Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Układ Słoneczny na krawędzi wojny – i jeden człowiek, który może jej zapobiec
Oskar Rok, kontroler układów pozaziemskich Europejskiej Agencji, zostaje wysłany na dyskretną misję, która przesądzi o przyszłości Układu Słonecznego.
Działając incognito jako Adam Swift – prezes fikcyjnego przedsiębiorstwa Swift&Swift – ma zbadać sprawę zaginięcia frachtowca Walkiria, transportującego broń na Marsa. Zniknięcie statku ze śmiertelnym ładunkiem oraz tajemnicze morderstwa przedstawicieli kilku ziemskich republik grożą wybuchem międzyplanetarnego konfliktu, dlatego Rok musi działać szybko i rozważnie.
W toku ryzykownego śledztwa nie tylko odkryje, kto stoi za porwaniem Walkirii, ale też pozna szczegóły spisku, którego skutki mogą przynieść zagładę milionom istnień…
– Rozpytujesz o Walkirię. Mam coś dla ciebie… – Podał Oskarowi metalowy przedmiot przypominający miniaturowy trójząb, atrybut Neptuna, i kontynuował: – Walkiria wiozła mnóstwo bardzo niebezpiecznego towaru, ale nie tylko. Wiem też, że dotarła na…
Człowiek urwał wywód w pół zdania, po czym runął jak rażony gromem. W pierwszym momencie kontroler nie zareagował. Sądził, że rozmówca się zgrywa, a może zasłabł? Rozglądnął się. Panowała niczym niezmącona cisza. Mężczyzna ani drgnął.
„Tak przecież nie zachowują się chorzy ludzie” – pomyślał Oskar.
Uklęknął i zbadał puls leżącego. Bez cienia wątpliwości nieznajomy był martwy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Andrzej Michał Derwisz
Śledztwo Oskara Roka
NIESPODZIEWANY ROZKAZ
Przejmujący intensywnością dzwonek zakłócił nocny spokój. Po trzecim sygnale śpiący w wielkim łożu mężczyzna zrzucił z siebie prześcieradło i cichym głosem zadysponował:
– Światło pięćdziesiąt procent…
Domowy komputer w okamgnieniu wykonał polecenie, a kiedy żółta poświata zalała sypialnię, człowiek usiadł na skraju łóżka, podniósł telefon z nocnej szafki i wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Oskar Rok, słucham…
– Cześć, Roku, to ja. Przepraszam za wczesną pobudkę…
W słuchawce zaległa cisza dająca Oskarowi ułamek sekundy na podjęcie decyzji: odezwać się czy przerwać połączenie, aby tym fortelem odwlec rozmowę. Uśmiechnął się w duchu do swych niewinnych fantazji, pytając oschle:
– Pierwszy, uznałeś moją kilkugodzinną drzemkę za przejaw niesubordynacji?
– Spałeś dwanaście godzin! Położyłeś się wczoraj o piętnastej, a teraz dochodzi trzecia rano lub jak kto woli w nocy, lecz kolejnego dnia. Dla osoby twego pokroju to podejrzanie długo…
– Czyżby Firma wydała jakieś wytyczne w sprawie długości wypoczynku i dopuszczalnej tematyki snów? Może chcesz powróżyć? – naigrawał się Oskar.
– Chętnie, ale najpierw wystąpię w roli zwiastuna złych nowin. Przygotuj się do dłuższej podróży…
– Znowu? – Rok wszedł szefowi w słowo. – Ledwo co wróciłem z orbity, a jeśli mnie pamięć nie myli, obiecałeś mi urlop – podjął nierówną walkę.
Pierwszy lekkim westchnieniem zignorował biadolenie podwładnego, zaś surowym, wojskowym tonem dodał:
– Szczegóły u mnie. Posyłam Hansa. Masz dwie godziny!
