Stambulskie szepty - Agata Wielgołaska - ebook + książka

Stambulskie szepty ebook

Wielgołaska Agata

0,0
31,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W „Stambulskich szeptach” jednym z bohaterów opowieści jest nieprzewidywalne miasto, którego głos miesza się z głosami mieszkańców. Miasto, które przyjmuje miliony ludzi z otwartymi rękami – wiernych i niewiernych, głupich i głupszych, wszystkich. Czy nie ma dość?

W Stambule pozorny ład może w jednej chwili stanąć na głowie, tu wspomnienia mieszają się z rzeczywistością, a odległa przeszłość z teraźniejszością. Co łączy Agathę Christie, Lwa Trockiego, Astrid Lindgren czy Piri Reis i zwykłych zjadaczy chleba? Czy niebieska dziewczynka ze snu pewnego pisarza pojawia się w historii słynnego żeglarza przez przypadek? Co łączy ze sobą te postaci? Czy staruszka z wyspy naprawdę spotkała Lwa Trockiego, czy to tylko rodzinne opowieści wdarły się w jej wspomnienia z dzieciństwa? Czy Bosfor jest faktycznie lekarstwem na każdą bolączkę okolicznych mieszkańców?

Fakty w fikcji, fikcja w faktach, a w tle miasto miast. Na samym końcu zbioru do czytelników przemawia sam Stambuł, zdradzając swój sekret. Oczywiście – szeptem.

Fragm. recenzji:

Stambulskie szepty” Agaty Wielgołaskiej postawiłabym na półce obok „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza. Obie pozycje wymagają od czytelnika szczególnej koncentracji, potrzebne są niezwykła wrażliwość oraz ogromna wyobraźnia. U Wielgołaskiej momentami surrealistyczna poetyka snów budzi w czytelniku najczulsze emocje. Fabuła okazuje się nie mieć szczególnego znaczenia. Najlepiej samemu sprawdzić, o czym szepcze wielkie miasto dwóch kontynentów. [Sylwia Chrabałowska]

Informacja o autorce:

Agata Wielgołaska - socjolożka, tłumaczka, autorka książek i artykułów o Turcji, wydała także tom poezji („Zaplanowane nieporozumienie”, 2016) oraz zbiór opowiadań („Pisarze, nie mordujcie własnych dzieci”, 2019). Od kilkunastu lat mieszka w Stambule i tworzy blog Tureckie Kazania. Hobbistycznie fotografuje i podróżuje promami, przy tym cały czas nie może się zdecydować, która strona Bosforu bardziej ją pociąga.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 151

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Podamy rzeczy widziane jako widziane, a słyszane jako słyszane, aby nasza księga była uczciwa i prawdziwa, bez żadnego kłamstwa. I każdy, kto tę księgę czytać będzie, lub ci, którzy jej będą słuchać, wierzyć jej mają, bo wszystko to są rzeczy prawdziwe.

Marco Polo, Opisanie świata

Nie każdy dzień musi zaczynać się nową opowieścią, choć wiem, że tak byście chcieli.

Ja na przykład zawsze bardzo marzyłem o tym, by mieć wiele żyć. Gdyby można było wybrać tylko jeden system wierzeń, który miałby okazać się prawdziwy, stawiałbym na reinkarnację (oczywiście pod warunkiem, że po osiągnięciu stanu nirwany dotrę do któregoś z obiecanych rajów). Koncepcja dziewięciu kocich żyć wydaje mi się równie ekscytująca.

W jednym z nich byłbym sobą, tu i teraz. Malarzem, który chce tworzyć, ale nie starcza mu cierpliwości, by dokończyć to, co zaczyna. Uwiecznia więc bohaterów swoich rozpoczętych historii na płótnie, w szkicowniku, na kartkach, bo tak jest mu łatwiej.

W innym — osmańskim kupcem, którego ulubioną przyprawą jest szafran. Z jakiegoś powodu chodziłbym w turbanie w kolorze złota i pił za dużo wina, zwłaszcza czerwonego. Po moje małże z ryżem ustawiałaby się kolejka aż do portu. Cytryny też miałbym najlepsze.

W kolejnym życiu stałbym się portugalskim masonem. Wychodzę właśnie na spacer do ogrodów Sintry — jak ja lubię te zamglone poranki! Przyjaciele ostrzegają, że we mgle może czaić się oprawca, ale czym byłoby życie w ciągłym strachu? Dlatego uśmiecham się do omszonej rzeźby, której moja żona boi się najbardziej, a ta mruga do mnie kamiennym okiem.

W następnym wcieleniu spisuję kroniki władcy i coraz częściej rozważam przekazanie ksiąg wrogowi. W ostateczności tak też czynię, dzięki czemu zdobywam bogactwo, dożywam późnej starości i nikt mnie z niczego nie rozlicza. Aż do śmierci.

Wybory ostatniego życia sprawiają, że w kolejnym powracam jako mewa. Walczę z wiatrem, chłodem, ptactwem, czasem także z człowiekiem. Uczę się latać i tak mijają kolejne dni mojej nowej egzystencji — zawsze w ruchu, zawsze nad Bosforem.

A to tylko kilka z moich żyć — jak myślicie, co stanie się z pozostałymi?

Rosyjska ruletka

Kolacja na wzgórzu

Dość późno zorientowałam się, że na stół wjechał tort, musiałam chyba na dłużej przysnąć. Nie lubię słodyczy, kopiec z bitej śmietany i czekolady nie robi na mnie najmniejszego wrażenia, do tego Sto laaat!!! na sto gardeł, pfff...

Zawsze fascynowały mnie rocznice: mieć jedno życie i tak je celebrować. Cieszyć się, że kolejny rok, damy radę, że może bliżej końca, ale my za to tacy tego w stu procentach świadomi, do tego w dwustu wdzięczni za wszystkie niespodzianki, nawet te niewydarzone. Karma, mili państwo, nie ma co się dziwić, faktycznie. Akurat co do karmy macie wszyscy rację.

Rosyjskie blond dziewczę z biustem prawie na wierzchu nachyliło się i zdmuchnęło za jednym zamachem trzydzieści świeczek: brawo dla pojemnych policzków! Czterdziestolatek po prawej przytrzymał tlenione loki, żeby nie zajęły się ogniem. Byłoby szkoda — i tych pięknych włosów, i szczegółowo dopracowanego planu na dzisiejszy wieczór.

Nie wyglądał na specjalnie zmartwionego, nie zerkał już nawet nerwowo na telefon. Ten zresztą zadzwonił tylko na początku spotkania, więc wszystko zdawało się być pod kontrolą. Leżał tuż przy talerzu, na wszelki wypadek. Nie przydał się podczas kolacji. Czterdziestolatek potrzebował go tej nocy tylko jeden jedyny raz, kiedy — jak to zwykle w takich historiach bywa — było już za późno.

— Na zdrowie! — Rosyjski dla początkujących poliglotów i coraz mniej udawany entuzjazm coraz bardziej zrobionych gości.

— Alkohol w tym naszym pazernym kraju drogi, dobrze, że mamy dostawę takiego towaru! — Czterdziestolatek wzniósł kolejny toast.

— A dostarczył go też niezły towar! — dodał w niezrozumiałym dla zagranicznych gości języku pięćdziesięciolatek po lewej, wywołując zapluty rechot męskiego grona i grzecznościowy chichot kobiet.

Na stół wjechały owoce w różnych kształtach i kompozycjach. Nie je się tego na koniec posiłku, bo kisi żołądek, nawet ja to wiem. A ci zawsze arbuz i morelki na deser i potem się dziwią, że brzuchy bolą rano, i obwiniają o to alkohol.

— Hmmm... Good! — Koleżanka blondynki, niewidzialna brunetka, miała teraz swoje pięć minut.

— Ciebie też bym zjadł! — Pięćdziesięciolatek bawił się coraz lepiej, nie próbował już nawet szyfrować w tubylczym języku. I słusznie, gwiazda wieczoru oraz jej brokatowa towarzyszka urodzinowej niedoli rozumiały tylko mowę ciała.

— To organiczne, z tego ogrodu. Zaraz poprosimy kelnera, żeby narwał więcej, nie krępujcie się! — Czterdziestolatek podstawił żeńskiemu duetowi truskawkowe serca pod mocno przypudrowane nosy.

*

Pół litra i półtorej godziny później pięćdziesięciolatek chrapał na chudych kolanach niewidzialnej brunetki (nie zazdroszczę wcale tak twardego snu), część ważnego męskiego grona odpisywała na nieważne wiadomości od prawie nieważnych osób, inni pokazywali sobie zdjęcia, filmiki, piosenki, a niektórzy (choć nadal nieliczni) nawet do nich głośno podśpiewywali, dlatego nikt nie usłyszał pytania:

— To co, może przejażdżka? — Czterdziestolatkowi aż skoczyło ciśnienie od niespodziewanej propozycji jubilatki, wypowiedzianej z akcentem, to z akcentem, ale całkiem poprawnym angielskim.

Zamiast zadumać się nad nagłym lingwistycznym olśnieniem coraz piękniejszej z każdą szklaneczką dziewczyny, pobiegł do kelnera i zajął się rachunkiem.

Blondynka zajęła się w tym czasie jego ostatnim drinkiem.

Wesele w lesie

Szkoda, że nie widział tego, co widziałam ja. Cóż, nie te oczy, do tego otępiałe zmysły — trudno się dziwić, po tylu setkach.

Gdyby chociaż powiedział jednemu z kumpli, zamiast wybiec tak szybko. Gdyby dał znać — pewnie by mu odradzili. Bardzo to było nieprzezorne, niebywale nieroztropne.

Mógł się przez chwilę zastanowić, przecież to nie miało specjalnie sensu. Jaka przejażdżka, do jakiego lasu, o jakiej porze, skoro i tak czekał pięciogwiazdkowy hotel pięćdziesięciolatka wynajęty na tę noc dla całej bandy.

Jaka tam zresztą szkoda, przecież i tak go już nie lubimy, prawda?

*

Najpierw było łupnięcie w czaszce, takie dziwne, w sumie przyjemne. „Wypiłem za mało wody” — pomyślał, a chwilę potem poczuł jeszcze przyjemniejszy zawrót głowy.

— Złap mnie! — Zaśmiała się zachęcająco, a on nie wpadł na to, żeby zamknąć za nią drzwi, zapiąć pasy i dodać gazu. Myślami był już gdzie indziej — jeśli w ogóle myślał w tamtej chwili, w co szczerze wątpię.

Biegł za nią coraz wolniej, kompletnie zdezorientowany. Tyle porannych treningów, sprintów o szóstej nad ranem, a teraz co? Zaczął sobie przypominać, że boi się ciemności. Zaczął sobie przypominać, że boi się sam chodzić po lesie. Czy na pewno? Kiedyś przecież nie bał się lasu... Zaczęło mu się wydawać, że boi się właściwie wszystkiego: miękkiej trawy pod nogami, oddalającego się coraz bardziej śmiechu, swojego przyspieszonego oddechu. Na koniec zaczął bać się swojego strachu.

Atak paniki? Zawał? Rozedrgana ręka nie mogła znaleźć telefonu. Ani kluczyków. „Dziwka musiała zabrać”.

Zamknął oczy i próbował się uspokoić. „Po co jej telefon, na co jej samochód, daleko nim nie zajedzie, przecież wszyscy wiedzą, że to mój wóz (wdech), to szaleństwo nie ma żadnej logiki, na pewno zostawiłem telefon i kluczyki w samochodzie (wydech), jestem kompletnie pijany, już dawno się tak nie schlałem, trzeba oprzytomnieć (wdech), muszę zawrócić i znaleźć ten cholerny samochód, ona zresztą pewnie też tam na mnie czeka, musiała się zorientować, że zgubiłem się w tym durnym ciemnym lesie (wydech)”.

Gdy otworzył oczy, zobaczył migoczące światło — to na pewno ona daje mu znaki telefonem! Wolno, bo wolno, ale dowlókł się do źródła poświaty, słysząc coraz głośniejsze śmiechy, a nawet... rozmowy. Nie była sama!

Zauważył wreszcie stoły — długie, drewniane stoły, przykryte białymi obrusami, zastawione jedzeniem i piciem.

Wesele. W lesie. W środku nocy. Wiedział, co to może oznaczać.

*

Ludzkie wybory, czasem tak niepojęte, tak absurdalnie masochistyczne. Jest ci ciepło, masz gdzie spać, co jeść. Więcej? Co więcej? Na pewno nie chciałeś być tu, w tym ciemnym lesie, w środku sierpniowej nocy: czego szukałeś, na co czekałeś? Dlaczego nie wróciłeś do domu, głupi człowieku?

Odziany w świetnie skrojony garnitur pan młody objął czterdziestolatka czułym, przyjacielskim gestem. — Nie możesz nam odmówić, bracie! — Takie spoufalenie na dzień dobry (a właściwie dobry wieczór) nie wróżyło happy endu. Czterdziestolatek wiedział teraz, że to koniec. Ja wiedziałam to dużo wcześniej. Dar, wrodzony szósty zmysł, nie moja zasługa — wcale nie roszczę sobie pretensji do jasnowidztwa. Zresztą, widziałam przygotowania. Każdy by się na moim miejscu domyślił, nawet człowiek.

Zapach sosen, ciepło świec, tamburyny i darbuka. Rytmiczne uderzenia srebrnych sztućców o szklanki i butelki, śmiech i melodyjny śpiew — piękna tej nocy nie da się opisać! Urody ubranych na biało kobiet, doskonałości muzyki, oryginalności tańców. Podobnie jak nie da się wyrazić słowami piekła, które przechodził czterdziestolatek: w ciągu zaledwie kilku minut postarzał się o dobrych parę lat. Karma, kochani, nic ponadto.

Siedziała na samym końcu długiego stołu. Przykryta czerwonym welonem ukrywała twarz przed spojrzeniami gości. Czterdziestolatek spojrzał na jej stopy i zamarł po raz drugi tej nocy.

Podszedł spokojnym krokiem, udając, że się nie boi, że rozumie zasady gry, że jest jednym z nich. Serce mu łomotało, stawiał kroki powoli, udając, że jego stopy są powyginane tak samo jak ich. JESTEM JEDNYM Z NICH — powtarzał jak mantrę. I stawiał koślawe, wyreżyserowane kroki. ODWRÓCONE STOPY.

Nie musiała nawet zdejmować welonu — poznał ukochaną twarz, gdy był już blisko.

— Kochanie, nie bój się. Porwali mnie, tak samo jak ciebie — prawie stracił oddech — zaraz się dowiedzą, już tu idzie mistrz ceremonii. Nie odwracaj się... Nie odwracaj! — Wsunęła mu do ręki sztylet. — Nie bój się, przekłuj serce, szybko, zanim tu dotrze. Nie pozwól, żeby się domyślili, ja też przebiję sobie serce. To tylko zły sen, pamiętaj, nie możemy dopuścić do tego, żeby zostać tu do rana, musimy się obudzić, inaczej staniemy się nimi, musimy...

Czterdziestolatek nie posłuchał słów żony. Odwrócił się i spojrzał w martwe oczy pana młodego. Jeszcze chwila, a byłoby za późno. Jeszcze chwila, a dżin wyssałby jego żywej, oddanej żonie i dzieciom duszę. Nie, tak to się nie skończy — nóż wszedł w miękkie gardło jak w grząskie bagno. „Nie zdradzę swojej rodziny” — to była jego ostatnia myśl. Takie też były jego ostatnie słowa.

Pogrzeb na cmentarzu

Ludzkie rytuały, podobno tak bardzo potrzebne. Wypełniają pustkę, oswajają trudną rzeczywistość, zagłuszają strach. Rytuały przejścia, coroczne celebracje, złote gody, śluby, pogrzeby.

Duchowny mówił długo, bo i umarły był nie byle jaki. — Kochający mąż i ojciec, przedsiębiorczy biznesmen, przykładny obywatel. — Wypowiadanym beznamiętnie słowom-landrynkom nie było końca. Nie było też widać końca łańcucha gości, płaczących nieszczerze lub półszczerze. Byle do chałwy i herbaty.

Pięćdziesięciolatek nie mógł się otrząsnąć, bo „dopiero co pili razem wódkę”. Równolatek rozpaczał nad losem pozbawionych ojca niewinnych duszyczek. Niewidzialna brunetka wzdychała, że taki był z niego dobry szef. Wdowa cedziła przez łzy: „Samobójstwo? To takie do niego niepodobne... Choć faktycznie, teraz sobie przypomina, niedawno zmienił antydepresanty i coraz częściej wspominał, że ma już wszystkiego dosyć..., ale ona myślała, że to tylko słowa! Och, gdyby wiedziała, och...”.

Wystarczyło podejść bliżej, by wyczytać z jej martwych oczu, że poprzednią noc raczej zarwała.

Powiem wam, że po kilku przeżytych życiach mało co mnie już dziwi. A takie historie to właściwie wcale. Chciałabym jak najszybciej wrócić z moją nową panią do naszego domu, żeby położyć się na jej miękkich udach. Zanim to jednak nastąpi, czeka mnie pół godziny w diabelskim upale, a potem całe popołudnie niechcianych głasków od tych wszystkich obcych ludzi. Nawet na ucztę nie ma co się szykować, bo wiadomo, że na stypach dają tylko chałwę.

Agatha Christie nudzi się w Hôtel Pera Palace

Agatha Christie nudzi się w Hôtel Pera Palace już trzecią godzinę. Nie odchodzi jednak od mahoniowego biurka, podobnie jak nie odchodzi jeszcze od zmysłów. Wpatruje się w złoty zachód słońca nad Złotym Rogiem i zastanawia, ilu morderców uwikła w nową intrygę. Lata pisarskiej kariery nauczyły ją, że dla takich pomysłów warto się czasem ponudzić.

Siedemnasta, cup of tea time. Punkt piąta po południu dostaje każdego dnia turecką herbatę, podaną w szklance-tulipance. Publicznie nigdy się nie przyzna, że taka pasuje jej najbardziej. Po prawdziwym czaju z samowaru rodzima herbata smakuje jak woda z domieszką aromatu. Na dobre odeszła też od mleka — cóż to za barbarzyński zwyczaj mordować w ten sposób smak szlachetnego trunku! Gdzie kelner? Dlaczego dziś się spóźnia?

Agatha Christie próbuje dodzwonić się do recepcji, ale słyszy tylko dźwięk zajętego połączenia, a na to doprawdy brak jej cierpliwości. Schodzi więc, a raczej zbiega, do hotelowego holu, ale nie zastaje nikogo w recepcji. Uwadze pisarki nie umyka odłożona na bok słuchawka telefonu i uchylone drzwi budynku. — „A-ha! — podnosi w myślach palec do góry — coś tu się święci!”.

Gdy odkłada słuchawkę na widełki aparatu, ten od razu zaczyna dzwonić. Agatha Christie waha się chwilę, po czym odbiera — za pracę w recepcji nikt jej co prawda nie płaci, ale może to ważny telefon. Monotonny głos po drugiej stronie powtarza coś w zupełnie obcym jej przecież języku, więc odkłada słuchawkę ponownie, tym razem na stół, obok aparatu — tak, jak ją zastała. Wychodzi przez uchylone drzwi budynku, a jej oczom ukazuje się scena jak ze starannie wyreżyserowanego horroru.

Wśród zmierzającego w kierunku mostu Galaty tłumu dostrzega kilkoro hotelowych gości. Dołączają do garstki innych, skaczących właśnie do wody. Czy chcą gdzieś dopłynąć? A może to zbiorowe samobójstwo? Dlaczego akurat ten most i ta pora roku? Czy to halucynacja? Hipnoza? Niskie ciśnienie? Zaćmienie słońca, pełnia księżyca, przesilenie wiosenne?

Mimo natłoku pytań Agatha Christie nie może przestać myśleć, jak wyjątkowo malownicza to scena, godna uwiecznienia w ruchomym obrazie. Postacie ludzkie przypominałyby w nim cienie, a światło zachodzącego słońca odbijałoby się od tafli wody, oślepiając widza swą realnością. Czy żałuje teraz, że nie pracowała nigdy nad malarskimi umiejętnościami, które, podobnie jak słuch absolutny, posiada podobno każde dziecko? Tego, co rysuje się przed jej oczami, nie sposób przecież opisać — jak wytłumaczyć słowami piękno tej makabry? Przez chwilę czuje się jak ta, która powinna ocalić miasto przed śmiercią. A może to właśnie przeludnienie będzie jego zagładą? Może nie powinna ingerować, tylko obserwować i opisywać? Bohaterów jej powieści czeka w końcu zawsze zasłużona kara. Może mieszkańcy tego miasta zasłużyli na swoją?

Agatha Christie czuje, jak to mocne złote światło bije ją właśnie w policzek, a potem kolejny raz i jeszcze trzeci! Ach! To recepcjonista próbuje ją cucić! — Pani żyje, wspaniale, lekarz jest już w drodze! Całe szczęście, że kelner szedł akurat na górę z herbatą i widział, jak spada pani ze schodów... Proszę lepiej nie biegać na takich obcasach, najlepiej w ogóle niech pani nie biega! Wszyscy czekamy na nową książkę. Czy będzie o Stambule? A może o naszym hotelu?

Lecz Agatha Christie słyszy tylko dzwonek telefonu i bardzo chce ostrzec recepcjonistę, żeby nie podnosił słuchawki, ale nie może wydobyć z siebie głosu.

Historia pisarza

Na początku byłem ziarenkiem zasadzonym w donicy nieograniczonych możliwości. Szybko okazało się, że mi ona nie wystarcza. Mój hodowca trochę zwlekał z przesadzeniem mnie do większego naczynia, dlatego prawie rozsadziłem czarny plastik tego wówczas już więzienia. Udało mi się wkrótce wypocząć w nowym, porcelanowym domu, ze wspierającą mnie mocno glebą. Odżyłem.

Mijały dni i noce: suche, wilgotne, a czasem zupełnie mokre. Nigdy nie upadłem, często się przykurzyłem. Zdarzało się, że osaczał mnie papierosowy dym, choć zwykle nie żałowano mi świeżego powietrza. Rosłem dzięki niemu w siłę. Słońce, nie powiem, bywało zwykle pomocne.

Kiedy sądziłem, że to już koniec (widok nożyc zawsze przyprawia mnie o drżenie liści), bolało tylko chwilę i — jak się już pewnie domyślacie — dla mojego dobra. Dziwne rozdzielenie sprawiło, że jestem teraz w dwóch miejscach naraz. Mogę pomachać i odmachać sobie z różnych końców pokoju. Kto wie, może, jeśli się postaramy, dołączy do nas wkrótce nasz trzeci ja?

Zwykle zmuszeni jesteśmy pożegnać się z przebłyskiem geniuszu, jeszcze zanim nadejdzie świt, by przy kawie zapomnieć o nim zupełnie. — Śniło ci się coś? — Nie pamiętam. — Ziewamy, dolewając parującego naparu w kolorze kocich oczu, które widzieliśmy we śnie. W tym czasie na patelni przypala się grzanka.

Dlatego my, którym dane jest zaprzyjaźnić się ze światem snów, mamy w obowiązku docenić ten dar i podzielić się nim z wami — pospolitymi zjadaczami chleba, zwłaszcza tego przypalonego. Napisaliśmy kolejną książkę. Ja dałem jak zwykle nazwisko i pomysł, ty — całą resztę. Teraz będę spijać śmietankę z wątpliwej popularności, której dane mi jest dzięki tobie doświadczać, oddając ci większość naszej wspólnej gaży. Wydaje mi się, że to w porządku, nie sądzisz? Dlaczego więc czuję się z tym tak niewygodnie?

Do tej pory nie zdarzało mi się narzekać. Układ był jasny od samego początku, trudno w takiej sytuacji o jakiekolwiek nieporozumienie. Nikt nie jest w stanie zrozumieć mnie choć w połowie tak dobrze jak ty! Pewnie dlatego nie potrafię ci zaufać.

Im więcej naszych książek zapełnia półki, tym silniejszy jest lęk, że pewnego dnia mnie zastąpisz. Wyda się, że jestem nikim, choć te przebłyski geniuszu, zwane pomysłami, zawsze są moje. Co byś zrobił ze swoim talentem i dyscypliną bez tych moich momentów eureki? Przyznasz, że duet jest z nas doskonały!

Dlaczego więc każdej nocy, gdy zasypiam, myślę, że to tylko chwilowe szczęście i nad ranem okaże się, że jestem człowiekiem bez właściwości, że moja tożsamość to jakieś fantasmagorie, że tak naprawdę stworzyłeś mnie ty? Czy chciałbyś powiedzieć coś na swoją obronę, zanim przebiję ci skroń ostrym rogiem naszej wspólnej książki? Wydanie w twardej oprawie, poprawione? Nie mogę klasycznie udusić cię poduszką, bo śpisz na twardym materacu bez podgłówka. Nie ułatwiasz mi sprawy, kolego! Ale poradzę sobie — sam przecież wiesz, że na brak pomysłów nie narzekam.

Gorzej z realizacją, dlatego będziesz musiał mi trochę pomóc w dobiciu samego siebie. Jak możesz o tym nie marzyć? Nie czujesz zmęczenia grą, którą — w połowie — wymyśliłeś sam? Jaką wspaniałą byśmy mieli przeszłość, gdybyśmy postanowili nigdy się nie poznać! Kto wie, może w takiej przeszłości narodziłby się ktoś, kto wcale cię teraz nie potrzebuje? Zabolało? To dobrze.

Muszę teraz iść do pracy, a ty sobie wszystko przemyśl. Widzimy się wieczorem przy biurku. Nie zapomnij naostrzyć ołówka.

Czas gorących dni

To był dla mnie męczący, bo wyjątkowo ciepły i słoneczny rok. Rodziny jeździły na wycieczki, wszyscy organizowali pikniki, nawet w lutym, a spacery zdawały się nie mieć końca. Moja natura towarzyskiego introwertyka cierpiała aż do lipca, gdy spadł w końcu deszcz. Meteorologiczny ewenement musiał zaskoczyć nawet największych entuzjastów świata zewnętrznego, bo ulice zupełnie opustoszały. Mieszkańcy miasta mieli za sobą już tyle wychodzonych miesięcy, że mogli z czystym sumieniem oddać się domowym rozrywkom i obowiązkom. Wtedy ze światem zewnętrznym po długiej przerwie na nowo zaprzyjaźniłem się ja.