Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Kino dla olbrzymiej grupy odbiorców pozostaje jedynym źródłem wiedzy na temat przeszłości. Bardzo często jest to jednak przekaz pełen anachronizmów, nieprawidłowości, a niejednokrotnie także propagandowych klisz i kłamstw. Parafrazując słowa wybitnego polskiego historyka z XIX wieku Józefa Szujskiego: „Fałszywe filmy bywają matką złej polityki”.
Jakub Ostromęcki, historyk, stały współpracownik miesięcznika „Historia Do Rzeczy”, opisuje znane filmy i seriale historyczne, a także przygodowe nawiązujące do bardziej lub mniej odległych czasów. Pokazuje, jak się mają do prawdy historycznej, tropi jej celowe zniekształcenia i ewidentne błędy filmowców. Wśród zaprezentowanych tytułów nie brakuje wielkich widowisk i kasowych hitów, zarówno polskich, jak i zagranicznych. „Troja”, „300”, „Gladiator”, „Braveheart”, „Wikingowie”, „Szeregowiec Ryan”, „Lista Schindlera”, „Pianista”, „Miasto ‘44” czy „1920. Bitwa warszawska” ? to tylko niektóre z nich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Wstęp
Oglądanie filmu w towarzystwie historyka może okazać się istnym koszmarem. Doświadczyli tego moi krewni. Pewnego dnia zasiedliśmy do serialu, tytuł litościwie pomińmy, którego akcja rozgrywała się w XIII-wiecznej Francji podczas konfliktu z Anglią. Jednymi z głównych bohaterów byli Filip August i Ryszard Lwie Serce. Bzdur było w nim co niemiara. Średniowieczne elity poubierane w kaftany, chitony i szlafroki jakby wydobyte z dna szaf krawców szyjących stroje do Gwiezdnych wojen. Tron francuskiego monarchy pasował bardziej do Opowieści z Narnii, a scenograf nawet nie starał się ukryć czy zamaskować renesansowych fasad zamku. Współcześnie brzmiące dialogi bardziej przypominały negocjacje bankierów niż rozmowy wielkich feudałów.
Zrazu burknąłem tylko coś pod nosem z dezaprobatą, ale wraz z nagromadzeniem filmowych lapsusów zacząłem je wytykać tonem kibica niezadowolonego z ustawienia jedenastki, jakie wymyślił sobie trener. Serial nie wymagał wielkiego skupienia, toteż przy każdej mojej uwadze osłupiali krewni szeptali: O rany!, Jezu!, Jakie zboczenie zawodowe!, w końcu puentując: Przecież to tylko film!!!
Problem w tym, że mówimy o prawdziwym Filipie Auguście i prawdziwej Francji, a nie zmyślonym Conanie i Aquilonii. Wpadki, lapsusy, półprawdy, czasem kłamstwa to nie „tylko film”. Dla większości populacji od Los Angeles po Władywostok kino pozostaje jedynym źródłem wiedzy na temat przeszłości. Weźmy najbardziej jaskrawy przykład z podwórka naszego wschodniego sąsiada. Film Rok 1612 widział chyba każdy rosyjski uczeń. Czy ktoś mu wyjaśnił, jak bardzo, delikatnie mówiąc, mija się z prawdą w sportretowaniu Żółkiewskiego, husarii czy samej Rosji? A uczniowie amerykańscy? Wielu z nich podziwiało Patriotę z Melem Gibsonem. Z kina wyszli przekonani o tym, iż w 1776 roku przeciwko Brytyjczykom stanął cały naród, a tylko nieliczni zdrajcy przystali do okrutnych okupantów w czerwonych kubrakach.
Ta książka jest przeglądem wszelakich reżyserskich przewin w słynnych filmach historycznych – i nie chodzi tu tylko o źle dobrane ciżmy, trony czy gzymsy na oknach, lecz sprawy dużo poważniejsze, których wpływ na całe społeczeństwa jest olbrzymi. Oto przykłady kłopotów wygenerowanych przez kino.
Allan Massie, szkocki historyk, przestrzegał przed skutkami, jakie wywoła film Braveheart: Źle opowiedziana historia potencjalnie niesie wiele niebezpieczeństw. Braveheart może przyczynić się do wzrostu anglofobii, która dla wielu Szkotów stanowi sens istnienia naszego kraju. Kasandryczne wizje historyka częściowo się spełniły. Przed kinami w Edynburgu pojawiali się aktywiści partii narodowej, skandując hasła nawołujące widzów do głosowania za odłączeniem się od Wielkiej Brytanii. Alex Salmond, ówczesny lider narodowców, grzmiał: William Wallace był orędownikiem niepodległości Szkocji. Chciałbym być w jego szeregach pod Stirling Bridge. Ciekawe, czy Salmond chciałby również łupić i mordować? Czy wiedział, że „prawo pierwszej nocy”, które miało według Mela Gibsona wzbudzić gniew Szkotów i popchnąć ich do powstania, to bzdura?
Mit Robin Hooda, który był powielany w dziesiątkach filmów i seriali, znalazł swoją odsłonę w czasie debaty politycznej w USA pomiędzy republikaninem Tedem Cruzem a demokratą Berniem Sandersem. Demokrata oskarżał prawicę o to, że jej polityka podatkowa to „Robin Hood na odwrót”. Republikanin kontratakował w duchu przesłania filmu z Russelem Crowe’em z 2010 roku: To wy jesteście królem Janem i szeryfem z Nottingham! A przecież Robin Hood mówił wyraźnie: Poborcy podatkowi! Przestańcie w końcu łupić ciężko harujących ludzi! I przestańcie obdzielać tymi pieniędzmi swoich kolesiów! To wszak nie bogacze są głównym winnym w filmie Scotta, ale skorumpowana i podatna na obce wpływy władza. Tymczasem zarówno Robin komunista, jak i Robin libertarianin nie mają nic wspólnego z pierwotną wersją legendy.
Przychodzi mi tu na myśl także słynna fraza „mroki średniowiecza”. Nie sposób wymienić wszystkich polityków, którzy przy byle okazji, chcąc ośmieszyć lub zdyskredytować przeciwników, odwołują się do spuścizny „epoki ciemnoty”. Zapisywałam się do Nowoczesnej, a nie do Średniowiecznej – zżymała się posłanka Joanna Scheuring-Wielgus. „Mordujcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich w niebie” – to zdanie mające rzekomo oddawać sposób myślenia inkwizytorów, użyte m.in. w zekranizowanej powieści Imię róży, jest ulubionym cytatem wszystkich przejawiających fobie związane ze średniowieczem.
