Spiskowcy czasu - Sedgman Sam - ebook

Spiskowcy czasu ebook

Sedgman Sam

0,0
39,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść middle grade wydawanego już w Polsce Sama Sedgmana. Jej bohaterem jest Isaac Turner, syn głównego zegarmistrza odpowiedzialnego za Big Bena. Kiedy ojciec znika nagle z wieży w noc cofnięcia zegarów, pozostawiając po sobie tylko rozbity zegarek kieszonkowy i tajemniczą wiadomość, Isaac postanawia go znaleźć. Podąża tropem wskazówek wśród londyńskich zabytków, odkrywa złowrogi spisek w trybach rządowych i rozpoczyna wyścig z czasem, aby uratować swojego ojca - i sam czas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 262

Rok wydania: 2024

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



JEDEN

W dzień zmiany czasu na zimowy Isaac Turner wspiął się na Elizabeth Tower, wieżę znaną jako Big Ben, by obserwować, jak jego ojciec zatrzymuje czas. Na szczyt prowadziły trzysta trzydzieści cztery stopnie, a kiedy Isaac spojrzał przez barierkę w dół wijących się schodów, aż zakręciło mu się w głowie. Nie lubił wysokości, ale warto było się poświęcić, by móc zobaczyć skomplikowaną maszynerię.

– Pospiesz się, guzdrało! – zawołał z góry ojciec. – To już blisko.

Tata Isaaca był zegarmistrzem, zajmował się tymi precyzyjnymi mechanizmami, a tutaj, w pałacu Westminsterskim, miał w swojej pieczy Wielki Zegar, ten najsławniejszy zegar na całym świecie, który wszyscy nazywają Big Benem, chociaż nie jest to jego właściwa nazwa.

– Dam radę! – krzyknął Isaac, pokonując kilka ostatnich stopni biegiem. – Widzisz?

Gdy dotarł wreszcie na podest, ojciec mrugnął do niego z rozbawieniem. Diggory Turner był niskim mężczyzną o twarzy okrągłej jak księżyc w pełni. Dokładnie na czubku głowy miał łysinę, którą otaczały kępki kręconych czarnych włosów. Do tego miał lekko kartoflowy nos, na którego grzbiecie spoczywały okulary w drucianych oprawkach, oraz zmierzwione wąsy i brodę. Ubrany był w granatowy kombinezon, spod którego wystawały biała koszula i kamizelka, a na nogach miał sfatygowane półbuty z czarnej skóry.

– Gotowy? – zapytał syna.

– Oczywiście. – Isaac szeroko się uśmiechnął. Za nic w świecie nie chciałby tego przegapić.

Mechanizm zegara znajdował się w samym sercu wieży, w dużym, pomalowanym na biało pomieszczeniu, które przecinały biegnące we wszystkich kierunkach stalowe belki. Na widok skomplikowanej czarnej maszynerii znajdującej się na platformie pośrodku Isaacowi z podekscytowania aż rozbłysły oczy.

Oto miał przed sobą zegar, patrzył na jego serce. Na maszynę, która odmierzała czas.

Dźwignie i tryby dorównujące wysokością Isaacowi zazębiały się z cylindrami oplecionymi drutem. Cztery potężne belki przechodziły przez ściany i podtrzymywały szklane tarcze zegara, spoglądające na miasto poniżej. Maszyneria trwała w całkowitym bezruchu, niczym drzemiący smok, jeśli nie liczyć niewielkiej dźwigni w samym środku, która przesuwała się regularnie co dwie sekundy z cichym tykaniem.

– Od czego zaczynamy? – zapytał Isaac, rozglądając się z przejęciem.

– Chwileczkę. – Ojciec sięgnął do kieszonki kamizelki po przymocowany tam cienkim łańcuszkiem, złociście połyskujący kieszonkowy zegarek wielkości typowego okrągłego biszkopta, po czym otworzył go jednym ruchem palca, by sprawdzić godzinę. – Już!

Uśpiony smok nagle zbudził się do życia. Z głośnym kliknięciem tryby i dźwignie zaczęły się gwałtownie obracać, zazębiając się nawzajem o siebie. Biegnące pod sufitem liny powędrowały w przód i w tył, a z dzwonnicy nad głową Isaaca dobiegło bicie mniejszych, wygrywających co kwadrans kuranty dzwonów.

BIM bam, bim BAM… bim BAM BIM bam… BIM BAM bim BAM…

Metalowe łopatki hamulca obracały się z furkotem, by wreszcie zatrzymać się do wtóru cichnących dźwięków dzwonów. Mechanizm na powrót znieruchomiał niczym smok zapadający znowu w sen.

– Dziewiąta czterdzieści pięć – powiedział Diggory i z zadowoleniem kiwnął głową, chowając zegarek do kieszonki. – Nie sposób poznać, że wymienili gis. Mamy trzy minuty, pomóż mi rozłożyć narzędzia.

Położył torbę na podłodze i rozwinął cały zestaw kluczy, śrubokrętów i kombinerek.

– Szkoda, że wcześniej nie pozwoliłeś mi ze sobą pracować – powiedział Isaac, przyklękając obok, by pomóc ojcu.

– Byłeś na to za mały – odparł Diggory.

– Wcale nie! – obruszył się Isaac. – Wiem, jak działają zegary, odkąd skończyłem dziesięć lat.

– A kiedy pierwszy raz cię tutaj ze sobą zabrałem, byłeś taki podekscytowany, że mało nie straciłeś palców między zębatkami.

– Próbowałem tylko wyczyścić tryby!

– Bawiłeś się nimi. Ale nic się nie stało i wiem, że ciągoty do majsterkowania odziedziczyłeś po mnie.

– Ale niedługo skończę trzynaście lat – zaprotestował Isaac.

– I właśnie dlatego zabrałem cię dzisiaj ze sobą. Po prostu musiałem pokazać ci, jak się cofa zegary. Na wypadek gdyby… no cóż. – Ojciec skrzywił się lekko. – Gdyby się okazało, że robimy to ostatni raz.

Twarz Diggory’ego zastygła. Isaac dobrze znał tę minę, bo ojciec chmurzył się tak zawsze, gdy rozmyślał o ustawie uchwalającej Nowy Czas.

– To co teraz? Zatrzymujemy zegar? – zapytał chłopak, żeby oderwać ojca od przykrych myśli.

– Tak – odparł Diggory i zbliżył się do maszynerii. – Najpierw musimy zdjąć zabezpieczenie… – Chwycił płaskim kluczem czarną nakrętkę długiej śruby. – I odłączyć mechanizm napędzający. – W końcu zdjął nakrętkę i ostrożnie odłożył ją na podłogę, palce miał teraz brudne od smaru. – Dobrze, daj rękę.

Isaac wyciągnął dłoń, a wówczas ojciec ją chwycił i wsunął razem ze swoją głęboko między tryby, aż w końcu długie palce chłopca zacisnęły się na jakiejś dźwigni.

– I co teraz? – zapytał Isaac.

– Pociągnij za nią, kiedy ci powiem – wyjaśnił Diggory. – Dzisiaj to ty możesz go zatrzymać.

Serce zabiło Isaacowi mocniej, twarz się rozpromieniła.

– Naprawdę?

– Dokładnie wtedy, kiedy powiem. – Diggory położył dłoń na ramieniu syna. – O dziewiątej czterdzieści osiem i ani sekundy później. Gotowy?

Isaac skinął głową. Nie miał odwagi nawet odetchnąć, nasłuchując tego właściwego tyknięcia, chociaż miał wrażenie, że gdzieś w otaczającej ich ciszy ktoś odkaszlnął.

– Słyszałeś? – Natychmiast odwrócił głowę w stronę schodów.

– To tylko wiatr. – Diggory uważnie wpatrywał się w tarczę swojego kieszonkowego zegarka. – Gotów? Trzy, dwa, jeden, teraz!

Isaac szarpnął za dźwignię, ale że ta stawiła spory opór, musiał nieźle napiąć mięśnie. Koła zębate zazgrzytały głośno, a potem dźwignia wreszcie drgnęła i opadła na miejsce z głośnym stuknięciem.

– Dziewiąta czterdzieści osiem. – Diggory poklepał go po plecach. – Dobra robota.

Isaac cofnął rękę spomiędzy trybów maszyny.

– Naprawdę się zatrzymał? – Jeszcze trochę nie dowierzał.

– Sam posłuchaj.

Isaac posłusznie nadstawił ucha. Tykanie rzeczywiście umilkło.

Nagle na schodach za ich plecami ktoś się poruszył.

DWA

Hattie odkręciła termos i upiła łyk ciepłego napoju. Nie wolno jej było wchodzić na dach. Tak jak nie wolno jej było wielu innych rzeczy, ale zawsze lubiła łamać zasady. Bo kto mógłby ją powstrzymać? Z całą pewnością nie Claire Turnbull, której obowiązkiem było pilnowanie porządku w parlamencie. Claire kierowała ochroną w pałacu, ale Hattie świetnie się bawiła, wymyślając, jak wyprowadzić kobietę w pole. Życie jest zbyt nudne, kiedy człowiek zawsze przestrzega zasad.

Popijając napój, wpatrywała się w tarcze Wielkiego Zegara na wieży, gdzie światła gasły jedno za drugim. Czas powoli znikał w mroku. Był mglisty październikowy wieczór, na niebie nie dało się uświadczyć ani księżyca, ani gwiazd. Ale nawet w taką pogodę ciemności nigdy nie pochłaniały Londynu całkowicie. Przemykające poniżej, przez most Westminsterski, samochody i autobusy błyskały białymi i czerwonymi światłami, a nad nimi górowała potężna sylwetka pałacu.

Chociaż nikt o tej budowli tak nie myślał. Na wzmiankę o londyńskich rezydencjach ludziom pierwszy przychodził na myśl pałac Buckingham, bo przecież w pałacach mieszkali królowie i królowe, tymczasem pałac Westminsterski stanowił miejsce pracy polityków. Tu uchwalano ustawy. Tak naprawdę miał więc to być „pałac całego narodu”, ale kiedy Hattie siedziała na jego dachu, czuła się jak prawdziwa królowa.

Teraz sięgnęła do swojego plecaka i wyjęła lornetkę, by za jej pomocą przyjrzeć się lepiej ciemnym tarczom zegara. Wskazówki znieruchomiały na godzinie dziewiątej czterdzieści osiem, ale teraz, gdy się w nie wpatrywała w zapadającym zmierzchu, dostrzegła, że powoli zaczynają się przesuwać. Chociaż wcale nie do tyłu, jak się tego spodziewała, a do przodu. Obracały się naprawdę szybko! Długa wskazówka minutowa dotarła na samą górę w zaledwie kilka sekund, ciągnąc za sobą tę godzinową. Kiedy mijała godzinę dziesiątą, a potem jedenastą, dzwony milczały. Hattie poczuła, że zakręciło jej się lekko w głowie, bo było zupełnie tak, jakby całe miasto odbywało podróż w czasie.

Wreszcie wskazówki zatrzymały się na minutę przed północą. Czas stanął w miejscu. Hattie uśmiechnęła się szeroko i triumfalnie niczym poszukiwacz przygód, który właśnie odkrył zupełnie nowy świat.

Zaczęła się zastanawiać, co stanie się z zegarem. Wejście w życie ustawy o Nowym Czasie zapewne będzie oznaczało jego kres. Nikt nie będzie go już więcej nakręcał w środku nocy. Możliwe, że właśnie wydarzyło się to po raz ostatni, a Hattie była tego świadkiem. Ogarnęła ją dziwna mieszanina dumy i smutku.

Akurat kiedy odgryzała kęs kanapki z serem i marmite’em, coś przykuło jej uwagę. Wskazówki zegara nadal tkwiły w jednym miejscu, ale na szczycie wieży dało się dostrzec jakiś ruch. Czym prędzej znów przyłożyła latarkę do oczu. Zapadł już zmrok, więc mało co widziała, ale zdawało się jej, że dostrzega jakąś chudą sylwetkę na skraju dzwonnicy. Postać miała burzę białych włosów, poły jej płaszcza powiewały na wietrze. Na dodatek patrzyła wprost na nią.

Zaskoczona Hattie drgnęła i upuściła termos. Naczynie potoczyło się po stromym dachu, by zatrzymać się wreszcie z głośnym brzękiem na kominie. Hattie w panice rzuciła się za nim i szybko schowała je do plecaka, kiedy jednak odwróciła się znowu i popatrzyła przez lornetkę w kierunku zegarowej wieży, tajemniczej postaci już tam nie było.

Czyżby tylko jej się zdawało? A może ten ktoś pobiegł wszcząć alarm? Hattie nie zastanawiała się dłużej, natychmiast schowała się w szerokiej rynnie i przemknęła na drugą stronę kalenicy, obserwowana jedynie przez pociemniałą tarczę zegara na wieży.

TRZY

No i proszę – orzekł ojciec Isaaca, przesuwając dźwignię z powrotem na miejsce. – Dokładnie jedenasta pięćdziesiąt dziewięć.

Uniósł rękę, a wówczas Isaac przybił mu piątkę.

Wcześniej wspólnie pogasili lampy podświetlające tarcze zegara i przesunęli jego wskazówki na prawie północ. Podobnie jak czasu, nie dało się ich cofnąć.

– Ale dlaczego właśnie jedenasta pięćdziesiąt dziewięć? – zainteresował się Isaac, wpatrzony w niewielką mosiężną tarczę w samym środku maszynerii, gdzie wskazówki tkwiły tuż przed godziną dwunastą. – Wtedy wprawimy zegar ponownie w ruch?

– Odegranie melodii zajmuje kwadransowym dzwonom właśnie około minuty – wyjaśnił ojciec. – A północ oznajmia pierwsze uderzenie dużego zegara, pamiętasz? Dlatego uruchomimy zegar ponownie minutę przed północą. To znaczy przed tą nową północą, na którą zostaną przestawione wszystkie inne zegary. Ale teraz mamy parę godzin, żeby zająć się mechanizmem – dodał, wyciągając śrubokręt.

– A po co właściwie cofa się zegary? – zapytał Isaac.

– Przecież wiesz – odparł ojciec.

– No wiem, że chodzi o to, żeby jak najlepiej wykorzystać dzienne światło. Żeby letnie wieczory były dłuższe, a ranki zimą jaśniejsze – rzucił Isaac, marszcząc brwi. Taki grymas robił bardzo często, była to mina z gatunku „nie rozumiem tego”. – Ale dlaczego? Dlaczego nie wstajemy po prostu wcześniej? Czemu w ogóle musimy przestawiać zegarki?

– Nie możemy zmusić wszystkich, żeby postępowali tak, jak nam się podoba, synu – odparł ojciec, wspinając się na podest biegnący wzdłuż maszynerii. – Za to przestawienie wskazówek zegara jest naprawdę proste. A zegarów to już się ludzie słuchają.

– Ty nie – wytknął Isaac. – To zegary słuchają się ciebie.

Ojciec uśmiechnął się, a potem ostrożnie przestąpił nad jakimś wielkim kołem zębatym, by znaleźć się w samym środku zegarowego mechanizmu.

– Chyba masz rację – przyznał rację synowi. – Przynajmniej na razie. Możesz mi podać olejarkę?

Isaac posłusznie wypełnił jego polecenie, potem podał ojcu jeszcze kilka narzędzi, o które ten poprosił – długi śrubokręt, klucz do nakrętek, a potem nawet młotek, którym ojciec zaczął uderzać z wielkim łoskotem w jakąś część maszynerii. Od razu poczuł się zupełnie jak w domu, gdzie co niedziela pracowali w szopie w ogrodzie nad największą dumą i radością ojca – motocyklem Vincent Black Shadow, który na samym początku był jedynie kupą złomu. Któregoś dnia – Isaac miał nadzieję, że już wkrótce – remont dobiegnie końca, a oni pomkną na odnowionej maszynie z ich domu w Leytonstone wzdłuż Tamizy aż nad ocean.

– Zdejmij pensa ze stosu, dobrze? – poprosił ojciec, oznaczając jeden z trybów kredą. – Ostatnio zegar trochę się spieszył.

Isaac podszedł do wahadła, które lubił najbardziej ze wszystkich elementów zegarowego mechanizmu. Długi, obciążony na końcu pręt kołysał się łagodnie w przestrzeni poniżej podłogi, wykonując pełen ruch dokładnie co dwie sekundy, i w ten właśnie sposób odmierzał czas.

Na jego końcu znajdował się stosik monet, z których jedną Isaac zdjął ostrożnie, gdy tylko wahadło znalazło się obok niego.

– Dlaczego właściwie zegar zaczyna się spieszyć albo spóźniać? – zapytał, obracając miedziany pieniążek w dłoni. – Myślałem, że wahadło dobrze odmierza czas.

– Gorące powietrze, kurz, gołębie siadające na godzinowej wskazówce. – Ojciec wzruszył ramionami. – Żaden zegar nie jest doskonały. Te monety spowalniają go o jakieś pół sekundy dziennie. Regulacja Wielkiego Zegara oznacza tak naprawdę dokonywanie drobnych poprawek, to trochę jak sterowanie wielkim okrętem.

Isaac przyglądał się przez chwilę kołyszącemu się wahadłu, wciąż pocierając miedziaka w palcach.

– To dlatego nie podoba ci się ta ustawa o Nowym Czasie, prawda? – zapytał ostrożnie. – Zmiana będzie zbyt duża?

Ojciec westchnął.

– Ta ustawa niczego nie zmieni.

– Przecież zmieni wszystko! – zaprotestował Isaac. – Prawda? Czas odmierzany w jednostkach metrycznych? To będzie dotyczyło wszystkich zegarów i zegarków. A co się stanie z Big Benem?

– Nie ma sensu teraz się tym zamartwiać – rzucił ojciec stanowczo. – Może ustawa nie zostanie w ogóle przyjęta, więc nie psujmy sobie dnia podobnymi bzdurami. Zabrałem cię tu ze sobą, żebyś pomógł mi przy konserwacji najwspanialszego zegara na świecie, więc zajmiemy się właśnie tym. Podciągniemy wagi, żeby go nakręcić. – Przy tych słowach wyciągnął umieszczoną pod mechanizmem długą metalową korbę. – Mam nadzieję, że masz jeszcze trochę pary w rękach.

– A dużo to waży? – zainteresował się Isaac.

– Ćwierć tony. – Ojciec puścił do niego oko. – To jak, czujesz się na siłach?

Isaac nie był tego pewny. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ się dziwny dźwięk.

Brzęk… brzęk… brzęk…

Z dzwonnicy nad ich głowami dobiegało ciche pobrzękiwanie dzwonu.

– Fis – mruknął ojciec, spoglądając w górę. – Jeden z kwadransowych dzwonów.

– Ale przecież odłączyliśmy zegar – zauważył Isaac.

– No właśnie.

– Więc jakim cudem…?

– To na pewno nic takiego – odparł ojciec z udawanym spokojem. – Pewnie tylko jakiś ptak. Zostań tutaj, a ja pójdę sprawdzić. Przydaj się na coś i zacznij już nakręcać zegar. – Poklepał syna po ramieniu. – Zaraz wracam.

CZTERY

Wciąganie ćwierćtonowego ciężaru głównym szybem w wieży zegarowej okazało się niełatwym zadaniem. Każdy obrót korbą wywoływał wręcz ogłuszający klekot i szczęk kół zębatych i zapadek. Isaac zaciskał na metalowym drążku palce o pobielałych knykciach i napierał na niego z wysiłkiem, spocony i zdyszany, podczas gdy rozedrgane liny powoli znikały w otworze prowadzącym do szybu pod podłogą.

To właśnie te ciężarki napędzały zegar. Z każdym ruchem wahadła główna waga opadała odrobinę niżej w szybie, napędzając tym samym mechanizm poruszający wskazówkami – dzięki niemu zegar chodził. Gdyby ciężary opadły na samo dno, zegar by stanął, dlatego co kilka dni ojciec musiał go nakręcać.

Isaaca zaczynały już palić ramiona, więc chłopak w końcu puścił korbę i zasapany oparł się o stojącą w kącie pomieszczenia drewnianą skrzynię. Zdawał sobie sprawę, że udało mu się podnieść ciężar na zaledwie parę metrów, ale naprawdę musiał odpocząć. Skrzynię rozmiarów fotela wciąż oplatały sznury.

Schowany w tylnej kieszeni spodni przedmiot zaczął go uwierać, więc go wyjął i potarł między kciukiem a palcem wskazującym. Miedziana moneta, którą zdjął z wahadła, z czasem zdążyła już mocno zaśniedzieć, a wybity na niej wizerunek króla nic Isaacowi nie mówił.

Stary pens z zamierzchłych czasów, kiedy dwanaście takich monet składało się na jednego szylinga, a z kolei dwadzieścia szylingów na jednego funta. Potem rząd postanowił uprościć sprawę i pozbyć się starej waluty, więc teraz na funta składało się po prostu sto pensów. Nazywało się to „przejściem na system dziesiętny”. Isaac uczył się o tym w szkole, zwłaszcza że teraz chciano zrobić to samo z czasem.

Wciąż trwały prace nad ustawą wprowadzającą Nowy Czas. Gdyby parlament ją przyjął, w całym kraju zaczęto by odmierzać czas zupełnie inaczej. Doba składałaby się odtąd nie z dwudziestu czterech, a z zaledwie dziesięciu godzin. Każda godzina miała się składać ze stu minut, a minuta ze stu sekund. Odmierzanie czasu byłoby podobne do mierzenia wagi w gramach i kilogramach. Z założenia miało to uprościć sprawy, bo ostatecznie większość miar opierała się na systemie metrycznym. Isaac wiedział jednak, że ojciec nie jest przekonany do tego pomysłu. I bardzo chciałby móc z nim o tym porozmawiać.

Isaac rozejrzał się po pomieszczeniu i uświadomił sobie, że ojca już długo nie ma. Wrzucił pensa do pudełka przy wahadle i podszedł do schodów prowadzących na dzwonnicę.

– Tato? – zawołał.

Ojciec kazał mu tu czekać, jednak ciekawość wzięła nad nim górę. Zwykle tak było.

Kiedy wspiął się po stalowych schodach na szczyt wieży zegarowej, poczuł na policzkach podmuch zimnego wiatru, więc tylko mocniej naciągnął szarą wełnianą czapkę na nieporządnie uczesane ciemne włosy. Dzwonnica była zadaszona, ale otwarta na wszystkie strony miasta rozpościerającego się poniżej dywanem świateł. W półmroku dało się dostrzec zarysy dzwonów. Te mniejsze, co kwadrans wygrywające melodię, umieszczono w czterech rogach, a pośrodku ten, od którego nazwę wziął sam zegar: Big Ben.

Odlany z brązu dzwon był wyższy od Isaaca i ważył prawie czternaście ton. W zasadzie nosił nazwę Wielkiego Dzwonu, ale nikt jej nie używał, tak jak nikt nie używał prawdziwej nazwy Wielkiego Zegara. Isaac wciągnął zimne powietrze do płuc.

– Halo? – zawołał.

Blask wiszącego nisko na niebie księżyca odbijał się w gładkiej krawędzi dzwonu i wyławiał z mroku szramę biegnącą zygzakiem przez jego metalową powierzchnię. Pęknięcie powstało wiele lat temu od uderzeń zbyt ciężkiego młota. Poczyniono co prawda pewne zabiegi, by to naprawić, ale dzwon nigdy nie brzmiał już tak samo. Dlatego ostatnio zabrano stąd jeden z kwadransowych dzwonów, ten o tonacji gis, by sprawdzić, czy i jemu nie grozi podobny los, a pod jego nieobecność wygrywane przez niego dźwięki odtwarzano z taśmy.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Isaac ruszył w głąb pomieszczenia, nigdzie jednak nie dostrzegł ojca. Dzwonnica była pusta.

Nagle coś zazgrzytało pod podeszwą jego tenisówki. Kiedy spuścił wzrok, zobaczył połyskujący na podłodze złoty łańcuszek. Żołądek podszedł mu do gardła. Na końcu łańcuszka znajdował się zegarek, bez którego ojciec nigdzie się nie ruszał. Koperta była otwarta, szkiełko chroniące tarczę pęknięte.

– Tato?! – zawołał Isaac ponownie, a serce zabiło mu mocniej. Powoli okrążył Wielki Dzwon, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Nadal ani śladu ojca. Isaac podszedł więc w końcu niepewnym krokiem do barierki biegnącej dookoła dzwonnicy. Przy okazji spłoszył stadko gołębi, które poderwały się do lotu i sfrunęły ku budynkowi parlamentu poniżej. Isaac tymczasem przechylił się przez barierkę, choć na widok odległości dzielącej go od ziemi zrobiło mu się z lekka niedobrze.

– TATO! – krzyknął, nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi.

Ruszył biegiem w stronę schodów, po drodze zatrzymawszy się jedynie po to, by podnieść zegarek ojca i wepchnąć go do kieszeni. Kiedy jednak znalazł się z powrotem w pomieszczeniu, które zajmował mechanizm zegara, wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak chwili, kiedy stąd wychodził. Było pusto. Isaac ruszył więc schodami na dół, zatrzymując się na półpiętrach, by zajrzeć do każdego ze schowków. W żadnym z nich jednak nikogo nie znalazł. Kiedy wreszcie wypadł przez szerokie dębowe drzwi na samym dole, zderzył się ze strażnikiem patrolującym akurat kryte przejście u stóp wieży.

– Hola, spokojnie, mały! – krzyknął mężczyzna, chwytając go za ramiona. – Skąd się tu w ogóle wziąłeś?

– Widział go pan? – wyrzucił z siebie Isaac. – To znaczy Diggory’ego Turnera, królewskiego zegarmistrza?

– Co takiego? Nie, nikt tędy nie przechodził od dobrej półgodziny. – Wzrok strażnika powędrował w kierunku kilku niedopałków na ziemi. – A co? Coś się stało?

– Mój tata. – Isaac z trudem przełknął ślinę. – Nie mogę go znaleźć.

PIĘĆ

Solomon Bassala, spiker Izby Gmin, zmierzał krużgankami w kierunku wieży zegarowej, a poły jego ciemnoczerwonego szlafroka powiewały za nim. Szlafrok był imponujących rozmiarów, bo i sam Solomon Bassala nie należał do ułomków, których łatwo można przeoczyć. Barczysty i wysoki, o zwinnych niczym u kota ruchach, zdawał się zawłaszczać swoją obecnością każde pomieszczenie, w którym się znalazł. Strażnicy pilnujący wejścia do wieży natychmiast rozstąpili się na jego widok, a on przemknął obok nich pospiesznie i zaczął się wspinać po schodach.

Z pomieszczenia, w którym znajdował się mechanizm zegara, dobiegały go jakieś hałasy, więc tam właśnie skierował swoje kroki.

– Dobry wieczór! – Jego głośne powitanie natychmiast uciszyło zebranych. – Kto zechce mi wyjaśnić, co się tutaj właściwie wyprawia?

– Och, to pan! – Niska, blada kobieta w dopasowanej marynarce poderwała głowę na dźwięk jego głosu, po czym ruszyła w jego stronę, głośno tupiąc obcasami ciężkich półbutów. Przy okazji poprawiła dłonią obcięte na boba czarne, proste włosy. Próbowała ukryć emocje, choć Solomon od razu wyczytał na jej twarzy niepokój. – Nie musiał się pan fatygować na górę.

– Bzdura, Claire – odparł, ocierając chusteczką pot z ciemnego czoła. – Podobno Diggory zaginął. Akurat pracowałem w swoim gabinecie, więc… – W tym momencie zauważył chudego chłopca, wyglądającego zza jednego z trybów zegara. – Isaacu Turnerze, to ty?

– Wujek Sol?

Isaac wysunął się do przodu. Wypowiedział te dwa słowa z ulgą, choć Solomon dostrzegł w jego spojrzeniu strach.

– A więc zna pan tego chłopca, panie spikerze? – zdumiała się Claire, ale mężczyzna ją zignorował.

– Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – rzucił chłopcu przyjazny uśmiech. – Jak tam twoje domowe laboratorium? Udało ci się w końcu wystrzelić tę rakietę z butelki?

– Aha – przytaknął z zadowoleniem Isaac. – W te wakacje. Wylądowała w ogródku pani Peach i rozerwała wszystkie cukinie.

– Naprawdę imponujące. – Solomon przysiadł na brzegu mechanizmu zegarowego i wsunął ogromne dłonie do kieszeni szlafroka. – Podobno dzisiaj przydarzyło ci się coś dziwnego. Opowiesz mi, co zaszło?

– Isaac przybiegł wcześniej do jednego z naszych strażników, proszę pana – wtrąciła się Claire. – Podobno nigdzie nie mógł znaleźć ojca.

– Wiem, że kierujesz pałacową ochroną, Claire, ale wolałbym usłyszeć tę historię od samego Isaaca – odparł Solomon. Claire natychmiast się zjeżyła, ale niewiele go to obeszło, bo tylko skinął głową chłopcu zachęcająco. – No więc jak to było?

Isaac powtórzył całą historię o tym, jak mieli cofnąć zegar i jak ojciec wszedł na dzwonnicę, ale już stamtąd nie wrócił.

– Przeszukaliśmy wieżę – dodała Claire – oraz… pewien obszar u jej podnóża. – Po tych słowach odkaszlnęła. – Nigdzie ani śladu pana Turnera.

– Nie wiadomo, gdzie on teraz jest – przytaknął pobladły Isaac.

– Nie widziałeś niczego dziwnego? – zapytał Solomon, zmarszczywszy z frasunkiem brwi. – Niczego nie słyszałeś? Twój tata nie wspominał, że musi jeszcze gdzieś pójść? Nie zostawił żadnej kartki, żadnej wiadomości?

– Nie. – Isaac pokręcił głową i głębiej wepchnął ręce do kieszeni. – Nic z tych rzeczy.

Solomon natychmiast zaczął się zastanawiać, czy chłopiec mówi całą prawdę.

– Nie miałam pojęcia, że to pańska rodzina, proszę pana – odezwała się znowu Claire.

– Formalnie nie jesteśmy spokrewnieni – wyjaśnił Solomon. – Trzymałem chłopca do chrztu. Przyjaźnimy się z jego tatą od lat. Zawsze, kiedy ich odwiedzam, Isaac jest tak dobry, że prezentuje mi jeden ze swoich naukowych eksperymentów, a całkiem sporo z nich zakończyło się podpaleniem mi garnituru w raczej spektakularny sposób. – Mężczyzna przechylił głowę i rzucił Isaacowi przeciągłe spojrzenie. – Chyba nie masz w Londynie żadnych innych krewnych, Isaacu, prawda?

– Nie. – Chłopiec pokręcił głową. – Jesteśmy z tatą sami.

– Hmm. – Solomon przygryzł wargę.

– Jeśli się pan tym martwi, mogę zadzwonić po kogoś z opieki społecznej…

– Wykluczone. – Solomon nawet nie pozwolił Claire dokończyć. – Isaac zostanie na noc u mnie. Jest już bardzo późno, a chłopak potrzebuje odpoczynku.

– Ależ panie spikerze, tak się nie robi! – Claire aż załamała ręce. – Przecież istnieją określone procedury. Należy powiadomić policję…

– Jest bardzo późno, Claire – powtórzył Solomon stanowczo. – A Isaac ma za sobą ciężki dzień. Mieszkam na miejscu, znam Isaaca i dysponuję wolnym pokojem gościnnym. Policja zdąży z nim porozmawiać rano. A może wolisz narazić go na kolejny stres?

Claire z trudem zapanowała nad gniewnym grymasem, po czym pokręciła przecząco głową.

– Dziękuję – wtrącił się Isaac, a na jego twarzy odmalowała się ulga.

– W takim razie zbieraj się. – Solomon wstał. – Dawno powinienem już leżeć w łóżku, ty pewnie też. Claire, dasz sobie radę?

– Zaraz tu będzie policja, porozmawiam z nimi – odparła Claire. – A do chwili ich przybycia zamkniemy dostęp na wieżę.

– W takim razie zapraszam do mnie, Isaacu – zwrócił się do chłopca Solomon. – Twój tata na pewno niedługo wróci.

– Ale nie możemy stąd teraz iść! – zaprotestował Isaac. – Co z zegarem?

– A co z nim?

– Tata go zatrzymał, żeby przesunąć wskazówki – wyjaśnił Isaac. – Na pewno dochodzi już północ, trzeba go znowu uruchomić.

– Isaacu, twojego taty tu nie ma, nie jestem pewien, czy…

– Ale ja mogę to zrobić – przerwał mu Isaac i podszedł do zegarowego mechanizmu, gdzie przyklęknął obok torby ojca z narzędziami.

– Nie pozwolę ci przy nim majstrować – zaprotestowała Claire. – Przecież to państwowa własność.

– Jako najwyższy rangą przedstawiciel państwa w tym budynku oświadczam, że może – odparł Solomon. – Przecież nie zostawimy Big Bena nieoświetlonego. – Przy tych słowach przyklęknął obok Isaaca. – Wiesz, co robić?

Isaac zacisnął wargi i przytaknął ruchem głowy, starając się nie myśleć o zewnętrznym świecie, tylko skupić na dźwigniach i trybach mechanizmu.

– Która godzina? – zapytał.

– Dwunasta pięćdziesiąt siedem – odparł Solomon, zerknąwszy na zegarek na nadgarstku. – Och, zapomniałem go cofnąć.

– W takim razie proszę odliczać głośno czas do dwunastej pięćdziesiąt dziewięć – poprosił Isaac. – To będzie nowa północ.

Potem wsunął dłoń między koła zębate i przez chwilę macał na oślep, kiedy jednak jego palce odnalazły właściwie miejsce, napięcie z niego opadło.

– Jest – mruknął pod nosem.

– Piętnaście sekund – powiedział Solomon. – Dziesięć… pięć, cztery, trzy…

Isaac zacisnął palce i przesunął dźwignię. Wśród zgrzytu metalu i szczęku trybów zapadka wychwytu opadła z powrotem na swoje miejsce. Isaac cofnął dłoń, a zegar zaczął znów tykać.

Solomon aż podskoczył, bo kolejne tryby zaczęły się obracać ze zgrzytem i chrobotem, zwijając i rozwijając kable przymocowane do młotków kwadransowych dzwonów na dzwonnicy nad ich głowami.

– Ojciec świetnie cię wyszkolił – orzekł Solomon z podziwem, jednak Isaac nie odpowiedział, a jedynie wbił wzrok w podłogę. Solomon położył mu dłoń na ramieniu i dodał: – Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy go.

Potem obaj ruszyli schodami w dół, podczas gdy Big Ben wybijał nową północ.

SZEŚĆ

Siedziba spikera Izby Gmin mieściła się w sporym kamiennym budynku na dziedzińcu nieopodal zegarowej wieży. Isaac posłusznie podążał za wujkiem Solem, który poprowadził go przez potężne dębowe drzwi do rozjaśnionego złocistym światłem lamp westybulu z marmurową posadzką i grubym czerwonym chodnikiem.

– Ty tu mieszkasz, wujku? – zdumiał się teraz. – To znaczy w pałacu? Dlaczego nigdy nas nie zaprosiłeś?

– Mieszkam tu tylko podczas pracy – wyjaśnił Solomon, prowadząc go na piętro schodami z ozdobną balustradą. – Właściwie to moje biuro, a nocuję w znacznie skromniejszym mieszkanku na samej górze. Spiker Izby Gmin to jedyna osoba mieszkająca w budynku parlamentu, więc nie mam najgorzej.

Wreszcie znaleźli się na podeście, którego kamienne mury ozdobione były imponującymi olejnymi obrazami, a kiedy wyszli przez niepozorne boczne drzwi, znaleźli się na wąskich schodach prowadzących do znacznie skromniejszego lokum, zwanego „Domem Spikera”. Solomon przekręcił klucz w zamku, a następnie gestem ręki zaprosił Isaaca do środka. W ciepłym korytarzu z wytartym dywanem na podłodze pachniało odrobinę pieczonym kurczakiem. Tuż obok wejścia Isaac ujrzał mnóstwo butów i zawieszonych na haczykach okryć, za kolejnymi drzwiami, teraz otwartymi, znajdowała się łazienka. Wujek Sol przystanął, by włączyć lampę.

– Musimy być cichutko – szepnął, przyciskając palec do ust. – Moja córka już śpi. – Przy tych słowach wskazał na zamknięte drzwi, na których złotą farbą wymalowane były kwiaty. – Przez większość czasu mieszka ze swoją mamą, więc pewnie jej nie pamiętasz. No dobrze – dodał po chwili – będziesz nocował tutaj.

Zaprowadził Isaaca do gościnnej sypialni, po drodze wyciągając z szafek ręcznik, szczoteczkę do zębów i ogromną jedwabną piżamę.

– Obawiam się, że nic mniejszego nie znajdę – rzucił przepraszającym tonem.

– Dziękuję.

– Spróbuj się przespać. – Wujek Sol uśmiechnął się do niego przed wyjściem, ale Isaacowi nie umknęło jego pełne współczucia spojrzenie, gdy mężczyzna zamykał za sobą drzwi.

Chłopiec rzucił się na posłanie i zapatrzył na ozdobiony sztukaterią sufit. W tak krótkim czasie całe jego życie legło w gruzach. Wszystko wydawało się takie nierealne. Ojciec zniknął bez śladu i nikt nie był w stanie powiedzieć Isaacowi, jak i dlaczego do tego doszło. Chłopak na moment uniósł okulary na nosie, by przetrzeć oczy, i miał nadzieję, że kiedy otworzy je z powrotem, jego tata tak po prostu stanie w drzwiach i oznajmi, że to jedno wielkie nieporozumienie, i że mogą już wracać do domu.

Tak się jednak nie stało.

Isaac wyciągnął zegarek ojca i przesunął palcem po pękniętym szkle. W szybce brakowało niewielkiego kawałka, wielkości mniej więcej paznokcia, tak że można było dotknąć tarczy pod spodem. Zegarek nie chodził, wskazówki tkwiły nieruchomo w miejscu. Isaac przycisnął go do piersi. Nie wspomniał o swoim znalezisku strażnikom, a tym bardziej Claire Turnbull. Na pewno chcieliby mu je zabrać.

A on zawsze tak lubił ten zegarek! Ojciec nosił go przy sobie cały czas, przypięty do kieszonki kamizelki. Z wielkiej tarczy można było odczytać godzinę i datę, a druga tarcza, mniejsza, znajdująca się na górze, służyła jako stoper odmierzający minuty i sekundy. Ojciec pozwalał go używać synowi podczas jego naukowych eksperymentów. Dopiero teraz Isaac zauważył, że jego wskazówki zatrzymały się na ośmiu minutach i trzydziestu czterech sekundach. Zmarszczył brwi. Czyżby ojciec przed zniknięciem mierzył czas? Tylko po co?

A potem Isaac popatrzył na główną tarczę.

Czas był ustawiony niewłaściwie.

Przecież ojciec zniknął o dziewiątej czterdzieści osiem. Dokładnie o tej godzinie zatrzymali zegar, wykorzystując zegarek kieszonkowy ojca do odmierzenia właściwego momentu.

W takim razie dlaczego teraz wskazówki pokazywały dziewiątą trzydzieści?

Isaac próbował rozgryźć, co to mogło oznaczać, ale zaczęły mu się kleić oczy. Ziewając, podszedł do okna, żeby zaciągnąć zasłony, jednak zanim to uczynił, popatrzył na rozciągającą się poniżej rzekę oraz most Westminsterski.

Nagle dostrzegł jakiś ruch, za szybą błysnęły oczy. Wystraszony, odskoczył w stronę łóżka. Na tle nocnego nieba poruszała się ludzka sylwetka. Czym prędzej zgasił lampę i wówczas zorientował się, że na zewnętrznym parapecie stoi jakaś dziewczynka. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, ona też przyglądała mu się ciekawsko, przechyliwszy głowę.

A potem przytknęła palec do ust, puściła do Isaaca oko i wspięła się wyżej, znikając mu z pola widzenia.

SIEDEM

Przemierzający most Westminsterski Pascal przystanął, żeby wyjąć dzwoniącą komórkę z kieszeni długiego, czarnego płaszcza. Kiedy oparł się o balustradę, wiatr rozwiał jego białe niczym u zjawy włosy.

– Załatwiłeś? – zapytał jego rozmówca.

– Tak – zapewnił Pascal. – Wszystko mam pod kontrolą.

– Wszystko? W pałacu pojawiła się policja. Dlaczego?

Coś ścisnęło go w gardle. Obejrzał się w kierunku parlamentu, tarcza zegara połyskiwała na tle nocnego nieba niczym księżyc.

– Niczego tam nie znajdą. To tylko drobna niedogodność, ale już się tym zająłem.

– Co to była za niedogodność?

Pascal chwycił mocniej krawędź balustrady, naprawdę nie miał ochoty tłumaczyć, jak daleko musiał odejść od ich pierwotnego planu.

– Mów – jego rozmówca nie przestawał naciskać.

Pascal opowiedział mu więc wszystko. Ale to była wina tego dzieciaka! Chłopak zjawił się tam przecież nieoczekiwanie i zniweczył ich plan. Pascal nie lubił niespodzianek. Dla niego były one niczym drobiny piachu wpadające w naoliwione tryby otaczającego ich świata.

– Podjąłeś ogromne ryzyko – orzekł w końcu jego rozmówca. – A ja tego nie lubię. Jesteś pewien, że niczego nie podejrzewają?

– Na sto procent – zapewnił Pascal. – Wszystko idzie jak trzeba. Dokładnie zatarłem ślady.

– Doskonale. Nikt z nas nie miał wątpliwości, że nie zawiedziesz.

Pascal poczuł wzbierającą w piersi dumę, podczas gdy na zegarowej wieży kwadransowe dzwony zaczęły wygrywać swą melodię. Pascal podniósł wzrok, żeby popatrzeć na żelazne wskazówki zegara, przywodzące mu na myśl kościste paluchy szkieletów. „Bo tym właśnie są”, przemknęło mu przez głowę. „Szkieletami, reliktem przeszłości”.

– A co z Kluczem? – rozległo się tymczasem w telefonie.

Pascalowi lekko drgnęła powieka.

– Nie miał go przy sobie – wyjaśnił, odchrząknąwszy lekko. – Ale tego się przecież spodziewaliśmy. Zostało jeszcze parę miejsc do przeszukania, jutro mogę…

– Klucz jest dla nas najważniejszy, Pascalu – przerwał mu rozmówca.

– Wiem.

– Bez niego nasz plan nie ma szans powodzenia.

– Wiem! – burknął Pascal i natychmiast tego pożałował.

Jego rozmówca przez chwilę milczał.

– Opanuj się – odezwał się w końcu. – To nie mnie powinieneś winić za to niedopatrzenie.

Pascal przymknął oczy i pochylił głowę.

– Przepraszam – rzucił do telefonu.

– Nie ma sprawy – odparł jego rozmówca. – Ale znajdź ten Klucz. Jutro.

– Znajdę.

– Musisz to zrobić. Pomyśl tylko, co jest stawką. Nie zawiedź mnie, Pascalu. Nie zawiedź nas.

– Nie zawiodę – zapewnił natychmiast. – Przysięgam.

Połączenie się zakończyło, a Pascal wreszcie głęboko odetchnął. Światła miasta zdawały się tańczyć mu przed oczami, kiedy krok po kroku rozważał kolejne etapy planu. Wiedział, gdzie należy szukać Klucza. Żadnych więcej niespodzianek. Ten dzieciak nie pokrzyżuje mu już szyków.

Pascal odwrócił się od rzeki i ruszył w stronę stacji. Przed barami i budkami z kebabem tłoczyły się grupki imprezowiczów, śmiejąc się i pokrzykując, a nikt z nich nie miał pojęcia – dla Pascala było to oczywiste – jak bardzo jego poczynania tej nocy odbiją się na ich życiu. Odmienią one losy ludzi w każdym zakątku globu. Odmienią cały świat już na zawsze.

OSIEM

Hattie wyjrzała ze swojego pokoju, bo od strony kuchni dobiegł ją szmer głosów i zapach smażonego bekonu. Obrzuciła jeszcze uważnym spojrzeniem podłogę, by sprawdzić, czy nigdzie nie było widać śladów jej nocnej eskapady po dachach, po czym wsunęła stopy w kapcie i ostrożnie ruszyła na śniadanie.

– Dzień dobry, aniołku – zawołał na jej widok ojciec znad stojącej na kuchence patelni, wystrojony w wielki zielony fartuch z dumnym napisem „Lider”. – Jak widzisz, mamy gościa. Poznaj Isaaca, syna mojego przyjaciela Diggory’ego.

Drewnianą łopatką wskazał siedzącego przy stole chudego chłopca, tego samego, którego w nocy o mało nie wystraszyła na śmierć, kiedy przemykała obok okna gościnnej sypialni w drodze powrotnej do swojego pokoju. On też ją chyba rozpoznał, bo w jego oczach błysnęło zaniepokojenie.

– Przywitaj się, Hattie – polecił jej ojciec. – I bądź dla niego miła.

– Zawsze jestem miła. – Hattie wsunęła się na krzesło i rzuciła Isaacowi znaczące spojrzenie. – Cześć, Isaac, miło cię poznać, bo przecież nigdy w życiu się nie widzieliśmy.

Chłopak sprawiał wrażenie ogłuszonego. Hattie popatrzyła na jego czarną bluzę z wyblakłym zdjęciem jakiegoś rockowego zespołu. Materiał był miejscami tak poprzecierany, że aż porobiły się w nim dziury.

– Spotkaliście się już wcześniej – powiedział Solomon, zsuwając plasterki bekonu na ich talerze.

– Nigdy! – zapewnił pospiesznie Isaac.

– Ależ tak, kiedy byliście mali – odparł mężczyzna i zajął trzecie krzesło. – Zanim Hattie poszła do szkoły z internatem. Bawiliście się razem u was w ogrodzie, Isaacu.

Hattie pamiętała jak przez mgłę zarośnięty trawnik i to, że uczyła jakiegoś chłopca wspinać się na jabłonkę obok szopy. Nie wychodziło mu to wtedy najlepiej.

– Isaac zostanie z nami, dopóki nie znajdziemy Diggory’ego – wyjaśnił Solomon, nalewając sobie kawy.

– A co się z nim stało? – zainteresowała się Hattie.