Skąpiec - Molier - ebook

Skąpiec ebook

Molier

2,7

Opis

Skąpiec” to sztuka autorstwa Moliera, wybitnego francuskiego komediopisarza, uznawanego za jednego z najważniejszych daramtopisarzy w dziejach.

 

Skąpiec” to zabawna sztuka opisująca zachłanność, ale również problemy i nieporozumienia, jakie z niej wynikają.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (9 ocen)
0
2
4
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszkastostosio

Nie polecam

psuje psychikę tragedia nie polecam zabierze to z lektur na polski głowa kogoś bolała jak to pisać
00

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-795-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby

HARPAGON, ojciec Kleanta i Elizy, zalotnik Marjanny.

KLEANT, syn Harpagona, zalotnik Marjanny. ELIZA, córka Harpagona. WALERY, syn Anzelma, zalotnik Elizy. MARJANNA, córka Anzelma. ANZELM, ojciec Walerego i Marjanny. FROZYNA, pośredniczka. SIMON, faktor. JAKÓB, kucharz i woźnica Harpagona. STRZAŁKA, służący Kleanta. PANI CLAUDE, gospodyni Harpagona.

ŹDZIEBEŁKO

SZCZYGIEŁEK

KOMISARZ POLICJI i JEGO PISARZ.

Rzecz dzieje się w Paryżu, w domu Harpagona.

AKT I

SCENA I

WALERY, ELIZA

Walery. Cóżto, nadobna Elizo, zapadłaś, widzę, w smutek, po chwili serdecznego zapału który sprawił iż tak wspaniałomyślnie oddałaś mi wiarę i słowo? Wzdychasz, gdy ja jestem tak pełen radości! Powiedz, miałażbyś żałować, żeś mnie uczyniła szczęśliwym? chciałabyś cofnąć zadatek uczuć, do którego miłość moja zdołała cię nakłonić? Eliza. Nie, Walery, nie żałuję niczego. Zbyt słodka jakaś władza niewoli mnie ku tobie; nie mam nawet siły pragnąć, aby się to nie było stało. Ale, jeżeli mam być szczerą, przyszłość napełnia mnie niepokojem; wielce się obawiam, że miłość zaprowadziła mnie dalej niżby się godziło. Walery. I czemuż twoje ustępstwo napełnia cię obawą? Czegóż się lękasz? Eliza. Ach! nie jednej, ale stu rzeczy: porywczości ojca, wymówek rodzinny, sądu świata; ale nadewszystko, Walery, odmiany twego serce, i tego okrutnego zobojętnienia jakiem wy, mężczyźni, odpłacacie najczęściej zbyt tkliwe dowody niewinnego uczucia. Walery. Ach, nie czyń mi tej krzywdy i nie sądź wedle innych. Posądzaj mnie o wszystko raczej, Elizo, niż o to bym mógł uchybić temu com ci powinien. Nazbyt cię kocham, a miłość moja trwać będzie do grobu. Eliza. Ach, Walery, każdy wszak mówi to samo! W słowach, wszyscy mężczyźni podobni są do siebie; czyny dopiero odsłaniają różnice. Walery. Skoro więc czyny jedynie dają poznać czem w istocie jesteśmy, zaczekaj przynajmniej, aż będziesz mogła wedle nich osądzić me serce, i nie obarczaj mnie zbrodniami czerpanemi w przedwczesnych podejrzeniach. Nie rań mnie, błagam, tak dotkliwym ciosem i zostaw mi czas, abym tysiącznemi dowodami mógł ci dowieść stałości mych płomieni. Eliza. Ach, jakże łatwo jest nas przekonać, gdy kogoś kochamy! O, tak, Walery! i ja mniemam, że serce twoje niezdolne byłoby mnie zawieść. Wierzę, że kochasz prawdziwie i że mi będziesz wierny: nie chcę wątpić o tem, i drżę już jedynie przed potępieniem świata. Walery. Ale skąd tak czarne przypuszczenia? Eliza. Nie lękałabym się niczego, gdyby każdy patrzał na cię mojemi oczyma: w osobie twej znajduję dostatecznie usprawiedliwienie wszystkiego com uczyniła. Moje serce, na swoją obronę, może się powołać na wszystkie twoje przymioty, poparte jeszcze długiem wdzięczności, który niebo kazało mi względem ciebie zaciągnąć. Co chwila staje mi przed oczami straszliwe niebezpieczeństwo, które po raz pierwszy zbliżyło nas do siebie; szlachetna odwaga z jaką nie wahałeś się narazić życia aby mnie wydrzeć wściekłości wzburzonych fal; pełna tkliwości opieka jaką mnie otoczyłeś wydobywszy z wody, oraz te wytrwałe świadectwa żarliwej miłości, której ani czas, ani przeszkody nie zdołały odstręczyć. Więcej jeszcze! wszakże ta miłość każe ci zapominać o domu i ojczyźnie, zatrzymuje cię w tem mieście, zmusza cię, abyś, ze względu na mnie, trzymał w ukryciu stan i nazwisko, a wreszcie skłania do tego, iż, aby mnie widywać, przyjąłeś obowiązki domownika mego ojca. Wszystko to nie mogło mnie nie przywiązać do ciebie, i wystarcza najzupełniej w moich oczach aby wytłumaczyć krok na jaki się zgodziłam; nie wystarczy może jednak aby go uniewinnić w oczach ludzi. Ach, wcale nie jestem pewna, czy świat zechce zrozumieć moje uczucia! Walery. Ze wszystkiego coś tu na mą korzyść wymieniła, jedynie mej miłości pragnąłbym przypisać jakąś zasługę; co zaś do skrupułów, to sam ojciec stara się aż nadto, aby postępek twój uczynić zrozumiałym dla świata. Ten bezmiar skąpstwa i surowość z jaką obchodzi się z dziećmi, zdolne są usprawiedliwić najśmielszą decyzję. Przebacz mi, urocza Elizo, że się wyrażam w ten sposób; wiesz wszakże, że trudnoby było złagodzić sąd w tej mierze. Skoro jednak, jak się spodziewam, uda mi się odszukać rodziców, z łatwością przyjdzie nam ich ubłaga. Oczekuję z całem upragnieniem wiadomości, i sam gotów jestem udać się po nie, jeśli rzecz będzie przewlekać. Eliza. Ach, Walery, nie ruszaj się stąd, błagam: staraj się tylko zjednać przychylność ojca. Walery. Widzisz sama, jak usilnie pracuję nad tem, i ile trzeba było zręczności, aby dostać się do jego domu; jak się maskuję nieustannie, byle mu się przypodobać i jaką rolę odgrywam tutaj, jedynie dla kupienia sobie jego życzliwości. Czynię w niej zresztą zadziwiające postępy. Przekonywam się, że, aby pozyskać sobie ludzi, niema lepszej drogi, jak stroić się we własne ich skłonności, przejmować się ich mniemaniami, patrzeć z zachwytem na wady i przyklaskiwać wszystkim uczynkom. Niema obawy, aby można było przesadzić w tej komedji, choćby się ją grało w sposób najwidoczniejszy w świecie. Gdy chodzi o pochlebstwo, najmędrsi ludzie posiadają istne skarby naiwności; niema nic tak bezczelnego ani tak niedorzecznego, czegoby nie połknęli, skoro się należycie rzecz zaprawi pochwałami. Szczerość szwankuje cokolwiek przy takiem zatrudnieniu, ale cóż, kiedy się potrzebuje kogoś, trzeba się doń nagiąć! Skoro to jest jedyny sposób dobycia ufności, wina nie leży po stronie pochlebców, lecz tych którzy domagają się pochlebstwa. Eliza. Ale czemu nie próbujesz również zjednać sobie poparcia mego brata, na wypadek gdyby służącej przyszła ochota zdradzać tajemnicę? Walery. Nie można zabiegać nieraz o jedno i drugie; charaktery ojca i syna są tak sprzeczne, że trudnoby się utrzymać w podwójnej roli. Ale ty, ze swej strony, staraj się wpłynąć na brata, i skorzystaj z przyjaźni, jaką ma dla ciebie; aby go nastroić przychylnie. Idzie właśnie. Odchodzę. Pomów z nim i odsłoń mu tyle, ile uznasz za stosowne. Eliza. Nie wiem, czy potrafię się zdobyć na to wyznanie.

