Skręcona historia - Jakub Ostromęcki - ebook + książka

Skręcona historia ebook

Ostromęcki Jakub

4,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Kino dla olbrzymiej grupy odbiorców pozostaje jedynym źródłem wiedzy na temat przeszłości. Bardzo często jest to jednak przekaz pełen anachronizmów, nieprawidłowości, a niejednokrotnie także propagandowych klisz i kłamstw. Parafrazując słowa wybitnego polskiego historyka z XIX wieku Józefa Szujskiego: „Fałszywe filmy bywają matką złej polityki”.

Jakub Ostromęcki, historyk, stały współpracownik miesięcznika „Historia Do Rzeczy”, opisuje znane filmy i seriale historyczne, a także przygodowe nawiązujące do bardziej lub mniej odległych czasów. Pokazuje, jak się mają do prawdy historycznej, tropi jej celowe zniekształcenia i ewidentne błędy filmowców. Wśród zaprezentowanych tytułów nie brakuje wielkich widowisk i kasowych hitów, zarówno polskich, jak i zagranicznych. „Troja”, „300”, „Gladiator”, „Braveheart”, „Wikingowie”, „Szeregowiec Ryan”, „Lista Schindlera”, „Pianista”, „Miasto ‘44” czy „1920. Bitwa warszawska” ? to tylko niektóre z nich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 292

Oceny
4,0 (26 ocen)
4
17
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MirmilM

Dobrze spędzony czas

Mnie się podobała. Pomimo tego, że zdawałem sobie sprawę z różnych, ogólnie mówiąc "uproszczeń" stosowanych przez twórców fajnie było poczytać o tym.
00



WSTĘP

Wstęp

Oglą­da­nie filmu w towa­rzy­stwie histo­ryka może oka­zać się ist­nym kosz­ma­rem. Doświad­czyli tego moi krewni. Pew­nego dnia zasie­dli­śmy do serialu, tytuł lito­ści­wie pomińmy, któ­rego akcja roz­gry­wała się w XIII-wiecz­nej Fran­cji pod­czas kon­fliktu z Anglią. Jed­nymi z głów­nych boha­te­rów byli Filip August i Ryszard Lwie Serce. Bzdur było w nim co nie­miara. Śre­dnio­wieczne elity poubie­rane w kaftany, chi­tony i szla­froki jakby wydo­byte z dna szaf kraw­ców szy­ją­cych stroje do Gwiezd­nych wojen. Tron fran­cu­skiego monar­chy paso­wał bar­dziej do Opo­wie­ści z Narnii, a sce­no­graf nawet nie sta­rał się ukryć czy zama­sko­wać rene­san­so­wych fasad zamku. Współ­cze­śnie brzmiące dia­logi bar­dziej przy­po­mi­nały nego­cja­cje ban­kie­rów niż roz­mowy wiel­kich feu­da­łów.

Zrazu burk­ną­łem tylko coś pod nosem z dez­apro­batą, ale wraz z nagro­ma­dze­niem fil­mo­wych lap­su­sów zaczą­łem je wyty­kać tonem kibica nie­za­do­wo­lo­nego z usta­wie­nia jede­nastki, jakie wymy­ślił sobie tre­ner. Serial nie wyma­gał wiel­kiego sku­pie­nia, toteż przy każ­dej mojej uwa­dze osłu­piali krewni szep­tali: O rany!, Jezu!, Jakie zbo­cze­nie zawo­dowe!, w końcu puen­tu­jąc: Prze­cież to tylko film!!!

Pro­blem w tym, że mówimy o praw­dzi­wym Fili­pie Augu­ście i praw­dzi­wej Fran­cji, a nie zmy­ślo­nym Cona­nie i Aqu­ilo­nii. Wpadki, lap­susy, pół­prawdy, cza­sem kłam­stwa to nie „tylko film”. Dla więk­szo­ści popu­la­cji od Los Ange­les po Wła­dy­wo­stok kino pozo­staje jedy­nym źró­dłem wie­dzy na temat prze­szło­ści. Weźmy naj­bar­dziej jaskrawy przy­kład z podwórka naszego wschod­niego sąsiada. Film Rok 1612 widział chyba każdy rosyj­ski uczeń. Czy ktoś mu wyja­śnił, jak bar­dzo, deli­kat­nie mówiąc, mija się z prawdą w spor­tre­to­wa­niu Żół­kiew­skiego, husa­rii czy samej Rosji? A ucznio­wie ame­ry­kań­scy? Wielu z nich podzi­wiało Patriotę z Melem Gib­so­nem. Z kina wyszli prze­ko­nani o tym, iż w 1776 roku prze­ciwko Bry­tyj­czy­kom sta­nął cały naród, a tylko nie­liczni zdrajcy przy­stali do okrut­nych oku­pan­tów w czer­wo­nych kubra­kach.

Ta książka jest prze­glą­dem wsze­la­kich reży­ser­skich prze­win w słyn­nych fil­mach histo­rycz­nych – i nie cho­dzi tu tylko o źle dobrane ciżmy, trony czy gzymsy na oknach, lecz sprawy dużo poważ­niej­sze, któ­rych wpływ na całe spo­łe­czeń­stwa jest olbrzymi. Oto przy­kłady kło­po­tów wyge­ne­ro­wa­nych przez kino.

Allan Mas­sie, szkocki histo­ryk, prze­strze­gał przed skut­kami, jakie wywoła film Bra­ve­he­art: Źle opo­wie­dziana histo­ria poten­cjal­nie nie­sie wiele nie­bez­pie­czeństw. Bra­ve­he­art może przy­czy­nić się do wzro­stu anglo­fo­bii, która dla wielu Szko­tów sta­nowi sens ist­nie­nia naszego kraju. Kasan­dryczne wizje histo­ryka czę­ściowo się speł­niły. Przed kinami w Edyn­burgu poja­wiali się akty­wi­ści par­tii naro­do­wej, skan­du­jąc hasła nawo­łu­jące widzów do gło­so­wa­nia za odłą­cze­niem się od Wiel­kiej Bry­ta­nii. Alex Sal­mond, ówcze­sny lider naro­dow­ców, grzmiał: Wil­liam Wal­lace był orę­dow­ni­kiem nie­pod­le­gło­ści Szko­cji. Chciał­bym być w jego sze­re­gach pod Stir­ling Bridge. Cie­kawe, czy Sal­mond chciałby rów­nież łupić i mor­do­wać? Czy wie­dział, że „prawo pierw­szej nocy”, które miało według Mela Gib­sona wzbu­dzić gniew Szko­tów i popchnąć ich do powsta­nia, to bzdura?

Mit Robin Hooda, który był powie­lany w dzie­siąt­kach fil­mów i seriali, zna­lazł swoją odsłonę w cza­sie debaty poli­tycz­nej w USA pomię­dzy repu­bli­ka­ni­nem Tedem Cru­zem a demo­kratą Ber­niem San­der­sem. Demo­krata oskar­żał pra­wicę o to, że jej poli­tyka podat­kowa to „Robin Hood na odwrót”. Repu­bli­ka­nin kontr­ata­ko­wał w duchu prze­sła­nia filmu z Rus­se­lem Crowe’em z 2010 roku: To wy jeste­ście kró­lem Janem i sze­ry­fem z Not­tin­gham! A prze­cież Robin Hood mówił wyraź­nie: Poborcy podat­kowi! Prze­stań­cie w końcu łupić ciężko haru­ją­cych ludzi! I prze­stań­cie obdzie­lać tymi pie­niędzmi swo­ich kole­siów! To wszak nie boga­cze są głów­nym win­nym w fil­mie Scotta, ale sko­rum­po­wana i podatna na obce wpływy wła­dza. Tym­cza­sem zarówno Robin komu­ni­sta, jak i Robin liber­ta­ria­nin nie mają nic wspól­nego z pier­wotną wer­sją legendy.

Przy­cho­dzi mi tu na myśl także słynna fraza „mroki śre­dnio­wie­cza”. Nie spo­sób wymie­nić wszyst­kich poli­ty­ków, któ­rzy przy byle oka­zji, chcąc ośmie­szyć lub zdys­kre­dy­to­wać prze­ciw­ni­ków, odwo­łują się do spu­ści­zny „epoki ciem­noty”. Zapi­sy­wa­łam się do Nowo­cze­snej, a nie do Śre­dnio­wiecz­nej – zży­mała się posłanka Joanna Scheu­ring-Wiel­gus. „Mor­duj­cie wszyst­kich, Bóg roz­po­zna swo­ich w nie­bie” – to zda­nie mające rze­komo odda­wać spo­sób myśle­nia inkwi­zy­to­rów, użyte m.in. w zekra­ni­zo­wa­nej powie­ści Imię róży, jest ulu­bio­nym cyta­tem wszyst­kich prze­ja­wia­ją­cych fobie zwią­zane ze śre­dnio­wie­czem.

Filmy histo­ryczne nie kreują tylko języka poli­tyki. Po emi­sji serialu Wikin­go­wie zapa­no­wała wśród męż­czyzn moda na fry­zurę „na Ragnara”, która jed­nak nie ma wiele wspól­nego z ucze­sa­niem praw­dzi­wych wikin­gów. Po gigan­tycz­nym suk­ce­sie filmu 300 rynek zalały gry, w któ­rych w roli Spar­tan wystę­pują pół­na­dzy kul­tu­ry­ści odziani jedy­nie w prze­pa­ski bio­drowe, płasz­cze i hełmy. Dla wielu mło­dych ludzi jest to jedyny kon­takt z kul­turą antyczną.

Jesz­cze więk­szy gali­ma­tias wpro­wa­dzają filmy, któ­rych akcja dzieje się w XX wieku. W pracy zbio­ro­wej Com­mon Belief and the Cul­tu­ral Cur­ri­cu­lum: An Inter­ge­ne­ra­tio­nal Study of Histo­ri­cal Con­scio­usness omó­wiono wyniki eks­pe­ry­mentu prze­pro­wa­dzo­nego na kilku poko­le­niach Ame­ry­ka­nów, któ­rzy mieli opi­sać swoje sko­ja­rze­nia po tym, jak poka­zano im zdję­cia zwią­zane z wojną wiet­nam­ską. Stan wie­dzy oraz opi­nie dzieci i rodzi­ców oka­zały się cał­ko­wi­cie roz­bieżne. Jedy­nym wspól­nym sko­ja­rze­niem były filmy z For­re­stem Gum­pem na czele.

Pro­fe­sor James Jerry Clark z Uni­wer­sy­tetu Świę­tego Józefa w Fila­del­fii opi­sy­wał wpływ Listy Schin­dlera na naucza­nie w szko­łach: Nauczy­ciele oma­wia­jąc drugą wojnę świa­tową, trak­to­wali Holo­kaust jak doda­tek do tematu. Po tym fil­mie stał się on nie­mal osob­nym przed­mio­tem. Ten film stał się oświa­to­wym odpo­wied­ni­kiem uza­leż­nia­ją­cego nar­ko­tyku. Gdy ludzie raz się z nim zapo­znali, chcieli wie­dzieć wię­cej i wię­cej. Dodać należy, iż opi­sana wyżej Spiel­ber­gow­ska pigułka zawie­rała silny anty­pol­ski pier­wia­stek, który wsz­cze­piono milio­nom widzów na całym świe­cie, budu­jąc w ten spo­sób obraz „narodu współ­spraw­ców”.

„Prawda czasu, prawda ekranu” – brzmi legen­darna już sen­ten­cja w Misiu Sta­ni­sława Barei. Sytu­acja, w któ­rej została wypo­wie­dziana, wywo­łuje salwy śmie­chu. Warto przy tej oka­zji jed­nak wspo­mnieć, iż nawet naj­bar­dziej wierny praw­dzie histo­rycz­nej reży­ser musi zawie­rać z nauką prze­różne kom­pro­misy. Pamię­tajmy, iż głów­nym zada­niem twór­ców fil­mo­wych jest zaro­bie­nie pie­nię­dzy na dostar­cze­niu odbior­com barw­nej i poru­sza­ją­cej opo­wie­ści. Doko­nuje się zatem kom­pre­sji cza­so­wych, wyda­rze­nia trwa­jące 20 lat skra­ca­jąc do kilku mie­sięcy. W innym przy­padku ludzie umie­ra­liby prze­cież w kinie z nudów. Z kilku postaci jak w Liście Schin­dlera robi się jedną, chcąc uczy­nić ją jesz­cze bar­dziej wyra­zi­stą. Sta­ty­stów ubiera się w stroje, tak aby na polu bitwy w ułamku sekundy można było odróż­nić „dobrych” od „złych”. Takie odstęp­stwa należy odno­to­wać i je wyba­czyć.

Zbroja lub hełm z XIV wieku użyte w bitwie o sto lat wcze­śniej­szej mogą budzić nie­smak, zwłasz­cza jeśli mamy do czy­nie­nia z uzbro­je­niem bar­dzo się od sie­bie róż­nią­cym. Jed­nak wyłogi lub lamówki mun­duru, które są póź­niej­sze od akcji filmu o 30 lat, spo­koj­nie można zosta­wić mania­kom. Zada­niem niniej­szej książki nie jest szcze­gó­łowe wyli­cza­nie wszyst­kich moż­li­wych ana­chro­ni­zmów, które wycho­dzą na jaw dopiero w naj­lep­szej roz­dziel­czo­ści, na dużym ekra­nie i po kolej­nym wci­śnię­ciu pauzy. Mowa na przy­kład o sprzę­tach domo­wych lub meblach sto­ją­cych w tle.

Wiel­kie epoki histo­ryczne nie są tu repre­zen­to­wane na równi. Wszak naj­więk­sze emo­cje u odbior­ców budzi wiek XX. Zde­cy­do­waną więk­szość sta­no­wią filmy znane, kasowe, tzw. block­bu­stery. Aby zaś czy­tel­nik mógł nieco ode­tchnąć od bom­bar­do­wa­nia zarzu­tami, w każ­dym roz­dziale zna­la­zła się garść ludycz­nych opo­wie­ści z pla­nów fil­mo­wych.

FILMY I SERIALE ZAGRA­NICZNE

Pomnik króla Sparty Leoni­dasa I, który w 480 roku p.n.e. na czele 300 Spar­tan i żoł­nie­rzy z innych poleis grec­kich bro­nił Prze­smyku Ter­mo­pil­skiego przed wielką armią per­ską. Leoni­das i Spar­tanie pole­gli, ale na wieki stali się sym­bo­lami męstwa i poświę­ce­nia w walce

300

300

czyli stra­ceńcy z Ter­mo­pil kon­tra femi­nistki

To miała być zwy­kła, przy­go­dowa, sty­li­zo­wana na antyk krwawa bójka, w któ­rej przy­stojni i umię­śnieni faceci biją się z hordą dzi­ku­sów jeż­dżą­cych na potwo­rach. W praw­dzi­wym świe­cie wybu­chła jed­nak z tego awan­tura. Zack Sny­der nie spo­dzie­wał się, iż film 300 będzie ata­ko­wało tak mocno uroz­ma­icone gre­mium. Byli to przede wszyst­kim czo­łowi irań­scy poli­tycy, ale rów­nież znawcy histo­rii sta­ro­żyt­nej czy dzien­ni­ka­rze róż­nych opcji poli­tycz­nych, doszu­ku­jący się w tym fil­mie pod­tek­stów ide­olo­gicz­nych. Kyle Smith w „New York Post” wyobra­żał sobie „chłop­ców Adolfa” haj­lu­ją­cych w kinie na cześć umię­śnio­nych Spar­tan, któ­rzy dep­czą śniade ciała Azja­tów. W „Orlando Sen­ti­nel” nazwano film wprost przy­kła­dem „sztuki faszy­stow­skiej”. Dana Ste­vens ze „Slate” stwier­dziła, iż gdyby 300 nakrę­cono w latach 30. XX wieku w Niem­czech, to dziś stałby na półce obok Wiecz­nego Żyda jako przy­kład pro­pa­gandy, która pod­żega do wojny total­nej, żeru­jąc na mitach naro­do­wo­ścio­wych i este­tyce rasi­stow­skiej. Głosy kry­ty­ków pełne były oskar­żeń o to, iż film nawo­łuje do roz­prawy z Ira­nem.

Femi­nistki zarzu­ciły fil­mowi kult męskiej siły. Nie pomo­gła tu luźna i zdy­stan­so­wana postawa samej odtwór­czyni roli Gorgo, Leny Headey, pry­wat­nie pro­wa­dzą­cej się wszak dość swo­bod­nie. Aktorka zapy­tana o to, co kobiety mogłyby widzieć pozy­tyw­nego w owym fil­mie, odpo­wie­działa: Hej, dziew­czyny, spójrz­cie tylko. Kil­ku­set pół­na­gich face­tów! W dal­szej czę­ści wypo­wie­dzi była tyleż poważna, co zacho­waw­cza: To dość roman­tyczne, gdy kobieta wspiera jak może swo­jego męża idą­cego na wojnę.

Razy na 300 posy­pały się też ze strony śro­do­wisk LGBT, gdy oka­zało się, iż dobrzy Spar­ta­nie są hete­ro­sek­su­alni, zaś per­wer­syjny i zabor­czy per­ski król Kserk­ses wygląda jak bywa­lec parad gejow­skich (i to tych bar­dziej wyuz­da­nych). Film oglą­dali w więk­szo­ści zwy­kli mło­dzi męż­czyźni, toteż reży­ser nie krył, iż z władcy zro­bił kabo­tyna celowo: Czy jest coś bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego dla 20-latka niż gigan­tyczny król bóg, który chce z tobą zro­bić to po swo­jemu? Sny­der, któ­rego inte­re­sują przede wszyst­kim zysk i dobra zabawa, oczy­wi­ście nie przej­mo­wał się owymi pre­ten­sjami. Ziry­to­wał się tylko raz: Gdy ktoś w fil­mie mówi, że będziemy wal­czyć o wol­ność, to dla wielu stało się prze­ja­wem scha­mie­nia. Tak wła­śnie myślą dziś Euro­pej­czycy. Wspo­mi­nasz coś o demo­kra­cji czy wol­no­ści i od razu jesteś faszy­stą i impe­ria­li­stą. To według mnie sza­lone.

Holy­wo­odz­kich Spar­tia­tów za wzór sta­wiała zaś sobie grupa rów­nie pstro­kata – od ame­ry­kań­skich miło­śni­ków broni, przez euro­pej­skich naro­dow­ców po robot­ni­czo-chłop­ski aktyw Janu­ko­wy­cza z okresu ukra­iń­skiego Maj­danu. Broń swo­ich war­to­ści, swo­jej cywi­li­za­cji i swo­jego regionu! – gło­siła jedna z gra­fik wło­skich naro­dow­ców z rysun­kiem hopli­tów sty­li­zo­wa­nych na fil­mo­wych Spar­tan. Jeste­śmy jak 300 Spar­tan! – krzy­czeli zupeł­nie odmienni ide­owo zwo­len­nicy skom­pro­mi­to­wa­nego ukra­iń­skiego pre­zy­denta, chcąc zablo­ko­wać demon­stra­cje pro­za­chod­niej opo­zy­cji.

300 nie jest fil­mem w pełni histo­rycz­nym, gdyż akcja roz­grywa się w fik­cyj­nym zmi­to­lo­gi­zo­wa­nym świe­cie – zazna­czał Sny­der, ekra­ni­zu­jąc komiks Franka Mil­lera, który w naj­waż­niej­szych wąt­kach jedy­nie pró­buje nawią­zać do praw­dzi­wych wyda­rzeń. Mimo to wielu ulega poku­sie trak­to­wa­nia go jako źró­dła wie­dzy histo­rycz­nej. W Ira­nie film został zaka­zany.

Ter­mo­pile a prawa kobiet

Do Sparty przy­bywa per­ski herold, oświad­cza­jąc wszem i wobec, iż Król Kró­lów żąda „ziemi i wody” na znak pod­dań­stwa. Zaczyna nego­cjo­wać z Leoni­da­sem, w co włą­cza się Gorgo, żona spar­tań­skiego króla. Dla­czego ta kobieta myśli, że ma prawo mówić razem z męż­czy­znami? – pyta poseł. Bo tylko Spar­tanki wydają na świat praw­dzi­wych męż­czyzn – hardo odpo­wiada Gorgo. Ripo­sta jest tak cięta, że Pers powi­nien w tym momen­cie czmych­nąć niczym zdzi­czały kot przy­ła­pany na kra­dzieży odpad­ków z pań­skiego stołu. Nego­cja­cje były zresztą krót­kie – herold skoń­czył na dnie głę­bo­kiej jak Hades studni na sku­tek potęż­nego Leoni­da­so­wego front-kicka. Zanim jed­nak król uka­tru­pił przy­by­sza, rycząc słynne: This is Sparta!, spoj­rzał pyta­jąco na żonę. Ta ski­nęła głową na znak apro­baty. Czy spar­tań­ska kobieta mogła poczy­nać sobie ze śmia­ło­ścią godną raczej jakiejś roz­czo­chra­nej cel­tyc­kiej wład­czyni?

Kadr z filmu 300. Na pierw­szym pla­nie Gerald Butler w roli Leoni­dasa

Sprawa jest dość zło­żona. Histo­ryczka Iza Bie­żuń­ska-Mało­wist stwier­dza: Do praw poli­tycz­nych czyn­nych i bier­nych kobiety grec­kie przez cały okres kla­syczny dostępu nie uzy­skały. Dodaje też, że kobieta: Moc­nym związ­kom śro­do­wi­sko­wym swo­jego męża prze­ciw­sta­wiała raczej swoją samot­ność.

Kobieta w grec­kiej polis nie mogła samo­dziel­nie podej­mo­wać postę­po­wa­nia praw­nego, wystę­po­wać wobec władz czy sądów. Nie wolno jej było zdra­dzać męża (o wier­no­ści mężów nic nam nie wia­domo…). Musiała pozo­sta­wać pod opieką – ojca, męża, brata, któ­rzy byli jej repre­zen­tan­tami w urzę­dach. Była przed­mio­tem, a nie pod­mio­tem zarę­czyn. Co jej zatem było wolno? Być kapłanką (ist­niały kulty czy­sto kobiece), odpra­wiać miste­ria eleu­zyń­skie na równi z męż­czy­znami, bywać na przed­sta­wie­niach teatral­nych (ale tylko w nie­któ­rych poleis), zarzą­dzać służbą, otrzy­my­wać dary i spadki. Jak mogła zatem ugrać coś wię­cej? Mówiąc języ­kiem współ­cze­snym, wyko­rzy­sty­wała w tym celu tzw. kom­pe­ten­cje mięk­kie: oso­bo­wość, uzdol­nie­nia.

W Spar­cie sprawy wyglą­dały nieco ina­czej. Chłopcy od siód­mego roku życia prze­by­wali w kosza­rach; 30-lat­ko­wie mieli już wła­sne rodziny i domy, ale i tak wciąż jedli i bawili się w andre­io­nie – w gro­nie kum­pli z oddziału, a nie z żoną. Tam też toczyło się życie poli­tyczne. Całość zarzą­dza­nia gospo­dar­stwem domo­wym spa­dała więc na Spar­tanki. Mogły one pro­wa­dzić dzia­łal­ność gospo­dar­czą (kupo­wać zie­mię). Plu­tarch notuje: Lace­de­moń­czycy zawsze chęt­nie słu­chają rad swych żon i pozwa­lają im o wiele wię­cej mie­szać się do spraw publicz­nych niż sobie samym do spraw domo­wych. Poza tym w rękach kobiet była też wów­czas więk­sza część wszel­kiej wła­sno­ści w Spar­cie. Te bar­dziej „wyeman­cy­po­wane” Spar­tanki – żony, matki i babki kró­lów – dzia­łają zaku­li­sowo: prze­ku­pu­jąc, zatrud­nia­jąc, wynaj­mu­jąc. Nie­po­dobna, aby przyj­mo­wały obce posel­stwa. Nina Gła­dziuk, autorka pracy Ompha­los. Płeć jako pro­blem filo­zo­fii poli­tycz­nej Gre­ków, puen­tuje: Świat poli­tyki grec­kiej okresu kla­sycz­nego był męski. Oby­wa­tele żoł­nie­rze okresu bitwy o Ter­mo­pile nie dopu­ści­liby Gorgo do decy­do­wa­nia na równi z nimi.

Co jed­nak z mizo­gi­nią per­skiego posła? U Gła­dziuk znaj­du­jemy inte­re­su­jący frag­ment: W pew­nej przy­to­czo­nej przez Hero­dota roz­mo­wie Greka z Per­sem mało­azja­tycki oby­czaj uczest­ni­cze­nia nałoż­nic i pra­wo­wi­tych mał­żo­nek w ucztach męż­czyzn prze­ciw­sta­wiany jest hel­leń­skiemu oby­czajowi osob­nego jedze­nia i prze­by­wa­nia obu płci. W impe­rium per­skim kobiety zosta­wały czę­sto bry­ga­dzist­kami przy wiel­kich robo­tach publicz­nych. Nie był to jed­nak kraj o jakimś szcze­gól­nym rów­no­upraw­nie­niu: Jesteś gor­szy od kobiety – brzmiała jedna z cięż­szych obelg wśród per­skich wiel­mo­żów. Tak czy ina­czej, reak­cja per­skiego posła w fil­mie nazbyt przy­po­mina tyrady zwy­rod­nia­łych ima­mów znane z dzi­siej­szych cza­sów.

Rodrigo San­toro jako demo­niczny król per­ski Kserk­ses, który chciał pod­bić Gre­cję

Film 300 miał widow­nię głów­nie męską, stąd nie mogło zabrak­nąć w nim tzw. scen. Przed wyru­sze­niem ku Ter­mo­pi­lom Leoni­das żegnany jest przez żonę w spo­sób, w jaki powi­nien żegnany być każdy wojow­nik. Czy u histo­rycz­nych Spar­tan zbli­że­nie byłoby aż tak zmy­słowe i śmiałe? Nikt tego dokład­nie nie wie, ale można posłu­żyć się kil­koma przy­kła­dami z sąsied­nich poleis. Ateń­czycy uzna­wali za nie­zwy­kłe, gdy Pery­kles wycho­dząc na agorę, cało­wał żonę. Dla­czego? Otóż żona jest od tego, aby mieć z nią dzieci i zapew­nić sobie opiekę na sta­rość (Kse­no­font). Wtó­ro­wał mu Demo­ste­nes: Hetery mamy dla przy­jem­no­ści, kon­ku­biny dla codzien­nych potrzeb ciała, żony – aby mieć legalne potom­stwo i zaufane straż­niczki domu.

