Zwady miłosne - Molier - ebook

Zwady miłosne ebook

Molier

0,0

Opis

Zwady miłosne” to sztuka autorstwa Moliera, wybitnego francuskiego komediopisarza, uznawanego za jednego z najważniejszych daramtopisarzy w dziejach.


Jest to zabawna sztuka Moliera która ukazuje bardzo ważny moment w rozwoju literackim tego autora. Utwór ten stanowi nową zdobycz Moliera, dalszy krok ku znalezieniu samego siebie, swej drogi, ku wyzwoleniu się z panujących mód i stylów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 74

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-798-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby

ERAST, zalotnik Łucji. ALBERT, ojciec Łucji i Askanjusza. KASPER, służący Erasta. WALERY, syn Polidora. ŁUCJA, córka Alberta. MARYSIA, pokojowa Łucji. POLIDOR, ojciec Walerego. FROZYNA, powiernica Askanjusza. ASKANJUSZ, córka Alberta, przebrana za mężczyznę. MASKARYL, służący Walerego. METAFRAST, uczony. RĘBAJŁO.

AKT I

SCENA I

ERAST, KASPER.

 ERAST: Mam ci wyznać? więc jakaś tajemna obawaSzczęściu mojego serca wciąż na poprzek stawa.Tak, żadna mnie pociecha dziś nie zaspokoi:Lękam się oszukanym być w miłości swojej;Nie wiem, czy mogę ufać twojej dobrej wierze,Lub czy się sam nie łudzisz, choć nawet i szczerze. KASPER:Mnie pan mniemasz być zdolnym takich sztuk szatańskich!Powiem zatem, z amorów przeproszeniem pańskich,Że krzywdzisz serce, co tu bije pod siermięgą,I że na fizjognomjach znasz się niezbyt tęgo.Człowieka z taką gębą pomówić jest trudno,Aby się miał spaskudzić zdradą tak obłudną;Tak wielkiegom zaszczytu nie godzien, prawdziwie,I żyję sobie prosto, skromnie, lecz poczciwie.Żebym się dał oszukać, to wreszcie być może;To prędzej; i to jednak między bajki włożę.Dalibóg, że nie widzę (lub całkiem zgłupiałem),Gdzie do podejrzeń powód w tem zdarzeniu całem.Miłość Łucji niesłusznie strachu cię nabawia,Wszak ciągle pana szuka, wciąż z panem rozmawia;A Walery, co wzdycha do niej tak natrętnie,Nie zdaje mi się przez nią widzianym zbyt chętnie. ERAST: Nieraz złudna nadzieja kochanka uwodzi,I niezawsze wzrok czuły z sercem w parze chodzi;Zapały, do jednego pozornie zwrócone, Często dla innych uczuć stanowią zasłonę.Bym wierzył, iż niechęci tej wyraz jest szczery,Nazbyt spokojnym mi się wydaje Walery;Jego chłód, obojętność, z jaką sobie patrzyNa to, w czem ty jej łaski znak widzisz najrzadszy,To zatruwa mi niemal każdą szczęścia chwilę,Budzi gniew, który próżno przytłumić się silę,Wlewa w duszę zwątpienie i wzbrania mi wiary,Czy Łucja szczere żywi względem mnie zamiary.Pragnąłbym, by w słodyczy trwać niezamąconej,Widzieć, jak go zazdrości żar trawi szalony;I wówczas jego troski, gniewy i zgryzotyByłyby dla mnie słodkim zakładem jej cnoty.Czy wierzysz, iż ktoś mógłby z tak pogodną twarząOglądać, jak rywala jego szczęściem darzą?A jeśli nie, to powiedz: na dziwy takowePatrząc, czyż nie mam przyczyn łamać sobie głowę? KASPER: Może gdzieindziej swoje obrócił zapały,Skoro spostrzegł, iż tutaj na nic się nie zdały. ERAST: Skoro serce się spotka z odprawą tak jawną,Unika tej, co wszystkiem była mu niedawno,I, krusząc łańcuch, duszy kochanka tak drogi,W spokojności nie wytrwa z pewnością tak błogiej.Tej, którąśmy kochali, widok nazbyt bliskiOdnawia w sercu dawnej miłości pociski,I gdy ten obraz wzgardy w nas wzbudzić nie zdoła,To znak, że jeszcze płomień ów nie wygasł zgoła.Zresztą, wierz mi, choć miłość zda się już umarłą,Nieco zazdrości zawsze szarpie nas za gardło,I nie pozwala patrzeć bez srogiej boleści,Że serce, niegdyś drogie, inne czucia pieści. KASPER: Kiepska z tych filozofij do życia omasta:Ja, co widzę oczami, w to wierzę i basta,Juścić chyba sam sobie ten życzy najgorzej,Kto, zanim ma przyczynę, zawczasu się trwoży.Pocóż tyle mędrkować i, z własnej ochoty, W swej mózgownicy czerpać powód do zgryzoty?Miałbym dociekaniami głowę sobie kręcić!Najpierw niech przyjdzie święto, a będziem je święcić.Strapienia dobrowolnie szuka tylko dudek:Ja się tam w nie nie bawię bez ważnych pobudek;A choć czasem naprawdę rzecz smutku jest warta,Udam, że nic nie widzę i ślę ją do czarta!W miłości, chęci pańskie dzielę sercem całem;Twa dola lub niedola i moim udziałem;Gdyby pana zdradziła twoja piękność słodka,I mnie od pokojówki lepszy los nie spotka.Lecz przypuszczać najgorsze na co tutaj zda się?Wolę wierzyć, gdy słyszę: kocham cię, grubasie;I nie pytam, by chwalić szczęsne swoje losy,Czy Maskaryl z rozpaczy targa się za włosy.Ech! że moja Marysia czasem i pozwoli,Że ją tam ktoś popieści albo poswywoli,I uśmieje się przytem z nią nakształt warjata: —I ja śmiać się potrafię, a jeszcze, u kata,Zobaczym, kto z nas śmiechu przyczyn się doczeka! ERAST:Bajże, baju. KASPER: Ha! ona: widzę ją zdaleka.

SCENA II

ERAST, MARYSIA, KASPER.

 KASPER: Pst! Marysiu!

 MARYSIA: Ty! skądże się wziąłeś?

 KASPER: Tak sobie.

Zgadnij, z kim w tejże chwili mówiłem o tobie?

 MARYSIA:

Pan Erast także tutaj! właśnie ścigam pana

Już od dobrej godziny. Uf! całam zdyszana.

 ERAST: Jakto?

 MARYSIA: No, szukam pana, jak mówię, wytrwale,

I mogę ręczyć...

 ERAST: Za co?

 MARYSIA: Że niema go wcale

W kościele, w rynku, w domu, ani na spacerze.

 KASPER:

Przysięgnij na to, Maryś.

 ERAST: Ciekawość mnie bierze,

Kto ci kazał mnie szukać?

 MARYSIA: Niech się pan założy,

Że ktoś, co panu życzy wcale nie najgorzej;

Poprostu, moja pani.

 ERAST: O, Marysiu miła!

Mamż wierzyć, iż to ona głosem twym mówiła?

Powiedz mi, nie ukrywaj złowróżbnej nowiny,

Wszak ciebie winić o nią nie miałbym przyczyny:

Na Boga, wyznaj szczerze, czy twej pani lubej

Serce w zwodnych igraszkach nie szuka swej chluby?

 MARYSIA:

Co! skądże to znów panu strzeliło do głowy?

Czy nie dosyć uczucia jej mają wymowy?

By nareszcie dać wiarę miłości tak szczerej,

Czegóż pan żądasz jeszcze?

 KASPER: Póki się Walery

Nie obwiesi, dopóty się nie ułagodzi.

 MARYSIA:

Jakto?

 KASPER: Taki zazdrosny jest mój pan dobrodziej.

 MARYSIA:

O Walerego? Dobryś! To koncept wspaniały!

Dziw mi, że takie myśli w głowie twej postały.

Miałam go za mędrszego, lecz dziś przyszła kolej

Zwątpić, czy pan w swym mózgu masz jakowyś olej.

Pomyliłam się, widzę że nie miałam racji.

Czy i tyś się nabawił tej samej warjacji?

 KASPER:

Ja, zazdrosny! chroń Boże mnie od takiej biedy,

By mi z tego cierpienia brzuch miał schudnąć kiedy!

Prócz tego że niezmienną wiarę kładę w tobie.

Zbyt dobre mam mniemanie o własnej osobie,

Bym się lękał, że przy mnie ktoś ci w oko wpadnie.

Takiego jak ja gaszka gdzież znajdziesz tak snadnie?

 MARYSIA:

Otóż to: takim winien być każdy mężczyzna!

Choćby i był zazdrosny, niech tego nie przyzna.

Cóż zyska, kogo brzydki ten płomień rozpala?

Wspiera tylko zamiary własnego rywala,

I na zalety tego, który go tak trwoży,

Nieraz swym gniewem oczy kochanki otworzy.

Nie jeden już w ten sposób wygrał swoją sprawę

Przez czułego rywala przedwczesną obawę.

Wciąż się lękać by nie być wywiedzionym w pole,

To znaczy grać w miłości dość mizerną rolę,

I samemu się stroić na dudka przed czasem.

To sobie pan pozwoli powiedzieć nawiasem.

 ERAST:

Więc dajmy temu pokój. Mówisz, że mnie kocha?

 MARYSIA:

Wart byłbyś, aby z panem podrożyć się trocha;

I, aby pana skarać, powinnabym dłużej

Ukryć przed nim cel mojej godzinnej podróży.

Masz, spojrzyj i uspokój swą trwogę nieznośną.

Wszak niema tu nikogo, możesz czytać głośno.

 ERAST czyta:

 „Miłości twej zapał — oto twoje słowa —

 „Nie cofnie się dla mnie przed niczem:

 „Niechajże więc dłużej swych chęci nie chowa,

 „I stanie przed ojca obliczem.

 „Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze

 „Wyryte w dziewiczem mem sercu,

 „A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,

 „Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.

Cóż za szczęsna wiadomość! o ty, coś jej posłem,

Wydajesz się w mych oczach jakiemś bóstwem wzniosłem.

 KASPER:

Wszakże panu mówiłem: niech pan co chce gada,

Wszystko zawsze tak będzie, jak Kasper powiada.

 ERAST odczytuje:

„Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze

 „Wyryte w dziewiczem mem sercu,

„A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,

 „Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.

 MARYSIA:

Gdybym jej powtórzyła pańskie posądzenia,

Słów tak czułych wyparłaby się bez wątpienia.

 ERAST:

Ach, ukryj jej, przez litość, ten obłęd tak krótki,

Co w serca niepokojach czerpał swe pobudki;

A jeśli jej powtórzysz, dodaj, żem gotowy

Śmiercią mą spłacić zbrodnię omyłki takowej,

I, że spieszę, u stóp jej, bodaj tysiąc razy.

Ofiarą życia mego mścić się jej obrazy.

 MARYSIA:

Nie mówmy tu o śmierci, nie czas teraz na to.

 ERAST:

Zbyt wiele ci winienem; wiem to, i z odpłatą

Nie zwlekając, niebawem ziszczę to, com dłużny

Staraniom posłanniczki miłej i usłużnej.

MARYSIA:

Ach, czym mówiła panu, gdziem go po próżnicy

Jeszcze szukała dzisiaj?

 ERAST: Gdzież?

 MARYSIA: Na tej ulicy,

Co pan już wie.

 ERAST: Na której?

 MARYSIA: No... tam... przy tym kramie,

Gdzie miesiąc temu, jeśli ma pamięć nie kłamie,

Obiecał mi pan kupić pierścionek.

 ERAST: Pojmuję!

 KASPER:

A szelmeczka!

 ERAST: To prawda, i winnym się czuję,

Żem zapomniał wywiązać się ze swych przyrzeczeń.

 MARYSIA:

Przecież ja nie dlatego, żebym swoją pieczeń...

 KASPER:

O, gdzieżby!

 ERAST dając jej swój pierścień:

 Ten pierścionek może ci przypadnie

Do gustu; przyjm go w zamian: bardzo ci z nim ładnie.

 MARYSIA: Pan żartuje; takiegobym nie śmiała nosić.

 KASPER:

Biedna trusia: a bierzże! nie dajże się prosić;

Odmawiać, kiedy dają! czyś z zmysłów obrana?

 MARYSIA:

Więc dobrze; wezmę jako pamiątkę od pana.

 ERAST: Kiedyż u stóp anioła mego złożę dzięki?

 MARYSIA:

Myśl pan, jak z ojca wydrzeć prawa do jej ręki.

 ERAST:

Lecz, gdyby mnie odrzucił...

 MARYSIA: Wówczas się pokaże;

My uczynimy wszystko, co serce nam każe.

W ten czy ów sposób, musim złączyć was oboje;

Rób pan zatem co możesz, a my zrobim swoje.

 ERAST:

Żegnaj; dzisiaj rzecz całą wyjaśnię z pewnością.

Erast odczytuje pocichu list.

 MARYSIA do Kaspra:

A my, jakże tam stoi znów z naszą miłością?

Nic mi o niej nie mówisz.

 KASPER: Niby w naszym stanie,

Dosyć prędko załatwia się takie kochanie.

Ja cię chcę, chcesz mnie także?

 MARYSIA: Ze szczerą ochotą.

 KASPER:

Dość więc; daj łapę.

 MARYSIA: Bywaj, Kasprusiu, me złoto.

 KASPER: