28,00 zł
Druga osoba w Trzeciej Rzeszy, zaraz po samym Adolfie Hitlerze. Narkoman, miłośnik biesiad i opływania w luksusy. As myśliwski z pierwszej wojny światowej, twórca Luftwaffe, marszałek Rzeszy, ważący 129 kilogramów i zadający szyku w białym, cokolwiek operetkowym, mundurze. Międzynarodowy trybunał sądzący później w Norymberdze zbrodniarzy niemieckich, stwierdził, że to, co czynił, „było czymś dotychczas niespotykanym w swojej potworności”! Nic dziwnego. To on wymyślił obozy koncentracyjne, to on stworzył brutalne gestapo!
Narcyz, który kochał bogactwa, dzieła sztuki, dobre alkohole, wyjątkowe prezenty, posiadał młode lwiątka, modele kolejek, uwielbiał zakładać nietypowe tureckie kapcie i każdego dnia zażywał około stu pigułek. Jaki był naprawdę? Jak udało mu się zostać zastępcą Hitlera? I wreszcie, czym tak bardzo podpadł Führerowi, że ten niedługo przed samobójczą śmiercią postanowił go aresztować i pozbawić wszystkich stanowisk oraz odznaczeń? Jego koniec był tragiczny. Nikt z nas nie chciałby skończyć tak, jak on…
Christopher Macht, autor bestsellerowych „Spowiedzi Hitlera” i „Spowiedzi Stalina”, ujawnia tajemnice Hermanna Göringa. O wielu wolelibyście nie wiedzieć…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
To był wyjątkowo mglisty dzień w alpejskiej dolinie. Na szczęście nie przeszkodziło mi to jednak w w realizacji planów. Postanowiłem wybrać się na górską wycieczkę, na jeden z pobliskich szlaków. I nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie zaskakujące zdarzenie. Spragniony podszedłem do potoku, by zaczerpnąć orzeźwiającej wody. Gdy wziąłem dwa solidne łyki, nagle ktoś dotknął moich pleców i złapał mnie tak, że musiałem się podnieść, czy tego chciałem, czy nie. Jego sile nie dało się oprzeć. Podniosłem się i zobaczyłem nieznajomego. Na głowie miał czarny kapelusz, spod którego wystawały… pejsy, był ubrany w również czarny płaszcz, w ręce trzymał zaś solidnie wypchaną kopertę w formacie A4. Nie wchodził ze mną w żadną dyskusję. Wyszeptał jedynie: „Wszystkiego najlepszego w rocznicę urodzin pańskiego nowego rozmówcy!”.
Nie miałem wtedy pojęcia, o co mu chodzi. Dopiero później zrozumiałem, że w dniu, w którym go spotkałem – 12 stycznia – przypadała rocznica urodzin nie kogo innego, jak Hermanna Göringa. Zaskoczony chciałem o coś zapytać, jednak było już za późno. Tajemniczy jegomość zniknął w oddali, wtapiając się w górski krajobraz. Gdy minęło zaskoczenie, zajrzałem do środka koperty.
Spodziewałem się czegoś złowieszczego. I miałem rację. W środku znajdowały się niepublikowane dotąd zapiski rozmów z drugą, najważniejszą po Hitlerze osobą w Trzeciej Rzeszy. Mowa o Hermannie Göringu. Gdy zacząłem je przeglądać, włos z przerażenia zjeżył mi się na głowie. Z perspektywy czasu uważam, że zupełnie słusznie. Zresztą sami przeczytajcie i oceńcie. Ostrzegam! To będzie brutalna i miejscami dramatyczna lektura!
Christopher Macht contact@christophermacht.com
#o włos od śmierci, #narkoman, #tysiące tabletek, #droga od wielkiej nędzy do niebywałego luksusu, #niesamowity dwór Carinhall, #hodowla lwów, #własny pociąg, #dzieła sztuki, #kilkusetmetrowa kolejka, #ukryte skarby Göringa
Göringa wybudziło lekkie pukanie do drzwi celi numer pięć, w której przetrzymywano go od kilku dni. W środku poza sedesem i łóżkiem (bez poduszki!) znajdowały się jedynie miska do mycia, stół i krzesło. Cela miała powierzchnię dziewięć1 na trzynaście stóp2.
Kalendarz wskazywał na listopad 1945 roku. Wówczas cały świat z zapartym tchem śledził początek procesu norymberskiego zbrodniarzy niemieckich, w którym jedną z głównych ról odgrywał właśnie Göring. Ten otyły nazista, doskonale znany z zamiłowania do wystawnego życia i przepychu, siedział teraz w ciasnej celi pozbawiony swoich medali i wyjściowego munduru.
Göring wstał z metalowej pryczy, a pukanie ustało. Jednak chwilę później w celi rozległ się dźwięk klucza wkładanego do zamka. Jedno przekręcenie, drugie… Klamka lekko opadła, a zza drzwi wychylił się strażnik. Nazista kojarzył go już doskonale. To jeden z tych Amerykanów, którzy pilnują go dzień i noc.
Były już zastępca Hitlera w milczeniu usiadł na łóżku i czekał na dalszy rozwój sytuacji. Göring był przekonany, że jego pobyt w tej celi jest jedynie tymczasowy i już niedługo będzie mu dane udowodnić światu, że był – ba, że jest – niemieckim bohaterem!
Strażnik przyłożył do ust palec, dając wyraźny znak Göringowi, by milczał. Wszedł do celi i z największą ostrożnością zamknął za sobą drzwi. Zrobił to tak precyzyjnie, że metalowe skrzydło nie wydało nawet minimalnego skrzypnięcia.
– Piękne, gwiaździste dziś mamy niebo, nieprawdaż?– zaczął Amerykanin.
– Nie wiem. Nie mam tu okien.
Strażnik zaśmiał się nerwowo.
– Wiem… Słyszałem, że ma pan poczucie humoru, Göring. Dlatego pomyślałem, że na początku naszej znajomości powitam pana żartem. I chyba mi on nawet wyszedł.
Strażnik nie był w stanie ukryć swego zdenerwowania, choć starał się zachować spokój. W Göringu zaś coraz bardziej narastało zniecierpliwienie. Strażnik przyszedł do niego z „czymś”, nie wiadomo było tylko jeszcze, co konkretnie go sprowadziło do więźnia.
– Jestem Jack!– Amerykanin wyciągnął rękę na powitanie.
– Ja jestem… – Göring przerwał sam sobie, zaśmiał się pod nosem i kontynuował. – Göring jestem. Hermann. Zresztą to wiesz, Jack.
Strażnik wyciągnął drewniane pudełko. W środku znajdowało się sześć idealnie ułożonych względem siebie cygar.
– Göring, niech się pan poczęstuje.
Nazista bez zastanowienia sięgnął po jedno z nich. W celi rozległ się odgłos zapałki pocieranej o draskę. Amerykanin odpalił cygaro Göringa, po czym wziął kolejne dla siebie i zamknął drewnianą kasetkę. W celi zapanowała cisza. Słychać było jedynie minimalny cichy szum wypuszczanego przez obu mężczyzn powietrza przepełnionego obłokami tytoniowego dymu.
– Göring, mam nadzieję, że nie ma pan mi tego za złe, iż nie powiedziałem od razu, z czym przychodzę?
Nazista przecząco pokręcił głową.
– Sam Pan rozumie… Jestem w pracy, nigdzie mi się nie spieszy…
Göring lekko się zaśmiał. Ostatnie dni nie dawały mu wielu powodów do radości.
– No dobrze. Już wystarczy. Sprowadzają mnie tu nasze wspólne interesy…– zaczął nieśmiało amerykański strażnik.
– Nie rozumiem, co masz na myśli, Jack – odparł nazista.
– Potrzebuję pieniędzy. Dużo kasy. I z pańską pomocą mogę je zarobić. Musi mi pan jedynie co nieco poopowiadać o swoim życiu. Ja zrobię z tego książkę i zarobię na niej niezłe kokosy.
Göring wyraźnie się rozbudził. Nie spodziewał się, że tej nocy otrzyma tak nietypową propozycję, a już na pewno nie od amerykańskiego strażnika.
– Jack… Miło, że o mnie pamiętasz. Tylko nieśmiało zapytam: a co ja z tego będę miał?
Amerykanin nerwowo zachichotał.
– Dobrze pan wie, że pańskie sprawy zmierzają w niezbyt dobrym kierunku. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że zawiśnie pan na szubienicy.
– Jack, nawet tak nie mówcie! – mimo późnej nocy Jack dostrzegł, jak gwałtownie Göring pobladł na twarzy.
– Panie Göring. Rzeczywistości nie da się zakrzyczeć. A prawda jest taka, że będziesz musiał pożegnać się z tym światem. A ja przy okazji chciałbym na tym zarobić.
– A co to ma ze mną wspólnego? Skoro mam zawisnąć, to po śmierci bogactwa już mi się nie przydadzą…
– „Śmierć”. Słowo klucz, panie Göring. Ja mogę na tobie zarobić, a przy okazji wyświadczyć ci przysługę.
– Żadnej przysługi nie potrzebuję. Nie pozwolę, by powieszono mnie na szubienicy! – głośne sapanie otyłego Göringa niosło się po celi.
– No właśnie o tym mówię. Ale więcej dowiesz się w stosownym czasie… Cygaro mi się skończyło. To znak, że muszę już uciekać. Jutro wrócę, spokojnie.
Göring nie miał pojęcia, czego chciał od niego ten cholerny strażnik. Najpierw pogroził mu śmiercią, a chwilę później obiecał, że mu pomoże. Niby jak? Powiesi za niego sobowtóra czy co?! Poza tym Göringa nikt nie będzie chciał wieszać. Jeszcze wróci blask Trzeciej Rzeszy, już się o to postaram! – pomyślał.
***
Kolejnego dnia w środku nocy pukanie się powtórzyło. Jack z gracją otworzył drzwi, wszedł do środka, by chwilę później razem z Göringiem rozkoszować się smakiem naprawdę dobrych cygar.
– Myśli pan, że śmierć na szubienicy byłaby plamą na honorze, Herr Göring?
– Nie sądzę, że do tego dojdzie, ale gdybym miał zawisnąć, to rzeczywiście wiele dałbym, by tego uniknąć. A właściwie, do jasnej cholery, czego chcesz ode mnie, Jack?! – Göring od pewnego czasu miewał rozstrojenie nerwów. Teraz wyszło to na jaw z całą mocą.
– Chcę tylko usłyszeć waszą opowieść. O Adolfie Hitlerze, legendarnych bogactwach i o tym, jak to właściwie było w tej Trzeciej Rzeszy. A później to spiszę i wydam. Obłowię się wtedy. A ty będziesz miał jedyną okazję w życiu, by opowiedzieć to własnymi słowami.
– Prawdę powiedziawszy – przyznał zrezygnowanym głosem Göring – nie mam teraz nic lepszego do roboty… Może nawet to i dobrze, bym mógł opowiedzieć o historii świata z własnej perspektywy?
Więzień zamyślił się. Milczał, mówił sam do siebie, znowu milczał, aż w końcu, jak gdyby tocząc dyskusję ze sobą, przytaknął i stwierdził:
– Możemy nieco pomówić. Od czego chcielibyście zacząć, mister Jack?
– Od plotki, która krąży w więzieniu… Czy to prawda – Jack zaczął nieco nieśmiało – że zanim pana tutaj przywieźli, w trakcie rewizji znaleźli przy panu kilka tysięcy tabletek? Wybaczcie, że o to pytam, ale wydaje mi się to niemożliwe i muszę zapytać u źródła…
Nazista wziął głęboki oddech. Następnie chwycił za cygaro i z precyzją zaczął je obracać, przyglądając się z każdej strony. Amerykański strażnik nie bardzo wiedział, do czego zmierza Göring. Ten jednak dość szybko rozwiązał zagadkę…
– Muszę coś wyznać. Ciężko mi się rozmawia, gdy jestem… że tak powiem… na głodzie. Nim rozpocznę moją opowieść, możemy to jakoś poprawić? – Göring puścił oko do Jacka.
– Co masz na myśli, Herr Göring? Jakieś kanapki?
– Nie! Ostatnio strasznie mi tutaj ograniczono dostęp do morfiny i parakodeiny. Czy bylibyście tak mili i byście nieco ich zorganizowali? Zapewniam, że z jej pomocą opowieść będzie zdecydowanie bardziej soczysta. A jeśli jeszcze postarałby się pan o co nieco koniaku, to już prawie czułbym się jak u siebie w Trzeciej Rzeszy!
– Zobaczę, co da się zrobić. Niedługo wrócę.
Amerykanin dyskretnie wyszedł z celi Göringa. Nie minął kwadrans, gdy był z powrotem. Miał ze sobą dziesięć pigułek z pochodną morfiny – dewyhydrokodeiną, kawę rozpuszczalną, butelkę whisky i nienapoczęte opakowanie cygar z Wirginii. Göringowi na ten widok wyraźnie zaświeciły się oczy! Zatarł ręce, a w jego ciało jakby na nowo wstąpiło życie. W myślach powrócił do czasów, gdy takie rarytasy były u niego na porządku dziennym! Lada moment miał ponownie poczuć namiastkę luksusowej przeszłości, która odeszła w zapomnienie, choć jego zdaniem tylko na moment…
Göring zaciągał się wirginijskim cygarem, niczym spragniony wędrowiec rozkoszuje się każdym kolejnym łykiem wody. Następnie zrelaksowany spytał:
– No to od czego chciałby pan zacząć naszą rozmowę?
– Szczerze?– Amerykanin odstawił żarzace się cygaro na metalowy stolik.– Najchętniej usłyszałbym coś bolesnego. Najlepiej najbardziej bolesne wspomnienie, które siedzi w pańskiej głowie.
– Widzę, że ciekawie się to zaczyna! – Göring walnął pięścią w ten sam stolik, na który chwilę wcześniej Amerykanin odłożył swoje cygaro.
– Skoro mam zarobić, to musi zaczynać się ciekawie. Zgodnie z naszą jankeską zasadą „win-win”, czyli każdy wygrywa. Ja pomogę, a ty mi opowiesz coś cholernie ciekawego! Zatem jakie wspomnienie wywołuje u pana największy skręt kiszek i już na samą myśl o tym wspomnieniu czuje pan szczególnie dokuczliwy ból żołądka?
– Musisz wiedzieć jedno. Moje życie było przepełnione wzlotami, ale także i licznymi upadkami. Jednak spośród wszystkich bolesnych zdarzeń jedno utkwiło mi szczególnie głęboko w mojej pamięci. W trakcie nieudanego zamachu stanu zorganizowanego przez Adolfa Hitlera, czyli tak zwanego puczu monachijskiego w 1923 roku, zostałem postrzelony w pachwinę. My, naziści, chcieliśmy wtedy przejąć władzę w Niemczech, ale się nie udało. Ja zostałem ranny, a Hitler trafił do więzienia. Będzie pewnie jeszcze okazja, by o tym pomówić. W każdym razie moje obrażenia były na tyle poważne, że trzeba mnie było szybko opatrzyć. I tak się stało. Co ciekawe, działo się to w domu należącym do Żydów.
– Co za chichot historii…
– Owszem… Za udział w tym nieudanym zamachu stanu władze Bawarii wystawiły nakaz aresztowania mnie. Musiałem więc uciekać. Nie wyobrażałem sobie, że będę tkwił za kratami. Razem z moją ukochaną, ówczesną żoną Carin, uciekliśmy w okolice austriackiej granicy, w pobliże Garmisch i Partenkirchen w Alpach. Stamtąd próbowaliśmy zbiec do Austrii. Niestety wpadliśmy. Tym sposobem wylądowałem w szpitalu w towarzystwie strażników.
– W szpitalu?
– Tak. Rana ciągle się babrała i nie było widać nadziei na poprawę. Dlatego dałem policjantom słowo honoru, że jeśli pozwolą mi jechać do szpitala, to stamtąd nie ucieknę. Stan mojego zdrowia był naprawdę mocno nadwątlony. Gdybym wylądował w areszcie, moje dni byłyby pewnie policzone. W tamtym momencie nie obyłoby się bez pomocy medycznej.
– I to jest to bolesne wspomnienie? Straszna nu-da – „boring”, jak mawiamy my, Amerykanie! Boring – Göring, he he!
– Proszę poczekać, przecież to nie koniec historii. Coś taki niecierpliwy?
– Herr Göring… Gdybym chciał być złośliwy, to bym powiedział, że się spieszę, bo zaraz mogą pana skazać na powieszenie i nie zdążymy za wiele pogadać. Ale… Darujmy sobie te złośliwości. Ląduje pan wtedy w szpitalu. Co się dzieje się dalej?
– Tam odnajduję ludzi, którzy chcą mi pomóc. Pamiętajmy, że byłem wówczas znanym bohaterem wojennym. Niemcy wiedzą, jak doskonale walczyłem w trakcie pierwszej wojny światowej, rozpoznają mnie na ulicach. Do tego odnajduję w szpitalu sympatyków rodzącego się ruchu nazistowskiego.
– Pardon. W tę rozpoznawalność nie bardzo wierzę. W tamtym czasie nie było jeszcze telewizji. Nie sądzę również, by świecił pan swoją facjatą na co drugiej okładce niemieckich gazet. No i ta pańska niby skromność… Słyszałem wiele o waszej arogancji.
– Cieszę się, że sprostałem pańskim oczekiwaniom!
– No! O pańskim poczuciu humoru też sporo słyszałem. I tu również się nie pomyliłem.
– Już darujmy sobie te złośliwości. Daj mi pan skończyć. Jestem w tym cholernym szpitalu. W pewnym momencie pojawiają się ludzie, którzy chcą mi pomóc z niego uciec. Przebierańcy w strojach policjantów zjawiają się w szpitalu i ogłaszają, że dostali rozkaz wywiezienia mnie. Szpitalni stróże pozwalają mi wyjechać. A ci przebierańcy pędem dowożą mnie do austriackiej granicy. Tutaj również dopisuje mi szczęście. Dzięki fałszywym dokumentom udaje mi się wjechać na teren Austrii.
– Skąd te fałszywe dokumenty? Hitler był Austriakiem. Czyżby to była jego sprawka?
– Tego nie mogę zdradzić… Mogę panu jedynie powiedzieć, że ucieczka w tamtym momencie wydawała się wręcz niemożliwa. Mianowicie cała okolica była oklejona plakatami z moją podobizną. Napis widoczny z dala informował przechodniów, że jestem pilnie poszukiwany.
– Rzeczywiście, sytuacja nie do pozazdroszczenia…
– Jednak przekraczam granicę i zaczynam leczyć ranę w austriackim Innsbrucku. Mimo to jest ze mną źle. Ból jest nie do zniesienia. Każdego dnia przyjmuję solidne porcje morfiny. Bez niej nie byłbym w stanie funkcjonować. A przy okazji uzależniam się od niej. Od tamtych chwil każdego dnia zażywam morfinę i inne proszki dające ulgę i ukojenie.
– I zgaduję, że dochodzimy to sedna tych bolesnych wspomnień.
– Zgadza się. Władze Bawarii konfiskują mój majątek. Nagle zostaję bez grosza przy duszy. Na szczęście jest ze mną żona Carin. Żyjemy z jej oszczędności. Jednak nie starcza ich na długo. To właśnie wtedy dochodzi do sytuacji, która do dzisiaj wywołuje we mnie niesamowite pokłady emocji – tych negatywnych, z najwyższej półki.
– Co się takiego dzieje?
– Strasznie podupadam na zdrowiu. Rana dalej boli jak cholera. Do tego dowiaduję się, że podobno przez to postrzelenie jestem bezpłodny. I codziennie wstrzykuję sobie morfinę, choć akurat to jest wtedy sekretem, o którym wie jedynie Carin. Jesteśmy tak bardzo zdesperowani w kwestiach finansowych, że moja Carin postanawia sprzedać wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Ja leżę w jednym pomieszczeniu i słyszę, jak za ścianą trwają licytacje. Carin sprzedaje przedmiot po przedmiocie: swoje futra z lisa i z norek, bogato wysadzane pierścionki, nawet jakieś drobnostki. Słowem wszystko, co można spieniężyć, aby zdobyć jakiekolwiek fundusze. Czuję się wówczas jak śmieć. Jak osoba, która jeszcze nie tak dawno, w czasie wojny, była bohaterem narodowym, a teraz nie ma przy sobie nawet marnego grosza. I nie wiadomo, czy to się zmieni. Jeśli moje zdrowie się pogorszy, to kto wie…
Göringowi zaczyna się łamać głos. Miał rację. To wspomnienie do teraz uruchamia w nim strasznie silne emocje. Amerykanin nie zamierza go jednak pocieszać. Wręcz przeciwnie. Postanawia go doprowadzić do płaczu, by przywołane wspomnienia były jeszcze pełniejsze.
– Nazwijmy rzecz po imieniu, panie Göring. Gdyby się pogorszyło, nie dość, że żona straciłaby swoje cenne rzeczy, ale jeszcze straciłaby męża. Prawie żeś pan umarł!
– Do teraz mam w głowie ten cholerny młotek. I te licytacje: – Kto da więcej? Sprzedane! To straszne, ale owe słowa do dzisiaj pobrzmiewają mi w głowie. I ta bezsilność. Leżysz w łóżku ledwo żywy ze świadomością, że za ścianą obcy ludzie kupują wszystko, co masz. Nikomu nie życzę podobnej sytuacji, nawet swoim największym wrogom.
– Co pan myślał, gdy zza ściany dochodziły odgłosy licytacji?
– Poprzysiągłem sobie, że jeśli uda nam się wyjść z tego bagna, to zrobię wszystko, by mojej żonie Carin nigdy niczego nie brakowało.
– I nieźle to panu wyszło. Aż za bardzo.
– Rzeczywiście mój majątek rozrósł się niczym ciasto drożdżowe schowane w misce pod kołdrą. Dorobiłem się milionów, pięknych rezydencji i genialnej kolekcji dzieł sztuki. Nie boję się tego powiedzieć głośno – moje ostatnie lata życia upłynęły pod znakiem niebywałego dobrobytu. Opływałem w luksusy.
– A to drażniło pańskich partyjnych kolegów…
– No tak. Zazdrość ludzka nie zna granic. Podpuszczali Hitlera w tej sprawie. Mówili mu: – „Jak to możliwe, że trwa wojna, każemy ludziom zaciskać pasa, a ten cholerny Göring pławi się w luksusach? Tak przecież nie może być!”. Hitler wiedział jednak swoje. A ja starałem się nawet, by mój wizerunek budził większy podziw niż Hitlera. On sobie udawał skromnego, ja – wręcz przeciwnie.
– W przypadku bogactw nie znał pan chyba granic rozsądku. Słyszałem, że hodował pan nawet lwy.
– Owszem. Miałem lwy. Ich hodowla sprawiała mi dużą radość. Łącznie miałem ich aż siedem. Jak to mawiają złośliwi, kto bogatemu zabroni? Najgorzej było z kąpaniem. Początkowo nie chciały wchodzić do basenu i dać się umyć. Na szczęście kąpaliśmy je raz na tydzień i już wkrótce zorientowały, o co chodzi. Polubiły kąpiele. Co do bogactw i blichtru, które kocham, musi pan wiedzieć, że podobnie jak Hitler miałem swój własny pociąg. Jego Führersonderzug3 nazywał się „Amerika”, mój z kolei to była „Azja”. Wykończenie wagonów to był luksus w każdym calu. Wszędzie były najdroższe materiały – drewno, tkaniny, skóry.
– A co pan miał w swoim dworku Carinhall? O tym też słyszałem wiele plotek.
– To był dwór na terenie wielkości jakichś stu tysięcy akrów w pobliżu Berlina. Zbudowany około 1933 roku, dokładnie nie pamiętam. Mówili na niego złota willa – nie bez powodu… Drogą wjazdową do rezydencji była aleja kasztanowa. Przed wjazdem gości witała służba, oczekująca przy dwóch wieżach, na których kazałem powiesić mój herb rodowy. Carinhall to również nic innego jak doskonałe miejsce na polowanie. Do tego same luksusy. Mnóstwo pokojów i sypialni, łącznie jedenaście tysięcy metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Miałem tam jedną z pierwszych na świecie zmywarek do naczyń, kręgielnię, strzelnicę, kort tenisowy, przystanie dla łodzi na pobliskim jeziorze, a nawet basen z podgrzewaną wodą. A na dokładkę wszędzie mnóstwo dzieł sztuki i wypchanej zwierzyny, którą sam upolowałem. Czułem się tam chwilami jak w jakimś prestiżowym muzeum.
– Strasznie tego dużo. Rzeczywiście pan ubóstwiał bogactwo, wręcz przepych!
– Ten dwór był uznawany za niesamowity z jeszcze jednego powodu. Właściwie to powinienem był od tego zacząć opowieść o Carinhall. Nieprzypadkowo został on nazwany na cześć mojej świętej pamięci żony. I w podzięce za to, co wtedy zrobiła.
– Ma pan ma myśli tę licytację?
– Tak. Do końca życia będę to wspominał.
– Uporządkujmy fakty. Sam już się nieco w tym pogubiłem. To pańska żona zmarła?
– Tak. Carin zmarła dość wcześnie, bo w 1931 roku w Sztokholmie. To był dramatyczny okres w moim życiu. Hitler wzywał mnie do siebie, gdy tymczasem moja ukochana odchodziła z tego świata. Wspólnie, a właściwie to za jej namową, opuściłem ją na łożu śmierci i pojechałem do Hitlera. Jednak, gdy tylko dowiedziałem się o jej odejściu, natychmiast wróciłem do Sztokholmu. Trzy lata później udało mi się przenieść jej szczątki do Carinhall. Budowałem ten dwór już po jej śmierci, ale jakby dla niej. Cały czas miałem ją w pamięci… To właśnie tam wybudowałem specjalne podziemne mauzoleum, by Carin była ciągle ze mną obecna. 19 czerwca 1934 roku, w obecności Hitlera, odbyła się uroczystość pożegnalna. Koniecznie pomówmy jeszcze później bardziej szczegółowo na ten temat. Carin zdecydowanie na to zasługuje.
– Ma pan moje słowo. Później jeszcze do tego wrócimy. Mówi Pan, że Carinhall pełniło funkcję swoistego mauzoleum. A czy również reprezentacyjną?
– Ależ naturalnie. Gościłem w nim chociażby włoskiego przywódcę Benito Mussoliniego, byli też japoński minister spraw zagranicznych Yōsuke Matsuoka czy jego polski odpowiednik Józef Beck. Wszyscy wymienieni, odwiedzając mnie w mej rezydencji, byli w ogromnym szoku.
– Kto płacił za utrzymanie Carinhall?
– Pan, pani. W sensie… każdy Niemiec!
– Domyślam się, że to były ogromne koszty, skoro miał pan tam sztab ludzi. Służących, wartowników, ogrodników. A do tego ta powierzchnia!
– Byli tam nawet leśnicy!
– Tym bardziej kosztowało to pewnie majątek…
– A kto bogatemu zabroni? Miałem wtedy już naprawdę pokaźny majątek. Poza tym skoro innych, w tym Żydów, było stać na posiadanie zamków, to dlaczego nie mógłby sobie na to pozwolić taki przykładny Niemiec jak ja? W końcu stałem się jedną z najważniejszych osób w państwie?
– Ale ten przywołany przez pana Żyd nie utrzymywał zamku na koszt państwa…
– To są drobne niuanse… Bez najmniejszego problemu możemy je sobie darować.
– Kiedyś słyszałem, jak pewien pański rodak złośliwie pana scharakteryzował, mówiąc, że ten cały Göring to „nie tylko ćpun, ale i wieczne dziecko”. Jeśli chodzi o ćpuna, to już rozumiem, o co mogło mu chodzić, ale skąd to „wieczne dziecko”?
– Ha, ha, ha! Co za bezczelny idiota to powiedział?!
– A skąd ja to mogę pamiętać? Jakiś Niemiec, który był na amerykańskiej smyczy i nam donosił.
– Gdybym tylko wiedział, który to, zrobiłbym z nim porządek. Niemiecka świnia jedna!
– Mnie jednak od tej niemieckiej świni bardziej ciekawi, o co chodzi z tym „wiecznym dzieckiem”.
– Ech… Naprawdę chce pan o tym rozmawiać? Nie ma już ciekawszych tematów?
– Skoro pan nie chce rozmawiać, panie Göring, to tym bardziej jestem chętny!
– Zatem opowiem, choć proszę się nie nastawiać na jakieś szczególne sensacje. Po prostu to taki szczegół, którym wolałbym się zbytnio nie chwalić. Rozpowiadanie o tym godzi w mój wizerunek. Co ludzie sobie pomyślą? As lotnictwa, poważny człowiek, a czyni takie rzeczy?!
– Co ma pan na myśli?
– W Carinhall miałem wielką zajmującą kilkaset metrów, powtórzę – kilkaset, makietę z miniaturowymi kolejkami elektrycznymi. To była doskonała makieta z mostami, górami, tunelami, a nawet domkami. Po torach jeździły pociągi z mnóstwem wagonów, były nawet podwieszone samoloty zrzucające bomby. Coś pięknego! Do tego stopnia, że często pokazywałem to cudo moim gościom. A gdy miałem nieco więcej wolnego czasu, to pochylałem się nad makietą i się nią bawiłem. Stąd te złośliwości o „wiecznym dziecku”.
– Gdy tylko będę miał czas wolny od służby, chętnie udam się do Carinhall, aby zobaczyć to, o czym pan opowiada.
– Stanowczo odradzam realizacji tego pomysłu! – Na twarzy nazisty pojawił się przebiegły uśmiech.
– Dlaczego?
– Nic ciekawego już pan tam nie znajdzie!
– Jak to?!
– Tak jak Hitler nakazał po spalić swe ciało po samobójczej śmierci, by nie wpadło w ręce Armii Czerwonej4, tak ja zadecydowałem, że nie pozwolę, by Rosjanie panoszyli się w Carinhall. 20 kwietnia 1945 roku ostatni raz byłem w swej ukochanej rezydencji, by pożegnać się z Carin. Już wcześniej nakazałem, że gdy czerwonoarmiści będą się zbliżać, należy wysadzić dwór w powietrze. Bum! – Göring krzyknął, uderzył pięścią w stół, aż strażnik się wzdrygnął. – 28 kwietnia zniszczyło ją aż osiemdziesiąt ładunków.
– Nakazał pan wysadzić w powietrze rezydencję i szczątki własnej żony?
– No nie. Czy pan oszalał?! Jej szczątki moi ludzie mieli ukryć w lesie, by uchronić je przed zbezczeszczeniem przez Rosjan.
– A co z dziełami sztuki?
– Tego pytania wolałbym uniknąć.
– No tak. Boi się pan, że ktoś odnajdzie te skarby i je zrabuje!
– Bingo!
– Proszę uchylić choć mały rąbek tajemnicy. Zresztą ta rozmowa ukaże się długo po Pańskiej śmierci. Mam nadzieję, że ja tego dożyję.
– Musicie wiedzieć, że jeszcze w trakcie trwania drugiej wojny światowej miewałem chwile zwątpienia. I przeczuwałem, że ta wojna jest już przegrana.
– Przeczuwałem? Przecież był pan ministrem lotnictwa, a do tego dowódcą sił powietrznych – Luftwaffe, marszałkiem Rzeszy! Pan tego nie przeczuwał, pan to wiedział! Tylko pewnie nie donosił pan o tym Hitlerowi…
– To już temat na osobną rozmowę! W każdym razie już w 1943 roku część swojej prywatnej kolekcji dzieł sztuki nakazałem wywieźć pod osłoną nocy. Nie mogę zdradzić, dokąd5. Inne dzieła wywiozłem do mojej willi w Berchtesgaden, położonej w pobliżu Berghofu, alpejskiej willi Hitlera.
– Jak?
– Wywiozłem je już w 1945 roku specjalnymi pociągami. I ukryłem w schronach przeciwlotniczych. Znając życie, alianci tam dotarli i pewnie wszystko rozkradli. A jeśli nie oni, to lokalna ludność. Do tego jeszcze Rosjanie, którzy zajęli Carinhall, dorwali się do pozostałości mego majątku niczym hiena do padliny.
– Zapytam banalnie. Co najbardziej lubił pan w Carinhall?
– Z pewnością poza bogactwami i wystawnymi ucztami kochałem się tam przebierać. Gdy rezydencja była wypełniona gośćmi, uwielbiałem na moment znikać i przebierać się w zupełnie inny strój. Do tego kochałem obwieszać się drogimi kamieniami w formie biżuterii. Najlepiej dużymi, świecącymi, przykuwającymi wzrok.
– Po co?
– Lubiłem to! A co, tylko kobiety mogą się przebierać i nosić efektowne ozdoby? No nie. Ja to lubiłem. Koniec, kropka!
CO SIĘ STAŁO Z CARINHALL?
Dzisiaj po dawnej rezydencji Göringa Carinhall prawie nie ma śladu. Zachowało się jedynie kilka kamieni, resztki betonu i dwie wieże wartownicze przy wjeździe. Można także zobaczyć głaz informujący o historii tego miejsca. Co ciekawe, w czasach NRD na tym terenie polował między innymi komunistyczny przywódca Erich Honecker, a obszar był strefą zastrzeżoną.
– Carinhall to zapewne niejedyna pańska willa.
– Ależ oczywiście, że nie. Spaliłbym się ze wstydu, gdybym miał tylko jedno takie miejsce. Prawdę powiedziawszy, miałem tych swoich pałacyków naprawdę wiele. Jednym z nich był pałacyk w Berlinie. Miałem też leśniczówkę w Prusach Wschodnich.
– Które z miejsc było dla pana najważniejsze?
– Miałem dwa takie miejsca. Jedno to oczywiście Carinhall. A drugie to wspomniana willa położona w Alpach. Wybudowana tuż obok rezydencji Hitlera. To w tej drugiej zostawiłem cząstkę siebie.
– Wróćmy jeszcze do pańskiego nałogu. Przepraszam, że tak wprost, ale… Myśli pan, że pańska dość solidna tusza ma związek z zażywaniem morfiny?
– He, he. Nie sądziłem, że będzie pan tutaj prowadził taką psychoterapię. No proszę, proszę! Z wagą walczę od dawna. Jedni mówią, że mam jakieś problemy z gruczołami. Inni lekarze z kolei plotą jakieś głupstwa o tym, że za bardzo się obżeram. Swoją drogą trudno, by było inaczej!
– Mówiąc krótko, ma pan gruby problem, z którym ciężko sobie poradzić.
– Ech… Żeby pan wiedział, ile bym dał, żeby pozbyć się tego cielska! To pokaźne brzuszysko mocno mnie uwiera. Owszem, doskonale sprawdza się jako podstawka do kufla z piwem. Jednak gdybym mógł wybierać, wolałbym tradycyjną podstawkę i płaski brzuch.
Göring teatralnym ruchem spojrzał na swój świecący się zegarek…
– Jest strasznie późno. Właśnie wybiła czwarta nad ranem. Pan pozwoli, że dzisiaj zakończymy już nasze spotkanie. Chciałbym się chwilę zdrzemnąć, nim pańscy koledzy urządzą mi poranną pobudkę…
– Zatem do zobaczenia jutro. Widzimy się, gdy tylko nieco się ściemni, a ja przyjdę na nocną zmianę…
– Gut, sehr gut, Herr Jack!
#Żyd autorytetem nazisty, #pierwsze ludobójstwo XX wieku, #ojciec wyjeżdża na Karaiby, #kulisy słynnego Anschlussu, #Dlaczego Göring był przeciwny wojnie
Kolejna noc. I znów historia się powtarza. Amerykanin lekko uchyla drzwi celi nazisty, po czym ostrożnie wchodzi do środka. Aż dziw, że jego koledzy nic sobie z tego nie robią. A może tylko udają, że tego nie widzą? Czyżby Amerykanin solidnie podsypał im dolarów, byle tylko przymykali na to oczy? Kto wie… Przecież wydaje się niemożliwe, by co noc jeden człowiek bezszelestnie wchodził do celi zastępcy samego Adolfa Hitlera. I nie wzbudzając żadnych podejrzeń pozostałych strażników, przesłuchiwał tego nazistę. Jest to dziwne. Aż nadto…
Tymczasem Göring, słysząc dobrze mu znany odgłos przekręcanego zamka w celi, uśmiechał się pod nosem. Co prawda Amerykanina znał od niedawna, to jednak wystarczyło, by Göring go polubił, a spotkania z nim wręcz wyczekiwał. Dzięki niemu mógł sobie przypomnieć minione czasy świetności. Chwile triumfów, euforii, bogactw, bogactw i jeszcze raz bogactw. I choć miało to być dopiero trzecie spotkanie z Amerykaninem, to jak widać wystarczyło, by Göring, ku zaskoczeniu swojego rozmówcy, zaczął opowiadać o sobie bez żadnych oporów, a wręcz – można zaryzykować – że z pewną dozą przyjemności.
– No proszę, proszę! Kogo znowu me oczy widzą. Good evening, mister Jack! – zawołał wyraźnie rozbudzony Göring.
– Good evening, a właściwie Guten Abend, Herr Göring!
– Co dobrego pana dzisiaj do mnie sprowadza?
– Pyta pan, o czym chciałbym dzisiaj pomówić?
– No coś ty, chłopie! Mam to w głębokim poważaniu, jak na typowego aroganta przystało. Chodziło mi bardziej o to, czy przynieśliście mi jakieś prezenty, towarzyszu Jack.
Strażnik się zaśmiał.
– Lata upływają, a u Göringa jedno się nie zmienia. Nawet gdy jest w więzieniu, jedyne, o czym myśli, to jedzenie!
– To źle?! Zresztą o czym ja mam teraz myśleć? Sądząc po mojej sytuacji, to jedyne, co mi zostało.
Obaj wybuchnęli śmiechem. Choć zarówno jeden, jak i drugi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że był to śmiech o gorzkim zabarwieniu, bowiem gdy nadejdzie „ten dzień”, Göringowi zapewne do śmiechu nie będzie. Teraz jednak marszałek Rzeszy o tym nie myślał. A jedyne, o czym marzył, to tłusta, doskonale przypieczona kiełbasa. Taki typowy niemiecki bratwurst. Amerykanin położył pachnące zawiniątko na stole.
– No nie wierzę! Pan chyba czyta w moich myślach. Ten cholerny, chrupiący bratwurst śnił mi się od dawna. Ostatnio częściej śniła mi się ta kiełbasa niż ładne kobiety. Choć tego na głos mówić chyba nie powinienem! Ale jak pan na to wpadł, to nie wiem!
– Jak tak dalej pójdzie, jeszcze będzie pan tęsknił za naszymi spotkaniami.
– Tak. Aż żałuję, że nie jest pan kobietą. Mógłbym wybudować dworek na pańską cześć. I nazwać go Jackhall!
– No i co jeszcze? Może by mnie pan poprosił o rękę?
Mężczyźni znów się roześmiali. Göring łapczywie ruchem sięgnął po papierowe zawiniątko i zaczął jeść jeszcze ciepłe bratwursty. Do tego Amerykanin nalał mu pół lampki koniaku. Niemiec był w siódmym niebie.
– Teraz mogę umierać!
– Nie wątpię. Ale proszę się wstrzymać chwilę z tym umieraniem. Na wszystko przyjdzie czas. Nam zostało jeszcze co nieco do pomówienia.
Göring z ustami pełnymi kiełbasy wymamrotał:
– Pytaj pan, o co chcesz!
– To może zaczniemy od początku? Gdzie i kiedy przyszedł pan na świat?
– Keine problem, już spieszę z opowieścią. Mogę jednak wcześniej o coś prosić?
– Prosi to się świnia, he, he!
Ten żart, nader rubaszny, wyjątkowo rozbawił nazistę.
– Czy byłaby szansa, by kolejnym razem przyniósł mi pan nieco gulaszu z dzika? On również chodzi za mną od dłuższego czasu. Jestem zapalonym myśliwym, kocham zwierzynę, a jeszcze bardziej lubię ją jeść.
– A co to ja jestem, jakiś bar szybkiej obsługi? Albo restauracja „U Jacka”?!
– Ja tylko zapytałem, panie Jack… – Göring nieco posmutniał.
– Zgrywam się! Zobaczę, co da się zrobić kolejnym razem. Teraz proszę powiedzieć, jak do tego doszło, że przyszedł pan na świat?
– He, he. Pozwól, że pominę nudne informacje o dacie i miejscu moich narodzin. Opowiem o nich za moment. Wolałbym jednak zacząć historię mojego życia od chorego układu, w którym przyszło mi uczestniczyć od najmłodszych lat. To było coś tak niemoralnego i uwłaczającego memu ojcu, że do dzisiaj oblewa mnie pot, gdy tylko o tym myślę. Choć z perspektywy małego chłopca warunki, w których przyszło mi żyć, były naprawdę niezłe. No bo mało kto może żyć i wychować się na zamku!
– Pan wychował się na zamku?! Co pan powiada!
– A i owszem. A wszystko zaczęło się od Żyda, Hermanna Epensteina!
– No proszę. Z wami, nazistami, już tak jest… Niemal zawsze, gdy jest problem, łączycie go z Żydami!
– Co ja poradzę, że tak właśnie było? Nie zmyślam przecież.
– I jeszcze może pan powie, że to na jego cześć dostał pan imię Hermann?
– To bardzo możliwe. On był ojcem chrzestnym zarówno moim, jak i mojego rodzeństwa.
– No i co takiego zrobił wam ten Żyd, Epenstein?
– Zacznę od rzeczy dobrych.
– No proszę! Pan, zagorzały nazista, będzie wychwalał Żydów?!
– Dzięki niemu mogłem żyć w murach zamku, poznawać teutońskie6 legendy, czytać o historii Germanii. Mogłem po prostu tym żyć i w głębi duszy czuć się przyszłym rycerzem.
– No to dobre rzeczy mamy odhaczone. A co ze złymi?
– Hermann Epenstein był przyjacielem mego ojca.
– I to jest złe?! Nie rozumiem…
– Poczekaj pan chwilę… Ach, ta jankeska niecierpliwość…
– To zapytam inaczej. Skąd się panowie znali?
– Mój ojciec, Heinrich Ernst Göring, był dyplomatą. To między innymi mój ojciec był odpowiedzialny za niemieckie stosunki z Afryką. Co więcej, w latach 1885–1890 był nawet pierwszym gubernatorem Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej.
– Słyszałem, że pański ojciec był też na Haiti.
– Owszem. Był tam konsulem generalnym. W każdym razie to właśnie z czasów afrykańskich znali się mój ojciec i Epenstein. I gdy ojciec przeszedł na emeryturę, Epenstein wziął naszą rodzinę pod swój dach. Zamieszkaliśmy w jego zamku.
– To miłe z jego strony. Prawdziwy przyjaciel.
– Ch…, a nie przyjaciel, za przeproszeniem oczywiście!
– Słucham?! Co to za słownictwo!
– Proszę wybaczyć, poniosło mnie. Ale zaraz sam pan zrozumie, że miałem do tego prawo. Otóż proszę sobie wyobrazić, że gdy mój ojciec wrócił do Niemiec, finansowo nie wiodło nam się najlepiej. Co innego panu Epensteinowi. On był zamożnym człowiekiem, a do tego był kawalerem.
– I gdzie jest tutaj haczyk?
– Otóż kochanką Epensteina została moja matka. Ona razem z nami mieszkała w zamku, a mój ojciec został ulokowany w jakiejś klitce. To było pomieszczenie gospodarcze. I tak przez piętnaście lat mój tata był rogaczem mieszkającym w przysłowiowym schowku na miotły. To było dla niego i całej rodziny wielkie upokorzenie. Epenstein posuwał moją matkę. Wszyscy o tym wiedzieli i, o zgrozo, to akceptowali. Ojciec musiał to znosić, został potraktowany jak zużyta miotła!
– Piętnaście lat to trwało? Długo…
– Pewnie trwałoby to jeszcze dłużej, gdyby nie to, że Epenstein w końcu w 1913 roku zawarł małżeństwo. I wówczas kazał nam wyp… ze swojego zamku!
– O losie! Proszę ważyć słowa. Po co od razu tak wulgarnie?!
– Mam do dzisiaj silny stosunek emocjonalny do tych wydarzeń. Jakim podłym człowiekiem trzeba być, aby doprowadzić do takiej sytuacji? Wyobraża pan sobie? Pański przyjaciel wie, że wiedzie ci się źle. I co wówczas robi? Przywłaszcza sobie twoją żonę, przy twoich dzieciach zgrywa dobrego wujka, a tobie każe mieszkać w pieprzonej szopie z narzędziami. Nader toksyczna sytuacja.
– Ale chyba ją wszyscy akceptowali, skoro pańska matka była jego kochanką aż przez piętnaście lat…
– Epenstein po prostu postawił ich przed faktem dokonanym. A że rodzice nie mieli pieniędzy, byli skazani na ten chory układ.
– Doskonale rozumiem, do czego zmierza ta historia…
– Chce pan powiedzieć, że przez to zrodziła się we mnie nienawiść do Żydów? Być może tak. Być może zadziałała podświadomość i gdy my, naziści, doszliśmy do władzy, obudziły się we mnie demony minionych lat. Nie przeczę.
– Przecież na taki pomysł mógł wpaść każdy, nie tylko Żyd…
– No to dlaczego w moim przypadku akurat był to Żyd?
– Nie wiem, może to czysty przypadek…
– Nieprawda. Życiem nie rządzą przypadki. Dlatego jeśli zapyta pan za moment, jakie mam wspomnienia z dzieciństwa, to odpowiem: straszne! Z jednej strony życie pośród celtyckich legend, a z drugiej strony toksyczny związek trojga ludzi – mej matki Franziski, ojca Heinricha i bogatego lekarza Hermanna Epensteina.
– Był pan jedynakiem?
– Nie. Poza mną było jeszcze czworo rodzeństwa: bracia Karl i Albert oraz siostry Paula i Olga. Ciężko było nam związać koniec z końcem. Pamiętam, że gdy Epenstein wyrzucił nas na zbity pysk, zamieszkaliśmy w Monachium i żyliśmy naprawdę skromnie. Nierzadko nie było czego do garnka włożyć.
– Myślę, że to kolejny powód, dla którego w późniejszych latach tak bardzo kochał pan pieniądze i w ogóle bogactwa.
– Zapewne. Nie miałem nigdy dość czasu, by się nad tym zastanawiać. Wiem jedynie, że tamte wspomnienia wywołują we mnie traumę, a wręcz obrzydzenie. Gdy tylko wracam myślami do tych momentów, zbiera się mi na wymioty.
– Jakie relacje łączą pana z rodzeństwem?
– Kiepskie. Najgorzej sprawy mają się z młodszym bratem Albertem. Od dawna jest moim zagorzałym przeciwnikiem. Uściślając, jest antynazistą. W 1933 roku, czyli w roku dojścia Adolfa Hitlera do władzy, brat wyemigrował do Austrii. Kręcił filmy, kochał życie. I robił mi wiele problemów.
– Co to były za problemy?
– Zacznijmy od tego, że do dzisiaj nie jestem pewny, czy on jest naprawdę moim rodzonym bratem. Albert jest łudząco podobny do Hermanna Epensteina. Zdecydowanie bardziej przypomina go z wyglądu niż naszego ojca. Choć przyznam, że gdyby rzeczywiście tak było, to oznaczałoby, że mój brat jest po części Żydem. Myślałem już kiedyś o tym. I doszedłem do wniosku, że nie ma co zagłębiać się w tę historię. Byłoby wielkim skandalem, gdyby okazało się, że brat zastępcy Adolfa Hitlera jest Żydem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Około 2,7 metra. [wróć]
2. Prawie 4 metry. [wróć]
3. Pociąg specjalny Führera. [wróć]
4. Być może Adolf Hitler wcale nie popełnił samobójstwa. Więcej o tym można przeczytać w książce Christophera Machta pt. „Spowiedź Hitlera 2. Szczera rozmowa 20 lat po wojnie”. [wróć]
5. Chodzi prawdopodobnie o kopalnię soli Altaussee w Austrii, dokąd trafiły również inne zbiory dzieł sztuki. [wróć]
6. Inaczej germańskie, niemieckie. [wróć]