******
Odwróciwszy ciąg potężnych silników, latający wehikuł z gracją osiadł na dachu wieżowca Europejskiej Agencji Kontroli Układów, wzniesionego niedaleko Augsburga w Republice Bawarskiej. Rok, ubrany w wytarte dżinsy i podniszczoną koszulę, wysiadł leniwie, pozdrowił pilota Hansa, zabrał swój drelichowy plecak i skierował się do windy. Drogę znał doskonale. Zjechał na czterdzieste piętro, gdzie mieściło się kierownictwo Wydziału Kontroli Układów Pozaziemskich. W sekretariacie nie zastał nikogo, a drzwi do gabinetu Pierwszego stały otworem. Nie zastanawiając się długo, wszedł i wówczas zobaczył szczupłą sylwetkę pochyloną nad stertą papierów rozrzuconych na biurku. Oskar pomyślał, że brzemię problemów ukrytych w dokumentach przegnało szefa z wygodnego fotela, każąc przyjąć pewną perspektywę do ich oceny.
Właściciel gabinetu, dyrektor Wydziału Kontroli Układów Pozaziemskich, Blase Becket, zwany Pierwszym, instynktownie wyczuł czyjąś obecność. Przywitał się z Rokiem, zatrzasnął drzwi, a siadając w fotelu, wskazał podwładnemu krzesło.
Milczeli chwilę. Pierwszy dumał, w jaki sposób podejść Oskara, żeby zapalił się do misji, którą zamierzał mu zlecić, podczas gdy kontroler, jak zwykle w tej scenerii, studiował olbrzymią mapę Europy, dekorującą ścianę za biurkiem dyrektora. Dziesiątki miniaturowych państewek o dziwacznych kształtach, jedne wciśnięte nienaturalnie pomiędzy inne sprawiały wrażenie bezsensownie poukładanych puzzli, zaś kolorystyczna pstrokacizna przyprawiała o zawrót głowy. Ktoś nieobeznany w politycznych realiach taki podział Starego Kontynentu uznałby za wytwór szalonego umysłu.
– Wiem, wiem, wróciłeś z Orbitalnej Stacji Hawkinga. Ale taka już dola kontrolera układów! Nie zna dnia ani godziny – zaczął Becket, rozważnie składając wyrazy w zdania. – A ja, no cóż, do wykonania odpowiedzialnego zadania, i to delikatnej natury, potrzebuję najlepszego człowieka. Spośród wszystkich kontrolerów układów pozaziemskich, którymi dysponuję, za takiego uważam właśnie ciebie – dodał zgrabnie.
Oskar Rok nie odezwał się ani słowem. Jego kanciasta twarz i wielkie, nieco wyłupiaste oczy koloru wiosennej trawy nie zdradzały jakichkolwiek uczuć, zaś reszta ciała, regularna i męska, ale z pewnością nie atletyczna, trwała bez ruchu. Zdawało się, że buja w obłokach, bo tyrada szefa jest mu całkowicie obojętna. Nic złudniejszego. Zachowanie Oskara znamionowało bezwzględny profesjonalizm.
– Wkrótce minie ósma rocznica powołania Sześciu Agencji Kontroli Układów. Pamiętasz? – spytał retorycznie dyrektor. – A jeszcze dekadę temu Ziemię można było uznać za najszczęśliwszą planetę w kosmosie, na której nie spodziewaliśmy się żadnych niespodzianek. Przez dziesięciolecia Światowy Związek Unii Kontynentów strzegł jedności. I oto nagle: bum! Finansowy krach, powrót do zadawnionych animozji, nacjonalizmu, szowinizmu, nietolerancji… Spełnione marzenia naszych pradziadów o pojednaniu ludzkości w przeciągu kilku lat legły w gruzach. Cały glob podzielił się bardziej niż kiedykolwiek. Spójrz na tę mapę Europy! – wykrzyknął Becket, teatralnym gestem wskazując ścianę. – Żyjemy w świecie rozbitym dzielnicowo rodem ze średniowiecza. Cofnęliśmy się w społecznym rozwoju stulecia! Dobrze przynajmniej, że się nawzajem nie pozabijaliśmy; że resztki zdrowego rozsądku pozwoliły dogadać się w kwestii unormowania wzajemnych stosunków. Zgoda na zawiązywanie bilateralnych i multilateralnych układów pozwoliła ludzkości przetrwać. A wraz z powołaniem kontynentalnych agencji kontroli układów zapewniliśmy planecie względny pokój. Kto wie, może w dalekiej przyszłości agencje zainicjują ponowne zjednoczenie? Drogi Roku. Oskarze. Jesteśmy razem od początku. Nigdy nie zdradzałem faktu, że ty, jako jedyny kontroler, przetrwałeś fatalne początki, karkołomne zmiany i zwariowane pomysły decydentów. Przyszła pora, abyś o tym wiedział. Zaszliśmy naprawdę daleko, a przecież w dziejowym bagnie siedzieliśmy po uszy. Ludzkość jeszcze istnieje i ma ochotę wzajemnie współpracować tylko dzięki wam, kontrolerom! Setkom bezimiennych bohaterów…
Rok znał upodobania szefa do przydługich i czasami nudnawych wstępów, ale dziś „zmiękczanie”, jak je nazywał, zaintrygowało go bardziej niż zwykle. Wbrew wyuczonej pozie oraz zasadom poruszył się niespokojnie, nadstawiając uszu.
