Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Włodzimierz Iljicz Lenin (wł. Uljanow), rosyjski kawiarniany rewolucjonista i teoretyk radykalnej lewicy przez lata wegetujący na emigracji, w listopadzie 1917 roku niespodziewanie przejął rządy w Rosji i stworzył komunistyczne państwo, które przyjęło nazwę Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Po śmierci w 1924 roku jego zabalsamowane zwłoki złożono w specjalnym mauzoleum pod murami moskiewskiego Kremla i można je tam oglądać do dziś. Po dziesięcioleciach komunistycznej propagandy nadal jest nazywany w Rosji „dziadkiem Leninem” (co ciekawe, podobno jego kucharzem był dziadek obecnego rosyjskiego prezydenta Putina).
W rzeczywistości był jednym z największych zbrodniarzy w historii ludzkości. Szacunki mówią, że za jego rządów zginęło nawet sześć milionów ludzi. To on razem z Lwem Trockim wymyślił obozy pracy, które później przekształciły się w niewolniczy system GUŁagu. Bez niego nie byłoby również brutalnej policji politycznej zwanej Czeką (później znaną m.in. jako OGPU, NKWD i KGB), która każdego dnia mordowała bezbronnych ludzi, wymyślając coraz to nowe sposoby tortur.
Z książki Christophera Machta dowiemy się, jak Lenin doszedł do władzy i jak wyglądały kulisy prowadzonej przez niego polityki czerwonego terroru. Poznamy też jego związki z Polską:
- dlaczego przed pierwszą wojną światową postanowił zamieszkać w Krakowie i podtatrzańskim Białym Dunajcu?
- co łączyło go z Józefem Piłsudskim?
- z jakich powodów najpierw uznał prawo do samostanowienia narodów zamieszkujących Rosję, w tym Polaków, a w 1920 roku chciał zniszczyć niepodległą Polskę?
Poznajcie nieznaną historie i skrywane dotąd sensacje. Nadszedł czas, by prawda ujrzała światło dzienne!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Gdy docieram do Moskwy, pogoda nie rozpieszcza. Środowy poranek wita mnie solidnymi porywami wiatru i silnym deszczem. Z moskiewskiego lotniska ruszam prosto do centrum. To właśnie tam, na Placu Czerwonym z Kremlem w tle, znajduje się najsłynniejsze mauzoleum na świecie. Miejsce, które rocznie odwiedza kilkaset tysięcy osób. Według Rosjan mowa o 450 tysiącach turystów. A wszystko po to, by zobaczyć z bliska ciało bolszewika, Włodzimierza Iljicza Lenina (właśc. Władimira Uljanowa), jedną z największych moskiewskich atrakcji. Władza ewidentnie stara się, by kult Lenina był podtrzymywany. Nic dziwnego, przecież dziadek Władimira Putina podobno był kucharzem tegoż właśnie Lenina. Nie powinno więc dziwić, że w 2011 roku ten obecny władca Rosji zadecydował, by ratować zapadające się mauzoleum, hojnie sypiąc na ten cel z państwowej kasy.
Mauzoleum Włodzimierza Lenina na Placu Czerwonym w Moskwie, tuż pod murem Kremla, i ludzie oczekujący na wejście do środka
I pomyśleć, że towarzysz Lenin nawet w najczarniejszych snach nie spodziewał się scenariusza, który ziścił się tuż po jego śmierci. Wbrew woli Lenina radzieckie władze, zamiast go skremować, postanowiły z jego ciała uczynić relikwię i otoczyć kultem, wybierając z życiorysu wodza rewolucji tylko to, co było akurat w danym momencie korzystne dla ZSRR.
Lenin zmarł 21 stycznia 1924 roku w Gorkach. Dość szybko zabalsamowano jego ciało i jeszcze w tym samym miesiącu powstało pierwsze mauzoleum. Co prawda była to jedna wielka prowizorka – prosta budowla z ociosanej sosny, przed którym stanęła warta honorowa. Ale… Jeśli chodzi o tempo działania, budzi ono niezły podziw, mauzoleum bowiem było gotowe jeszcze przed oficjalnym pogrzebem, czyli przed 27 stycznia.
Pogrzeb odbył się z wielką pompą, czyli znowu dokładnie odwrotnie, niż chciał Lenin… Zabrakło na nim jego bliskiego współpracownika Lwa Trockiego, a powody tej nieobecności są przedmiotem badań historyków, bo choć pełnił on jeszcze ważne funkcje, to wyraźnie dawały o sobie znać konflikty dzielące bolszewickich przywódców. Wróćmy jednak do Lenina. Wkrótce po pogrzebie radzieccy medycy przystępują do mumifikacji.
Zaraz potem ciało Lenina ląduje w mauzoleum na moskiewskim Placu Czerwonym. I pozostaje tam nieprzerwanie aż do dzisiaj. Z jednym wyjątkiem. Otóż w 1941 roku, gdy Związek Radziecki chował się pod ciosami Wehrmachtu, potajemnie wywieziono doczesne szczątki wodza rewolucji w obawie, że Niemcy zbezczeszczą je po ewentualnym zdobyciu Moskwy. Dokąd je wywieziono? Według informacji, do których udało mi się dotrzeć, prawdopodobnie był to syberyjski Tiumeń, oddalony jakieś dwa tysiące kilometrów od stolicy Rosji. To właśnie tam zwłoki Lenina miały być przewiezione sekretnym pociągiem ze specjalną klimatyzacją, a nawet stabilizatorami mającymi pochłaniać niepotrzebne wstrząsy i drgania. Stamtąd miało wrócić do Moskwy prawdopodobnie dopiero w marcu 1945 roku.
Tymczasem Mauzoleum Lenina mam okazję zobaczyć po raz pierwszy. Sama budowla nie robi takiego wrażenia jak kolejka prowadząca do wejścia. Tłum chcących zobaczyć byłego wodza Rosji zdaje się nie mieć końca. Można tu dostrzec przedstawicieli wielu nacji. Jest sporo Azjatów, są też Niemcy i Francuzi, nie brak nawet Polaków. Wszyscy mają jeden cel. Wejść do komory, w której od lat spoczywa towarzysz Lenin, dla przyjaciół „Wołodia”.