SCENA II

KLEANT, ELIZA

Kleant. Bardzo rad jestem, że cię samą zastaję, siostro; pragnąłem pomówić z tobą, i zwierzyć się z pewnego sekretu. Eliza. Z miłą chęcią, bracie. Cóż masz mi do powiedzenia? Kleant. Wiele rzeczy, moja siostro; i to w jednem słowie. Kocham. Eliza. Kochasz?Kleant. Tak, kocham. Ale, nim powiem cośkolwiek dalej, wiem że zależny jestem od ojca i że powinność syna czyni mnie podwładnym jego woli; że nie godzi się przyjmować zobowiązania bez zezwolenia tych, którym zawdzięczamy życie: że niebo uczyniło ich panami naszych uczuć i że wolno nam rozrządzać sobą jedynie za ich wskazówką; że, nie ulegając wpływom szalonej namiętności, mogą mieć sąd o wiele zdrowszy i lepiej widzieć co jest dla nas odpowiednie; że raczej trzeba polegać na bystrości ich rozsądku, niż na zaślepieniu żądzy; i że młodzieńcze porywy prowadzą nas najczęściej ku niebezpiecznym przepaściom. Mówię to wszystko, siostro, abyś ty nie potrzebowała sobie zadawać tego trudu: miłość moja bowiem nie chce o niczem słyszeć, i proszę cię byś oszczędziła sobie wszelkich perswazyj. Eliza. Czy już związałeś się, bracie, wobec tej którą tak kochasz? Kleant. Nie: ale jestem na to zupełnie przygotowany, i błagam raz jeszcze, nie staraj się mnie odwodzić. Eliza. Czyż jestem, bracie, tak ograniczoną? Kleant. Nie, siostro, ale ty nie kochasz; nie znasz słodkiej potęgi, z jaką tkliwe uczucie owłada sercem: dlatego lękam się twego rozsądku. Eliza. Ach, bracie, nie mówmy o moim rozsądku; niema człowieka, któregoby on nie zdradził przynajmniej raz w życiu. Gdybym ci otworzyła serce, być może okazałabym się w twoich oczach jeszcze mniej rozsądną od ciebie. Kleant. Och, dałby Bóg, aby twoje serce, podobnie jak moje… Eliza. Omówmyż najpierw twoją sprawę: powiedz mi, kto jest ta, którą pokochałeś? Kleant. Młoda osoba, która od niedawna mieszka w tej dzielnicy. Zda się, niebo samo stworzyło ją po to, aby natchnęła miłością każdego kto się do niej zbliży. Na świecie nie może istnieć nic powabniejszego; wyznaję, iż straciłem zmysły od pierwszej chwili kiedy ją ujrzałem. Nazywa się Marjanna; mieszka z poczciwą matką, która prawie ciągle jest chora, i do której przywiązana jest w sposób wprost niewiarygodny. Pielęgnuje ją, tuli i pociesza, z czułością któraby cię wzruszyła do głębi. Wszystko co czyni, tchnie jakimś niewymownym wdziękiem; w każdym postępku mieszczą się tysiące powabów, słodycz pełna uroku, pociągająca dobroć, uczciwość bez zmazy… ach, siostro, chciałbym, abyś ją mogła poznać. Eliza. Poznałam już niemal, bracie, z tego co mówisz; abym zaś czuła dla niej sympatję, wystarcza mi, że ty ją kochasz. Kleant. Domyśliłem się, choć nic mi o tem nie mówiły, że nie są w zbyt świetnych stosunkach, i że, mimo skromnego trybu, zaledwie mogą nastarczyć potrzebom. Czy ty pojmujesz, siostro, co to za szczęście móc się przyczynić do poprawienia losu osoby którą się kocha? zręcznie udzielać nieznacznej pomocy skromnym potrzebom zacnej rodziny! zrozum tedy, jak bolesnem jest uczucie, że, wskutek skąpstwa ojca, niepodobieństwem jest dla mnie kosztować tej słodyczy i złożyć ukochanej w całej pełni świadectwo mej miłości. Eliza. Och, doskonale odczuwam, jak to musi być przykro. Kleant. Ach, siostro, bardziej niż sobie można wyobrazić. Bo, powiedz, czy może być coś bardziej nieludzkiego, niż te drobiazgowe braki, które cierpimy w tym domu, i ta straszna surowość w jakiej jęczymy bez przerwy? I nacóż się nam przyda że będziemy mieli kiedyś majątek, skoro posiądziemy go wówczas gdy miną najpiękniejsze lata! Toż dziś, aby się utrzymać, muszę wręcz zadłużać się na wszystkie strony; jestem, jak i ty zresztą, zniewolony uciekać się do łaski kupców, aby poprostu ubrać się przyzwoicie. Słowem, chciałem z tobą mówić, abyś mi dopomogła wybadać ojca jak się zapatruje na moje uczucie; gdybym napotkał na przeszkody, zdecydowany jestem, wraz z ukochaną, szukać szczęścia gdzieindziej… Na wszystkie strony staram się w tym celu zebrać potrzebną sumę. Jeśli ty, siostro, znajdujesz się w podobnem położeniu, i jeśli ojciec będzie się sprzeciwiał naszym pragnieniom, opuścimy go oboje i wyzwolimy się z przemocy, w jakiej nieznośne skąpstwo więzi nas od tak dawna. Eliza. To prawda, z każdym dniem daje on nam więcej powodów do opłakiwania przedwczesnej śmierci matki… Kleant. Słyszę jego