Reży­ser pomi­nął też kilka innych szcze­gó­łów doty­czą­cych płci w Spar­cie. Wszak to Leoni­das powi­nien mieć dłuż­sze włosy niż wła­sna żona! (Spar­tankę po ślu­bie cze­kały dość mocne postrzy­żyny). Lena Headey jak na żonę Leoni­dasa jest zbyt wątła. Praw­dziwa Gorgo od małego upra­wiała biegi, rzut dys­kiem i oszcze­pem – miała wszak uro­dzić zdrowe i silne potom­stwo. Szata Gorgo powinna być krót­sza (słynne powie­dze­nie o Spar­tan­kach jako „odsła­nia­ją­cych uda”).

300 prze­ciwko 70 milio­nom Irań­czy­ków

Per­so­wie są lubieżni, deka­denccy, tchórz­liwi, słabi i pozba­wieni honoru. Nie potra­fią zwy­cię­żyć ina­czej jak pod­stę­pem. Cechy takie przy­pi­sy­wano ludom Wschodu od nie­pa­mięt­nych cza­sów. 300 był w Ira­nie zaka­zany, tra­fił więc do obiegu pod­ziem­nego. W momen­cie pre­miery trwało aku­rat święto per­skiego Nowego Roku i kraj zawrzał. Zarówno teo­kra­tyczny rząd, jak i jego prze­ciw­nicy zjed­no­czyli się w obu­rze­niu. Jedni z powo­dów poli­tycz­nych, dru­dzy czu­jąc się zwią­zani z kul­turą antycz­nej Per­sji, która w ich opi­nii została obra­żona.

Hol­ly­wood wypo­wiada wojnę Irań­czy­kom – ogło­siła wkrótce po pre­mie­rze filmu poczytna irań­ska gazeta „Ayande-No”. Czy­tamy w niej: Film uka­zuje Irań­czy­ków jako pozba­wione kul­tury demony, które myślą tylko o najeż­dża­niu innych naro­dów i zabi­ja­niu ludzi. Dzien­ni­ka­rzom wtó­ro­wali tehe­rań­scy poli­tycy.

Javad Sham­gha­dri, doradca ówcze­snego pre­zy­denta Ahma­di­ne­żada, grzmiał: Stany Zjed­no­czone sta­rają się upo­ko­rzyć Iran, odwra­ca­jąc rze­czy­wi­stość histo­ryczną. Chcą skom­pen­so­wać sobie swoje występki, pod­bu­rza­jąc ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy. Aza­deh Moaveni, repor­terka „Time’a”, pisała na gorąco: Cały Tehe­ran jest wście­kły. Gdzie się nie uda­łam, tam wszystko tęt­niło od obu­rze­nia z powodu tego filmu, któ­rego nikt tu nie widział, ale o któ­rym wielu sły­szało. Cała kolejka na targu, w któ­rej stoją gospo­dy­nie domowe z małymi pie­skami, nasto­latki i urzęd­nicy z pobli­skiego mini­ster­stwa, trzę­sie się z wście­kło­ści. Wszę­dzie, gdzie się uda­łam, od den­ty­sty po kwia­ciar­nię, Irań­czycy komen­to­wali film, który w taki spo­sób przed­sta­wił Per­sów. Wszy­scy są tu pewni, że rząd USA skry­cie go finan­so­wał, aby przy­go­to­wać Ame­ry­ka­nów na wojnę z Ira­nem.

Z efek­tów, jakie wywo­łał film 300, nie była zado­wo­lona rów­nież irań­ska dia­spora za oce­anem. Gdy w 1979 roku tłum szy­itów w Tehe­ra­nie wziął oby­wa­teli ame­ry­kań­skich jako zakład­ni­ków, miesz­ka­jący w USA Irań­czycy za wszelką cenę chcieli poka­zać, iż nie iden­ty­fi­kują się z reżi­mem Cho­me­iniego. Za przy­zna­nie się wów­czas do naro­do­wo­ści irań­skiej można było na uli­cach ame­ry­kań­skich miast obe­rwać, toteż potom­ko­wie Cyrusa w USA, wszę­dzie, gdzie się da, nazy­wali sie­bie od tej pory Per­sami. Dla prze­cięt­nego ogra­ni­czo­nego Ame­ry­ka­nina ter­min ten brzmiał jak nazwa rasy z serialu Star Trek, toteż sytu­acja wyda­wała się bez­pieczna. Cały misterny plan asy­mi­la­cji runął wraz pre­mierą 300, gdy nagle „oka­zało się”, że ohydni Per­so­wie z Ter­mo­pil i szy­ici znad Zatoki Per­skiej to ci sami ludzie.

Wście­kłość prze­cięt­nego irań­skiego widza da się stre­ścić tak: Sny­der przed­sta­wił naszych pra­sz­czu­rów jako bestie, a prze­cież dali oni światu tyle dobrego: pierw­szą w świe­cie dekla­ra­cję praw czło­wieka, pierw­szą reli­gię mono­te­istyczną, wspa­niałe pałace i płace zamiast nie­wol­nic­twa.

Jak tu oddzie­lić histe­rię, brą­zow­nic­two i chciej­stwo od upraw­nio­nych zarzu­tów? Z tego, że fil­mowi Per­so­wie są jaskrawo prze­ry­so­wani, zda sobie sprawę nawet śred­nio oczy­tany widz. Gwar­dia Nie­śmier­tel­nych nie zakła­dała żad­nych tru­pich masek, zaś Kserk­ses był w rze­czy­wi­sto­ści bro­da­tym męż­czy­zną ubra­nym w pur­pu­rową tunikę, złoty płaszcz i tiarę, z kre­acją fil­mową łączyły go zaś jedy­nie kol­czyki.

Impe­rium per­skie się­gało od Morza Egej­skiego do Indusu. Władca chcący utrzy­mać wów­czas taki teren był nie­jako ska­zany na tole­ran­cję. Łącz­nie z tym, iż poleis grec­kie wcho­dzące w skład impe­rium mogły się rzą­dzić demo­kra­tycz­nie (po tym, gdy ojciec Kserk­sesa uznał, że bar­dziej korzystne dla Per­sji będzie pozby­cie się tam­tej­szych tyra­nów).

Owa wspo­mniana wyżej „pierw­sza dekla­ra­cja praw czło­wieka” odnosi się do tak zwa­nego Cylin­dra Cyrusa. Poza tym, że ów gli­niany tekst pozwala pod­da­nym na czcze­nie takich bogów, jakich tylko zapra­gną, z pra­wami czło­wieka ma mało wspól­nego. Wypo­wie­działo się na ten temat całe grono bada­czy: Wiesehöfer, Fair­child Rug­gles Silver­man, Bill T. Arnold, Lle­wel­lyn-Jones i Neil Mac­Gre­gor. Poli­tycy irań­scy od początku wieku XX wynie­śli jed­nak Cylin­der do rangi prawa dwu­na­stu tablic czy dzieł Ary­sto­te­lesa.

To nie bata się boją, ale mojej boskiej wła­dzy – mówi fil­mowy Kserk­ses. W podobny irra­cjo­nalny spo­sób tłu­ma­czy swoje pod­boje. 2500 lat temu pro­pa­ganda per­ska była jed­nak znacz­nie spryt­niej­sza, wypo­wia­da­jąc się mniej wię­cej w takim tonie: Fakt, pod­bi­jamy, ale spójrz­cie sami na sie­bie. Cały czas mor­du­je­cie się w woj­nach. My zapew­nimy wam wszyst­kim życie w pokoju i har­mo­nii. Jeste­śmy po to, byście prze­stali się wyrzy­nać.

Kserk­ses – nie żaden bóg wcie­lony, tak jak chce tego film, tylko król i namiest­nik boga Ahu­ra­mazdy, nie wahał się skła­dać ofiar Ate­nie, chcąc zjed­nać sobie przy­naj­mniej część ludzi, któ­rymi zamie­rzał wła­dać. Czy był pierw­szym władcą mono­te­istycz­nym? Teza bar­dzo mocno nacią­gana. Bada­cze spie­rają się wręcz, czy zara­tusz­tria­nizm był w ogóle reli­gią pań­stwową na tym eta­pie per­skich dzie­jów.

Nie­wol­ni­ków można było spo­tkać w ówcze­snym świe­cie wszę­dzie – zarówno w pań­stwach grec­kich, jak i Per­sji. Irań­czycy nie są rów­nież w sta­nie zaprze­czyć oczy­wi­stej wie­dzy pod­ręcz­ni­ko­wej: to pań­stwa grec­kie dawały swym oby­wa­te­lom moż­li­wość kształ­to­wa­nia poli­tyki.