Filmy historyczne nie kreują tylko języka polityki. Po emisji serialu Wikingowie zapanowała wśród mężczyzn moda na fryzurę „na Ragnara”, która jednak nie ma wiele wspólnego z uczesaniem prawdziwych wikingów. Po gigantycznym sukcesie filmu 300 rynek zalały gry, w których w roli Spartan występują półnadzy kulturyści odziani jedynie w przepaski biodrowe, płaszcze i hełmy. Dla wielu młodych ludzi jest to jedyny kontakt z kulturą antyczną.
Jeszcze większy galimatias wprowadzają filmy, których akcja dzieje się w XX wieku. W pracy zbiorowej Common Belief and the Cultural Curriculum: An Intergenerational Study of Historical Consciousness omówiono wyniki eksperymentu przeprowadzonego na kilku pokoleniach Amerykanów, którzy mieli opisać swoje skojarzenia po tym, jak pokazano im zdjęcia związane z wojną wietnamską. Stan wiedzy oraz opinie dzieci i rodziców okazały się całkowicie rozbieżne. Jedynym wspólnym skojarzeniem były filmy z Forrestem Gumpem na czele.
Profesor James Jerry Clark z Uniwersytetu Świętego Józefa w Filadelfii opisywał wpływ Listy Schindlera na nauczanie w szkołach: Nauczyciele omawiając drugą wojnę światową, traktowali Holokaust jak dodatek do tematu. Po tym filmie stał się on niemal osobnym przedmiotem. Ten film stał się oświatowym odpowiednikiem uzależniającego narkotyku. Gdy ludzie raz się z nim zapoznali, chcieli wiedzieć więcej i więcej. Dodać należy, iż opisana wyżej Spielbergowska pigułka zawierała silny antypolski pierwiastek, który wszczepiono milionom widzów na całym świecie, budując w ten sposób obraz „narodu współsprawców”.
„Prawda czasu, prawda ekranu” – brzmi legendarna już sentencja w Misiu Stanisława Barei. Sytuacja, w której została wypowiedziana, wywołuje salwy śmiechu. Warto przy tej okazji jednak wspomnieć, iż nawet najbardziej wierny prawdzie historycznej reżyser musi zawierać z nauką przeróżne kompromisy. Pamiętajmy, iż głównym zadaniem twórców filmowych jest zarobienie pieniędzy na dostarczeniu odbiorcom barwnej i poruszającej opowieści. Dokonuje się zatem kompresji czasowych, wydarzenia trwające 20 lat skracając do kilku miesięcy. W innym przypadku ludzie umieraliby przecież w kinie z nudów. Z kilku postaci jak w Liście Schindlera robi się jedną, chcąc uczynić ją jeszcze bardziej wyrazistą. Statystów ubiera się w stroje, tak aby na polu bitwy w ułamku sekundy można było odróżnić „dobrych” od „złych”. Takie odstępstwa należy odnotować i je wybaczyć.
Zbroja lub hełm z XIV wieku użyte w bitwie o sto lat wcześniejszej mogą budzić niesmak, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z uzbrojeniem bardzo się od siebie różniącym. Jednak wyłogi lub lamówki munduru, które są późniejsze od akcji filmu o 30 lat, spokojnie można zostawić maniakom. Zadaniem niniejszej książki nie jest szczegółowe wyliczanie wszystkich możliwych anachronizmów, które wychodzą na jaw dopiero w najlepszej rozdzielczości, na dużym ekranie i po kolejnym wciśnięciu pauzy. Mowa na przykład o sprzętach domowych lub meblach stojących w tle.
Wielkie epoki historyczne nie są tu reprezentowane na równi. Wszak największe emocje u odbiorców budzi wiek XX. Zdecydowaną większość stanowią filmy znane, kasowe, tzw. blockbustery. Aby zaś czytelnik mógł nieco odetchnąć od bombardowania zarzutami, w każdym rozdziale znalazła się garść ludycznych opowieści z planów filmowych.
300
czyli straceńcy z Termopil kontra feministki
To miała być zwykła, przygodowa, stylizowana na antyk krwawa bójka, w której przystojni i umięśnieni faceci biją się z hordą dzikusów jeżdżących na potworach. W prawdziwym świecie wybuchła jednak z tego awantura. Zack Snyder nie spodziewał się, iż film 300 będzie atakowało tak mocno urozmaicone gremium. Byli to przede wszystkim czołowi irańscy politycy, ale również znawcy historii starożytnej czy dziennikarze różnych opcji politycznych, doszukujący się w tym filmie podtekstów ideologicznych. Kyle Smith w „New York Post” wyobrażał sobie „chłopców Adolfa” hajlujących w kinie na cześć umięśnionych Spartan, którzy depczą śniade ciała Azjatów. W „Orlando Sentinel” nazwano film wprost przykładem „sztuki faszystowskiej”. Dana Stevens ze „Slate” stwierdziła, iż gdyby 300 nakręcono w latach 30. XX wieku w Niemczech, to dziś stałby na półce obok Wiecznego Żyda jako przykład propagandy, która podżega do wojny totalnej, żerując na mitach narodowościowych i estetyce rasistowskiej. Głosy krytyków pełne były oskarżeń o to, iż film nawołuje do rozprawy z Iranem.
Feministki zarzuciły filmowi kult męskiej siły. Nie pomogła tu luźna i zdystansowana postawa samej odtwórczyni roli Gorgo, Leny Headey, prywatnie prowadzącej się wszak dość swobodnie. Aktorka zapytana o to, co kobiety mogłyby widzieć pozytywnego w owym filmie, odpowiedziała: Hej, dziewczyny, spójrzcie tylko. Kilkuset półnagich facetów! W dalszej części wypowiedzi była tyleż poważna, co zachowawcza: To dość romantyczne, gdy kobieta wspiera jak może swojego męża idącego na wojnę.
Razy na 300 posypały się też ze strony środowisk LGBT, gdy okazało się, iż dobrzy Spartanie są heteroseksualni, zaś perwersyjny i zaborczy perski król Kserkses wygląda jak bywalec parad gejowskich (i to tych bardziej wyuzdanych). Film oglądali w większości zwykli młodzi mężczyźni, toteż reżyser nie krył, iż z władcy zrobił kabotyna celowo: Czy jest coś bardziej przerażającego dla 20-latka niż gigantyczny król bóg, który chce z tobą zrobić to po swojemu? Snyder, którego interesują przede wszystkim zysk i dobra zabawa, oczywiście nie przejmował się owymi pretensjami. Zirytował się tylko raz: Gdy ktoś w filmie mówi, że będziemy walczyć o wolność, to dla wielu stało się przejawem schamienia. Tak właśnie myślą dziś Europejczycy. Wspominasz coś o demokracji czy wolności i od razu jesteś faszystą i imperialistą. To według mnie szalone.
