Skazani na ból - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka

Skazani na ból ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

BĘDĄC ZE MNĄ JESTEŚ SKAZANA NA BÓL. NA CIERPIENIE. I NA NIEBEZPIECZEŃSTWO.

Aleks ma dwadzieścia lat i od szesnastego roku życia jest skinheadem. Ma swoje bractwo, ideały i prawdy, w które wierzy. Amelia to osiemnastolatka, licealistka, która ma za sobą tragiczną przeszłość.

Drogi Amelii i Aleksa nigdy nie powinny się przeciąć. Nie łączy ich nic – ani pochodzenie, ani poglądy, ani rodzinna przeszłość. A jednak młodzi poznają się w dramatycznych okolicznościach i zakochują w sobie. Od tej chwili zmienia się wszystko.

Skazani na ból to historia, która zwala z nóg. Dramatyczna pogoń za miłością silniejszą niż uprzedzenia, bolesne poszukiwanie własnej tożsamości i zakończenie, które nie pozwoli zasnąć.

– Nic nie rozumiesz! Upraszczasz wszystko to, w co wierzę!
– Być może… – Wzięła głęboki wdech, uniosła głowę i spojrzała na mnie. – Starałam się to zrozumieć, ale nie potrafię. Nie pojmuję, jak możesz przekreślać wszystko, co nas połączyło. Kiedyś wszystko minie, twoi kumple się zestarzeją, założą rodziny, nie będą już biegać w kominiarkach na manify. A ty? Myślisz, że to będzie wieczne?
– Nie sięgam aż tak daleko. Wiem jedynie, co jest tu i teraz. A tu i teraz ty okazałaś się kłamliwa i fałszywa.
– Czekałam… po prostu czekałam. Poza tym… kocham cię, Aleks. I bałam się, że stanie się to, co właśnie się dzieje.
– Mogłaś mi od razu powiedzieć.
– Kiedy? Wtedy, na ulicy? Gdy biłeś Cyganów? Czy może wcześniej? W przedszkolu? Powiedz, kiedy, Aleks? I co? Zainteresowałbyś się mną? Czy może walnął z glana, gdy doszłoby do ciebie, że ratowałeś żydowską dziewczynę?
Poczułem się tak, jakbym to ja dostał z glana w ryj.
– Nigdy nie uderzyłem kobiety. Nieważne, czy była to biała kobieta, czy…
– No tak, jakaś brudaska. – Amelia pokiwała głową. – Nazwij to po imieniu. Ja i moja rodzina jesteśmy dla ciebie czym? Czekaj – uniosła dłoń – podludźmi. Prawda?
– Przestań. Możemy to załatwić bez zbędnego melodramatyzmu.
– Oczywiście. Jestem przecież cholernie spokojna. A ty chyba będziesz musiał się poddać jakiemuś oczyszczeniu, nie wiem… – Wzruszyła ramionami. – Poproś którąś ze swoich skinhead girls, niech się z tobą prześpi, w ramach kwarantanny.
– Zamknij się! – Uniosłem głos.


Agnieszka Lingas-Łoniewska
Wrocławska pisarka, zwana przez swoich czytelników Dilerką Emocji. Autorka ponad 40 bestsellerowych powieści, stanowiących elektryzujący miks gatunkowy romansu, dramatu i sensacji.

Kocha zwierzęta, ma cztery koty i psa. Od lat prowadzi autorską akcję Karma zamiast Kwiatka i na licznych spotkaniach autorskich zbiera karmę dla zwierzaków, którą potem przekazuje do wrocławskich fundacji.

W 2016 roku zajęła II miejsce w plebiscycie „Gazety Wrocławskiej” Kobieta Wpływowa, a od 2017 roku jest członkinią Kapituły Literackiego Debiutu Roku. W wolnym czasie, kiedy nie pisze (a zdarza się to czasami), czyta i ogląda seriale kryminalne. Jej pasją są także nordic walking i robótki ręczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 51 min

Lektor: Kinga Miśkiewicz

Oceny
4,6 (91 ocen)
66
15
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RenatabDziura

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia❤️
10
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna książka. Mówią że miłość pokona wszystko a jednak...nigdy się tak nie poryczałam , totalny wyciskacz łez. Polecam kiedyś jeszcze do niej wrócę i przeczytam ponownie.
10
lalka101

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna książka ale rozwaliła mnie na łopatk😭
10
toskabelka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
czytelnikczka

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogę przestać płakać
00

Popularność




Dla mojej córki

Czasami trzeba pokochać kogoś, kto na to nie zasługuje,

aby potem trafić na tę właściwą osobę.

Prolog

Mała dziewczynka cicho bawi się w kącie przedszkolnej sali zabaw. Dwóch starszaków idzie w jej kierunku, jeden uśmiecha się złośliwie, drugi ma zaciętą minę. Ta mała się ich boi. Chociaż ma cztery lata, już wie, że powinna ich unikać.

– Mała cyganicha. – Blondynek ciągnie dziewczynkę za ciemny warkocz.

– Nie jestem Cyganką. – Dziewczynka tuli lalkę i lekko się cofa.

– Wyglądasz jak cyganicha. – Drugi chłopak idzie w sukurs koledze. – Oddawaj lalkę – mówi, wyrywa dziewczynce zabawkę i rzuca ją w kąt.

– To moje. – Malutka próbuje się bronić.

– Nie twoje! Cyganicho.

Nagle za nimi pojawia się chłopiec z grupy zerówkowej. Jest wysoki, szczupły i patrzy tak dziwnie niebieskimi oczami.

– Oddaj jej lalkę – mówi do blondynka.

– Co cię to obchodzi? To cyganicha!

– Ona nie jest Cyganką. Oddaj jej lalkę. Już.

Kolega blondyna chce zareagować, ale chłopiec z niebieskimi oczami wpatruje się teraz w niego. Lepiej nie zaczynać z tym milczącym wariatem. Obaj chłopcy z wściekłymi minami ruszają po rzuconą w kąt zabawkę. Blondynek podnosi ją i wręcza przestraszonej dziewczynce. Obaj odchodzą, a chłopiec z niebieskimi oczami patrzy na małą z długimi warkoczami i przez jego zbyt poważną jak na sześciolatka twarz przechodzi cień uśmiechu.

– Już się nie bój. Nikt cię nie skrzywdzi.

– Mam na imię Amelka. A ty?

– Aleks.

Aleks

Kończyłem zmianę. Musiałem się jeszcze przebrać i wypełnić raport za dzisiejszy dzień.

Dwa lata temu, gdy tylko skończyłem osiemnasty rok życia, zacząłem pracę przy produkcji syropów w tym korporacyjnym gównie. Trzeba przyznać, że jak na robotę gównianą, była ona całkiem dobrze opłacana. A to dawało mi możliwość uniezależnienia się i postępowania wedle własnego kodeksu, który był bardzo restrykcyjny i jednoznaczny. Jestem uczciwy, szczery, bezkompromisowy, czasami bezlitosny. I nie wierzę w pierdoły typu rodzina i miłość, bo to tylko ułuda, każdy jest cholernym egoistą i dba tylko o swój tyłek.

Ale ja znalazłem coś, o co warto dbać i walczyć. Trafiłem na ludzi, którzy myśleli podobnie i dzięki temu nie czułem się sam. Bo chociaż uważałem się za samotnika, to oprócz tego wiedziałem, że fajnie jest mieć poczucie przynależności i wierzyć w to samo, co przyjaciele. Według mnie ten świat, pozbawiony zasad i skazany na klęskę, szedł w niepokojącym kierunku. I tylko my, ludzie oddani własnym ideałom i naprawdę wierzący w to, co stanowi o naszej wyższości, byliśmy jakąś szansą na to, aby ten kraj nie pogrążył się w chaosie.

– Aleks, idziesz z nami na piwo?

Kumpel z działu patrzył na mnie wyczekująco.

– Nie, mam spotkanie.

– Z lasencją?

– Nie tylko – odparłem spokojnie i zacząłem ściągać kombinezon.

Nie przepadałem za wyjściami z kolegami z pracy. Wszystkie kończyły się tak samo: pijackim bełkotem i obściskiwaniem chętnych lasek w barze. Nie żebym był jakimś odmieńcem, też lubiłem się dobrze bawić, ale nie co tydzień. To było dobre raz na jakiś czas. Poza tym z reguły miałem tak, że laski się mnie po prostu bały, a ja z kolei, gdy zamieniłem z nimi jakieś trzy, cztery zdania czegoś, co mogłoby być uznane za konwersację, zaczynałem bać się ich głupoty i tępoty. Tak więc w wieku lat dwudziestu nie miałem na stałe dziewczyny, od czasu do czasu brałem pannę do zabawy na tylnym siedzeniu mojego auta, gdzie jej usta zajmowały się czymś innym niż paplaniem banałów. I było mi z tym dobrze. Bo miałem swoje towarzystwo, gdzie mogłem być sobą, gdzie wszyscy wyglądaliśmy podobnie i nie wzbudzaliśmy sensacji swoimi ogolonymi głowami, glanami z białymi belami, flyersami i czerwonymi szelkami. Tak, byłem skinem NS, czyli narodowym socjalistą, i byłem z tego kurewsko dumny. To była moja rodzina, bo moja własna nie zasługiwała na to miano.

Teraz spieszyłem się na cotygodniowe spotkanie z moimi przyjaciółmi, kumplami, ale tymi prawdziwymi, z którymi łączyła mnie pasja, wiara, muzyka i przekonania. Czułem się tam dobrze, jak u siebie, nie musiałem być nikim innym, tylko sobą. W zasadzie zawsze byłem sobą, ale różni ludzie różnie to postrzegali. Co oczywiście mnie nie martwiło, bo już dawno przestałem przejmować się opiniami innych, a także reakcjami bliższego i dalszego otoczenia.

Najczęściej wzbudzałem rezerwę i strach, więc to mi pasowało. Zauważyłem, że uwielbiam karmić się strachem innych. Nie było tak, że sprawiało mi to przyjemność, ale jednak wyzwalało jakieś pokłady adrenaliny, a zaraz potem nienawiści i złości na ich głupotę i prostactwo. Bo przecież nie rozumieli nic. Właśnie z ich niewiedzy wynikało mylne pojmowanie moich ideałów, właśnie z ignorancji wypełzały uprzedzenia, a zaraz za nimi strach. I nienawiść. Bo wśród ludzi pokutuje myślenie, że jeśli czegoś nie rozumiem, to jest złe, ale jeśli jest złe, muszę to znienawidzić. I tym właśnie uczuciem karmiłem się jak najsubtelniejszą potrawą, ci prostacy dawali mi poczucie władzy, spełnienia, czegoś, czego oni nigdy nie zaznają, bo żyją banalnym życiem i umierają zwykłą śmiercią. Czasami myślałem, jaką śmiercią sam chciałbym skończyć moją bytność na tym świecie. Na pewno powinno to być coś spektakularnego, coś, co sprawi, że nawet wydając ostatnie tchnienie, będę dumny z własnych przekonań, rasy i wiary w siłę białego człowieka.

W firmie bliżej kumplowałem się tylko z Patrykiem, któremu moja subkultura nie była obca, może nie był aż takim wyznawcą, jak ja, ale mogłem sobie z nim porozmawiać na różne tematy. Nie był ignorantem, świetnie orientował się we współczesnej polityce, znał historię i dużo czytał. I słuchał tego, co ja. Honor czy Gammadion nie były dla niego pustymi nazwami. Oczywiście nie mogłem nazwać go przyjacielem, ale był bardzo blisko tego miana. Nie wierzyłem za bardzo w przyjaźń, chociaż z drugiej strony całkiem fajnie jest mieć z kim pogadać podczas nudy na zmianie albo podczas jazdy do domu. Mieszkałem w Śródmieściu, a Patryk na placu Bema, więc uprosiliśmy naszego kierownika, aby tak układał grafik, żebyśmy mogli jeździć razem.

Miałem samochód, dostałem trochę kasy od babci, resztę dołożyłem sam. Żyłem oszczędnie, nie byłem wymagający. Mieszkałem z matką, która mnie nie rozumiała. I często wkurzała. Dlatego mało czasu spędzałem w domu. Zdarzało się, że brałem podwójne zmiany, dodatkowy pieniądz był mile widziany.

Sporo czasu spędzałem też w garażu, który przerobiłem na pracownię. Od lat składałem modele samolotów, najpierw małe, plastikowe, proste, a potem sięgałem po coraz bardziej skomplikowane konstrukcje. To był mój konik, puszczałem głośno ulubione zespoły, śpiewające o honorze białych, i pracowałem nawet do drugiej, trzeciej nad ranem. Często, zwłaszcza latem, spałem w garażu, wolałem być sam i nie słuchać marudzenia. Poza tym wyciszałem się przy sklejaniu. Niektóre modele zanosiłem do klubu, w którym spotykałem się z kumplami myślącymi i ubierającymi się jak ja. Podobało się to Jarkowi – barmanowi, a jednocześnie właścicielowi. Należał do Starej Gwardii i wprowadził mnie w to towarzystwo. Wiedział o mnie prawie wszystko i jeśli Patryk był prawie przyjacielem, tym z zewnątrz, to Jarek był mi najbliższy tutaj. Wśród swoich. Prawdziwych Polaków.

I na swój sposób byłem szczęśliwy. Bo co to w ogóle jest szczęście? Żyłem w zgodzie ze sobą, a to chyba najważniejsze, aby móc spojrzeć w swoje odbicie w lustrze bez nienawiści czy pogardy. Ja patrzyłem zawsze z dumą i szacunkiem. Takim samym szacunkiem darzyłem kobiety, moją matkę też, chociaż była głupia i nic nie rozumiała. Ale to była matka. I biała kobieta. Musiałem okazywać jej szacunek.

Krążyły o nas, skinach, bajki. Jasne, w każdym gnieździe znajdzie się jakaś zgnilizna, ci wszyscy pseudonarodowcy, biegający na mecze w kominiarkach i machający maczetami. To nie byłem ja i to nie byli moi kumple. My naprawdę kochaliśmy nasz kraj i wierzyliśmy w siłę białej rasy. Oczywiście, kiedy trzeba było, nie stroniliśmy od przemocy, jeśli inne racje nie przemawiały. Bo z reguły ci, którzy próbowali z nami dyskutować, mieli zbyt mało argumentów, aby stawać z nami do jakiejkolwiek dyskusji. Wówczas puszczały nerwy i pięści szły w ruch. Powiem szczerze, że lubiłem taki sparing. To pozwalało utrzymać ciało w formie i świetnie wpływało na refleks. Ale generalnie byłem spokojny. Wolałem zacisze garażu, moje modele samolotów i czołgów.

Nawet nie przypuszczałem, że przeszłość zapuka do moich drzwi. I że w tych drzwiach stanie… ta właśnie dziewczyna. Stanie i przewróci moje życie do góry nogami. A co najważniejsze… zniszczy wszystko to, w co wierzyłem i co było sensem mojego życia.

Amelia

Kończyłam lekcję gry na gitarze z małym Kacprem, który miał dopiero dziesięć lat, ale naprawdę świetnie radził sobie, jeśli chodzi grę na tym instrumencie.

Miałam kilkoro uczniów, do których jeździłam. Pozwalało mi to na małą niezależność od rodziców, którzy byli z tego średnio zadowoleni. Bo pragnęli właśnie mojej zależności od nich, a ja z całych sił marzyłam o czymś zupełnie przeciwnym. Kiedyś tak nie było, ale dwa lata temu skończyłam szesnaście lat i po tym, co wówczas przeżyliśmy, moi rodzice wciąż pozostawali w trybie „na Amelkę” i jakoś nie chcieli zrozumieć, że ja po prostu się duszę. Przytłaczali mnie swoją miłością, wręcz chorym uczuciem, które przemieniało się w jakieś szaleństwo kontroli, zaborczości i nie wiem, czego jeszcze. Same niecenzuralne słowa cisnęły mi się na usta. A przecież „cholera” w moim wykonaniu było szczytem wulgaryzmu.

Odkąd ogłosiłam w internecie, że udzielam lekcji gry na gitarze w domu ucznia, rodzice podnieśli mi kieszonkowe. Wszystko, co od nich dostawałam, odkładałam, i naprawdę miałam już niezłą sumę zaskórniaków. Nie mogli zrozumieć tego, że chcę poczuć trochę samodzielności i, co za tym idzie, odpowiedzialności. Poza tym mogli mi ufać. Wiem, że po tym, co się stało, bali się powtórki z rozrywki, ale zupełnie niepotrzebnie. Nigdy nie dałam im powodów do niepokoju, uczyłam się świetnie, w tym roku zdawałam maturę i miałam zamiar składać papiery na psychologię. Grałam na gitarze, rysowałam, miałam pasje i mało czasu na głupoty. Nie spotykałam się z chłopakami, przyjaźniłam z Magdą, moją serdeczną koleżanką, z którą byłam nierozłączna już od czasów gimnazjum.

Czułam się szczęśliwa, to znaczy prawie, jeśli mogę tak powiedzieć. Starałam się być, pracowałam nad tym moim szczęściem, chociaż czasami, gdy zaśmiewałam się z Magdą do rozpuku z jakiejś bzdury, dostrzegałam urażony wzrok mojej mamy, która zdawała się mieć mi za złe, że ja się dobrze bawię, a ona… Ona… Potrząsnęłam głową. Czasami myśli napływały w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Teraz Kacper wykonał kolejne zadanie, patrzył na mnie z uśmiechem na piegowatej twarzy.

– Super, Kacperku. – Pokiwałam głową z aprobatą. – Zostawię ci ten zeszyt nut, poćwiczysz kolejne frazy.

– Dobrze.

– Widzimy się za tydzień.

– Mama zostawiła pieniądze dla pani. Jak pani wyjdzie, mam zamknąć drzwi na klucz.

– Mama w szpitalu?

– Tak, ma zmianę, a brat wraca za godzinę.

– Okej, to zrób to, o co prosiła cię mama.

Schowałam trzydzieści złotych, które zarobiłam, spakowałam moją gitarę do pokrowca, ubrałam się i poszłam w stronę drzwi.

– Do zobaczenia, Kacperku. Zamknij drzwi.

– Dobrze.

Ze schodów zeszłam dopiero, gdy usłyszałam, że mały naprawdę przekręcił klucz w zamku. Ostrożności nigdy za wiele. Zwłaszcza że ta część Śródmieścia do najbezpieczniejszych nie należała. Umawiałam się na szesnastą, aby nie wracać stąd po ciemku. Mieszkałam na Karłowicach, więc musiałam dojść do Chrobrego i tam wsiąść w „siódemkę”. Wprawdzie nikt nigdy mnie tu nie zaczepił, ale zawsze miałam oczy dookoła głowy. Już i tak musiałam okłamać rodziców i powiedziałam, że ten akurat uczeń mieszka tuż obok Rynku. No, patrząc na bliskość centrum Wrocławia, wcale się tak bardzo nie pomyliłam. O most Uniwersytecki i kilka kwartałów. Denerwowała mnie nadopiekuńczość moich starych, dlatego tak bardzo, och tak bardzo miałam ochotę na zrobienie czegoś ryzykownego, głupiego, nieodpowiedzialnego. Lecz nie mogłam, musiałam być stonowana, spokojna, zgodna z ich oczekiwaniami i nadziejami. W końcu teraz mieli tylko mnie.

Wyszłam na zewnątrz i zdążyłam przejść dosłownie kilka kroków, kiedy poczułam, że ktoś wyrywa mi pokrowiec z gitarą z ręki. Odwróciłam się gwałtownie i zderzyłam z potężnym ciałem wysokiego faceta ubranego w dres. Drugi, wyglądający na Cygana, stał obok i przypatrywał się wyrwanemu mi z dłoni instrumentowi.

– Hej, lalka, zagrasz coś dla nas?

– A na flecie umiesz?

Nagle za mną znalazł się jeszcze jeden chłopak z dzielnicy. Typowy dresiarz, wytarte logo „adidas” dumnie szarzało na jego napakowanej sterydami piersi.

– Odwalcie się – warknęłam, zupełnie nie mając pojęcia, skąd mi się wzięła taka odwaga. Prawdopodobnie z głupoty.

– Maleńka, taka ładna buźka i takie brzydkie słowa mówi. Chyba ci musimy zająć te śliczne usteczka czym innym. – Cygan popatrzył na mnie obleśnie.

I zanim zdążyłam wydać z siebie jakiś dźwięk, poczułam wielką, śmierdzącą papierosami łapę zaciskającą się na mojej twarzy, a silne ramiona pociągnęły mnie w stronę ciemnej bramy poniemieckiej kamienicy, identycznej jak cały szereg pozostałych, tworzących regularną zabudowę Śródmieścia. A wówczas… wówczas usłyszałam cichy i lekko zachrypnięty głos.

– Zabierz od niej łapy, cygański brudasie!

Aleks

Trzymałem nowy model samolotu i zmierzałem do samochodu, zaparkowanego nieopodal mojej bramy. Jechałem do Jarka, obiecałem mu przywieźć moje najnowsze dzieło, które zapewne powiesi nad barem. Z daleka dostrzegłem jakieś zamieszanie. Trzech dresiarzy, w tym jeden brudas, zbliżało się do jakiejś wątłej postaci. Podszedłem do mojej wysłużonej, ale dobrze spisującej się hondy i położyłem drewniany model na dachu.

Wtedy usłyszałem stanowczy żeński głos. Coś było nie tak, dziewczyna wyraźnie się bała, chociaż zrobiła wszystko, aby tego strachu nie było słychać w jej głosie. Niejednokrotnie widziałem tego syfiarza i jego dwóch kumpli-dresiarzy, którzy kalali się zadając z tym brudasowskim nasieniem. Bali się mnie jak diabeł święconej wody, jak mówiła moja babcia, więc gdy tylko słyszeli stukot moich glanów w podwórku, spieprzali czym prędzej, byleby się tylko ze mną nie spotkać. A tak wielką miałem ochotę poczuć, jak mój pięknie wypastowany glan zderza się z ryjem tej ciapatej nędzy!

Już miałem wsiadać do samochodu, gdy dostrzegłem, że towarzystwo nieopodal zaczyna się szamotać i gnoje wciągają dziewczynę do pobliskiej bramy. Wiedziałem, że znalazła się w tarapatach, a ja nauczony byłem, aby pomagać kobietom. Podbiegłem bliżej i zobaczyłem przerażone niebiesko-brązowe oczy, wpatrzone wprost we mnie. Powiedziałem cicho słowa ostrzeżenia i zanim doszedł do nich sens przekazu, uderzyłem stojącego najbliżej mnie blondyna w dresie pięścią w twarz. Nie spodziewał się niczego i poleciał do tyłu jak kłoda. Drugi dresiarz, nazywał się chyba Paskowski, mówili na niego Pasiak, ruszył na mnie, a Cygan nadal trzymał wyrywającą się dziewczynę. Pasiak zaliczył strzał w żołądek, a gdy zgiął się wpół, dostał ode mnie glanem w ryj. Zalał się krwią i padł. Cygan nie wiedział, co ma robić. Rzucił dziewczyną, która upadła na kolana. Nie chciałem brudzić sobie rąk tym syfiarzem, ale nie mogłem go tak zostawić. Uderzyłem go kantem dłoni w gębę, potem doprawiłem lewym, a gdy upadł, zacząłem go glanować. I wtedy ona spojrzała na mnie, dostrzegłem jej przerażony wzrok.

– Zostaw, zabijesz go, będziesz miał kłopoty!

Szeptała, ale wszystko usłyszałem. Kurwa… Pierwszy raz ktoś się o mnie obawiał. Tak bardzo chciałem poczuć łamiącą się szczękę tego pierdolonego brudasa pod moim butem, ale powstrzymałem się. Zostawiłem to plujące krwią ścierwo.

Zebrałem rzeczy dziewczyny i pomogłem wstać jej samej. Gnoje będą mieć co leczyć przez najbliższe tygodnie, teraz musiałem zająć się przestraszoną panną. Wyprowadziłem ją z bramy i pociągnąłem w stronę mojego garażu. Szła w milczeniu, trzymałem ją za rękę, czułem, jak mocno ściska moją dłoń. Od tego uścisku, od jej drobnych palców zaciśniętych na moim ręku poczułem się dziwnie. Inaczej. Jakby coś ściskało mnie za gardło, a jednocześnie miałem nieposkromioną ochotę wrócić do tej zaszczanej bramy i rozprawić się do końca z tymi skurwielami, którzy ośmielili się położyć swoje brudne łapy na tej pięknej dziewczynie. Bo tak, była piękna. I delikatna. Miała ciemnobrązowe włosy i śliczne niebieskie oczy z niewielkimi brązowymi plamkami. Takie niespotykane. W garażu podałem jej butelkę z wodą, napiła się i popatrzyła na mnie. Myślałem, że będzie się mnie bała, jak większość dziewczyn, zwłaszcza że widziała mnie w akcji. Ale ona patrzyła z ciekawością i wdzięcznością.

– Dziękuję ci. Bardzo. Gdyby nie ty… nie wiem, co by… – Jej głos lekko się załamał, a ja na ten dźwięk znowu poczułem napad szału. Wziąłem głęboki wdech.

– Nie jesteś stąd. Co tu robiłaś? W dodatku sama?

– Uczę gry na gitarze. – Wskazała na leżący obok futerał. – Wracałam z korepetycji.

– Gdzie mieszkasz? – zapytałem jeszcze i popatrzyłem na nią z góry. Sięgała mi do połowy ramienia.

– Na Karłowicach.

– Odwiozę cię. Chodź. Te gnoje pewnie już zebrały swoje smarki z podłogi i poszły lizać rany.

Dostrzegłem strach w jej oczach. Zdałem sobie sprawę, że byłem oschły i ani razu nie spojrzałem na nią łagodniejszym wzrokiem. Wziąłem głęboki wdech.

– Nic ci nie grozi. Odwiozę cię pod sam dom, podaj tylko adres. Obiecuję.

Pochyliłem głowę i popatrzyłem w jej oczy. Jej oczy… Wiedziałem, co będę widział za każdym razem, gdy zamknę swoje.

– Dobrze. Chodźmy – odparła i posłusznie kiwnęła głową.

Wziąłem gitarę i wyciągnąłem rękę w jej kierunku. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Coś zakłuło mnie gdzieś tam, chyba w okolicy serca.

– Poczekaj. – Zerknąłem na jej nogę. Na wysokości kolana materiał dżinsów był przesiąknięty krwią. – Jesteś ranna.

Zaskoczona, spojrzała w dół.

– Ojej, nic nie czułam.

– Przez adrenalinę. Mam apteczkę. Opatrzę cię.

– Nie trzeba.

– Naprawdę?

Spojrzałem na nią poważnie.

– Mam się rozebrać?

– Wystarczy, że podwiniesz nogawkę albo ściągniesz na chwilę spodnie. Możesz zakryć się kocem – powiedziałem i podałem jej pled.

– Nie znam cię.

Przewróciłem oczami.

– Jak masz na imię?

– Amelka. A ty?

– Aleks.

Nie wiem dlaczego, ale miałem poczucie déjà vu. Coś mi umykało, a ona patrzyła na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, jakby się nad czymś zastanawiała. Potrząsnąłem głową, odrzucając dziwne myśli, i sięgnąłem po apteczkę.

– Już mnie znasz. Ściągaj spodnie.

– Jak to brzmi! – Amelia zagryzła wargę i uśmiechnęła się.

Znowu poczułem się dziwnie.

– Mam przeszkolenie z pierwszej pomocy.

Gdy uporała się ze spodniami, powoli obmyłem jej ranę i zalepiłem plastrem. To było tylko głębokie otarcie.

– Nieźle sobie radzisz. – Jej głos zabrzmiał tuż nad moim uchem. Była tak blisko, że czułem jej zapach. Jakiś kwiatowy. Od którego zrobiło mi się sucho w gardle.

– Możesz się ubrać.

– Dzięki.

W milczeniu doprowadziła się do porządku, ja w tym czasie odwróciłem się i schowałem apteczkę.

– Mam nadzieję, że matka nie zauważy brudnych dżinsów – powiedziała po chwili i cicho westchnęła.

– Ile masz lat?

– Osiemnaście. W tym roku zdaję maturę. A ty?

– Dwadzieścia.

– To twój garaż? – zapytała, rozglądając się wokół. – Śpisz tu?

– Czasami. Chodź, zawiozę cię.

Wyszliśmy na zewnątrz, ulica była pusta. Poprowadziłem ją do samochodu, gdzie na dachu nadal tkwił model mojego samolotu.

– To twoje?

– Tak. Takie hobby.

– Piękne!

Jej zachwyt był taki normalny, entuzjastyczny i szczery. Lubiłem szczerość, ceniłem ponad wszystko. Wyczuwałem fałsz na odległość.

– Dziękuję. To gdzie mieszkasz?

– Na Kasprowicza, za kościołem.

– Wiem, gdzie to jest, wsiadaj. Jedziemy.

W drodze milczała, zdawała się wsłuchiwać w moją muzykę.

– Fajny kawałek. Tylko słowa…

Zerknąłem na nią.

– Patrząc na mnie, chyba domyślasz się, jakiej muzyki słucham?

– No tak. Nie oceniam, nie mam prawa.

– Dobra, zostawmy to. – Ściszyłem odtwarzacz mp3, gdzie wokalista śpiewał o honorze człowieka urodzonego białym. – Gdzie się uczysz?

– W dziesiątce.

– To blisko masz do szkoły.

– W sumie tak, dwa przystanki autobusem. Albo na piechotę. A ty? Czym się zajmujesz?

– Pracuję. Składam modele. Żyję sobie.

– Sam?

Kiwnąłem głową, skręcając ze Żmigrodzkiej w Kasprowicza. Podjechałem pod wskazany przez nią dom, zatrzymując się na jej prośbę w bezpiecznej odległości.

– Wolisz, żeby matka nie widziała cię z łysym? – spytałem nieco zadziornie.

– Wolę, żeby matka nie widziała mnie z kimkolwiek. Rodzice są… przewrażliwieni na moim punkcie.

– Ciesz się, że się tobą przejmują.

– Czasami mogliby mniej. – Amelia westchnęła.

– Nie zawsze mamy to, co chcemy.

– Dziękuję za wszystko.

– Właściwie powinnaś wezwać gliny – powiedziałem. Dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Jakoś z władzą nie było mi po drodze.

– W życiu! – zaoponowała ostro. Jej oczy rozbłysły, a ja nie mogłem oderwać od nich wzroku.

– Okej, okej. Kiedy masz kolejną lekcję na mojej dzielni?

– W przyszły wtorek. O szesnastej.

– Będę czekał. A poza tym… może wymienimy się telefonami? W razie czego, gdybyś potrzebowała pomocy czy coś… – Zawsze byłem taki wygadany, a przy niej jakoś brakowało mi słów.

– Dobrze.

Zapisaliśmy numery w swoich komórkach. Nie ukrywam, że miałem ogromną ochotę zadzwonić do niej zaraz po tym, jak wysiądzie z mojego samochodu. Ale musiałem poskromić tę nieodpartą chęć.

– Dzięki, Aleks. – Uśmiechnęła się na pożegnanie.

– Trzymaj się, Amelio.

Patrzyłem, jak idzie w stronę poniemieckiej willi otoczonej wysokim murem. Podświadomie czułem, że to dopiero początek, a gdzieś głęboko we mnie budziło się dziwne uczucie, którego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Uczucie przynależności i strach. Że to wszystko jest zbyt cudowne, aby mogło przydarzyć się właśnie mnie.

Jak zawsze odrzuciłem wszelkie nadzieje i pozytywne myśli, włączyłem głośno muzykę, Gammadion zagrał ostrą nutą i pojechałem na Kozanów, gdzie mieścił się nasz klub. Jaro bardzo ucieszył się z nowego modelu i w zamian dostałem butelkę ruskiej wódki. Była niedobra jak najgorsza trucizna, ale dawała czadu jak paliwo atomowe. Czasami z chłopakami łoiliśmy ją w klubie albo w moim garażu. Potem często wypadaliśmy na miasto, najbardziej lubiliśmy odwiedzać disco-rąbanki, gdzie plastiki i pedzie w rurkach wyginały swe markotne ciała. Widziałem strach w ich oczach, kiedy czterech-sześciu łysych wchodziło do takiej wylęgarni pustaków. Och, to była zabawa. Rzadko kiedy dochodziło do spięć, żaden z nas nie zamierzał lądować na dołku, chodziło tylko o wywołanie przerażenia na tych twarzach często nieskażonych jakąkolwiek myślą. To był nasz konik, można powiedzieć. Mój drugi ulubiony, zaraz po składaniu modeli. Mniej angażujący psychikę i zdolności manualne, ale za to bardzo dobrze wpływający na przeponę. Bo robiliśmy sobie bekę z tych popierdoleńców, a że już mieliśmy lekką fazę, było naprawdę wesoło. Oczywiście czasami zdarzały się lekkie spiny, z których z reguły wychodziliśmy obronną ręką, no bo kto będzie chciał zadzierać z łysymi? Chyba jakiś samobójca.

Wracałem do domu i wówczas usłyszałem dźwięk przychodzącego sms-a. Zerknąłem i musiałem zjechać na chodnik. Zatrzymałem się, włączyłem awaryjne i jeszcze raz przeczytałem jego treść: Bardzo ci dziękuję. Jutro kończę lekcje o 15. Amelka.

Potarłem brodę. „Muszę się ogolić” – przeszło mi przez głowę. Ale nie to teraz zaprzątało moją uwagę. Musiałem coś odpisać. Wypadało. Chciałem.

Jutro pracuję na drugą zmianę, więc nie będę mógł po ciebie przyjechać. Ale pojutrze mam wolne. O której mam być pod szkołą? Aleks. PS Zawsze cię obronię.

Wysłałem, zanim zdążyłem skasować.

Poczekałem chwilę i dostałem odpowiedź: Pojutrze po lekcjach jadę do ucznia. Toruńska 22. Kończę o 16.

Wiedziałem, gdzie to jest. Odpisałem: Będę. Śpij dobrze, Amelio.

Ruszyłem do domu. Czułem się dziwnie, ale dobrze. Przez chwilę nie pamiętałem, kim jestem, co robię, kogo nienawidzę. Przez chwilę myślałem tylko o dziewczynie z niespotykanymi oczami i o tym, że podoba mi się jej imię, bez żadnych głupich zdrobnień. Amelia. Amelia. Amelia.

Amelia

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Skazani na ból

Wydanie drugie, ISBN: 978-83-8219-030-4

© Agnieszka Lingas-Łoniewska i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Wioletta Cyrulik

Korekta: Monika Pruska

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.