Nie wąwóz, tylko prze­smyk, nie poje­dynki, tylko szyk

Prze­mil­czeń, prze­ina­czeń jest też sporo w spor­tre­to­wa­niu Sparty. W fil­mie poka­zano kilka szo­ku­ją­cych dziś zwy­cza­jów, z jakich zasły­nęła ta sta­ro­żytna polis. Pierw­szy z nich budzi spory histo­ry­ków, drugi jed­nak jest zna­ko­mi­cie udo­ku­men­to­wany i opi­sany. Na skal­nym wierz­chołku stoi zatem czer­stwy sta­rzec. Spraw­dza, czy nowo­ro­dek będzie wystar­cza­jąco silny i sprawny, by być żoł­nie­rzem. Gdyby było ina­czej, małe ciałko zrzu­cono by w prze­paść. Kilka scen dalej widzimy frag­ment agoge, w któ­rym mło­dzi chłopcy pod­da­wani są bru­tal­nemu tre­nin­gowi, który ma zro­bić z nich żoł­nie­rzy i który czę­sto koń­czył się śmier­cią kur­san­tów. Sny­der pomi­nął jed­no­cze­śnie zapasy nagich dziew­cząt, które wła­dze orga­ni­zo­wały od czasu do czasu, chcąc zachę­cić mło­dych oby­wa­teli-żoł­nie­rzy do wzię­cia sobie jak naj­szyb­ciej żony. Dziwne, bo taka scena paso­wa­łaby do este­tyki filmu.

Leoni­das ustami Gerarda Butlera dużo mówi o wol­no­ści. Wol­nymi oby­wa­te­lami Sparty mógł się jed­nak nazy­wać tylko pewien pro­cent spo­łe­czeń­stwa – resztę sta­no­wili pozba­wieni praw poli­tycz­nych perioj­ko­wie i heloci – nie­wol­nicy pra­cu­jący na roli. Ci ostatni byli trak­to­wani pogar­dli­wie, nie­raz bru­tal­nie. Aby utrzy­mać wśród nich posłuch, Spar­tiaci urzą­dzali tak zwane helo­to­bi­cie, co pewien czas okła­da­jąc kijami lub batami bogu ducha win­nych chło­pów. Innych zno­wuż upi­jali na ucztach, szy­dząc potem z nich nie­mi­ło­sier­nie, poni­ża­jąc i zmu­sza­jąc do wul­gar­nych tań­ców. W fil­mie młody Leoni­das uczest­ni­czy w kryp­tei – uzbro­jony tylko we włócz­nię w dzi­czy musi sam zadbać o prze­trwa­nie. Więk­szość widzów nie zdaje sobie jed­nak sprawy, iż kryp­teja słu­żyła też innemu celowi – mor­do­wa­niu przy­pad­kowo napo­tka­nych helo­tów, aby cały czas czuli respekt przed Spar­tia­tami i nie przy­szły im do głowy żadne bunty. Bada­cze nie są jedy­nie pewni, czy taka wer­sja kryp­tei ist­niała już w cza­sach Leoni­dasa, czy też naro­dziła się kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej.

O efo­rach-zom­bich i potwo­rach na służ­bie per­skiej nie ma co się roz­wo­dzić – jest to ele­ment czy­sto fan­ta­styczny.

Z upo­rem maniaka, rów­nież w naszym kraju, powta­rza się, jakoby greccy hoplici bro­nili się w „wąwo­zie Ter­mo­pile”. Sny­der popeł­nia ten sam błąd w począt­ko­wych sekwen­cjach bitwy. W oko­licy miej­sca bitwy wąwozy rze­czy­wi­ście są, ale bie­gną pro­sto­pa­dle do kie­runku mar­szu armii per­skiej – stąd obrona w nich byłaby kom­plet­nym bez­sen­sem – wystar­czy­łoby, aby najeźdźcy umie­ścili ryglu­jący hufiec naprze­ciw Gre­ków i z resztą sił poszli dalej ku Ate­nom. Leoni­das roz­sta­wił zatem swo­ich hopli­tów nie w wąwo­zie, ale w prze­smyku mię­dzy pasmem gór­skim a morzem, które wów­czas pod­cho­dziło do lądu dużo bli­żej niż dziś – i w dru­giej czę­ści fil­mo­wej bitwy tak to wła­śnie wygląda.

Star­cie wro­gich mas pie­choty Sny­der wci­snął w nudny już sza­blon, ten sam co w set­kach innych pro­duk­cji bata­li­stycz­nych. Spar­ta­nie trzy­mają szyk tylko w pierw­szej sce­nie. Potem zaczy­nają się efek­towne indy­wi­du­alne poje­dynki: Grek prze­ciw Per­sowi. Jest to kom­pletny ana­chro­nizm. Istotą star­cia w owej epoce było bicie się w szyku – kto trzy­mał go cia­śniej i męż­niej zno­sił rany – ten wygry­wał. Grecy, złą­czeni ide­ałami wspól­noty oby­wa­tel­skiej, opa­no­wali tę sztukę do per­fek­cji: tar­cza przy tar­czy (któ­rej używa się zarówno z myślą o sobie, jak i kole­dze), nogi ugięte i dźga­nie włócz­nią cel­nie i mocno. Kto taki szyk zła­mał, chcąc szu­kać oso­bi­stej chwały lub w ataku szału – ten był sro­dze karany. A tym­cza­sem hol­ly­wo­odzcy Spar­tiaci robią to w naj­lep­sze przez połowę filmu. Histo­ryczne Ter­mo­pile nie były pozba­wione dyna­miki – Leoni­das tak wyćwi­czył hopli­tów, że potra­fili oni udać ucieczkę (całą falangą) po to tylko, aby napast­nicy wie­trzący łatwą zdo­bycz roz­luź­nili swój szyk. Wtedy Grecy gwał­tow­nie prze­cho­dzili do kontr­na­tar­cia. Cały czas było to jed­nak dzia­ła­nie grupy, a sztuka fil­mowa woli star­cia, w któ­rych widz może iden­ty­fi­ko­wać się z kon­kret­nym boha­te­rem, widząc jego twarz i syl­wetkę. Z tego też względu jeste­śmy ska­zani na oglą­da­nie ana­chro­nizmów w kolej­nych pro­duk­cjach bata­li­stycz­nych.

Replika zło­tego hełmu Leoni­dasa

300 USA 2006 117 min. reży­se­ria: Zack Sny­der sce­na­riusz: Michael B. Gor­don, Kurt John­stad, Frank Mil­ler, Zack Sny­der akto­rzy: Gerald Butler, Michael Fass­ben­der, Lena Headey, Rodrigo San­toro, David Wenham, Domi­nic West, Tom Wis­dom pro­duk­cja: War­ner Bros. Pic­tu­res, Atmo­sphere Enter­ta­in­ment MM//Hol­ly­wood Gang Pro­duc­tions dys­try­bu­cja: War­ner Bros.

Rus­sell Crowe w roli rzym­skiego wodza Mak­si­musa, który pod­padł złemu cesa­rzowi Kom­mo­du­sowi i musiał wal­czyć na are­nie jako gla­dia­tor

GLA­DIA­TOR

GLA­DIA­TOR

czyli zemsta na złym cesa­rzu

Pro­fe­sor Kath­len Cole­man, kon­sul­tantka histo­ryczna filmu Gla­dia­tor, jak co rano sia­dła do odczy­ty­wa­nia e-maili. Ktoś z biura pro­duk­cji filmu pytał: Kathy, jest sprawa. Potrze­bu­jemy kilku dowo­dów na to, że kobiety gla­dia­torki miały do sut­ków przy­cze­pione ostrza. Wyro­bisz się przed lun­chem? Pro­fe­sor zała­mała ręce. Naiw­nie myślała, że jej praca polega na wery­fi­ka­cji ana­chro­ni­zmów, nie­do­rzecz­no­ści, ste­reo­ty­pów i współ­cze­snych mitów. Ridley Scott liczył się jed­nak z jej zda­niem coraz mniej, potrze­bu­jąc kon­sul­tanta do żyro­wa­nia idio­ty­zmów takich jak ten z powyż­szego e-maila, opu­bli­ko­wa­nego potem przez Cole­man w sieci: Uwzględ­niono co prawda kilka moich komen­ta­rzy do sce­na­riu­sza, ale pod­le­gał on nie­ustan­nym zmia­nom. Nie byłam przy­go­to­wana na to, że naj­więk­sza liczba nie­pra­wi­dło­wo­ści i ana­chro­ni­zmów powsta­nie na eta­pie krę­ce­nia zdjęć. Cole­man mając dość igno­ro­wa­nia swo­ich uwag, popro­siła o wykre­śle­nie jej z listy współ­pra­cow­ni­ków. To było z początku inte­re­su­jące, ale osta­tecz­nie roz­cza­ro­wu­jące doświad­cze­nie – pod­su­mo­wała.

Im dalej w film, tym wię­cej fik­cji – tak można by stre­ścić Gla­dia­tora. Pierw­sze sekwen­cje uka­zują finał zwy­cię­skich dla Rzymu wojen mar­ko­mań­skich, roz­gry­wa­jący się, o czym lek­tor nie infor­muje, na tere­nie dzi­siej­szej Sło­wa­cji. Marek Aure­liusz stoi już u kresu żywota. Wła­dzę przej­muje jego syn Kom­mo­dus. I tu zaczyna się ele­ment fik­cyjny. Stary cesarz, wyczu­wa­jąc, iż syn, deli­kat­nie mówiąc, nie dora­sta do roli Augu­sta, mia­nuje swoim następcą wodza Mak­si­musa. W fil­mie dla uprosz­cze­nia tytu­ło­wa­nego „gene­ra­łem”, choć zasadne byłoby słowo legat. Ohydny i mściwy Kom­mo­dus mor­duje swo­jego ojca, rodzinę Mak­si­musa i pró­buje rów­nież zgła­dzić samego wodza. Ten zaś jako gla­dia­tor oprócz oso­bi­stej zemsty stara się speł­nić wolę swo­jego zamor­do­wa­nego zwierzch­nika. Mak­si­mus nie ist­niał. Jego pier­wo­wzo­rem mogło być kilku lega­tów – uko­cha­nych zarówno przez woj­sko, jak i Marka Aure­liusza auten­tycz­nych boha­te­rów wojen mar­ko­mań­skich.

Ślad owych zma­gań znaj­duje się rap­tem pół­to­rej godziny jazdy od naszej połu­dnio­wej gra­nicy, w Tren­czy­nie na Sło­wa­cji. Na potęż­nej skale wyra­sta­ją­cej w środku mia­sta wid­nieje inskryp­cja wyryta przez zwy­cię­skich legio­ni­stów ponad 1800 lat temu.

Wojna

Obraz Rzy­mian i bar­ba­rzyń­ców pocią­gnięto kre­ską grubą jak klinga gla­diusa. Z lasu wyła­nia się ger­mań­ska horda: bro­data, dłu­go­włosa, w futrach. Dzicz nie prze­strzega zwy­cza­jów wojny – w stronę rzym­skiego obozu pędzi koń trzy­ma­jący na grzbie­cie kor­pus rzym­skiego posła. Ger­mań­ski wódz dzierży jego głowę w wycią­gnię­tej ręce niczym boha­ter rysun­ków Franka Fra­zetty. Po dru­giej stro­nie legio­ni­ści szy­kują się do boju w wypo­le­ro­wa­nych pan­cer­zach. Wśród cen­tu­rii uwi­jają się ofi­ce­ro­wie doglą­da­jący szy­ków, nie­kiedy pokle­pu­jący pod­ko­mend­nych po ple­cach, doda­jący im otu­chy.

Gon­dor prze­ciw Orkom. Rzym jest świa­tłem – mówi Mak­si­mus do Marka Aure­liu­sza, utwier­dza­jąc cesa­rza w sen­sow­no­ści toczo­nej wojny i wyż­szo­ści impe­rium nad bar­ba­rzyń­cami. Nie ujmu­jąc Ger­ma­nom nic z dzi­ko­ści i okru­cień­stwa w cza­sie ich najazdu na Pano­nię, warto się­gnąć do Kasju­sza Diona, który opi­suje repre­sje, jakim Rzym pod­dał poko­na­nych Mar­ko­ma­nów i Kwa­dów: dzie­siąt­ko­wa­nie bez względu na wiek i płeć, nisz­cze­nie zbio­rów, wyrzy­na­nie bydła, zakaz orga­ni­zo­wa­nia żniw i wypasu pro­wa­dzący do maso­wego głodu. Do tego osten­ta­cyjne mar­no­wa­nie nad­wy­żek jedze­nia na oczach pod­bi­tych i rów­nie upo­ka­rza­jące chwa­le­nie się łaź­niami i wygo­dami. Jeśli ist­niałby ktoś taki jak fil­mowy Mak­si­mus, musiałby nad­zo­ro­wać owe prak­tyki.

Marek Aure­liusz, jeden z naj­wy­bit­niej­szych cesa­rzy rzym­skich, spo­gląda na Wieczne Mia­sto z pomnika usy­tu­owa­nego na Piazza del Cam­pi­do­glio na Kapi­tolu. Jest to kopia kon­nego posągu z 175 roku n.e., który można oglą­dać w Muze­ach Kapi­to­liń­skich

Kon­tra­sty w cza­sie wojen mar­ko­mań­skich nie były aż tak skrajne jak w fil­mie. Impe­rium korum­po­wało i kokie­to­wało elity ple­mienne, udzie­la­jąc zezwo­leń na odwie­dza­nie tar­go­wisk. W okre­sach mniej pomyśl­nych dla Rzymu w rękach Ger­ma­nów mogło znaj­do­wać się nawet 20 000 jeń­ców. Nie­je­den Kwad czy Mar­ko­man posia­dał więc ele­menty rzym­skiego opo­rzą­dze­nia, wielu potra­fiło trzy­mać pro­sty szyk, wyko­ny­wać manewry. Co wię­cej, w poło­wie II wieku leśni bar­ba­rzyńcy nauczyli się obsługi rzym­skich machin oblęż­ni­czych. Scena, w któ­rej bez­ładna ger­mań­ska wataha wyła­nia się z pusz­czy, przy­po­mina bar­dziej początki kon­tak­tów Rzymu z Ger­ma­nami z okresu repu­bliki.

Rów­nież naj­praw­do­po­dob­niej zamie­rzo­nym błę­dem jest moment zde­rze­nia legionu i Ger­ma­nów, gdzie docho­dzi do serii indy­wi­du­al­nych poje­dyn­ków. Jest to ana­chro­nizm pole­ga­jący na robie­niu śre­dnio­wie­cza z antyku, powie­lany chyba przez każ­dego reży­sera scen bata­li­stycz­nych. Star­cia Rzy­mian i Ger­ma­nów wyglą­dały zgoła ina­czej. Rzy­mianie nacie­rali szy­kiem podzie­lo­nym na rzuty, kohorty, cen­tu­rie, gdzie siłą były wza­jemne wspie­ra­nie się żoł­nie­rzy i mor­der­cze pchnię­cia wypro­wa­dzane zza muru tarcz. A wszystko to pod czuj­nym okiem cen­tu­rio­nów, try­bu­nów i pre­fek­tów. Ger­ma­nie pró­bo­wali roze­rwać ową rzym­ską sza­chow­nicę za pomocą bru­tal­nej siły i powta­rza­ją­cych się natarć kli­nów czy też falangi. O tym, że sceny walk w szyku mogą być rów­nie wart­kie i dyna­miczne co poje­dyn­ków, prze­ko­nał nas prze­cież reży­ser serialu Rzym.

Kolejną wpadkę Scotta sta­rano się ukryć za pomocą szyb­kich ujęć i ciem­nych barw. Rzym­ska jazda używa strze­mion, które do Europy przy­nie­śli ste­powi koczow­nicy kil­ka­set lat po przed­sta­wio­nych w fil­mie wyda­rze­niach. Naj­praw­do­po­dob­niej wyna­ję­cie kaska­de­rów i sta­ty­stów jeż­dżą­cych na antyczną modłę zna­cząco pod­wyż­szy­łoby budżet filmu.

W mie­ście i na are­nach

Mak­si­mus pochwy­cony przez łow­ców nie­wol­ni­ków tra­fia do pro­win­cji Mau­re­ta­nia Cesar­ska, do Zuc­cha­baru. W rolę mia­sta wcie­lił się maro­kań­ski Ajt Bin Haddu, widzimy zatem mia­sto na wskroś ber­be­ryj­skie z dobu­do­wa­nym jedy­nie na potrzeby filmu amfi­te­atrem. Zuc­cha­bar powstał jed­nak za cesa­rza Okta­wiana Augu­sta jako kolo­nia rzym­ska. Uwzględ­nia­jąc nawet lokalne uwa­run­ko­wa­nia, powinno być w nim przy­naj­mniej kilka budowli publicz­nych czy­sto rzym­skich – kuria, termy, forum.

Scot­tow­ski Rzym jest z kolei bar­dziej monu­men­talny, niż był w rze­czy­wi­sto­ści. Budowle, które widzimy na ekra­nie, to nie antyk, ale XIX-wieczne wyobra­że­nie antyku. Reży­ser zamiast z histo­ry­kami dużo lepiej doga­dałby się zatem z twór­cami wło­skiego Ołta­rza Ojczy­zny, zna­nego też jako pomnik Wik­tora Ema­nu­ela II czy ame­ry­kań­skiego Kon­gresu.

Konny pomnik Marka Aure­liu­sza ma w fil­mie wyso­kość bloku miesz­kal­nego, samo forum zaś swoim kształ­tem i roz­mia­rami przy­po­mina plac św. Pio­tra. Każdy, kto był na Forum Tra­jana czy Augu­sta, wie, że było tam dużo cia­śniej, niż przed­sta­wił to Scott w fil­mie. Cole­man punk­to­wała: W jakim celu wymy­ślono inskryp­cje, które nie są nawet napi­sane poprawną łaciną? Wielu kry­ty­ków zarzu­cało Scot­towi, że sceny wjazdu Kom­mo­dusa do Rzymu podej­rza­nie przy­po­mi­nają Triumf woli Leni Rie­fen­stahl. Prze­cież to nazi­ści kopio­wali Rzy­mian – jest więc dokład­nie na odwrót, niż mówi­cie – odpa­ro­wy­wał Scott świę­cie prze­ko­nany o aku­rat­no­ści swo­jego przed­sta­wie­nia mia­sta. Zamknij oczy i wyobraź sobie Rzym. Co widzisz? Orły, gla­dia­to­rów, białe togi, bez wąt­pie­nia. Zbo­cza, na któ­rych lśnią białe jak kość sło­niowa świą­ty­nie. Pro­ste osie, wiel­kie tłumy. Las kolumn i posą­gów – kon­ty­nu­ował w dodatku dołą­czo­nym do filmu DVD.

Mak­si­mus oka­zał się zna­ko­mi­tym gla­dia­to­rem i w oczach miesz­kań­ców Rzymu stał się popu­lar­niej­szy od cesa­rza. W finale filmu obaj zmie­rzyli się na are­nie Kolo­seum…

Warto przy­to­czyć inne jego prze­py­chanki z kon­sul­tan­tami, bo jako żywo przy­po­mi­nają one wyczyny „wiecz­nego dyrek­tora” z kome­dii Sta­ni­sława Barei Poszu­ki­wany, poszu­ki­wana. Ów apa­rat­czyk, oglą­da­jąc makietę osie­dla, z miną znawcy zwykł dla kaprysu prze­sta­wiać wie­żowce pro­sto do stawu. Na nic obu­rze­nie szefa archi­tek­tów. To staw prze­nie­siemy, o tu – stwier­dzał wtedy dyrek­tor.

Podob­nie było z Gla­dia­to­rem. Prze­cież w Rzy­mie nie było ogród­ków kawiar­nia­nych – zała­my­wali ręce histo­rycy. Scott na to: No to będzie to pierw­szy taki ogró­dek w histo­rii Rzymu. Skąd w ogóle wie­cie. Nawet was tam nie było. Ska­czemy w głąb naszej wyobraźni – to nasza praca. Histo­rycy czę­sto mówią: „Nie jestem pewien, czy oni robili to czy tamto”. Na to ja: „To od teraz już, do cho­lery, będą robić!”.

Przez sporą część filmu podzi­wiamy impo­nu­jące walki gla­dia­tor­skie. Podob­nie jak w sce­nach bata­li­stycz­nych, kró­luje natu­ra­lizm. Pełno tu błota, potu i ran. Zadbano nawet o brud za paznok­ciami. Scott, chcąc uchwy­cić naj­waż­niej­sze ele­menty owych teatral­nych przed­sta­wień, doko­nał daleko idą­cej kom­pi­la­cji. Mało na przy­kład praw­do­po­dobne jest, aby gla­dia­to­rzy, w któ­rych szko­le­nie lani­sta zain­we­sto­wał olbrzy­mie pie­nią­dze (a takim wła­śnie pro­fe­sjo­na­li­stą jest Mak­si­mus), byli wysta­wiani do walk ze zwie­rzę­tami – vena­tio. Podob­nie jest z insce­ni­za­cjami bitew – brali w nich udział przede wszyst­kim ska­zańcy lub więź­nio­wie i w prze­ci­wień­stwie do walk pro­fe­sjo­na­li­stów musiały się one skoń­czyć śmier­cią jak naj­więk­szej liczby uczest­ni­ków.

Uwagę wielu widzów zwró­ciła scena, która stała się począt­kiem końca współ­pracy Cole­man ze Scot­tem. Czar­no­skóra gla­dia­torka pędzi na rydwa­nie, strze­la­jąc z łuku do bro­nią­cej się dru­żyny Mak­si­musa. Słynne zaostrzone sutki, o które pytano kon­sul­tantkę, to oczy­wi­ście efekt fan­ta­zji pro­jek­tan­tów stro­jów, ale kobiety gla­dia­torki ist­niały, choć spo­ty­kano je dość rzadko. Wysta­wiano je do poje­dyn­ków ubrane tak samo jak męż­czyźni i podob­nie, choć mniej rygo­ry­stycz­nie, były one szko­lone. Sta­wały jed­nak w osob­nych, kobie­cych star­ciach.

Mąż stanu

Scott przed­sta­wia Marka Aure­liu­sza jako postać na wskroś pozy­tywną i nie można go za to winić. Każ­demu pań­stwu nale­ża­łoby życzyć takiego przy­wódcy. Kło­pot polega na przy­pi­sy­wa­niu mu poglą­dów, któ­rych wyzna­wać nie mógł. Według Scotta Marek Aure­liusz powie­rzył swo­jemu następcy Mak­si­mu­sowi misję odro­dze­nia repu­bliki, co mia­łoby ukró­cić sza­le­jącą korup­cję. Histo­ry­kom nic nie wia­domo o takich pla­nach. Ów kult repu­bliki i nie­chęć do cesar­stwa są jed­na­ko­woż bar­dzo cha­rak­te­ry­styczne dla ame­ry­kań­skiego kina w ogóle, nie­ważne, czy cho­dzi tu o repu­blikę rzym­ską, czy repu­blikę z Gwiezd­nych wojen. Wyle­czyć z owych sen­ty­men­tów mógłby Ame­ry­ka­nów dowolny pod­ręcz­nik do histo­rii sta­ro­żyt­nego Rzymu, choćby autor­stwa Marii Jaczy­now­skiej. To wła­śnie powsta­nie pryn­cy­patu ogra­ni­czyło chaos, gigan­tyczne łapow­nic­two i zdzier­stwa w pro­win­cjach. Mia­no­wani przez cesa­rzy pro­ku­ra­to­rzy prze­wyż­szali zaś kom­pe­ten­cjami urzęd­ni­ków repu­bli­kań­skich.

Nie wiesz, w co się Rzym prze­mie­nił – wylewa Marek Aure­liusz kubeł zim­nej wody na głowę naiw­nego Mak­si­musa. To fakt, pato­lo­gii w tym mie­ście było co nie­miara. Mało który reży­ser gło­śno powie­działby o ich przy­czy­nie, czyli napły­wie mas lud­no­ści, która oka­zy­wała się cał­ko­wi­cie bez­pro­duk­tywna. Aby utrzy­mać spo­kój, wymy­ślono dar­mowe roz­daw­nic­two zboża, czyli roz­dęty do nie­mo­żeb­nych roz­mia­rów socjal, z któ­rego utrzy­my­wało się nawet 250 tysięcy ludzi, sys­te­ma­tycz­nie w ten spo­sób korum­po­wa­nych i znie­chę­ca­nych do życia na wła­sny rachu­nek. Była to pułapka, z któ­rej nie wyplą­tał się żaden cesarz – zaprze­sta­nie roz­daw­nic­twa mogło spo­wo­do­wać bunty.

Lani­sta ma żal do zmar­łego Marka Aure­liu­sza o to, iż ów kocha­jący książki cesarz zaka­zał walk gla­dia­to­rów w Kolo­seum, odbie­ra­jąc w ten spo­sób chleb przed­się­biorcy. Praw­dziwy Marek Aure­liusz nie mógłby sobie na to pozwo­lić – miał na gło­wie wojny i nie chciał bun­tów wście­kłego tłumu. Zaka­zał rze­czy­wi­ście walk, ale nie w sto­licy, tylko w jed­nym z miast we wschod­nich pro­win­cjach i nie w imię dobrych oby­cza­jów, tylko… za karę, za wspie­ra­nie uzur­pa­tora. Z dru­giej strony w kpi­nach lani­sty jest ziarno prawdy. W cza­sie walk w Kolo­seum cesarz filo­zof osten­ta­cyj­nie poświę­cał się pisa­niu pro­jek­tów edyk­tów, aby poka­zać ludowi, co sądzi o tych pry­mi­tyw­nych roz­ryw­kach.

Zwy­rod­nia­lec

Rzadko w dzie­jach rodów panu­ją­cych zda­rzały się tak jaskrawe róż­nice pomię­dzy ojcem i synem jak w przy­padku Marka Aure­liu­sza i Kom­mo­dusa. Po wzor­co­wym, odważ­nym i wykształ­co­nym mężu stanu nastą­pił dege­ne­rat. Udo­wod­nie­nie dziś Kom­mo­du­sowi ojco­bój­stwa, a to wła­śnie stara się zro­bić Scott w fil­mie, wyma­ga­łoby sztabu oskar­ży­cieli i histo­ry­ków bie­głych w eks­tre­mal­nym nagi­na­niu dowo­dów i źró­deł. Kasjusz Dion w Histo­rii rzym­skiej twier­dzi, iż winni śmierci Marka Aure­liu­sza są leka­rze, któ­rzy chcąc przy­po­do­bać się Kom­mo­du­sowi, robili wszystko, aby nie wyle­czyć umie­ra­ją­cego cesa­rza. Kto ich inspi­ro­wał? Tego nie wie nikt. Marek Aure­liusz, wie­rząc w mądrość dorad­ców i sena­to­rów ota­cza­ją­cych syna, na kilka lat przed śmier­cią uczy­nił Kom­mo­dusa swoim współ­rzą­dzą­cym, co wyklu­cza fil­mowy wątek, w któ­rym prze­ka­zuje wła­dzę Mak­si­mu­sowi. Umie­ra­jący cesarz filo­zof zro­bił też wszystko, aby w oczach woj­ska Kom­mo­dus nie wyszedł na mor­dercę. Idź ku wscho­dzą­cemu słońcu, ja już zacho­dzę – to ostat­nie słowa, jakie miał usły­szeć od niego Kom­mo­dus. Scena, w któ­rej syn dusi swo­jego ojca, jest więc wymy­słem, co jed­nak nie umniej­sza wcale całego kata­logu zbo­czeń, jakie pre­zen­to­wał następca tronu.

