Skaza - Honorata Szlęzak - ebook + książka

Skaza ebook

Szlęzak Honorata

2,8

Opis

Honorata Szlęzak (ur. 1996) – socjolog kultury, mediów i zmian społecznych; filmoznawca. Autorka tekstów, twórczyni niebanalnych ścieżek muzycznych. Od wczesnej młodości bacznie obserwuje rzeczywistość. Pasjonuje się człowiekiem i jego miejscem w społeczeństwie. Jest specjalistką w zakresie problematyki wykluczenia społecznego. "Skaza" jest debiutem literackim autorki.

Skaza jest w każdym z nas, niezależnie od wieku i płci… Siedzi w nas głęboko i daje o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach życia. Uwiera nas, dusi i nie pozwala normalnie funkcjonować.
"Skaza" to opowieść wielowymiarowa, której bohaterami są młodzi ludzie zagubieni i okaleczeni przez życie, poszukujący w codziennych kontaktach międzyludzkich odrobiny bliskości i zrozumienia. Postacie są ze sobą ściśle związane, przenikają się, a łączy je Skaza. Egzystencja na tym świecie jest trudna.
Do życia potrzebujemy drugiego człowieka i tęsknimy za miłością. Ona jest gwarantem człowieczeństwa. Czy bohaterowie książki mają szansę na odnalezienie miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 103

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (4 oceny)
1
1
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wCzepkuUrodzona

Dobrze spędzony czas

Książka „Skaza” Honoraty Szlęzak to książka jaka została mi polecona do przeczytania. Sięgnęłam ją w ramach lipcowego wyzwania czytelniczego, zawiera niewiele ponad 100 stron. Autorka to młoda specjalistka w zakresie problematyki wykluczenia społecznego. Pierwsza książka to debiut literacki godny zauważenia. Bohaterowie to młodzi ludzie poszukujący miłości, okaleczeni przez życie, zagubieni. Czy bliskość i zrozumienie w dzisiejszych czasach to towar deficytowy? Czy bohaterowie odnajdą miłość? Z czym muszą zmagać się każdego dnia? Jakie skazy posiada każda z bohaterów i jak są ze sobą powiązane? Książka wielowymiarowa, konkretna.
00

Popularność




Bohaterowie (część I)

Paralaksa/Lodzia/Meggi –upadła studentka, bezdomna narkomanka, złodziejka aut, partnerka życiowa Dominiki

Dominika Wiącek – upadły anioł, doktor socjologii, partnerka życiowa Paralaksy

Młoda – nowa na gigancie

dr Walęciak – filozofka życia

Meta – przekimacz każdego za darmochę

Skowron/Skowroński – dworcowy element

Rafi – początkujący złodziej samochodów, kolega z pracy Meggi

Łukasz Gawron – pies, młodszy aspirant, towarzysz operacyjny Rysia

Marian Ryś – pies, starszy aspirant, towarzysz operacyjny Gawrona

Baba – grająca na emocjach suka z komendy

Mania – gaduła spod szkoły, koleżanka Paralaksy

Frania – koleżanka Paralaksy

Szefunio – właściciel „złoma”

Sławek – sanitariusz

Roksana – grafficiarka, koleżanka Paralaksy

Ola – grafficiarka, koleżanka Paralaksy

Siwy – załatwiacz fajek

iinni

Bohaterowie (część II)

Bystra/Amelia Kruk – gimnazjalistka z wyglądu, zamyślona filozofka życia

Panna 1/Aga/Woja – cały czas walczy: musi wstać i musi iść

Dyra/Ela – powtarza ciągle: „Do izolatki!”, stosuje skuteczne metody wychowawcze wobec dziewcząt

Psycha/Dominika – dba o higienę psychiczną dziewczyn

Daria Wieja– „morduje z zimną krwią”, wyznaje zasadę: „Żyj szybko, umieraj młodo”

Blondie – po prostu blondi

Panna 2 – mizdrzycielka

Lekarka – dba o higienę fizyczną dziewczyn

Cieć – przydupas, klucznik

Mara/Kasia – truposzka

Piotrek – degenerat z cmentarza

Dawid –towarzysz życiowy Amelii z bidula

Cykoria – św. Teresa

Iwona – ambitna badaczka

Pies 1 – uwaga! zły pies!

Pies 2 – uwaga! zły pies!

Jarek – kamerzysta

Rafał Dębosz – starszy aspirant, teleinformator

Suka – samica z rodziny psowatych, partnerka operacyjna Chłopa

Chłop – pies, partner operacyjny Suki

Daria – krzykliwa opiekunka dziewcząt

Graża – opiekunka dziewcząt z donośnym głosem

Darek – kierowca autokaru

Arek – boa dusiciel

iinni

CZĘŚĆ I

 

Objawienie

Dzień jak co dzień. Wszyscy siedzą posłusznie na krzesłach. W tle ciche rozmowy. Nagle coś je przerywa. A no tak. Przecież zaczynają się już zajęcia.

Słyszę:

– Dzień dobry państwu. Jestem Dominika Wiącek i poprowadzę dzisiejsze zajęcia.

Myślę sobie: „Boże, znowu jakieś smęty”. Siedzę w ostatnim rzędzie.

W pewnym momencie wychylam się zza zakrywającego mnie tłumu, żeby coś zobaczyć.

Toż to objawienie. Cóż moje ciemne oczy widzą? Kobietę? Tak, kobietę o krótkich jasnych włosach, zielononiebieskich oczach, jak ubraną, jak roześmianą, i te piegi, cud-miód, po prostu ideał kobiety. Nie za niska, nie za wysoka – w sam raz. Nie za szczupła, nie za gruba – w sam raz.

Chłopaciara, ale z dozą seksapilu. To jest to. To jest to, co chcę widzieć zarówno teraz, jak i później. Oczywiście prowadzony przez nią wykład w ogóle mnie nie interesuje. Ale przed nią udaję, że tak, że jest to wspaniałe, ciekawe, próbuję nie usnąć. I już moje oczy widzą ledwo jak przez mgłę, gdy wtem ona patrzy. Gapi się w me ślepia jak obcy. Z początku mi to przeszkadza.

Czuję się onieśmielona, zawstydzona. Próbuję przyzwyczaić się do tego widoku. Ale jeszcze nie do końca mogę. Ukradkiem a to na nią patrzę, a to spuszczam wzrok na kajet, który póki co nic mądrego w sobie nie zawiera. Ale to nic. Pieprzyć to. Teraz ważne, by wytrzymać jeszcze te piętnaście minut. Tak sobie teraz myślę: „Nie, to jest za piękne, by było prawdziwe. Wpadłam jej w oko? Nie, to niemożliwe. Do tej pory nikt mnie nie chciał, a teraz… Taki znak od losu czy co? Bo ja wiem?”. Nagle słyszę:

– Dziękuję państwu bardzo. Widzimy się w piątek.

Czyli to koniec. Wychodzę z sali, ale wtem przypominam sobie, że nie wpisałam się na listę obecności. Wracam się. Jeszcze jest w sali. Pyta:

– O co chodzi?

Nieśmiało, z szybkością Formuły 1 odpowiadam:

– Zapomniałam się wpisać na listę obecności. Mogę?

– Jasne.

Wpisuję się i mówię standardowo:

– Dziękuję, do widzenia.

A ona z uśmiechem odpowiada:

– Do widzenia.

I szybko przemyka koło mnie. Zostaję sama w sali. Siedzę i myślę.

To niemożliwe. Przecież nie możemy być razem.

Zakamarki

Przecież to jest chore. To się leczy. Jak ja mogę?… Przecież nie mogę.

Nie jestem… Nie wiem, kim jestem. Szukam jej wszędzie.

W zakamarkach, tu, tam. I jest przed szkołą! Jara. Czyli pali?

Nie przeszkadza mi to. W tych piegach można się zakochać.

Ale jak zagadać, jak się zachować? Nie wiem. Toż ja nie palę. Dobra, palę czasem. Ale rzadko. I to raczej dla dymu, dla fanu.

Nie dla smaku. I co? Podejść tam i udawać, że palę, gadać pierdolety, byle zagadać? Byle złapać z nią kontakt wzrokowy? A może i nie tylko?

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. O nie! Chyba mnie dostrzegła. Tak. Patrzy głęboko w moje oczy. A ja nic. Tylko odwracam się i idę dalej.

Spotkanie

Mus to mus. Dobra, idę. Nie wiem, co mnie czeka. Trzeba to w końcu z siebie wydusić, wyrzucić. Kocham cię. Tak, kocham cię. Siedzę przed salą.

I czekam na nią. Już 12:30, a jej wciąż nie ma, nie ma, nie ma. Jest!

– Pani do mnie? Zapraszam – mówi roześmiana. Po chwili pyta: – Nie?

– Tak, tak, ja do pani – odpowiadam w pośpiechu.

Wchodzimy do sali. Zamykam drzwi.

– Proszę usiąść. Co panią do mnie sprowadza?

Szybko w głowie tworzę: co, co, co? Wiem! I wyjaśniam:

– Chciałabym pisać u pani pracę magisterską.

Patrzy ze zdziwieniem. Pyta:

– U mnie? Dlaczego?

Odpowiadam szybko:

– Bo sądzę, że się dogadamy.

– Jak to? Nie rozumiem.

– Z czasem zrozumiesz.

Po tych słowach wychodzę.

Uniesienie

Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. W głowie złudliwe nadzieje. Idę korytarzem. Jest przerwa. Jak zwykle nie wiem, co ze sobą zrobić. Idę. Dzień ponury. Nagle ukradkiem widzę ją. I obserwuję. Oczy już zaszklone, ale to nic. Obserwuję.

Dworzec Zachodni

Minęło trochę czasu od tamtych wydarzeń. Jestem już inną osobą.

Słabo kontaktuję. Nie boję się. Jest mi wszystko jedno. Leżę w rzygowinach. Tak, to mój organizm pracuje. Nie mogę jeść ani pić. W mojej krwi LSD.

I obraz zamglony. A może nie?

Leżę w tym samym miejscu. To koniec. Złoty strzał. Mój koniec.

Powoli odlatuję. Jak przez mgłę widzę, widzę… Ją! Tak! To chyba halucynacje. Przygląda mi się. I nie dowierza. A ja już obojętna. Co się dzieje? Co się ze mną dzieje?! Widzę dwóch mężczyzn. A nie – trzech. Idą w naszą stronę. Jeden z nich mówi:

– Tak wam dopierdolimy, że was rodzona matka nie pozna.

Co on mówi? I przystępuje do działania. Bez ogródek. Dostaję w twarz wiele razy, potem w brzuch i jeszcze raz w twarz. Nie jestem w stanie się bronić. Chyba tracę przytomność. Jak przez mgłę widzę, że Dominika leży cała zakrwawiona. A ja powoli konam. Zwijam się z bólu. Dominika w pewnej chwili się podnosi. Podaje mi rękę, usiłuje mnie podnieść. Bezskutecznie.

I jeszcze… I jeszcze… I jeszcze próbuje. Nie poddaje się. Podnosi mnie ledwo żywą, upapraną w rzygowinach. Pachnę szczyną i dworcowym smrodem. Wokół pełno krwi. Dominika próbuje dowlec mnie do najbliższej taryfy. I jest czarna beemka. W środku siedzi mężczyzna, tak z pięćdziesiąt parę lat. Dominika w pewnym momencie mówi:

– Dzień dobry. Proszę na Opaczewską 62.

Wsiadamy do wozu. Taksówkarz milczy. Ja milczę. Dominika milczy. Wszystko mi się rozmazuje. Tracę przytomność.

Powoli wracam. Jesteśmy u niej. Pyta:

– Jak się czujesz?

Cisza. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Dominika się odzywa:

– Zresztą, co ja mówię. Ważne, że jesteś bezpieczna.

– My jesteśmy… – wtrącam.

W międzyczasie Dominika przynosi plastry, bandaże i wodę kolońską. Przemywa mi rany. Każdą z ran dokładnie zakleja plastrem. Nagle mówi:

– Och, nie wygląda to dobrze. Masz przecięty łuk brwiowy. – Przygląda się również moim przedramionom. – Czemu to robisz? – chce wiedzieć.

Nie odpowiadam, ale spoglądam jej głęboko w oczy. Jakie ona ma te oczy! Można się w nich zakochać. Ale gdzież mi do niej. Przecież pachnę szczyną, ćpam. Zero perspektyw. W dodatku to moja była nauczycielka. W końcu zbieram się na odwagę:

– A ty?

Dominika odpowiada pytaniem na pytanie:

– Co ja?

– Nic ci nie jest?

– Nie, mam tylko kilka zadrapań, nic poważnego. Napijesz się czegoś?

– Chętnie – mówię.

Póki co leżę w bezruchu. Potem próbuję się podnieść. Nie mam siły. W momencie pluję krwią. Usiłuję zatamować krwotok. Bezskutecznie. Dominika wraca z herbatą. Ręce mi się trzęsą, pocę się. Sięgam po kubek.

Po chwili Dominika mówi:

– Podobasz mi się.

Odstawia herbatę i mnie całuje. Nie opieram się. Odwzajemniam pocałunek. Dotykam dłońmi jej twarzy. I przesuwam je niżej. Odchylam jej koszulkę. Całuję ją wielokrotnie po brzuchu. A potem się rozbieramy – jak drapieżne koty.

Po krótkiej chwili obie jesteśmy nagie. Ja leżę, ona góruje nade mną. Całuje mnie po piersiach. Potem przesuwa usta niżej. I coraz niżej… Patrzymy sobie głęboko w oczy. Potem ja góruję nad nią. Całuję ją po stopach. I nogach. I zbliżam się… I zbliżam się… do jej polany. Całuję ją. Potem dłonią doprowadzam ją do orgazmu. Teraz ona góruje nade mną. I doprowadza mnie do orgazmu. I całą procedurę powtarzamy jeszcze raz od początku. Potem nasycone sobą zasypiamy.

Kocham cię

– Niezależnie, kim jesteś, kocham cię – mówi Dominika.

– Ja ciebie też. Niezależnie, kim jesteś – odpowiadam.

– Masz oczy takie… Przestań ćpać. Jesteś taka ładna.

– Nie taka jak ty.

– Przestań! Lepiej smutki zapić, niż dawać sobie w żyłę.

– W sumie racja. Muszę już iść.

– Zostań – prosi. A po chwili mówi: – Twoje serce bije we mnie, a moje w tobie.

– Za piękne, by mogło być prawdziwe. Po co ze mną jesteś? – pytam.

– Nie po co, tylko dlaczego. Po prostu cię kocham. Chciałabym cię lepiej poznać. Więc?

Cisza.

– Masz cudne piegi – mówię.

– Nie musisz się mnie bać. Nie rozmawiam z tobą jak ze studentką. Traktuję cię serio – zapewnia.

– Nie dasz rady.

– Z czym?

– Ze mną. Życie jest podłe. Spójrz tylko na mnie. Wrak człowieka. Z kimś takim chcesz być, budować przyszłość? Dla mnie nie ma już ratunku, przyszłości. Jest przeszłość i to, co teraz. Popatrz na mnie. Cała się trzęsę. Tutaj nie ma ratunku.

Dominika płacze. Potem ociera łzy i mówi:

– Majaczysz. Kiedyś byłam taka jak ty. I spójrz. Wyszłam na ludzi, to ty też możesz…

– Dla ciebie wszystko – obiecuję. Pluję krwią. Niedobrze mi. – Jestem na głodzie, rozumiesz? Jak żyć? Jak śnić? Jak tu z tobą być?

– Już ze mną jesteś. I to wystarczy – odpowiada.

Kładzie się przy mnie. Pytam:

– Ty przypadkiem nie masz jutro wykładów?

– Nie mam. Odwołałam – mówi.

– To teraz opowiedz wszystko od początku. Jak się tam znalazłaś? – pyta Dominika.

– Zaczęło się od tego, że mnie wywali z uczelni. I potem samo jakoś tak poszło. Poznałam miejscowy element. Nie miałam gdzie spać. Poznałam Zdzicha. Zaoferował mi spanie w kabinie. A później to jakoś samo tak poszło. Mijały dni. Byłam głodna. Chciałam przeżyć, dlatego zaprzyjaźniłam się z pewnymi osobami. Dzięki temu miałam co jeść. Ale jakąś taką pustkę w sercu czułam. No i zaczęłam ćpać. Raz tu, raz tam. To u tego, to u tamtego. I jakoś było mi lżej na sercu. Do czasu… Zatracałam się w narkotykach. Dzień za dniem. Wtedy wiedziałam już, że to koniec. Było mi obojętne, czy zdechnę w klopie, czy na dworcu. Nie dbałam o to. Nic a nic. Z każdym dniem wyglądałam coraz gorzej. A Zdzichu oferował mi swoją pomoc. Wiesz jaką. Poddałam się temu wszystkiemu. A ćpanie było jedynym rozwiązaniem moich problemów. Podobało mi się dawanie sobie w żyłę. Ten rytuał dawania sobie w żyłę był boski. To uzależnia. I zresztą nie tylko to. Ten stan zobojętnienia na wszystko i wszystkich to cudo. To jak orgazm. Oczywiście nie wszystko w tej historii jest piękne. Bo są skutki uboczne, jak widzisz, a z czasem staje się to nie do zniesienia. To nie zwykły kac. To połączenie parkinsona z ciężką grypą. A momentami może i gorzej. Tak więc moje życie to przegryw. Jak to w życiu: inaczej miało być, a inaczej jest. Trudno. Pogodziłam się z tym. Nie chcę robić sobie złudnych nadziei. Jestem śmierdzielem twojego serca. Niepotrzebnym śmierdzielem. A tyś taka ładna. Nie marnuj na mnie życia. Proszę cię! Nie próbuj mnie zrozumieć.

– Chcę ci pomóc – zapewnia Dominika. Szlocha. Ociera łzy. – Byłam taka sama. Nikt nie potrafił mnie zrozumieć.

Dzwoni telefon.

Chcę odebrać, jednak ona wyrywa mi go z rąk.

– Podobasz mi się – mówi. – Zapalisz?

– Nie, dziękuję – odpowiadam.

– Może jednak?

– A zresztą… Co mi tam…

I palę wraz z nią. Dym powoli przedostaje się do moich płuc. Nie kaszlę.

Tylko milczę.

I palimy te cygarety. Jeden po drugim. Bez ustanku. Aż sama się dziwię.

No tak… Taki jest świat. Ciągła depresja. Tak już od lat.

– Spójrz na mnie! Oczy przekrwione, usta suche, zimne, włosy przetłuszczone, ciało rozpalone, ręce poharatane. Z kim ty chcesz żyć? Powiedz mi. Z kim? Ze mną? Z taką wywłoką spod dworca? No powiedz. Z kim?

– Z tobą. Tylko z tobą – mówi Dominika.

– Nie żartuj. Daj spokój. Ja już nie wytrzymam.

– Musisz odpocząć.

– Odpocząć? Nie potrafię. Męczę się sama ze sobą. I łudzę się, że dam radę, dam radę, dam radę… Ciągle to samo. Ja nawet nie mam siły wypowiadać tych słów.

– Masz depresję.

– Bawisz się w psychologa? A to w lewo, a to w prawo, a to w przód, a to w tył. Kurwa! Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Jesteście wszyscy słabi! – mówię. Płaczę. Łzy ciekną mi po policzkach. – Ja nie dam rady! Słyszysz? Nie dam rady! – krzyczę.

Dominika patrzy mi głęboko w oczy. Próbuje mnie zrozumieć.

– To