Tego gestu wypatrywał Becket. Uniknął rutyny, wzbudził zainteresowanie Oskara. Postanowił pójść za ciosem.
– Wysyłam cię z misją… – Zawiesił głos, obserwując kontrolera. – Kto wie, czy nie najważniejszą w twojej dotychczasowej karierze. Nie ze względu na trudności techniczne czy zbytnie prawne zawiłości, ale konieczność użycia metod dyplomatycznych. Sprawa, jak już wspomniałem, jest nader delikatna… Otóż w stolicy Księżyca, Lunie, w niewyjaśnionych okolicznościach zamordowano obywatela Republiki Marsylskiej. Był przedsiębiorcą, dodam bogatym i wpływowym. Wydarzenie miało miejsce dwa miesiące temu. Równo tydzień później, także w Lunie, doszło do drugiego zabójstwa. Uśmiercono polityka, członka władz Republiki Saksońskiej. Ponieważ policja z Księżyca nie wykryła sprawców, Marsylia i Drezno zagroziły wypowiedzeniem z nim układów, zarzucając tamtejszym władzom bierność, złą wolę, a nawet współudział w zbrodniach. Nie muszę cię przekonywać o tragicznych skutkach zerwania umów.
Rok mimowolnie skinął głową. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to mogłoby pociągnąć lawinę podważającą istotę Systemu Układów. W sporze z Księżycem jedne europejskie państewka poprą inne, te kolejne, zaś ich przeciwnicy, skorzy do konfrontacji, nie omieszkają opowiedzieć się po stronie Srebrnego Globu. Konsekwencje byłyby nieprzewidywalne.
– Konflikt zdławilibyśmy w zarodku, gdyby nie dalsze dramatyczne wypadki – tłumaczył Pierwszy. – Trzy dni potem w zapomnianej przez Boga osadzie górniczej na Marsie o wdzięcznej nazwie Kuźnia Hefajstosa jakiś kloszard znajduje zwłoki mężczyzny. I cóż się okazuje? Człowiek z przetrąconym karkiem jest wysokim rangą oficerem armii Republiki Wielkopolskiej. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, co polski pułkownik robił na takim zadupiu. Ale to nie koniec. Dokładnie szesnaście dni temu Konsorcjum „Sojusz” z kapitałem wielu republik europejskich, nie wyłączając francuskich, w tym marsylskiej, niemieckich, oczywiście z saksońską na czele, oraz polskich, a jakże… z wielkopolską, przygotowuje transport uzbrojenia przeznaczonego dla rządu Niezależnego Państwa Marsa. Konsorcjum wcześniej wygrało przetarg i uzyskało odpowiednie certyfikaty swoich władz na eksport broni dla rządu Czerwonej Planety. Transakcja absolutnie legalna, ale też prowadzona w całkowitej tajemnicy. W konsekwencji eskadra promów wojskowych dostarcza towar do portu przeładunkowego na Srebrnym Globie. Przejmują go tam odpowiednie służby Republiki Księżyca, będącej równocześnie gwarantem bezpiecznego frachtu.
