Spowiedź Göringa - Christopher Macht - ebook + książka

Spowiedź Göringa ebook

Christopher Macht

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Druga osoba w Trzeciej Rzeszy, zaraz po samym Adolfie Hitlerze. Narkoman, miłośnik biesiad i opływania w luksusy. As myśliwski z pierwszej wojny światowej, twórca Luftwaffe, marszałek Rzeszy, ważący 129 kilogramów i zadający szyku w białym, cokolwiek operetkowym, mundurze. Międzynarodowy trybunał sądzący później w Norymberdze zbrodniarzy niemieckich, stwierdził, że to, co czynił, „było czymś dotychczas niespotykanym w swojej potworności”! Nic dziwnego. To on wymyślił obozy koncentracyjne, to on stworzył brutalne gestapo!

Narcyz, który kochał bogactwa, dzieła sztuki, dobre alkohole, wyjątkowe prezenty, posiadał młode lwiątka, modele kolejek, uwielbiał zakładać nietypowe tureckie kapcie i każdego dnia zażywał około stu pigułek. Jaki był naprawdę? Jak udało mu się zostać zastępcą Hitlera? I wreszcie, czym tak bardzo podpadł Führerowi, że ten niedługo przed samobójczą śmiercią postanowił go aresztować i pozbawić wszystkich stanowisk oraz odznaczeń? Jego koniec był tragiczny. Nikt z nas nie chciałby skończyć tak, jak on…

Christopher Macht, autor bestsellerowych „Spowiedzi Hitlera” i „Spowiedzi Stalina”, ujawnia tajemnice Hermanna Göringa. O wielu wolelibyście nie wiedzieć…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Skąd mam te tajemnicze zapiski?

To był wyjąt­kowo mgli­sty dzień w alpej­skiej doli­nie. Na szczę­ście nie prze­szko­dziło mi to jed­nak w w reali­za­cji pla­nów. Posta­no­wi­łem wybrać się na gór­ską wycieczkę, na jeden z pobli­skich szla­ków. I nie byłoby w tym nic sen­sa­cyj­nego, gdyby nie zaska­ku­jące zda­rze­nie. Spra­gniony pod­sze­dłem do potoku, by zaczerp­nąć orzeź­wia­ją­cej wody. Gdy wzią­łem dwa solidne łyki, nagle ktoś dotknął moich ple­ców i zła­pał mnie tak, że musia­łem się pod­nieść, czy tego chcia­łem, czy nie. Jego sile nie dało się oprzeć. Pod­nio­słem się i zoba­czy­łem nie­zna­jo­mego. Na gło­wie miał czarny kape­lusz, spod któ­rego wysta­wały… pejsy, był ubrany w rów­nież czarny płaszcz, w ręce trzy­mał zaś solid­nie wypchaną kopertę w for­ma­cie A4. Nie wcho­dził ze mną w żadną dys­ku­sję. Wyszep­tał jedy­nie: „Wszyst­kiego naj­lep­szego w rocz­nicę uro­dzin pań­skiego nowego roz­mówcy!”.

Her­mann Göring jako mar­sza­łek Rze­szy i naczelny dowódca Luft­waffe pozuje w swym cha­rak­te­ry­stycz­nym jasnym mun­du­rze z buławą mar­szał­kow­ską

Nie mia­łem wtedy poję­cia, o co mu cho­dzi. Dopiero póź­niej zrozumia­łem, że w dniu, w któ­rym go spo­tka­łem – 12 stycz­nia – przy­pa­dała rocz­nica uro­dzin nie kogo innego, jak Her­manna Göringa. Zasko­czony chcia­łem o coś zapy­tać, jed­nak było już za późno. Tajem­ni­czy jego­mość znik­nął w oddali, wta­pia­jąc się w gór­ski kra­jo­braz. Gdy minęło zasko­cze­nie, zaj­rza­łem do środka koperty.

Spo­dzie­wa­łem się cze­goś zło­wiesz­czego. I mia­łem rację. W środku znaj­do­wały się nie­pu­bli­ko­wane dotąd zapi­ski roz­mów z drugą, naj­waż­niej­szą po Hitle­rze osobą w Trze­ciej Rze­szy. Mowa o Her­man­nie Göringu. Gdy zaczą­łem je prze­glą­dać, włos z prze­ra­że­nia zje­żył mi się na gło­wie. Z per­spek­tywy czasu uwa­żam, że zupeł­nie słusz­nie. Zresztą sami prze­czy­taj­cie i oceń­cie. Ostrze­gam! To będzie bru­talna i miej­scami dra­ma­tyczna lek­tura!

Chri­sto­pher Macht con­tact@chri­sto­pher­macht.com

Ame­ry­kań­scy straż­nicy pil­nu­jący zbrod­nia­rzy nie­miec­kich sądzo­nych w pro­ce­sie norym­ber­skim, Czy wśród nich był tajem­ni­czy Jack – roz­mówca Göringa?

Narkotyki i miłość do przepychu

#o włos od śmierci, #nar­ko­man, #tysiące table­tek, #droga od wiel­kiej nędzy do nie­by­wa­łego luk­susu, #nie­sa­mo­wity dwór Carin­hall, #hodowla lwów, #wła­sny pociąg, #dzieła sztuki, #kil­ku­set­me­trowa kolejka, #ukryte skarby Göringa

Göringa wybu­dziło lek­kie puka­nie do drzwi celi numer pięć, w któ­rej prze­trzy­my­wano go od kilku dni. W środku poza sede­sem i łóż­kiem (bez poduszki!) znaj­do­wały się jedy­nie miska do mycia, stół i krze­sło. Cela miała powierzch­nię dzie­więć1 na trzy­na­ście stóp2.

Kalen­darz wska­zy­wał na listo­pad 1945 roku. Wów­czas cały świat z zapar­tym tchem śle­dził począ­tek pro­cesu norym­ber­skiego zbrod­nia­rzy nie­miec­kich, w któ­rym jedną z głów­nych ról odgry­wał wła­śnie Göring. Ten otyły nazi­sta, dosko­nale znany z zami­ło­wa­nia do wystaw­nego życia i prze­py­chu, sie­dział teraz w cia­snej celi pozba­wiony swo­ich medali i wyj­ścio­wego mun­duru.

Göring wstał z meta­lo­wej pry­czy, a puka­nie ustało. Jed­nak chwilę póź­niej w celi roz­legł się dźwięk klu­cza wkła­da­nego do zamka. Jedno prze­krę­ce­nie, dru­gie… Klamka lekko opa­dła, a zza drzwi wychy­lił się straż­nik. Nazi­sta koja­rzył go już dosko­nale. To jeden z tych Ame­ry­ka­nów, któ­rzy pil­nują go dzień i noc.

Były już zastępca Hitlera w mil­cze­niu usiadł na łóżku i cze­kał na dal­szy roz­wój sytu­acji. Göring był prze­ko­nany, że jego pobyt w tej celi jest jedy­nie tym­cza­sowy i już nie­długo będzie mu dane udo­wod­nić światu, że był – ba, że jest – nie­miec­kim boha­te­rem!

Straż­nik przy­ło­żył do ust palec, dając wyraźny znak Göringowi, by mil­czał. Wszedł do celi i z naj­więk­szą ostroż­no­ścią zamknął za sobą drzwi. Zro­bił to tak pre­cy­zyj­nie, że meta­lowe skrzy­dło nie wydało nawet mini­mal­nego skrzyp­nię­cia.

– Piękne, gwiaź­dzi­ste dziś mamy niebo, nie­praw­daż?– zaczął Ame­ry­ka­nin.

– Nie wiem. Nie mam tu okien.

Straż­nik zaśmiał się ner­wowo.

– Wiem… Sły­sza­łem, że ma pan poczu­cie humoru, Göring. Dla­tego pomy­śla­łem, że na początku naszej zna­jo­mo­ści powi­tam pana żar­tem. I chyba mi on nawet wyszedł.

Straż­nik nie był w sta­nie ukryć swego zde­ner­wo­wa­nia, choć sta­rał się zacho­wać spo­kój. W Göringu zaś coraz bar­dziej nara­stało znie­cier­pli­wie­nie. Straż­nik przy­szedł do niego z „czymś”, nie wia­domo było tylko jesz­cze, co kon­kret­nie go spro­wa­dziło do więź­nia.

Göring w wię­zien­nej celi pod­czas pro­cesu norym­ber­skiego nie­miec­kich zbrod­nia­rzy wojen­nych przed Mię­dzy­na­ro­do­wym Try­bu­na­łem Woj­sko­wym, gru­dzień 1945 roku

– Jestem Jack!– Ame­ry­ka­nin wycią­gnął rękę na powi­ta­nie.

– Ja jestem… – Göring prze­rwał sam sobie, zaśmiał się pod nosem i kon­ty­nu­ował. – Göring jestem. Her­mann. Zresztą to wiesz, Jack.

Straż­nik wycią­gnął drew­niane pudełko. W środku znaj­do­wało się sześć ide­al­nie uło­żo­nych wzglę­dem sie­bie cygar.

– Göring, niech się pan poczę­stuje.

Nazi­sta bez zasta­no­wie­nia się­gnął po jedno z nich. W celi roz­legł się odgłos zapałki pocie­ra­nej o dra­skę. Ame­ry­ka­nin odpa­lił cygaro Göringa, po czym wziął kolejne dla sie­bie i zamknął drew­nianą kasetkę. W celi zapa­no­wała cisza. Sły­chać było jedy­nie mini­malny cichy szum wypusz­cza­nego przez obu męż­czyzn powie­trza prze­peł­nio­nego obło­kami tyto­nio­wego dymu.

– Göring, mam nadzieję, że nie ma pan mi tego za złe, iż nie powie­dzia­łem od razu, z czym przy­cho­dzę?

Nazi­sta prze­cząco pokrę­cił głową.

– Sam Pan rozu­mie… Jestem w pracy, ni­gdzie mi się nie spie­szy…

Göring lekko się zaśmiał. Ostat­nie dni nie dawały mu wielu powo­dów do rado­ści.

– No dobrze. Już wystar­czy. Spro­wa­dzają mnie tu nasze wspólne inte­resy…– zaczął nie­śmiało ame­ry­kań­ski straż­nik.

– Nie rozu­miem, co masz na myśli, Jack – odparł nazi­sta.

– Potrze­buję pie­nię­dzy. Dużo kasy. I z pań­ską pomocą mogę je zaro­bić. Musi mi pan jedy­nie co nieco poopo­wia­dać o swoim życiu. Ja zro­bię z tego książkę i zaro­bię na niej nie­złe kokosy.

Göring wyraź­nie się roz­bu­dził. Nie spo­dzie­wał się, że tej nocy otrzyma tak nie­ty­pową pro­po­zy­cję, a już na pewno nie od ame­ry­kań­skiego straż­nika.

– Jack… Miło, że o mnie pamię­tasz. Tylko nie­śmiało zapy­tam: a co ja z tego będę miał?

Ame­ry­ka­nin ner­wowo zachi­cho­tał.

– Dobrze pan wie, że pań­skie sprawy zmie­rzają w nie­zbyt dobrym kie­runku. Wszyst­kie znaki na nie­bie i ziemi mówią, że zawi­śnie pan na szu­bie­nicy.

– Jack, nawet tak nie mów­cie! – mimo póź­nej nocy Jack dostrzegł, jak gwał­tow­nie Göring pobladł na twa­rzy.

– Panie Göring. Rze­czy­wi­sto­ści nie da się zakrzy­czeć. A prawda jest taka, że będziesz musiał poże­gnać się z tym świa­tem. A ja przy oka­zji chciał­bym na tym zaro­bić.

– A co to ma ze mną wspól­nego? Skoro mam zawi­snąć, to po śmierci bogac­twa już mi się nie przy­da­dzą…

– „Śmierć”. Słowo klucz, panie Göring. Ja mogę na tobie zaro­bić, a przy oka­zji wyświad­czyć ci przy­sługę.

– Żad­nej przy­sługi nie potrze­buję. Nie pozwolę, by powie­szono mnie na szu­bie­nicy! – gło­śne sapa­nie oty­łego Göringa nio­sło się po celi.

– No wła­śnie o tym mówię. Ale wię­cej dowiesz się w sto­sow­nym cza­sie… Cygaro mi się skoń­czyło. To znak, że muszę już ucie­kać. Jutro wrócę, spo­koj­nie.

Göring nie miał poję­cia, czego chciał od niego ten cho­lerny straż­nik. Naj­pierw pogro­ził mu śmier­cią, a chwilę póź­niej obie­cał, że mu pomoże. Niby jak? Powiesi za niego sobo­wtóra czy co?! Poza tym Göringa nikt nie będzie chciał wie­szać. Jesz­cze wróci blask Trze­ciej Rze­szy, już się o to posta­ram! – pomy­ślał.

***

Kolej­nego dnia w środku nocy puka­nie się powtó­rzyło. Jack z gra­cją otwo­rzył drzwi, wszedł do środka, by chwilę póź­niej razem z Göringiem roz­ko­szo­wać się sma­kiem naprawdę dobrych cygar.

– Myśli pan, że śmierć na szu­bie­nicy byłaby plamą na hono­rze, Herr Göring?

– Nie sądzę, że do tego doj­dzie, ale gdy­bym miał zawi­snąć, to rze­czy­wi­ście wiele dał­bym, by tego unik­nąć. A wła­ści­wie, do jasnej cho­lery, czego chcesz ode mnie, Jack?! – Göring od pew­nego czasu mie­wał roz­stro­je­nie ner­wów. Teraz wyszło to na jaw z całą mocą.

– Chcę tylko usły­szeć waszą opo­wieść. O Adol­fie Hitle­rze, legen­dar­nych bogac­twach i o tym, jak to wła­ści­wie było w tej Trze­ciej Rze­szy. A póź­niej to spi­szę i wydam. Obło­wię się wtedy. A ty będziesz miał jedyną oka­zję w życiu, by opo­wie­dzieć to wła­snymi sło­wami.

– Prawdę powie­dziaw­szy – przy­znał zre­zy­gno­wa­nym gło­sem Göring – nie mam teraz nic lep­szego do roboty… Może nawet to i dobrze, bym mógł opo­wie­dzieć o histo­rii świata z wła­snej per­spek­tywy?

Wię­zień zamy­ślił się. Mil­czał, mówił sam do sie­bie, znowu mil­czał, aż w końcu, jak gdyby tocząc dys­ku­sję ze sobą, przy­tak­nął i stwier­dził:

– Możemy nieco pomó­wić. Od czego chcie­li­by­ście zacząć, mister Jack?

– Od plotki, która krąży w wię­zie­niu… Czy to prawda – Jack zaczął nieco nie­śmiało – że zanim pana tutaj przy­wieźli, w trak­cie rewi­zji zna­leźli przy panu kilka tysięcy table­tek? Wybacz­cie, że o to pytam, ale wydaje mi się to nie­moż­liwe i muszę zapy­tać u źró­dła…

Nazi­sta wziął głę­boki oddech. Następ­nie chwy­cił za cygaro i z pre­cy­zją zaczął je obra­cać, przy­glą­da­jąc się z każ­dej strony. Ame­ry­kań­ski straż­nik nie bar­dzo wie­dział, do czego zmie­rza Göring. Ten jed­nak dość szybko roz­wią­zał zagadkę…

– Muszę coś wyznać. Ciężko mi się roz­ma­wia, gdy jestem… że tak powiem… na gło­dzie. Nim roz­pocznę moją opo­wieść, możemy to jakoś popra­wić? – Göring puścił oko do Jacka.

– Co masz na myśli, Herr Göring? Jakieś kanapki?

– Nie! Ostat­nio strasz­nie mi tutaj ogra­ni­czono dostęp do mor­finy i para­ko­de­iny. Czy byli­by­ście tak mili i byście nieco ich zor­ga­ni­zo­wali? Zapew­niam, że z jej pomocą opo­wieść będzie zde­cy­do­wa­nie bar­dziej soczy­sta. A jeśli jesz­cze posta­rałby się pan o co nieco koniaku, to już pra­wie czuł­bym się jak u sie­bie w Trze­ciej Rze­szy!

– Zoba­czę, co da się zro­bić. Nie­długo wrócę.

Ame­ry­ka­nin dys­kret­nie wyszedł z celi Göringa. Nie minął kwa­drans, gdy był z powro­tem. Miał ze sobą dzie­sięć pigu­łek z pochodną mor­finy – dewy­hy­dro­ko­de­iną, kawę roz­pusz­czalną, butelkę whi­sky i nie­na­po­częte opa­ko­wa­nie cygar z Wir­gi­nii. Göringowi na ten widok wyraź­nie zaświe­ciły się oczy! Zatarł ręce, a w jego ciało jakby na nowo wstą­piło życie. W myślach powró­cił do cza­sów, gdy takie rary­tasy były u niego na porządku dzien­nym! Lada moment miał ponow­nie poczuć namiastkę luk­su­so­wej prze­szło­ści, która ode­szła w zapo­mnie­nie, choć jego zda­niem tylko na moment…

Göring zacią­gał się wir­gi­nij­skim cyga­rem, niczym spra­gniony wędro­wiec roz­ko­szuje się każ­dym kolej­nym łykiem wody. Następ­nie zre­lak­so­wany spy­tał:

– No to od czego chciałby pan zacząć naszą roz­mowę?

– Szcze­rze?– Ame­ry­ka­nin odsta­wił żarzace się cygaro na meta­lowy sto­lik.– Naj­chęt­niej usły­szał­bym coś bole­snego. Naj­le­piej naj­bar­dziej bole­sne wspo­mnie­nie, które sie­dzi w pań­skiej gło­wie.

– Widzę, że cie­ka­wie się to zaczyna! – Göring wal­nął pię­ścią w ten sam sto­lik, na który chwilę wcze­śniej Ame­ry­ka­nin odło­żył swoje cygaro.

– Skoro mam zaro­bić, to musi zaczy­nać się cie­ka­wie. Zgod­nie z naszą jan­ke­ską zasadą „win-win”, czyli każdy wygrywa. Ja pomogę, a ty mi opo­wiesz coś cho­ler­nie cie­ka­wego! Zatem jakie wspo­mnie­nie wywo­łuje u pana naj­więk­szy skręt kiszek i już na samą myśl o tym wspo­mnie­niu czuje pan szcze­gól­nie dokucz­liwy ból żołądka?

– Musisz wie­dzieć jedno. Moje życie było prze­peł­nione wzlo­tami, ale także i licz­nymi upad­kami. Jed­nak spo­śród wszyst­kich bole­snych zda­rzeń jedno utkwiło mi szcze­gól­nie głę­boko w mojej pamięci. W trak­cie nie­uda­nego zama­chu stanu zor­ga­ni­zo­wa­nego przez Adolfa Hitlera, czyli tak zwa­nego puczu mona­chij­skiego w 1923 roku, zosta­łem postrze­lony w pachwinę. My, nazi­ści, chcie­li­śmy wtedy prze­jąć wła­dzę w Niem­czech, ale się nie udało. Ja zosta­łem ranny, a Hitler tra­fił do wię­zie­nia. Będzie pew­nie jesz­cze oka­zja, by o tym pomó­wić. W każ­dym razie moje obra­że­nia były na tyle poważne, że trzeba mnie było szybko opa­trzyć. I tak się stało. Co cie­kawe, działo się to w domu nale­żą­cym do Żydów.

– Co za chi­chot histo­rii…

– Ow­szem… Za udział w tym nie­uda­nym zama­chu stanu wła­dze Bawa­rii wysta­wiły nakaz aresz­to­wa­nia mnie. Musia­łem więc ucie­kać. Nie wyobra­ża­łem sobie, że będę tkwił za kra­tami. Razem z moją uko­chaną, ówcze­sną żoną Carin, ucie­kli­śmy w oko­lice austriac­kiej gra­nicy, w pobliże Gar­misch i Par­ten­kir­chen w Alpach. Stam­tąd pró­bo­wa­li­śmy zbiec do Austrii. Nie­stety wpa­dli­śmy. Tym spo­so­bem wylą­do­wa­łem w szpi­talu w towa­rzy­stwie straż­ni­ków.

– W szpi­talu?

– Tak. Rana cią­gle się babrała i nie było widać nadziei na poprawę. Dla­tego dałem poli­cjan­tom słowo honoru, że jeśli pozwolą mi jechać do szpi­tala, to stam­tąd nie ucieknę. Stan mojego zdro­wia był naprawdę mocno nad­wą­tlony. Gdy­bym wylą­do­wał w aresz­cie, moje dni byłyby pew­nie poli­czone. W tam­tym momen­cie nie oby­łoby się bez pomocy medycz­nej.

– I to jest to bole­sne wspo­mnie­nie? Straszna nu-da – „boring”, jak mawiamy my, Ame­ry­ka­nie! Boring – Göring, he he!

– Pro­szę pocze­kać, prze­cież to nie koniec histo­rii. Coś taki nie­cier­pliwy?

– Herr Göring… Gdy­bym chciał być zło­śliwy, to bym powie­dział, że się spie­szę, bo zaraz mogą pana ska­zać na powie­sze­nie i nie zdą­żymy za wiele poga­dać. Ale… Darujmy sobie te zło­śli­wo­ści. Ląduje pan wtedy w szpi­talu. Co się dzieje się dalej?

– Tam odnaj­duję ludzi, któ­rzy chcą mi pomóc. Pamię­tajmy, że byłem wów­czas zna­nym boha­te­rem wojen­nym. Niemcy wie­dzą, jak dosko­nale wal­czy­łem w trak­cie pierw­szej wojny świa­to­wej, roz­po­znają mnie na uli­cach. Do tego odnaj­duję w szpi­talu sym­pa­ty­ków rodzą­cego się ruchu nazi­stow­skiego.

– Par­don. W tę roz­po­zna­wal­ność nie bar­dzo wie­rzę. W tam­tym cza­sie nie było jesz­cze tele­wi­zji. Nie sądzę rów­nież, by świe­cił pan swoją facjatą na co dru­giej okładce nie­miec­kich gazet. No i ta pań­ska niby skrom­ność… Sły­sza­łem wiele o waszej aro­gan­cji.

– Cie­szę się, że spro­sta­łem pań­skim ocze­ki­wa­niom!

– No! O pań­skim poczu­ciu humoru też sporo sły­sza­łem. I tu rów­nież się nie pomy­li­łem.

– Już darujmy sobie te zło­śli­wo­ści. Daj mi pan skoń­czyć. Jestem w tym cho­ler­nym szpi­talu. W pew­nym momen­cie poja­wiają się ludzie, któ­rzy chcą mi pomóc z niego uciec. Prze­bie­rańcy w stro­jach poli­cjan­tów zja­wiają się w szpi­talu i ogła­szają, że dostali roz­kaz wywie­zie­nia mnie. Szpi­talni stróże pozwa­lają mi wyje­chać. A ci prze­bie­rańcy pędem dowożą mnie do austriac­kiej gra­nicy. Tutaj rów­nież dopi­suje mi szczę­ście. Dzięki fał­szy­wym doku­men­tom udaje mi się wje­chać na teren Austrii.

– Skąd te fał­szywe doku­menty? Hitler był Austria­kiem. Czyżby to była jego sprawka?

– Tego nie mogę zdra­dzić… Mogę panu jedy­nie powie­dzieć, że ucieczka w tam­tym momen­cie wyda­wała się wręcz nie­moż­liwa. Mia­no­wi­cie cała oko­lica była okle­jona pla­ka­tami z moją podo­bi­zną. Napis widoczny z dala infor­mo­wał prze­chod­niów, że jestem pil­nie poszu­ki­wany.

– Rze­czy­wi­ście, sytu­acja nie do pozaz­drosz­cze­nia…

– Jed­nak prze­kra­czam gra­nicę i zaczy­nam leczyć ranę w austriac­kim Inns­brucku. Mimo to jest ze mną źle. Ból jest nie do znie­sie­nia. Każ­dego dnia przyj­muję solidne por­cje mor­finy. Bez niej nie był­bym w sta­nie funk­cjo­no­wać. A przy oka­zji uza­leż­niam się od niej. Od tam­tych chwil każ­dego dnia zaży­wam mor­finę i inne proszki dające ulgę i uko­je­nie.

– I zga­duję, że docho­dzimy to sedna tych bole­snych wspo­mnień.

– Zga­dza się. Wła­dze Bawa­rii kon­fi­skują mój mają­tek. Nagle zostaję bez gro­sza przy duszy. Na szczę­ście jest ze mną żona Carin. Żyjemy z jej oszczęd­no­ści. Jed­nak nie star­cza ich na długo. To wła­śnie wtedy docho­dzi do sytu­acji, która do dzi­siaj wywo­łuje we mnie nie­sa­mo­wite pokłady emo­cji – tych nega­tyw­nych, z naj­wyż­szej półki.

Göring ze swą pierw­szą żoną Carin, poślu­bioną w 1923 roku szwedzką ary­sto­kratką, lata 20. XX wieku

– Co się takiego dzieje?

– Strasz­nie pod­upa­dam na zdro­wiu. Rana dalej boli jak cho­lera. Do tego dowia­duję się, że podobno przez to postrze­le­nie jestem bez­płodny. I codzien­nie wstrzy­kuję sobie mor­finę, choć aku­rat to jest wtedy sekre­tem, o któ­rym wie jedy­nie Carin. Jeste­śmy tak bar­dzo zde­spe­ro­wani w kwe­stiach finan­so­wych, że moja Carin posta­na­wia sprze­dać wszystko, co ma jaką­kol­wiek war­tość. Ja leżę w jed­nym pomiesz­cze­niu i sły­szę, jak za ścianą trwają licy­ta­cje. Carin sprze­daje przed­miot po przed­mio­cie: swoje futra z lisa i z norek, bogato wysa­dzane pier­ścionki, nawet jakieś drob­nostki. Sło­wem wszystko, co można spie­nię­żyć, aby zdo­być jakie­kol­wiek fun­du­sze. Czuję się wów­czas jak śmieć. Jak osoba, która jesz­cze nie tak dawno, w cza­sie wojny, była boha­te­rem naro­do­wym, a teraz nie ma przy sobie nawet mar­nego gro­sza. I nie wia­domo, czy to się zmieni. Jeśli moje zdro­wie się pogor­szy, to kto wie…

Göringowi zaczyna się łamać głos. Miał rację. To wspo­mnie­nie do teraz uru­cha­mia w nim strasz­nie silne emo­cje. Ame­ry­ka­nin nie zamie­rza go jed­nak pocie­szać. Wręcz prze­ciw­nie. Posta­na­wia go dopro­wa­dzić do pła­czu, by przy­wo­łane wspo­mnie­nia były jesz­cze peł­niej­sze.

– Nazwijmy rzecz po imie­niu, panie Göring. Gdyby się pogor­szyło, nie dość, że żona stra­ci­łaby swoje cenne rze­czy, ale jesz­cze stra­ci­łaby męża. Pra­wie żeś pan umarł!

– Do teraz mam w gło­wie ten cho­lerny mło­tek. I te licy­ta­cje: – Kto da wię­cej? Sprze­dane! To straszne, ale owe słowa do dzi­siaj pobrzmie­wają mi w gło­wie. I ta bez­sil­ność. Leżysz w łóżku ledwo żywy ze świa­do­mo­ścią, że za ścianą obcy ludzie kupują wszystko, co masz. Nikomu nie życzę podob­nej sytu­acji, nawet swoim naj­więk­szym wro­gom.

– Co pan myślał, gdy zza ściany docho­dziły odgłosy licy­ta­cji?

– Poprzy­sią­głem sobie, że jeśli uda nam się wyjść z tego bagna, to zro­bię wszystko, by mojej żonie Carin ni­gdy niczego nie bra­ko­wało.

– I nie­źle to panu wyszło. Aż za bar­dzo.

– Rze­czy­wi­ście mój mają­tek roz­rósł się niczym cia­sto droż­dżowe scho­wane w misce pod koł­drą. Doro­bi­łem się milio­nów, pięk­nych rezy­den­cji i genial­nej kolek­cji dzieł sztuki. Nie boję się tego powie­dzieć gło­śno – moje ostat­nie lata życia upły­nęły pod zna­kiem nie­by­wa­łego dobro­bytu. Opły­wa­łem w luk­susy.

– A to draż­niło pań­skich par­tyj­nych kole­gów…

– No tak. Zazdrość ludzka nie zna gra­nic. Pod­pusz­czali Hitlera w tej spra­wie. Mówili mu: – „Jak to moż­liwe, że trwa wojna, każemy ludziom zaci­skać pasa, a ten cho­lerny Göring pławi się w luk­su­sach? Tak prze­cież nie może być!”. Hitler wie­dział jed­nak swoje. A ja sta­ra­łem się nawet, by mój wize­ru­nek budził więk­szy podziw niż Hitlera. On sobie uda­wał skrom­nego, ja – wręcz prze­ciw­nie.

– W przy­padku bogactw nie znał pan chyba gra­nic roz­sądku. Sły­sza­łem, że hodo­wał pan nawet lwy.

– Ow­szem. Mia­łem lwy. Ich hodowla spra­wiała mi dużą radość. Łącz­nie mia­łem ich aż sie­dem. Jak to mawiają zło­śliwi, kto boga­temu zabroni? Naj­go­rzej było z kąpa­niem. Począt­kowo nie chciały wcho­dzić do basenu i dać się umyć. Na szczę­ście kąpa­li­śmy je raz na tydzień i już wkrótce zorien­to­wały, o co cho­dzi. Polu­biły kąpiele. Co do bogactw i blich­tru, które kocham, musi pan wie­dzieć, że podob­nie jak Hitler mia­łem swój wła­sny pociąg. Jego Führersonderzug3 nazy­wał się „Ame­rika”, mój z kolei to była „Azja”. Wykoń­cze­nie wago­nów to był luk­sus w każ­dym calu. Wszę­dzie były naj­droż­sze mate­riały – drewno, tka­niny, skóry.

– A co pan miał w swoim dworku Carin­hall? O tym też sły­sza­łem wiele plo­tek.

– To był dwór na tere­nie wiel­ko­ści jakichś stu tysięcy akrów w pobliżu Ber­lina. Zbu­do­wany około 1933 roku, dokład­nie nie pamię­tam. Mówili na niego złota willa – nie bez powodu… Drogą wjaz­dową do rezy­den­cji była aleja kasz­ta­nowa. Przed wjaz­dem gości witała służba, ocze­ku­jąca przy dwóch wie­żach, na któ­rych kaza­łem powie­sić mój herb rodowy. Carin­hall to rów­nież nic innego jak dosko­nałe miej­sce na polo­wa­nie. Do tego same luk­susy. Mnó­stwo poko­jów i sypialni, łącz­nie jede­na­ście tysięcy metrów kwa­dra­to­wych powierzchni miesz­kal­nej. Mia­łem tam jedną z pierw­szych na świe­cie zmy­wa­rek do naczyń, krę­giel­nię, strzel­nicę, kort teni­sowy, przy­sta­nie dla łodzi na pobli­skim jezio­rze, a nawet basen z pod­grze­waną wodą. A na dokładkę wszę­dzie mnó­stwo dzieł sztuki i wypcha­nej zwie­rzyny, którą sam upo­lo­wa­łem. Czu­łem się tam chwi­lami jak w jakimś pre­sti­żo­wym muzeum.

– Strasz­nie tego dużo. Rze­czy­wi­ście pan ubó­stwiał bogac­two, wręcz prze­pych!

– Ten dwór był uzna­wany za nie­sa­mo­wity z jesz­cze jed­nego powodu. Wła­ści­wie to powi­nie­nem był od tego zacząć opo­wieść o Carin­hall. Nie­przy­pad­kowo został on nazwany na cześć mojej świę­tej pamięci żony. I w podzięce za to, co wtedy zro­biła.

Dzie­dzi­niec i wej­ście do Carin­hall, leśnej rezy­den­cji Göringa poło­żo­nej ok. 65 kilo­me­trów na pół­nocny wschód od Ber­lina. Nazwa pocho­dzi od imie­nia jego żony Carin, zmar­łej w 1931 roku

– Ma pan ma myśli tę licy­ta­cję?

– Tak. Do końca życia będę to wspo­mi­nał.

– Upo­rząd­kujmy fakty. Sam już się nieco w tym pogu­bi­łem. To pań­ska żona zmarła?

– Tak. Carin zmarła dość wcze­śnie, bo w 1931 roku w Sztok­hol­mie. To był dra­ma­tyczny okres w moim życiu. Hitler wzy­wał mnie do sie­bie, gdy tym­cza­sem moja uko­chana odcho­dziła z tego świata. Wspól­nie, a wła­ści­wie to za jej namową, opu­ści­łem ją na łożu śmierci i poje­cha­łem do Hitlera. Jed­nak, gdy tylko dowie­dzia­łem się o jej odej­ściu, natych­miast wró­ci­łem do Sztok­holmu. Trzy lata póź­niej udało mi się prze­nieść jej szczątki do Carin­hall. Budo­wa­łem ten dwór już po jej śmierci, ale jakby dla niej. Cały czas mia­łem ją w pamięci… To wła­śnie tam wybu­do­wa­łem spe­cjalne pod­ziemne mau­zo­leum, by Carin była cią­gle ze mną obecna. 19 czerwca 1934 roku, w obec­no­ści Hitlera, odbyła się uro­czy­stość poże­gnalna. Koniecz­nie pomówmy jesz­cze póź­niej bar­dziej szcze­gó­łowo na ten temat. Carin zde­cy­do­wa­nie na to zasłu­guje.

– Ma pan moje słowo. Póź­niej jesz­cze do tego wró­cimy. Mówi Pan, że Carin­hall peł­niło funk­cję swo­istego mau­zo­leum. A czy rów­nież repre­zen­ta­cyjną?

– Ależ natu­ral­nie. Gości­łem w nim cho­ciażby wło­skiego przy­wódcę Benito Mus­so­li­niego, byli też japoń­ski mini­ster spraw zagra­nicz­nych Yōsuke Mat­su­oka czy jego pol­ski odpo­wied­nik Józef Beck. Wszy­scy wymie­nieni, odwie­dza­jąc mnie w mej rezy­den­cji, byli w ogrom­nym szoku.

– Kto pła­cił za utrzy­ma­nie Carin­hall?

– Pan, pani. W sen­sie… każdy Nie­miec!

– Domy­ślam się, że to były ogromne koszty, skoro miał pan tam sztab ludzi. Słu­żą­cych, war­tow­ni­ków, ogrod­ni­ków. A do tego ta powierzch­nia!

– Byli tam nawet leśnicy!

– Tym bar­dziej kosz­to­wało to pew­nie mają­tek…

– A kto boga­temu zabroni? Mia­łem wtedy już naprawdę pokaźny mają­tek. Poza tym skoro innych, w tym Żydów, było stać na posia­da­nie zam­ków, to dla­czego nie mógłby sobie na to pozwo­lić taki przy­kładny Nie­miec jak ja? W końcu sta­łem się jedną z naj­waż­niej­szych osób w pań­stwie?

– Ale ten przy­wo­łany przez pana Żyd nie utrzy­my­wał zamku na koszt pań­stwa…

– To są drobne niu­anse… Bez naj­mniej­szego pro­blemu możemy je sobie daro­wać.

– Kie­dyś sły­sza­łem, jak pewien pań­ski rodak zło­śli­wie pana scha­rak­te­ry­zo­wał, mówiąc, że ten cały Göring to „nie tylko ćpun, ale i wieczne dziecko”. Jeśli cho­dzi o ćpuna, to już rozu­miem, o co mogło mu cho­dzić, ale skąd to „wieczne dziecko”?

– Ha, ha, ha! Co za bez­czelny idiota to powie­dział?!

– A skąd ja to mogę pamię­tać? Jakiś Nie­miec, który był na ame­ry­kań­skiej smy­czy i nam dono­sił.

– Gdy­bym tylko wie­dział, który to, zro­bił­bym z nim porzą­dek. Nie­miecka świ­nia jedna!

– Mnie jed­nak od tej nie­miec­kiej świni bar­dziej cie­kawi, o co cho­dzi z tym „wiecz­nym dziec­kiem”.

– Ech… Naprawdę chce pan o tym roz­ma­wiać? Nie ma już cie­kaw­szych tema­tów?

– Skoro pan nie chce roz­ma­wiać, panie Göring, to tym bar­dziej jestem chętny!

– Zatem opo­wiem, choć pro­szę się nie nasta­wiać na jakieś szcze­gólne sen­sa­cje. Po pro­stu to taki szcze­gół, któ­rym wolał­bym się zbyt­nio nie chwa­lić. Roz­po­wia­da­nie o tym godzi w mój wize­ru­nek. Co ludzie sobie pomy­ślą? As lot­nic­twa, poważny czło­wiek, a czyni takie rze­czy?!

– Co ma pan na myśli?

– W Carin­hall mia­łem wielką zaj­mu­jącą kil­ka­set metrów, powtó­rzę – kil­ka­set, makietę z minia­tu­ro­wymi kolej­kami elek­trycz­nymi. To była dosko­nała makieta z mostami, górami, tune­lami, a nawet dom­kami. Po torach jeź­dziły pociągi z mnó­stwem wago­nów, były nawet pod­wie­szone samo­loty zrzu­ca­jące bomby. Coś pięk­nego! Do tego stop­nia, że czę­sto poka­zy­wa­łem to cudo moim gościom. A gdy mia­łem nieco wię­cej wol­nego czasu, to pochy­la­łem się nad makietą i się nią bawi­łem. Stąd te zło­śli­wo­ści o „wiecz­nym dziecku”.

– Gdy tylko będę miał czas wolny od służby, chęt­nie udam się do Carin­hall, aby zoba­czyć to, o czym pan opo­wiada.

– Sta­now­czo odra­dzam reali­za­cji tego pomy­słu! – Na twa­rzy nazi­sty poja­wił się prze­bie­gły uśmiech.

– Dla­czego?

– Nic cie­ka­wego już pan tam nie znaj­dzie!

– Jak to?!

– Tak jak Hitler naka­zał po spa­lić swe ciało po samo­bój­czej śmierci, by nie wpa­dło w ręce Armii Czer­wo­nej4, tak ja zade­cy­do­wa­łem, że nie pozwolę, by Rosja­nie pano­szyli się w Carin­hall. 20 kwiet­nia 1945 roku ostatni raz byłem w swej uko­cha­nej rezy­den­cji, by poże­gnać się z Carin. Już wcze­śniej naka­za­łem, że gdy czer­wo­no­ar­mi­ści będą się zbli­żać, należy wysa­dzić dwór w powie­trze. Bum! – Göring krzyk­nął, ude­rzył pię­ścią w stół, aż straż­nik się wzdry­gnął. – 28 kwiet­nia znisz­czyło ją aż osiem­dzie­siąt ładun­ków.

Wystrój Carin­hall, pełen prze­py­chu, świad­czył o pozy­cji poli­tycz­nej i zamoż­no­ści gospo­da­rza, czło­wieka nr 2 w Trze­ciej Rze­szy. Göring umie­ścił tam swą oka­załą kolek­cję dzieł sztuki i księ­go­zbiór, które w cza­sie wojny powięk­szały się dzięki rabun­kom i wyku­powi (czę­sto pod przy­mu­sem) od wła­ści­cieli z oku­po­wa­nych kra­jów Europy. Na górze gabi­net mar­szałka Rze­szy, poni­żej biblio­teka

– Naka­zał pan wysa­dzić w powie­trze rezy­den­cję i szczątki wła­snej żony?

– No nie. Czy pan osza­lał?! Jej szczątki moi ludzie mieli ukryć w lesie, by uchro­nić je przed zbez­czesz­cze­niem przez Rosjan.

– A co z dzie­łami sztuki?

– Tego pyta­nia wolał­bym unik­nąć.

– No tak. Boi się pan, że ktoś odnaj­dzie te skarby i je zra­buje!

– Bingo!

– Pro­szę uchy­lić choć mały rąbek tajem­nicy. Zresztą ta roz­mowa ukaże się długo po Pań­skiej śmierci. Mam nadzieję, że ja tego dożyję.

– Musi­cie wie­dzieć, że jesz­cze w trak­cie trwa­nia dru­giej wojny świa­to­wej mie­wa­łem chwile zwąt­pie­nia. I prze­czu­wa­łem, że ta wojna jest już prze­grana.

– Prze­czu­wa­łem? Prze­cież był pan mini­strem lot­nic­twa, a do tego dowódcą sił powietrz­nych – Luft­waffe, mar­szał­kiem Rze­szy! Pan tego nie prze­czu­wał, pan to wie­dział! Tylko pew­nie nie dono­sił pan o tym Hitle­rowi…

– To już temat na osobną roz­mowę! W każ­dym razie już w 1943 roku część swo­jej pry­wat­nej kolek­cji dzieł sztuki naka­za­łem wywieźć pod osłoną nocy. Nie mogę zdra­dzić, dokąd5. Inne dzieła wywio­złem do mojej willi w Berch­tes­ga­den, poło­żo­nej w pobliżu Ber­ghofu, alpej­skiej willi Hitlera.

– Jak?

– Wywio­złem je już w 1945 roku spe­cjal­nymi pocią­gami. I ukry­łem w schro­nach prze­ciw­lot­ni­czych. Zna­jąc życie, alianci tam dotarli i pew­nie wszystko roz­kra­dli. A jeśli nie oni, to lokalna lud­ność. Do tego jesz­cze Rosja­nie, któ­rzy zajęli Carin­hall, dorwali się do pozo­sta­ło­ści mego majątku niczym hiena do padliny.

– Zapy­tam banal­nie. Co naj­bar­dziej lubił pan w Carin­hall?

– Z pew­no­ścią poza bogac­twami i wystaw­nymi ucztami kocha­łem się tam prze­bie­rać. Gdy rezy­den­cja była wypeł­niona gośćmi, uwiel­bia­łem na moment zni­kać i prze­bie­rać się w zupeł­nie inny strój. Do tego kocha­łem obwie­szać się dro­gimi kamie­niami w for­mie biżu­te­rii. Naj­le­piej dużymi, świe­cą­cymi, przy­ku­wa­ją­cymi wzrok.

– Po co?

– Lubi­łem to! A co, tylko kobiety mogą się prze­bie­rać i nosić efek­towne ozdoby? No nie. Ja to lubi­łem. Koniec, kropka!

CO SIĘ STAŁO Z CARIN­HALL?

Dzi­siaj po daw­nej rezy­den­cji Göringa Carin­hall pra­wie nie ma śladu. Zacho­wało się jedy­nie kilka kamieni, resztki betonu i dwie wieże war­tow­ni­cze przy wjeź­dzie. Można także zoba­czyć głaz infor­mu­jący o histo­rii tego miej­sca. Co cie­kawe, w cza­sach NRD na tym tere­nie polo­wał mię­dzy innymi komu­ni­styczny przy­wódca Erich Honec­ker, a obszar był strefą zastrze­żoną.

– Carin­hall to zapewne nie­je­dyna pań­ska willa.

– Ależ oczy­wi­ście, że nie. Spa­lił­bym się ze wstydu, gdy­bym miał tylko jedno takie miej­sce. Prawdę powie­dziaw­szy, mia­łem tych swo­ich pała­cy­ków naprawdę wiele. Jed­nym z nich był pała­cyk w Ber­li­nie. Mia­łem też leśni­czówkę w Pru­sach Wschod­nich.

– Które z miejsc było dla pana naj­waż­niej­sze?

– Mia­łem dwa takie miej­sca. Jedno to oczy­wi­ście Carin­hall. A dru­gie to wspo­mniana willa poło­żona w Alpach. Wybu­do­wana tuż obok rezy­den­cji Hitlera. To w tej dru­giej zosta­wi­łem cząstkę sie­bie.

– Wróćmy jesz­cze do pań­skiego nałogu. Prze­pra­szam, że tak wprost, ale… Myśli pan, że pań­ska dość solidna tusza ma zwią­zek z zaży­wa­niem mor­finy?

– He, he. Nie sądzi­łem, że będzie pan tutaj pro­wa­dził taką psy­cho­te­ra­pię. No pro­szę, pro­szę! Z wagą wal­czę od dawna. Jedni mówią, że mam jakieś pro­blemy z gru­czo­łami. Inni leka­rze z kolei plotą jakieś głup­stwa o tym, że za bar­dzo się obże­ram. Swoją drogą trudno, by było ina­czej!

– Mówiąc krótko, ma pan gruby pro­blem, z któ­rym ciężko sobie pora­dzić.

– Ech… Żeby pan wie­dział, ile bym dał, żeby pozbyć się tego ciel­ska! To pokaźne brzu­szy­sko mocno mnie uwiera. Ow­szem, dosko­nale spraw­dza się jako pod­stawka do kufla z piwem. Jed­nak gdy­bym mógł wybie­rać, wolał­bym tra­dy­cyjną pod­stawkę i pła­ski brzuch.

Göring teatral­nym ruchem spoj­rzał na swój świe­cący się zega­rek…

– Jest strasz­nie późno. Wła­śnie wybiła czwarta nad ranem. Pan pozwoli, że dzi­siaj zakoń­czymy już nasze spo­tka­nie. Chciał­bym się chwilę zdrzem­nąć, nim pań­scy kole­dzy urzą­dzą mi poranną pobudkę…

– Zatem do zoba­cze­nia jutro. Widzimy się, gdy tylko nieco się ściemni, a ja przyjdę na nocną zmianę…

– Gut, sehr gut, Herr Jack!

Dzieciństwo spędzone na zamku

#Żyd auto­ry­te­tem nazi­sty, #pierw­sze ludo­bój­stwo XX wieku, #ojciec wyjeż­dża na Kara­iby, #kulisy słyn­nego Anschlussu, #Dla­czego Göring był prze­ciwny woj­nie

Kolejna noc. I znów histo­ria się powta­rza. Ame­ry­ka­nin lekko uchyla drzwi celi nazi­sty, po czym ostroż­nie wcho­dzi do środka. Aż dziw, że jego kole­dzy nic sobie z tego nie robią. A może tylko udają, że tego nie widzą? Czyżby Ame­ry­ka­nin solid­nie pod­sy­pał im dola­rów, byle tylko przy­my­kali na to oczy? Kto wie… Prze­cież wydaje się nie­moż­liwe, by co noc jeden czło­wiek bez­sze­lest­nie wcho­dził do celi zastępcy samego Adolfa Hitlera. I nie wzbu­dza­jąc żad­nych podej­rzeń pozo­sta­łych straż­ni­ków, prze­słu­chi­wał tego nazi­stę. Jest to dziwne. Aż nadto…

Tym­cza­sem Göring, sły­sząc dobrze mu znany odgłos prze­krę­ca­nego zamka w celi, uśmie­chał się pod nosem. Co prawda Ame­ry­ka­nina znał od nie­dawna, to jed­nak wystar­czyło, by Göring go polu­bił, a spo­tka­nia z nim wręcz wycze­ki­wał. Dzięki niemu mógł sobie przy­po­mnieć minione czasy świet­no­ści. Chwile trium­fów, eufo­rii, bogactw, bogactw i jesz­cze raz bogactw. I choć miało to być dopiero trze­cie spo­tka­nie z Ame­ry­ka­ni­nem, to jak widać wystar­czyło, by Göring, ku zasko­cze­niu swo­jego roz­mówcy, zaczął opo­wia­dać o sobie bez żad­nych opo­rów, a wręcz – można zary­zy­ko­wać – że z pewną dozą przy­jem­no­ści.

– No pro­szę, pro­szę! Kogo znowu me oczy widzą. Good eve­ning, mister Jack! – zawo­łał wyraź­nie roz­bu­dzony Göring.

– Good eve­ning, a wła­ści­wie Guten Abend, Herr Göring!

– Co dobrego pana dzi­siaj do mnie spro­wa­dza?

– Pyta pan, o czym chciał­bym dzi­siaj pomó­wić?

– No coś ty, chło­pie! Mam to w głę­bo­kim powa­ża­niu, jak na typo­wego aro­ganta przy­stało. Cho­dziło mi bar­dziej o to, czy przy­nie­śli­ście mi jakieś pre­zenty, towa­rzy­szu Jack.

Straż­nik się zaśmiał.

– Lata upły­wają, a u Göringa jedno się nie zmie­nia. Nawet gdy jest w wię­zie­niu, jedyne, o czym myśli, to jedze­nie!

– To źle?! Zresztą o czym ja mam teraz myśleć? Sądząc po mojej sytu­acji, to jedyne, co mi zostało.

Obaj wybuch­nęli śmie­chem. Choć zarówno jeden, jak i drugi dosko­nale zda­wali sobie sprawę z tego, że był to śmiech o gorz­kim zabar­wie­niu, bowiem gdy nadej­dzie „ten dzień”, Göringowi zapewne do śmie­chu nie będzie. Teraz jed­nak mar­sza­łek Rze­szy o tym nie myślał. A jedyne, o czym marzył, to tłu­sta, dosko­nale przy­pie­czona kieł­basa. Taki typowy nie­miecki bra­twurst. Ame­ry­ka­nin poło­żył pach­nące zawi­niątko na stole.

Göring spo­żywa posi­łek w celi norym­ber­skiego wię­zie­nia, 1945 rok

– No nie wie­rzę! Pan chyba czyta w moich myślach. Ten cho­lerny, chru­piący bra­twurst śnił mi się od dawna. Ostat­nio czę­ściej śniła mi się ta kieł­basa niż ładne kobiety. Choć tego na głos mówić chyba nie powi­nie­nem! Ale jak pan na to wpadł, to nie wiem!

– Jak tak dalej pój­dzie, jesz­cze będzie pan tęsk­nił za naszymi spo­tka­niami.

– Tak. Aż żałuję, że nie jest pan kobietą. Mógł­bym wybu­do­wać dwo­rek na pań­ską cześć. I nazwać go Jac­khall!

– No i co jesz­cze? Może by mnie pan popro­sił o rękę?

Męż­czyźni znów się roze­śmiali. Göring łap­czy­wie ruchem się­gnął po papie­rowe zawi­niątko i zaczął jeść jesz­cze cie­płe bra­twur­sty. Do tego Ame­ry­ka­nin nalał mu pół lampki koniaku. Nie­miec był w siód­mym nie­bie.

– Teraz mogę umie­rać!

– Nie wąt­pię. Ale pro­szę się wstrzy­mać chwilę z tym umie­ra­niem. Na wszystko przyj­dzie czas. Nam zostało jesz­cze co nieco do pomó­wie­nia.

Göring z ustami peł­nymi kieł­basy wymam­ro­tał:

– Pytaj pan, o co chcesz!

– To może zaczniemy od początku? Gdzie i kiedy przy­szedł pan na świat?

– Keine pro­blem, już spie­szę z opo­wie­ścią. Mogę jed­nak wcze­śniej o coś pro­sić?

– Prosi to się świ­nia, he, he!

Ten żart, nader rubaszny, wyjąt­kowo roz­ba­wił nazi­stę.

– Czy byłaby szansa, by kolej­nym razem przy­niósł mi pan nieco gula­szu z dzika? On rów­nież cho­dzi za mną od dłuż­szego czasu. Jestem zapa­lo­nym myśli­wym, kocham zwie­rzynę, a jesz­cze bar­dziej lubię ją jeść.

– A co to ja jestem, jakiś bar szyb­kiej obsługi? Albo restau­ra­cja „U Jacka”?!

– Ja tylko zapy­ta­łem, panie Jack… – Göring nieco posmut­niał.

– Zgry­wam się! Zoba­czę, co da się zro­bić kolej­nym razem. Teraz pro­szę powie­dzieć, jak do tego doszło, że przy­szedł pan na świat?

– He, he. Pozwól, że pominę nudne infor­ma­cje o dacie i miej­scu moich naro­dzin. Opo­wiem o nich za moment. Wolał­bym jed­nak zacząć histo­rię mojego życia od cho­rego układu, w któ­rym przy­szło mi uczest­ni­czyć od naj­młod­szych lat. To było coś tak nie­mo­ral­nego i uwła­cza­ją­cego memu ojcu, że do dzi­siaj oblewa mnie pot, gdy tylko o tym myślę. Choć z per­spek­tywy małego chłopca warunki, w któ­rych przy­szło mi żyć, były naprawdę nie­złe. No bo mało kto może żyć i wycho­wać się na zamku!

– Pan wycho­wał się na zamku?! Co pan powiada!

– A i ow­szem. A wszystko zaczęło się od Żyda, Her­manna Epen­ste­ina!

– No pro­szę. Z wami, nazi­stami, już tak jest… Nie­mal zawsze, gdy jest pro­blem, łączy­cie go z Żydami!

– Co ja pora­dzę, że tak wła­śnie było? Nie zmy­ślam prze­cież.

– I jesz­cze może pan powie, że to na jego cześć dostał pan imię Her­mann?

– To bar­dzo moż­liwe. On był ojcem chrzest­nym zarówno moim, jak i mojego rodzeń­stwa.

– No i co takiego zro­bił wam ten Żyd, Epen­stein?

– Zacznę od rze­czy dobrych.

– No pro­szę! Pan, zago­rzały nazi­sta, będzie wychwa­lał Żydów?!

– Dzięki niemu mogłem żyć w murach zamku, pozna­wać teu­toń­skie6 legendy, czy­tać o histo­rii Ger­ma­nii. Mogłem po pro­stu tym żyć i w głębi duszy czuć się przy­szłym ryce­rzem.

– No to dobre rze­czy mamy odha­czone. A co ze złymi?

– Her­mann Epen­stein był przy­ja­cie­lem mego ojca.

– I to jest złe?! Nie rozu­miem…

– Pocze­kaj pan chwilę… Ach, ta jan­ke­ska nie­cier­pli­wość…

– To zapy­tam ina­czej. Skąd się pano­wie znali?

– Mój ojciec, Hein­rich Ernst Göring, był dyplo­matą. To mię­dzy innymi mój ojciec był odpo­wie­dzialny za nie­miec­kie sto­sunki z Afryką. Co wię­cej, w latach 1885–1890 był nawet pierw­szym guber­na­to­rem Nie­miec­kiej Afryki Połu­dniowo-Zachod­niej.

– Sły­sza­łem, że pań­ski ojciec był też na Haiti.

– Ow­szem. Był tam kon­su­lem gene­ral­nym. W każ­dym razie to wła­śnie z cza­sów afry­kań­skich znali się mój ojciec i Epen­stein. I gdy ojciec prze­szedł na eme­ry­turę, Epen­stein wziął naszą rodzinę pod swój dach. Zamiesz­ka­li­śmy w jego zamku.

Rodzice Her­manna Göringa: ojciec Hein­rich Ernst (po pra­wej), woj­skowy, urzęd­nik i dyplo­mata, oraz matka Fran­zi­ska z naj­star­szym synem Kar­lem Ern­stem na rękach, około 1890 roku

– To miłe z jego strony. Praw­dziwy przy­ja­ciel.

– Ch…, a nie przy­ja­ciel, za prze­pro­sze­niem oczy­wi­ście!

– Słu­cham?! Co to za słow­nic­two!

– Pro­szę wyba­czyć, ponio­sło mnie. Ale zaraz sam pan zro­zu­mie, że mia­łem do tego prawo. Otóż pro­szę sobie wyobra­zić, że gdy mój ojciec wró­cił do Nie­miec, finan­sowo nie wio­dło nam się naj­le­piej. Co innego panu Epen­ste­inowi. On był zamoż­nym czło­wie­kiem, a do tego był kawa­le­rem.

– I gdzie jest tutaj haczyk?

– Otóż kochanką Epen­ste­ina została moja matka. Ona razem z nami miesz­kała w zamku, a mój ojciec został ulo­ko­wany w jakiejś klitce. To było pomiesz­cze­nie gospo­dar­cze. I tak przez pięt­na­ście lat mój tata był roga­czem miesz­ka­ją­cym w przy­sło­wio­wym schowku na mio­tły. To było dla niego i całej rodziny wiel­kie upo­ko­rze­nie. Epen­stein posu­wał moją matkę. Wszy­scy o tym wie­dzieli i, o zgrozo, to akcep­to­wali. Ojciec musiał to zno­sić, został potrak­to­wany jak zużyta mio­tła!

– Pięt­na­ście lat to trwało? Długo…

– Pew­nie trwa­łoby to jesz­cze dłu­żej, gdyby nie to, że Epen­stein w końcu w 1913 roku zawarł mał­żeń­stwo. I wów­czas kazał nam wyp… ze swo­jego zamku!

– O losie! Pro­szę ważyć słowa. Po co od razu tak wul­gar­nie?!

– Mam do dzi­siaj silny sto­su­nek emo­cjo­nalny do tych wyda­rzeń. Jakim pod­łym czło­wie­kiem trzeba być, aby dopro­wa­dzić do takiej sytu­acji? Wyobraża pan sobie? Pań­ski przy­ja­ciel wie, że wie­dzie ci się źle. I co wów­czas robi? Przy­własz­cza sobie twoją żonę, przy two­ich dzie­ciach zgrywa dobrego wujka, a tobie każe miesz­kać w pie­przo­nej szo­pie z narzę­dziami. Nader tok­syczna sytu­acja.

– Ale chyba ją wszy­scy akcep­to­wali, skoro pań­ska matka była jego kochanką aż przez pięt­na­ście lat…

– Epen­stein po pro­stu posta­wił ich przed fak­tem doko­na­nym. A że rodzice nie mieli pie­nię­dzy, byli ska­zani na ten chory układ.

– Dosko­nale rozu­miem, do czego zmie­rza ta histo­ria…

– Chce pan powie­dzieć, że przez to zro­dziła się we mnie nie­na­wiść do Żydów? Być może tak. Być może zadzia­łała pod­świa­do­mość i gdy my, nazi­ści, doszli­śmy do wła­dzy, obu­dziły się we mnie demony minio­nych lat. Nie prze­czę.

– Prze­cież na taki pomysł mógł wpaść każdy, nie tylko Żyd…

– No to dla­czego w moim przy­padku aku­rat był to Żyd?

– Nie wiem, może to czy­sty przy­pa­dek…

– Nie­prawda. Życiem nie rzą­dzą przy­padki. Dla­tego jeśli zapyta pan za moment, jakie mam wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, to odpo­wiem: straszne! Z jed­nej strony życie pośród cel­tyc­kich legend, a z dru­giej strony tok­syczny zwią­zek trojga ludzi – mej matki Fran­zi­ski, ojca Hein­ri­cha i boga­tego leka­rza Her­manna Epen­ste­ina.

– Był pan jedy­na­kiem?

– Nie. Poza mną było jesz­cze czworo rodzeń­stwa: bra­cia Karl i Albert oraz sio­stry Paula i Olga. Ciężko było nam zwią­zać koniec z koń­cem. Pamię­tam, że gdy Epen­stein wyrzu­cił nas na zbity pysk, zamiesz­ka­li­śmy w Mona­chium i żyli­śmy naprawdę skrom­nie. Nie­rzadko nie było czego do garnka wło­żyć.

– Myślę, że to kolejny powód, dla któ­rego w póź­niej­szych latach tak bar­dzo kochał pan pie­nią­dze i w ogóle bogac­twa.

– Zapewne. Nie mia­łem ni­gdy dość czasu, by się nad tym zasta­na­wiać. Wiem jedy­nie, że tamte wspo­mnie­nia wywo­łują we mnie traumę, a wręcz obrzy­dze­nie. Gdy tylko wra­cam myślami do tych momen­tów, zbiera się mi na wymioty.

– Jakie rela­cje łączą pana z rodzeń­stwem?

– Kiep­skie. Naj­go­rzej sprawy mają się z młod­szym bra­tem Alber­tem. Od dawna jest moim zago­rza­łym prze­ciw­ni­kiem. Uści­śla­jąc, jest anty­na­zi­stą. W 1933 roku, czyli w roku doj­ścia Adolfa Hitlera do wła­dzy, brat wyemi­gro­wał do Austrii. Krę­cił filmy, kochał życie. I robił mi wiele pro­ble­mów.

– Co to były za pro­blemy?

– Zacznijmy od tego, że do dzi­siaj nie jestem pewny, czy on jest naprawdę moim rodzo­nym bra­tem. Albert jest łudząco podobny do Her­manna Epen­ste­ina. Zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­po­mina go z wyglądu niż naszego ojca. Choć przy­znam, że gdyby rze­czy­wi­ście tak było, to ozna­cza­łoby, że mój brat jest po czę­ści Żydem. Myśla­łem już kie­dyś o tym. I dosze­dłem do wnio­sku, że nie ma co zagłę­biać się w tę histo­rię. Byłoby wiel­kim skan­da­lem, gdyby oka­zało się, że brat zastępcy Adolfa Hitlera jest Żydem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Około 2,7 metra. [wróć]

2. Pra­wie 4 metry. [wróć]

3. Pociąg spe­cjalny Führera. [wróć]

4. Być może Adolf Hitler wcale nie popeł­nił samo­bój­stwa. Wię­cej o tym można prze­czy­tać w książce Chri­sto­phera Machta pt. „Spo­wiedź Hitlera 2. Szczera roz­mowa 20 lat po woj­nie”. [wróć]

5. Cho­dzi praw­do­po­dob­nie o kopal­nię soli Altaus­see w Austrii, dokąd tra­fiły rów­nież inne zbiory dzieł sztuki. [wróć]

6. Ina­czej ger­mań­skie, nie­miec­kie. [wróć]