Holywoodzkich Spartiatów za wzór stawiała zaś sobie grupa równie pstrokata – od amerykańskich miłośników broni, przez europejskich narodowców po robotniczo-chłopski aktyw Janukowycza z okresu ukraińskiego Majdanu. Broń swoich wartości, swojej cywilizacji i swojego regionu! – głosiła jedna z grafik włoskich narodowców z rysunkiem hoplitów stylizowanych na filmowych Spartan. Jesteśmy jak 300 Spartan! – krzyczeli zupełnie odmienni ideowo zwolennicy skompromitowanego ukraińskiego prezydenta, chcąc zablokować demonstracje prozachodniej opozycji.
300 nie jest filmem w pełni historycznym, gdyż akcja rozgrywa się w fikcyjnym zmitologizowanym świecie – zaznaczał Snyder, ekranizując komiks Franka Millera, który w najważniejszych wątkach jedynie próbuje nawiązać do prawdziwych wydarzeń. Mimo to wielu ulega pokusie traktowania go jako źródła wiedzy historycznej. W Iranie film został zakazany.
Do Sparty przybywa perski herold, oświadczając wszem i wobec, iż Król Królów żąda „ziemi i wody” na znak poddaństwa. Zaczyna negocjować z Leonidasem, w co włącza się Gorgo, żona spartańskiego króla. Dlaczego ta kobieta myśli, że ma prawo mówić razem z mężczyznami? – pyta poseł. Bo tylko Spartanki wydają na świat prawdziwych mężczyzn – hardo odpowiada Gorgo. Riposta jest tak cięta, że Pers powinien w tym momencie czmychnąć niczym zdziczały kot przyłapany na kradzieży odpadków z pańskiego stołu. Negocjacje były zresztą krótkie – herold skończył na dnie głębokiej jak Hades studni na skutek potężnego Leonidasowego front-kicka. Zanim jednak król ukatrupił przybysza, rycząc słynne: This is Sparta!, spojrzał pytająco na żonę. Ta skinęła głową na znak aprobaty. Czy spartańska kobieta mogła poczynać sobie ze śmiałością godną raczej jakiejś rozczochranej celtyckiej władczyni?
Sprawa jest dość złożona. Historyczka Iza Bieżuńska-Małowist stwierdza: Do praw politycznych czynnych i biernych kobiety greckie przez cały okres klasyczny dostępu nie uzyskały. Dodaje też, że kobieta: Mocnym związkom środowiskowym swojego męża przeciwstawiała raczej swoją samotność.
Kobieta w greckiej polis nie mogła samodzielnie podejmować postępowania prawnego, występować wobec władz czy sądów. Nie wolno jej było zdradzać męża (o wierności mężów nic nam nie wiadomo…). Musiała pozostawać pod opieką – ojca, męża, brata, którzy byli jej reprezentantami w urzędach. Była przedmiotem, a nie podmiotem zaręczyn. Co jej zatem było wolno? Być kapłanką (istniały kulty czysto kobiece), odprawiać misteria eleuzyńskie na równi z mężczyznami, bywać na przedstawieniach teatralnych (ale tylko w niektórych poleis), zarządzać służbą, otrzymywać dary i spadki. Jak mogła zatem ugrać coś więcej? Mówiąc językiem współczesnym, wykorzystywała w tym celu tzw. kompetencje miękkie: osobowość, uzdolnienia.
W Sparcie sprawy wyglądały nieco inaczej. Chłopcy od siódmego roku życia przebywali w koszarach; 30-latkowie mieli już własne rodziny i domy, ale i tak wciąż jedli i bawili się w andreionie – w gronie kumpli z oddziału, a nie z żoną. Tam też toczyło się życie polityczne. Całość zarządzania gospodarstwem domowym spadała więc na Spartanki. Mogły one prowadzić działalność gospodarczą (kupować ziemię). Plutarch notuje: Lacedemończycy zawsze chętnie słuchają rad swych żon i pozwalają im o wiele więcej mieszać się do spraw publicznych niż sobie samym do spraw domowych. Poza tym w rękach kobiet była też wówczas większa część wszelkiej własności w Sparcie. Te bardziej „wyemancypowane” Spartanki – żony, matki i babki królów – działają zakulisowo: przekupując, zatrudniając, wynajmując. Niepodobna, aby przyjmowały obce poselstwa. Nina Gładziuk, autorka pracy Omphalos. Płeć jako problem filozofii politycznej Greków, puentuje: Świat polityki greckiej okresu klasycznego był męski. Obywatele żołnierze okresu bitwy o Termopile nie dopuściliby Gorgo do decydowania na równi z nimi.
Co jednak z mizoginią perskiego posła? U Gładziuk znajdujemy interesujący fragment: W pewnej przytoczonej przez Herodota rozmowie Greka z Persem małoazjatycki obyczaj uczestniczenia nałożnic i prawowitych małżonek w ucztach mężczyzn przeciwstawiany jest helleńskiemu obyczajowi osobnego jedzenia i przebywania obu płci. W imperium perskim kobiety zostawały często brygadzistkami przy wielkich robotach publicznych. Nie był to jednak kraj o jakimś szczególnym równouprawnieniu: Jesteś gorszy od kobiety – brzmiała jedna z cięższych obelg wśród perskich wielmożów. Tak czy inaczej, reakcja perskiego posła w filmie nazbyt przypomina tyrady zwyrodniałych imamów znane z dzisiejszych czasów.
Film 300 miał widownię głównie męską, stąd nie mogło zabraknąć w nim tzw. scen. Przed wyruszeniem ku Termopilom Leonidas żegnany jest przez żonę w sposób, w jaki powinien żegnany być każdy wojownik. Czy u historycznych Spartan zbliżenie byłoby aż tak zmysłowe i śmiałe? Nikt tego dokładnie nie wie, ale można posłużyć się kilkoma przykładami z sąsiednich poleis. Ateńczycy uznawali za niezwykłe, gdy Perykles wychodząc na agorę, całował żonę. Dlaczego? Otóż żona jest od tego, aby mieć z nią dzieci i zapewnić sobie opiekę na starość (Ksenofont). Wtórował mu Demostenes: Hetery mamy dla przyjemności, konkubiny dla codziennych potrzeb ciała, żony – aby mieć legalne potomstwo i zaufane strażniczki domu.
Reżyser pominął też kilka innych szczegółów dotyczących płci w Sparcie. Wszak to Leonidas powinien mieć dłuższe włosy niż własna żona! (Spartankę po ślubie czekały dość mocne postrzyżyny). Lena Headey jak na żonę Leonidasa jest zbyt wątła. Prawdziwa Gorgo od małego uprawiała biegi, rzut dyskiem i oszczepem – miała wszak urodzić zdrowe i silne potomstwo. Szata Gorgo powinna być krótsza (słynne powiedzenie o Spartankach jako „odsłaniających uda”).
Persowie są lubieżni, dekadenccy, tchórzliwi, słabi i pozbawieni honoru. Nie potrafią zwyciężyć inaczej jak podstępem. Cechy takie przypisywano ludom Wschodu od niepamiętnych czasów. 300 był w Iranie zakazany, trafił więc do obiegu podziemnego. W momencie premiery trwało akurat święto perskiego Nowego Roku i kraj zawrzał. Zarówno teokratyczny rząd, jak i jego przeciwnicy zjednoczyli się w oburzeniu. Jedni z powodów politycznych, drudzy czując się związani z kulturą antycznej Persji, która w ich opinii została obrażona.
Hollywood wypowiada wojnę Irańczykom – ogłosiła wkrótce po premierze filmu poczytna irańska gazeta „Ayande-No”. Czytamy w niej: Film ukazuje Irańczyków jako pozbawione kultury demony, które myślą tylko o najeżdżaniu innych narodów i zabijaniu ludzi. Dziennikarzom wtórowali teherańscy politycy.
Javad Shamghadri, doradca ówczesnego prezydenta Ahmadineżada, grzmiał: Stany Zjednoczone starają się upokorzyć Iran, odwracając rzeczywistość historyczną. Chcą skompensować sobie swoje występki, podburzając amerykańskich żołnierzy. Azadeh Moaveni, reporterka „Time’a”, pisała na gorąco: Cały Teheran jest wściekły. Gdzie się nie udałam, tam wszystko tętniło od oburzenia z powodu tego filmu, którego nikt tu nie widział, ale o którym wielu słyszało. Cała kolejka na targu, w której stoją gospodynie domowe z małymi pieskami, nastolatki i urzędnicy z pobliskiego ministerstwa, trzęsie się z wściekłości. Wszędzie, gdzie się udałam, od dentysty po kwiaciarnię, Irańczycy komentowali film, który w taki sposób przedstawił Persów. Wszyscy są tu pewni, że rząd USA skrycie go finansował, aby przygotować Amerykanów na wojnę z Iranem.
Z efektów, jakie wywołał film 300, nie była zadowolona również irańska diaspora za oceanem. Gdy w 1979 roku tłum szyitów w Teheranie wziął obywateli amerykańskich jako zakładników, mieszkający w USA Irańczycy za wszelką cenę chcieli pokazać, iż nie identyfikują się z reżimem Chomeiniego. Za przyznanie się wówczas do narodowości irańskiej można było na ulicach amerykańskich miast oberwać, toteż potomkowie Cyrusa w USA, wszędzie, gdzie się da, nazywali siebie od tej pory Persami. Dla przeciętnego ograniczonego Amerykanina termin ten brzmiał jak nazwa rasy z serialu Star Trek, toteż sytuacja wydawała się bezpieczna. Cały misterny plan asymilacji runął wraz premierą 300, gdy nagle „okazało się”, że ohydni Persowie z Termopil i szyici znad Zatoki Perskiej to ci sami ludzie.
Wściekłość przeciętnego irańskiego widza da się streścić tak: Snyder przedstawił naszych praszczurów jako bestie, a przecież dali oni światu tyle dobrego: pierwszą w świecie deklarację praw człowieka, pierwszą religię monoteistyczną, wspaniałe pałace i płace zamiast niewolnictwa.
Jak tu oddzielić histerię, brązownictwo i chciejstwo od uprawnionych zarzutów? Z tego, że filmowi Persowie są jaskrawo przerysowani, zda sobie sprawę nawet średnio oczytany widz. Gwardia Nieśmiertelnych nie zakładała żadnych trupich masek, zaś Kserkses był w rzeczywistości brodatym mężczyzną ubranym w purpurową tunikę, złoty płaszcz i tiarę, z kreacją filmową łączyły go zaś jedynie kolczyki.
Imperium perskie sięgało od Morza Egejskiego do Indusu. Władca chcący utrzymać wówczas taki teren był niejako skazany na tolerancję. Łącznie z tym, iż poleis greckie wchodzące w skład imperium mogły się rządzić demokratycznie (po tym, gdy ojciec Kserksesa uznał, że bardziej korzystne dla Persji będzie pozbycie się tamtejszych tyranów).
Owa wspomniana wyżej „pierwsza deklaracja praw człowieka” odnosi się do tak zwanego Cylindra Cyrusa. Poza tym, że ów gliniany tekst pozwala poddanym na czczenie takich bogów, jakich tylko zapragną, z prawami człowieka ma mało wspólnego. Wypowiedziało się na ten temat całe grono badaczy: Wiesehöfer, Fairchild Ruggles Silverman, Bill T. Arnold, Llewellyn-Jones i Neil MacGregor. Politycy irańscy od początku wieku XX wynieśli jednak Cylinder do rangi prawa dwunastu tablic czy dzieł Arystotelesa.
To nie bata się boją, ale mojej boskiej władzy – mówi filmowy Kserkses. W podobny irracjonalny sposób tłumaczy swoje podboje. 2500 lat temu propaganda perska była jednak znacznie sprytniejsza, wypowiadając się mniej więcej w takim tonie: Fakt, podbijamy, ale spójrzcie sami na siebie. Cały czas mordujecie się w wojnach. My zapewnimy wam wszystkim życie w pokoju i harmonii. Jesteśmy po to, byście przestali się wyrzynać.
Kserkses – nie żaden bóg wcielony, tak jak chce tego film, tylko król i namiestnik boga Ahuramazdy, nie wahał się składać ofiar Atenie, chcąc zjednać sobie przynajmniej część ludzi, którymi zamierzał władać. Czy był pierwszym władcą monoteistycznym? Teza bardzo mocno naciągana. Badacze spierają się wręcz, czy zaratusztrianizm był w ogóle religią państwową na tym etapie perskich dziejów.
Niewolników można było spotkać w ówczesnym świecie wszędzie – zarówno w państwach greckich, jak i Persji. Irańczycy nie są również w stanie zaprzeczyć oczywistej wiedzy podręcznikowej: to państwa greckie dawały swym obywatelom możliwość kształtowania polityki.