Rok orientował się, że transport interplanetarny stanowi ważne źródło dochodu naturalnego satelity Ziemi. A wszystko to przez fakt, że wielkie kosmiczne pojazdy nie mogą startować z Błękitnej Planety.
– Wracając do sedna – ciągnął Pierwszy. – Statek klasy Magellan, Walkiria, wyrusza w kierunku Marsa…
– Klasy Magellan? – podchwycił Oskar. – O ile mnie pamięć nie zawodzi, to stutysięczniki. Do załadowania takiego olbrzyma trzeba mnóstwa broni! Przewoził czołgi?
– Przykro mi, tą informacją nie dysponuję, zapewne należy do kategorii ściśle tajnych. No więc Walkiria obrała kurs w kierunku Marsa. Według informacji wieży kontroli lotów z Księżyca pierwsza faza podróży odbywała się bez zakłóceń. Potwierdzały to boje próżniowe z numerem jeden i dwa, poprzedzające niewielkie kosmiczne parkingi, ale trzecia boja już nie. Według techników od pewnego czasu jest uszkodzona. Walkiria nie pojawiła się również przy stacji kosmicznej Brontozaur, znajdującej się za ową trzecią boją, najbliżej Marsa. A wynik jest następujący: statek z cenną i niebezpieczną przesyłką nigdy do Czerwonej Planety nie dolatuje! Zastanawiające, prawda?
Pierwszy dodał, że utajniono rodzaj przewożonego towaru. Według listu frachtowego Walkiria wiozła sprzęt gospodarstwa domowego przeznaczony dla odbiorców z Marsa oraz księżyców Jowisza. Transport ochraniała grupa komandosów. Zgodnie z oświadczeniem wojskowych i policji księżycowej oraz marsjańskiej, pod których jurysdykcję podpada kazus, nie udało się zlokalizować statku kosmicznego ani frachtu.
– Jednak to nic nie znaczy! – kontynuował Becket. – Dysponujemy mizernymi środkami do przeszukania tak ogromnej przestrzeni. Walkiria może już być poza Układem Słonecznym albo po niewidocznej stronie Księżyca, w jakimś zakamuflowanym warsztacie.
– W takim razie czego oczekujesz od kontrolera układów? – zdziwił się Oskar. – Nie jestem powołany do szukania utraconego czy też skradzionego „sprzętu gospodarstwa domowego” wraz z łodzią. Zarówno jednego, jak i drugiego zapewne nie uda się odszukać.
– Otóż to! Kontroler układów czuwa nad przestrzeganiem oraz wypełnianiem bilateralnych i multilateralnych porozumień, lecz w tym szczególnym przypadku musi działać prewencyjnie, bo, jak już mówiłem, system jest zagrożony. Francuzi, Niemcy i Polacy ślą ostre noty dyplomatyczne władzom Księżyca i Marsa, nie tylko w sprawie zagubionego transportu, ale również swych podstępnie, jak twierdzą, zamordowanych obywateli. Wysuwają oskarżenia przeciw Księżycowi o sprzyjanie jakimś bliżej nieokreślonym, wręcz wyimaginowanym płatnym zabójcom. Żądają zezwolenia na wkroczenie ich służb do akcji. Żeby za wszelką cenę zapobiec eskalacji napięcia, trzeba znaleźć ślad po Walkirii, przekazać go policji, wojsku, wywiadom, wszystkim! Niech podążają za nim, jednak zgodnie z literą i duchem wzajemnych układów. Tym sposobem odwrócimy uwagę republik od nieprzemyślanych, pochopnych decyzji. Od ruszania układów! Jesteśmy powołani do ich ochrony! To zadanie zamierzam wypełnić. Dlatego ruszysz zgodnie z marszrutą Walkirii, niemniej jednak incognito. Zrobimy z ciebie biznesmena. Z klasą!
Pierwszy omiótł Oskara szybkim spojrzeniem. Jego niezobowiązujący ubiór kłócił się z wizerunkiem biznesmena w ogóle, nie wspominając o jakiejkolwiek… klasie.
– Chociaż będzie to wymagało sporej pracy nie tylko z twojej strony – dodał cicho, nieco zrezygnowanym głosem. Wziął głęboki wdech, uniósł słuchawkę staroświeckiego telefonu i na jego mosiężnym cyferblacie wykręcił jeden numer. – Marta? – spytał z uśmiechem. – Cieszę się, że już jesteś. Zgodnie z moimi przewidywaniami mam materiał do obróbki. Zaraz będzie u ciebie, szkoda czasu…
Becket wstał. Rok natychmiast poderwał się z krzesła. Może wyglądał niechlujnie, lecz regulamin znał, a i zwykły savoir-vivre nie był mu obcy. Pod tym względem mógł uchodzić za biznesmena z klasą.
– Odwiedzisz dwudzieste piąte piętro. Czeka tam rewelacyjna brunetka. Stylistka. Wie, co powinna zrobić. Nie stawiaj się! Później wróć do mnie, otrzymasz szczegółowe instrukcje. Chcę, żebyś misję rozpoczął niezwłocznie…
KIERUNEK KSIĘŻYC
Krótki pobyt u seksownej Marty diametralnie zmienił Oskara Roka. I o to właśnie Pierwszemu chodziło. Decydując się uwikłać podwładnego w tajną misję, nie chciał, aby rozpoznano w nim kontrolera układów, a przecież na Księżycu i Marsie często bywał w tej roli.
Jasny blondyn przeobraził się w bruneta. Wąs i broda, którymi się chlubił, znikły pod ostrą brzytwą wspomaganą surowym spojrzeniem stylistki, a oczy koloru wiosennej trawy za sprawą sztucznych soczewek zbrązowiały.
W postrzeganiu Oskara jako bogatego człowieka interesu miały dopomóc: nienagannie skrojone garnitury z kompletami koszul szytych na miarę, przygotowane wcześniej z rozkazu Becketa przez Martę, składany tablet inkrustowany złotymi motywami (ze starą pamięcią, lecz poszerzoną o wywiadowcze aplikacje), złoty zegarek oraz podobne, równie kosztowne drobiazgi. Nie mniej istotne były autentyczne dokumenty wystawione na nazwisko Adama Swifta, obywatela Republiki Angielskiej, która spośród europejskich państewek słynęła z najpoprawniejszych stosunków politycznych, a nade wszystko gospodarczych, zarówno z Republiką Księżyca, jak i Niezależnym Państwem Marsa. Pan Swift należał też do rzadkich szczęśliwców legitymujących się diamentową kartą kredytową z nieokreślonym limitem…
******
Prosto z siedziby Europejskiej Agencji Kontroli Układów Oskara Roka przewieziono limuzyną na kosmodrom w Monachium, z którego odleciał rejsowym promem do Luny, księżycowej stolicy.
Kilkugodzinną podróż w tajnej misji kontroler umilał sobie słuchaniem muzyki, podczas gdy jego umysł systematyzował posiadaną wiedzę o Księżycu. Naturalny satelita Ziemi ogłosił niepodległość zaraz po rozwiązaniu Unii Obu Ameryk, z którą był najbliżej związany. Komentatorzy polityczni od dawna przewidywali podjęcie podobnych kroków, gdyż ruchy separatystyczne przybierały tam na sile z roku na rok. Lunanie, jak nazywali siebie mieszkańcy satelity, po prostu wykorzystali okazję.
Srebrny Glob nie był gospodarczo jednolity. Jego niewidoczna strona uchodziła za mało zindustrializowaną i słabo zaludnioną, a przez to zacofaną. Jedynie główne miasto Gagarin, w kraterze jego imienia, miało jako taki port przeładunkowy z terminalem pasażerskim. Poza tym na całej półkuli wybudowano pięć niewielkich kosmodromów obsługujących kilkanaście rozsianych po rozległym terenie osiedli górniczych. Słaba ochrona władz i problemy komunikacyjne zwabiały do tej krainy różnego autoramentu poszukiwaczy przygód. Byli wśród nich geolodzy samoucy, zbierający oryginalne księżycowe okazy lub pozostałości archaicznych ziemskich wehikułów, które wciąż tkwiły w tutejszym regolicie. Szczególnie te drugie przedstawiały w starym świecie dużą wartość kolekcjonerską. Zaś w cieniu ciężko pracujących ludzi kryli się szubrawcy, podstępem lub siłą odbierający owoce ich znoju. Porównywano ten obszar z Dzikim Zachodem Ameryki Północnej w czasach gorączki złota.
