Spełnione marzenia - Alicja Halatówna - ebook

Spełnione marzenia ebook

Alicja Halatówna

4,2

Opis

Książka przedstawia dwoje współcześnie dorosłych ludzi, których uczucie zaczyna się w czasach młodości. Spotykają się po latach i uśpione uczucie ożywa. Historia przepleciona wieloma wątkami, jednak wszystkie związane są z historią kochanków. Pełna refleksji i znaków zapytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
1
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alicja Elżbieta Halatówna

Spełnione marzenia

Historia prawdziwa

© Alicja Elżbieta Halatówna, 2019

Książka przedstawia dwoje współcześnie dorosłych ludzi, których uczucie zaczyna się w czasach młodości. Spotykają się po latach i uśpione uczucie ożywa. Historia przepleciona wieloma wątkami, jednak wszystkie związane są z historią kochanków. Jest tam wiele refleksji i znaków zapytania.

ISBN 978-83-8155-305-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

…wszystko to co było… i trochę fantazji

Irkowi — Alicja

.

.

.

.

.

.

.

Wracałam od Basi, tuląc małego pieska. Tego słodkiego psiaka wczoraj wieczorem przyniósł mi tata od swojego kolegi. Szłam spokojnie, rozmyślając, jakie imię by do niego pasowało. Razem z Basią, która była nim zachwycona, rzucałyśmy propozycje, ale nic nie pasowało do tego ślicznego… Kubusia.

Coś mi mignęło, więc odruchowo podniosłam głowę. Naprzeciwko mnie dostrzegłam dwóch chłopców. Jednego znałam z widzenia. Zenek, chyba tak miał na imię, ale nie zwracałam na niego uwagi. Był stary, miał chyba z siedemnaście lat. Na dodatek był brzydki i pryszczaty i nosił okulary. Ten drugi był ładniejszy, można by nawet powiedzieć, że całkiem ładny, no i chyba młodszy.

— Romek, patrz, jaki ładny piesek! — zachwycił się chłopak.

— Piesek jak piesek, ale dziewczyna jaka ładna — powiedział ten ładniejszy, mijając mnie.

Uśmiechnęłam się do siebie. Nie zwalniając kroku, szłam, rozmyślając nad imieniem. Nagle zza rogu wyłonili się ci dwaj. Jak to się stało? Przecież poszli w przeciwną stronę. Musieli szybko obejść skwerek, by wyjść mi naprzeciw. Niczego nie podejrzewając, szłam zatapiając się myślach nad imieniem dla mojego małego pupilka, kiedy chłopcy przyspieszyli i zrównali się ze mną.

— To jak ten piesek ma na imię? — zapytał ten ładniejszy.

— Kubuś — odparłam bez namysłu.

— A jego pani?

— Kto? — zapytałam.

— No ty, jak ty masz na imię? — Ja, Julcia, to znaczy Julka, no Julia — odpowiedziałam. Ale się wygłupiłam, gorzej wyjść nie mogło!

— Ładnie, a ja Romek to znaczy Roman. — Wszyscy nagle wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

— No tak Romeo i Julia — zaśmiał się ten drugi. — A ja jestem Marian. Na moment nasze spojrzenia się spotkały, twarze spoważniały. „Są całkiem mili pomyślałam, tylko co to za imiona, Romek, Marian, ale to i tak lepiej niż Zenek” — pomyślałam.

Po chwili szliśmy już jak starzy znajomi, choć byłam nieco stremowana. Romek mnie onieśmielał. Coś w nim było takiego, że nie potrafiłam na niego spojrzeć bez zarumienienia się. Dobrze, że był Marian, który okazał się całkiem sympatyczny, chociaż stary i pryszczaty. Droga do domu minęła szybko i w fajnej atmosferze. Rozmawialiśmy o psach, szkole, wakacjach, które właśnie się zaczęły. Dotarliśmy do mojego domu.

— Tutaj mieszkam. Muszę iść, bo jest późno — powiedziałam.

— A jutro będziesz mogła wyjść? — zapytał Romek.

— Mogę, przecież są wakacje.

— To wyjdź o czwartej — zaproponował.

— Dobrze — zgodziłam się i poszłam do domu.

Nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia, mimo że skończyłam już czternaście lat. Wydaje mi się, że jestem głodna, ale nie mogę jeść. Powinnam od dawna spać, a nie mogę zasnąć. Nie jestem senna, nie jestem głodna, nie mogę się na niczym skupić, myślę tylko o jednym. Myślę o nim. Nie o tym starym, pryszczatym, rzecz jasna, tylko o Romku. Piękny, jest jak żaden chłopak w naszym miasteczku, mądry, tak rozumnie ze mną rozmawiał, patrzył na mnie, jakbym była na obrazku, a ja nie śmiałam nawet oczu na niego podnieść. Co prawda wysilałam się nawet na dowcip, ale wypadłam raczej słabo. Jest trochę starszy, ale tylko o dwa lata. To chyba dobrze, że chłopak jest trochę starszy.

Boże, jaka głupia jestem! Zamiast spać, marzę o nim, a on pewnie do jutra zapomni i wcale nie przyjdzie na spotkanie. Dobrze, że się z nim, a raczej z nimi pod kinem się umówiłam, bo przynajmniej przez okno zobaczę, czy przyszli. Może nie przyjdą, a może przyjdzie tylko ten pryszczaty Marian, ale nie, przecież to Romek pytał, czy wyjdę. Dlaczego ta noc jest taka długa? Czy nigdy się nie skończy?! A potem trzeba jeszcze do czwartej czekać! Co się ze mną dzieje? Czyżbym się zakochała? Nieraz czytałam o miłości od pierwszego wejrzenia, ale o takiej miłości to tylko w książkach można przeczytać. W życiu się nie zdarza, przynajmniej w moim. No tak, ale dlaczego nie śpię?

Skąd taki chłopak wziął się w naszym miasteczku? Mieszkam w tej mieścinie od urodzenia, wszystkich tu znam, a jego nie! Jak to się stało, że dzisiaj zobaczyłam go po raz pierwszy? Nadal nie śpię i nawet mi się nie chce… Dlaczego ta noc taka długa?

Gdy się przebudziłam, od razu zaczęłam myśleć o Romku. O tym, czy przyjdzie i jak mam się ubrać. Dotychczas wstawałam rano i wkładałam to, co miałam pod ręką, nie przykładając wagi do ubioru. Ale dzisiaj jest inny dzień — pójdę na spotkanie z Romkiem, no i tym pryszczatym Marianem, o ile w ogóle przyjdą! W co się dziewczyny ubierają na… spotkania? Skąd miałam wiedzieć, skoro nigdy nie umówiłam się z chłopakiem. Baśka chwaliła się, że kiedyś spotkała się z kimś, ale przecież nikt nie pytał, w co się ubrała. Zresztą Baśka ma starszą siostrę, mogła ją zapytać. A ja co — nic! Ani brata, ani siostry, jedynaczka. Wszyscy moi znajomi mi zazdroszczą, choć nie wiem, czego. Wciąż powtarzam, że są głupi, bo przecież nie mam nawet z kim się bić. A teraz to nawet nie mam kogo zapytać. Miałabym starszą siostrę, to od razu bym zapytała, ale jakby była młodsza… no to może przynajmniej powiedziałaby mi, czy dobrze wyglądam. I na tych rozterkach z powodu braku rodzeństwa minęło przedpołudnie. Nie miałam żadnego pomysłu. Odruchowo spojrzałam przez okno w stronę kina i… oni już tam stali. A ja? Która godzina? Za pięć czwarta! Gdzie moja sukienka? Jakakolwiek, nieważne, może być żółta! Dobrze, że jestem już opalona. Buty? Mam, chodaczki, będą pasowały, jeszcze tylko włosy przeczeszę i… a może oni przyszli repertuar w kinie przeczytać, a nie… E tam idę, w końcu już czwarta.

— Cześć, myślałem, że nie przyjdziesz — przywitał mnie Romek.

— Dlaczego miałabym nie przyjść? — odpowiedziałam pytaniem.

— Taka fajna dziewczyna na pewno by nas w konia nie zrobiła — odezwał się Marian.

„Nas” — pomyślałam. „Gdyby o ciebie chodziło, to pewnie, że bym nie przyszła, ale tu chodziło o Romka!

— Pewnie, że bym nie zrobiła — potwierdziłam.

— To może się przejdziemy gdzieś do parku — zaproponował Romek.

— Możemy, czemu nie. — Niezbyt inteligentnie, ale się zgodziłam.

Poszliśmy we trójkę. Znowu było miło, śmialiśmy się, żartowaliśmy i się wygłupialiśmy. W tak cudownej atmosferze minął nam dzień i nie wiedząc kiedy, zrobił się wieczór. Musiałam iść do domu, a wtedy w drodze powrotnej Romek dotknął mojej ręki. Prąd przeszedł po moim ciele. To było zupełnie nowe doznanie. Zrobił to niby przypadkiem drugi raz. Spojrzałam na niego jak rażona piorunem, ale on się nie przejął. Wręcz przeciwnie, wziął delikatnie moją rękę i tak wróciliśmy do domu.

Kolejna noc nieprzespana. Znowu nie mogłam się doczekać rana i kolejnego spotkania. Umówiliśmy się na czwartą. Kolejny dzień i kolejne spotkanie. Prawie każdy dzień spędzaliśmy razem. Spacerowaliśmy po miasteczku, chodziliśmy do parku i lasu, opalaliśmy się na łące, spotykaliśmy się na kąpielisku. Najpierw przychodził z kolegą, ale po kilku wspólnych spotkaniach Marian zaczął narzekać na brak czasu. Od tej pory spotykaliśmy się tylko we dwoje. Tylko ja Julka i on Romek.

I tak minęły wakacje, zaczął się rok szkolny.

Jak nigdy, byłam z tego powodu wściekła. Nie dlatego, że trzeba było wracać do szkoły, bo nigdy problemów z nauką nie miałam, ale dlatego że Romek musiał wyjechać do internatu. Chodził do budowlanki, a w naszym miasteczku działały tylko ogólniak i rolniczak. Skończyły się wakacje, a tym samym nasze spotkania ograniczyły się do weekendów co dwa, a czasami trzy tygodnie.

Czas mijał mi na czekaniu na weekend, kiedy mój Romek miał przyjechać. Minął rok szkolny, przyszły wakacje, wspólne spędzanie czasu, koniec wakacji, a po nim kolejny rok szkolny, ale ten miał być już inny. Romek skończył zawodówkę i zaczął edukację w innej szkole i w innym mieście. Wybrał szkołę w Bydgoszczy. Do domu przyjeżdżał rzadziej. Kolejny rok upływał mi głównie na czekaniu. A ja czekałam. Kolejny rok szkolny minął i przyszły wakacje, wspaniały okres, kiedy mieliśmy więcej czasu dla siebie. Ale to co dobre, szybko się kończy, wakacje spędzone razem niestety też.

I tak jak poprzednio, nowy rok szkolny, rozstanie i czekanie.

Był początek października. W ten wyjątkowo ciepły weekend jak zawsze czekałam na Romka. Przyjechał do mnie, wziął mnie za rękę i poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce, ale tym razem coś się zmieniło.

— Wiesz, Julcia, muszę ci coś powiedzieć. — W jego głosie wyczułam dziwne, obce tony.

— Słucham cię, Romku. — Spojrzałam na niego. — Wyglądał jak zbity pies. Nie przypominał mojego Romka. Patrzył na mnie obcy, nieznany mi chłopak. Poruszał ustami, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. — Co chcesz mi powiedzieć? — zapytałam ochrypłym głosem.

— Julciu, ja tam, tam, w Bydgoszczy, po-poznałem dziewczynę — dukał.

Krew odpływała z twarzy, zimny pot oblał całe moje ciało.

— Co zrobiłeś?

— No właściwie nie, nie poznałem, ale, ale a…

— Może zamiast się jąkać, powiesz mi, o co chodzi?

— Założyliśmy się z kolegami, który z nas poderwie taką Bożenę, która z nikim nigdy nie rozmawiała, przed chłopakami uciekała jak dzikuska. To taka szara myszka, ale okazało się, że to bardzo fajna dziewczyna i ja wygrałem, i się w niej zakochałem, i teraz jesteśmy razem. — Strzelał jak z karabinu maszynowego. Każde słowo ja pocisk trafiało mnie prosto w serce. Czułam, że moje serce jest jedną wielką raną.

— Jak to Bożenę, jaką Bożenę?! — Podniosłam głos.

— Przepraszam — wyszeptał. — A taka była wielka miłość między nami. — Nie wiem, czy stwierdził fakt, że już mnie nie kocha, czy też wspominał to, co się dla niego skończyło. Dla NIEGO skończyło, bo ja nie potrafiłam wyrzucić go ani z serca, ani z pamięci. — Mam do ciebie prośbę, Julciu. Zostańmy przyjaciółmi. Bardzo chciałbym nadal się z tobą spotykać, jako przyjaciel, proszę.

— Dobrze, Romku — powiedziałam cicho — a teraz chodźmy stąd.

Spotykaliśmy się, ale nie tak jak przedtem. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, więc było to nieuniknione. Czasami chodziliśmy do kawiarni, do dyskoteki, na spacer, ale NAS już nie było! Był rok szkolny, więc Romek mieszkał w internacie w Bydgoszczy. Było mi łatwiej, nie widząc go, ale tak bardzo za nim tęskniłam. Pojawiali się różni epuzerzy, ale żaden nie był NIM. Nikt nie był tak doskonały jak Romek, nikt nie był Romkiem.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Ach żeby można było

Cofnąć ten piękny czas

Aby się znów powtórzyło

To co złączyło nas

Abyśmy znów mogli chodzić

Naszymi ścieżkami przez las

Po płytkiej wodzie brodzić

Ach, żeby wrócił ten czas

Jak bardzo tego pragnę

Ty nie wiesz miły mój

Chciałabym, żebyś nagle

Powrócił do mnie znów….

grudzień 1975 r.

Czterdzieści dwa lata później…

Jesienny wieczór, sobota. W telewizji NIC, jakieś mdłe seriale, które mnie nie interesują, czy inne talk-show, znajomi — każdy w swoim domu. Co robić?

Odbębniłam solidny spacer z psem, załatwiłam kilka telefonów i jak co dzień, nudząc się okropnie, przeglądałam swój ulubiony portal społecznościowy. Przeczytałam wiadomości, przejrzałam zdjęcia, swój profil, profile znajomych… wszystko. Nagle coś mnie tknęło — wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko mojej pierwszej miłości, Romka. O kurczę, jest! Czasami zdarzało mi się go szukać, ale nigdy na nic nie trafiłam, a dzisiaj JEST! Ma swój profil i nawet zdjęcie. Imię i nazwisko się zgadza, miejscowość też, tylko twarz inna, no ale ja przecież też nie jestem taka sama. Oczy, nosi okulary, usta te same. Tak, to usta mojego Romka! Moje serce oszalało, w głowie kłębiły się tysiące pytań i to jedno, które przebijało się przez wszystkie inne. CO DALEJ?

„Julio, skoro ci się udało odnaleźć swoją największą miłość, nie schrzań tego. Idź za ciosem” — pomyślałam. Drżącą ręką napisałam wiadomość:

Witaj Romku przepraszam za śmiałość, ale czy mieszkałeś kiedyś w Mogilnie?

Enter i… poszło.

To był długi wieczór. Mało tego, że się nie kończył, to jeszcze kompletnie nic się nie wydarzyło. Z mieszanymi uczuciami poszłam spać. Następnym dniem była niedziela. Z 8 jednej strony fajnie, bo wolne, z drugiej — kolejny nudny dzień, a po nim kolejny wieczór w samotności. Odkąd zmarł mój mąż, wieczory nie różniły się od siebie. Czasami głupi film i… internet. Po przejrzeniu rzeczy ważnych przyszedł czas na pierdoły, a jak pierdoły, to wiadomo mój ulubiony Facebook. Zajrzałam do wiadomości, cisza. „Nic to, pewnie ma to gdzieś, albo jeszcze nie zaglądał” — pomyślałam. Nagle coś mignęło. Jest! Jest wiadomość! Lakoniczny, acz wymowny tekst:

— Tak.

Moje palce same stukały na klawiaturze drugą wiadomość:

— Witaj, Romku. Mieszkałam koło kina… nie zrozum mnie źle, bardzo chciałabym z tobą porozmawiać, o ile oczywiście nie masz nic przeciwko temu. Minęło ponad czterdzieści lat, mamy swoje życie, swoje rodziny, ale czasami wspominam tamte lata i ciebie również. Pozdrawiam, Julcia

Minęła cholernie długa chwila i… przyszła odpowiedź.

— Niestety, nie przypominam sobie. Może pomyliłaś mnie z moim bratem Markiem?

Przecież to niemożliwe, jak można TEGO nie pamiętać? I znowu, jak przed laty, poczułam to samo, krew odpłynęła nie tylko z twarzy, ale chyba z całego ciała.

„O nie, Julio, raz dałaś się zbyć, jak ta głupia, drugi raz nie popełnia się takich samych błędów. Teraz tak łatwo mnie nie spławisz” — pomyślałam.

— Nie, Romku, nie! Nie pomyliłam cię z Markiem. Mam na myśli ciebie. Mieszkałam w kamienicy naprzeciwko, a właściwie po przekątnej kina. Miałam małego pieska. Ty z kolei kolegowałeś się z Marianem, ale rzeczywiście po tylu latach masz prawo nie pamiętać.

Napisałam, bo przecież to moje być albo nie być! Chwila, a właściwie chyba wiek czekania i jest odpowiedź!

— Popatrz, jak mały szczegół potrafi przywrócić pamięć. Oczywiście, że cię pamiętam. Pamiętam pieska i dom, w którym mieszkałaś. Przepraszam za moją demencję. Dwa tygodnie temu byłem na zjeździe budowlanki w Bydgoszczy, ludzie mnie poznawali, a ja mało kogo. Miło mi, że dałaś o sobie znać. Ja też czasem wspominam tamte wspaniałe lata młodości.

Dostałam w odpowiedzi.

— Nie wiem, co w tym jest, ale… coraz częściej przypominają mi się tamte lata. Mieszkam od czterdziestu lat w Bydgoszczy. Szkoda, że nie mieliśmy kontaktu wcześniej. Napisałeś, że byłeś tutaj, mogliśmy się spotkać w realu. Nie chciałabym się narzucać czy coś w tym stylu, ale naprawdę chętnie bym z tobą porozmawiała.

Enter, poszło i… cisza. Tego wieczoru nie otrzymałam już żadnej wiadomości. Czekałam, ale na próżno, w końcu po północy poszłam spać wraz z moimi myślami i niedosytem.

Następnego dnia obudziłam się z mieszanymi uczuciami. Cieszyłam się, że znalazłam go, a jednocześnie było mi smutno, że po kilku zdaniach już się nie odezwał. Ubrałam się i poszłam do pracy. Martwy sezon, więc na szczęście nie miałam dużo pracy w biurze. Szybko załatwiłam bieżące sprawy, zamierzałam zająć się zaległościami. Nie było tego wiele, ale musiałam w końcu się z tym uporać. Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie zadzwonił telefon. Od niechcenia spojrzałam na wyświetlacz i zamarłam. Na ekranie widniało imię i nazwisko Romka. Dzwonił przez komunikator z Facebooka. Zaczęłam trząść się jak galareta. Ręce mi drżały, serce kołatało, głos uwiązł w gardle. Nie wiem, jakim cudem udało mi się odebrać. Ochrypłym, nie swoim głosem powiedziałam:

— Halo, słucham.

— Halo, Julcia, to ty. — Od dawna nikt mnie tak nie nazywał. Jestem Julią, dla znajomych Julką czy Julą, ale Julcią byłam bardzo dawno temu.

— Tak, Romku, to ja — odpowiedziałam bardzo… inteligentnie.

— To ty, czy to naprawdę ty? — mówił, nie zmieniając tembru głosu.

— Tak to naprawdę ja. — W słuchawce zapadła głucha cisza.

— Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to ty. Jak to dobrze, że mnie znalazłaś. Jak to się stało? — wydukał cicho.

— Coś mnie tknęło i wpisałam twoje dane w wyszukiwarkę. No i okazało się, że jesteś! — odpowiedziałam z udawaną swobodą, siląc się na dowcip.

— Jak to dobrze, że tak się stało. Mnie się wszystko przypomniało. Cały wieczór oglądałem wszystko, co ciebie dotyczy. Oglądałem twoje zdjęcia, wszystkie wpisy i do tej pory nie mogę uwierzyć, że jesteś. Nie spałem całą noc. Przypominałem sobie wszystko, co się z tobą wiązało. Co ty ze mną zrobiłaś, że kolejną noc nie spałem przez ciebie? Nie poszedłem do pracy, bo nie byłem w stanie. Cały czas myślę tylko o tobie! Wiesz, wczoraj wieczorem wróciłem z roweru. Miałem iść pod prysznic, ale żona zauważyła wiadomość od ciebie. Poprosiłem, żeby przeczytała, a później odpisała.

„To stąd ta odpowiedź o niepamięci” — pomyślałam.

— A ja myślałam, że naprawdę mnie zapomniałeś — powiedziałam półszeptem, bo głos nadal tkwił gdzieś głęboko we mnie i nie chciał się wydostać.

— Skąd! Wszystko sobie przypominałem. To była i koszmarna, i piękna noc. Wszystko wróciło. Nasze spotkania! Pamiętam, jak bardzo się ekscytowałem na każde z nich, pół dnia się szykowałem, żeby dobrze wypaść.

— Ja miałam to samo — wydukałam prawie bezgłośnie. — Spotkania z tobą też były dla mnie bardzo ważne.

Julciu, byłem w Bydgoszczy dwa tygodnie temu na zjeździe w budowlance. Gdybyśmy wcześniej się znaleźli, to znaczy gdybyś mnie wcześniej znalazła, spotkalibyśmy się. Tak bardzo chcę cię zobaczyć, dotknąć, przekonać się, że to właśnie ty, że na pewno ty. Żyjesz! Jesteś! Istniejesz!

— Romku, ja też bardzo bym tego chciała. Tydzień temu byłam w Kaliszu, to blisko ciebie.

— Ojej, jaka szkoda — westchnął. — Mijaliśmy się, ale teraz zrobię wszystko, żeby to zmienić.

Zapadła cisza, żadne z nas nie potrafiło wydusić słowa.

— Romku, jestem teraz w pracy. Czy mógłbyś zadzwonić po południu, bo tutaj niezręcznie mi się rozmawia? — skłamałam. Byłam sama w biurze, ale potrzebowałam czasu, by oswoić się z myślą, że to się dzieje naprawdę.

— Po południu, Julciu, jadę do Niemiec. Zadzwonię jutro.

— Dobrze, Romku, będę czekała. Już się cieszę na tę rozmowę.

— Ja też, Julciu, bardzo się cieszę. Mogę jeszcze dzwonić?

— Oczywiście, Romku. Od ciebie zawsze odbiorę. Nawet jak będę bardzo zajęta czy też w środku nocy. Możesz dzwonić, kiedy tylko masz czas i ochotę — odpowiedziałam ciągle jeszcze słabym głosem.

Gdzieś w tle stuknęły drzwi.

— To na razie, pa. — Usłyszałam.

— Pa, Romku — powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Rozłączył się.

Do końca dnia wręcz unosiłam się nad ziemią, a raczej nad podłogą. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie, że nie mogłam nad nimi zapanować. O pracy nie było mowy. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, ochłonęłam więc nieco i wyszłam. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam. Po chwili, dłuższej zresztą, zorientowałam się, że to część Bydgoszczy, z którą niewiele mam wspólnego. Pojechałam nie w tę stronę. Musiałam zawrócić, żeby dojechać do domu. Rondo. Czemu ta kobieta wlazła na pasy? Kątem oka, o ile okrągłe oko może mieć kąty, zauważyłam czerwone światło. No pięknie Julciu! Opanuj się, bo ludzi pozabijasz. Starałam się już nie popełniać błędów i jechać uważniej. Zwracałam 11 uwagę na znaki, ale nie wiedzieć kiedy, zamiast w domu znalazłam się na cmentarzu. Mój samochód przywiózł mnie chyba tu po to, bym się opamiętała. Skoro już tu dotarłam, poszłam odwiedzić groby męża i mamy, którzy ode mnie odeszli.

Ta noc była tak długa, jak żadna inna. Owszem, zdarzały się długie i nieprzespane, ale wieki temu. Myśli kotłowały się w mojej głowie. Zadzwonił, pamiętał, jednak nie byłam mu obojętna. Jak długo i jak bardzo tęskniłam do tych słów. Przed oczami miałam tamtego chłopaka, którego kochałam bez pamięci. Znowu byliśmy razem w parku i w lesie, i na Gliniankach. Znowu trzymał mnie za rękę, obejmował, całował. Kiedyś! A dzisiaj zadzwonił, usłyszałam jego głos, słowa, które sprawiły, że mój świat zawirował. Wirował razem z moimi myślami i marzeniami aż do rana. Obudził mnie budzik, a ja po nieprzespanej nocy wcale nie byłam śpiąca, lecz pełna werwy i chęci do życia. Wstałam zadowolona i szczęśliwa. Szybko załatwiłam toaletę, ubrałam się, wyprowadziłam psa i prawie pofrunęłam do pracy. Zrobiłam to, co musiałam, poradziłam sobie z zaległościami. Mogłabym zrobić jeszcze więcej, bo praca szła mi jak nigdy dotąd. Często zerkałam na telefon, ale ten uparcie milczał. Nie martwiło mnie to, ponieważ sama prosiłam o rozmowę po południu.

Po pracy pojechałam do sklepu, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Weszłam do środka i po raz pierwszy od lat nic mnie nie interesowało. Żadne żarcie nie było mi do życia potrzebne. Kupiłam trzy mandarynki i wyszłam. Telefon wciąż milczał. „Przecież jeszcze wczesna godzina” — pocieszałam się. W domu przejrzałam wiadomości i wyprowadziłam psa. Późnym wieczorem, po dwudziestej, zadzwoniła Irka. Poprzedniego dnia, po telefonie Romka powiedziałam jej o wszystkim. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, towarzyszyła mi w całym młodzieńczym życiu, znała wszystkie szczegóły, które dotyczyły mnie i Romka, więc musiałam ją o tym poinformować.

— I co, Julka, dzwonił? — zapytała bez wstępów.

— Nie, Irciu, cały czas czekam — odpowiedziałam smutnym głosem.

— Nie martw się, Julcia. Jak mówił, że zadzwoni to zadzwoni — oświadczyła filozoficznie Irka. — No to nie blokuję telefonu. Jak zadzwoni, daj znać. Dzień trwa do dwudziestej czwartej, czekaj cierpliwie.

— Czekam, ale z cierpliwością to już gorzej, a do dwudziestej czwartej to trwa doba. Nie sądzę, by tak późno dzwonił — zwątpiłam.

— Czekaj, zadzwoni — powtórzyła Irka i zakończyła rozmowę, a ja czekałam.

Dzień dobiegł końca, skończyła doba, zaczął się następny i następny, i następny. Zaklinałam telefon jak szaman deszcz, a on milczał uparcie. Co prawda od czasu do czasu się odezwał, ale zupełnie innym głosem, niż oczekiwałam. Czyżby znowu nastąpił koniec, zanim cokolwiek się zaczęło? I znowu nie mogłam jeść, nie mogłam spać, ciągle myślałam o tym, co usłyszałam od Romka. A może mi się to śniło? Ale przecież ja prawie nie śpię! Pewnie przemyślał, że żona, że przeżył beze mnie tyle lat, to i dalej przeżyje, że ma swoje życie, a ja do niego nie pasuję. Jakkolwiek jednak by się stało, nawet gdyby rzeczywiście już więcej nie zadzwonił, to i tak warto było żyć dla tych kilku słów wypowiedzianych po latach. To, że pamięta, że myśli, że przeze mnie nie śpi — to rekompensata za lata milczenia. Na rozmyślaniach minęły mi trzy długie, wręcz niekończące się dni.

W piątek poszłam do pracy, coś tam zrobiłam, ale brak snu dawał o sobie znać. Słaniałam się i marzyłam, żeby zrobić to, co najważniejsze i nie może czekać, a potem wreszcie pójść do domu. Nagle zadzwonił telefon, spojrzałam na ekran i zamarłam. Romek. Zaklinanie wprawdzie późno, ale pomogło!

— Słucham — powiedziałam słabym głosem, który jak zwykle uwiązł mi w gardle.

— Dzień dobry, Julciu, możemy porozmawiać? — spytał.

— Oczywiście Romku, przecież ci powiedziałam, że od ciebie zawsze odbiorę, nawet w środku nocy — odpowiedziałam.

— Tak, ale czy nie przeszkadzam, czy chcesz ze mną rozmawiać? Trzymam telefon od pół godziny i zastanawiam się, czy ode mnie odbierzesz? Czy mogę do ciebie dzwonić? — szeptał.

— Romku, byłabym niepocieszona, gdybyś nie zadzwonił. Czekałam na twój telefon. Obiecałeś mi, że zadzwonisz — wystrzeliłam jak z karabinu.

— Julciu, ale ja nie pamiętam naszej rozmowy. Wiem, że rozmawialiśmy długo, ale nie pamiętam, o czym, tak bardzo byłem nią zaaferowany. Do tej pory nie dociera do mnie to, że to naprawdę ty. Że istniejesz, żyjesz, jesteś i mnie znalazłaś. Nie mogę się oswoić z myślą, że znowu mogę z tobą porozmawiać, o ile oczywiście mi pozwolisz?

— Nie pytaj o to więcej. Po prostu dzwoń, kiedy możesz i masz ochotę — powiedziałam nieswoim głosem.

— Julciu, ja nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od niedzieli, od kiedy dałaś znak, że to ty, nie śpię, nie jem, tylko cały czas szukam informacji o tobie. Cały internet przejrzałem. Twój profil oglądałem już kilkakrotnie, uczę się go wręcz na pamięć. Nie radzę sobie z tym, aż żona pytała mnie, co się ze mną dzieje. Nie umiałem tego wytłumaczyć.

— Ja też chodzę jak śnięta ryba. Jeżdżę bez celu, gadam od rzeczy, nie mogę się na niczym skupić. Myślę cały czas tylko o tobie — wyznałam.

— Opowiedz mi o sobie. Jak żyjesz, co robisz, opowiedz mi, Julciu — poprosił.

— Ja Romku — tak dawno głośno nie wypowiadałam jego imienia, że teraz chętnie powtarzałabym w każdym zdaniu — ja — zająknęłam się, bo nie wiedziałam od czego zacząć — jestem od trzech lat wdową. Mieszkam sama, w zasadzie z psem. Mam troje dzieci. Najstarszy syn mieszka w Holandii, a młodszy i córka w Bydgoszczy.

— Ojej, to przykre, że jesteś wdową — westchnął współczująco. — Musi być ci ciężko.

— Nie, mam rentę rodzinną i trochę dorabiam. Radzę sobie. Nauczyłam się już tak żyć i nie narzekam.

— A gdzie pracujesz? — zapytał.

— W biurze. W firmie turystycznej, na pół etatu.

— To pewnie i pieniądze z tego też nie wielkie — zauważył.

— Niewielkie, ale od pewnego czasu nie mam dużych wymagań. Zmieniłam swoje życie. Mam to, co mam. Staram się z tego cieszyć, a nie narzekać. Teraz moje życie płynie zgodnie z innymi standardami, ale mam też inne priorytety, a przede wszystkim mniej kłopotów.

— Tego ci zazdroszczę. A przedtem pracowałaś, Julciu, w akademii sportowej? — Powtarzał moje imię w każdym zdaniu, jak mantrę, a ja przyjmowałam to jak balsam na moje serce.

— Tak, ale już od pięciu lat tam nie pracuję. Dlaczego pytasz? — spytałam.

— Bo, Julciu, ja po zakończeniu budowlanki miałem iść tam na studia, ale w ostateczności nie poszedłem. Tyle lat mijaliśmy się.

— Tak — westchnęłam z rozrzewnieniem. — A ty? A tobie, Romku, jak się układa?

— Ja? Jak mi się układa — powtórzył. — Mam firmę. Kiedyś byłem na kontrakcie w Iraku i w Libii, później założyłem firmę i tak ciągnę do tej pory. Julciu, tak bardzo chciałbym cię zobaczyć, dotknąć. Myślę o tym cały czas, ale to jest jednak kawałek drogi. Sprawdzałem cały swój kalendarz, ale do końca roku nie mam już żadnego wolnego terminu.

— Szkoda, bo ja też bardzo bym chciała cię zobaczyć. — „Marzę o tym od lat, pomyślałam”, a głośno powiedziałam: — Może jakoś ci się uda po Nowym Roku. W końcu to tylko parę tygodni. — Przez myśl mi przeszło, że to cała wieczność!

— Tak, myślę o tym, cały czas o tym myślę — powiedział dziwnym głosem. — Muszę cię zobaczyć!

Na chwilę zapadła cisza. Nie potrafiłam wykrztusić słowa, on chyba też nie. Usłyszałam westchnienie czy też lekkie chrząknięcie. Po chwili usłyszałam:

— Julciu, powiedz mi, jak wyglądasz i trochę więcej o swoim życiu.

— Nie wiem, co chciałbyś wiedzieć? Wyglądam normalnie… chyba. To zdjęcie, które wstawiłam na Facebook, zostało co prawda zrobione pięć lat temu, ale oprócz tego, że mam teraz długie włosy, to raczej się nie zmieniłam.

— Masz długie włosy? Wtedy też miałaś długie. Musisz ślicznie wyglądać. Wiesz, nie umiem odtworzyć twojej twarzy. Wiem, jak wyglądałaś, byłaś niesamowita, inna niż wszystkie dziewczęta,. Nigdy więcej nie spotkałem takiej osoby jak ty. Patrzę na twoje zdjęcia, wiem, że to ty, słyszę twój głos, widzę twojego pieska, widzę znajomych, ale twojej twarzy nie. Muszę ciebie zobaczyć!

— Romku, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz i myślisz o szesnastoletniej dziewczynie, a ja mam teraz nie szesnaście, lecz sześćdziesiąt lat i zupełnie inaczej wyglądam. Możesz się rozczarować — oświadczyłam.

— Do sześćdziesięciu ci trochę brakuje. To nieważnie, Julciu, jak wyglądasz. Chcę zobaczyć cię, dotknąć, bo to jesteś TY. Tylko to dla mnie jest ważne. TY!

— Romku, ja też bardzo tego chcę!

Wymieniliśmy jeszcze kilka nic nieznaczących zdań i zakończyliśmy rozmowę. Znowu wyrosły mi skrzydła. Nic nie było ważne, nic się nie liczyło tylko to, że mój Romek zadzwonił.

Był wtorek, ostatni dzień października. Miałam wolne. Pracowałam cztery dni w tygodniu oprócz środy. Czasami też wpadały jakieś wyjazdy na wycieczki, ale sporadycznie, gdy pojawiła się luka. Byłam zatrudniona na pół etatu. Mojemu szefowi to wystarczyło, dla mnie układ idealny. Cztery dni po pięć godzin, środa i weekendy wolne — super. W tym tygodniu w środę akurat wypadało Święto Zmarłych, więc zamiast środy szef zaproponował mi wolny wtorek, a ja chętnie na tę propozycję przystałam. Nie miałam nic szczególnego do zrobienia, wybrałam się więc na zakupy. Poszłam do galerii, w której nic mnie nie zainteresowało, przemieściłam się do drugiej. Dzień był nieciekawy, chłodny i dżdżysty, więc spacer po galerii okazał się trafionym pomysłem. Chodziłam od sklepu do sklepu, oglądałam, 15 przymierzałam, ale nic z nie kupiłam. W zasadzie zwiedziłam już całą górę, zaliczyłam prawie cały parter. Miałam już skierować się na parking do samochodu, kiedy poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odruchowo przykładając do ucha, wręcz krzyknęłam.

— Halo.

— Dzień dobry, Julciu. Dlaczego krzyczysz? — zapytał Romek. Nogi się pode mną ugięły i zaniemówiłam. — Halo, Julciu, jesteś tam? — dodał.

— Tak, tak, Romku, jestem — szepnęłam.

— Jesteś w pracy?

— Nie, jestem na zakupach w galerii, a tu jest straszny hałas — wyjaśniłam.

— Nie przeszkadzam ci?

— Nie, nie przeszkadzasz. Nigdy mi nie przeszkadzałeś i nie przeszkadzasz. Mam dzień wolny, więc poszłam do galerii, ale to nie jest tak ważne, żebyś aż mi przeszkadzał — sprostowałam natychmiast.

— Wiesz, Julciu, cały czas nie mogę przestać o tobie myśleć. Powiedz mi, jak to się stało, że mieszkasz teraz w Bydgoszczy? Dlaczego tam wyjechałaś?

Myśli zaczęły kotłować mi się w głowie. Co mam mu powiedzieć, że pośrednio jest tego sprawcą?

— A tak jakoś wyszło, przyjechałam w poszukiwaniu pracy. Chociaż nie, z pracą wtedy nie było problemu. No po prostu jakoś się tu znalazłam.– Żeby odwrócić uwagę od tego pytania, a raczej odpowiedzi szybko dodałam: — Wiesz, Romku, tutaj jest straszny hałas. Poczekaj chwilę, znajdę jakieś ustronne i przede wszystkim ciche miejsce, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać.

Spojrzałam na samotną ławkę, stojącą na uboczu. Miałam wrażenie, że mnie zaprasza. Podeszłam do niej, lekko się ociągając, żeby zyskać na czasie i wymigać się od odpowiedzi. Usiadłam i po chwili, udając swobodę, zapytałam:

— A co u ciebie, Romku?

— U mnie okej, Wiesz Julciu, przez cały czas myślałem o nas i Bydgoszczy. Chodziłem tam do szkoły, a ty teraz tam mieszkasz. Kiedy wyjechałem z naszego miasteczka, wydało mi się takie duże i ładne. Tak wiele się tam działo. Teraz odnoszę wrażenie, że nic się nie dzieje.

— Masz rację, na początku też wydawało mi się interesujące, ale teraz nic, zupełnie nic się nie dzieje — odparłam zadowolona, że udało mi się zmienić temat.

— No to tak jak wszędzie. Mnie się kojarzy to miasto z młodością, szkołą, zabawą, a teraz będzie jeszcze kojarzyć z tobą — zauważył.

„Mnie się również kojarzy z tobą” — pomyślałam.

— Tak Romku, każdy z nas ma inne skojarzenia.

— Julciu, wiesz tam jest taki wysoki komin. Elektrociepłownia czy coś w tym stylu. Budowałem go. Kiedy byłem w szkole, miałem tam praktykę.

— Świetnie, jak spojrzę na niego, to od razu z tobą skojarzę! — powiedziałam z entuzjazmem.

— Chodziłem też na dyskoteki, do klubu na tym osiedlu, gdzie jest ten komin.

— No, co ty? Ja też tam chodziłam, tylko oczywiście w innym czasie! — krzyknęłam wręcz do słuchawki. Mój entuzjastycznie głośny głos mogłam usprawiedliwić hałasem w galerii.

— To był najlepszy klub w mieście, najlepszą muzykę tam grali — dodał.

— No i właśnie z tego powodu i ja tam chodziłam, a nie gdzie indziej — weszłam mu w słowo.

— Julciu, zawsze podobała nam się ta sama muzyka.

— Taak — powiedziałam rozmarzonym głosem, bo w głowie przewijały mi się obrazy z tamtych dyskotek, kiedy chodziliśmy na nie razem. Niczym w starym filmie tańczyłam z nim jakąś pościelówę, a on trzymał mnie w specyficzny sposób. Nikt nigdy nie trzymał mnie w ramionach tak jak on.

— Halo, jesteś tam?

— Jestem — wyszeptałam.

— To co tak zamilkłaś?

— A tak jakoś, przypomniało mi się coś. — Głos znowu zaczął mi drżeć.

— To chyba to samo co mnie. Dyskoteka. WTEDY?

— Tak. WTEDY. Nawet nie wiem, czy jeszcze ten klub istnieje — dodałam z udawaną lekkością. — Wszystko się pozmieniało.

— Masz rację. Wszystko!

Przez chwilę w telefonie panowała cisza, byliśmy wtopieni we własne myśli, które przynajmniej we mnie kłębiły się jak stado węży.

— Julciu, dzisiaj masz wolne, bo masz urlop? — przerwał milczenie Romek.

— Nie, zawsze mam wolne środy — wyjaśniłam dość szczegółowo mój status i wyraźnie zaznaczyłam, że właśnie w środę mam dużo czasu i mogę bez problemów rozmawiać!

Tę wiadomość przyjął z wyraźną ulgą.

— W niedzielę jadę znowu na zawody. Na naszej stronie zawsze jest relacja z wyścigów. Zajrzyj. Jak zobaczysz, że macham, to będzie do ciebie! — powiedział.

— Wiesz, Romku, mój syn także jeździ na rowerze na różne zawody. Jest tak samo zakręcony na tym punkcie jak ty. Jak chcesz, obejrzyj jego profil — zachęciłam go.

— A jak go znajdę?

— Bez problemu. W moich znajomych, oznaczony jako syn i na dodatek, jak zobaczysz na zdjęciach same rowery, łańcuchy, przerzutki, to na pewno będzie on.

— Chętnie obejrzę, a teraz muszę kończyć. Na razie, udanych zakupów — dodał i… nastała cisza.

— Na razie — powiedziałam sama do siebie.

Odeszła mi ochota na dalsze zakupy, tym bardziej że i tak byłam już w prawie każdym sklepie. Wstałam, ciągle jeszcze pod wrażeniem rozmowy, i skierowałam się do wyjścia.

Dni mijały, potwornie się ciągnąc. Byłam szczęśliwa, ale nie mogłam tego ogłosić całemu światu, a nawet małej jego części. Na bieżąco wprawdzie informowałam o tym Irenę, która nadal mieszkała w naszym małym miasteczku. Pochwaliłam się oczywiście Elce — mojej przyjaciółce tutaj, w Bydgoszczy. To ona mnie wspierała.

— Elka, kurczę, już piątek, a Romek milczy — jęczałam wręcz w słuchawkę.

— Poczekaj, powiedział, że masz w niedzielę patrzeć na stronę, jak będzie machał, to znaczy, że zadzwoni po niedzieli — uspokajała mnie Ela.

— No tak, masz rację, ale jak nie zadzwoni, może to będzie machanie na pożegnanie? — zawodziłam.

— Może tak być. Ma żonę, rodzinę, wiele do stracenia, nie obiecywał ci niczego.

— No pewnie, że nie. Sama mam takie obawy, ale przecież nic od niego nie chcę, tylko usłyszeć jego głos i zobaczyć, dotknąć, a później to niechby nawet potop!

— No właśnie! A po potopie co? — zapytała. — Będziesz cierpieć! Przecież nie zostawi dla ciebie wszystkiego!

— Wiem, ale i tak warto było dla tych kilku rozmów. Nawet jakby to miała być ostatnia. To, co usłyszałam, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tylko ja w tym związku kochałam, ale byłam też kochana, i to miłością zawrotną i bez pamięci. Taką pierwszą prawdziwą i szczerą. Ja nigdy nikogo tak nie kochałam. Takie uczucie było tylko wtedy, a teraz się odezwało, jakby we mnie drzemało i po latach obudziło się z zimowego snu.

— Oj, Julka, przejdzie ci — stwierdziła Ela.

— Nie, nie ma szans. To beznadziejny przypadek, skoro przez tyle lat nie przeszło, to na pewno nie przejdzie. Zresztą nawet nie chcę, żeby się tak stało. I żeby nie było niedomówień, nawet nie próbuj mi cokolwiek w tym temacie doradzać, z grzeczności wysłucham albo i nie, ale żadnych rad stosować nie będę! Żadne takie, że ma żonę, rodzinę. Dla mnie to nie są argumenty, raz dałam go sobie odebrać, więc teraz szkoda twojego gadania, bo i tak nie posłucham!

— Będziesz żałować! — orzekła stanowczo.

– Tak! Na pewno, jak odpuszczę! Najważniejsze, żeby zadzwonił – podsumowałam.

I na tym zakończyłyśmy rozmowę.

Minęła niedziela. Na podanej przez Romka stronie żadnego znaku, telefon milczy. Znowu chodzę jak śnięta ryba, żadne przyziemne sprawy mnie nie interesują. Prawie nie śpię, kładę się około północy lub później, a już o czwartej jestem wyspana. Wstaję, sprawdzam wiadomości, omiatam chałupę, wyprowadzam psa i idę do pracy, wreszcie nie muszę się spieszyć. Kolejnym plusem tego stanu jest to, że nie odczuwam głodu. Przestałam gotować, a moja lodówka wreszcie wygląda jak lodówka samotnej kobiety, a nie rodziny pięcioosobowej. Minus natomiast jest taki, że zamrażarka pęka w szwach, bo nic z niej nie ubywa, ale takie problemy mnie teraz nie obchodzą. Czekam na telefon. No właśnie telefon. Dlaczego nie dzwoni? Minął już tydzień, a on milczy! Nic na to nie poradzę. Wiem, że największą przeszkodą jest żona i dlatego rozmawiamy tylko rano, kiedy ona jest w pracy. Powiedziałam, że w środę mam wolne, więc czekam cierpliwie, ale to jest trudne, jak cholera.

Dzwonek… ale domofonem, otworzyłam i po chwili weszła na górę Ela.

— Cześć i co dzwonił? — spytała od progu.

— A gdzie tam. Cicho jak w kościele podczas podniesienia — strzeliłam ponurym żartem.

— Poczekaj, nie denerwuj się. Powiedziałaś, że masz wolne środy, więc czekaj cierpliwie.

— Czekam, bo i tak nie mam nic lepszego do roboty. Tylko dlaczego to tak długo trwa? — zapytałam chyba bardziej siebie niż Elę.

— A mówiłam, że będzie bolało! — odparła zadowolona z proroctwa, jakie wygłosiła.

— A niech cię szlag trafi. Jak masz takie mądrości wygłaszać, to lepiej siedź cicho. Kawy się napijesz czy herbaty? — spytałam.

— Kawy. Taką dobrą to tylko u ciebie mogę wypić, więc żebym się posrała, to i tak skorzystam. — Po tym jakże ekscentrycznym stwierdzeniu wybuchłyśmy głośnym śmiechem.

Wieczór minął w miłej atmosferze. Wtorek był normalnym dniem pracy. Popołudnie spędziłam na bezmyślnych zakupach, a bardziej na usiłowaniu kupienia „czegoś”, żeby zabić czas. Nie znalazłam nic godnego uwagi, więc wróciłam do domu. Wyprowadziłam moją kochaną sunię i ledwo wróciłam, zadzwonił telefon.

— Cześć, Julka, dzwonił? — spytała Irena.

— Nie Irciu, cisza — odparłam smutno.

— To co się dzieje? Odwidziało mu się czy co? — zdziwiła się.

— Myślę, że czeka do jutra — uznałam. Opowiedziałam jej o sytuacji, jaką w zasadzie sama zainicjowałam, i przeszłyśmy do wspominania dawnych lat. W miłej atmosferze przeplatałyśmy wspomnienia z rzeczywistością i nie wiedzieć kiedy zeszło nam prawie do północy.

— Późno już, Jula, kończę, bo rano do pracy — powiedziała Irena i zakończyłyśmy rozmowę.

Nazajutrz wreszcie środa. Wstałam rano, bo oczywiście spać nie mogłam. Uporałam się z zaplanowanymi zajęciami i… nic, cisza. Spojrzałam na zegarek: dochodziła jedenasta trzydzieści. Przejrzałam połączenia od Romka pod katem czasu połączeń. Stwierdziłam, że dzwoni między dziesiątą a trzynastą.

„Niby nie jest późno” — pomyślałam. „Jak do dwunastej nie zadzwoni, zrobię to ja”.

Biłam się z myślami, że może nie wypada albo że zajęty i nie za bardzo ma czas, ale po chwili doszłam do wniosku, że być może ma wątpliwości, jak ja to przyjmuję, bo przecież za każdym razem pytał, czy może dzwonić. To przesądziło sprawę. Dochodziła dwunasta, więc drżącą ręką wybrałam numer Romka.

— Halo, słucham. — Usłyszałam.

— Witaj, Romku. Masz chwilę? Możemy porozmawiać? — zapytałam.

— Chyba ściągam cię telepatycznie. Właśnie miałem wziąć telefon i zadzwonić. Patrzę, a ty dzwonisz.

— Pomyślałam, że dzisiaj to ja do ciebie zadzwonię. Mam wolne, zrobiłam co nieco, ale nie mogę się skupić na czymkolwiek, bo cały czas myślę o tobie — powiedziałam, dziwiąc się sobie, że byłam na tyle odważna, aby powiedzieć to głośno.

— Ja też, Julciu, bardzo często myślę o tobie, może nawet zbyt często — odparł.

„To dlaczego tak długo nie dzwoniłeś?” — pomyślałam.

— Skoro już ustaliliśmy, że myślimy o sobie, to może powiesz mi coś więcej. Jak teraz żyjesz? — spytałam.

— Normalnie. Tak jak mówiłem, mam rodzinę, dom, firmę i masę problemów z tym związanych. Chciałbym czasami rzucić to wszystko i żyć spokojnie. Zresztą co będę ci opowiadał o swoich problemach, przecież wiesz, sama miałaś kiedyś firmę. Doskonale zdajesz sobie sprawę, z czym się borykam.

— Tak, wiem aż za dobrze. Zwłaszcza wtedy gdy zmarł mój mąż, świat mi się zawalił. Nie dlatego, że odszedł, chociaż to też, ale to pociągnęło za sobą lawinę kłopotów, o których nie miałam pojęcia. Oszczędzał mi informacji, żebym się nie martwiła, a później okazało się, że sytuacja wydawała mi się bez wyjścia. To było straszne, ale jakoś wybrnęłam z tego. Dostałam lekcję od życia, z której wyciągnęłam wnioski i zmieniłam je. Inaczej myślę, robię co innego, inaczej żyję. Teraz mam inne wartości, doceniam to, co jest i to co mam.

— Zazdroszczę ci tego, też chciałbym, aby moje życie było prostsze — wyznał z dziwną zadumą i natychmiast dodał: — Musi ci być bardzo ciężko.

— Było, ale teraz wyszłam na prostą i tak jak mówiłam, żyję teraz inaczej. Zostałam w zasadzie z niczym, ale nie narzekam — powiedziałam z udawaną lekkością.

— Gdybyś czegoś potrzebowała, a ja mógłbym ci pomóc, po prostu powiedz. — Nie, Romku, niczego nie potrzebuję. Wszystko, co jest do życia potrzebne, mam. Mój mąż, zanim założył własną działalność, był w wojsku, więc moja renta rodzinna, którą mam po nim, nie jest głodowa. Fakt, mogłaby być większa, ale mnie wystarcza. Do tego trochę dorobię, z czego mam podwójną korzyść. Mobilizuje mnie to do zadbania o siebie i wyjścia do ludzi, a przy tym mam na pierdoły. Naprawdę nie musisz się martwić o mój byt — powiedziałam lekko podniesionym tonem.

— Nie miałem nic złego na myśli. Przepraszam cię, Julciu. Chcę po prostu zaproponować ci pomoc. Gdybyś kiedykolwiek jej potrzebowała, wiedz, że na mnie zawsze możesz liczyć — usprawiedliwiał się.

Głupio mi się zrobiło, że tak na niego naskoczyłam, więc już całkiem spokojnym, wręcz łagodnym głosem powiedziałam:

— Dziękuję, Romku. Na pewno to zapamiętam. Nic mi nie szło dzisiaj. Mam wolne, więc pozwoliłam sobie zadzwonić. — Szybko zmieniłam temat.

— Wiem, Julciu. Pamiętam, że masz wolne. Zapisałem, że w środy możemy długo i swobodnie rozmawiać. Zrobiłem sobie kawę i tak jak mówiłem miałem dzwonić, ale mnie uprzedziłaś.

— Jaką kawę pijesz? — zapytałam. — Sypaną i zalewaną wrzątkiem, co się niby po turecku nazywa?

— Skąd. Do ust bym takiej nie wziął. Kawa musi być z ekspresu, dobrze zaparzona ze spienionym mlekiem.

— O to tak jak ja. W zasadzie tam, gdzie nie ma ekspresu, kawy nie pijam. W domu przyrządzam sobie rano, do śniadania, właśnie taką, jak mówisz.

— Popatrz, mamy podobny gust — zaśmiał się. — Ciekawe, co jeszcze lubimy takie samo?

— Też taka myśl przeszła mi przez głowę, ale pewnie z czasem i do tego dojdziemy — powiedziałam zadowolona, że ten incydent poszedł w zapomnienie.

— Wiem, mówiłaś, że twój syn też jeździ na rowerze! — krzyknął prawie.

— Mówiłam i co z tego wynika?

— Ścigałem się z nim. Mówiłem ci, że jeździłem tu i tam na zawody. No i właśnie w kilku miejscach razem braliśmy udział.

— O kurczę — powiedziałam zawiedzionym głosem. — Gdybym wiedziała, przyszłabym wam obu kibicować.

— Szkoda, ale może jeszcze kiedyś się uda — stwierdził. — Julciu, tak bardzo chciałbym przyjechać do Bydgoszczy, ale do końca roku nie dam rady. Wiosną będę jechał na rozpoczęcie sezonu nad morze. Mamy tam przyczepę kempingową i w sezonie tam wypoczywamy.

— Naprawdę! — powiedziałam z entuzjazmem. — To mamy kolejną wspólną rzecz. My również mieliśmy przyczepę, tylko że nad jeziorem, żeby była odskocznia latem. Blisko domu. Spędzaliśmy tak prawie każdy letni weekend.

— O, no rzeczywiście mamy podobne upodobania. Lubimy taką samą kawę, ścigam się z twoim synem, lubimy tak samo spędzać czas, tylko niestety nie robimy tego razem — wypowiedział te słowa z dziwną tęsknotą.

— Tak, racja. Wiesz bardzo chciałabym cię zobaczyć. Słyszę cię, wiem, że to ty, ale jeszcze bardzo, ale to bardzo chciałabym cię zobaczyć na żywo!

— Ja też, ale teraz stary dziad jestem — zaśmiał się.

— No tak, a ja nastoletnia panienka — ironizowałam. — Nie kokietuj mnie, moje zdjęcia oglądasz, a swoje usunąłeś i na co mam patrzeć? — powiedziałam z wcale nieudawanym smutkiem.

W zasadzie miałam na co patrzeć. Już tego dzień, kiedy go odnalazłam, wyciągnęłam z szuflady zdjęcie, które dostałam, kiedy byliśmy razem. Miał na nim dziewiętnaście lat i wyglądał jak młody bóg.

— Właściwie do Bydgoszczy nie jest tak daleko. Wiesz, Julciu w piątek wyjeżdżam do córki, ale na środę wrócę, wyjadę w nocy, żeby dojechać do południa, abyśmy mogli jeszcze porozmawiać i… — zawiesił głos — zobaczymy.

Po tej rozmowie wpadłam w melancholijny nastrój. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że tak dobrze nam się rozmawiało, z drugiej – znowu tydzień muszę czekać na następną. Doszłam do wniosku, że i tęsknota może być piękna, jeżeli ma się za kim tęsknić. A ja mam. Zdecydowanie mam.

Waldka poznałam również na Facebooku. Swoją drogą krytykujemy, że młodzież i dzieci nic nie robią, tylko w necie siedzą, ale żeby nie net, nie odnalazłabym Romka i nie poznała Waldka. Od czasu do czasu wrzucałam jakąś fajną muzykę, często były to kawałki z lat młodości, to co kręciło mnie wtedy, a i teraz było ciągle na czasie. Zalajkował mi to, a później polecił mi coś, co lubiłam.

Co dziwne, umiał nawet dobrać utwór do mojego nastroju. Nie wiem, jak to robił, ale wychodziło świetnie. Na początku była to nic nieznacząca znajomość, ale w którymś momencie postanowiłam sprawdzić, kiedy Waldek pojawił się w moim życiu, a dokładnie na Facebooku. Okazało się, że od maja, ponad trzy lata temu, złożył mi życzenia urodzinowe. Był to dla mnie trudny czas, ponieważ właśnie wtedy w szpitalu w stanie ciężkim, a w zasadzie krytycznym leżał na OIOM-ie mój mąż. Nie bardzo miałam czas, a jeszcze mniejszą ochotę na jakiekolwiek znajomości, ale po dwóch tygodniach grzecznościowo odpowiedziałam, właściwie podziękowałam za życzenia. Po kilku miesiącach znowu coś napisał, po kolejnych odpowiedziałam. Było to wprawdzie już po śmierci mojego męża, ale nie miałam ochoty na żadne nowe znajomości. Dopiero tej jesieni zauważyłam, że życie toczy się obok mnie, a ja ograniczam się tylko do wyjścia z psem.

Czasami odwiedzałam dzieci, które od dawna były dorosłe i miały swoje rodziny. Wpadały do mnie. Miałam też kilka koleżanek, przyjaciółek wręcz, z którymi regularnie się spotykałam, z każdą z osobna, czasami wspólnie. Coraz częściej brakowało mi bliskiej osoby. Nie były to potrzeby wygórowane. Wystarczyłoby wypicie herbaty, nawet w milczeniu, byleby z kimś, tak mówiłam, ale chyba kłamałam. W rzeczywistości chciałam, aby w moim życiu był ktoś oprócz psa, ale nie umiałam się do tego przyznać nawet sama przed sobą.

Waldek nie był natrętny. Zjawiał się wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny, pojawiał się i znikał wręcz koncertowo z przeogromnym wyczuciem. Zauważyłam też, że na Facebooku jest tylko w weekendy. Później się dowiedziałam, że jest kierowcą ciężarówki w jakiejś niemieckiej firmie. W tygodniu pracuje, a do domu przyjeżdża na weekendy i wtedy zjawia się na Facebooku, a także w moim życiu. Wysyłał muzykę, a z czasem zaczął wysyłać listy. Nie tylko muzykę lubił taką jak ja, ale także poglądy i poczucie humoru mieliśmy podobne. Nasze listy były pełne humoru i skrótów myślowych, a ich sens, mimo że były krótkie, chwytaliśmy w mig. Miałam wrażenie, że się świetnie dogadujemy, a przy tym doskonale bawimy.

Kiedy więc po raz kolejny wysłał mi utwór „z przesłaniem”, napisałam:

— Witaj, Waldku. Przeanalizowałam naszą konwersację i wyszło mi, że jesteś stały w uczuciach, ale co dalej?

— Wow, witaj Julijo. Pokochamy się, zakochasz się i będziesz moja. — Napisał charakterystycznym dla siebie, luźnym, pełnym humoru stylem.

— No tak, zniewolisz mnie i co dalej. Zakochasz się we mnie?

— O nie. Ja z daleka od miłości. Nie zakochuję się, jestem zimnym draniem. Nie zakochuję, a rozkochuję. Wolę być wiernym i uczciwym niż zakochanym. — Dołączył diabelski uśmiech.

— Jaki jest twój status? — zadałam pytanie w zasadzie najzwyczajniej w świecie normalne, ale odpowiedzi nie otrzymałam przez tydzień.

Nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ tak luźne listy od czasu do czasu do siebie pisywaliśmy i nic z tego nie wynikało. Coś mnie jednak podkusiło, cofnęłam się do początku znajomości i przeczytałam uważnie zdanie po zdaniu, list, po liście, a do tego przesłuchałam całą audiotekę przez niego przesłaną.

Julka do cholery! — powiedziałam głośno. — Ten facet wyraźnie daje znaki. Ślepa babo, zawsze uważałaś siebie za inteligentną, to rusz głową!

W zasadzie ręce same zaczęły wystukiwać kolejne zdania na klawiaturze.

— Nie jesteś twardzielem ani zimnym draniem, za jakiego się podajesz. Pod tą maską kryje się ciepły romantyk, być może skrzywdzony, który boi się miłości i bierze życie jak leci.

Enter, poszło.

Czekałam, jak zwykle, do weekendu i przyszedł list.

— Pani psycholog, skąd to wiesz?

— Nie, nie psycholog. Znam życie i umiem czytać! Sam mi to napisałeś, między wierszami.

— To rzeczywiście umiesz czytać!

Dalej oczywiście jakieś pierdoły, trochę dobrej muzyki, czyli jak zwykle. Ale to był list przełomowy, od tej pory zaczęłam uważniej czytać i z większym przemyśleniem odpisywać.

Z Edytą umówiłam się w poniedziałek w Café Lacrima na kawę. Kiedyś mieszkałyśmy w tej samej kamienicy, nasi mężowie pracowali w jednej branży, więc można śmiało powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy. Codziennie wpadała do mnie na kawę i na pierdoły, typu kto z kim i dlaczego :). Teraz kiedy wyprowadziłam się stamtąd, nasze kontakty z wiadomych przyczyn się rozluźniły, ale byłyśmy w stałym kontakcie telefonicznym, no i oczywiście od czasu do czasu się spotykałyśmy..

— Julio, wspaniale wyglądasz! Kwitniesz. Jesteś rozpromieniona i nie mów mi, że nie masz mi nic do powiedzenia — powitała mnie.

— Przeciwnie, mam ci wiele do powiedzenia. — Opowiedziałam wszystko o Romku, swoim szczęściu, a także o Waldku.

— I co zamierzasz dalej? — zapytała.

— Czekam na rozwój wydarzeń — oświadczyłam i obie wybuchnęłyśmy śmiechem, aż małolaty siedzące w kawiarni zaczęły się nam przyglądać, z wypisanym na twarzy pytaniem, co takie stare baby tutaj robią. Nie dość, że przylazły, to jeszcze się śmieją.

— Powiem ci tak — odezwała się już z powagą Edyta — rozmawiaj z tym swoim Romkiem, ale nie wiem, czy możesz na cokolwiek liczyć. Przecież sama mówisz, że ma zbyt wiele do stracenia. Waldek jeśli jest wolny, nie skreślaj go.

— Nie wiem czy wolny, bo nie odpowiedział mi. Zapytałam, ale udał, że takie pytanie nie padło.

— Ustal to najpierw, a później zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie zasuwaj do DeSu i obkup się w jakąś fajną bieliznę, bo nigdy nie wiadomo kiedy się przyda. Znając życie, to bez urazy, ale na pewno masz już wszystko lekko znoszone.

— Rzeczywiście, o tym nie pomyślałam — przyznałam.

— Dlatego ja pomyślałam za ciebie. Jesteście dorośli, więc co zrobisz, jak powie, że przyjeżdża?

Oblał mnie zimny pot i ze strachem na nią spojrzałam.

— Edyta, ale ja nie wiem — zaczęłam dukać.

— Czego nie wiesz? Gdzie DeSu? Wygoogluj sobie! — zaśmiała się. — A tak poważnie, Zenek i Gosia zaczęli spotykać się jesienią, a w kwietniu byli już po ślubie. Ćwierkają jak wróbelki, są szczęśliwi.

— No tak, ale żaden z nich Zenkiem nie jest — stwierdziłam.

— Zenek to pierwotniak. Nie miałabyś o czym z nim rozmawiać. Z Gosią wspaniale się dogadują, a z tego, co mówisz, to i jeden, i drugi jest na twoim poziomie. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jeden z nich jakieś kroki poczyni i cię rozrusza.

Jeszcze chwilę porozmawiałyśmy o pierdołach, dopiłyśmy kawę, chyba najlepszą w mieście, i poszłyśmy do domu.

Wreszcie wymarzona środa. Wstałam jak zwykle ostatnio o… czwartej. Minął miesiąc, a ja nadal sypiam po cztery godziny na dobę. Zazwyczaj, przynajmniej tak było do tej pory, w środy robiłam porządki, żeby na weekend mieć więcej wolnego. Taki też plan miałam na dzisiaj. Spojrzałam na telefon, prawie rozładowany, szybko więc podłączyłam go do sieci. Romek zazwyczaj dzwoni później, więc zdąży się doładować, a ja biorę się za porządki. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wstawiłam pranie, wytarłam kurze, wyciągnęłam odkurzacz z zamiarem włączenia, kiedy zadzwonił telefon.

Litości, kto to? Przecież muszę mieć wolny telefon, bo czekam na rozmowę z Romkiem, no i jeszcze muszę poodkurzać, jakby przez telefon było widać, czy posprzątałam. Poirytowana spojrzałam na wyświetlacz. To on, mój Romek!

Wszelkie rozterki na temat sprzątania odeszły w zapomnienie. Chwyciłam aparat, jakby miał uciec.

— Halo, słucham. — Z udawanym zaskoczeniem prawie krzyknęłam do słuchawki.

— Dzień dobry, Julio. Masz czas? Możemy porozmawiać, masz wolne, prawda?

— Oczywiście, Romku, możemy. Mam wolne i czekam na telefon od ciebie.

— Zadzwoniłem trochę wcześniej — zawiesił głos, a mnie zaczęły do głowy wpadać myśli niczym kamienie do pustej studni. Pewnie zaraz powie, że na urlopie przemyślał i więcej dzwonił do mnie nie będzie albo że ma pilną robotę i musi nadrobić zaległości. — Nie mogłem się doczekać rozmowy z tobą. — Nie wierzyłam własnym uszom. On to powiedział! — podjąłem decyzję, że wyjeżdżamy wcześniej, bo mam dużo pracy, i tak zamiast dzisiaj nad ranem, wyjechaliśmy wczoraj wieczorem. — „Wyjechaliśmy” to znaczy, że był z żoną. — Rano szybko zrobiłem parę kwitów i nie mogłem już dłużej czekać, musiałem usłyszeć twój głos. Nie mogłem ryzykować, że nie dojadę i przepadnie mi rozmowa z tobą.

— Romku, przecież mówiłam wyraźnie, że możesz do mnie dzwonić zawsze i o każdej porze.

— Tak, to też oczywiście pamiętam, ale ja chcę porozmawiać z tobą swobodnie, żebyś nie czuła się skrępowana, żeby czas nas nie gonił, żebyśmy tylko my w tej rozmowie uczestniczyli. — Zamurowało mnie! Wręcz słowa nie mogłam wydobyć z siebie. — Hej, Julio, jesteś? — zapytał.

— Oczywiście, że jestem. Gdzie miałabym być? Czekam cały tydzień na telefon od ciebie, a teraz kiedy wreszcie usłyszałam twój głos, uważasz, że poszłam gdzieś sobie — odpowiedziałam swobodnie.

— Julio, trochę pamiętam z naszej znajomości, ale przypomnij mi więcej.

„Trochę, jak to trochę?” — pomyślałam.

— No wiesz, minęło ponad czterdzieści lat, ja też wszystkiego nie pamiętam — skłamałam.

—  To nie w porządku, dlaczego ja mam zaczynać? – powiedziałam z udawanym oburzeniem, ale oczywiście już miałam wszystko przemyślane. Ostatnio przecież o niczym innym nie myślałam. Rozpamiętywałam każdy miniony dzień, każde przez lata wypielęgnowane wspomnienie. Na przemian z tym, co jest teraz, oczywiście w kwestii rozmów z Romkiem. – Pamiętam, że spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, chodziliśmy na spacery, do parku, na łąkę, bawiliśmy się na dyskotekach, chodziliśmy na Glinianki.

— Na Glinianki? A co my tam robiliśmy? — zapytał z autentycznym zdziwieniem.

— A co mogliśmy robić na kąpielisku? — zaśmiałam się. — Kąpaliśmy się, opalaliśmy.

— A no tak!

— I nie tylko, bo czasami, jak było zimno i nie było nikogo… — zawiesiłam głos.

— Tak, to pamiętam — przyznał.

— A pamiętasz, jak był upał, pełno ludzi, leżałam na kocu, a ty uparcie malowałeś mi jakieś wzory na plecach i w pewnym momencie stwierdziłeś, że odepniesz mi biustonosz?

— Taki pod ubraniem?

— Nie, taki od stroju. Przecież mówię ci, że było pełno ludzi, opalaliśmy się.

— Nie… A czekaj, tak, leżeliśmy na tym prawym brzegu.

— No tak — potwierdziłam.

— Ale nie zrobiłem tego — oświadczył.

— No pewnie, że nie.

— A już się wystraszyłem, że byłem taki niegrzeczny — zaśmiał się.

— Masz wybiórczą pamięć?

— Po prostu pamiętam te fajniejsze momenty z naszej znajomości.

— No trochę ich było — powiedziałam nie swoim głosem, a w głowie ktoś przewijał mi urywki z naszych wspólnych spotkań.

— Oj… było — powiedział Romek, a głos jego brzmiał jak wtedy, młodzieńczo i delikatnie.

I tak na wspominkach minęły nam dwie godziny. Trudno było zakończyć taką świetną pod każdym względem rozmowę. Rzeczywiście wiele więcej, niż się spodziewałam, przypomniało się nam. Odtworzyliśmy wiele wspólnych pięknych chwil, przypomnieliśmy sobie bliższych i dalszych znajomych, ale o tych najważniejszych i najpiękniejszych nie rozmawialiśmy.

Jeszcze nie.

Odłożyłam telefon, ochota na sprzątanie przeszła mi, ale wzięłam odkurzacz do ręki i skończyłam to cholerne odkurzanie. Poprawiłam coś w łazience i naszła mnie przeogromna ochota na wyjście. Nie zastanawiając się za bardzo, gdzie i po co, po prostu ubrałam się i już miałam wyjść. W tych czasach wyjście bez telefonu jest niemożliwe, więc wzięłam aparat do ręki i… nieodebrane połączenie. Może tydzień temu byłabym tym zdziwiona, ale teraz ucieszyłam się ogromnie i oddzwoniłam do… rzecz jasna Romka!

— Halo słucham.

— Nie, to ja słucham. Ty do mnie dzwoniłeś, a ja tylko oddzwaniam — powiedziałam.

— Tak, Julio, bo wiesz ja tylko chciałem jeszcze raz twój głos usłyszeć. Tak mile nam się rozmawiało, tyle wspaniałych rzeczy się wydarzyło, że nie mogłem się powstrzymać. Musiałem cię jeszcze raz usłyszeć. Przepraszam, że sobie na to pozwoliłem — powiedział głosem tak przenikliwie przepraszającym, że łzy napłynęły mi do oczu.

— Romku, po raz kolejny powtarzam, że do mnie możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy, nie pytając przedtem o zgodę. Czekam na telefon ciebie i zawsze odbiorę — powtórzyłam.

— Wiem, ale to tak nie wypada komuś głowę zawracać.

— Może komuś nie wypada, ale mnie możesz, czekam na to!

— Nie, już dzisiaj nie będę. Usłyszałem twój głos i wystarczy. Do widzenia, Julio.

— Do widzenia — powiedziałam zadowolona i smutna zarazem.

Wielkimi krokami zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ela tak jak ja i Iza była wdową, tylko że Iza nigdy na nikogo (w sensie mężczyzny) nie spojrzała, od pewnego czasu miała misję do spełnienia. Brała ze schroniska stare, często schorowane psy, które u niej miały dożywać szczęśliwej starości. Udawało się to jej z większym lub mniejszym skutkiem, ale jedno jest pewne, że boksery, bo głównie o te psy chodziło, były u niej i całej jej rodziny szczęśliwe. Ich dom był szczególny. Mieszkały tu cztery „baby”: Iza z Julką, swoją młodszą córką, moją imienniczką na dole, natomiast Misia — starsza córka Izy wraz ze swoją córka Zosią, wnuczką Izy, na górze. Dziewczyny były super, często się spotykałyśmy i razem spędzałyśmy mnóstwo czasu.

Ela natomiast jakieś trzy lata po śmierci swojego męża poznała Miecia i byli ze sobą prawie siedem lat. Związek ten pewnie trwałby do dzisiaj, ale synowie Miecia mieli stawy hodowlane i Miecio jako ojciec, a w sumie bardziej jako tania siła robocza był bardziej potrzebny, a wręcz niezbędny właśnie tam, a nie przy Elce. Co prawda twierdził, że ją kocha, wydzwaniał, ale niestety siła rodzicielska czy też ojcowska była dużo większa niż miłość do Eli. Z tej jego miłości oprócz inwigilacji telefonicznej nie wynikało nic, ale przed świętami Miecio okazał się użyteczny.

Zadzwonił do Eli, że mają odłowy i w korzystnej cenie może nam dowieźć już nawet zabite i wypatroszone karpie i amury. Okej. Ela oczywiście wykonała kilka telefonów, w tym do mnie, ja do swoich dzieci i kilku znajomych, ale ze wszystkich znajomych, nie licząc dzieci, tylko Iza zamówiła amura i to w zasadzie ze mną na pół, bo to bydle wielkie jak cholera. Miały być w poniedziałek, góra we wtorek, a dopiero dzisiaj Miecio zadzwonił do Eli, że jedzie z rybami.

Elka do mnie, ja natomiast za telefon i do Izy, wybrałam numer i bez najmniejszego zastanowienia od razu wypaliłam.

— Cześć, Iza, dzwoniła Elka, że Miecio wiezie te karpie i amury. Ona będzie u mnie około szesnastej, po pracy możesz od razu przyjechać odebrać sobie. — Z drugiej strony cisza, no co jest? — Halo. Jesteś tam? Słuchasz mnie?

— Jestem i słucham — odezwał się męski głos, męski znajomy głos — tylko, że ja kochanie, wolę łososia — zaśmiał się… Romek.

— Halo, Romek, to ty. Bardzo cię przepraszam. Do tej pory tylko mój samochód woził mnie, gdzie chciał, a teraz i telefon dzwoni do kogo chce. Dzwoniłam do koleżanki — zaczęłam się tłumaczyć.

— Wiem, słyszałem, że do koleżanki.

— To dlaczego nie przerwałeś mi? — spytałam z wyrzutem.

— Bo bardzo lubię cię, Julio, słuchać. A gdybym ja się pomylił i w nocy do ciebie zadzwonił? — zaskoczył mnie pytaniem.

— Chętnie bym tę rozmowę odebrała. Mogłoby być ciekawie, pomyl się.

— Nie, to nie wypada.

— Wszystko wypada, a teraz jeszcze raz przepraszam. — Rozłączyłam się. Dokładnie sprawdziłam numer i zadzwoniłam do Izy.

Na drugi dzień kupiłam łososia i rukolę na sałatkę i… bardzo, ale to bardzo miałam ochotę o tym powiedzieć Romkowi.

Wreszcie wymarzona sobota. Jeszcze niedawno pewnie spałabym dłużej, ale teraz wystarczały mi cztery, góra pięć godzin snu. Wstałam dla niektórych w środku nocy, bo o czwartej, a dla mnie ostatnimi czasy normalnie. Zrobiłam kawę i kanapkę i poszłam do komputera. Przeczytałam wiadomości, sprawdziłam pocztę i zajrzałam na Facebooka. Nic ciekawego tam się nie działo, bo cóż może się wydarzyć w środku nocy, kiedy normalni ludzie śpią. W tym momencie zadźwięczał telefon. Spojrzałam. SMS od Waldka:

— Hej pozdrawiam. Ja idę spać, życzę ci miłego dnia.

Zazwyczaj nie odpisuję na SMS-y, ale dzisiaj od razu wzięłam telefon i odpisałam:

— Witam. Dzień dobry i dobranoc.

— Nie śpisz? Obudziłem cię. Przepraszam.

— Nie, to, że nie śpię, to nie twoja wina, to przypadek.

— Już się wystraszyłem, że to przeze mnie.

— Nie dodawaj sobie. Przypadek.

— Okej, fajnie, że odpisałaś.

— Może i fajnie, ale co z tego wynika?

— Nie rozumiem?

— W zasadzie nic, tak tylko mi się napisało, już nie przeszkadzam. Idź spać, żebyś jutro mógł pracować.

— Spoko, dam radę, jeszcze nie chce mi się spać, tym bardziej że się odezwałaś.

— No to fajnie. Jest nas dwoje…

— Dwoje? Dobrze brzmi. Teraz ja zapytam. I co dalej?

Użył mojego ulubionego zwrotu. Poczułam się tak, jakby odebrał mi moją broń, a tym samym przejął kontrolę nade mną.

— Okaże się. To w zasadzie w dużej części zależy od ciebie.

— To umów się ze mną.

— Ja? Jak ci to przyszło do głowy?

— Masz rację. Jak patrzę na ciebie, to jedna myśl mi przychodzi do głowy. Nie dla psa…

— Nie miałam nic złego na myśli. Po prostu głupio zapytałam.

— Tylko tak mówisz.

Nie wiem, dlaczego uchodziłam za osobę seksowną. Nieraz to słyszałam, a jednocześnie mężczyźni się mnie bali. Paradoks. Niby się podobam, ale jak zdawałoby się, że wszystko jest na dobrej drodze, rezygnują, uciekając, wręcz twierdząc, że — tak jak Waldek — nie dla psa… Kurczę, co jest ze mną nie tak. Od kiedy pamiętam zawsze onieśmielałam mężczyzn. Podobałam się i na tym się kończyło. Miałam kolegów, których mogłam uznać za przyjaciół, z nimi się dogadywałam, ale gdy na horyzoncie pojawiał się jakiś epuzer, koniec, odpadał w przedbiegach, normalny falstart, strzał w kolano! NIC! Dlatego też z Waldkiem również nie wiązałam żadnych planów, bo sądziłam, że jak wszyscy inni po prostu wycofa się rakiem, po angielsku czy jeszcze jakimś innym sposobem, ale ze skutkiem takim samym.

— Hej, Julijo jesteś jeszcze czy poszłaś jednak spać? — Kolejny SMS.

— Jestem, tylko się trochę zamyśliłam — odpisałam.

— No więc umówisz się ze mną?

— Ja w zasadzie boję się nieznajomych mężczyzn.

— Okej. To umówimy się w mieście czy w kawiarni, gdzie tylko chcesz.

— Mnie nie chodzi o miejsce, ale o ciebie. Nie znam cię.

— Poznamy się, jak się spotkamy.

— Kiedy ja jestem cykor, boję się spotkania z nieznajomymi.

— Udawałam, że żartuję, ale właściwie wcale nie żartowałam, naprawdę czułam strach przed spotkaniem.

— I chciałabym, i boję się… — Spokojnie, nie gryzę. Najpierw morduję, potem gwałcę.

Po przeczytaniu tej odpowiedzi ryknęłam wręcz gromkim śmiechem. Dawno nic mnie tak nie rozbawiło.

— A czy nie mógłbyś zmienić kolejności, bo jeżeli w grę wchodzi gwałt, to też chciałabym z tego skorzystać.

— Dla ciebie wszystko. Mogę nawet zmienić swoje zasady. Zanim dostałam odpowiedź, już napisałam kolejne zdanie.

— Jedno jest pewne, przy tobie nie można się nudzić, a teraz wybacz, idę pod prysznic.

Jak zwykle byłam prawdomówna i na dodatek jak zwykle powiedziałam. zanim pomyślałam. To niestety zawsze mnie gubiło. Zamiast pomyśleć, ugryźć się w język, to chlapię nim na lewo i prawo. Rozumiem, że w rozmowie na żywo tak się dzieje, ale w SMSowej to już naprawdę przesada. Przecież nikt nie zabrania mi myśleć, pisząc. Ale cóż! Poszło! Chwila ciszy i jest odpowiedź.

— Spanie mi całkiem odeszło. Jak można spać, myśląc o tym, że ty idziesz pod prysznic. Przyślij mi, proszę, swoje zdjęcie.

— Nie, nie ma mowy. Okropnie wychodzę na zdjęciach.

— Proszę.

— Nie, nie mam w tym telefonie.

— To zrób.

— Oszalałeś, przecież jakbym teraz zrobiła, to nie musiałbyś horrorów przez tydzień oglądać.

Z moimi zdjęciami rzeczywiście było coś nie tak! Kiedy patrzyłam w lustro, widziałam młodą, ładną, inteligentną kobietę, a ze zdjęcia spozierała na mnie stara raszpla. Przez całe życie udało mi się zrobić zaledwie kilka zdjęć, na których normalnie wyglądałam, i tylko z nich korzystałam. Kiedyś koleżanka, która zajmuje się fotografiką, usiłowała mi zrobić normalne foto, zrobiła ze trzydzieści, a nadawały się tylko dwa. Wtedy przyznała mi rację. Tak rozmyślałam, a jednocześnie przeglądałam w telefonie swoje. Jest SMS.

— Dzięki za zdjęcie. Wyglądasz prześlicznie.

Do jasnej Anielki, jakie zdjęcie, jakie prześlicznie? Sprawdziłam swój telefon. Dzwonił, gdzie chciał, a teraz zaczął wysyłać zdjęcia. Chwała Bogu, że jakieś w miarę normalne, przecież równie dobrze mógł wysłać zdjęcie mojej trzy dni temu narodzonej wnuczki!

— Przepraszam, Waldku, ale to nie było zamierzone. To czysty przypadek. To nie ja wysłałam, tylko mój aparat.

— To dobrze zrobił.

— Jakie dobrze?! — oburzyłam się.– Żadne dobrze, żadnych zdjęć, znowu przypadek.

— Dużo tych przypadków.

— Tak, bo jak wypadki, chodzą parami. — odpisałam sarkastycznie wręcz.

— Teraz to ty mnie rozbawiłaś.

Fajnie się pisało, ale czas rzeczywiście pod prysznic, bo jeszcze muszę wyschnąć i z psem na spacer. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę i chlusnęło na mnie z całej siły… zimną wodą.

Do cholery, Julka, zimny prysznic należał ci się! Masz swojego Romka, a flirtujesz z Waldkiem, ale ktoś ci jest potrzebny. Romek ma żonę, rodzinę i oprócz rozmowy na nic raczej liczyć nie możesz, a z Waldkiem być może coś się wykluje. Facet z pisania całkiem fajny, luźne poczucie humoru, taktowny, lubi dobrą muzyką. Same „za”. A może ten zimny prysznic właśnie po to, abym zastanowiła się, co robię. Po tylu latach odnalazłam Romka po to, żeby teraz wiązać się z kimś innym? No właśnie i po to nam jest potrzebna zimna woda w kranie.

Dni pędziły jak szalone, sobota spędzona na porządkach, w niedzielę odwiedziłam w domu moją kilkudniową wnusię, poniedziałek i wtorek rano praca, później nic nieznaczące zajęcia. Wreszcie nadeszła upragniona środa i stale nękające mnie pytanie, czy zadzwoni.

Wstałam, jak zwykle ostatnio, czyli o czwartej z maleńkimi minutami, poranna toaleta, kawa, kanapka (od czasu, kiedy znajomy lekarz powiedział mi, że aby nie mieć problemów gastrologicznych, a takie miałam, oj miałam, należy pół godziny, najdalej do godziny zjeść śniadanie, niekoniecznie obfite, ale lekkie. Stosuję się do tego i teraz w środku nocy wychodzi mi śniadanie) i oczywiście… do komputera. Włączyłam radio, sprawdziłam wiadomości, pocztę, codzienny rytuał. Kawa dzisiaj wyjątkowo mi smakowała. Nagle usłyszałam coś niesamowicie pięknego. Utwór, który wyjątkowo mi się spodobał. Zamarłam z kawą w rękach zasłuchana w tę piosenkę. Tak piękne powinny trwać co najmniej pół godziny, a nie cztery minuty. Kiedy muzyka dobiegła końca, miałam ochotę powiedzieć to samo, co Irka sto lat temu, jak usłyszała „Nie płacz Ewka” Perfektu. Wtedy przyszła do mnie podekscytowana i od progu wrzasnęła:

— Słyszałaś?

— Co?

— Jak to co? Tę piosenkę w radiu?

Wtedy nie było problemu, w jakim radiu, bo w zasadzie wszyscy słuchali jednego, tylko takie było, nie licząc Wolnej Europy i Radia Luksemburg.

— Nie — odpowiedziałam, nic nie podejrzewając.

— Jak mogłaś nie słyszeć, przecież przed chwilą leciała, a radio masz włączone. Głucha komendo, to co ty robiłaś? Nie masz lepszego zajęcia, więc trzeba było! — Darła się wręcz na mnie.

— A może tak jaśniej?

— No jaśniej, jak się skończyła, to miałam ochotę rozpierdolić radio! — Po tym wyznaniu dopiero nastąpiło wyjaśnienie.

Przypomniało mi się to, więc zaśmiałam się sama do siebie z dwóch powodów. Utwór przecudny, no i Irki z tamtych lat. Szybko spojrzałam na ekran i skopiowałam tytuł. Teraz to było o wiele prostsze niż kiedyś, bo w radiu wyświetla się zarówno tytuł, jak i wykonawca.

Jaki dziwny zbieg okoliczności. Utwór zatytułowany Perfect. Kiedyś zespół, teraz tytuł oraz identyczne skojarzenie. Miałam taką samą ochotę jak Irka, ale teraz korzystając z techniki po prostu skopiowałam i wkleiłam tytuł. Obejrzałam teledysk, nie rozumiejąc słów. Ta piosenka od razu skojarzyła mi się z Romkiem. Jakieś stare zdjęcie sprzed lat i spotkanie niby z czym miałoby mi się kojarzyć, tym bardziej że ostatnio wszystko co piękne kojarzy mi właśnie się Romkiem. Spojrzałam na zegarek, było kilka minut po szóstej. Włączyłam ten utwór jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze… Nic to niestety nie zmieniło, ale mimo że miałam nastrój nie najgorszy, teraz zdecydowanie mi się poprawił. Co prawda tak piękna muzyka rozleniwia, ale mnie natchnęła wręcz do działania. Wstałam, ogarnęłam się, korzystając z wolnego dnia, wzięłam psa i poszłam na długi spacer.

Wróciłam do domu, szybki prysznic, jak zwykle w środę, jakieś porządki. Umyłam okno, wytarłam kurz, wstawiłam pranie, nawet doszłam do wniosku, że jakiś obiad ugotuję. W głowie cały czas słyszałam tę piękną melodię, kiedy dotarło do mnie, że dzwoni telefon. Spojrzałam na zegarek — dochodziła dziewiąta. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wyświetlił mi się Romek.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Julio, nie za wcześnie dzwonię?

— Dzień dobry. Oczywiście, że nie. Już od dawna nie śpię, zdążyłam sporo zrobić — wymieniłam je jednym tchem.

— O której wstałaś?

— O… czwartej. Nie mogłam spać. W ogóle nie mogę spać ostatnio. Wstaję w środku nocy, bo jestem wyspana.

— A wiesz, w naszym wieku to już tak jest — stwierdził.

— Chyba w twoim. Ja jeszcze do niedawna spałam normalnie. Dopiero od miesiąca z kawałkiem tak mam, więc jeżeli to ze starości, to gruchnęła we mnie w jednym momencie ze zdwojoną siłą — wypaliłam bez zastanowienia.

— No jeżeli tak, to przepraszam — zaczął się śmiać. — To chyba jakoś inaczej się nazywa, ale wiem, o czym mówisz, bo mam to samo.

— I ty to nazywasz starością?

— Jakoś to nazwać trzeba, nie mam odwagi powiedzieć inaczej.

— Tchórz!

— Może, ale zakochany tchórz — oświadczył ciepłym głosem.

Zamurowało mnie, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Po chwili jednak się odblokowałam.

— Wiesz, Romku, mówiłeś kiedyś, że mam zajrzeć na waszą stronę rowerową, tam jest dużo twoich zdjęć. Wczoraj przeglądałam i nawet na kilku poznałam cię — zmieniłam temat.

— Właśnie w niedzielę byłem na zbiórce rowerowej. Trochę pojeździłem, trochę popracowaliśmy i jakoś minął dzień, a co u ciebie? Opowiedz mi o sobie, jak wyglądasz?

— Nie, po pierwsze moje zdjęcia widzisz na Facebooku, po drugie jak chcesz mnie zobaczyć, to przyjedź!

— Nie mogę przyjechać — zająknął się.

— Dlaczego?

— Boję się. Boję się, że nie wiem, jak zareaguję. Nie ręczę za siebie i za to, co mogłoby się stać — powiedział cicho.

— Ja też się boję, że zrobię głupotę i… nie będę żałowała.

— No właśnie!

— Ale mimo wszystko bardzo chciałabym cię zobaczyć, dotknąć chociaż przez chwilę… — zawiesiłam głos.

— Ja też, ale na razie nie.

— Dlaczego? Obiecuję, że będę łagodna jak baranek, nie pogryzę cię ani nie podrapię.

— No to po co mam przyjeżdżać? Do widzenia.

I zanim się opamiętałam, zaległa głucha cisza.

— Śpisz jeszcze?! — wrzasnęłam do słuchawki.

— No nie. Obudziłaś mnie. Co się stało, która godzina? — powiedziała rozleniwionym, zaspanym głosem Ela.

— Po dziewiątej piętnaście. Rozumiem, że można długo spać, może do szóstej nawet, ale do dziesiątej to przesada.

— Kuźwa, jak już wygłosiłaś te swoje mądrości i obudziłaś mnie w środku nocy, bo ty spać nie możesz, to mów, o co chodzi — powiedziała już z uśmiechem w głosie.

— Kurczę, dzwonił Romek. Powiedział, że nie przyjedzie i się rozłączył.

— Jak to?

— No tak to!

— No ale dlaczego, to znaczy dlaczego się rozłączył, dlaczego nie przyjedzie, no co ty gadasz?

— Dokładnie to, co słyszysz i nie wiem dlaczego!

— Coś mu nagadała. Nie możesz chociaż raz pomyśleć, zanim cokolwiek powiesz? Przecież mówiłaś, że przyjedzie, to co się nagle stało, że zmienił zdanie?

— A nie. To nie to, że nie przyjedzie, tylko powiedział, że się boi siebie. Ja nie wiem, dlaczego nagle się rozłączył!

— A to mów po ludzku, może mu bateria padła!

— No i przed padnięciem powiedziała do widzenia. Tak, to na pewno bateria — warknęłam kpiąco do słuchawki.

— Oj, nie panikuj, na pewno to się wyjaśni.

W tym momencie coś zastukało i telefon oznajmił mi, że mam drugą rozmowę na linii.

— Ela, na razie, dzwoni Romek.

— Słucham?

— Później będziesz słuchać, pa. — Szybko się rozłączyłam.

— Halo, słucham.

— Przepraszam, Julio, że tak niespodziewanie zakończyłem, ale musiałem nagle wyjechać. Już jestem. Jeżeli masz czas i ochotę, to chętnie z tobą porozmawiam — wyjaśnił, a mnie trochę przytkało. — Halo, więc jak, porozmawiamy?

— No oczywiście.

— Bo wiesz, ja chciałem ci powiedzieć, żebyś poszła do manikiurzystki, zrobiła sobie paznokcie, tylko nie za długie, żebyś mnie za mocno nie podrapała.

Zatkało mnie, ale szybko odzyskałam głos, a co najważniejsze refleks. Jeżeli tak powiedział, to znaczy tylko jedno. Przyjedzie!

— Na kiedy?

— Niedługo, może nawet szybciej, niż myślisz. Musiałem gdzieś pojechać, ale już wróciłem i jestem.

— No dobrze, ale jak mam to rozumieć?

— To, że jestem?

— To też, bo ciągle to do mnie nie dociera. Mam wrażenie, że to sen… obudzę się i nigdy więcej mi się to już nie przyśni, a co gorsza, nigdy cię nie zobaczę — powiedziałam z dziwnym żalem.

— Zobaczysz, tylko musisz wziąć ciemne okulary.

— Po co?

— Jak będziesz na mnie patrzyć, żeby zbyt dużo nie zobaczyć

— Wezmę okulary, ale korekcyjne, żeby się dokładnie przyjrzeć — zaśmiałam się.

— Ale, Julio, poważnie mówię. — Nagle spoważniał i miałam wrażenie, że chce powiedzieć coś ważnego.

— Co się stało? — zapytałam z obawą w głosie.

— — Wiesz, w niedzielę byłem na zbiórce rowerowej. Mówiłem ci, że trochę jeździliśmy, trochę pracowaliśmy. Zjeżdżałem z góry po kamieniach i się przewróciłem — zawiesił głos, a mnie ciarki przeszły po całym ciele. — Wpadłem w krzaki, a gałąź odbiła mi w oko. Trochę mi je uszkodziła.

— Jak „trochę”?

— No… trochę. Mam uszkodzoną powiekę.

— A oko?

— Oko też trochę, ale nie martw się, jestem twardziel.

— Co ty pieprzysz. Przepraszam! Jaki twardziel? Oko to oko, nie ma żartów. Co dalej?

— Oczywiście od razu pojechałem do szpitala, tam mi wyczyścili, opatrzyli ranę… jutro mam operację.

— O kurczę.

— No widzisz, tak mi się narobiło, a mówią, że sport to zdrowie.

— No tak, spójrz w lustro!

— Ach, boję się patrzeć, mam sine całe oko.

— Pewnie zeszło na policzek, więc pół twarzy masz już sine. Przy tym pewnie wyglądasz jak koala — usiłowałam żartować.

— Nie, jak panda.

— No masz rację. Pomyliły mi się misie. Koala jest bardziej do przytulania, dlatego skojarzył mi się z tobą, a tu chodzi oczywiście o pandę.

— Ale pandę też da się przytulić — stwierdził.

— Tak. No właśnie, wspomniałeś o przyjeździe, co miałeś na myśli?

— Zobaczysz mnie szybciej, niż myślisz.

— Jak szybko?

— No… szybko.

— Stoisz pod drzwiami?

— No nie, aż tak szybki nie jestem. Uruchomiłem wszystkie znajomości i po operacji będę miał konsultację w Toruniu, więc zobaczysz mnie naprawdę szybko..

— No dobrze, a wracając do operacji, bo to ważniejsze.

— Wiesz, tu również wszystko uruchomiłem i udało mi się na jutro w Jarocinie. Tam mam jakieś znajomości i się udało.

— To nienormalne, że w takiej sytuacji trzeba szukać znajomości, leczenie pourazowe powinno być bez żadnych znajomości, tylko z urzędu.

— Ale nie jest. Nie martw się o mnie, będzie dobrze.

— Łatwo ci mówić. Ja wiem, co to operacja oka, moja córka miała dwie w dzieciństwie. Robiliśmy je w prywatnej klinice. Operacja to operacja, więc mi nie wciskaj, że to nic takiego.

— Nie martw się na zapas. Jutro jadę i będzie okej. Zadzwonię, jak już będzie po.

— Koniecznie daj znać.

— Na pewno dam.

Tak się cieszyłam na ten dzień, na rozmowę, a teraz jest mi smutno. Smutno, że stało się nieszczęście, że cierpi, a ja jestem tutaj, bezradna, bezsilna i chociaż bardzo chcę, nie mogę w żaden sposób pomóc. Znowu zadzwoniłam do Elki.

— Hallo — powiedziała śpiewnym głosem.

— No halo, halo, kurczę, masz pojęcie, miał wypadek i będzie miał jutro operację na oko — wyrzuciłam jednym tchem.

— Kto? O czym ty mówisz?

— No kto, kto? Jak to kto? No Romek!

— Chwileczkę, ale jaką operację? Jaki wypadek?

— A ty po polsku nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi?

— Rozumiem, ale jak się po polsku mówi. Całym zdaniem, a nie sra zgłoskami — oświadczyła.

— No przecież cały czas mówię… — Usłyszałam sygnał w telefonie, spojrzałam, to Romek. — Na razie cześć, Ela.

Coś tam jeszcze mówiła, ale ja już nie słuchałam, rozłączyłam się.

— Halo, słucham!

— Masz jeszcze chwilkę, możemy porozmawiać? — zapytał.

— Nie musisz pytać, przecież wiesz doskonale, że możemy — stwierdziłam.

— Wiesz, Julio, nic nie mogę robić. Wszystkie kwity leżą, a ja tylko na nie patrzę… jednym okiem i nic nie robię.

— Wcale się nie dziwię — stwierdziłam. — Mnie jakby oko i pół twarzy bolało, a do tego miałabym w najbliższej perspektywie operację, to też nie miałabym ochoty pracować.

— Tylko że to nie jest powód. Ty jesteś powodem, że nie mogę się na niczym skupić. Cokolwiek biorę do ręki, natychmiast odkładam, bo myślę tylko o tobie. Na niczym nie mogę się skupić. Myślę o tym, jak to będzie, kiedy się spotkamy. Jak wyglądasz, co robisz w tej chwili. Śnisz mi się po nocach, a w dzień śnię na jawie, wszędzie widzę cię.

— Chcesz przez to powiedzieć, że będę powodem plajty twojej firmy? — wysiliłam się na luźny, dowcipny ton, ale zbyt słabo, bo głos miałam ochrypły jak stara barmanka.

— Może nie od razu plajta, ale coś w tym jest. Nic nie jest ważne, tylko ty! Cokolwiek wezmę, wszystko ma twoją twarz. Wiesz, dzisiejszej nocy znowu mi się śniłaś.

— O to przepraszam, że z mojego powodu śnią ci się horrory — zaśmiałam się.

— To nie był horror, ale dalsza część mojego marzenia. Jak położyłem się spać, marzyłem o tym, że jesteś obok mnie i leżysz ze mną w łóżku. Obudził mnie o czwartej nad ranem sen. Stałaś obok mnie w bieliźnie i sen się skończył! Miałem ochotę wziąć telefon i już wtedy zadzwonić do ciebie.

— Trzeba było to zrobić. Ja też już nie spałam. Budzę się regularnie o tej porze i nie mogę już spać.

— Pewnie ściągam cię myślami, ale nie chciałem, żebyś przeze mnie była niewyspana i nigdy nie odważyłbym się na telefon w środku nocy. To nie wypada.

— A rozbierać mnie w snach wypada? — zaśmiałam się.

— Nie tylko w snach. Marzę o tym, żeby stało się to również na jawie — powiedział cicho, ledwie go słyszałam.

Minęło kilka chwil, zanim się odblokowałam.

— A więc przyjeżdżaj! — powiedziałam, siląc się na luźny ton.

— Tak, Julio, będę. Tak jak już ci powiedziałem, na pewno będę! Będziesz na mnie czekała?

— Pewnie że będę. Tyle lat czekałam, to jeszcze trochę też poczekam.

Miałam wrażenie, że między nami zawiązała się niewidzialna więź, która łączyła nas mimo odległości w czasie i przestrzeni. Minęły lata, zdawałoby się, że zapomnieliśmy o sobie, a tymczasem wyglądało na to, że wręcz przeciwnie — tęskniliśmy za sobą bardziej niż kiedykolwiek. Wtedy mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki. Byliśmy dzieciakami, ale nasze uczucie było dojrzałe na tyle, że przetrwało lata. Minęło ich wiele, ponad czterdzieści, a my umiemy ze sobą rozmawiać jak starzy znajomi. Jakby czas stanął w miejscu i tylko odbicie w lustrze mówiło, że jesteśmy starsi.

Pozostała część dnia i noc minęły na rozmyślaniach. Położyłam się późno, a po niespełna dwóch godzinach już nie spałam. Sen z powiek spędzała mi myśl, która drążyła jak kropla skałę — jak powiedzie się operacja? Miałam tu pewne doświadczenie. Moja córka, mając dziewięć lat, przeszłą pierwszą operację, po roku następną. Później były wizyty w klinice i rehabilitacja. Miałam okazję napatrzyć się na różne przypadki i jedno wiem na pewno — tego nie powinno się bagatelizować. Na takich rozmyślaniach minęły mi noc i ranek. Wstałam i jak zwykle przeszłam do codziennych zajęć, które szły mi jak po grudzie. Poszłam do pracy, właściwie nie wiem po co, bo nie byłam w stanie nic zrobić. Kompletna pustka w głowie i tylko jedna myśl. Co z Romkiem? Około dziewiątej zaterkotał dzwonek telefonu, serce omal mi nie stanęło. Dzwonił Romek.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Julio. Jestem już w szpitalu, zrobili mi jakieś badania, przygotowali do operacji i czekam.

— O której będziesz operowany? — zapytałam.

— Za mniej więcej trzy godziny. Powiedzieli, że jeżeli nie będzie żadnych poślizgów, to około dwunastej powinienem być już na stole operacyjnym!

— Nie martw się. Wszystko będzie dobrze — próbowałam go pocieszać, ale wydawało mi się, że to ja potrzebuję pocieszenia.

— Nie, nie martwię się. Tylko że nigdy nie miałem żadnej operacji, trochę dziwnie się czuję. W ogóle ze szpitalami miałem niewiele do czynienia.

— Jeżeli to cię pocieszy, to powiem, że ja miałam dziewięć operacji. Różnych. Trudnych i mniej trudnych. Wszystkie przeżyłam, więc i tobie na pewno się uda.

— Dziewięć? Naprawdę.

— Tak, ale to dzisiaj nieważne. Dzisiaj ty i twoja operacja jesteście najważniejsi!

— Nie przesadzaj. Co to za operacja — powiedział z udawaną ironią. — Muszę kończyć. Zadzwonię po wszystkim.

— Powodzenia Romku, trzymam kciuki. Oby się powiodło.

— Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pa.

— Pa, Romku.

Godziny mijały, ja czekałam, telefon milczał. Minęła dwunasta. Wszystko się zaczęło. Opanowały mnie dziwne drgawki. Od tej magicznej godziny sekundy były minutami, minuty godzinami, a godziny niemal dobą. Minęła trzynasta, minęła czternasta, czternasta trzydzieści, czternasta czterdzieści, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt pięć, piętnasta, piętnasta dziesięć i ciągle cisza. Może operacja już dawno się skończyła, ale on nie ma siły dzwonić, w końcu to oko. Pamiętam, jak moja córka długo spała po operacji, ale dzieciom robią w narkozie, dorosłym w znieczuleniu. Po znieczuleniu też nie jest fajnie, wiem, bo też miałam robione i czułam się po nim podle. Wróciłam do domu, bo nie byłam w stanie zająć się pracą. Usiadłam na kanapie, włączyłam laptop i pomyślałam, że być może w domu uda mi się cokolwiek zrobić. W tym momencie zadzwonił Romek.

— Jestem już po — powiedział głosem tak zbolałym, że z trudne go poznałam. — Ponad dwie i pół godziny to trwało. Pod konie znieczulenie przestawało już działać. Bardzo mnie boli, ale muszę wytrzymać.

— Współczuję ci, ale nie martw się, to minie. Już jesteś po, teraz będzie tylko lepiej.

— Dziękuję, że mnie pocieszasz, ale na razie jest okropnie. Za chwilę wsiadam do auta i wracam do domu.

— Co? Nie rób tego, Romku! Nie możesz przecież, to oko! Na dodatek leki znieczulające przestają działać. Nie możesz!

— Nie mam wyboru. Muszę — powiedział. W głosie pojawił się ból.

— Nie ma nikogo, kto by cię zawiózł?

— Nie. Nie mogę czekać. Chcę już być w domu.

— Przecież to kawał drogi, nie rób tego, Romku. Proszę! — błagałam wręcz.

— Muszę. Na razie, Julio. Odezwę się.

— Będę czekała, uważaj na siebie.

Dlaczego przy nim nikogo nie ma. Przecież to nienormalne i wręcz niemożliwe, żeby puścić człowieka samego po operacji, pozwolić mu jechać i na dodatek kierować samochodem. Co za cholerny brak wrażliwości i odpowiedzialności. Dlaczego nikt z rodziny nim się nie zajął? Przecież nawet on nie przewidział, jak się będzie czuł. Powinni to zrobić za niego najbliżsi. Jakim nieczułym trzeba być człowiekiem, żeby pozwolić na samotny powrót drugiemu człowiekowi po operacji. Wystarczyło powiedzieć, a żadna odległość nie miała znaczenia, wsiadłabym w samochód i pojechała. Zrobiłabym to nie tylko dla niego, ale dla każdego, kto byłby w takiej potrzebie. Gdybym nie mogła osobiście, poruszyłabym niebo i ziemię, żeby nie dopuścić do tego. Byłam w takich sytuacjach, dlatego wiem, czym to grozi. Dlaczego oni są nieodpowiedzialni. Jak coś się mu stanie, chyba zgłupieję. Biłam się z myślami, a łzy spływały mi fontanną po twarzy. Czas mijał, a ja ryczałam jak bóbr. Patrzyłam w komputer, z mojej pracy wyszły nici, nie byłam w stanie sklecić jednego zdania, zajrzałam więc na Facebook. Minęły już prawie dwie godziny od momentu, kiedy wyjechał i… jest, zaświeciło się światełko logowania, na krótko, ale zaświeciło. Dał znać!

Następnego dnia