Przemilczeń, przeinaczeń jest też sporo w sportretowaniu Sparty. W filmie pokazano kilka szokujących dziś zwyczajów, z jakich zasłynęła ta starożytna polis. Pierwszy z nich budzi spory historyków, drugi jednak jest znakomicie udokumentowany i opisany. Na skalnym wierzchołku stoi zatem czerstwy starzec. Sprawdza, czy noworodek będzie wystarczająco silny i sprawny, by być żołnierzem. Gdyby było inaczej, małe ciałko zrzucono by w przepaść. Kilka scen dalej widzimy fragment agoge, w którym młodzi chłopcy poddawani są brutalnemu treningowi, który ma zrobić z nich żołnierzy i który często kończył się śmiercią kursantów. Snyder pominął jednocześnie zapasy nagich dziewcząt, które władze organizowały od czasu do czasu, chcąc zachęcić młodych obywateli-żołnierzy do wzięcia sobie jak najszybciej żony. Dziwne, bo taka scena pasowałaby do estetyki filmu.
Leonidas ustami Gerarda Butlera dużo mówi o wolności. Wolnymi obywatelami Sparty mógł się jednak nazywać tylko pewien procent społeczeństwa – resztę stanowili pozbawieni praw politycznych periojkowie i heloci – niewolnicy pracujący na roli. Ci ostatni byli traktowani pogardliwie, nieraz brutalnie. Aby utrzymać wśród nich posłuch, Spartiaci urządzali tak zwane helotobicie, co pewien czas okładając kijami lub batami bogu ducha winnych chłopów. Innych znowuż upijali na ucztach, szydząc potem z nich niemiłosiernie, poniżając i zmuszając do wulgarnych tańców. W filmie młody Leonidas uczestniczy w kryptei – uzbrojony tylko we włócznię w dziczy musi sam zadbać o przetrwanie. Większość widzów nie zdaje sobie jednak sprawy, iż krypteja służyła też innemu celowi – mordowaniu przypadkowo napotkanych helotów, aby cały czas czuli respekt przed Spartiatami i nie przyszły im do głowy żadne bunty. Badacze nie są jedynie pewni, czy taka wersja kryptei istniała już w czasach Leonidasa, czy też narodziła się kilkadziesiąt lat później.
O eforach-zombich i potworach na służbie perskiej nie ma co się rozwodzić – jest to element czysto fantastyczny.
Z uporem maniaka, również w naszym kraju, powtarza się, jakoby greccy hoplici bronili się w „wąwozie Termopile”. Snyder popełnia ten sam błąd w początkowych sekwencjach bitwy. W okolicy miejsca bitwy wąwozy rzeczywiście są, ale biegną prostopadle do kierunku marszu armii perskiej – stąd obrona w nich byłaby kompletnym bezsensem – wystarczyłoby, aby najeźdźcy umieścili ryglujący hufiec naprzeciw Greków i z resztą sił poszli dalej ku Atenom. Leonidas rozstawił zatem swoich hoplitów nie w wąwozie, ale w przesmyku między pasmem górskim a morzem, które wówczas podchodziło do lądu dużo bliżej niż dziś – i w drugiej części filmowej bitwy tak to właśnie wygląda.
Starcie wrogich mas piechoty Snyder wcisnął w nudny już szablon, ten sam co w setkach innych produkcji batalistycznych. Spartanie trzymają szyk tylko w pierwszej scenie. Potem zaczynają się efektowne indywidualne pojedynki: Grek przeciw Persowi. Jest to kompletny anachronizm. Istotą starcia w owej epoce było bicie się w szyku – kto trzymał go ciaśniej i mężniej znosił rany – ten wygrywał. Grecy, złączeni ideałami wspólnoty obywatelskiej, opanowali tę sztukę do perfekcji: tarcza przy tarczy (której używa się zarówno z myślą o sobie, jak i koledze), nogi ugięte i dźganie włócznią celnie i mocno. Kto taki szyk złamał, chcąc szukać osobistej chwały lub w ataku szału – ten był srodze karany. A tymczasem hollywoodzcy Spartiaci robią to w najlepsze przez połowę filmu. Historyczne Termopile nie były pozbawione dynamiki – Leonidas tak wyćwiczył hoplitów, że potrafili oni udać ucieczkę (całą falangą) po to tylko, aby napastnicy wietrzący łatwą zdobycz rozluźnili swój szyk. Wtedy Grecy gwałtownie przechodzili do kontrnatarcia. Cały czas było to jednak działanie grupy, a sztuka filmowa woli starcia, w których widz może identyfikować się z konkretnym bohaterem, widząc jego twarz i sylwetkę. Z tego też względu jesteśmy skazani na oglądanie anachronizmów w kolejnych produkcjach batalistycznych.
300 USA 2006 117 min. reżyseria: Zack Snyder scenariusz: Michael B. Gordon, Kurt Johnstad, Frank Miller, Zack Snyder aktorzy: Gerald Butler, Michael Fassbender, Lena Headey, Rodrigo Santoro, David Wenham, Dominic West, Tom Wisdom produkcja: Warner Bros. Pictures, Atmosphere Entertainment MM//Hollywood Gang Productions dystrybucja: Warner Bros.
GLADIATOR
czyli zemsta na złym cesarzu
Profesor Kathlen Coleman, konsultantka historyczna filmu Gladiator, jak co rano siadła do odczytywania e-maili. Ktoś z biura produkcji filmu pytał: Kathy, jest sprawa. Potrzebujemy kilku dowodów na to, że kobiety gladiatorki miały do sutków przyczepione ostrza. Wyrobisz się przed lunchem? Profesor załamała ręce. Naiwnie myślała, że jej praca polega na weryfikacji anachronizmów, niedorzeczności, stereotypów i współczesnych mitów. Ridley Scott liczył się jednak z jej zdaniem coraz mniej, potrzebując konsultanta do żyrowania idiotyzmów takich jak ten z powyższego e-maila, opublikowanego potem przez Coleman w sieci: Uwzględniono co prawda kilka moich komentarzy do scenariusza, ale podlegał on nieustannym zmianom. Nie byłam przygotowana na to, że największa liczba nieprawidłowości i anachronizmów powstanie na etapie kręcenia zdjęć. Coleman mając dość ignorowania swoich uwag, poprosiła o wykreślenie jej z listy współpracowników. To było z początku interesujące, ale ostatecznie rozczarowujące doświadczenie – podsumowała.
Im dalej w film, tym więcej fikcji – tak można by streścić Gladiatora. Pierwsze sekwencje ukazują finał zwycięskich dla Rzymu wojen markomańskich, rozgrywający się, o czym lektor nie informuje, na terenie dzisiejszej Słowacji. Marek Aureliusz stoi już u kresu żywota. Władzę przejmuje jego syn Kommodus. I tu zaczyna się element fikcyjny. Stary cesarz, wyczuwając, iż syn, delikatnie mówiąc, nie dorasta do roli Augusta, mianuje swoim następcą wodza Maksimusa. W filmie dla uproszczenia tytułowanego „generałem”, choć zasadne byłoby słowo legat. Ohydny i mściwy Kommodus morduje swojego ojca, rodzinę Maksimusa i próbuje również zgładzić samego wodza. Ten zaś jako gladiator oprócz osobistej zemsty stara się spełnić wolę swojego zamordowanego zwierzchnika. Maksimus nie istniał. Jego pierwowzorem mogło być kilku legatów – ukochanych zarówno przez wojsko, jak i Marka Aureliusza autentycznych bohaterów wojen markomańskich.
Ślad owych zmagań znajduje się raptem półtorej godziny jazdy od naszej południowej granicy, w Trenczynie na Słowacji. Na potężnej skale wyrastającej w środku miasta widnieje inskrypcja wyryta przez zwycięskich legionistów ponad 1800 lat temu.
Obraz Rzymian i barbarzyńców pociągnięto kreską grubą jak klinga gladiusa. Z lasu wyłania się germańska horda: brodata, długowłosa, w futrach. Dzicz nie przestrzega zwyczajów wojny – w stronę rzymskiego obozu pędzi koń trzymający na grzbiecie korpus rzymskiego posła. Germański wódz dzierży jego głowę w wyciągniętej ręce niczym bohater rysunków Franka Frazetty. Po drugiej stronie legioniści szykują się do boju w wypolerowanych pancerzach. Wśród centurii uwijają się oficerowie doglądający szyków, niekiedy poklepujący podkomendnych po plecach, dodający im otuchy.
Gondor przeciw Orkom. Rzym jest światłem – mówi Maksimus do Marka Aureliusza, utwierdzając cesarza w sensowności toczonej wojny i wyższości imperium nad barbarzyńcami. Nie ujmując Germanom nic z dzikości i okrucieństwa w czasie ich najazdu na Panonię, warto sięgnąć do Kasjusza Diona, który opisuje represje, jakim Rzym poddał pokonanych Markomanów i Kwadów: dziesiątkowanie bez względu na wiek i płeć, niszczenie zbiorów, wyrzynanie bydła, zakaz organizowania żniw i wypasu prowadzący do masowego głodu. Do tego ostentacyjne marnowanie nadwyżek jedzenia na oczach podbitych i równie upokarzające chwalenie się łaźniami i wygodami. Jeśli istniałby ktoś taki jak filmowy Maksimus, musiałby nadzorować owe praktyki.
Kontrasty w czasie wojen markomańskich nie były aż tak skrajne jak w filmie. Imperium korumpowało i kokietowało elity plemienne, udzielając zezwoleń na odwiedzanie targowisk. W okresach mniej pomyślnych dla Rzymu w rękach Germanów mogło znajdować się nawet 20 000 jeńców. Niejeden Kwad czy Markoman posiadał więc elementy rzymskiego oporządzenia, wielu potrafiło trzymać prosty szyk, wykonywać manewry. Co więcej, w połowie II wieku leśni barbarzyńcy nauczyli się obsługi rzymskich machin oblężniczych. Scena, w której bezładna germańska wataha wyłania się z puszczy, przypomina bardziej początki kontaktów Rzymu z Germanami z okresu republiki.
Również najprawdopodobniej zamierzonym błędem jest moment zderzenia legionu i Germanów, gdzie dochodzi do serii indywidualnych pojedynków. Jest to anachronizm polegający na robieniu średniowiecza z antyku, powielany chyba przez każdego reżysera scen batalistycznych. Starcia Rzymian i Germanów wyglądały zgoła inaczej. Rzymianie nacierali szykiem podzielonym na rzuty, kohorty, centurie, gdzie siłą były wzajemne wspieranie się żołnierzy i mordercze pchnięcia wyprowadzane zza muru tarcz. A wszystko to pod czujnym okiem centurionów, trybunów i prefektów. Germanie próbowali rozerwać ową rzymską szachownicę za pomocą brutalnej siły i powtarzających się natarć klinów czy też falangi. O tym, że sceny walk w szyku mogą być równie wartkie i dynamiczne co pojedynków, przekonał nas przecież reżyser serialu Rzym.
Kolejną wpadkę Scotta starano się ukryć za pomocą szybkich ujęć i ciemnych barw. Rzymska jazda używa strzemion, które do Europy przynieśli stepowi koczownicy kilkaset lat po przedstawionych w filmie wydarzeniach. Najprawdopodobniej wynajęcie kaskaderów i statystów jeżdżących na antyczną modłę znacząco podwyższyłoby budżet filmu.
Maksimus pochwycony przez łowców niewolników trafia do prowincji Mauretania Cesarska, do Zucchabaru. W rolę miasta wcielił się marokański Ajt Bin Haddu, widzimy zatem miasto na wskroś berberyjskie z dobudowanym jedynie na potrzeby filmu amfiteatrem. Zucchabar powstał jednak za cesarza Oktawiana Augusta jako kolonia rzymska. Uwzględniając nawet lokalne uwarunkowania, powinno być w nim przynajmniej kilka budowli publicznych czysto rzymskich – kuria, termy, forum.
Scottowski Rzym jest z kolei bardziej monumentalny, niż był w rzeczywistości. Budowle, które widzimy na ekranie, to nie antyk, ale XIX-wieczne wyobrażenie antyku. Reżyser zamiast z historykami dużo lepiej dogadałby się zatem z twórcami włoskiego Ołtarza Ojczyzny, znanego też jako pomnik Wiktora Emanuela II czy amerykańskiego Kongresu.
Konny pomnik Marka Aureliusza ma w filmie wysokość bloku mieszkalnego, samo forum zaś swoim kształtem i rozmiarami przypomina plac św. Piotra. Każdy, kto był na Forum Trajana czy Augusta, wie, że było tam dużo ciaśniej, niż przedstawił to Scott w filmie. Coleman punktowała: W jakim celu wymyślono inskrypcje, które nie są nawet napisane poprawną łaciną? Wielu krytyków zarzucało Scottowi, że sceny wjazdu Kommodusa do Rzymu podejrzanie przypominają Triumf woli Leni Riefenstahl. Przecież to naziści kopiowali Rzymian – jest więc dokładnie na odwrót, niż mówicie – odparowywał Scott święcie przekonany o akuratności swojego przedstawienia miasta. Zamknij oczy i wyobraź sobie Rzym. Co widzisz? Orły, gladiatorów, białe togi, bez wątpienia. Zbocza, na których lśnią białe jak kość słoniowa świątynie. Proste osie, wielkie tłumy. Las kolumn i posągów – kontynuował w dodatku dołączonym do filmu DVD.
Warto przytoczyć inne jego przepychanki z konsultantami, bo jako żywo przypominają one wyczyny „wiecznego dyrektora” z komedii Stanisława Barei Poszukiwany, poszukiwana. Ów aparatczyk, oglądając makietę osiedla, z miną znawcy zwykł dla kaprysu przestawiać wieżowce prosto do stawu. Na nic oburzenie szefa architektów. To staw przeniesiemy, o tu – stwierdzał wtedy dyrektor.
Podobnie było z Gladiatorem. Przecież w Rzymie nie było ogródków kawiarnianych – załamywali ręce historycy. Scott na to: No to będzie to pierwszy taki ogródek w historii Rzymu. Skąd w ogóle wiecie. Nawet was tam nie było. Skaczemy w głąb naszej wyobraźni – to nasza praca. Historycy często mówią: „Nie jestem pewien, czy oni robili to czy tamto”. Na to ja: „To od teraz już, do cholery, będą robić!”.
Przez sporą część filmu podziwiamy imponujące walki gladiatorskie. Podobnie jak w scenach batalistycznych, króluje naturalizm. Pełno tu błota, potu i ran. Zadbano nawet o brud za paznokciami. Scott, chcąc uchwycić najważniejsze elementy owych teatralnych przedstawień, dokonał daleko idącej kompilacji. Mało na przykład prawdopodobne jest, aby gladiatorzy, w których szkolenie lanista zainwestował olbrzymie pieniądze (a takim właśnie profesjonalistą jest Maksimus), byli wystawiani do walk ze zwierzętami – venatio. Podobnie jest z inscenizacjami bitew – brali w nich udział przede wszystkim skazańcy lub więźniowie i w przeciwieństwie do walk profesjonalistów musiały się one skończyć śmiercią jak największej liczby uczestników.
Uwagę wielu widzów zwróciła scena, która stała się początkiem końca współpracy Coleman ze Scottem. Czarnoskóra gladiatorka pędzi na rydwanie, strzelając z łuku do broniącej się drużyny Maksimusa. Słynne zaostrzone sutki, o które pytano konsultantkę, to oczywiście efekt fantazji projektantów strojów, ale kobiety gladiatorki istniały, choć spotykano je dość rzadko. Wystawiano je do pojedynków ubrane tak samo jak mężczyźni i podobnie, choć mniej rygorystycznie, były one szkolone. Stawały jednak w osobnych, kobiecych starciach.
Scott przedstawia Marka Aureliusza jako postać na wskroś pozytywną i nie można go za to winić. Każdemu państwu należałoby życzyć takiego przywódcy. Kłopot polega na przypisywaniu mu poglądów, których wyznawać nie mógł. Według Scotta Marek Aureliusz powierzył swojemu następcy Maksimusowi misję odrodzenia republiki, co miałoby ukrócić szalejącą korupcję. Historykom nic nie wiadomo o takich planach. Ów kult republiki i niechęć do cesarstwa są jednakowoż bardzo charakterystyczne dla amerykańskiego kina w ogóle, nieważne, czy chodzi tu o republikę rzymską, czy republikę z Gwiezdnych wojen. Wyleczyć z owych sentymentów mógłby Amerykanów dowolny podręcznik do historii starożytnego Rzymu, choćby autorstwa Marii Jaczynowskiej. To właśnie powstanie pryncypatu ograniczyło chaos, gigantyczne łapownictwo i zdzierstwa w prowincjach. Mianowani przez cesarzy prokuratorzy przewyższali zaś kompetencjami urzędników republikańskich.
Nie wiesz, w co się Rzym przemienił – wylewa Marek Aureliusz kubeł zimnej wody na głowę naiwnego Maksimusa. To fakt, patologii w tym mieście było co niemiara. Mało który reżyser głośno powiedziałby o ich przyczynie, czyli napływie mas ludności, która okazywała się całkowicie bezproduktywna. Aby utrzymać spokój, wymyślono darmowe rozdawnictwo zboża, czyli rozdęty do niemożebnych rozmiarów socjal, z którego utrzymywało się nawet 250 tysięcy ludzi, systematycznie w ten sposób korumpowanych i zniechęcanych do życia na własny rachunek. Była to pułapka, z której nie wyplątał się żaden cesarz – zaprzestanie rozdawnictwa mogło spowodować bunty.
Lanista ma żal do zmarłego Marka Aureliusza o to, iż ów kochający książki cesarz zakazał walk gladiatorów w Koloseum, odbierając w ten sposób chleb przedsiębiorcy. Prawdziwy Marek Aureliusz nie mógłby sobie na to pozwolić – miał na głowie wojny i nie chciał buntów wściekłego tłumu. Zakazał rzeczywiście walk, ale nie w stolicy, tylko w jednym z miast we wschodnich prowincjach i nie w imię dobrych obyczajów, tylko… za karę, za wspieranie uzurpatora. Z drugiej strony w kpinach lanisty jest ziarno prawdy. W czasie walk w Koloseum cesarz filozof ostentacyjnie poświęcał się pisaniu projektów edyktów, aby pokazać ludowi, co sądzi o tych prymitywnych rozrywkach.
Rzadko w dziejach rodów panujących zdarzały się tak jaskrawe różnice pomiędzy ojcem i synem jak w przypadku Marka Aureliusza i Kommodusa. Po wzorcowym, odważnym i wykształconym mężu stanu nastąpił degenerat. Udowodnienie dziś Kommodusowi ojcobójstwa, a to właśnie stara się zrobić Scott w filmie, wymagałoby sztabu oskarżycieli i historyków biegłych w ekstremalnym naginaniu dowodów i źródeł. Kasjusz Dion w Historii rzymskiej twierdzi, iż winni śmierci Marka Aureliusza są lekarze, którzy chcąc przypodobać się Kommodusowi, robili wszystko, aby nie wyleczyć umierającego cesarza. Kto ich inspirował? Tego nie wie nikt. Marek Aureliusz, wierząc w mądrość doradców i senatorów otaczających syna, na kilka lat przed śmiercią uczynił Kommodusa swoim współrządzącym, co wyklucza filmowy wątek, w którym przekazuje władzę Maksimusowi. Umierający cesarz filozof zrobił też wszystko, aby w oczach wojska Kommodus nie wyszedł na mordercę. Idź ku wschodzącemu słońcu, ja już zachodzę – to ostatnie słowa, jakie miał usłyszeć od niego Kommodus. Scena, w której syn dusi swojego ojca, jest więc wymysłem, co jednak nie umniejsza wcale całego katalogu zboczeń, jakie prezentował następca tronu.
Filmowy Kommodus był prawdziwą kreaturą. Siostrze groził, że zabije jej dziecko, jeśli ta zacznie knuć przeciw niemu. Kłamliwy, tchórzliwy, pyszny, kabotyński. Do tego ignorant – miast rządzić, trenował z gladiatorami i urządzał igrzyska. Dio pisze: Nie był on z gruntu zwyrodniały, ale tak prostolinijny jak żaden inny człowiek. Jednakże jego prostota w połączeniu z tchórzostwem uczyniła go niewolnikiem jego kompanów. Owi kompani to gladiatorzy, z którymi Kommodus nawet pomieszkiwał. To za ich sprawą wyuzdane i okrutne zwyczaje stały się jego drugą naturą.
Prawdziwy cesarz miał paranoję podobną do tych, jakie tkwiły w głowach Iwana Groźnego i Józefa Stalina. Oprócz prawdziwych spiskowców ginęli senatorowie absolutnie czyści. Zarzuty były wyssane z palca: okazywanie niezadowolenia z przyzwyczajeń władcy, popularność w armii czy zwyczajne odradzanie cesarzowi likwidacji tych czy innych urzędników. Jeden z obywateli został zamordowany za to, że ośmielił się ugodzić oszczepem lwa, którego na cel wziął sobie cesarz.
Scott oszczędził nam szczegółów udzielania się Kommodusa w igrzyskach. W czasie venatio, czyli polowań na arenie z udziałem dzikich zwierząt, ofiarami cesarskiego łuku i oszczepów padały takie „krwiożercze” stworzenia jak żyrafy, słonie czy nosorożce.
Kommodus, choć tchórzliwy jako władca, był silny i wysportowany. Brał udział w pojedynkach zarówno w swojej prywatnej rezydencji, jak i w Koloseum. Publicznie unikał rozlewu krwi, a jego dobrani przeciwnicy oczywiście poddawali się za każdym razem. Było to działanie podwójnie perfidne – Kommodus jako „wolny gladiator zawodowiec” inkasował z publicznych pieniędzy duże sumy za każdy występ.
Z dala od publiczności zabijał ochoczo lub poprzestawał na obcinaniu przeciwnikowi uszu czy nosa. Nie jesteśmy jednak w stanie ocenić, na ile były to pojedynki, w których wystawiano nieszczęśników przeznaczonych z góry na przegraną. Niektóre jego wyczyny budziły wśród Rzymian odrazę. Potrafił paradować w damskich strojach lub zupełnie nago. Któregoś razu kazał wyłapać wszystkich kalekich mężczyzn w mieście, którzy mieli amputowane stopy. Ubrał ich w worki, tak by przypominały ciało węża, a jako broń dał im… gąbki. Po czym jako „Herkules” zaczął mordować ich za pomocą maczugi, ponieważ byli olbrzymami.
W Gladiatorze odrażający władca został zgładzony w czasie pojedynku z Maksimusem, któremu sprzyjali siostra cesarza Lucilla oraz fikcyjny senator Gracchus. Historyczny Kommodus zginął w innych okolicznościach i zajęło to nie miesiące, lecz lata. W jego zgładzeniu nie mogła brać udziału siostra. W rzeczywistości bowiem za udział w poprzednim, nieudanym spisku została wygnana na Capri, a potem zamordowana. Jej syn Lucjusz Werus zmarł zaś jako młody chłopiec.
Spisek zorganizowali wyzwoleniec Eclectus, prefekt pretorianów Laetus oraz nałożnica cesarza Marcja. Podali oni Kommodusowi wołu nafaszerowanego trutką. Jednak uwielbienie tyrana do łączenia dużych ilości wina i ciepłych kąpieli spowodowało, iż zwymiotował posiłek. Gdy zaczął rzucać groźby, spiskowcy wdrożyli plan B. Sparingpartner cesarza Narcissus ku uldze mieszkańców imperium udusił Kommodusa w łaźni.
Gladiator USA 2000 155 min. reżyseria: Ridley Scott scenariusz: David Canzoni aktorzy: Russel Crowe, Joaquin Phoenix, Richard Harris, Connie Nielsen producenci: Douglas Wick, David Franzoni, Branko Lustig produkcja: Soft Free Production, Red Wagon Entertainment dystrybucja: Dreamworks/Universal Pictures, TiM Film Studio
WIKINGOWIE
czyli motocykliści wprost ze średniowiecza
Nie interesuje mnie fantastyka, tylko prawdziwi ludzie – rzekł Michael Hirst, mówiąc o swoim największym dziele, liczącym już pięć sezonów serialu telewizji HBO Wikingowie. Owa wypowiedź wymaga solidnej weryfikacji.
Pierwszoplanowi bohaterowie serialu, którego akcja toczy się w IX wieku, z wyjątkiem mitycznej Lagerthy są plejadą postaci historycznych. Wielu z nich nie mogło się jednak spotkać w rzeczywistości. Największą pomyłką jest tu rówieśnictwo Ragnara Wełniane Portki i Hrolfra (w filmie Rollo). Ragnar, zależnie od źródła, zmarł w 845 roku w wyniku zarazy po złupieniu Paryża albo najpóźniej w latach 60., gdy żył jeszcze król Aella, który skazał go na okrutną śmierć. Rollo był wtedy niemowlęciem. Ragnar nie mógł również walczyć w jednej armii z pojawiającym się w środku serialu Haraldem Pięknowłosym ani ścierać się z frankońskim hrabią Odo, którzy należą już do innego pokolenia. Największym kuriozum w serialu jest wspomnienie, na szczęście epizodyczne, o zabitym przez żonę Swenie Widłobrodym, który – jak wiemy – panował pod koniec X wieku i zmarł śmiercią naturalną. Z drugiej strony kilku najsłynniejszych wikingów IX wieku, jak pustoszący Anglię Guthrum czy zmora Paryża Sigurd, są w serialu postaciami drugoplanowymi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki