Śmiertelny żart - Krzysztof Jóźwik - ebook
NOWOŚĆ

Śmiertelny żart ebook

Jóźwik Krzysztof

3,9

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Grupa przyjaciół, studentów ostatniego roku Uniwersytetu Warszawskiego, zostaje uwikłana w dramatyczne wydarzenie, które na zawsze zmienia ich życie. Niewinny, jakby się mogło wydawać żart, zrobiony podczas dużej imprezy zorganizowanej z okazji zakończenia studiów, kończy się śmiercią jednej z osób. Pod wpływem szoku uczestnicy feralnego przyjęcia pozbywają się ciała i próbują zapomnieć o tym tajemniczym zajściu.

Po latach echo tamtego zdarzenia zbiera śmiertelne żniwo, ujawniając nowe, przerażające fakty. Jeden ze świadków tragicznego incydentu, Radek Rozbicki, zostaje wciągnięty w wir nieprzewidywalnych i brzemiennych w skutki wydarzeń.

Podjęte na własną rękę śledztwo wciągnie go w przerażającą otchłań kłamstw i niebezpiecznych odkryć. Czy uda mu się ujawnić pogrzebaną przed laty prawdę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (41 ocen)
18
12
4
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
irena_mona

Z braku laku…

Papka. Ani to kryminał ani thriller. Taka mało realna opowiastka.
10
Annezram

Dobrze spędzony czas

Książka ok. Jednak, jak na Jóźwika, to gdzie ta krew, gdzie okrucieństwo? Chybaże to przerywnik między kryminałami.
10
kasiamarkiewicz13

Dobrze spędzony czas

Śmiertelny żart zdeterminuje życie kilku osób już na zawsze. Z pozoru niewinna wkrętka okaże się brzemienna w skutkach. Narracja prowadzona przez jednego z uczestników tego wydarzenia pozwala nam zagłębić się w historie. Mamy tu korupcje,duże pieniądze,koncern farmaceutyczny i kłopoty. Przez chwilę podążałam jednym tropem ale w sumie okazał się błędny. Akcja nie pędzi tu na łeb na szyję ale nie ma też nudy. To moje pierwsze spotkanie z autorem i zapewne nie ostatnie 🤗
00
Karolciavp
(edytowany)

Nie polecam

Oj, męczyłam się strasznie czytając tę książkę.
00
Myszor38

Nie polecam

Stracony czas, bajka dla dzieci.
00

Popularność




Re­dak­cja: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat
Ko­rekta: Alek­san­dra Wroń­ska
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Krzysz­tof Jóź­wik 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-10-4
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wszyst­kie przed­sta­wione w tej po­wie­ści po­staci i zda­rze­nia są fik­cyjne i są wy­my­słem wy­obraźni au­tora. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwa na­zwisk i zda­rzeń do sy­tu­acji rze­czy­wi­stych są przy­pad­kowe.

Dla Mo­niki, która trwa przy mnie, daje mi siłę i mi­łość

Pro­log

Nazy­wam się Ra­dek Roz­bicki i wła­śnie za­bi­łem czło­wieka. Ko­legę ze stu­diów. Ko­goś, kto przed laty był moim przy­ja­cie­lem. Ko­goś, o kimś kie­dyś tak wła­śnie my­śla­łem.

Wy­da­rze­nia ostat­nich ty­go­dni wstrzą­snęły moim do­tych­cza­so­wym ży­ciem. Prze­wró­ciły wszystko do góry no­gami, na nowo de­fi­niu­jąc sy­tu­ację z prze­szło­ści, którą uzna­wa­łem za za­mknięty, roz­li­czony i za­po­mniany roz­dział, do któ­rego nikt już wię­cej miał nie wra­cać. Roz­dział, który miał na za­wsze po­zo­stać w ta­kim kształ­cie, w ja­kim go za­pa­mię­ta­łem.

Przez dra­ma­tyczne oko­licz­no­ści ostat­nich ty­go­dni kilka osób stra­ciło ży­cie, a na jaw wy­szły długo skry­wane ta­jem­nice. Do­wie­dzia­łem się wielu no­wych rze­czy na te­mat lu­dzi, któ­rych zna­łem, ale po­zna­łem też bar­dziej sa­mego sie­bie. Ry­zy­ku­jąc zdro­wiem i ży­ciem, wplą­ta­łem się w za­gma­twane i nie­bez­pieczne dzia­ła­nia zor­ga­ni­zo­wa­nej grupy prze­stęp­czej, która za wszelką cenę sta­rała się utrzy­mać w ta­jem­nicy swoje brudne, wie­lo­mi­lio­nowe in­te­resy.

Sam otar­łem się przy tym o śmierć.

Fi­nal­nie przy­czy­ni­łem się do wy­kry­cia jed­nego z naj­więk­szych prze­krę­tów go­spo­dar­czych ostat­nich lat i do za­trzy­ma­nia win­nych osób.

Opo­wiem Wam, jak to się za­częło. Do­kład­nie osiem lat temu.

Osiem lat wcze­śniej

Michał ode­tchnął głę­boko, spoj­rzał na na­sze spa­ni­ko­wane twa­rze i wtedy prze­jął ini­cja­tywę.

– No do­bra! Nie ma co de­ba­to­wać! Zbie­ramy wszyst­kie rze­czy! Po­móż­cie mi uprząt­nąć te­ren! – za­rzą­dził nie­zno­szą­cym sprze­ciwu gło­sem. – Dziew­czyny, spa­kuj­cie wszyst­kie rze­czy i po­zbie­raj­cie śmieci. My zaj­miemy się zwło­kami. No już! Nie ma czasu! Za pięt­na­ście mi­nut ma nas tu­taj nie być!

Marta pró­bo­wała pro­te­sto­wać. Krzy­czała hi­ste­rycz­nie, że tak nie można, że to nie po ludzku. Jed­nak po­zo­stałe dwie dziew­czyny nie dały jej naj­mniej­szej szansy na dal­szy sprze­ciw. Nie­malże siłą za­brały ją do willi.

Przy­tasz­czy­li­śmy spo­rych roz­mia­rów ka­mień i z nie­ma­łym tru­dem przy­wią­za­li­śmy go za po­mocą liny ho­low­ni­czej do mar­twego już ciała. Po­tem za­cią­gnę­li­śmy ob­cią­żone zwłoki na po­most. Z wy­sił­kiem do­szli­śmy do końca drew­nia­nej, trzesz­czą­cej kon­struk­cji i na trzy wrzu­ci­li­śmy z gło­śnym chlu­po­tem nie­ży­ją­cego przy­ja­ciela do za­lewu. Po chwili ob­cią­żone zwłoki znik­nęły pod wodą. Sta­li­śmy jesz­cze przez chwilę, dy­sząc ciężko i pa­trząc, jak czarna woda uspa­kaja się pod na­szymi sto­pami.

– Że­gnaj. – To jedno słowo wy­po­wie­dziane bar­dzo ci­cho przez któ­re­goś z nas wy­star­czyło za po­że­gna­nie.

Po­tem spoj­rze­li­śmy na sie­bie nie­pewni i prze­ra­żeni tra­gicz­nym za­koń­cze­niem im­prezy.

– Do­ga­śmy ogni­sko i spie­przajmy stąd.

Pięć mi­nut póź­niej trzy sa­mo­chody ru­szyły gwał­tow­nie spod willi, sy­piąc pia­skiem spod kół i wzno­sząc tu­many ku­rzu.

Po chwili już nas tam nie było.

Tego sa­mego dnia, wcze­śniej

Cze­rwiec to bo­daj naj­przy­jem­niej­szy mie­siąc w roku. Po­czą­tek praw­dzi­wie cie­płych dni i krót­kich nocy, moż­li­wość po­czu­cia smaku zbli­ża­ją­cego się lata, czas bez­tro­skiego od­po­czynku i re­laksu. Przy­naj­mniej dla tych mło­dych lu­dzi, któ­rzy, wciąż cho­dząc do szkoły lub stu­diu­jąc, mogą cie­szyć się nad­cho­dzą­cymi wa­ka­cjami i dłu­gim okre­sem wol­no­ści od na­uki. Nie ina­czej było w przy­padku na­szej paczki przy­ja­ciół, stu­den­tów ostat­niego roku Wy­działu Nauk Eko­no­micz­nych Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego, dla któ­rych dłu­gie i mę­czące stu­dia na wy­ma­ga­ją­cym kie­runku wła­śnie się koń­czyły. Część osób z sied­mio­oso­bo­wej grupy zdała ma­gi­ster­ski eg­za­min koń­cowy, a po­zo­stali mieli do niego na dniach pod­cho­dzić. Ja mia­łem już dy­plom w kie­szeni, z czego nie­zmier­nie się cie­szy­łem. Ci, któ­rzy eg­za­min mieli jesz­cze przed sobą, trak­to­wali go jako czy­stą for­mal­ność i za­kła­da­jąc z góry suk­ces za­koń­cze­nia stu­diów, jed­no­gło­śnie zgo­dzili się uczcić tę oka­zję sza­lo­nym week­en­dem za mia­stem.

Wy­bra­li­śmy bli­ską oko­licę War­szawy z szyb­kim do­jaz­dem i kom­for­to­wym miej­scem, w któ­rym mo­gli­śmy nie tylko urzą­dzić dziką im­prezę, ale też sko­rzy­stać ze słońca, spor­tów wod­nych i pla­żo­wa­nia. Wy­na­jęta, w pełni wy­po­sa­żona willa, ogro­dzona i od­da­lona od in­nych za­bu­do­wań i ho­teli, z wła­sną plażą i doj­ściem do wody Za­lewu Ze­grzyń­skiego, to był strzał w dzie­siątkę.

Przy­je­cha­li­śmy trzema sa­mo­cho­dami, przy­wo­żąc tony je­dze­nia i za­pas al­ko­holu, mo­gący ob­słu­żyć we­sele na co naj­mniej sto osób. Rzu­ci­li­śmy nie­dbale torby i wa­lizki z rze­czami oso­bi­stymi i od razu za­bra­li­śmy się za urzą­dza­nie ba­langi.

– Mi­chał! – krzyk­nął w kie­runku za­par­ko­wa­nych przed chwilą sa­mo­cho­dów Se­we­ryn. – Przy­nieś z ba­gaż­nika grill, to za­czniemy roz­pa­lać, je­stem już strasz­nie głodny!

Tam­ten ski­nął tylko głową i za­głę­bił się w ob­szer­nym ba­gaż­niku du­żego bia­łego SUV-a. Po chwili wy­tasz­czył stam­tąd spo­rych roz­mia­rów ruszt, na któ­rym za chwilę miały za­skwier­czeć kieł­ba­ski, szasz­łyki i kar­kówki.

Wszyst­kie trzy dziew­czyny – Marta, Eliza i Aneta – za­jęły się przy­go­to­wa­niem wę­dlin i mięs na grill oraz ogni­sko. W ruch po­szły sa­la­terki i mi­ski, a przy­go­to­wane szybko sa­łatki wy­peł­niły szklane na­czy­nia po brzegi. Mi­chał z Se­we­ry­nem pod­jęli się roz­pa­le­nia ognia, a Krzy­siek, wzięty ama­tor­ski DJ, wła­śnie pod­łą­czał przy­wie­zio­nego bo­om­boxa, z któ­rego miała buch­nąć głę­bo­kim ba­sem ak­tu­alna mu­zyka klu­bowa.

Z ko­lei ja w tym sa­mym cza­sie za­wzię­cie wal­czy­łem z za­rdze­wiałą kłódką spi­na­jącą dwa ka­wałki łań­cu­cha przy­trzy­mu­jące ra­zem z ma­łym drew­nia­nym po­mo­stem dość le­ciwe, ale wciąż sprawne ro­wery wodne i ka­jaki bu­ja­jące się te­raz na ła­god­nych fa­lach za­lewu. W końcu udało mi się od­cze­pić wszystko od plat­formy. Kiedy upo­ra­li­śmy się ze swo­imi za­da­niami, wsko­czy­li­śmy z dzi­kim ry­kiem do za­lewu. Zimna woda do­brze nam zro­biła i po kilku mi­nu­tach pły­wa­nia by­li­śmy go­towi na roz­po­czę­cie week­endu.

Pół go­dziny póź­niej ba­langa trwała już w naj­lep­sze. Zdą­żyło się ściem­nić, słońce za­szło i po­ja­wił się lekki, chłodny wie­trzyk, choć wcale nie prze­szka­dzało to na­szej roz­ba­wio­nej grupce ze­bra­nej wo­kół ja­sno pa­lą­cego się ogni­ska, nad któ­rym na za­tknię­tych w ziemi pa­ty­kach skwier­czały na­dziane na nie­rdzewne kije ka­wałki kieł­basy. Dwa kon­te­nery piwa sto­jące nie­opo­dal pu­sto­szały w za­stra­sza­ją­cym tem­pie.

– Kurde. – Ku­ca­jący nad skrzyn­kami Mi­chał nie krył zdzi­wie­nia. – Za­raz bro­war nam się skoń­czy.

– Nie bój nic. – Uśmiech­nięty od ucha do ucha Krzy­siek wska­zał na pę­katą torbę, która stała oparta o drzewo. – Mamy prze­cież cały za­pas ły­chy i coli. Wy­star­czy do rana.

Od strony willi na­de­szła Eliza, trzy­ma­jąc w rę­kach ogromną mi­skę sa­łatki.

– Komu wi­ta­min? – za­ga­iła we­soło, sta­wia­jąc na­czy­nie na tu­ry­stycz­nym, pla­sti­ko­wym sto­liku.

– Weź nie py­taj i na­kła­daj, dziew­czyno! – Se­we­ryn żar­to­bli­wie pu­ścił oko i po­dał Eli­zie swój pu­sty już ta­lerz. – Dzi­siaj ro­bi­łem tre­ning na masę, to mu­szę po­rząd­nie zjeść.

Mu­zyka z przy­nie­sio­nego przez Krzyśka sprzętu tłu­kła nie­mi­ło­sier­nie in­ten­syw­nym bi­tem i kla­wi­szo­wymi ryt­mami, ide­al­nie wpa­so­wu­jąc się w kli­mat im­prezy ogni­sko­wej. Część osób de­li­kat­nie plą­sała, trzy­ma­jąc w dło­niach ostat­nie już bu­telki piwa, omia­tana po­ma­rań­czo­wymi re­flek­sami pło­ną­cego ognia. Ktoś tam opo­wia­dał dow­cipy, ktoś inny plot­ko­wał o tym i o tam­tym, co chwilę wszy­scy za­no­sili się śmie­chem. Ba­wi­li­śmy się, pi­li­śmy, je­dli­śmy. Ko­rzy­sta­li­śmy z ży­cia, mło­do­ści i bez­tro­ski.

Na­gle stało się coś bar­dzo złego.

W pew­nym mo­men­cie Se­we­ryn się za­krztu­sił, upu­ścił ta­le­rzyk z je­dze­niem i zła­pał się za gar­dło. Prze­wró­cił bła­gal­nie oczami, pro­sząc w ten spo­sób o po­moc. Marta, która stała naj­bli­żej, na­tych­miast do niego do­pa­dła i za­częła in­ten­syw­nie ude­rzać dło­nią po ple­cach, by po­móc mu w od­krztu­sze­niu.

– Po­móż­cie! – krzyk­nęła z roz­pa­czą w gło­sie. – On się dusi!

Roz­mowy na­tych­miast za­mil­kły. Wszy­scy jak na za­wo­ła­nie rzu­ci­li­śmy trzy­mane przed chwilą bu­telki i ta­le­rze. Do­bie­gli­śmy w gwał­tow­nym prze­ra­że­niu do dwójki przy­ja­ciół. Se­we­ryn wciąż nie mógł zła­pać po­wie­trza. Jego twarz zro­biła się czer­wona z wy­siłku. Trzy­ma­jąc się obu­rącz za gar­dło, wal­czył z nie­wi­dzialną pę­tlą, która za­ci­skała się co­raz bar­dziej i sku­tecz­nie blo­ko­wała moż­li­wość od­de­chu.

– Zrób­cie coś, do cho­lery! – wrza­snęła spa­ni­ko­wana Aneta.

– Złap go za prze­ponę i na­ci­śnij! – Eliza po­pa­trzyła wiel­kimi ze stra­chu oczami na sil­niej­szych od sie­bie chło­pa­ków.

Mi­chał, jako naj­spraw­niej­szy z ekipy, chwy­cił moc­nym ob­ję­ciem czer­wie­nie­ją­cego Se­we­ryna i gwał­tow­nie na­ci­snął na prze­ponę, by od­blo­ko­wać układ od­de­chowy. Nic to nie dało. Wręcz od­wrot­nie, wy­da­wało się, że Se­we­ryn za­czął tra­cić przy­tom­ność. Osu­nął się bez­wład­nie. Mi­chał, nie wie­dząc, co po­wi­nien zro­bić, po­ło­żył go na ziemi i od­sko­czył prze­stra­szony.

– Do kurwy nę­dzy! Róbmy coś! – krzyk­ną­łem. Opa­dłem na ko­lana obok ko­legi i za­czą­łem ro­bić nie­po­radny ma­saż serca.

– Zo­staw! Prze­cież on się dusi! To nie za­wał! – Marta była co­raz bar­dziej roz­hi­ste­ry­zo­wana. – Ra­tuj­cie go!!!

– Dzwo­nię po ka­retkę! – za­wo­łała Aneta i się­gnęła po smart­fon.

– Za­nim przy­jadą, bę­dzie za późno! Róbmy coś! Krzy­siek, po­móż! – za­wo­dziła bła­gal­nie Marta.

Krzy­siek stał jak wro­śnięty w zie­mię i z otwar­tymi ustami bez­rad­nie ob­ser­wo­wał ago­nię przy­ja­ciela. Ko­lejne ner­wowe próby ra­to­wa­nia, uci­ska­nie brzu­cha, ma­saże. Wi­dzia­łem prze­ra­że­nie na twa­rzach mo­ich to­wa­rzy­szy, ich trzę­sące się ręce, płacz i za­wo­dze­nie Marty klę­czą­cej nad ko­legą. Mimo tych wy­sił­ków Se­we­ryn nie da­wał znaku ży­cia. Marta wyła nie­mi­ło­sier­nie, szar­piąc przy­ja­ciela za bluzkę.

– On nie żyje!!! – ryk­nęła dra­ma­tycz­nie w pew­nym mo­men­cie.

Po­zo­stałe osoby stały jak za­mie­nione w ka­mie­nie i ogar­nięte ja­kimś za­mro­cze­niem wpa­try­wały się z nie­do­wie­rza­niem w od­by­wa­jącą się scenę. Dziew­czyny za­częły pła­kać. My, fa­ceci, nie przyj­mu­jąc do świa­do­mo­ści tego, co do­cie­rało do na­szych oczu, pa­trzy­li­śmy bez­sil­nie na le­żą­cego na ziemi, nie­da­ją­cego oznak ży­cia przy­ja­ciela i klę­czącą nad nim Martę. Ryt­miczna mu­zyka klu­bowa gło­śno dud­niła, roz­no­sząc dźwięki po oko­licy. Pa­lące się ogni­sko mi­go­tli­wie omia­tało re­flek­sami świa­tła na­sze za­sty­głe twa­rze.

Marta pod­nio­sła wolno głowę znad piersi Se­we­ryna, przy­sia­dła ciężko i prze­tarła dłońmi spo­coną i za­pła­kaną twarz. Po­tem po­pa­trzyła prze­cią­gle na na­sze zdru­zgo­tane ob­li­cza.

Wszy­scy za­marli. Z prze­ra­że­nia i nie­do­wie­rza­nia. Nikt nie wa­żył się ode­zwać.

Na na­szych oczach wła­śnie umarł przy­ja­ciel i nikt nie był w sta­nie mu po­móc.

* * *

Na­gle Marta wy­buch­nęła gło­śnym śmie­chem.

Dziew­czyna nie mo­gła prze­stać re­cho­tać. Wy­cią­gnęła rękę w na­szą stronę i wska­zała na nas pal­cem. W końcu zła­pała od­dech i prze­tarła drugą ręką łzy, które po­cie­kły jej z oczu przez spa­zma­tyczny śmiech.

– Ale.... Ale da­li­ście się na­brać! – Znów za­nio­sła się nie­kon­tro­lo­wa­nym chi­cho­tem. – Ale ma­cie miny!

Nikt na­wet się nie ru­szył. Nikt się nie ode­zwał.

– Se­we­ryn. – Marta szturch­nęła ręką le­żą­cego chło­paka. – Już mo­żesz wstać, zro­bi­li­śmy ich w ba­lona.

Ten po­de­rwał się na­gle na pro­ste nogi i też ryk­nął śmie­chem, po­ka­zu­jąc pal­cem wska­zu­ją­cym na zdu­mio­nych ko­le­gów, któ­rzy dali się na­brać na taki pro­sty nu­mer.

– Ale jazda! – za­wo­łał. – Ale da­li­ście się zro­bić! Prze­cież nic mi nie jest!

Pierw­szy ock­nął się Mi­chał. Do­padł do Se­we­ryna i zła­pał go za ra­miona.

– Ty kre­ty­nie! – wrza­snął. – My­śle­li­śmy, że na­prawdę coś ci się stało!

Krzy­siek, zre­zy­gno­wany, ode­tchnął głę­boko.

– Ha, ha, ha... – stwier­dził kwa­śno. – Ale się uśmia­li­śmy...

Dziew­czyny, które chyba naj­bar­dziej prze­stra­szyły się ca­łej sy­tu­acji, nie kryły obu­rze­nia:

– Kurwa! Po­gięło was do reszty?! – Eliza aż za­klęła, co przy­da­rzało się jej nie­zwy­kle rzadko. – Chce­cie, żeby ktoś tu na za­wał przez was padł? De­bile!

Po dłuż­szej chwili po­tworne na­pię­cie ze­szło już ze wszyst­kich i po­woli wra­ca­li­śmy do ży­wych.

– No do­bra – stwier­dzi­łem znie­sma­czony. – Good joke. Ale już nie rób­cie ta­kich nu­me­rów, do­brze? – Po­pa­trzy­łem, jak mi się wy­da­wało, bar­dzo su­rowo na oboje na­szych przy­ja­ciół, cały czas za­do­wo­lo­nych z do­sko­na­łego dow­cipu, który udało się im przed chwilą wy­krę­cić. – Swoją drogą – mruk­ną­łem już tro­chę mniej su­rowo – do­brzy z was ak­to­rzy. Może po­win­ni­ście pójść do Aka­de­mii Te­atral­nej, a nie na eko­no­mię? Długo tre­no­wa­li­ście ten nu­mer?

Marta otrze­pała Se­we­ry­nowi plecy z pia­chu i li­ści, które przy­cze­piły się do jego bluzki. Na­gle oboje po­czuli kon­ster­na­cję i wstyd.

– Wy­bacz­cie nam ten ka­wał – za­czął chło­pak. – Fak­tycz­nie głupi po­mysł przy­szedł nam do głowy. No już! Nie gnie­waj­cie się! Ba­wimy się da­lej. – Se­we­ryn się­gnął po wcze­śniej upusz­czoną bu­telkę piwa i wy­cią­gnął ją w górę. – Za ko­niec stu­diów i nowe ży­cie! – za­in­to­no­wał, wzno­sząc to­ast.

Po kilku mi­nu­tach nikt z nas już nie pa­mię­tał o tym dra­ma­tycz­nym in­cy­den­cie. Im­preza roz­krę­ciła się na nowo i za­po­wia­dała się ca­ło­nocna biba na naj­wyż­szym po­zio­mie.

– Jak ci się układa z Krzyś­kiem? – Uchwy­ci­łem ką­tem ucha, jak Eliza za­gad­nęła Anetę, która wła­śnie przy­nio­sła z domu ko­lejną por­cję sa­łatki w du­żej, czer­wo­nej mi­sce.

Ta czuj­nie spoj­rzała na ko­le­żankę, wę­sząc pod­stęp w tym py­ta­niu, ale za chwilę uśmiech­nęła się sze­roko.

– Ide­al­nie – od­po­wie­działa. – My­ślę, że to jest ten je­dyny, na całe ży­cie.

– Oooo. – Eliza tro­chę się zdzi­wiła, a tro­chę szcze­rze ucie­szyła. – No to gra­tu­la­cje! Po­bie­rze­cie się?

– No pew­nie tak... – Aneta skrom­nie spu­ściła wzrok. – Mu­simy tylko uzbie­rać tro­chę kasy. Wiesz, we­sele dużo kosz­tuje. I jesz­cze mamy do spła­ce­nia kre­dyt za stu­dia... No i trzeba gdzieś za­miesz­kać. A to są nie­małe pie­nią­dze. – Dziew­czyna wes­tchnęła ciężko.

Jej roz­mów­czyni ze zro­zu­mie­niem po­ki­wała głową.

– Tak, wiem, wszystko dro­żeje – stwier­dziła tylko. – Ja z ko­lei nie wiem, kiedy spo­tkam ko­goś na­prawdę in­te­re­su­ją­cego...

Eliza nie zdą­żyła do­koń­czyć zda­nia, bo w pew­nym mo­men­cie wszy­scy, sto­jąc wo­kół ogni­ska, ryk­nę­li­śmy ogłu­sza­jąco je­den przez dru­giego:

– Trzy!

– Dwa!

– Je­den!

– Start!!!

Na tę ko­mendę pod­nie­śli­śmy jed­no­cze­śnie do ust ostat­nie pełne bu­telki piwa i za­czę­li­śmy pić dusz­kiem w sza­leń­czym wy­ścigu. Po chwili do mety pierw­szy do­tarł Se­we­ryn i gło­śnym bek­nię­ciem oznaj­mił zwy­cię­stwo w kon­kur­sie. Po­zo­stała trójka chło­pa­ków z tru­dem do­piła swoje bu­telki i już wszy­scy ra­zem bek­nę­li­śmy ob­le­śnie, pie­czę­tu­jąc ko­niec ry­wa­li­za­cji.

– Co za świ­nie. – Marta z obu­rze­nia aż się wzdry­gnęła, pa­trząc na nas spod byka.

– Fa­ceci... – Aneta wes­tchnęła z dez­apro­batą. – Trzeba się z tym po­go­dzić. Choć mają też swoje za­lety. – Uśmiech­nęła się i z ko­miczną miną po­ka­zała ru­chem bio­drami cha­rak­te­ry­styczny gest sym­bo­li­zu­jący ko­pu­la­cję.

Dziew­czyny wy­buch­nęły ser­decz­nym i nie­skrę­po­wa­nym śmie­chem.

– Kurde, mu­szę coś zjeść, bo mnie to piwo wy­chło­dziło. – Se­we­ryn do­padł do mi­ski z sa­łatką i na­ło­żył so­bie wielką por­cję na pla­sti­kowy ta­le­rzyk.

– Jedz, jedz – za­żar­to­wała Eliza. – W końcu zmar­twych­wsta­łeś. Na pewno umie­rasz z głodu.

Po raz ko­lejny ryk­nę­li­śmy grom­kim śmie­chem, który do­rów­ny­wał swoją mocą ryt­micz­nej mu­zyce do­cho­dzą­cej z gło­śni­ków.

Se­we­ryn wci­nał, aż uszy mu się trzę­sły, mu­zyka grała, ba­langa osią­gała swoje apo­geum. To­wa­rzy­stwo było co­raz bar­dziej pi­jane, bo prze­szli­śmy już na cięż­sze al­ko­hole i się­ga­li­śmy do za­pa­sów sto­ją­cych pod drze­wem, roz­le­wa­jąc whi­sky i wódkę do pla­sti­ko­wych kub­ków.

Wy­da­wało się, że już nic złego się nie sta­nie.

Jed­nak by­li­śmy w kosz­mar­nym błę­dzie.

* * *

W pew­nej chwili wszystko dia­me­tral­nie się zmie­niło. Nie­spo­dzie­wa­nie do­zna­li­śmy nie­przy­jem­nego uczu­cia déjà vu.

Se­we­ryn na­gle prze­stał jeść, upu­ścił ta­lerz i w te­atral­nym ge­ście zła­pał się za gar­dło. Na­tych­miast po­czer­wie­niał na twa­rzy. Nie mo­gąc zła­pać po­wie­trza, za­czął prze­wra­cać oczami i da­wać znaki rę­kami, że po­trze­buje po­mocy. Oczy wy­szły mu z or­bit.

Reszta ekipy spoj­rzała na niego z obo­jęt­no­ścią.

– Nie no, już bez ta­kich! – obu­rzył się Mi­chał. – Drugi raz nie na­bie­rzemy się na ten sam nu­mer, stary! – do­dał wy­raź­nie już pod­pity, trzy­ma­jąc sporą szklankę wy­peł­nioną po brzegi bur­bo­nem.

– Chyba was po­krę­ciło! – Eliza po­stu­kała się w czoło. – Nu­dzi­cie się?!

Nikt poza mną nie zwró­cił uwagi na Martę, która stała jak słup soli i z sze­roko otwar­tymi oczami pa­trzyła na krztu­szą­cego się przy­ja­ciela. Za­in­te­re­so­wało mnie to, ale jesz­cze nie wie­dzia­łem, skąd ta­kie za­cho­wa­nie u na­szej ko­le­żanki.

– Nie! – krzyk­nęła. – Nie uma­wia­li­śmy się na drugi żart! Se­we­ryn! Znów uda­jesz?

Ten spoj­rzał z wy­sił­kiem na dziew­czynę i po­krę­cił prze­cząco głową. Twarz miał już pra­wie fi­le­tową z wy­siłku i braku tlenu.

Marta mo­men­tal­nie do niego do­bie­gła.

– Se­we­ryn! Co ci jest?! – za­py­tała dra­ma­tycz­nie. – Utknęło ci coś?!

Ten opadł ciężko na ko­lana. Za­char­czał bez sił.

– Ra­tuj­cie go!!! – Marta pró­bo­wała go pod­nieść, ale nie dała rady. Se­we­ryn po­woli za­czął tra­cić przy­tom­ność. Osu­nął się bez­wład­nie na jej ręce.

Po­zo­stali pod­chmie­leni człon­ko­wie grupy wró­cili do swo­ich roz­mów i za­jęć, kom­plet­nie igno­ru­jąc od­by­wa­jącą się scenę. Prze­cież wi­dzie­li­śmy to już kil­ka­na­ście mi­nut temu. Nikt nie na­biera się drugi raz na taki sam nu­mer. Na­wet ja wró­ci­łem do ogni­ska i wzią­łem do ręki długi ba­dyl z za­cze­pioną na jego końcu kieł­basą, kie­ru­jąc ją w stronę ognia.

– Bła­gam was!!! – krzy­czała Marta przez pły­nące sze­ro­kim stru­mie­niem łzy. – On nie udaje!!! Coś mu się stało!!!

– Na­prawdę są nie­źli. – Z po­dzi­wem po­krę­ci­łem głową, zer­ka­jąc na Se­we­ryna i Martę. – Po­winni się za­sta­no­wić nad ka­rierą ak­tor­ską. – Czu­łem, że kręci mi się w gło­wie od wy­pi­tego al­ko­holu.

– Tak – pod­su­mo­wał Krzy­siek lekko już beł­ko­czą­cym gło­sem. – Role dra­ma­tyczne mają ob­cy­kane.

Po raz ko­lejny wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem, do­brze się ba­wiąc. I od razu wy­chy­li­li­śmy ko­lejną por­cję al­ko­holu.

– Po­móż­cie! – za­wo­dziła Marta co­raz ci­szej, trzy­ma­jąc w dło­niach głowę uda­ją­cego nie­przy­tom­nego Se­we­ryna. – On umiera! On na­prawdę umiera...

Mi­chał rzu­cił spoj­rze­niem na le­żą­cego na ziemi ko­legę i wtedy za­uwa­ży­łem, że coś go tknęło. Odłą­czył się od nas i pod­szedł nie­pew­nie. Kuc­nął przy pła­czą­cej Mar­cie i trą­cił ostroż­nie w ra­mię le­żą­cego na ziemi ko­legę.

– Hej! Wsta­waj już – po­wie­dział. – Drugi raz ten ka­wał się nie uda.

Se­we­ryn nie za­re­ago­wał.

– No wsta­waj! – po­wtó­rzył gło­śniej. – Bo się prze­zię­bisz!

Marta pod­nio­sła na Mi­chała za­czer­wie­nione oczy i wy­szep­tała:

– On już nie żyje. Za­bi­li­ście go.

Mi­chał spoj­rzał na nią co­raz bar­dziej zdzi­wiony i w pew­nym mo­men­cie na­gle coś do niego do­tarło. Szarp­nął Se­we­ryna moc­niej. Po­tem znów.

– To nie żart? – za­py­tał sła­bym gło­sem.

Marta roz­pła­kała się hi­ste­rycz­nie i po­krę­ciła prze­cząco głową.

– Hej, czło­wieku!!! Wsta­waj!!! – wrza­snął dra­ma­tycz­nie chło­pak. – Wsta­waj, kurwa!!!

Na­gle roz­mowy uci­chły.

Za­cie­ka­wieni od­by­wa­jącą się sceną po­de­szli­śmy w stronę przy­ja­ciół.

– Co się tu dzieje? – za­in­te­re­so­wał się Krzy­siek, mru­ga­jąc in­ten­syw­nie za­mglo­nymi od al­ko­holu oczami.

– No wła­śnie – za­wtó­ro­wa­łem. – Przed­sta­wie­nie trwa da­lej czy co?

Marta sko­czyła na równe nogi.

– Żadne, kurwa, przed­sta­wie­nie! – ryk­nęła na mnie i roz­cza­pie­rzyła palce rąk, jakby chciała mi się rzu­cić do gar­dła. – On na­prawdę nie żyje! Nie chcie­li­ście mu po­móc! Dra­nie!!!

– Za­raz, za­raz! – Eliza, naj­mniej za­mro­czona al­ko­ho­lem, szybko przedarła się przez sto­ją­cych bier­nie ko­le­gów. Kuc­nęła przy le­żą­cym kum­plu. – Se­we­ryn! Sły­szysz mnie?! –Ner­wowo przy­ło­żyła rękę do czoła nie­przy­tom­nego, a drugą dło­nią chwy­ciła za jego nad­gar­stek. Z wy­ra­zem kon­ster­na­cji na twa­rzy szu­kała pulsu. Po chwili wy­raź­nie zde­ner­wo­wana pu­ściła rękę Se­we­ryna i gwał­tow­nie przy­ło­żyła ucho do jego ust, na­słu­chu­jąc nie­cier­pli­wie.

– Słu­chaj­cie! – krzyk­nęła roz­dzie­ra­jąco. – On nie ma pulsu! Nie od­dy­cha!

– Jak to, kurwa?! – Już mocno prze­stra­szony przy­pa­dłem do niego na ko­la­nach i od­trą­ci­łem bru­tal­nie Elizę. Spraw­dzi­łem do­kład­nie to samo, co ona przed chwilą. Na­gle wrza­sną­łem prze­ra­żony: – Fak­tycz­nie!!! Szybko! Ra­tujmy go!!! – Nie za­sta­na­wia­jąc się na­wet, czy ma to w tej sy­tu­acji ja­kiś sens, za­czą­łem ro­bić ma­saż serca. Pięt­na­ście uci­sków, po­tem dwa wde­chy. Do ak­cji mo­men­tal­nie włą­czyła się Aneta. Te same szyb­kie, ner­wowe czyn­no­ści. I znów po­wtó­rze­nie.

– Szyb­ciej!!! – Usły­sza­łem czyjś dra­ma­tyczny głos zza ple­ców.

– Wy­łącz­cie tę mu­zykę, do cho­lery!!! – znie­cier­pli­wiła się Eliza.

Ktoś do­tarł do sprzętu i bez­ce­re­mo­nial­nie wy­cią­gnął wtyczkę z prądu. Za­pa­dła nie­zno­śna ci­sza prze­ry­wana chli­pa­niem Marty oraz na­szymi ner­wo­wymi od­de­chami, kiedy pró­bo­wa­li­śmy przy­wró­cić do przy­tom­no­ści na­szego przy­ja­ciela. Ogni­sko we­soło trza­skało, rzu­ca­jąc na nas po­ma­rań­czowe, cie­płe re­fleksy.

– Je­den, dwa, trzy, cztery... – sa­pa­łem już mocno zmę­czony.

Po­zo­stałe osoby stały bez­czyn­nie, nie wie­dząc, jak się za­cho­wać.

– Zmień­cie mnie! Już nie mam siły! – po­pro­si­łem w końcu resztę grupy.

Mi­chał, wy­rwany w końcu z osłu­pie­nia, za­stą­pił mnie i do­łą­czył do Anety, po­dej­mu­jąc dal­szy ciąg czyn­no­ści ra­tow­ni­czych. Co chwilę spraw­dzali puls i od­dech. I znów ten sam ze­staw uci­sków i od­de­chów. Ale oni też szybko tra­cili siły. Po­woli do­cie­rała do nas prze­ra­ża­jąca prawda. W tej chwili sza­lony im­pre­zowy na­strój za­stę­po­wały mro­żący krew w ży­łach strach i prze­ra­że­nie.

– Nie! Nie! Nie! To się nie dzieje na­prawdę! – Eliza pró­bo­wała za­ne­go­wać rze­czy­wi­stość. – To tylko sen. Za chwilę się obu­dzimy i wszystko bę­dzie do­brze. Tylko spo­koj­nie, od­dy­chaj!

Wy­raź­nie za­częła pa­ni­ko­wać. Jej od­dech przy­spie­szył i wy­glą­dało na to, że za chwilę ze­mdleje z emo­cji. Mi­chał z Anetą, już co­raz bar­dziej zre­zy­gno­wani i zmę­czeni, w końcu się pod­dali, prze­rwali re­ani­ma­cję i opa­dli bez­sil­nie na zie­mię.

Mi­chał ze łzami w oczach spoj­rzał na na­szą grupę wpa­trzoną niemo w bez­wład­nego kum­pla.

– On nie żyje. Już nic mu nie po­może. Prze­pra­szam... – wy­szep­tał.

Marta po­now­nie roz­darła ci­szę gło­śnym, wstrzą­sa­ją­cym pła­czem.

Sta­li­śmy w osłu­pie­niu, nie mo­gąc uwie­rzyć w to, co przed chwilą za­szło. Wciąż nie do­cie­rało to do nas, mimo że wi­dzie­li­śmy wszystko na wła­sne oczy.

– Ja pier­dolę! – Aneta ukryła twarz w dło­niach. – Ja pier­dolę!

Mi­chał po­woli do­cho­dził do sie­bie. W końcu wstał z klę­czek. Spoj­rza­łem na niego nie­przy­tom­nie.

– I co my te­raz zro­bimy? – za­py­ta­łem słabo.

– Cho­lera, nie wiem – od­po­wie­dział rów­nie głu­pio.

Eliza po­de­szła do ro­ze­dr­ga­nej Marty i ob­jęła ją mocno.

– Ma ktoś ja­kieś środki uspa­ka­ja­jące? – za­py­tała nas przez łzy. – Trzeba jej coś dać, bo jest cała roz­dy­go­tana.

– Dzwoń­cie po po­li­cję i po ka­retkę – za­pro­po­no­wał Krzy­siek, który już otrzeź­wiał na tyle, by zdać so­bie sprawę z tego, co się stało.

– I po chuja? – od­po­wie­dział za­czep­nie Mi­chał. – Co im po­wiesz? Że ola­li­śmy kum­pla, który za­czął się du­sić, bio­rąc to za żart? Jesz­cze oskarżą nas o brak udzie­le­nia po­mocy i nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci. Chcesz za to bek­nąć?

Spoj­rze­li­śmy na niego, kom­plet­nie nie wie­dząc, co mu od­po­wie­dzieć. Ani co da­lej mamy zro­bić.

– Ale jak do tego w ogóle do­szło? – za­py­tała drżą­cym gło­sem Aneta. – Co mu się stało? Za­krztu­sił się czy co?

– Cho­lera, nie wiem... – od­po­wie­dział Mi­chał. – Może był na coś uczu­lony?

Jak na ko­mendę wszy­scy spoj­rze­li­śmy na Martę, która w ob­ję­ciach Elizy drżała i pła­kała. Za­uwa­żyła spoj­rze­nia po­zo­sta­łych.

– Co? – za­py­tała, po­chli­pu­jąc.

Wszy­scy wbi­li­śmy w nią wzrok, wy­cze­ku­jąc od­po­wie­dzi.

– Czy był na coś uczu­lony? – po­wtó­rzyła jak echo. – Chyba na orzeszki ziemne. Ale mó­wił wam prze­cież, prawda?

Tym ra­zem jak na ko­mendę po­pa­trze­li­śmy na Elizę.

– W mordę! – Pierw­szy ode­zwał się Mi­chał. – W ży­ciu o tym nie sły­sza­łem. Mó­wił wam coś na ten te­mat?

Bez­wied­nie wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Ale ja­kie to ma te­raz zna­cze­nie! Prze­cież nie je­dli­śmy orze­chów! – par­sk­ną­łem.

Mi­chał na­gle się oży­wił. Zła­pał się za brodę, jakby coś mu przy­szło do głowy.

– Co on jadł? – za­py­tał, ale nikt mu nie od­po­wie­dział.

Wszy­scy by­li­śmy cały czas w szoku, więc ta­kie przy­ziemne py­ta­nie kom­plet­nie do nas nie do­tarło.

– No co on jadł, do cho­lery!? – krzyk­nął do dziew­czyn.

Eliza spoj­rzała na zie­mię, tam, gdzie le­żał po­rzu­cony ta­lerz Se­we­ryna.

– Sa­łatkę, tak jak wszy­scy – stwier­dziła spo­koj­nie.

– Kto ją ro­bił?! – Mi­chał był co­raz bar­dziej zde­ner­wo­wany.

– Aneta przy­go­to­wała żar­cie. – Eliza spoj­rzała na swoją ko­le­żankę, która te­raz z na­ra­sta­ją­cym zdzi­wie­niem roz­glą­dała się po ko­le­gach.

– No ale ja tam żad­nych orze­chów nie da­wa­łam – wy­ja­śniła roz­bra­ja­jąco. – Były po­mi­dory, ogó­rek, sa­łata, pa­pryka, pestki dyni...

– Co?! – Mi­chał prze­rwał jej bez­ce­re­mo­nial­nie i pod­szedł szybko do dziew­czyny. – Pestki dyni??? – Zła­pał ją za ra­miona, jakby chciał nią po­trzą­snąć.

– Tak, pestki dyni! No ale to nie są orze­chy, do dia­bła! – od­pa­ro­wała gwał­tow­nie Aneta. – Od­czep się!

– Gdzie jest opa­ko­wa­nie po tych pest­kach?! – rzu­cił wście­kle Mi­chał. – No mów, ko­bieto!!

Aneta strą­ciła dło­nie ko­legi i wy­raź­nie ob­ra­żona skrzy­żo­wała ręce na pier­siach.

– W ko­szu! A gdzie ma być?!

Mi­chał, jakby do­stał za­strzyk ener­gii, po­gnał w stronę willi. Po chwili wró­cił, trzy­ma­jąc w dło­niach szary kosz na śmieci. Ze wście­kło­ścią wy­sy­pał całą za­war­tość na zie­mię i za­czął ner­wowo roz­gar­niać resztki. W końcu zna­lazł po­szar­pane fo­liowe opa­ko­wa­nie po pest­kach. Za­czął czy­tać:

– „...może za­wie­rać śla­dowe ilo­ści orze­chów, w tym orzesz­ków ziem­nych”. – Mor­der­cze spoj­rze­nie, ja­kim w tym mo­men­cie ob­rzu­cił Anetę, spo­wo­do­wało, że dziew­czyna w mgnie­niu oka po­bla­dła. Dało się to za­uwa­żyć na­wet przy mi­go­tli­wym świe­tle ogni­ska. – Prze­czy­ta­łaś to, co było na opa­ko­wa­niu?! – wrza­snął na nią. – Prze­czy­ta­łaś?!

– Od­wal się! Skąd mo­głam wie­dzieć?! – od­gry­zła się cała wście­kła na niego.

– Ty idiotko!!! – Gwał­tow­nie ru­szył w jej stronę.

Krzy­siek na­gle za­stą­pił mu drogę.

– Zo­staw ją! – Za­dzi­wia­jąco mocno ode­pchnął Mi­chała, aż ten stra­cił rów­no­wagę i upadł na zie­mię.

Ra­zem z Elizą do­sko­czy­łem do przy­ja­ciół, za­po­bie­ga­jąc dal­szej eska­la­cji emo­cji.

– Uspo­kój­cie się! Prze­cież to był wy­pa­dek! Nikt nie chciał ce­lowo zro­bić mu krzywdy! – krzyk­nęła Eliza.

Sie­dzący na ziemi Mi­chał wal­nął z wście­kło­ścią pię­ścią w piach.

– Kurwa!!! – za­klął gło­śno.

– Uspo­kójmy się... – za­czą­łem, bo chcia­łem wy­ci­szyć emo­cje. – Za­sta­nówmy się, co te­raz zro­bić.

– Już mó­wi­łem, dzwońmy po po­li­cję i po ka­retkę – po­wtó­rzył z upo­rem Krzy­siek.

Za­pa­dła ci­sza. Na­wet Marta sie­działa w mil­cze­niu na prze­wró­co­nym ko­na­rze drzewa. Wy­da­wało się, że wy­pła­kała już wszyst­kie łzy. Wi­dać było, że z bez­sil­no­ści i żalu nie jest w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słowa.

– Nie – po­wie­dział ci­cho Mi­chał.

Wszy­scy na niego spoj­rzeli.

Nasz ko­lega po­woli wstał z ziemi i otrze­pał spodnie.

– Nie dzwońmy. – Spoj­rzał na nas smutno.

Po­czu­łem, że sy­tu­acja wy­myka się nam spod kon­troli. Co gor­sza, cały czas by­łem pod wpły­wem al­ko­holu. Cały świat wi­ro­wał mi przed oczami.

– Co pro­po­nu­jesz? – za­py­ta­łem po­dejrz­li­wie, bo nie spodo­bało mi się to, co przed chwilą od niego usły­sza­łem.

W od­po­wie­dzi Mi­chał wcią­gnął ze świ­stem po­wie­trze.

– Mu­simy po­zbyć się ciała – wy­szep­tał.

* * *

– Chyba Cię po­je­bało, czło­wieku!!! – wrza­sną­łem na Mi­chała, prze­wra­ca­jąc oczami. – Co ty? Fil­mów się na­oglą­da­łeś? Prze­cież to nasz przy­ja­ciel!!!

– Jak to po­zbyć się ciała? – Eliza nie wie­rzyła w to, co przed chwilą usły­szała.

Mi­chał pod­szedł do nas spo­koj­nie. Był te­raz nie­zwy­kle opa­no­wany. Mó­wił trzeźwo i rze­czowo.

– Za­sta­nów­cie się – wy­ja­śnił. – Jemu już nie po­mo­żemy, ale so­bie mo­żemy mocno za­szko­dzić. Gdzie znaj­dziesz do­brą pracę – zwró­cił się pro­sto do mnie – je­śli przy­kleją ci łatkę po­li­cyj­nego do­cho­dze­nia? My­ślisz, że tak ła­two się z tego wy­śli­zgamy?

– Lu­dzie, ale o czym my mó­wimy?! – Marta na­gle ze­rwała się na równe nogi. – Chyba nie chce­cie tak tego za­ła­twić?! Prze­cież to Se­we­ryn. To nasz przy­ja­ciel, a nie ka­wa­łek mięsa!

Za­pa­dła ci­sza. Krzy­siek zro­bił krok do przodu i po­pa­trzył na nas uważ­nie.

– Mi­chał ma ra­cję – ode­zwał się w końcu. – To je­dyne bez­pieczne roz­wią­za­nie. Nie będę ry­zy­ko­wał ka­riery za­wo­do­wej. Od­wo­łuję mój po­mysł z po­li­cją i ka­retką. Ukryjmy ciało.

Marta aż pod­sko­czyła.

– Nie no, czy wy w ogóle się sły­szy­cie?! Prze­cież to ja­kiś kosz­mar!!! Kurwa!!! Lu­dzie!!! – Znów za­częła hi­ste­rycz­nie pła­kać, cała się trzę­sąc.

Aneta po­de­szła do Marty, wy­cią­gnęła do niej ręce i po­pa­trzyła jej pro­sto w oczy.

– Oni mają ra­cję. Nic już nie mo­żemy zro­bić. Se­we­ryn nie żyje i to w do­datku przez nasz błąd. Wszy­scy je­ste­śmy winni. Te­raz mu­simy my­śleć o so­bie.

Ja sam by­łem w szoku i nie wie­dzia­łem, co o tym są­dzić. Zo­sta­łem za­głu­szony gło­sem roz­sądku po­zo­sta­łych. Na­wet nie pró­bo­wa­łem się ode­zwać, by za­ne­go­wać po­mysł Mi­chała. Ja i Marta nie mie­li­śmy wy­star­cza­ją­cej siły prze­bi­cia, po­trzeb­nej do za­we­to­wa­nia tego, co usta­liła reszta.

Mi­chał ode­tchnął głę­boko, spoj­rzał na na­sze spa­ni­ko­wane twa­rze i wtedy prze­jął ini­cja­tywę.

– No do­bra! Nie ma co de­ba­to­wać! Zbie­ramy wszyst­kie rze­czy! Po­móż­cie mi uprząt­nąć te­ren! – za­rzą­dził nie­zno­szą­cym sprze­ciwu gło­sem. – Dziew­czyny, spa­kuj­cie wszyst­kie rze­czy i po­zbie­raj­cie śmieci. My zaj­miemy się zwło­kami. No już! Nie ma czasu! Za pięt­na­ście mi­nut ma nas tu­taj nie być!

Marta pró­bo­wała pro­te­sto­wać. Krzy­czała hi­ste­rycz­nie, że tak nie można, że to nie po ludzku. Po­zo­stałe dwie dziew­czyny nie dały jej jed­nak żad­nej szansy na dal­szy sprze­ciw. Nie­malże siłą za­brały ją do willi.

Przy­tasz­czy­li­śmy spo­rych roz­mia­rów ka­mień i z nie­ma­łym tru­dem przy­wią­za­li­śmy go za po­mocą liny ho­low­ni­czej do mar­twego już ciała. Po­tem za­cią­gnę­li­śmy ob­cią­żone zwłoki na po­most. Z wy­sił­kiem do­szli­śmy do końca drew­nia­nej, trzesz­czą­cej kon­struk­cji i na trzy wrzu­ci­li­śmy z gło­śnym chlu­po­tem nie­ży­ją­cego przy­ja­ciela do za­lewu. Po chwili ob­cią­żone zwłoki znik­nęły pod wodą. Sta­li­śmy jesz­cze przez chwilę, dy­sząc ciężko i pa­trząc, jak czarna woda uspa­kaja się pod na­szymi sto­pami.

– Że­gnaj. – To jedno słowo, wy­po­wie­dziane bar­dzo ci­cho przez któ­re­goś z nas, wy­star­czyło za całe po­że­gna­nie.

Po­tem spoj­rze­li­śmy na sie­bie nie­pewni i prze­ra­żeni tra­gicz­nym za­koń­cze­niem tej im­prezy.

– Do­ga­śmy ogni­sko i spie­przajmy stąd.

Pięć mi­nut póź­niej trzy sa­mo­chody ru­szyły gwał­tow­nie spod willi, sy­piąc pia­skiem spod kół i wzno­sząc tu­many ku­rzu.

Po chwili już nas tam nie było.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki