała część Nie­spo­koj­nej Bandy nie mar­nuje czasu na wy­głupy. Je­śli chcą wy­ko­nać za­da­nie przed na­wał­nicą, mu­szą się śpie­szyć.

No­gawki zie­lo­nych spodni Jagi fur­go­tały tar­gane wia­trem. Ozdo­bione wzo­rem z ma­co­szek i po­lnych kwia­tów o nie­bie­skich płat­kach, przy­wo­dziły na myśl ko­ły­szącą się łąkę. Ra­miona Jagi okry­wała kró­ciutka kurtka z wy­so­kim koł­nie­rzem. Wple­ciona w jej włókna ma­gia sku­tecz­nie chro­niła przed zim­nem i desz­czem. Na so­lid­nym pa­sie wi­siały trzy przed­mioty, bez któ­rych dziew­czynka ni­g­dzie się nie ru­szała: różdżka w ka­bu­rze, skó­rzana sa­kiewka oraz po­lna ma­kówka, w któ­rej miesz­kał oswo­jony błędny ognik.

Jaga się­gnęła do sa­kiewki. Wy­da­wało się, że w nie­po­zor­nym pa­kunku może się zmie­ścić naj­wy­żej jabłko. Jed­nak ręka dziew­czynki za­głę­biła się w wo­reczku po ło­kieć, a kiedy wy­nu­rzyła się z po­wro­tem, palce ści­skały sze­roki na pół me­tra pier­ścień z bursz­tynu. Pa­sterz drzew, wyż­szy od przy­ja­ciółki o głowę, prze­jął przed­miot. Sta­nął na pal­cach i za­ło­żył pier­ścień na ko­min. Wy­ryte w bursz­ty­nie runy blo­kady ożyły zło­ci­stym bla­skiem. Przy­go­to­wana za­wczasu ma­giczna plomba spra­wiała, że z ko­mina da­lej wy­la­ty­wał dym, ale do środka nie miało prawa nic się do­stać.

Młoda cza­row­nica uzbro­jona w go­gle praw­dzi­wego wi­dze­nia zlu­stro­wała oko­licę. Oku­lary były pre­zen­tem od szkla­rza z Kle­ko­tek, jej ro­dzin­nej wio­ski. Za­klęta w szkłach ma­gia uka­zy­wała li­nie mocy i sploty cza­rów, nie­wi­dzialne dla śmier­tel­ni­ków. Jaga przyj­rzała się przez go­gle bursz­ty­no­wym pier­ście­niom na wy­lo­tach ko­mi­nów – zgod­nie z prze­zna­cze­niem pul­so­wały za­klę­ciami ochron­nymi. Dziew­czynka upew­niła się, że ostat­nia plomba ści­śle przy­lega do wy­lotu ko­mina. Pro­wa­dził on do pa­le­ni­ska za­miesz­ka­nego przez sę­dzi­wych pie­cu­chów. Żar w ich bro­dach nie był już tak mocny jak kie­dyś i gdyby przez ko­min wdarła się wil­goć, to sta­rusz­ko­wie mo­gliby po­waż­nie za­cho­ro­wać.

Wy­ra­sta­jąca obok Jagi wrza­skrura za­dy­go­tała, zwia­stu­jąc nad­cho­dącą falę dźwięku. Młoda cza­row­nica i bo­rowy w porę za­tkali uszy. Przez cy­lin­der wy­strze­liło w niebo stado krzy­ku­nów, ete­rycz­nych istot zbu­do­wa­nych z fal dźwię­ko­wych. Stado po­mknęło w górę, za­to­czyło koło i za­wró­ciło. Ogłu­sza­jący wrzask na­ra­stał, po czym krzy­kuny znik­nęły w wy­lo­cie ko­mina.

Jaga dała znać Pa­try­kowi, że czas ru­szać da­lej. Pa­sterz drzew uniósł kciuk.

Idąc w stronę jed­nej z Wież Węd­kar­skich, Jaga przy­ła­pała stra­chuna. Roz­wie­szał wła­śnie ha­mak po­mię­dzy dwoma ko­mi­nami.

– Co to ja Pe­ru­nicy Je­sien­nej nie wi­dzia­łem? – ofuk­nął dziew­czynkę stwór, gdy ta zwró­ciła mu uwagę, że to nie naj­lep­sza pora na spa­nie pod gwiaz­dami. – Nic tak nie usy­pia jak po­rządne pio­ru­no­bi­cie do­okoła, pa­nienko! – za­skrzy­piał stra­chun, po czym wy­mam­ro­tał pod no­sem: – Ech, te dzie­ciaki... żad­nego sza­cunku dla star­szych.

Jed­nak Jaga była nie­prze­jed­nana. Po­wo­łała się na peł­nioną funk­cję opie­kuna domu i wy­go­niła stra­chuna na pod­da­sze. Sta­ru­szek zszedł z da­chu, skrze­cząc i po­hu­ku­jąc na nie­wy­cho­waną mło­dzież.

– Spo­dzie­waj się, że będę cię stra­szył w nocy! – rzu­cił jesz­cze na od­chod­nym.

Młoda cza­row­nica nie­zbyt się tym prze­jęła. Przy­była do Nie­ustra­szo­nego nie­całe trzy mie­siące temu, ale zdą­żyła już się prze­ko­nać, że może kie­dyś miesz­kańcy Domu Nie­spo­koj­nej Sta­ro­ści dla Ma­gicz­nych Stwo­rzeń sta­no­wili za­gro­że­nie, jed­nak wiek stę­pił ich kły, pa­zury i zło­wiesz­cze aury.

Jaga sta­nęła u pod­nóża Wieży Węd­kar­skiej. Smu­kła jak la­tar­nia mor­ska kon­struk­cja strze­lała w niebo. Zda­wała się się­gać chmur. Dziew­czynka unio­sła głowę, wpa­tru­jąc się w nad­cho­dzące za­gro­że­nie. Gruby złoty war­kocz ozdo­biony fio­le­to­wymi kwia­tami wrzo­sów opadł jej na plecy. Spoj­rze­nie by­strych zie­lo­nych oczu dziew­czynki, za­zwy­czaj po­godne i cie­kaw­skie, tym ra­zem wy­ra­żało głę­bo­kie za­tro­ska­nie. Nie­spo­ty­kane u ko­goś, kto nie­długo skoń­czy je­de­na­ście lat. Jaga nie była jed­nak zwy­kłym dziec­kiem, lecz córką Do­brawy Ku­rza­stopki, wiel­kiej uzdro­wi­cielki ma­gicz­nych stwo­rzeń, oraz Le­cha Ku­rza­stopki, słyn­nego ho­dowcy chat na ku­rzych no­gach. Od chwili na­ro­dzin żyła w świe­cie ma­gii, a jej dni wy­peł­nione były przy­go­dami.

Gdy pierw­sze kro­ple desz­czu ude­rzyły o dach Nie­ustra­szo­nego, dziew­czynka we­szła do wieży.

ROZ­DZIAŁ 3

WĘDKA NA PIO­RUNY

Wy­da­wać by się mo­gło, że wej­ście na sam szczyt wieży bę­dzie mo­zolną wę­drówką, która zaj­mie do­bre pół go­dziny. Nic bar­dziej myl­nego. Jaga po­ko­nała rap­tem kilka scho­dów i zna­la­zła się na gó­rze.

Jedno, do czego młoda cza­row­nica wciąż nie mo­gła się tu przy­zwy­czaić, to na­gminne ła­ma­nie praw fi­zyki. Nie­ustra­szony był do nie­dawna je­dy­nym ży­ją­cym na świe­cie do­mem na or­lich no­gach. Li­czył pół ty­siąca lat, a jego ciało było tak wiel­kie, że za­krzy­wiało prze­strzeń i roz­ra­stało się na wszyst­kie kon­ty­nenty, a może na­wet i da­lej. Pełno w nim było ko­ry­ta­rzy pro­stych jak strzał z łuku, po któ­rych cho­dziło się jed­nak do­okoła, a kil­ku­me­trowe ko­ry­ta­rzyki łą­czyły skrzy­dła domu, od­da­lone od sie­bie o dzie­siątki czy setki ki­lo­me­trów. Nie­je­den raz schody, które cią­gnęły się w górę, pro­wa­dziły do naj­głęb­szych piw­nic. Była tu na­wet winda te­le­por­ta­cyjna.

Ze szczytu Wieży Węd­kar­skiej roz­cią­gał się wspa­niały wi­dok. Jaga spoj­rzała na dach Nie­ustra­szo­nego. Ko­mi­nowy Las, który do­piero co skoń­czyła za­bez­pie­czać, miał po­wierzch­nię nie­wiele mniej­szą od Kle­ko­tek, wio­ski, w któ­rej się uro­dziła. Da­leko w dole wiatr mio­tał ulot­kami po pły­cie kra­kow­skiego Rynku. Jaga wi­działa syl­wetki śpie­szą­cych się zwy­kla­ków. Tu­ry­ści wra­cali do ho­teli, by umknąć przed bu­rzą. Sprze­dawcy w Su­kien­ni­cach za­my­kali kramy i za­bez­pie­czali to­war. Ob­sługa re­stau­ra­cji uwi­jała się, skła­dała stoły i krze­sła w ogród­kach. Dla zwy­kla­ków dom mi­strza Twar­dow­skiego był ni­czym nie­wy­róż­nia­jącą się ka­mie­nicą u zbiegu ulic Wiśl­nej i świę­tej Anny. Praw­dziwą na­turę Nie­ustra­szo­nego ma­sko­wała po­tężna ma­gia.

Dzięki szkłom praw­dzi­wego wi­dze­nia Jaga do­strze­gała rów­nież rze­czy nie­do­stępne dla zmy­słów zwy­czaj­nych lu­dzi. A Ry­nek Główny w Kra­ko­wie był pe­łen ma­gicz­nych stwo­rzeń!

We­wnątrz Su­kien­nic schro­niła się Go­łę­bia Gwar­dia. Ry­ce­rze za­klęci przed wie­kami w ptaki każ­dego dnia szy­bo­wali nad Kra­ko­wem, pil­nu­jąc bez­pie­czeń­stwa za­równo istot ma­gicz­nych, jak i zwy­kla­ków.

Wy­glą­da­jące nie­po­zor­nie kwia­ciarki z rynku, były w rze­czy­wi­sto­ści ru­sał­kami. Czer­pały ener­gię ży­ciową z kwia­tów, które sprze­da­wały. Te­raz opla­tały swoje stra­gany drobną sia­teczką cza­rów ochron­nych, tak by bu­rza nie znisz­czyła źró­dła ich mocy. Po­je­dyn­cza wie­trzyca draż­niła się z wy­stra­szo­nym prze­chod­niem, pró­bu­jąc mu wy­rwać z dłoni pa­ra­sol. Zwy­klak za­pewne dzi­wił się, dla­czego wiatr uwziął się aku­rat na niego, ale rzecz ja­sna nie wie­dział, że ma do czy­nie­nia z nad­na­tu­ralną istotą. Ży­wiące się mu­zyką in­kluzy po­cho­wały się w ryn­nach.

Młoda cza­row­nica wy­pa­trzyła też do­rożkę. Była pra­wie pewna, że to jedna z tych, które na­le­żały do ce­chu Za­cza­ro­wa­nych Do­roż­ka­rzy.

Przed­sta­wi­ciele ma­gicz­nych ras zdra­dzali dużo więk­szą ner­wo­wość niż zwy­klaki. Oni, w prze­ci­wień­stwie do po­zba­wio­nych cza­ro­dziej­skich zdol­no­ści lu­dzi, zda­wali so­bie sprawę, czym była nad­cią­ga­jąca nad Kra­ków bu­rza.

Jaga ode­rwała wzrok od prze­my­ka­ją­cych w dole po­staci i sku­piła się na cze­ka­ją­cym ją za­da­niu. Na szczy­cie każ­dej z czte­rech wież znaj­do­wała się jedna wędka na pio­runy. Skła­dała się z wiel­kiego bębna, na który na­wi­nięto so­lidny łań­cuch. Wy­glą­dała jak mon­stru­al­nych roz­mia­rów szpula nici. Na końcu łań­cu­cha pod­ska­ki­wała sta­lowa beczka. W po­kry­wa­ją­cych ją ru­nach za­klęto czar le­wi­ta­cji, dzięki czemu beczka uno­siła się na wie­trze ni­czym ba­lon. Obok każ­dej wędki stała nie­duża al­tana, pod którą znaj­do­wał się ze­staw wajch słu­żący do ste­ro­wa­nia wędką, drew­niane sie­dzi­sko i ka­mienny co­kół z tkwiącą w nim gry­fo­łatką.

Gry­fo­łatki miesz­kały zwy­kle na drzwiach do­mów, z któ­rymi żyły w sym­bio­zie. Świet­nie spraw­dzały się w roli odźwier­nych. Po­tra­fiły też ko­mu­ni­ko­wać się na od­le­głość, prze­ka­zu­jąc so­bie dźwięk. Wy­ho­do­wa­nie ich na in­nej po­wierzchni niż drzwi było nie lada wy­zwa­niem, jed­nak w Nie­ustra­szo­nym roz­ple­niły się po ca­łym domu, wy­ra­sta­jąc w naj­mniej spo­dzie­wa­nych miej­scach.

Jaga we­szła do al­tany, chwy­ciła za że­la­zną ob­ręcz i za­stu­kała nią.

– Węd­karz je­den na sta­no­wi­sku! – za­wo­łała. – Jak tam u was?!

– Tu węd­karz dwa! – roz­dź­wię­czał się gry­fo­ła­tek gło­sem Pa­tryka. – Wieża Pół­nocna ob­sta­wiona!

– Zgła­sza się węd­karz trzy! Wieża Po­łu­dniowa go­towa na po­lo­wa­nie! – Po­mimo me­ta­licz­nych znie­kształ­ceń dźwięku w gło­sie wy­do­sta­ją­cym się z gry­fo­łatki dało się sły­szeć dra­pieżną nutę, tak cha­rak­te­ry­styczną dla Mab, noc­nej wróżki z Nie­spo­koj­nej Bandy.

– Da­wać mi tu bły­ska­wice! – za­piał Mi­chaś Pod­wiej, który naj­wi­docz­niej za­po­mniał, że na czas po­ło­wów miał być węd­ka­rzem cztery. – Zła­pię je wszyst­kie i tak wy­przy­tu­lam, że za­po­mną grzmieć!

– Ty ka­pu­ściana głowo, pio­ru­nów nie można przy­tu­lać! – Mab na­sko­czyła na roz­trze­pa­nego de­mona wia­tru.

– Sama je­steś...

Gdzieś w od­dali wy­brzmiał Hej­nał Ma­riacki, znak, że wy­biła pełna go­dzina.

Była piąta po po­łu­dniu. Gę­ste kro­ple desz­czu za­dud­niły o dach. Prze­wa­la­jące się nad Nie­ustra­szo­nym chmury ciem­niały z każdą chwilą. Wy­da­wać by się mo­gło, że ma­leńka wiata, pod którą znaj­do­wał się me­cha­nizm ste­ro­wa­nia wędką, nie mo­gła dać Ja­dze wy­star­cza­ją­cej ochrony przed za­ci­na­ją­cym desz­czem. A jed­nak... Kro­ple wody po pro­stu pa­ro­wały. Ulat­niały się za­raz po ze­tknię­ciu z nie­wi­doczną ba­rierą. Ma­giczna za­pora nie prze­pusz­czała też po­dmu­chów wia­tru, który po­tęż­niał z mi­nuty na mi­nutę. Za to dźwięki nad­cią­ga­ją­cej bu­rzy do­cie­rały do mło­dej cza­row­nicy z pełną mocą.

Jaga wy­chy­liła się i spoj­rzała w dół z nie­po­ko­jem. Cią­gle bra­ko­wało ostat­niego członka Nie­spo­koj­nej Bandy – Cy­kora, chaty wiel­ko­ści domku dla la­lek, i naj­wier­niej­szego przy­ja­ciela Jagi. W każdą inną bu­rzę Jaga nie za­mar­twia­łaby się tym, że Cy­kor wę­druje gdzieś w stru­gach desz­czu i w huku grzmo­tów. Jak każda chata na ku­rzych no­gach wy­po­sa­żony był w pio­ru­no­łapy. Lecz ta bu­rza miała być inna.

Dziew­czynka zde­cy­do­wana była użyć gry­fo­łatka i za­alar­mo­wać po­zo­sta­łych człon­ków Nie­spo­koj­nej Bandy, gdy trza­snęły drzwi u pod­nóża wieży. Po scho­dach na szczyt wbiegł zdy­szany Cy­kor. Wiatr sza­le­jący poza wiatą z pełną mocą ude­rzył w jego boczną ścianę.

Jaga krzyk­nęła prze­stra­szona, prze­ko­nana, że po­tężny ży­wioł zdmuch­nie jej przy­ja­ciela. Cy­kor rze­czy­wi­ście prze­je­chał po da­chu do­bre parę me­trów, za­nim jego szpony zna­la­zły szcze­liny w ka­mien­nym pod­łożu.

– Idę po cie­bie! – za­wo­łała dziew­czynka.

Chata w od­po­wie­dzi za­skrzy­piała prze­cząco, a wy­soki dźwięk le­d­wie się prze­bił przez gwizdy sza­le­ją­cego ży­wiołu. Cy­kor wal­czył z na­pie­ra­jącą ścianą wia­tru i krok za kro­kiem po­ko­ny­wał dy­stans dzie­lący go od wiaty. Kiedy zna­lazł się pod da­chem, po­le­ciał do przodu pro­sto w ob­ję­cia dziew­czynki.

– Auć – pi­snęła Jaga i roz­ma­so­wała ra­mię, w które Cy­kor dźgnął wia­trow­ska­zem w kształ­cie kota. – Mar­twi­łam się o cie­bie – ofuk­nęła przy­ja­ciela, ale za­raz do­dała: – Do­brze, że już skoń­czy­li­ście. – Po­dra­pała chatę po da­chów­kach.

W od­po­wie­dzi Cy­kor kłap­nął coś świeżo wy­ro­słym mo­stem zwo­dzo­nym i zgrzyt­nął kra­tow­nicą. Wciąż przy­zwy­cza­jał się do no­wych czę­ści ciała, dla­tego jego skrzy­po­mowa była tro­chę nie­wy­raźna. Ale Jaga po­znała, że cier­pli­wość przy­ja­ciela zo­stała wy­sta­wiona na próbę, i do­my­śliła się, co go zde­ner­wo­wało. Po­ki­wała głową ze zro­zu­mie­niem. Mi­chaś Pod­wiej miał nie­po­ko­jący zwy­czaj nie­przej­mo­wa­nia się nie­bez­pie­czeń­stwami, zwłasz­cza kiedy wpa­dał mu do głowy po­mysł na fi­giel. A Mab prę­dzej by umarła, niż prze­pu­ściła choćby naj­lżej­szą znie­wagę.

– Gdyby de­mon wia­tru i mroczna wróżka po­świę­cali na współ­pracę choć po­łowę ener­gii, którą wkła­dają w ry­wa­li­za­cję, to sprawy by szły o wiele szyb­ciej – pod­su­mo­wała.

Jakby dla po­twier­dze­nia słów mło­dej cza­row­nicy, gry­fo­ła­tek za jej ple­cami cały czas roz­brzmie­wał od­gło­sami kłótni Mi­cha­sia i Mab.

– Wcale nie mam ka­pu­ścia­nej głowy, ty prze­ro­śnięta ćmo! – od­gryzł się krę­ciek.

– Ćmo?! – Mroczna wróżka wku­rzyła się nie na żarty. – Po­cze­kaj no, jak po­szczuję cię mrocz­nia­kiem. Tak splą­cze twój cień, że przez ty­dzień nie bę­dziesz wie­dział, gdzie masz prawą, a gdzie lewą nogę!

Mrocz­niak był cie­niem Mab i za­ra­zem jej pu­pil­kiem. Miał wolną wolę i dość swar­liwy cha­rak­ter. Uwiel­biał, kiedy noc­nica roz­wią­zy­wała kon­flikty przy uży­ciu jego ta­len­tów.

– Uspo­kój­cie się! – krzy­czał Pa­tryk von Orzech. Po jego gło­sie Jaga po­znała, że nie czuje się zbyt do­brze na szczy­cie wieży, gdzie za­raz za­czną sza­leć bły­ska­wice. Jego rasa nie lu­biła się z pio­ru­nami. Nie po­ma­gało na­wet, że cała czwórka no­siła amu­lety ochronne z ar­se­nału Za­wi­szy Czar­nego ze zbro­jowni Nie­ustra­szo­nego.

W tej chwili młoda cza­row­nica po­czuła, jak drobne włosy na jej karku stają dęba od wi­ru­ją­cej w po­wie­trzu mocy. Dziew­czynka za­darła głowę i gło­śno prze­łknęła ślinę.

– Ko­niec kłótni – po­wie­działa ci­cho. – Pe­ru­nica Je­sienna już tu jest.

ROZ­DZIAŁ 4

PERU­NICA JE­SIENNA

W każdą inną bu­rzę Nie­ustra­szony dałby so­bie radę sam. Uple­cione z mie­dzia­nego drutu pio­ru­no­łapy, cią­gnące się wzdłuż ścian, bez pro­blemu chwy­tały zwy­kłe gromy, za­pew­nia­jąc do­mowi peł­no­war­to­ściowy po­si­łek. Jed­nak tej wrze­śnio­wej nocy bły­ska­wice miały swoje święto, po któ­rym za­sy­piały na zimę. Nad Kra­ko­wem prze­ta­czała się Pe­ru­nica Je­sienna, pra­matka wszyst­kich burz, ży­wioł, z ja­kim nie­wiele rze­czy na Ziemi mo­gło się rów­nać. Cią­gnące się ki­lo­me­trami kłę­bia­ste ciel­sko pełne było ma­gicz­nych stwo­rzeń. Płaczki, chmurne de­mony, spro­wa­dzały ulewny deszcz. Pod­niebne wę­go­rze, ży­wiące się elek­trycz­no­ścią, ja­rzyły się od wchło­nię­tej mocy. Dzi­kie wie­trzyce, de­mony wia­tru, gnały z sza­loną pręd­ko­ścią, a w ich prą­dach szy­bo­wały świ­stuny, wy­jąc przy tym jak opę­tane. Na obrze­żach bu­rzy cza­to­wali pła­net­nicy, go­towi wy­ła­pać zbłą­kane bły­ska­wice. Jed­nak na­wet naj­bar­dziej sza­leni pa­ste­rze burz nie za­ry­zy­ko­wali rajdu do środka na­wał­nicy, gdzie roz­bły­skały naj­dzik­sze gromy.

– Niech wy­gra naj­lep­szy! – za­wo­łał Mi­chaś Pod­wiej i z ra­do­snym wy­ciem zwol­nił blo­kadę wędki. Le­wi­tu­jąca beczka przy­mo­co­wana do końca łań­cu­cha po­mknęła na spo­tka­nie chmur. Nie po­ko­nała na­wet po­łowy od­le­gło­ści, kiedy do środka wpa­dła pierw­sza bły­ska­wica. – Nie ma­cie szans! – Krę­ciek się ucie­szył.

Sto­jący obok Jagi Cy­kor wy­pu­ścił dym z ko­mina. Ob­łoczki ufor­mo­wały się w słowo: O.S.Z.U.S.T.

– To za­cho­wa­nie nie­godne członka Nie­spo­koj­nej Bandy! – za­wo­łał Pa­tryk von Orzech. Jed­nak nie chciał po­zo­stać w tyle, więc rów­nież zwol­nił swoją wędkę.

– Jaga, je­steś tam? – gry­fo­ła­tek ode­zwał się gło­sem Ofe­lii Kor­de­lii Pe­trydy Mar­ga­ret de Mab, czyli po pro­stu Mab. Noc­nice przy­bie­rały imiona od ciał nie­bie­skich, a im więk­sze były to obiekty, tym znacz­niej­sza była po­zy­cja wróżki. Mab ni­gdy nie mó­wiła o swo­jej ro­dzi­nie, jed­nak Jaga znała zwy­czaje mrocz­nych wró­żek na tyle do­brze, by się do­my­ślić, że jej przy­ja­ciółka na­leży do ary­sto­kra­tycz­nej ro­dziny. Skoro jed­nak Mab ni­gdy o tym nie mó­wiła, to i Jaga nie uwa­żała za sto­sowne, by o tym wspo­mi­nać.

Przez ostat­nie mie­siące bar­dzo po­lu­biła młodą noc­nicę. Choć ta wy­da­wała się szorstka i an­ty­pa­tyczna, miała w so­bie dużo ser­decz­no­ści. Jed­nak prę­dzej wda­łaby się w bójkę z bandą bie­sów, niż po­zwo­liła, żeby ktoś zo­ba­czył jej wraż­li­wość.

– Je­stem, Mab – od­po­wie­działa na we­zwa­nie Jaga.

– Ra­zem? – za­py­tała wróżka.

– Z przy­jem­no­ścią – zgo­dziła się młoda cza­row­nica.

Zwol­niły blo­kady wę­dek w tym sa­mym cza­sie. Bę­ben na wieży Jagi ru­szył z ha­ła­śli­wym zgrzy­tem, od któ­rego aż prze­szły ją ciarki. Beczka bę­dąca za­ra­zem po­jem­ni­kiem i wa­bi­kiem na pio­runy po­szy­bo­wała w górę i za­to­nęła w chmu­rach. Na efekt nie trzeba było długo cze­kać. Na wieży Jagi roz­legł się dzwo­nek in­for­mu­jący, że beczka jest pełna. Dziew­czynka po­cią­gnęła waj­chę, wpra­wia­jąc wielki ko­ło­wrót w ruch w prze­ciwną stronę. Ak­ty­wo­wała za­klę­cie na po­de­szwach bu­tów oraz amu­let chro­niący przed pio­ru­nami i wy­szła poza ochronną strefę al­tanki.

Po­ry­wi­sty wiatr ude­rzył w nią z taką siłą, że gdyby nie ma­giczne za­bez­pie­cze­nia, zdmuch­nąłby ją z wieży bez naj­mniej­szego trudu. Przez go­gle Jaga do­strze­gła po­wietrz­nego de­mona, który sza­lał wo­kół al­tanki. Go­łym okiem nie spo­sób było od­róż­nić wie­trzycę od zwy­kłego wia­tru. Ma­giczna istota na­brała po­wie­trza w płuca i za­dęła z ca­łej siły, pró­bu­jąc prze­wró­cić Jagę. Młoda cza­row­nica po­gro­ziła jej za­ci­śniętą pię­ścią i, po­ko­nu­jąc opór po­wie­trza, zbli­żyła się do ko­ło­wrotu. Me­cha­nizm z każ­dym ob­ro­tem na­wi­jał ko­lejne me­try łań­cu­cha. Jaga przy­po­mniała so­bie słowa prze­strogi mi­strza Twar­dow­skiego.

– Im wyż­sze par­tie chmur, tym dzik­sze i po­tęż­niej­sze pio­runy mo­że­cie zła­pać – po­wie­dział jej, kiedy przy­go­to­wy­wała się do po­łowu.

– Czy to nie­bez­pieczne? – za­py­tała wtedy.

Stary czar­no­księż­nik wska­zał na łań­cuch.

– Spójrz – przy­ka­zał. – Jest po­dzie­lony na trzy od­cinki: zie­lony, po­ma­rań­czowy i czer­wony. Nie wy­chodź­cie poza po­ma­rań­czowy, a nic wam się nie sta­nie.

Jaga pa­mię­tała bar­dzo do­brze, jak wy­glą­dały co­roczne prze­mar­sze Pe­ru­nicy Je­sien­nej w Za­klę­tych Ko­tli­nach. W Kle­ko­tach, ro­dzin­nej wio­sce Jagi, domy na ku­rzych no­gach, w prze­ci­wień­stwie do Nie­ustra­szo­nego, nie po­trze­bo­wały aż tak na­ła­do­wa­nych mocą pio­ru­nów. Nikt więc ich nie ło­wił. Miesz­kańcy wio­ski za­bez­pie­czali swój do­by­tek i ob­ser­wo­wali wę­drówkę ży­wiołu, schro­nieni w do­mach. Młoda cza­row­nica za­wsze prze­cze­ki­wała na­wał­nicę w lecz­nicy swo­jej mamy lub w pra­cowni taty. Nie pchała się na naj­wyż­sze punkty w oko­licy, byle tylko być bli­żej Pe­ru­nicy. Tu­taj, w Nie­ustra­szo­nym, do­stała amu­let chro­niący przed pio­ru­nami i klep­nię­cie w ra­mię od Twar­dow­skiego, po­parte sło­wami „Dasz so­bie radę”.

A te­raz ob­ser­wo­wała zbli­ża­jącą się beczkę z pierw­szym zło­wio­nym pio­ru­nem. Wy­szcze­rzyła zęby w uśmie­chu, my­śląc o tym, jak bar­dzo zmie­niło się jej ży­cie w ciągu mi­nio­nych mie­sięcy.

Beczka wy­lą­do­wała na ziemi unie­ru­cho­miona łań­cu­chem. Dzięki go­glom Jaga wi­działa, że aż pul­suje mocą. Dziew­czynka schy­liła się i otwo­rzyła klapę w pod­ło­dze. Ze środka wy­ło­nił się łeb pod­nieb­nego wę­go­rza. Była to mniej­sza wer­sja dwu­gło­wych istot szy­bu­ją­cych we­wnątrz bu­rzy. Jego me­ta­liczne ciel­sko zni­kało w otwo­rze w pod­ło­dze wieży. Jaga po­zwo­liła, by łasy na wy­ła­do­wa­nia elek­tryczne gad przy­ssał się do otworu w beczce i opróż­nił ją w kilka chwil. Bły­ska­wica prze­szła przez jego ciało, od­da­jąc część ener­gii. Reszta wy­strze­liła bliź­nia­czym py­skiem, który znaj­do­wał się w spe­cjal­nie izo­lo­wa­nej szo­pie na pio­runy, głę­boko pod zie­mią, po­więk­sza­jąc tym sa­mym za­pasy, nie­zbędne Nie­ustra­szo­nemu do prze­trwa­nia na­wet naj­mroź­niej­szej zimy.

Jaga bez pro­ble­mów opróż­niła beczkę, wró­ciła do al­tanki i zwol­niła łań­cuch. Go­towa do ko­lej­nego po­łowu.

Za­po­wia­dała się długa noc.

Z każdą go­dziną po­goda wo­kół Nie­ustra­szo­nego ro­biła się co­raz gor­sza. Pio­runy z grzmo­tami i bły­skami ude­rzały w zie­mię, by roz­ła­do­wać roz­pie­ra­jącą je ener­gię. Świ­stuny za­wo­dziły jak opę­tane, a wie­trzyce na­pie­rały na ściany Nie­ustra­szo­nego. Pró­bo­wały we­drzeć się do środka domu, ze­drzeć da­chówki, otwo­rzyć okna, szar­pały za bursz­ty­nowe plomby po­za­kła­dane przez Nie­spo­kojną Bandę na wy­lo­tach ko­mi­nów. Na szczę­ście Nie­ustra­szony trzy­mał się do­brze. Miesz­kańcy bu­rzy wście­kali się, że nie mogą nic ze­psuć. Za­miast od­pu­ścić, po­na­wiali swoje próby, za każ­dym ra­zem wkła­da­jąc w nie jesz­cze wię­cej ener­gii.

Kiedy o po­wierzch­nię da­chu za­dud­nił grad, Jaga za­tro­skała się, czy ma­giczne plomby są bez­pieczne. Bursz­tyn, z któ­rego były zro­bione, mógł nie wy­trzy­mać bom­bar­do­wa­nia kul­kami lodu wiel­ko­ści śli­wek. Te­raz jed­nak już nic na to nie mo­gła po­ra­dzić.

Do­cho­dziła pół­noc, a krę­ciek i Mab wciąż się prze­ko­ma­rzali, które z nich złowi więk­szą bły­ska­wicę.

– Je­śli ja wy­gram, to przez ty­dzień mrocz­niak bę­dzie wy­ko­ny­wał moje po­le­ce­nia. – Mi­chaś rzu­cił wy­zwa­nie mrocz­nej wróżce.

– Ale je­śli to moja bły­ska­wica okaże się więk­sza, to na ty­dzień wy­łą­czysz swoją trąbę po­wietrzną i bę­dziesz cho­dził tylko na no­gach.

– Trzy­maj­cie się planu – upo­mniał ich Pa­tryk. – Do­bry plan to pod­stawa po­wo­dze­nia mi­sji.

Jaga wie­działa, że bo­rowy ma ra­cję. Po­winna go po­przeć. W końcu to na niej spo­czy­wała od­po­wie­dzial­ność za­równo za Nie­ustra­szo­nego, jak i za dzi­siej­sze po­łowy. A jed­nak bu­rzowa przy­goda, która za­po­wia­dała się tak eks­cy­tu­jąco, po kilku go­dzi­nach stała się zwy­czaj­nie nudna. Sie­dzieli bez­piecz­nie za osłoną cza­rów, a szopa na pio­runy była już pra­wie pełna. „Co złego może się stać, je­śli po­zwolą so­bie na chwilę od­po­czynku?” – po­my­ślała Jaga i za­miast od­wieść przy­ja­ciół od ry­wa­li­za­cji, pod­biła stawkę.

– To ja zła­pię naj­więk­szy pio­run! A wtedy od­pra­wi­cie za mnie eg­zor­cy­zmy w łóż­kach dól.

Pysk gry­fo­łatki prze­ka­zał znie­kształ­cone me­ta­licz­nie sap­nię­cia Mab i Mi­cha­sia. Stawka rze­czy­wi­ście po­szła w górę. Dole były pa­niami złego i do­brego losu. Jed­nak na stare lata zgorzk­niały i prze­po­wia­dały wszyst­kim je­dy­nie śmierć. Na szczę­ście wraz z wie­kiem ich moc sła­bła, więc pe­cho­wiec, który na nie tra­fił, w naj­gor­szym ra­zie do­zna­wał zła­ma­nia nogi. Ale i tak wi­zyta u dól nie na­le­żała do przy­jem­nych. Lo­ka­to­rzy Domu Nie­spo­koj­nej Sta­ro­ści uni­kali sę­dzi­wych dam jak wście­kłego smoka. Jaga już od dwóch ty­go­dni prze­kła­dała wi­zytę w ich po­koju. Miała po­zbyć się zło­śli­wego du­cha, który na­wie­dzał ich łóżka i zsy­łał bez­sen­ność. Dole stały się przez to jesz­cze bar­dziej nie­zno­śne.

– Zgoda – po­wie­działa wresz­cie Mab. – Ale jak prze­grasz, to urzą­dzimy w Cy­ko­rze do­mek dla la­lek.

Za­nim Cy­kor zdą­żył za­pro­te­sto­wać, Jaga przy­pie­czę­to­wała za­kład. Wszy­scy troje cze­kali w na­pię­ciu na re­ak­cję Pa­tryka. To on był naj­bar­dziej upo­rząd­ko­wany. Je­śli ktoś ma pró­bo­wać ze­psuć za­bawę, to wła­śnie trzy­ma­jący się sztywno ho­no­ro­wego ko­deksu pa­sterz drzew.

– Bę­dzie­cie tego ża­ło­wać... – za­czął. – Bo jak wy­gram, to przy­nie­sie­cie sa­dzonki czar­tawy z Dzi­kiego Lasu, do ogrodu mo­jej ciotki.

Jaga do­szła do wnio­sku, że na­wet pra­wemu pa­ste­rzowi drzew nuda mu­siała dać się we znaki.

– Tylko pod żad­nym po­zo­rem nie wy­pusz­czaj­cie be­czek tak głę­boko, by roz­wi­nęła się czer­wona część łań­cu­cha – przy­po­mniała przy­ja­cio­łom.

Go­dzinę i trzy­dzie­ści zła­pa­nych bły­ska­wic póź­niej Mi­chaś Pod­wiej po­wie­dział za­nie­po­ko­jony:

– Wie­cie co, chyba wy­gry­wam.

Jaga zdą­żyła go po­znać już na tyle, by usły­szeć w jego gło­sie nie­po­kój.

ROZ­DZIAŁ 5

GNIEW BU­RZY

Jaga pa­trzyła w niebo. Wi­szące nad Nie­ustra­szo­nym chmu­ro­wate ciel­sko Pe­ru­nicy Je­sien­nej było jed­nym wiel­kim kłę­bo­wi­skiem cza­rów. Młoda cza­row­nica prze­śle­dziła li­nię mocy bie­gnącą od Wieży Za­chod­niej, w któ­rej sie­dział krę­ciek, do wnę­trza na­wał­nicy. Beczka na pio­runy tkwiła głę­boko w wy­so­kich par­tiach chmur, tam, gdzie zbie­rały się naj­po­tęż­niej­sze gromy. Na­tę­że­nie mocy wzro­sło do tego stop­nia, że szkła praw­dzi­wego wi­dze­nia za­szły mgłą. Jaga nie miała po­ję­cia, co zła­pał Mi­chaś, wie­działa tylko, że było to ogromne.

– Czy roz­wi­ną­łeś łań­cuch aż do czer­wo­nych ogniw?! – wrza­snęła do gry­fo­łatki Jaga.

– Może odro­binkę... – przy­znał de­mon.

– To ile go zo­stało na bęb­nie? – Jaga gło­śno prze­łknęła ślinę.

– Bę­ben... – za­czął Mi­chaś. – Bę­ben jest... jest tak jakby... pu­sty.

Schwy­tany do beczki elek­tryczny stwór mio­tał się, wal­cząc o wol­ność. Wy­ry­wał łań­cuch z taką siłą, że po­jem­nik trząsł się od na­pięć. Tym­cza­sem krę­ciek szar­pał się z ma­syw­nymi waj­chami ko­tro­lu­ją­cymi wędkę na pio­runy.

– Wszystko bę­dzie do­brze – po­wie­działa Jaga, bar­dziej do sie­bie niż do przy­ja­ciela. – Przy bęb­nie jest awa­ryjne zwol­nie­nie łań­cu­cha. No da­lej, uda ci się! – krzyk­nęła. – Zwol­nij beczkę!

Bę­ben drgnął. A po­tem za­czął na­wi­jać łań­cuch, ścią­ga­jąc zdo­bycz w dół.

– Coś się po­ro­biło z tym ste­ro­wa­niem! – Mi­chaś jęk­nął przez gry­fo­łatka.

Beczka wy­ło­niła się z chmur, uka­zu­jąc zdo­bycz kręćka. To nie był pio­run.

Istota wy­glą­dała jak ol­brzymi kleks zro­biony flu­ore­scen­cyj­nym atra­men­tem. Ró­żo­wo­nie­bie­ski ob­łok zaj­mo­wał so­lidny ka­wa­łek nieba. Ja­rzył się od sku­mu­lo­wa­nej we­wnątrz ener­gii elek­trycz­nej. Fa­lo­wał w po­wie­trzu, wił się i skrę­cał, pró­bu­jąc uwol­nić się od beczki. Od dłu­giego ciel­ska od­ry­wały się po­je­dyn­cze macki, z któ­rych strze­lały bły­ska­wice.

Wy­ła­do­wa­nia tra­fiały w al­tankę, w któ­rej sie­dział Mi­chaś Pod­wiej.

– Co to jest? – Gry­fo­łatki prze­ka­zały wszyst­kim str­wo­żony szept Pa­tryka.

– To bu­rzowy ka­sza­lot. – Jaga prze­łknęła ślinę. – Ulu­biona ma­skotka Pe­ru­nicy Je­sien­nej. Mu­simy go uwol­nić, za­nim pra­wo­wita wła­ści­cielka się zo­rien­tuje!

Ka­sza­lot za­ry­czał gło­sem do­no­śniej­szym od huku ude­rze­nia tu­zina gro­mów. Jaga usły­szała pisk. Je­den z na­ła­do­wa­nych elek­trycz­no­ścią po­ci­sków tra­fił pro­sto w bę­ben na­wi­ja­jący łań­cuch, który wię­ził stwora.

Me­cha­nizm się za­trzy­mał. Beczka za­wi­sła w po­ło­wie drogi, a wraz z nią ka­sza­lot.

Pe­ru­nica Je­sienna za­trzy­mała swój marsz na pół­noc. Jedna z gra­do­wych chmur ufor­mo­wała się w wy­krzy­wioną fu­rią twarz i zwró­ciła ku wieży, w któ­rej znaj­do­wał się Mi­chaś Pod­wiej.

Gry­fo­łatka w al­tance Jagi roz­grz­miała pi­skli­wie gło­sem Pa­tryka.

– Za późno! Krę­ciek, ra­tuj się! Ucie­kaj stam­tąd! – Pa­sterz drzew bez wąt­pie­nia był prze­ra­żony.

W kilka se­kund gra­na­towe chmury przy­brały kształt ol­brzy­mich rąk i za­mknęły w uści­sku strze­li­stą bu­dowlę. Wszyst­kie bu­rzowe istoty przy­pu­ściły atak na al­tankę.

Roz­pę­dzone wie­trzyce z ca­łej siły wa­liły w ściany pię­ściami utka­nymi z prą­dów po­wietrz­nych. Gra­duny for­mo­wały co­raz więk­sze kule lodu. Płaczki ryk­nęły desz­czem ze zdwo­joną siłą. W dach al­tanki raz za ra­zem ude­rzały gromy mio­tane przez szar­pią­cego się na łań­cu­chu ka­sza­lota.

Póki co czary chro­niące wiatę dzia­łały. Po­ci­ski ry­ko­sze­to­wały od Wieży Za­chod­niej i mknęły pro­sto w wy­ra­sta­jący z da­chu las ko­mi­nów. Jaga nie miała pew­no­ści, czy za­ło­żone przez Nie­spo­kojną Bandę plomby rów­nież wy­trzy­mają ten atak. Je­śli ży­wioł we­drze się przez ko­miny do kom­nat, pen­sjo­na­riu­sze znajdą się w nie­bez­pie­czeń­stwie.

Młoda cza­row­nica wie­działa, że nie ma sensu pro­sić o po­moc Nie­ustra­szo­nego. Wie­kowy dom na or­lich no­gach, choć był w cał­kiem do­brej for­mie, nie po­tra­fiłby się skon­cen­tro­wać na tak nie­wiel­kiej czę­ści swego roz­le­głego ciała jak Wieża Węd­kar­ska. To tak jakby krę­ciek pró­bo­wał do­tknąć jed­nego z se­tek pie­gów po­kry­wa­ją­cych jego po­liczki, kie­ru­jąc się wy­łącz­nie wska­zów­kami przy­ja­ciół.

Na twa­rzy mło­dej cza­row­nicy za­go­ścił uśmiech, który od razu za­alar­mo­wał Cy­kora. Ten gry­mas po­ja­wiał się tylko wtedy, gdy jego naj­lep­sza przy­ja­ciółka wpa­dała na coś wy­jąt­kowo głu­piego lub nie­bez­piecz­nego. Albo na obie te rze­czy jed­no­cze­śnie.

– Mab, co po­wiesz na desz­czową wy­cieczkę?! – wrza­snęła do gry­fo­łatki Jaga.

– Masz ja­kiś po­mysł? – od­po­wie­dział głos po dru­giej stro­nie.

– Tak jakby.

Po chwili na wieży Jagi wy­lą­do­wała mroczna wróżka, wal­cząc z na­po­rem bu­rzy. Kiedy stopy Mab zna­la­zły opar­cie, noc­nica zło­żyła ćmie skrzy­dła, okry­wa­jąc się nimi jak płasz­czem. Była tego sa­mego wzro­stu co Jaga. Ze zło­żo­nymi skrzy­dłami wy­glą­dała jak zwy­kła dziew­czynka. Zdra­dzały ją tylko ja­sna, wręcz kre­do­wo­biała cera oraz czarne jak ot­chłań, po­zba­wione tę­czó­wek oczy.

Jaga już miała wyjść z al­tanki, kiedy Cy­kor za­trzy­mał ją skrzyp­nię­ciem. Młoda cza­row­nica zwró­ciła się do niego i przy­klę­kła na ko­lano.

– Mu­szę iść – po­wie­działa. – Jak nic nie zro­bimy, to Pe­ru­nica zmie­cie cały dach.

Chata otwo­rzyła gwał­tow­nie wszyst­kie okna ze skrzy­pie­niem.

– Wła­śnie. Wy­obraź so­bie te wszyst­kie ma­giczne stwo­rze­nia. Na­ro­bi­li­śmy kło­po­tów, więc mu­simy po­sprzą­tać.

Cy­kor skrzyp­nął py­ta­jąco.

– Co mo­żesz zro­bić? Ob­ser­wuj uważ­nie. Je­śli bę­dziemy w ta­ra­pa­tach, we­zwij mi­strza Twar­dow­skiego.

Cy­kor trza­snął mo­stem zwo­dzo­nym na znak, że ro­zu­mie i bę­dzie stał na straży.

Jaga po­de­szła do przy­ja­ciółki. Na ka­mien­nym da­chu le­żał mrocz­niak, cień Mab. Za­miast jed­nak po­słusz­nie na­śla­do­wać ru­chy swo­jej pani, czo­chrał się tylną nogą za uchem, ni­czym pies.

– W drogę – za­wo­łała Jaga.

Noc­nica roz­ło­żyła skrzy­dła i unio­sła się nad po­szy­cie da­chu. Mrocz­niak ucze­pił się nóg swo­jej pani i za­wisł w po­wie­trzu, two­rząc coś po­mię­dzy ha­ma­kiem a huś­tawką. Jaga za­jęła miej­sce na nie­ty­po­wym sie­dzi­sku. Mab stęk­nęła pod zwięk­szo­nym cię­ża­rem i z wy­sił­kiem za­częła wzbi­jać się co­raz wy­żej. Dziew­czynki kie­ro­wały się wprost na pu­pila Pe­ru­nicy Je­sien­nej – utka­nego z wody, po­wie­trza i elek­trycz­no­ści ka­sza­lota bu­rzy.

Od­le­głość dzie­ląca je od ja­rzą­cego się ró­żo­wo­nie­bie­skim bla­skiem ciel­ska ma­lała z każ­dym mach­nię­ciem skrzy­deł, a po­wie­trze wo­kół sta­wało się co­raz go­ręt­sze. Amu­let na piersi Jagi roz­grze­wał się, wchła­nia­jąc nad­miar tem­pe­ra­tury, która mo­głaby oka­zać się dla niej za­bój­cza. Mab no­siła po­dobny.

Two­rzone przez oba ar­te­fakty pole ochronne od­bi­jało po­ci­ski elek­trycz­no­ści i kule lodu. Gę­ste kro­ple desz­czu pa­ro­wały z sy­kiem na kilka cen­ty­me­trów przed twa­rzą Jagi. Amu­lety nie mo­gły jed­nak nic po­ra­dzić na de­mony po­wie­trza. Wie­trzyce wyły, raz po raz wy­dmu­chu­jąc silne prądy po­wietrzne. Tym­cza­sem przy­ja­ciółki wzno­siły się co­raz wol­niej, a pod­trzy­mu­jący Jagę mrocz­niak za­czy­nał się ner­wowo wier­cić.

– Nie mogę le­cieć da­lej – stęk­nęła Mab z wy­raź­nym wy­sił­kiem. – Te wie­trzyce są zbyt silne.

Wspar­cie przy­było z nie­spo­dzie­wa­nej strony.

Ze szczytu dwóch Wież Węd­kar­skich ode­rwały się beczki na pio­runy i po­mknęły w górę. Jaga do­my­śliła się, że to Pa­tryk i Cy­kor zwol­nili waj­chy blo­ku­jące łań­cu­chy. Dziew­czynka miała na­dzieję, że jej przy­ja­ciele wie­dzą, co ro­bią. Kiedy beczki zna­la­zły się na wy­so­ko­ści ka­sza­lota, mo­men­tal­nie za­częły za­sy­sać na­ła­do­wane elek­trycz­no­ścią ciel­sko. Ale bu­rzowy ka­sza­lot szar­pał się co­raz gwał­tow­niej, a wię­żące go łań­cu­chy trzesz­czały.

Pe­ru­nica Je­sienna skie­ro­wała część swo­jego gniewu na po­moc uwię­zio­nemu pu­pi­lowi. To spra­wiło jed­nak, że opór wia­tru skie­ro­wany na Jagę i Mab ze­lżał.

– To na­sza szansa! – za­wo­łała młoda cza­row­nica, ale noc­nica wcale na to nie cze­kała. Ćmie skrzy­dła za­młó­ciły po­wie­trze ze zdwo­joną siłą. Ostat­nie me­try były praw­dziwą walką na wy­trzy­ma­łość.

Jaga wi­działa już ich cel. W ciel­sku stwora strze­lały wy­ła­do­wa­nia elek­tryczne. Bły­ska­wice wiły się i spla­tały, two­rząc istne kłę­bo­wi­sko żmij. Beczka na pio­runy przy­ssała się do ciała ka­sza­lota, ni­czym pi­jawka wy­ko­nana ze stali. Prze­pa­le­nie me­ta­lo­wego dna nie wcho­dziło w grę. Wy­ku­wa­jący je ko­wal wło­żył dużo wy­siłku w to, by jego dzieło było od­porne na ma­gię. Po­zo­stało je­dy­nie uży­cie za­klę­cia klu­cza. By jed­nak za­dzia­łało, Jaga mu­siała do­tknąć różdżką spi­na­ją­cej beczkę ob­rę­czy.

Młoda cza­row­nica wy­cią­gnęła rękę naj­da­lej, jak mo­gła, i wbiła ko­niu­szek różdżki w sta­lowy za­czep łań­cu­cha, na któ­rym wy­pa­lony był rze­mieśl­ni­czy znak ko­wala.

– Ko­niec służby – wy­szep­tała za­klę­cie.

Ob­ręcz pu­ściła. Jakby na to cze­ka­jąc, Pa­tryk i Cy­kor od­cze­pili od bęb­nów swoje łań­cu­chy. Ka­sza­lot bu­rzy po­mknął w górę z trzema becz­kami ucze­pio­nymi bo­ków. Mio­tał się przy tym jak wście­kły bies, pró­bu­jąc uwol­nić się od iry­tu­ją­cego ba­la­stu.

Jaga zo­ba­czyła jesz­cze, jak ude­rza jedną beczką o drugą z siłą zdolną bu­rzyć domy. Ma­sywny łań­cuch, utrzy­my­wany do tej pory w gó­rze przez le­wi­tu­jącą beczkę, le­ciał pro­sto na Jagę i Mab. Opadł na aurę chro­nią­cej je tar­czy i przy­kleił się na do­bre.

„Mu­siało na­stą­pić sprzę­że­nie zwrotne cza­rów, które za­dzia­łało jak ma­gnes” – prze­mknęło Ja­dze przez głowę. Na­wet tak nie­winne za­klę­cie klucz, któ­rego użyła, w trak­cie tej bu­rzy mo­gło dać nie­spo­dzie­wane efekty uboczne.

Noc­nica krzyk­nęła, nie­zdolna utrzy­mać w gó­rze tak wielki cię­żar. Łań­cuch po­cią­gnął obie dziew­czynki w dół, pro­sto w sza­le­jące ży­wioły bu­rzy. Do­okoła za­ro­iło się od pio­ru­nów, wie­trzyc, pła­czek i gra­du­nów. Po­zo­stało tylko jedno – wy­łą­czyć amu­lety ochronne.

Jaga i Mab zro­biły to nie­mal jed­no­cze­śnie, uwal­nia­jąc się od wiel­kiego łań­cu­cha. Pręd­kość, z jaką za­częły spa­dać, była zbyt duża, by noc­nica dała radę wy­ha­mo­wać przed zde­rze­niem z da­chem. Może gdyby le­ciała sama. Jed­nak po­dwójne ob­cią­że­nie ode­brało jej zręcz­ność, z jaką mroczne wróżki po­ru­szają się w po­wie­trzu.

Jaga go­rącz­kowo prze­trzą­sała za­ka­marki swo­jej sa­kiewki. Wie­działa, że ma gdzieś scho­wany sło­iczek glu­to­śluzu, wła­śnie na ta­kie oka­zje. Je­śli ci­śnie go na zie­mię, w miej­scu lą­do­wa­nia wy­two­rzy wy­soką na dzie­sięć me­trów ga­la­retę, która za­mor­ty­zuje ich upa­dek. Jak na nie­szczę­ście nie mo­gła zna­leźć wła­ści­wego sło­iczka.

Dach Nie­ustra­szo­nego był co­raz bli­żej.

– Spójrz! – za­wo­łała Mab.

Od Wieży Za­chod­niej ode­rwał się po­je­dyn­czy obiekt i mknął w ich stronę. Wy­glą­dał jak wi­ru­jący ko­kon utkany z po­wietrz­nych prą­dów. Przez mo­ment Jaga my­ślała, że to zbłą­kana wie­trzyca. Przez go­gle praw­dzi­wego wi­dze­nia do­strze­gła li­nie mocy.

– To krę­ciek! – od­krzyk­nęła.

– Cał­kiem spryt­nie jak na tego ka­pu­ścia­nego głąba – jęk­nęła słabo Mab.

De­mon wia­tru pod po­sta­cią trąby po­wietrz­nej le­ciał pro­sto na nie. Po­chwy­cił dziew­czyny w ob­ję­cia prą­dów po­wietrz­nych i wzbił się w górę. Za­to­czył po­mię­dzy ko­mi­nami kilka pę­tli tak szyb­kich, że Jaga nie wie­działa, gdzie jest góra, a gdzie dół, po czym ła­god­nie wy­lą­do­wał.

Ota­cza­jąca go trąba po­wietrzna zwol­niła i za­trzy­mała się cał­ko­wi­cie. Ze środka wy­ło­nił się nie­wy­soki rudy chło­pak. Brak wzro­stu nad­ra­biał cał­kiem po­kaź­nym ob­wo­dem w pa­sie, a nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści na jego pie­go­wa­tej twa­rzy go­ścił uśmiech. Jak za­wsze.