Jak słyszę, muszę odstać dobre trzy godziny. W tym czasie przysłuchuję się rozmowie Anglików, którzy są zdziwieni faktem, że bolszewicka rewolucja październikowa odbyła się w listopadzie. Widocznie nikt im nie powiedział, że w Rosji zamiast powszechnego w Europie kalendarza gregoriańskiego obowiązywał kalendarz juliański. I rzeczywiście według niego symbolizujący rewolucję atak na petersburski (wówczas piotrogrodzki) Pałac Zimowy odbył się w nocy z 24 na 25 października, gdy tymczasem według kalendarza gregoriańskiego nastąpiło to z 6 na 7 listopada. W każdym razie kolejka maleje. Wreszcie jestem.
W środku panują wyraźnie odczuwalny chłód i półmrok. Podobno są tu stała temperatura szesnastu stopni Celsjusza i wilgotność na poziomie siedemdziesięciu procent. Jedynie na ciało Lenina pada solidne światło. Mumia wodza rewolucji przywołuje niespotykane myśli. Trudno uwierzyć, że jego zwłoki leżą tu już ponad sto lat. Wokół słyszę teraz właściwie jedynie rosyjski. Wpatruję się w ten osobliwy pomnik komunistycznego przywódcy, gdy nagle po jakichś trzech minutach zostaję wyrwany z zamyślenia przez kogoś, kto mnie popędza i wyraźnie daje znak, że czas pozwolić innym podziwiać Lenina.
Gdy wychodzę z mauzoleum, jasno świecące słonce niemal mnie oślepia. Czuję przy tym, jakby ktoś mnie szturchał. Obracam się i widzę mężczyznę, prawdopodobnie Rosjanina, który łamaną angielszczyzną mówi, że coś mi wypadło. Przy wsparciu gestykulacji staram się mu wytłumaczyć, że zaszła jakaś pomyłka, tymczasem on usilnie wciska mi pod pachę poszarzałą kopertę i pewnym krokiem odchodzi. Spoglądam na kopertę i widzę napis „уважаемый господин1 Christopher Macht”. Czyli jednak to przesyłka dla mnie…
Staję na uboczu, by nie blokować tłumu opuszczającego leninowskie katakumby. Ciekawość zżera mnie do tego stopnia, że postanawiam od razu zajrzeć do środka. A tam znajduję solidny plik kartek i jakiś tekst pisany cyrylicą, z którego udaje mi się zrozumieć jedynie słowa „Lenin” i „rozmowa”. O dalszej zawartości dowiaduję się dopiero po powrocie do domu i spotkaniu z rosyjskim znajomym. Sasza nie może uwierzyć. W moje ręce wpadły rękopisy sekretnej rozmowy Lenina z jego prawą ręką, Lwem Trockim. Jeszcze tego samego wieczora zabiera się do tłumaczenia. A efekty naszej pracy publikujemy na kolejnych stronach tej książki…
Lenin był trochę inny niż najwięksi zbrodniarze epoki, za jakich uważa się Hitlera czy Stalina2. Przed długie lata nie był czynnym politykiem, ale teoretykiem i propagatorem rewolucji komunistycznej. Chodziło mu, bez liczenia się z ofiarami, o realizacje utopijnych idei mających zapewnić ludzkości rzekomo świetlaną przyszłość. Później, gdy przy wcielaniu jej w życie setki tysięcy Rosjan umierały z głodu, tylko powtarzał, że rewolucja wymaga ofiar. Dla niego nie było wielkiej różnicy, czy właśnie z wycieńczenia i głodu zmarło sto czy sto tysięcy osób. To były tylko liczby – tak uważał.
Mało tego, dla wielu Rosjan do dzisiaj Lenin to nie kto inny jak sympatyczny „dziadek”. Tymczasem to typowy oprawca za biurka, którego dyktatorskie decyzje doprowadziły do śmierci i cierpień wielu ludzi! Szacuje się, że w trakcie wywołanej przez niego rewolucji i wojny domowej zginęło nawet sześć milionów osób…3.
I pomyśleć, że ten przyszły przywódca Rosji sporo czasu przed rewolucją spędził w Krakowie i tatrzańskim Poroninie, na ziemiach polskich w wówczas austriackiej Galicji. Nawiasem mówiąc, to ostatnie miejsce jest mi szczególnie bliskie. Kocham polskie Tatry i wielokrotnie jako dziecko bywałem w nich na wakacjach. Poronin jest przepiękną miejscowością, w której w kwaterach przy ulicy Tatrzańskiej spędziłem wiele wspaniałych chwil. Tutaj mieściło się Muzeum Lenina, co wiedziałem już jako chłopiec z opowieści rodziców.
Pomnik i Muzeum Lenina w Poroninie. Muzeum istniało od 1947 do 1990 roku w dawnej karczmie Pawła Gut-Mostowego, do której Lenin często przyjeżdżał podczas pobytu w Galicji w latach 1912–1914
Niemal każdy, kto tu był, przejeżdżał przez charakterystyczny most i odwiedzał lokalny kościółek ulokowany obok poczty, a zapewne na drobne zakupy wyskakiwał do sklepu naprzeciwko.
I pomyśleć, że kiedyś mieszkał tu Lenin. A później nadeszła wywołana przez niego bolszewicka rewolucja, która pochłonęła miliony ofiar… Mam nadzieję, że lektura niniejszej książki przybliży jego postać i ukaże ją z tej zdecydowanie mniej znanej strony. A przede wszystkim skłoni do refleksji…
Z życzeniami owocnej lektury, Christopher Machtcontact@christophermacht.com
#skąd przydomek „Lenin”?, #zabawki rozbierane na czynniki pierwsze, #w kogo Lenin był wpatrzony jak w obrazek?, #w co uwielbiał grać?
Nim przejdziemy do rozmowy, musicie, Drodzy Czytelnicy, mieć świadomość, że ta konwersacja odbyła się kilka lat przed śmiercią Włodzimierza Lenina. To były czasy sprzed jego problemów zdrowotnych. Nie jeździł jeszcze na wózku inwalidzkim w Gorkach, a nawet był w stanie pisać i płynnie mówić. Do tego, choć pobolewała go głowa, a żołądek dawał o sobie znać, mimo wszystko był to dość wysportowany mężczyzna. Zresztą… jeśli macie wątpliwości, sami posłuchajcie, co stwierdził w trakcie rozmowy z Lwem Trockim, ludowym komisarzem spraw wojskowych i morskich bolszewickiej Rosji…
Włodzimierz Iljicz Lenin jako przywódca boszewickiej Rosji
– Siadajcie, siadajcie… – mówił zdyszany Lenin, a Trocki poczuł zapach świeżego potu. Nie zabrzmi to szczególnie odkrywczo, że ten odór zawiewał od towarzysza Lenina. Jego twarz zlana była potem, mokre plamy widoczne były także pod pachami. W tej sytuacji cisnęło się jedynie na usta pytanie o powody tego spocenia. Czyżby przed spotkaniem z Trockim Lenin zamknął się na dobre w sypialni ze swoją żoną Nadieżdą albo kochanką Inessą? Plotek na temat Lenina i jego zabaw z kochanką w przestrzeni publicznej było przecież sporo. Jednak Trocki doskonale zdawał sobie sprawę, że byłoby nietaktem o to zapytać. Jednak… Dość szybko z pomocą przyszedł sam Lenin, który pospieszył z wytłumaczeniem.
– Wybaczcie, towarzyszu Trocki, że trochę, mówiąc wprost, śmierdzę. Dopiero co ćwiczyłem i nie zdążyłem się umyć przed waszym przyjściem. Wiecie dobrze, że zawsze, mając do wyboru przybycie na czas i spóźnienie, wybiorę punktualność.
– Potwierdzam!
– A śmierdzę?
Lenin dyskretnie pociągnął nosem. Dość szybko się skrzywił i począł instynktownie, acz delikatnie wachlować dłonią, dając wyraźny sygnał, że sam już sobie odpowiedział na to pytanie.
– No dobrze. To ten temat już mamy załatwiony. Wy ćwiczycie?
– Umiarkowanie.
– A powinniście. To błąd, który musicie jak najszybciej naprawić. Wyobraźcie sobie, że ja ćwiczę od dawna. Dla każdego rewolucjonisty zdrowy tryb życia i codzienne ćwiczenia to święty obowiązek. Jak wy chcecie prowadzić rewolucyjną walkę, gdy nie będziecie mieć wystarczająco sił i zdrowia? No, nie da się!
– Rozumiem, że właśnie zastałem was przy porannej gimnastyce.
– Jak co dzień. Zawsze po przebudzeniu poświęcam co najmniej kwadrans na ćwiczenia. Przysiady, podskoki, rozciąganie. To pobudza mój umysł, bo umysł wtedy jest giętki, kiedy i ciało ma odpowiednie możliwości.
– Tak? Tak? No to pokażcie!
Twarz Trockiego nabrała rumieńców. Ale Lenin udał, że tego nie widzi.
– No to jak, poćwiczycie?
– Skoro, towarzyszu Lenin, nalegacie…
– Sprawa jest bardzo prosta. Najpierw zróbcie chociaż dziesięć przysiadów. Zaraz, zaraz! – Lenin wskazał na skórzaną teczkę Trockiego.
– To odłóżcie na bok. Dobrze. Teraz jesteście gotowi. No, próbujemy!
Trocki nie był uradowany pomysłem przywódcy. Właściwie to jego poziom entuzjazmu był równy zeru. Nie mógł jednak odmówić Leninowi. Poza tym… Jeszcze nikomu nieco sportu nie zaszkodziło. Z anemicznym zapałem Trocki przykucnął i zaczął robić przysiady. Lenin z kolei liczył: – Jeden, dwa, trzy… Trocki, szybciej! Cztery, pięć… Trockiemu szło to naprawdę słabo. – sześć, siedem!
– Towarzyszu Lenin, wybaczcie, ale – Trocki sapał, jakby dopiero co zdobył kilkutysięcznik w górach – więcej nie dam rady.
– No co wy, Trocki. Nawet dziesięciu przysiadów nie zrobiliście, a na waszym obliczu pojawiło się już tyle potu, że można by go wycierać wielkimi płachtami ręczników. Chociaż jeszcze spróbujcie dotknąć palców u nóg przy wyprostowanych nogach.
– Nie… Nie… Naprawdę wiele zniosę, tyko nie ćwiczenia.
– Trochę mnie Trocki rozczarowaliście. Przecież niedawno tak energicznie tworzyliście Armię Czerwoną i wizytowaliście walczące oddziały. Kolejnym razem znowu poćwiczymy. Wyjdzie wam to na zdrowie. Trzeba być silnym i zdrowym, to obowiązek wobec naszej partii bolszewickiej. Pamiętajcie o tym!
Trocki podrapał się po głowie. Lenin wspomniał mu ostatnio, że będą się teraz widywać częściej. Niestety, ku jego zaskoczeniu bolszewicki przywódca nie rozwinął swojej myśli.
Lenin rozmawia z Lwem Trockim (po lewej) i Lwem Kamieniewem (po prawej), 1919 rok
– O czym chcieliście ze mną pomówić, towarzyszu Lenin?
– Nie mam dzisiaj zbyt wiele czasu, dlatego przejdę do konkretów. Od kilku lat próbowałem pisać swoją autobiografię. Wiecie dobrze, że nie mówię publicznie o sprawach prywatnych. Chciałbym jednak, by po mej śmierci ukazała się jakaś rozmowa ze mną, w której mógłbym nieco uchylić rąbka tajemnicy. Wy będziecie mnie odpytywać i opracujecie z tego solidny zapis. I zadbacie o to, by ów rękopis ujrzał światło dzienne dopiero po mojej śmierci. Stalinowi tego nie powierzę. Ufam wam bardziej niż jemu.
– Ale…
Trocki był mocno skonsternowany. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Poza tym wiedział, że niepotrzebne są mu kolejne problemy. Jeśli tylko „stary”, czyli Lenin, nagada coś na Stalina, to ten po jego śmierci odnajdzie te notatki szybciej, niż Trocki wykona poranną toaletę. Z drugiej strony nie chciał się sprzeciwiać Leninowi. W tej sytuacji Trockiemu pozostało jedynie przytaknąć i przystąpić do rozmowy…
– Nie ma żadnego „ale”! Ten temat dyskusji mamy już za sobą. Zaczynamy!
– Yyy… No… No to… – Trocki czuł w głowie chwilową pustkę. Na szczęście szybko wróciła mu jasność umysłu. – No to zacznijmy dzisiaj tak po prostu, od początku. Towarzyszu Włodzimierzu Iljiczu, wasze prawdziwe nazwisko to Uljanow. A dokładniej – Władimir Iljicz Uljanow. Dlaczego zatem wszyscy mówią o was Lenin?
– W życiu miałem ponad sto pseudonimów. Korzystałem z nich, by ukrywać się przed carską policją. „Lenin” był jednym z tych pseudonimów.
– No tak. Ale dlaczego akurat Lenin? Miałem kiedyś okazję pomówić z pańską żoną na ten temat. I wyobraźcie sobie, że nawet ona – podkreślam, pańska żona – nie miała pojęcia, dlaczego jesteście Lenin!
– Jako Lenin funkcjonuję wśród rewolucjonistów od dawna. Od 1900, może 1901 roku, po prostu jestem Lenin.
– Towarzyszu, uciekacie od odpowiedzi.
– Słyszałeś pewnie opowieść o tym, jak to mnie zesłano na Syberię?
– No tak…
– No więc właśnie tam płynęła sobie rzeka Lena. I to od niej podobno wziął się mój pseudonim.
– Przepraszam bardzo. Czegoś tu nie rozumiem. Jak to „podobno”? Mówicie o sobie, używając słowa „podobno”?
– No tak. Miałem tych pseudonimów tyle, że naprawdę nie mam pojęcia, skąd się wziął ten – Lenin. Powstała teoria o tej rzece, a ja ją chętnie powtarzam. Wiecie dobrze, że natura nie znosi próżni. Dlatego też, nie mając pomysłu na to, skąd się wziął mój pseudonim, pojawiła się ta opowiastka.
– Teraz rozumiem, dlaczego wasza żona nie chciała mi nic powiedzieć na temat tego pseudonimu. Po prostu sama nie wiedziała!
– Owszem. Drugim Kolumbem to wy, Trocki, nie będziecie. Przykro mi.
– Niepojęte. Mieliście setkę pseudonimów, akurat ten się do was przykleił, a wy nie macie pojęcia, jak do tego doszło?
– Trocki, szczerze? Nie wiem!
– Ale trzeba powiedzieć jedno. W ogóle mieliście sporo fałszywych tożsamości.
– Moimi fałszywymi paszportami można by zapełnić niejedną szafę. Miałem kwity na niejakiego Willa Meyera, Jakoba Richtera, a nawet byłem doktorem Jordanem Jourdanowem.
– No dobrze. Pora zapytać o coś innego. Gdzie i kiedy wódz się urodził?
– Ależ odkrywcze te pytania! Musicie się bardziej postarać, Trocki! Niemniej odpowiem. Na świat przyszedłem 10 kwietnia 1870 roku w Symbirsku4. Dla niezbyt obeznanych w geografii dodam, że to miasto nad Wołgą, położone na południowy wschód od Moskwy.
– Czy to daleko od Moskwy?
– Zapytaliście tak, jakbyście, towarzyszu Trocki, naprawdę tego nie wiedzieli! Oj, podziwiam wasz talent aktorski.
– Dziękuję… A wracając do pytania?
– Podobno to blisko tysiąc kilometrów, a ile w tym prawdy, to nie mam pojęcia. Osobiście nigdy tego nie weryfikowałem. Z opowieści rodzeństwa wiem za to, że jako dzieciak umiarkowanie radziłem sobie z życiem. Podobno ogromną trudność sprawiało mi przewracanie na bok. Do tego byłem strasznie płaczliwy. Na każde zachowanie, które nie przypadło mi do gustu, reagowałem solidnym płaczem. Byłem też strasznie czuły. A jak by tego było mało, miałem podobno głowę większą niż całe ciało. Do tego stopnia, że waliłem nią o ściany i podłogi. Matka miała nawet wysnuwać przypuszczenia, że skoro tak się dzieje, to zapewne jestem solidnie opóźniony w rozwoju.
– Skąd takie katastroficzne przypuszczenia?
– Moja głowa była tak wielka, że często upadałam, uderzając nią o podłogę. To tylko rozpalało te koszmarne teorie, że jestem opóźniony w rozwoju. Położna przyjmująca poród, widząc mój wielki łeb, miała stwierdzić, że albo będę strasznie mądry, albo strasznie durny. Wcale się nie dziwię temu stwierdzeniu. Zresztą miała rację.
Rodzina Uljanowów w 1879 roku. Stoją od lewej: Olga, Aleksander i Anna. Siedzą od lewej: matka Maria Aleksandrowna z córką Marią, Dymitr, ojciec Ilia i Włodzimierz
– Niezbyt rozumiem… Co macie na myśli?
– Otóż będąc młodzieńcem, stałem się w rodzinie kimś na wzór encyklopedii. Ludzie mnie wychwalali, przekonując, że jestem najmądrzejszy. W szkole szło mi naprawdę świetnie, łatwo zapamiętywałem daty, doskonale wychodziły mi analiza i łączenie faktów. Kiepsko mi szło jedynie z logiki, choć to akurat był wyjątek. Z perspektywy rodzica zakochanego we własnym dziecku zapowiadałem się na geniusza. Wiem, że to brzmi nieskromnie, co nie pasuje do mojego charakteru. Wiecie przecież dobrze, że nawet teraz nie lubię uroczystości z wielką pompą na moją cześć. Jednak chciałem to wyartykułować. W końcu trudno się kłócić z prawdą, szczególnie gdy ta łechce nasze ego.
– Czy byliście grzecznym dzieckiem?
– Towarzyszu Trocki… Czuję, że do czegoś pijecie, choć jeszcze nie jestem w stanie określić, do czego konkretnie zmierzacie. Mówcie!
– Ktoś mi kiedyś opowiadał – tutaj wyraźnie zaznaczam, że nie pamiętam, kto – iż byliście w dzieciństwie znani z tego, że gdy tylko wręczano wam zabawkę, to lecieliście z nią do swojego ulubionego kącika i rozbieraliście na części pierwsze. Ot, do najmniejszej śrubki.
– Myślę, że to żadna sensacja. Prawie każde dziecko, niesione ciekawością, rozkręca i rozkłada wszystko, co się da. Nie byłem wyjątkiem w tej kwestii.
– Rodziców takie rozbieranie zabawek doprowadzało do szału?
– Początkowo pewnie ich to denerwowało. Później jednak nic sobie z tego nie robili. Przypuszczam, że nawet ich nieco cieszyło, że mają chwilę spokoju. W końcu scenariusz był przewidywalny. Dostawałem zabawkę, zaszywałem się gdzieś w kącie, koniecznie w ustronnym miejscu, gdzie nikt mi nie przeszkadzał. I tam z pełnym skupieniem rozbierałem ją. Można powiedzieć, że wtedy mnie „nie było”. Koncentracja na tej zabawce była tak duża, że obok mogłyby spadać bomby albo strzelać armaty, a ja dalej robiłbym swoje. Rodzice często próbowali mi te zabawki składać do kupy, jednak nie zawsze się to udawało. Raz tak mocno szarpałem drewnianego konia za nogi, że je wyrwałem i nie dało się już ich ponownie włożyć.
– Co na to rodzice?
– Nie pamiętam. Mam za to w pamięci inne wydarzenie. Pojechaliśmy do ciotki. Tam bawiłem się przednio. Jednak przy okazji doszło do kłopotliwej – że tak powiem – usterki. Mianowicie wyobraźcie sobie towarzyszu, że w ciocinym salonie zbiłem wazon. Na szczęście nikt się nie zorientował. Gdy dorośli zapytali mnie o to, co się stało, powiedziałem, że nie mam pojęcia. – Ten wazon pewnie zbił się sam – przekonywałem.
– Dostaliście za to karę?
– Otóż nie. Sprawa z wazonem rozeszła się po kościach. I pewnie tak by zostało, gdyby nie incydent, który wydarzył się kilka tygodni później. Nocując w swoim domu, w środku nocy, nagle wpadłem w szał i strasznie się rozpłakałem. Po prostu usiadłem na środku łóżka i ryczałem wniebogłosy. Matka próbowała mnie uspokoić dobre kilkadziesiąt minut. Ja jednak ciągle płakałem, nie będąc przy tym w stanie wytłumaczyć, co spowodowało ten lament. W końcu to się udało. Wtulony w ramiona matki wyznałem jej prawdę o wazonie. Powiedziałem, że tamtego dnia to ja go zbiłem. Znalazłem u rodzicielki pełne zrozumienie. Nie przypominam sobie, bym dostał wtedy jakąś karę. Widocznie matka uznała, że moje wyrzuty sumienia były już wystarczającą reprymendą.
– Chcecie powiedzieć, że rodzice tolerowali kłamstwa?
– W zupełności nie. Ten płacz wynikał z tego, że ja nigdy nie kłamałem. Po prostu gdy coś nabroiłem, to przyznawałem się do wszystkiego, zgodnie z prawdą. Ten wazon był wyjątkiem. Jak widać, tak bardzo mi ciążyła ta wpadka, że w końcu mi się ulało i musiałem to z siebie wyrzucić.
– Co lubiliście czynić w wolnym czasie poza rozbijaniem wazonów i rozbieraniem zabawek na czynniki pierwsze?
– Od samej młodości nad życie kochałem książki.
– Jaka była, towarzyszu Włodzimierzu Iljiczu, wasza ulubiona książka w tamtych czasach?
– Chata wuja Toma autorstwa Harriet Beecher Stowe. To była książka, którą przez wiele lat nosiłem przy sobie. I chyba nie tylko ja, to była bowiem najlepiej sprzedająca się książka na świecie. Wyprzedzała ją tylko Biblia. Do dzisiaj świetnie pamiętam, o czym była Chata wuja Toma. To dość brutalna lektura, szczególnie jak dla nastolatka. Sporo tam było bezwzględności i przemocy. Autorka w drastyczny sposób chciała pokazać problem czarnoskórych niewolników egzystujących w południowych stanach Ameryki. W ogóle ta książka była ważna nie tylko dla mnie, ale i mocno wpłynęła na problem niewolnictwa na świecie. Śmiało można stwierdzić, że była jednym z fundamentalnych kroków, który przyczynił się do zniesienia tej niesprawiedliwości.
– Wspomnieliście wcześniej o swoim rodzeństwie. Do którego z braci czy której z sióstr było wam najbliżej?
– Trudno powiedzieć. Myślę, że najsilniejsza więź i jednocześnie sympatia łączyła mnie z bratem Aleksandrem. On zresztą doskonale sobie z tego zdawał sprawę. Był dla mnie swego rodzaju autorytetem. W moich oczach był kimś, kogo wręcz chciałem naśladować. I nie chodzi tutaj o czasy, w których było już wiadomo, że zaplątał się w działalność polityczną i funkcjonuje w podziemiu. Mnie chodzi o czasy, gdy obaj byliśmy dzieciakami – jak mawiali złośliwi, gówniarzerią za przeproszeniem.
– Ten podziw jakoś się przekładał na wasze zachowanie?
– Ależ naturalnie. Momentami byłem wpatrzony w brata jak w obrazek. Nic dziwnego. W rodzinnym domu mieszkaliśmy w sąsiednich pokojach. Do tego wiele czasu spędzaliśmy na wspólnych zabawach. Mieszkaliśmy w pięknej okolicy, mieliśmy gdzie się wyhasać. Wokół było sporo sadów owocowych, mnóstwo zwierzyny. A ptaki nocą śpiewały tak głośno, że nie sposób było zasnąć. I właśnie w takich okolicznościach przyrody przyszło mi dorastać.
– Wróćmy, proszę, do brata.
– Tu nie ma co się za wiele rozwodzić. Prawda jest taka, że chodziłem za nim niemal krok w krok. Dzisiaj bardzo mi go brakuje. Gdy przypomnę sobie nasze wspólne chwile spędzone na zabawie, łza się w oku kręci. Niestety, carski terror sprawił, że Aleksandra nie ma już pośród żywych. Trudno mi to zaakceptować do teraz. Proszę sobie wyobrazić, że byłem jak to małe kaczątko, które krok w krok chodzi za matką i naśladuje ją na każdym kroku. Gdy pytano mnie, co chcę na śniadanie, odpowiadałem, że to samo co Aleksander. Gdy pytano mnie, w co chcę się bawić, odpowiadałem dokładnie tak samo jak mój brat. Zresztą on to dość szybko zauważył i gdy tylko pytano mnie, co chcemy robić, milczał i czekał, bo wiedział, że w końcu powiem, że chcę robić to co on. Musiało go to strasznie bawić i łechtać jego ego.
– To nic sensacyjnego. Chyba każdy, kto miał starsze rodzeństwo, był we mnie wpatrzony.
– Trudno się z wami nie zgodzić. Wracając jednak do rodzeństwa, poza Aleksandrem była siostra Olga. Ona też była osobą, z którą spędzałem sporo czasu. Przy czym jej nie traktowałem już jako autorytetu czy kogoś, z kim chciałoby się spędzać każdą wolną chwilę. Taką postacią był jedynie mój brat. Dla mnie stanowił chodzący ideał, był kimś na wzór bohatera.
– Pamiętam, że opowiadaliście mi kiedyś, jak to wybraliście się nad rzekę na piknik. Później pływaliście łódką, a wy, towarzyszu, czuliście się bezpieczni, bo obok was czuwał brat Aleksander.
– Dlatego tym trudniej wymazać go z pamięci. Zresztą są to na tyle silne, a zarazem sentymentalne wspomnienia, że nawet nie mam zamiaru ich wymazywać. Do teraz czuję wyraźny smak jagód, które razem zbieraliśmy niedaleko domu. A jaka była dobra zupa grzybowa! Oj, smakowała zupełnie inaczej, gdy miałem świadomość, że te grzyby nazbierałem z moim bratem.
– Poza strzelaniem z łuku lubiliście podobno spędzać czas przy dwóch grach – w szachy i w wojnę z wykorzystaniem żołnierzyków.
– Od zawsze uwielbiam rozgrywać szachowe partie. Już w dzieciństwie grywałem i szło mi naprawdę nieźle. Gdy tylko miałem czas, wyzywałem na pojedynek kolegów ze szkolnej ławki. Byłem na nich skupiony tak bardzo, że potrafiłem jednocześnie rozgrywać pojedynki z kilkoma kolegami, ogrywając ich wszystkich. Robiłem to wtedy nagminnie. Od rewolucji, grywam w nie coraz rzadziej. Zresztą życie to jedna wielka partia szachów, a już prowadzenie polityki to nic innego jak ciągłe przesuwanie się po szachownicy.
– Kto zaszczepił w was miłość do szachów?
– Ojciec, do którego swoją drogą byłem bardzo podobny. Dla niego szachy były drugą miłością, zaraz po rodzinie. Zresztą łączył jedną miłość z drugą. Często nas zachęcał do rozgrywania partyjek. A my chętnie to robiliśmy – wiedzieliśmy dobrze, że był jednym z najlepszych graczy w mieście i w ogóle w okolicy. Pamiętam, że kiedyś nawet wyrzeźbił nam z drewna figury do gry w szachy. To był wyjątkowy prezent z jego strony.
– Udało się wam wygrać kiedyś z ojcem?
– Początkowo nie miałem na to szans. Byłem za młody. Do tego, jak wspomniałem, ojciec był w tę grę naprawdę dobry. Później jednak zacząłem go ogrywać regularnie, podobnie zresztą jak rodzeństwo. I tak mi już zostało. Tyle tylko, że dzisiaj ogrywam nie ojca, ale swych wrogów, a szachownicę zastąpiły polityczne realia.
– Tak, tak… Już przed chwilą porównywaliście szachy do polityki…
– Wiem, towarzyszu Trocki! Moje zwoje mózgowe nie mają się jeszcze tak źle, by o tym nie pamiętać! Ale… Dziękuję, że słuchacie mnie z uwagą! Może papierosa?
– Słucham!? Przecież wy, towarzyszu Lenin, nie palicie!
– Wiem. I do tego nie pijam mocnych alkoholi. Muszę się do czegoś przyznać. Od dłuższego czasu źle sypiam. Śnią mi się koszmary. W niektórych z nich banalny problem przeradza się w sprawę życia i śmierci. Nawet śnią mi się szachy. Gram, mając naprzeciw siebie ojca albo kogoś z czasów szkolnych i budzę się z krzykiem, przerażony, że właśnie popełniłem błąd, przesuwając nie tę figurę, co powinienem.
– A co z tymi papierosami? To wy palicie, towarzyszu, czy jednak nie?
– Niemalże od zawsze nie cierpiałem tytoniu. Nawet gdy ktoś w pobliżu próbował palić papierosy, goniłem go, krzycząc: „Paszoł won”! Po prostu nie lubiłem papierosów. A już najbardziej to machorki5!
– To dlaczego teraz chcecie palić tytoń?
Gdy Trocki zadawał pytanie, Lenin właśnie podał mu papierosa. Obaj zaczęli się głęboko zaciągać. Po twarzy Lenina widać było, jak uchodził z niego stres. Papieros sprawił, że ten stary bolszewik się zrelaksował, a jego humor wyraźnie się poprawił. Kto by pomyślał, że Lenin właśnie w tej chwili sięgnie po tytoń i zacznie być nieco bardziej swobodny niż zazwyczaj.
– Macie rację, Lwie Dawidowiczu. Dawno nie paliłem. Ostatnio uczyniłem to bodaj w młodości. Później rzuciłem tytoń. Po prostu mi nie pasowało. I tak już zostało. Wiecie jednak, że od dłuższego czasu rujnuje mnie stres. Dzisiaj jednak, wracając do mych młodzieńczych lat, dopadł mnie sentymentalny nastrój. Zresztą w przypadku papierosów to przypomniała mi się historia na ten temat. Właściwie to opowieść, a wręcz może bajka. Sami przeczytajcie.
Lenin wyciąga jakąś książeczkę. Wertuje ją dość żwawo, w końcu otwiera na rozdziale „O tym, jak Lenin przestał palić” i wręcza swojemu rozmówcy.
– Macie, czytajcie, byle nie na głos! A ja tymczasem posiedzę sobie, delektując się tytoniem i ciszą.
Lenin zaczął palić papierosy, kiedy miał siedemnaście lat. Był już wtedy studentem. I nie było w tym nic dziwnego, że zaczął palić. Kiedy pali papierosa dwunastoletni chłopiec – to jest okropne. Ale mnóstwo studentów pali. Niech sobie palą – to już są ludzie dorośli. Do Lenina stale przychodzili koledzy – studenci. Prawie wszyscy palili. Bywało tak, że zamykali się w jego pokoju, gadali, dyskutowali i kopcili przy tym jak parowozy. Oczywiście Lenin też zaczął przyzwyczajać się do palenia. A wiadomo, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia. Palacze kaszlą, tracą apetyt, chudną i chorują. Lecz skoro już ktoś zaczął palić – to trudno jest przestać. Matka Lenina, Maria Aleksandrowna, była córką lekarza. Wiedziała o tym, że palenie jest bardzo szkodliwe. Martwiła się ogromnie, że jej ukochany syn przyzwyczaił się do palenia papierosów. Nieraz prosiła go, żeby przestał palić. Lecz Włodzimierz Iljicz uśmiechał się tylko i mówił:
– To nic strasznego! Jestem zdrowy. Mnie papierosy nie zaszkodzą.
Ale Maria Aleksandrowna, która bardzo kochała swego syna, postanowiła coś zrobić, by przestał palić. Długo nie wiedziała, jak ma postąpić. Pewnego razu powiedziała umyślnie tak:
– Utrzymujemy się z emerytury, którą przyznano mi po śmierci twego ojca, Ilji Nikołajewicza. Emerytura jest bardzo skromna. Każdy zbędny wydatek odbija się na naszym gospodarstwie. A choć twoje papierosy nie kosztują dużo, to lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybyś przestał palić.
Maria Aleksandrowna powiedziała tak rozmyślnie. Papierosy były bardzo tanie. Ten wydatek nie odbijał się na gospodarstwie domowym. Ale matka pragnęła bardzo, żeby jej syn nie palił i dlatego tak powiedziała.
Włodzimierz Iljicz, wysłuchawszy matki, odparł:
– Przebacz mi, mamo! Nie pomyślałem o tym. Zgoda, od dnia dzisiejszego przestaję palić.
Mówiąc to, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i położył na stole. I więcej już nie dotknął papierosa. Ludzie, którzy stale palą, wiedzą, ile trzeba mieć silnej woli, by tak od razu wyrzec się tego nawyku. Niektórzy palacze o słabej woli zwracają się nawet do lekarza, prosząc, by im pomógł odzwyczaić się od palenia. Ale Lenin miał potężną wolę. Postanowił, iż bez pomocy lekarza przestanie palić. I rzeczywiście przestał. Nigdy już więcej nie palił. To był mocny człowiek o żelaznej woli. Wszyscy ludzie powinni być tacy jak on6.
– Niezła bajeczka!
– Ale skuteczna. Ludzie to łykali…
Lenin puścił bucha w powietrze…
– Wychowaliście się, towarzyszu, w głęboko religijnej rodzinie?
– Szczególnie ojciec o to dbał. Dla niego religia i wychowanie w duchu prawosławnym były czymś nader istotnym. Nie chcę się teraz nad tym rozwodzić, o ojcu jeszcze pewnie będziemy później mówić. Wolałbym tutaj przypomnieć, co sam kiedyś stwierdziłem na temat religii. Mianowicie dla mnie jest ona rodzajem duchowego alkoholu, w którym wyznawcy tracą rozum, topią swoje pragnienie lepszego życia i w ogóle człowieczeństwo.
– To bardzo mocne słowa jak na osobę, która wywodzi się z głęboko wierzącej rodziny.
– Moje korzenie nie zabetonowały mojego poglądu na religię. Mówiłem już głośno i wyraźnie, że komunizm został stworzony po to, by wypowiedzieć religii wojnę. Komuniści powinni być wrogami religii. A cały ten gorliwy fanatyzm religijny, rytuały, ceremonie i fundamenty religijne – to wszystko jest przeciwko komunizmowi.
– A czy to nie jest tak, że komunizm traktuje religię jak wroga z racji, że jest dla niego konkurentem? Czy nie jest tak, że obie doktryny biorą udział w tym samym wyścigu, w którym toczy się rywalizacja o rząd dusz?
– Wiecie dobrze, towarzyszu Trocki, że to temat na dłuższą dyskusję. Religia stanowi opium dla ludu. Coś, co sprawia, że jesteśmy w stanie poświęcić swoje marzenia o lepszym życiu właśnie na rzecz rzekomej wyższej istoty i jej kapłanów, którzy kierują ludzkim życiem. Na szczęście jest wyjście z tej sytuacji. Religijny niewolnik, który zrozumie i sobie uświadomi, kim naprawdę się stał, jeśli stanie do walki i będzie chciał się wyzwolić spod jarzma religii, będzie już tylko w połowie niewolnikiem.
– Pierwszą z waszych decyzji po dojściu do władzy był dekret rządu oddzielający Cerkiew prawosławną i inne Kościoły od państwa…
– Tak jak mówię, religia jest tematem na dłuższą dyskusję. Uważam, że skoro dzisiaj zaczęliśmy omawiać moje dzieciństwo, to na tym powinniśmy się skupić. Obiecuję, że do moich poglądów na temat religii jeszcze wrócimy. W niedługim czasie. Zapewne prędzej niż później…
– Jak to mawia mój dobry sąsiad, „mówisz i masz”, towarzyszu!
– A! Poczekajcie! Kończąc wątek religii w moim dzieciństwie, musicie wiedzieć, że sześć dni po narodzinach zostałem ochrzczony.
– Rozumiem. A zmieniając temat… Słyszałem, choć od razu zaznaczę, że nie było okazji, by to zweryfikować, że w latach dziecięcych czy może młodzieńczych, mieszkaliście na odludziu. Ile jest w tym prawdy?
– Sporo. To był raj na ziemi.
– A jak wyglądał wasz dom rodzinny? Była to skromna budowla czy raczej okazały budynek godny ludzi zamożnych?
– Raczej to pierwsze, choć bez wątpienia źle nie miałem. Zgrzeszyłbym, gdyby przyszło mi do głowy narzekać na warunki, w których się wychowałem. Sięgam pamięcią do dawnych lat i widzę przepiękny, złożony z dwóch skrzydeł dom. Otaczało go mnóstwo drzew rodzących śliwy, grusze i jabłonie. Do tego był długi taras, prowadzący wprost do ogrodu. Wokół domu siedlisko traw, starannie przycinanych przez mego ojca, ale również przeze mnie i moje rodzeństwo. W rodzinnym domu było coś jeszcze, co czyniło go wyjątkowym. To dość sporych rozmiarów pomieszczenie, które pełniło funkcję rodzinnej biblioteki. Można tam było znaleźć niemalże wszystko. Od najnowszych powieści po klasykę rosyjskiej literatury.
– Zazdroszczę…
Dom w Symbirsku (dziś Uljanowsku), w którym w 1870 roku urodził się Włodzimierz Lenin (Uljanow)
– Nie dziwię się. To był ogromny przywilej, mieć na wyciągnięcie ręki tak wiele świetnej literatury… Szczerze? Uważam, że nie sposób znaleźć lepszego sposobu na zachętę potomstwa do czytania. I my to zresztą czyniliśmy! Cała nasza rodzina była czytająca. A mnie miłość do książek pozostała do dzisiaj! Chociaż ostatnio sam nie wiem, czy więcej czytam, czy piszę…
Włodzimierz Lenin jako czterolatek z młodszą siostrą Olgą, 1874 rok
#co miały wspólnego pola naftowe z matką Lenina?, #matka słucha wystąpienia syna, #ostatnie spotkanie, #bolesna śmierć matki, #prezent, który Lenin zabrał do trumny, #żydowskie korzenie
Wszyscy w partii doskonale zdają sobie sprawę z pedantyzmu, którym cechował się Władimir Iljicz Uljanow. Otóż towarzysz Lenin każdy dzień zaczyna od starcia kurzu ze swoich książek, przetarcia biurka i sprawdzenia, czy wszystkie ołówki są odpowiednio zatemperowane. Następnie odkłada je na odpowiednie miejsce, spogląda na biurko pod światło i dopiero gdy nie dostrzeże śladów kurzu, jest gotów do pracy. To rutyna widoczna na każdym kroku.
Tymczasem Lew Trocki siedzi naprzeciw niego i w milczeniu wsłuchuje się w odgłos temperowanego ołówka. Milczy, dla Lenina bowiem cisza w trakcie pracy jest świętością. Zdaniem przywódcy sprzyja ona atmosferze właściwej pracy i pozwala naprowadzić umysł na odpowiednie tory. Trocki słyszał o tym z ust Lenina już tak wiele razy, że nie śmie teraz się odezwać, czekając, aż pierwszy uczyni to Lenin. A ten w końcu lekko odsuwa drewniane krzesła i przysiada po drugiej stronie biurka. Jego ręce lądują w okolicach kałamarza, splecione jedna w drugą. Lenin zapala lampkę na biurku. Wstaje jeszcze, żeby zgasić światło w pokoju. Wraca raz jeszcze do biurka. W pomieszczeniu panuje niemal kompletna ciemność. Nieco jasności daje jedynie lampa.
– Cisza i ciemność. Oba te elementy są pokarmem dla pracy umysłowej. Nieprawdaż, towarzyszu Trocki?
Trocki, chcąc przytaknąć, lekko skinął głową. Lenin na to:
– A co wy tak milczycie?
– Bo, jak powiedzieliście, cisza jest dobra dla umysłu. No to sobie milczę.
– Macie rację, Trocki. Nic tak nie koi jak cisza… No, ale co robić, dzisiaj raczej milczeć nie będziemy. Skoro mamy rozmawiać, to niechaj będzie i tak, tym bardziej że się nieco denerwujecie…
Leninowi nie mógł umknąć nerwowy ruch Trockiego. A ten, odkąd tylko w gabinecie zapaliła się lampka, nerwowo podkręcał wąsa i pocierał palcem o oprawki okularów. Teraz na uwagę wodza zareagował lekkim śmiechem. Chcąc szybko zmienić temat, wypalił:
– Weźmy się zatem do pracy! Czas przejść przez życie przywódcy raz jeszcze. Możemy zaczynać?
Tym razem to Lenin kiwnął głową, po czym gestem zachęcił Trockiego, by ten kontynuował.
– Zacznijmy naszą rozmowę od początku. Od…
– Zaraz, zaraz! – Lenin przerwał swojemu rozmówcy. – Musimy ustalić coś jeszcze, zanim zaczniemy na dobre rozmawiać. Słowa, które tutaj powiem, nie mogą opuścić tych czterech ścian, dopóki nie pozwolę na to. Mam zamiar mówić o mojej przeszłości tylko prawdę, a jak wiemy, nie wszystko, co jest prawdą, bywa dobre dla rewolucji i partii bolszewickiej. Czy to jest dla was, towarzyszu, zrozumiałe?
Trocki bez zająknięcia skinął raz jeszcze głową.
– Zatem jestem gotowy. Proszę pytać.
– Pomówmy o waszym dzieciństwie. Jakim był towarzysz dzieckiem?
– Przecież już rozmawialiśmy o tym ostatnio. Zapomnieliście, Lwie Dawidowiczu Bronsteinie?7.
– Owszem. Jednak po ostatniej rozmowie mam poczucie niedosytu w kwestii waszego dzieciństwa.
– No dobrze. Rozumiem. Musicie zatem wiedzieć, że moje dzieciństwo doskonale opisuje jedno słowo: „rozpieszczony”. Co prawda jako ojciec rewolucji nie powinienem tego głośno mówić, ale taka była prawda. A poza tym już ustaliliśmy, że w trakcie tej rozmowy mogę mówić więcej niż zwykle.
– Jak w praktyce wyglądało to rozpieszczanie?
– Poza mną rodzice mieli jeszcze piątkę dzieci. Jednak to mnie uważano za tego „naj”. Najmilszego, najzdolniejszego, najlepiej uczącego się w szkole. Bywało, że nie zdążyłem dobrze powiedzieć, czego chcę, a już to miałem. To było bezgraniczne rozpieszczanie.
– W waszym domu wiodło się aż tak dobrze?
– Dobrze to może za wiele… Powiedziałbym, że wiodło się nieźle. Mieliśmy życie na poziomie, niczego nam nie brakowało, mogliśmy sobie na wiele pozwolić.
– Z kim mieliście lepszy kontakt? Z matką czy z ojcem?
– Matka mnie strasznie rozpieszczała. Do tego stopnia, że – patrząc z perspektywy czasu – byłem kimś na wzór maminsynka. Matka chuchała na mnie i dmuchała, pilnując, by mi z głowy nawet włos nie spadł. Zawsze mogłem na nią liczyć, również w kwestiach finansowych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Pol. „Szanowny pan”. [wróć]
2. Więcej o Józefie Stalinie można przeczytać w książce Christophera Machta, Spowiedź Stalina. Szczera rozmowa ze starym bolszewikiem, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2017. [wróć]
3. Takie liczby przedstawił amerykański historyk Warren H. Caroll w swojej książce Narodziny i upadek rewolucji komunistycznej, Wektory, Kąty Wrocławskie 2008, s. 139, 152. [wróć]
4. W 1924 roku przemianowany na Uljanowsk dla uczczenia zmarłego wodza rewolucji bolszewickiej. [wróć]
5. Machorka – roślina mająca do metra wysokości. Wytwarza się z niej tańszy, gorszej jakości tytoń o specyficznym zapachu. [wróć]
6. Historia zaczerpnięta z Opowiadań o Leninie Michaiła Zoszczenki (rozdział „O tym, jak Lenin przestał palić”), Nasza Księgarnia, Warszawa 1970, s. 17–19. [wróć]
7. Trocki naprawdę nazywał się Lew Bronstein (Bronsztejn). Urodził się w 1879 roku w Janowce w guberni chersońskiej w rodzinie żydowskiego chłopa. [wróć]