Cesarz Kom­mo­dus uka­zany jako heros Her­ku­les – popier­sie z Muzeów Kapi­to­liń­skich

Fil­mowy Kom­mo­dus był praw­dziwą kre­aturą. Sio­strze gro­ził, że zabije jej dziecko, jeśli ta zacznie knuć prze­ciw niemu. Kłam­liwy, tchórz­liwy, pyszny, kabo­tyń­ski. Do tego igno­rant – miast rzą­dzić, tre­no­wał z gla­dia­to­rami i urzą­dzał igrzy­ska. Dio pisze: Nie był on z gruntu zwy­rod­niały, ale tak pro­sto­li­nijny jak żaden inny czło­wiek. Jed­nakże jego pro­stota w połą­cze­niu z tchó­rzo­stwem uczy­niła go nie­wol­ni­kiem jego kom­pa­nów. Owi kom­pani to gla­dia­to­rzy, z któ­rymi Kom­mo­dus nawet pomiesz­ki­wał. To za ich sprawą wyuz­dane i okrutne zwy­czaje stały się jego drugą naturą.

Praw­dziwy cesarz miał para­noję podobną do tych, jakie tkwiły w gło­wach Iwana Groź­nego i Józefa Sta­lina. Oprócz praw­dzi­wych spi­skow­ców ginęli sena­to­ro­wie abso­lut­nie czy­ści. Zarzuty były wyssane z palca: oka­zy­wa­nie nie­za­do­wo­le­nia z przy­zwy­cza­jeń władcy, popu­lar­ność w armii czy zwy­czajne odra­dza­nie cesa­rzowi likwi­da­cji tych czy innych urzęd­ni­ków. Jeden z oby­wa­teli został zamor­do­wany za to, że ośmie­lił się ugo­dzić oszcze­pem lwa, któ­rego na cel wziął sobie cesarz.

Scott oszczę­dził nam szcze­gó­łów udzie­la­nia się Kom­mo­dusa w igrzy­skach. W cza­sie vena­tio, czyli polo­wań na are­nie z udzia­łem dzi­kich zwie­rząt, ofia­rami cesar­skiego łuku i oszcze­pów padały takie „krwio­żer­cze” stwo­rze­nia jak żyrafy, sło­nie czy noso­rożce.

Kom­mo­dus, choć tchórz­liwy jako władca, był silny i wyspor­to­wany. Brał udział w poje­dyn­kach zarówno w swo­jej pry­wat­nej rezy­den­cji, jak i w Kolo­seum. Publicz­nie uni­kał roz­lewu krwi, a jego dobrani prze­ciw­nicy oczy­wi­ście pod­da­wali się za każ­dym razem. Było to dzia­ła­nie podwój­nie per­fidne – Kom­mo­dus jako „wolny gla­dia­tor zawo­do­wiec” inka­so­wał z publicz­nych pie­nię­dzy duże sumy za każdy występ.

Z dala od publicz­no­ści zabi­jał ocho­czo lub poprze­sta­wał na obci­na­niu prze­ciw­ni­kowi uszu czy nosa. Nie jeste­śmy jed­nak w sta­nie oce­nić, na ile były to poje­dynki, w któ­rych wysta­wiano nie­szczę­śni­ków prze­zna­czo­nych z góry na prze­graną. Nie­które jego wyczyny budziły wśród Rzy­mian odrazę. Potra­fił para­do­wać w dam­skich stro­jach lub zupeł­nie nago. Któ­re­goś razu kazał wyła­pać wszyst­kich kale­kich męż­czyzn w mie­ście, któ­rzy mieli ampu­to­wane stopy. Ubrał ich w worki, tak by przy­po­mi­nały ciało węża, a jako broń dał im… gąbki. Po czym jako „Her­ku­les” zaczął mor­do­wać ich za pomocą maczugi, ponie­waż byli olbrzy­mami.

W Gla­dia­to­rze odra­ża­jący władca został zgła­dzony w cza­sie poje­dynku z Mak­si­mu­sem, któ­remu sprzy­jali sio­stra cesa­rza Lucilla oraz fik­cyjny sena­tor Grac­chus. Histo­ryczny Kom­mo­dus zgi­nął w innych oko­licz­no­ściach i zajęło to nie mie­siące, lecz lata. W jego zgła­dze­niu nie mogła brać udziału sio­stra. W rze­czy­wi­sto­ści bowiem za udział w poprzed­nim, nie­uda­nym spi­sku została wygnana na Capri, a potem zamor­do­wana. Jej syn Lucjusz Werus zmarł zaś jako młody chło­piec.

Spi­sek zor­ga­ni­zo­wali wyzwo­le­niec Eclec­tus, pre­fekt pre­to­ria­nów Laetus oraz nałoż­nica cesa­rza Mar­cja. Podali oni Kom­mo­du­sowi wołu nafa­sze­ro­wa­nego trutką. Jed­nak uwiel­bie­nie tyrana do łącze­nia dużych ilo­ści wina i cie­płych kąpieli spo­wo­do­wało, iż zwy­mio­to­wał posi­łek. Gdy zaczął rzu­cać groźby, spi­skowcy wdro­żyli plan B. Spa­ring­part­ner cesa­rza Nar­cis­sus ku uldze miesz­kań­ców impe­rium udu­sił Kom­mo­dusa w łaźni.

Gla­dia­tor USA 2000 155 min. reży­se­ria: Ridley Scott sce­na­riusz: David Can­zoni akto­rzy: Rus­sel Crowe, Joaquin Pho­enix, Richard Har­ris, Con­nie Nie­lsen pro­du­cenci: Douglas Wick, David Fran­zoni, Branko Lustig pro­duk­cja: Soft Free Pro­duc­tion, Red Wagon Enter­ta­in­ment dys­try­bu­cja: Dre­am­works/Uni­ver­sal Pic­tu­res, TiM Film Stu­dio

Tra­vis Fim­mel jako wódz wikin­gów Ragnar Weł­niane Por­tki (Lod­brok), główny boha­ter serialu Wikin­go­wie

WIKIN­GO­WIE

WIKIN­GO­WIE

czyli moto­cy­kli­ści wprost ze śre­dnio­wie­cza

Nie inte­re­suje mnie fan­ta­styka, tylko praw­dziwi ludzie – rzekł Michael Hirst, mówiąc o swoim naj­więk­szym dziele, liczą­cym już pięć sezo­nów serialu tele­wi­zji HBO Wikin­go­wie. Owa wypo­wiedź wymaga solid­nej wery­fi­ka­cji.

Pierw­szo­pla­nowi boha­te­ro­wie serialu, któ­rego akcja toczy się w IX wieku, z wyjąt­kiem mitycz­nej Lager­thy są ple­jadą postaci histo­rycz­nych. Wielu z nich nie mogło się jed­nak spo­tkać w rze­czy­wi­sto­ści. Naj­więk­szą pomyłką jest tu rówie­śnic­two Ragnara Weł­niane Por­tki i Hrol­fra (w fil­mie Rollo). Ragnar, zależ­nie od źró­dła, zmarł w 845 roku w wyniku zarazy po złu­pie­niu Paryża albo naj­póź­niej w latach 60., gdy żył jesz­cze król Aella, który ska­zał go na okrutną śmierć. Rollo był wtedy nie­mow­lę­ciem. Ragnar nie mógł rów­nież wal­czyć w jed­nej armii z poja­wia­ją­cym się w środku serialu Haral­dem Pięk­no­wło­sym ani ście­rać się z fran­koń­skim hra­bią Odo, któ­rzy należą już do innego poko­le­nia. Naj­więk­szym kurio­zum w serialu jest wspo­mnie­nie, na szczę­ście epi­zo­dyczne, o zabi­tym przez żonę Swe­nie Widło­bro­dym, który – jak wiemy – pano­wał pod koniec X wieku i zmarł śmier­cią natu­ralną. Z dru­giej strony kilku naj­słyn­niej­szych wikin­gów IX wieku, jak pusto­szący Anglię Guth­rum czy zmora Paryża Sigurd, są w serialu posta­ciami dru­go­pla­no­wymi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki