Jaga i dom na orlich nogach - Maciej Rożen - ebook + audiobook

Jaga i dom na orlich nogach ebook i audiobook

Rożen Maciej

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jaga Kurzastopka – młoda czarownica – jest córką uzdrowicielki magicznych stworzeń i hodowcy chat na kurzych nogach. Mieszka w Zaklętych Kotlinach, w wiosce Klekotki, a jej najlepszym kumplem jest Cykor – mała chata wielkości domku dla lalek

Podczas Targowiska Nocy Letniej ktoś napada na wioskę – porywa rodziców Jagi i kradnie cenne jaja, z których wkrótce mają się wylęgnąć nowe chaty na kurzych nogach. Ten, kto to zrobił, działa na zlecenie potężnego mocodawcy i chce użyć jaj do przeprowadzenia prastarego rytuału. Ma on przywrócić w świecie magii dawny porządek rzeczy.

Jaga musi ratować rodzinę, odzyskać podopiecznych ojca i udaremnić spiskowcom ich niecny plan, wyrusza więc do zaczarowanego Krakowa, ukrytego przed zwyklakami, gdzie w obiegu jest więcej wróżek, demonów, biesów i zmorów gotowych na każdą szemraną robotę, niż w jakimkolwiek innym mieście w Europie.

Jaga odnajduje wielkiego maga – mistrza Jana Twardowskiego, który w zamian za pomoc w odnalezieniu rodziców, oczekuje, że dziewczynka przyjmie u niego posadę. Jaga zostaje „złotą rączką” w Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń – pensjonacie prowadzonym przez czarnoksiężnika. Musi dbać o wygody jego lokatorów, ale przede wszystkim tchnąć na nowo życiodajną energię w Nieustraszonego - wiekowy dom mistrza Jana. Nieustraszony jest już bardzo stary i podupada na zdrowiu: ściany mu skamieniały, łamie go w schodach, nóg nie prostował od dekad, a do tego coraz częściej zapada w sen. Zbyt długi i głęboki oznacza dla niego śmierć.

Strażnicy Wrót to seria książek przygodowych łącząca elementy świata magicznego, słowiańskiej mitologii i polskich legend, a ich akcja toczy się we współczesnym Krakowie i jego okolicach – tych rzeczywistych, i tych magicznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Lektor: Janusz Zadura

Oceny
4,5 (64 oceny)
41
14
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bakot78

Nie oderwiesz się od lektury

Córce lat 9 bardzo się podobało!
10
anahwojcik

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. 2 raz odsłuchałam i będę wracać. Ciekawa jestem kiedy będzie audio 2 tomu
10
UtneCiNos

Dobrze spędzony czas

bardzo fajne
10
ANN000

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana, angażująca od samego początku.
10
meroofka

Nie oderwiesz się od lektury

Od samego początku otwiera wyobraźnię bez granic. Bawi,zaciekawia i wciąga nonszalancko i bez najmniejszego przymusu...
10

Popularność




Redaktor prowadzący: Joanna Liszewska
Współpraca redakcyjna: Filip Modrzejewski
Korekta: Beata Wójcik
Ilustracja okładkowa: Agnieszka Wajda
Elementy mapy: © Shutterstock.com/QatlasMaps oraz Karolina.Lukjaniuk
Opracowanie graficzne mapy: Kamil Pruszyński
Opracowanie graficzne i skład: Magdalena Jackowska
© Copyright for text by Maciej Rożen, Warszawa 2021 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Warszawa 2021 All rights reserved.
Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez KBF ze środków Gminy Miejskiej Kraków.
Wydanie I
ISBN 978-83-8240-280-3
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.
.

ROZDZIAŁ 1

NAROWISTY CHLEWIK

Jaga Kurzastopka gnała środkiem głębokiego jaru, który otaczały strome zbocza. Żadnej odnogi, żadnej jaskini czy choćby drzewa, na które mogłaby się wspiąć. Biegła przed siebie, ile sił w nogach. Aż dziw, że jeszcze się nie potknęła na kamienistym podłożu i nie padła jak długa.

ŁUP! ŁUP! ŁUP!, rozlegało się rytmiczne dudnienie. Głuchy łomot odbijał się od ścian wąwozu, a echo niosło go dalej. Czyżby przeciwnik był coraz bliżej Jagi, czy tylko tak jej się wydawało?

Dziewczynka spojrzała za siebie.

Dogania ją! Potężne ptasie stopy, pokryte łuską i uzbrojone w długie szpony, waliły o ziemię: ŁUP! ŁUP! ŁUP!

Nagle wąwóz ostro skręcił, a Jaga wraz z nim. Za zakrętem rozpościerała się Ostańcowa Polanka, z wyrastającą pośrodku Smoczą Skałą.

Jaga biegła, nie zwalniając, choć płuca paliły ją żywym ogniem, a bok co rusz przeszywało ostre ukłucie. „Muszę zawrócić – przemknęło jej przez głowę. W ogóle nie powinnam tu być!”. Jednak zamiast posłuchać zdrowego rozsądku, wykrzesała z siebie resztki energii i jeszcze przyspieszyła, by choć trochę zwiększyć dystans. I to właśnie okazało się zgubne.

Już niemal wybiegła z wąwozu, już rozglądała się po polanie w poszukiwaniu najlepszego miejsca, gdzie stawi czoło przeciwnikowi, gdy nagle zaczepiła o wystający korzeń. Poczuła, jak noga zostaje w miejscu.

Jaga wrzasnęła i upadła na ziemię. Poturlała się po kamienistej ścieżce, boleśnie się obijając. Po chwili usiadła oszołomiona i podniosła wzrok. Przed sobą ujrzała niesamowity widok: środkiem jaru pędził dom na kurzych nogach! Przy każdym skoku jego okiennice kłapały, ubłocone deski trzeszczały, a zmierzwiona strzecha na dachu sypała słomą. Chata sadziła olbrzymie susy, a jej półmetrowe ptasie szpony krzesały iskry o kamienie. Szaleńczemu galopowi towarzyszyło głośne chrumkanie świń.

– Rozkazuję ci: stój! – krzyknęła dziewczynka, zamykając oczy i wyciągając przed siebie rękę.

Jaga Kurzastopka miała dziesięć lat i jak przystało na mieszkankę Zaklętych Kotlin, była czarownicą. Uważała się za ekspertkę w trzech sprawach. Po pierwsze – siniaki i skaleczenia. Kolekcjonowała je z zapałem, a wieczorem z dumą pokazywała rodzicom. Po drugie – Zaklęte Kotliny. Nie rosło w nich ani jedno drzewo, na które by się nie wspięła, i nie została ani jedna jaskinia, której by nie spenetrowała. Po trzecie i najważniejsze – domy na kurzych nogach. Jaga wiedziała o nich niemal wszystko. Znała ich pochodzenie, zwyczaje, charaktery. Tata nauczył ją, jak oszacować, ile blasku księżyca muszą wchłonąć skorupki jaj, by wykluły się z nich maleńkie chaty. Jak więc można się domyślić, Jaga przeczuwała, z czym przyjdzie jej się zaraz zmierzyć. Była pewna, że po ziemi nigdy nie stąpała bardziej krnąbrna i nieposłuszna chata na kurzych nogach niż goniący ją chlewik.

Domek ani myślał się zatrzymać. Jaga krzyknęła i zasłoniła rękami głowę, jakby to mogło ochronić ją przed atakiem.

Chlewik dał potężnego susa. Wielkie łapy odbiły się od ziemi i przeleciały nad dziewczynką, omal nie zaczepiając pazurami o jej włosy. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i ze środka chlewu chlupnęła gnojówka, niczym wyjątkowo obrzydliwy deszcz. Krople cuchnącej, lepkiej brei spadły gęsto na dno jaru i skuloną Jagę.

Chata wylądowała trzy metry dalej i obróciła się w stronę młodej czarownicy. Płaski, kryty strzechą dach, niegdyś w ciemnozielonym kolorze, teraz pokryty był grubą warstwą błota. Spod brązowej skorupy na ścianach gdzieniegdzie przeświecały malowane kwiatowe wzory. Dyndające na obluzowanych zawiasach okiennice skrzypiały groźnie, czym chlewik dawał do zrozumienia, że nie ustąpi.

Jaga Kurzastopka wstała z ziemi. Odrzuciła do tyłu gruby złoty warkocz. Wplecione we włosy kwiaty bzu były już niemal pozbawione płatków. Dziewczynka zamaszyście otrzepała ogrodniczki, rozmazując przy tym na ubraniu śmierdzącą maź. Wbiła w przeciwnika spojrzenie bystrych zielonych oczu. Zazwyczaj pogodne i ciekawskie, tym razem miało temperaturę lodowca i niosło obietnicę wszystkich okropieństw, jakie czekają chatę, kiedy tylko sprawy przyjmą właściwy obrót.

– Poddaj się, świntuchu, i miejmy to już za sobą! – krzyknęła dziewczynka. – Wyszoruję cię raz-dwa. Nie chcesz chyba być najbrudniejszą chatą wieczoru?

Chlewik przekrzywił się i spojrzał zadziornie.

– Wolisz walczyć! Służę uprzejmie! – syknęła czarownica i złapała za przewieszony przez ramię woreczek.

Chlewik rozstawił szerzej nogi, szykując się do pojedynku.

W wąwozie słychać było jedynie szum wodospadu, chrumkanie dochodzące z chlewika i odległe głosy ludzi.

Jaga, skupiona na przeciwniku, zignorowała jednak wszystkie te dźwięki. Powolnym ruchem wyciągnęła z sakiewki sopel lodu. Zważywszy na panujący od trzech tygodni czerwcowy upał, kawałek zamarzniętej wody musiał być magiczny.

– Żarty się skończyły – wycedziła, ale nie zdążyła wypowiedzieć magicznej formuły.

Chlewik odwrócił się na pazurzastej stopie i wystrzelił do przodu, wyrzucając w powietrze piasek, grudki ziemi i chmurę kamyków. Zanim Jaga przestała się krztusić, był już na polanie. Dziewczynka jak przez mgłę widziała, że za chwilę krnąbrny dom minie Smoczą Skałę, jak nazywała się samotna skała na środku polany. Przez większość dni w roku nie stanowiłoby to problemu, jednak dziś ostaniec był aktywny i prowadził prosto do świata zwyklaków. Jaga pod żadnym pozorem nie mogła dopuścić, by chlewik przeszedł przez magiczną bramę.

Młoda czarownica splunęła ziemią i przetarła oczy. Wzięła zamach i cisnęła kawałkiem lodu za oddalającym się domkiem na kurzych nogach.

– Styczniowy wicher! – krzyknęła, uwalniając drzemiącą w przedmiocie moc.

Wydawałoby się, że uciekinier był już poza jej zasięgiem. Pocisk jednak pomknął do przodu, nic sobie nie robiąc z praw fizyki, i trafił chlewik w sam środek tylnej ściany. Rozległ się trzask, jakby na jeziorze pękał gruby lód. Powiało przejmującym chłodem, a wszystko wokół pokryło się szronem. W miejscu, w którym sopel wbił się w drewno, pojawił się niezwykły lodowy kwiat i niczym dziki bluszcz zaczął się rozrastać i błyskawicznie oplatać chatkę.

Chlewik zdążył jeszcze zrobić kilka kroków, zanim kurze nogi całkiem obrosły bryłami lodu.

Jaga poprawiła woreczek i bez pośpiechu ruszyła w stronę unieruchomionego przeciwnika. Minęła ostaniec, nie poświęcając mu nawet odrobiny uwagi. Gdyby to zrobiła, zapewne dostrzegłaby dwoje zwyklaków, którzy przywarli do olbrzymiej skały i w zdumieniu obserwowali wydarzenia na polanie. Mężczyzna trzymał w dłoni telefon i nagrywał niecodzienne zajście.

– Taka ładna z ciebie chata, a taki kocmołuch – powiedziała Jaga, kiedy zbliżyła się do chlewika. – Zupełnie jakby woda mogła cię otruć. A przecież oboje wiemy, że tak nie jest, prawda? – Czarownica uśmiechnęła się szelmowsko.

Początek utarczki z chlewikiem na kurzych nogach sięgał zeszłego Święta Chochoła, kiedy to po raz pierwszy Jadze przypadło zadanie wypucowania niechluja do czysta. Nie skończyło się to dobrze. Od tamtego incydentu obie strony uczyniły wiele we wzajemnej wojnie na złośliwości.

Chlewik spojrzał wściekle na dziewczynkę spod przymkniętych okiennic. Skrzypiał i trzeszczał, ale nie był w stanie przełamać zaklęcia, które go zamroziło.

– Jak to się dobrze składa, że trafiliśmy nad wodospad – zagadnęła Jaga tonem towarzyskiej pogawędki. Nic sobie nie robiła z groźnego kwiku świń zamkniętych w środku. – Nie uważasz?

Poskromicielka narowistego chlewika sięgała mu do połowy skutych lodem nóg. Znowu wsunęła rękę do skórzanego woreczka przewieszonego przez ramię. W tak małej sakiewce miejsca powinno wystarczyć raptem na parę drobiazgów, a tymczasem ręka Jagi zagłębiła się w woreczku aż po łokieć.

– Nie mówiły ci mądrzejsze chaty, by nigdy nie zadzierać z czarownicą? – spytała Jaga. Uśmiech nie schodził jej z ust. Wreszcie dziewczynka wyjęła z sakiewki szczotkę na sękatym kiju, skrobaczkę do szyb i cebrzyk. – Zaraz będziesz czyściutka i pachnąca – powiedziała do chaty, po czym zwróciła się do sprzętów domowego użytku: – Zbudźcie się, czyściochy! Zaczynamy szorowanie! – Wyjęła różdżkę i po kolei dotknęła nią wyciągniętych przedmiotów.

Szczotce i skrobaczce wyrosły nietoperze skrzydła, a wiaderku – dwie pary krokodylich nóg, na których od razu pognało do wodospadu po wodę. Gdy tylko wróciło, sprzęty zabrały się do usuwania brudu ze ścian i dachu domku.

Chlew się prężył, napinał, trzaskał drzwiami i okiennicami, pluł gnojówką na wszystkie strony. Z jego wnętrza wciąż dobiegał przeraźliwy kwik lokatorek. Na lodowej pokrywie więżącej dwie kurze nogi pojawiła się siateczka pęknięć. Znak, że zaklęcie nie będzie trwało wiecznie. Ale póki co trzymało chlewik w miejscu.

Wykończona pościgiem Jaga wyciągnęła się na trawie. Teraz dopiero mogła ocenić skalę zniszczeń: włosy w nieładzie, pobrudzona bluzka, rozdarte ogrodniczki i siniak na kolanie. Upewniła się, że przymocowana do szelek spodni makówka, znajduje się na swoim miejscu. „Nie warto się tym teraz przejmować – pomyślała. – Jedno zbite kolano to niezbyt wysoka cena za utarcie nosa chlewikowi. Mama na pewno znajdzie na nie maść. Jeszcze tylko uwinę się z pracą domową od taty i zdążę zobaczyć, jak na Wspólnej Polanie rozstawia się Targowisko Nocy Letniej”. Cmoknęła na wiaderko, a kiedy przyczłapało, obmyła ręce i twarz z zaschniętej gnojówki. Potem wyciągnęła z sakiewki grubą książkę i otworzyła w miejscu zaznaczonym zasuszonym kwiatem maku. Pożółkłe stronice zapisane były starannym pismem i zdobne w rysunki. Księga należała do rodziny Jagi od pokoleń. Jej autorem był pradziadek, Ferdynand Kurzastopka. Zapisał w niej wszystko, co wiedział o hodowli chat na kurzych nogach. Nie była to zwykła lektura, lecz tomiszcze liczące z tysiąc stron.

Młodą czarownicę nie przerażała taka ilość wiedzy. Jaga miała dryg do hodowli chat, jak mawiał jej tata, i wiedza sama wchodziła jej do głowy.

Na stronie, na której dziewczynka otworzyła księgę, zaczynał się rozdział: Czym skorupka za młodu, czyli przepowiadanie losu chaty na kurzych nogach.

Jaga zagłębiła się w lekturze. Z niekłamaną fascynacją czytała, jak z kształtu jaja i wzoru na skorupce przewidzieć charakter zamkniętej wewnątrz chaty. Jak odkryć, czy wyrośnie na zwykły drewniany dom, czy pracownię alchemika? A może obwoźną kuchnię? Dziewczynka z zachwytem wpatrywała się w odręczne szkice i starała się odczytać wyblakłe dopiski na marginesach. Myślała o wszystkich jajach na kurzych nogach, z których już niedługo wyklują się nowiutkie chaty. Tata nauczył ją, jak obliczyć, ile księżycowego blasku muszą wchłonąć skorupki, by to nastąpiło, i jak wyznaczyć tę ważną datę.

Z rozważań wyrwało ją skrzypienie drzwi. Zerknęła na chlewik. Stał ciągle w tym samym miejscu, unieruchomiony zaklęciem, ale skorupa lodu pokrywająca jego nogi zrobiła się cieńsza. Podobnie jak skorupa brudu. Coraz wyraźniej widać było ciemną zieleń desek i kwieciste zdobienia. Chata piękniała.

Tymczasem z wąwozu, który Jaga pokonała w szalonym biegu, wyłoniła się kolejna chatka. Była zupełnie inna od narowistego chlewika i znacznie od niego mniejsza. Z daleka wyglądała jak domek dla lalek, tyle że na ptasich nogach, którymi właśnie energicznie przebierał.

Domek dobiegł do Jagi, ciężko dysząc. Sięgał dziewczynce do kolan. Jego spadzisty dach pokrywały maleńkie dachówki, z tylnej ściany wyrastał komin z gładkich rzecznych kamyków połączonych szarą zaprawą. Od frontu mieścił się niewielki ganek, w sam raz dla chomika, drzwi wejściowe oraz dwa symetrycznie wstawione okna, jak dwoje wielkich oczu. Okienne rolety opadały i podnosiły się niczym powieki. Na piętrze domku wyrastał wąski balkon, a na szczycie dachu kręcił się metalowy czarny kot wiatrowskaz.

– Jesteś wreszcie, Cykor – powiedziała dziewczynka. – Nie spieszyłeś się. Jak zwykle całą brudną robotę odwaliłam sama.

W oknach maleńkiej chaty, niczym w szklistych oczach, pojawił się wyrzut. Skrzypnęły belki, potem drzwi, a z komina wyleciały ciemne obłoczki dymu.

– Że niby nie wolno mi się tu zapuszczać? – Jaga prychnęła i lekceważąco machnęła ręką.

Domek odpowiedział wiązanką skrzypnięć i trzasków.

Jak można się było dowiedzieć ze wstępu do księgi Ferdynanda Kurzastopki, chaty na kurzych nogach to inteligentne stworzenia. Rozumieją ludzką mowę i też potrafią się porozumiewać. Wykorzystują do tego rozbudowany system znaków i dźwięków, na przykład skrzypnięcia zawiasów, trzepotanie kurka na dachu czy sygnały dymne. Zawiłości skrzypomowy zostały dokładnie opisane w jednym z rozdziałów. Jaga posiadła tę wiedzę, nim skończyła siedem lat, bo gdy dorasta się w domu hodowcy chat na kurzych nogach, to można nauczyć się ich mowy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dla Jagi rozmowa z chatą była więc naturalna jak oddychanie.

– To najlepsze miejsce na szorowanie tego brudasa! – Dziewczynka wskazała na chlewik. Więżący go czar stracił już niemal całą moc. – Podaj mi choć jeden powód, dla którego nie powinno mnie tu być. No, słucham?

Cykor miał świadomość obecności zwyklaków w okolicy. Jako chata mieszkalna posiadał dar ich wykrywania, taki zmysł kominkowy. Pozwalał on domom na kurzych nogach zawczasu przewietrzyć pokoje i napalić w piecu, a nawet nastawić wodę na herbatę, zanim wrócą ich gospodarze albo nim zawitają do domu niespodziewani goście. Cykor odwrócił się w stronę ostańca, wycelował kominem w półkę skalną i buchnął kłębem dymu w kształcie strzałki.

Jaga uniosła głowę i spojrzała w kierunku wskazanym przez przyjaciela. Dostrzegła tam kobietę i mężczyznę. Siedzieli jak zahipnotyzowani. Mężczyzna trzymał w dłoniach nieduże płaskie pudełko.

– Zwyklaki! – krzyknęła młoda czarownica, zrywając się na równe nogi. Z wrażenia aż upuściła woreczek. Zrobiła kilka kroków do przodu, by przyjrzeć się z bliska intruzom.

Była przerażona i zachwycona zarazem. Świadomie nigdy by się nie odważyła złamać zakazu zbliżania się do zwyklaków. Ale skoro to już się stało, chciała wykorzystać sytuację i zadać im tysiąc pytań, zanim rzuci na nich czar niepamięci, oczywiście. Co robią? Co jedzą? Po co wdrapali się na tę skałę i co to za śmieszne pudełko, wycelowane w Cykora?

Wtedy wydarzyło się coś, czego Jaga najmniej by sobie życzyła: prysły resztki mrożącego zaklęcia!

Wściekły chlewik naprężył nogi i z trzaskiem skruszył pozostałości lodu. Rzucił wściekłe spojrzenie okien w stronę młodej czarownicy, po czym rozorał pazurami ziemię, szykując się do szarży.

„Tylko nie to – pomyślała Jaga. – Kolejny pojedynek... teraz?”. Spojrzała zirytowana na chlew i sięgnęła do pasa. I wtedy dotarło do niej, że sakiewka i różdżka zostały na trawie, w połowie drogi między nią a dyszącym zemstą chlewem.

– Zachowujmy się, jak istoty rozumne – zagaiła przyjaźnie, robiąc ostrożnie krok w stronę skórzanego woreczka.

Chlewik zrobił to samo. W przypadku stworzenia wyposażonego w nogi wielkości drzew to wystarczyło. Potężna ptasia łapa stanęła na magicznych przedmiotach.

– Dobry chlewik... – powiedziała Jaga.

Jej arcywróg kucnął i podkulił łapy, zupełnie jak ptak w gnieździe. Próg chaty zrównał się z ziemią.

– Nie wolisz być czysty? – W głosie Jagi pobrzmiewał strach, którego nie wywołało spotkanie ze zwyklakami, mimo to przemawiała dalej łagodnie: – Taka ładna z ciebie chata...

Chlewik otworzył drzwi ze złowieszczym skrzypnięciem. Z czającej się w środku ciemności znów dochodziło groźne chrumkanie.

– Rozejm? – zaproponowała Jaga. – Teraz, jak już jesteś wypucowany, mogę pomalować ci szpony.

Na te słowa chlewik zatrząsł się i pół tuzina świń wypadło na polankę z wściekłym rykiem.

Jaga odwróciła się na pięcie, nie myśląc już wcale o zwyklakach, i pognała w kierunku wąwozu, z którego wyszła przed półgodziną.

Zadowolony z siebie chlew podążył śladem swoich podopiecznych i uciekinierki.

Szczotka na kiju, skrobaczka i cebrzyk stały przez chwilę bezradnie, nie mając już nic do szorowania. Rozglądały się po polanie.

Cykor podszedł do miejsca, gdzie wcześniej Jaga odpoczywała na trawie, pazurzastą stopą wsunął księgę pradziadka Ferdynanda do skórzanego woreczka i przewiesił go sobie przez komin. Spojrzał na znieruchomiałych zwyklaków i wydał z siebie głęboki chrobot. Dźwięk niósł wyraźny komunikat: jesteście tu mile widziani.

Choć ludzie nie znali skrzypomowy, zrozumieli, o co chodziło chacie. Cykor bojowo przejechał pazurem po ziemi, po czym odwrócił się i pognał za Jagą.

Na trawie pozostała, niezauważona przez nikogo, pożółkła kartka. Musiała wypaść ze starej księgi, kiedy chlewik ją przydepnął. Widniał na niej rysunek jaja. Z jego skorupki wystawały dwie kurze łapki. Pod spodem znajdowały się słowa skreślone eleganckim pismem: Domy i chaty na kurzych nogach to niesamowite istoty, ich hodowla może przysporzyć wiele korzyści gospodarstwu twemu.

ROZDZIAŁ 2

KLEKOTKI

Jaga od chwili narodzin skazana była na życie pełne magii. Jeśli ktoś mieszka w samym środku Zaklętych Kotlin z rodziną, która od pokoleń zgłębia jej tajniki, to wybór drogi życiowej ma jasny. Wszyscy zakładali, że młoda czarownica zainteresuje się jedną z rodzinnych profesji i pójdzie w ślady matki, Dobrawy Kurzastopki, wielkiej uzdrowicielki magicznych stworzeń, lub ojca, Lecha Kurzastopki, słynnego hodowcy chat na kurzych nogach.

Póki co dni Jagi wypełnione były przygodami. Cykor, chata wielkości domku dla lalek, wierny przyjaciel i jedyny rówieśnik czarownicy, towarzyszył jej w nich od zawsze. Wykluł się z jaja w dniu, w którym Jaga przyszła na świat. Imię nadał mu jej ojciec. Było dość przewrotne, bo Cykor ochoczo pakował się w każdą awanturę wymyśloną przez młodą czarownicę. Cykor i Jaga, Jaga i Cykor. Zawsze razem. Tych dwoje nigdy się nie nudziło. W pokrytej gęstym borem Kotlinie Prawdziwego Świata bawili się w chowanego z nimfami, a z młodymi pasterzami drzew wyzywali się na próby odwagi, sprawdzając, kto podejdzie najbliżej kniei, gdzie żerowała rodzina biesów. Brzeginki nauczyły ich pływać i unikać podwodnych legowisk złośliwych wodników. W Kotlinie Nowiu, gdzie słońce nigdy nie wschodziło, za to zawsze świecił księżyc, Jaga i Cykor trenowali z nocnicami zapasy cieni. Młoda czarownica uczyła się także, jak odczytywać Księgę Zapomnianych Baśni, która była zapisana w gwiazdach. Oparnice z Kotliny Mgieł pomogły Jadze złapać i oswoić błędnego ognika, i regularnie zapraszały ją na zabawę w świetlikowe podchody.

Ulubionym miejscem młodej czarownicy była Kotlina Szepczącego Wiatru, którą władała rasa kręćków. Demony wiatru, lud psotny jak chochliki i zawsze skory do zabawy, zmuszały wiatr do pędu i okręcały go sobie wokół nóg w miniaturowe trąby powietrzne. Dzięki temu potrafiły latać. W ich kotlinie grawitacja płatała figle. Nad ziemią unosiły się swobodnie wapienne skały porośnięte mchem, krzewami i skarlałymi drzewami, w których kręćki drążyły tunele i budowały przytulne nory mieszkalne. Razem z nimi Jaga pielęgnowała warzywa w Lewitujących Ogrodach i doglądała pasących się w powietrzu stad gryfów. Po pracy szukali spiralnych prądów powietrznych i opadali na nich ku ziemi, niczym po wielkiej zjeżdżalni. Kiedy Jaga wracała z Kotliny Szepczącego Wiatru, przez wiele dni nie mogła rozczesać splątanych włosów. Z kolei Cykor z trudem przeganiał ze swoich korytarzy szalejące przeciągi.

Ostatnia zaklęta kotlina była niezamieszkana i nosiła miano Wspólnej. To w niej odbywało się wielkie targowisko – jedyne okno na szeroki świat dla ciekawskiej Jagi.

Dziewczynka marzyła, że gdy dorośnie, zamieszka w Cykorze i będą żyć tak jak dawniej chaty na kurzych nogach. W drodze. Tak jak to się działo, zanim zwyklaki opanowały świat. Wciąż jednak Jaga nie wyściubiła nosa z Zaklętych Kotlin. Rodzice mówili jej, że świat na zewnątrz jest niebezpieczny, a ona nie miała powodu, żeby wątpić w ich słowa. W końcu nigdy jej nie okłamali. Problem polegał na tym, że Jadze coraz trudniej było przeżyć tu coś nowego. Wyjątek stanowiło owe targowisko.

Odbywało się dwa razy do roku, w najdłuższą i najkrótszą noc. To specjalny czas w magii, kiedy moc jest najsilniejsza, a czary najbardziej skuteczne. Są bowiem takie rytuały, które można odprawić tylko w noce przesilenia. Do Zaklętych Kotlin przybywały wówczas magiczne istoty z czterech stron świata. Rozstawiały stragany z tysiącami cudów, które pachniały nowością i tajemnicą. Przechadzając się pośród nich, Jaga czuła, jakby cały świat był na wyciągnięcie ręki.

Od Targowiska Nocy Zimowej minęło równo pół roku. A to oznaczało, że tego popołudnia polana we Wspólnej Kotlinie rozbłyśnie tysiącem nieznanych czarów z setek magicznych lamp, niczym czarodziejskimi zaproszeniami do nieskończenie wielu nowych przygód.

W Klekotkach, rodzinnej wiosce Jagi, już od tygodnia czuło się tajemniczą energię i narastające napięcie. Nieuziemiona moc sprawiała, że domy na kurzych nogach lunatykowały, małe chaty były niespokojne, a jaja w wylęgarni Lecha Kurzastopki wymagały szczególnej opieki.

Mieszkańcy wioski mieli pełne ręce roboty. Niekontrolowane wyładowania magii sprawiały, że domy dostawały kręćka. Krosno u tkaczy samo utkało kilometrowej długości prześcieradło. Kłębiący się materiał wypełnił wszystkie pokoje i korytarze tkalni, aż wreszcie kaskadami spłynął przez okno, unosząc ze sobą domowników. W warsztacie szklarzy pękały lustra, ilekroć ktokolwiek się w nich przejrzał, a u piekarza piec zaczął regularnie wypluwać chatki z piernika, które natychmiast rozbiegały się po okolicy, do tego nawet nie niepolukrowane! Z każdą godziną wydłużała się lista dziwnych zdarzeń.

Rodzice Jagi ledwie mieli czas na sen. Lech Kurzastopka w ciągu dnia pomagał sąsiadom dojść do ładu z ich domami, a w nocy doglądał jaj w wylęgarni. Okrywał je kocami uplecionymi ze świetlików. Z kolei jego żona prawie nie wychodziła z lecznicy. Dobrawa nigdy nie narzekała na brak pacjentów, ale tuż przed letnim przesileniem lecznica po prostu pękała w szwach. Uzdrowicielka potrafiła nastawić złamane prądy powietrze demonom wiatru, zszyć rozdarte skrzydło nocnicy, przegonić plagę gąsienic z liściastej czupryny borowego. Umiała przyrządzić miksturę na zanikające echo w głosie szeptuna, znała remedium na mówienie antycznymi językami, nagłą niewidzialność lub ostre objawy dematerializacji ciała. Wiedziała, jak przyrządzić syrop uziemiający pioruny miotane kaszlem przeziębionego pasterza burz. Nie bała się nawet wyrywać zepsutych zębów trollom, a był to wyczyn, którego niewielu by się podjęło. Jej wiedza o chorobach i klątwach trapiących magiczne istoty uratowała już niejedno życie. Jaga, na co dzień dość uważna i chętna do pomocy rodzicom, w dniach przed Targowiskiem Nocy Letniej zaczynała bujać w obłokach, przez co dochodziło do groźnych wypadków.

Tym razem wcale nie było inaczej. Dziewczynka napoiła strzygę środkiem na porost futra zamiast miksturą odłączającą i omal zalała wodą wygrzewającego się w żarze piecucha. Najgorsze jednak mogło nastąpić, gdy poszła podać syrop przeziębionemu płanetnikowi. Pasterz burz dochodził do zdrowia w specjalnie izolowanej izbie. Płanetnicy żyli z wypasania chmur. W trakcie nawałnic łapali do beczek pioruny, by potem nimi handlować. Były one przysmakiem domów na kurzych nogach. Jedna solidna błyskawica zapewniała energię domostwu na wiele miesięcy. Wiecznie naelektryzowani płanetnicy nosili wysokie buty z uziemieniem. Bez nich raziliby prądem nawet przy najzwyklejszym uścisku dłoni. Jaga nie włożyła specjalnego fartucha ani drewnianych butów, a co gorsze, nie wzięła amuletów ochronnych. Gdy weszła do izby, płanetnik, wysoki prawie na sześć łokci i rozrośnięty w barach niczym dąb, siedział na łóżku i wydmuchiwał nos w wielką jak obrus kraciastą chustkę. Miał niebieską skórę, a krótkie granatowe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Co rusz z jednego kosmyka na drugi przeskakiwała złota iskra. Nagle przeziębiony płanetnik głośno kichnął, wyrzucając przy tym z nosa kulisty piorun.

Dobrawa w ostatniej chwili wpadła za Jagą do izolatki i odbiła różdżką grom lecący w kierunku córki. Zapachniało siarką, a rozgrzana do czerwoności kula rozprysła się na tysiąc iskier, które z sykiem zgasły w powietrzu. Kobieta złapała dziewczynkę za rękę i obie wybiegły na dwór. Na szczęście drzwi do lecznicy były otwarte na oścież, bo tata Jagi właśnie oliwił zawiasy. Stara chata, w której leczyły się magiczne stworzenia, ostatnio stała się wyjątkowo humorzasta, nawet jak na nią. Skrzypiała burkliwie, a wystające gdzieniegdzie drzazgi wyraźnie szukały zaczepki i zahaczały o ubrania pacjentów.

– Naszej córce trzeba dać jakieś zajęcie i to szybko – powiedziała do męża uzdrowicielka, patrząc przez dziurę wypaloną w fartuchu. – W przeciwnym razie puści wioskę z dymem!

– Niech wyszoruje chlewik – mruknął pod nosem hodowca chat. Sam był burkliwy, a do tego od kilku dni niewyspany, bo stuletni dom, pielęgnowany jeszcze przez jego pradziadka, dokładał mu teraz pracy. – Tylko porządnie – zwrócił się do córki. – Będziesz miała zajęcie do wieczora.

Jaga nie krzyczała, choć była przerażona. Wiedziała, że chlewik ma nierówno pod sufitem, ale tym razem chyba oszalał do reszty i rzeczywiście próbował ją zabić, a ona bez różdżki i magicznych artefaktów była bezradna. Trzymała się z całych sił żerdzi pod strzechą i robiła wszystko, by nie spaść z dachu.

Chlewik sadził wielkimi susami i pędził ścieżką do wioski. Wierzgał przy tym z całych sił, starając się zrzucić swoją przeciwniczkę.

Wypadli z zalesionego parowu do doliny, którą płynął szeroki strumień. Droga prowadziła prosto do Klekotek.

„Co teraz? – myślała gorączkowo Jaga. – Jeśli wbiegniemy między domy, komuś może stać się krzywda! Szybko, wymyśl coś!”

Z braku lepszego pomysłu przesunęła się na prawą część dachu. Chciała przeważyć narowistą chatę, by ta odbiła w bok. Jednakże z równym powodzeniem mogłaby próbować sił w zapasach z biesem. Była za lekka, by chlewik odczuł różnicę. Gnał przed siebie, a wioska przybliżała się nieubłaganie. Nagle wierzgnął. Dziewczynka straciła równowagę i zsunęła się na krawędź dachu. Szczęśliwie zaczepiła szelką o wystającą spod słomy żerdź. Przerażona, wczepiła się palcami w strzechę. Doszła do wniosku, że to najwłaściwszy moment, by zacząć wrzeszczeć na całe gardło.

W tej niegodnej czarownicy pozycji, drąc się wniebogłosy dotarła do Klekotek.

Wioska w dolinie między dwoma wzniesieniami wyglądała tak, jakby powstała bez żadnego planu. Domy przypominały wędrowców wypoczywających po długiej podróży – każdy przycupnął tam, gdzie mu było najwygodniej. Jedne chałupy skryły się w cieniu drzew albo rozsiadły nad strumieniem przecinającym dolinę, inne wręcz przeciwnie, wygrzewały się na nasłonecznionych stokach. Jedynie dom pszczelarza trzymał się nieco na uboczu, by mieć na oku wszystkie ule, które rozpierzchły się po łąkach. Domy mieszkalne, szopy, stodoły, drewutnie, spichrze, kurniki oraz zadziorny chlew – całe Klekotki składały się z mniej więcej trzydziestu budynków. Z pozoru niczym nie różniły się one od domostw zwyklaków, ale wystarczyło jedno bystre spojrzenie, by mieć pewność, że są niezwykłe. Wszystkie miały kurze nogi. Co prawda solidne domy mieszkalne siedziały nieruchomo, drzemały spokojnie z nogami zakopanymi głęboko w ziemi, niektóre trwały w tym bezruchu nawet przez dekady. Za to budynki gospodarcze nie mogły ustać w miejscu. Kurnik moczył kurze łapy w strumieniu, szopa na narzędzia chodziła krok w krok za stolarzem, zawsze chętna podać piłę lub młotek i gwoździe, a maleńkie chaty, ledwie odrosłe od ziemi, których dachy nie zdążyły jeszcze pokryć się strzechą, dreptały niepewnie na kurzych nóżkach i nieśmiało uczyły się rozsuwać zasłony w oknach. Obrazu dopełniało bagienko na obrzeżach wioski.

Chlewik przemknął obok domu piekarza, szczęśliwie unikając zderzenia z piekarzową, ale za to rozdeptując kręcącą się w pobliżu, jeszcze niepolukrowaną chatkę z piernika.

– Uważaj! – krzyczała Jaga. – Przed tobą!

Na sznurach rozwieszonych pomiędzy domami suszyło się kilometrowej długości prześcieradło, dzieło domu państwa Tkaczy. Sznurki ciągnęły się zakosami przez pół wioski. Chlew, nie zważając na ostrzeżenia, wpadł na pierwszy z nich, zarzucając sobie na dach kawał białego materiału. Potem jeszcze jeden i kolejny. Po chwili lniane płótno oplatało go całego, a wraz z nim – uczepioną dachu młodziutką czarownicę. Chlewik szczęśliwie ominął ławkę, na której drzemała wiekowa zegarmistrzyni i nie zwalniając, przeskoczył przez strumień. Pędził, jak można się było domyślić, prosto do bagienka.

Jaga wyplątała się spod prześcieradła i darła na całe gardło:

– Z drogi! Narowisty chlewik!

Zaalarmowani jej wrzaskiem mieszkańcy, którzy krzątali się w obejściach, teraz w popłochu chowali się do swoich domów.

Na linii dzielącej chlew od bajorka znalazły się maleńkie chaty. Przebierały nieporadnie nogami i uczyły się otwierać okiennice, zupełnie nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa.

– Uciekajcie! – krzyczała zrozpaczona Jaga.

Chaty pisklaki zobaczyły gnający na nie chlew. Wszystkie co do jednej zamarły przerażone. Mieszkańcy, którzy byli najbliżej, biegiem ruszyli im na pomoc. Żaden jednak nie miał szans z galopującym chlewem.

Domy mieszkalne też wyczuły, że maleńkim chatom może przydarzyć się coś złego. Ziemia zadrżała, kiedy pierwszy z nich, wybudzony ze snu, zaczął ociężale prostować potężne nogi.

Jaga wiedziała, że jeśli zdarzy się wypadek, to ona będzie za niego odpowiedzialna. Musiała coś zrobić. Tylko co? Bez swojej sakiewki i różdżki czuła się bezbronna. Rozejrzała się ostatni raz, w nadziei że zobaczy nadciągającą pomoc.

Za nimi przez wioskę gnał kurnik. Był o połowę mniejszy od chlewu i szybszy. Sadził tak wielkie susy, że wręcz zdawał się frunąć w powietrzu. Pewnie planował przeciąć kuzynowi drogę i staranować go, zanim ten zrobi to ze świeżo wyklutymi chatami. Tylko czy zdąży?

Młoda czarownica nie mogła ryzykować. Zacisnęła usta i zsunęła się na przód chaty. Zaczepiła nogami o żerdzie ukryte pod słomą i zawisła głową w dół nad frontową ścianą. Złapała za prześcieradło przykrywające jedną z okiennic chlewiku i szarpnęła za nią z całej siły. Udało jej się odsłonić okno.

Chlew zaskrzypiał, widząc maleńkie chaty tuż przed sobą. Było jednak za późno.

„Nie zdąży wyhamować!” – pomyślała Jaga i zamknęła oczy.

W tym samym momencie poczuła, że pędząca chata ugina masywne kurze nogi i jak na sprężynie wystrzeliwuje w górę. Dziewczynka otworzyła oczy, gdy z impetem opadli na ziemię, zostawiając za sobą bezbronne maleńkie chatki. Młoda czarownica z krzykiem poleciała do przodu. Na szczęście zdążyła złapać za prześcieradło, ciągle oplatające chlew. Jeśli teraz by spadła, to spotkałby ją los, którego uniknęły pisklaki: zginie zmiażdżona kurzymi pazurami. W panice przebierała nogami w poszukiwaniu jakiegokolwiek podparcia. Wreszcie jedną stopą natrafiła na klamkę od drzwi, a drugą – na parapet. Lewą ręką chwyciła za framugę.

Chlewik stopniowo zwalniał. Nad brzeg bagienka dotarł już normalnym tempem. Z rozkoszą zanurzył nogi w chłodnym błocie. Dobrnął na sam środek bajorka, obrócił się i stanął przodem do wioski. Wybił się w powietrze, po czym opadł w błoto z głośnym chlupnięciem.

Jaga, która na chwilę rozluźniła chwyt, odpadła od ściany i plasnęła obok niego. Za nią z łopotem sfrunęło prześcieradło. Po chwili śnieżnobiała tkanina zniknęła w bajorku.

Jaga wyszczerzyła zęby w uśmiechu. To nic, że cała jej praca poszła na marne i że ona sama była teraz brudna jak nieboskie stworzenie, a do tego podrapana i posiniaczona. Liczyło się tylko to, że przeżyła tę szaleńczą jazdę na znarowionym chlewie. Wprost nie mogła się doczekać, aż opowie o tym Cykorowi.

Dziewczynka spojrzała w stronę wioski. Wielkie domy mieszkalne wciąż nie zdążyły wyciągnąć pazurzastych stóp spod ziemi. Skoro zagrożenie minęło, uspokajały się i na nowo mościły. W przeciwieństwie do mieszkańców Klekotek. Kilkoro z nich szło właśnie w kierunku bagienka. Na czele pochodu Jaga zobaczyła swojego ojca. Jego mina mówiła wszystko: prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.

„Najważniejsze, że pisklakom nic się nie stało” – pomyślała Jaga i syknęła do chlewika:

– Jeszcze się z tobą policzę...

Ten w odpowiedzi strząsnął z siebie grudę błota, która pacnęła Jadze na sam czubek głowy.

ROZDZIAŁ 3

ZGRZYT

Lech Kurzastopka wyróżniał się na tle pozostałych mieszkańców. Wysoki, barczysty, z dłońmi jak bochny chleba... wyglądał bardziej na drwala niż na hodowcę chat na kurzych nogach. Był zarazem najspokojniejszym człowiekiem, jakiego znały Zaklęte Kotliny.

Dotarł do bajorka przed innymi i nie zważając na nic, wbiegł do błotnistej wody. Parł do przodu, byle jak najprędzej dostać się do córki.

– Jesteś cała? – spytał Jagę i wziął ją na ręce. Brązowymi oczami lustrował dziewczynkę, szukając choćby najmniejszych obrażeń. Kiedy się upewnił, że poza kilkoma otarciami nic jej się nie stało, przytulił córkę mocno.

Jaga objęła ojca za szyję. Czuła, jak szybko bije mu serce. Dotarło do niej, że przesadziła. Jeszcze przed chwilą myślała jedynie, jakiej zemsty dokonać na chlewiku. Teraz było jej zwyczajnie wstyd. Za zniszczenia powstałe w wiosce i za to, że tak bardzo wystraszyła ojca. Wiedziała, że będzie musiała stawić czoło konsekwencjom, i była na to gotowa. Objęła tatę jeszcze mocniej i się rozpłakała. Wtuliła głowę w jego silne ramię, żeby nie musieć oglądać pełnych dezaprobaty spojrzeń mieszkańców Klekotek.

Lech Kurzastopka nie bez trudu dobrnął do brzegu i nie oglądając się na innych, ruszył z córką do domu. W połowie drogi dziewczynka wypłakała wszystkie łzy. Otarła oczy i podniosła głowę. Akurat żeby zobaczyć Cykora, który w triumfalnym pochodzie wracał do wioski. Prowadził w karnej kolumnie wszystkie świnie. Chatka wystukiwała rytm marszowy, trzaskając niewielkimi okiennicami, a świnie pochrumkiwały niezadowolone.

Widząc ten obrazek, Jaga i ojciec się roześmiali.

– Dostanę karę? – spytała młoda czarownica.

– Możesz być tego pewna, ropuszko – odpowiedział ojciec z czułością w głosie. Posadził sobie Jagę na barana, zupełnie jakby wciąż miała dwa latka.

Skręcili obok chaty kowali. Dwóch mężczyzn, podobnych do siebie jak dwie krople wody, waliło młotami naprzemiennie w sztabę żelaza. Kuźnia sama dbała o to, żeby żar w palenisku był odpowiedni. Kowale, Tasław i Resław, jeszcze kilka lat temu wiedli prym w wioskowych hecach, ale teraz kowalstwo pochłonęło ich bez reszty. Ich rodzina od wieków słynęła z kucia podków, które chroniły domostwa przed złymi duchami.

Bliźniacy zauważyli dziewczynkę.

– Ten numer... – zawołał jeden i rąbnął młotem w rozżarzoną sztabę.

– ...pierwsza klasa! – dokończył płynnie drugi. – Sami byśmy tego...

– ...lepiej nie wymyślili! – rzucił znowu pierwszy.

Jaga pokraśniała z dumy. Pochwała z ust bliźniaków to było naprawdę coś!

Gdy minęli kuźnię i szpaler wierzb płaczących, ich oczom ukazała się największa, najstarsza i najbardziej grymaśna chata w wiosce. Zgrzyt, rodzinny dom Jagi, już dawno znalazł swoje miejsce na ziemi: cały porośnięty był dzikim bluszczem, którego zdrewniałe łodygi pięły się od werandy aż do kurka na dachu.

Staruszek zaskrzypiał miło na powitanie.

– Tym razem przegrałam... – odpowiedziała Jaga. – Ale jeszcze się odegram. Jakem Jaga Kurzastopka!

Ojciec się zatrzymał i chrząknął. Zadarł głowę, spoglądając na córkę z wyrzutem.

– Tato, przecież ty to rozumiesz...

– Koniec trasy – powiedział i postawił Jagę na ziemi. – Mogę nosić wystraszone dziewczynki. Zatwardziałe mścicielki niech chodzą na własnych nogach.

Młoda czarownica zrobiła nadąsaną minę, ale ojciec wcale się tym nie przejął. Zmierzwił jej grzywkę i pocałował Jagę w czoło, nie przejmując się oblepiającą je warstewką błota. Potem minął otwarte przed nim na oścież drzwi frontowe Zgrzyta i ruszył na tyły domu.

Dziewczynka powlokła się za nim.

Dom Kurzastopków miał chyba ze sto lat. Wykluł się z jaja jeszcze za czasów pradziadka Jagi. W trakcie długiego życia dorobił się piętra i strychu, dwóch dobudówek, w których mieściły się pracownie rodziców Jagi, oraz całej masy pokoi, schowków i zakamarków. Wydawał się wręcz stworzony do zabaw, zwłaszcza w deszczowy dzień, i wciąż podsuwał na nie Jadze nowe pomysły. Zwykle równały się one także z pakowaniem się w kłopoty.

Przez lata Zgrzyt wyciągnął się w kształt podkowy. Od frontu znajdowała się część mieszkalna, z głównymi drzwiami wychodzącymi na wioskę. Były jednak tak rzadko używane, że aż dziw, że dotąd one także nie zarosły bluszczem. Na dziedzińcu, między dwoma skrzydłami chaty, rósł potężny kasztanowiec. Z najgrubszego konara zwisała upleciona z sitowia huśtawka, pod drzewem stała ława, wydrążona w grubym dębowym pniu. To tu odbywały się rodzinne narady i wieczorne pogawędki.

Hodowca chat skierował się do lecznicy, gdzie pracowała jego żona. Jaga z ociąganiem poszła za nim. Z opuszczoną głową weszła do środka.

O tej porze roku uzdrowicielka ze wsi Klekotki miała mnóstwo roboty. Jak zawsze przed letnim przesileniem, kiedy nieujarzmiona magia snuła się wąwozami, mieszkańców Zaklętych Kotlin ogarniało dziwne szaleństwo. Czarodziejskie istoty wracały w lecznicy do sił i zdrowia po tym, jak przytrafiło im się coś złego.

Pod sufitem kłębił się demon burzy, który trafił tu po bójce z olbrzymem. Jaga razem z mamą nastawiły mu złamane prądy powietrzne. Demon przez większość czasu spał i śnił o tornadach. Obok, na wielkim łożu leżały dwie siostry: południca i północnica. Co rano budziły się splątane ze sobą włosami. Mama Jagi próbowała na różne sposoby odczynić klątwę. Na razie bezskutecznie, a one z dnia na dzień stawały się coraz bardziej nieznośne.

– Jak tam chlewik? – Uzdrowicielka przywitała męża i córkę, nie odrywając się od pracy. Ucierała właśnie maść łagodzącą objawy oparzenia smokozielem. – Lśniący i pachnący? – spytała, nie podnosząc głowy znad glinianego naczynia, w którym mieszała drewnianą łyżką. Podczas przygotowywania leczniczych mikstur na różne magiczne choroby potrzebne były precyzja i koncentracja. Najmniejszy błąd i maść, która miała schłodzić oparzenie, mogłaby zamrozić rękę na kość.

– Nie – burknęła Jaga.

Dobrawa skończyła ucieranie, odstawiła naczynie i przeniosła wzrok na przybyszów. Wystarczył rzut oka na pokrytą błotem dziewczynkę, by domyślić się, że nic nie poszło zgodnie z planem.

– Aż tak źle? – zapytała, zerkając na męża.

– Nasza mała córeczka i chlewik urządzili konkurs, kto zrobi najgłupszą rzecz pod słońcem.

Uzdrowicielka westchnęła, masując sobie skroń.

– Rozumiem, że wygrywasz?

Jaga spuściła głowę i wbiła oczy w podłogę.

– Jest remis – bąknęła.

Dobrawa sapnęła, wstając od stołu. Przeciągnęła się, próbując rozmasować miejsce pod łopatką. Chociaż była drobną kobietą, promieniowała aurą siły i pewności siebie. Jej twarz zdobiły maleńkie zmarszczki w kącikach oczu i ust, wyraźniejsze, gdy się uśmiechała. Nosiła sukienkę z odsłoniętymi ramionami i pełen kieszonek szeroki pas, obwieszony sakiewkami. W jednej z nich tkwiła różdżka. Długie włosy w kolorze słomy uzdrowicielka upinała w praktyczny kok, tak by nie przeszkadzały jej w codziennych obowiązkach. Wplatała w niego niezapominajki odczyniające uroki. Za jedyną ozdobę miała przedziwny naszyjnik – każdy jego paciorek wykonany był z innego materiału – bursztynu, zardzewiałego żelaza, olchowego drewna, kamienia – w każdym tkwiło zamrożone zaklęcie. Paciorki były jak amulety chroniące przed ognistym katarem, lodowym chuchem albo innym niebezpieczeństwem, z którym uzdrowicielka musiała się mierzyć, lecząc swoich niezwykłych pacjentów.

– Idź, umyj się – powiedziała do Jagi. – Zadbamy, by w te zadrapania nie wdało się zakażenie. A potem porozmawiamy.

Kwadrans później czysta i przebrana Jaga wróciła do lecznicy. Rodziców już tam nie było. Dziewczynka wyjrzała więc na dziedziniec.

Mama i tata siedzieli na ławie pod kasztanowcem. Rozmawiali ściszonymi głosami, zatem sprawa była poważna.

„Uzgadniają karę – pomyślała młoda czarownica. – Byle tylko nie sięgnęli po tę najgorszą...”. W dniu, kiedy w sąsiedniej kotlinie miało rozpocząć się Targowisko Nocy Letniej, oznaczałaby tylko jedno: uziemienie. Jaga nie mogła do tego dopuścić.

– Mamo, tato – powiedziała oficjalnym tonem, kiedy tylko wyszła na dziedziniec. Wiedziała, że najlepsze, co mogła zrobić, to przejąć inicjatywę. – Wiem, że chcecie ze mną odbyć poważną rozmowę. Ale to będzie musiało zaczekać. – Wysunęła szczękę do przodu w sposób, który nieraz obserwowała u mamy, co miało dodać jej stanowczości. Ale efekt był raczej komiczny.

– A dlaczegóż to? – spytała uzdrowicielka. Na jej ustach błąkał się uśmieszek. Dobrze wiedziała, jakie intencje ma córka, i nie zamierzała jej przeszkadzać.

– Bo muszę naprawić szkody.

Podczas szalonego galopu przez wioskę Jaga i chlewik narobili sporo zniszczeń. Zadeptali kwietną łąkę i przestraszyli drzemiące na niej ule na kurzych nogach. Uszkodzili huśtawkę, przeganiając rozkołysanego ducha. Wywrócili wielką beczkę, z której kuźnia czerpała wodę do chłodzenia żelaza. Meandrująca przez wioskę alejka została zryta ptasimi pazurami, a mieszkańcy najedli się strachu.

– Niczym się nie przejmujcie – ciągnęła Jaga. – Jak skończę, nie pozostanie nawet ślad po całej drace z chlewem. – I czmychnęła, zanim mama lub tata zdążyli coś powiedzieć.

Cykor miał wystarczająco rozumu pod dachówkami, by nie pokazywać się rodzicom Jagi na oczy. Przybiegł do niej z sakiewką i różdżką dopiero, gdy maszerowała do wioski.

Z pomocą magicznych przedmiotów prace porządkowe w Klekotkach szły sprawnie, choć roboty było sporo. Najpierw Jaga i Cykor wyciągnęli z bajorka kilometrowe prześcieradło. Całe lepiło się od błota. Jaga uprała je w strumieniu kamykiem brudojadkiem, który kiedyś wygrała od rusałek. Potem dziewczynka odwiedziła po kolei mieszkańców wioski, przepraszając za całą drakę i oferując pomoc w ramach zadośćuczynienia. Młoda czarownica trzepała dywany, pieliła przydomowe zielniki i liczyła, że wieści o jej poświęceniu dotrą do rodziców i zmiękczą ich.

Pracowity dzień wydawał się nie mieć końca, a gdy wreszcie słońce zawisło tuż nad horyzontem, wielkie i nieruchome, dziewczynka była zmęczona i brudna niemal tak jak po starciu z chlewikiem, ale szczęśliwa. Dzięki godzinom ciężkiej pracy nikt nie zaprzeczy, że wzięła odpowiedzialność za swoje czyny.

Pomimo zmęczenia szła do domu energicznym krokiem. Jeśli szybko się umyje i przebierze, to zdążą z Cykorem na wielkie otwarcie Targowiska Nocy Letniej.

ROZDZIAŁ 4

KULA DALEKOWIDZENIA

Dziedziniec na tyłach domu świecił pustkami. Mama pewnie uwijała się w lecznicy, a tata doglądał jaj na kurzych nogach. Teraz nikomu poza nim nie wolno było wchodzić do wylęgarni, ponieważ lada dzień miały się wykluć nowe chaty.

Jaga podeszła do uchylonych drzwi i zajrzała ostrożnie do środka. Ojca tam nie było. Jaja siedziały w dużym kojcu, wysłanym grubą warstwą słomy. Niektóre niezdarnie człapały na kurzych nóżkach, które już przebiły się przez skorupkę, inne podrygiwały na słomie albo kręciły się w miejscu.

Dziewczynka poszła do lecznicy.

Zastała rodziców siedzących przy masywnym stole. Uzdrowicielka opatrywała mężowi rękę.

– Dlaczego musisz być tak uparty? – westchnęła z przyganą.

– To on zaczął – odburknął ranny hodowca.