Co innego strona od miliardów lat zwrócona ku Ziemi. Nieźle poznana, z wieloma ośrodkami przemysłowymi opartymi na wydobyciu złóż, wśród których najcenniejszym jest izotop helu hel-3, wykorzystywany jako paliwo w reaktorach fuzji jądrowej i napęd statków kosmicznych. Dynamicznie rozwijający się naturalny satelita przyciągał nie tylko osoby rozczarowane czy znudzone ojczystą planetą, ale i lubiące trudne wyzwania.
Oczami wyobraźni Oskar przeniósł się do stolicy, a zarazem najludniejszego miasta Srebrnego Globu – Luny, wybudowanej w kraterze Alphonsusa na południowej półkuli. Nieckę o średnicy ponad stu kilometrów pokrywały tysiące olbrzymich kopuł. Wszystkie połączono w jeden gigantyczny, hermetycznie zamknięty organizm. Pod kloszami, w błogim stanie sztucznego ciążenia zbliżonym do ziemskiego, mieszkało blisko trzysta tysięcy osób. Wewnętrzny system niezłych dróg oraz kolejek magnetycznych dawał sposobność szybkiego i bezpiecznego przemieszczania się po metropolii. Do innych księżycowych miast podróżowano promami kosmicznymi.
Zwarta zabudowa o charakterystycznych sferycznych dachach nie przewyższała kilku pięter, lecz często sięgała głęboko w grunt. Pokuszono się nawet o stworzenie kilku oaz zieleni z oczkami wodnymi, a przez całą Lunę płynęła rzeka, stanowiąca zamknięty obieg. Jej wody służyły do przeróżnych celów, o których zwykły zjadacz księżycowego chleba nie miał bladego pojęcia.
******
Prom osiadł na betonowym lądowisku, prawie stykającym się z kopułą terminalu. Pasażerowie podążali do niego przezroczystym rękawem. W połowie drogi Oskar zatrzymał się urzeczony rozległą panoramą. Lotnisko pasażerskie graniczyło bowiem z największym księżycowym portem przeładunkowym. Tutaj trafiały zarówno ziemskie produkty eksportowane do całego Układu Słonecznego, jak i frachty zmierzające ku Błękitnej Planecie.
W dali Rok ujrzał potężne transportowe mastodonty, gotowe biegnąć we wszystkich kierunkach, gdzie tylko przebywał człowiek, ale głównym przeznaczeniem bywał Mars oraz satelity Jowisza i Saturna. Właśnie stąd prawie trzy tygodnie temu w swoją ostatnią podróż wyruszyła Walkiria.
Kontroler układów zatrzymał się w mało znanym hotelu Nowe Horyzonty pod nazwiskiem Adam Swift. Wolał unikać centrum miasta, aby jakimś zbiegiem okoliczności nie spotkać natrętnego znajomego, którzy zwykle pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Pełnię szczęścia stanowił dwupokojowy apartament na trzecim piętrze oraz zdystansowana obsługa, nieinteresująca się zbytnio gośćmi.
Wziął długi prysznic, a posiłek zjadł w pokoju. Później rozciągnął się w łóżku i rozmyślał o czekającej go pracy. Doskonale wiedział, jak poruszać się w Lunie, lecz misja, z jaką wysłał go szef, różniła się diametralnie od wszystkich poprzednich. Występował dotąd w roli kontrolera lub inicjatora układów, czasami rozjemcy, doradcy, negocjatora. Jego atutami nie były broń, intrygi czy groźby, ale słowo poparte kazusami prawnymi zawartymi w układach. Jest przecież kontrolerem, osobą zaufania społecznego.
Rok orientował się oczywiście, że tak jak wszędzie, również w Lunie istnieje przestępcze podziemie, skorumpowani urzędnicy i niewahający się przed niczym politycy. Lecz stolicę księżycowego państwa charakteryzowało jeszcze coś… Od dawna była przyczółkiem szpiegostwa. Każde ze znaczących państw miało tu swego rezydenta, gdyż każde z nich zaangażowało na Księżycu niewiarygodne kapitały. Szczególnie w przemyśle wydobywczym i konstrukcyjnym oraz biznesie transportu kosmicznego. Ponadto bogate kraje, nie chcąc się uzależniać od obcych bander, dysponowały własnymi flotyllami transportowych i pasażerskich statków stacjonujących na satelicie w ściśle strzeżonych obszarach. Tam też, najprawdopodobniej, cumowały ich okręty wojenne, a za swe bazy słono płacili księżycowej republice.
Natomiast rezydenci, jak to oni, tkali misterne systemy agenturalnych pajęczyn, oplatając nimi nie tylko cały Srebrny Glob, ale i kosmiczne szlaki, docierając aż do Marsa i dalej, ku księżycom Jowisza i Saturna. Ten strategiczny punkt chcieli kontrolować wszyscy. W swoich rozważaniach Oskar nie wykluczał, że trzy zagadkowe morderstwa oraz zniknięcie Walkirii z bronią w ładowniach są ze sobą powiązane. A zrodzić się mogły właśnie na styku polityki, służb specjalnych i półświatka. Tylko z czyjej inspiracji?
Najłatwiejsza do wykrycia byłaby oczywiście zwykła kradzież popełniona w celu osiągnięcia zysku. Jednakże w takim przypadku policja już dawno wskazałaby przynajmniej domniemanych sprawców. Dobrać się do urzędników i polityków oraz tajnych służb to zadanie znacznie trudniejsze. Trzeba nie tylko dyplomacji, ale i prawdziwego geniuszu. Oskar uświadomił sobie nagle, że zachowanie anonimowości w tej zamkniętej społeczności będzie graniczyć z cudem. A przybranie kostiumu biznesmena, które w założeniu miało przynieść więcej swobody, paradoksalnie może go krępować i pozbawić wielu atutów. Występowanie w roli bogatego przedsiębiorcy z pewnością otworzy sporo zamkniętych dla innych drzwi, lecz nie wszystkie.
Przyszedł mu do głowy iście szatański pomysł. Gdyby wcielił się w dwie postaci jednocześnie, wtedy szansa odkrycia prawdy zwiększyłaby się nieporównanie. Jako kontroler układów wziąłby pod lupę urzędy, zaś pokaźne prezesowskie konto rozwiązałoby języki opornym.
Wstał z łóżka i podszedł do okna. Widok dachów pobliskich budynków skojarzył mu się ze stadem żółwi podążających do morza po złożeniu jaj.
„Powinienem spróbować podwójnej roli… – rozmyślał. – Jednak nieco mnie zmieniono”. Z szyderczym uśmieszkiem zerkał w lustro wiszące nad komodą. Nowy wygląd ostudził nieco jego zapał, ale wspomnienie zdolnej Marty dodało otuchy. „Broda i wąs przecież odrosną, a teraz można cokolwiek przylepić…”.
Projekt wydał się Oskarowi tak doskonały, że natychmiast z pomocą tabletu wysłał do Pierwszego zakodowany przekaz. Prosił w nim o wyrażenie zgody na modyfikację sposobów wykonania zadania oraz przysłanie peruki, wąsów, brody i znoszonych ubrań, aby jak najlepiej upodobnił się do swego naturalnego wyglądu i mógł odegrać również rolę kontrolera.
BIZNESOWE WIZYTY
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Śledztwo Oskara Roka
ISBN: 978-83-8373-869-7
© Andrzej Michał Derwisz i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Jędrzej Szulga
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Grzegorz Araszewski
GRAFIKI: domena publiczna
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek