Siostrzyczki - Michał Larek - ebook

Siostrzyczki ebook

Michał Larek

4,0

Opis

Filmowe zagrywki i brutalne czyny Pewnej nocy na komendę zgłoszono brutalny napad i włamanie. Jak się okazało, nie było to jedyne przestępstwo bezwzględnych sprawców. W ślad za nimi podążyli oficerowie Adam Kruger i Dagmara Madej. Zabójcze Opowieści to cykl kryminalnych opowieści i podcastów o makabrycznych zabójstwach i innych poruszających przestępstwach, które zainspirowały autora do zadania pytań o naturę ludzką. Michał Larek – pisarz i autor podcastów. Autor „Chirurga” i serii kryminalnej Dekada oraz współautor „Martwych ciał” i „Mężczyzny w białych butach” (wraz z Waldemarem Ciszakiem). Prowadzi warsztaty ze storytellingu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 108

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (28 ocen)
9
12
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Callen

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna milicyjna robota. Trudno uwierzyć że bez peerelowskiego patosu można opisać śledztwo dawnej epoki. Krótko, zwięźle i na temat. Brawo
00

Popularność




I

Dla porucznika Adama Krugera ta historia zaczęła się niewinnie, choć z wyrazistym podtekstem erotycznym, który wprawił go w mocne zakłopotanie.

Później, kiedy ją opowiadał przy różnego rodzaju okazjach, zaczynał od wyrazistego sformułowania: „Wybiła właśnie północ”. Ale w rzeczywistości było już dobrze po dwudziestej czwartej.

Oficer siedział w swoim służbowym pokoju, popijał kawę, raz po raz przecierał zmęczone oczy i wypełniał zaległe protokoły. Czasami podnosił wzrok znad dokumentów i spoglądał na zegarek. Był bardzo niepocieszony, że musiał tkwić w niedzielę na komendzie z dala od swojej ukochanej Basi. Kiedyś lubił weekendowe dyżury, ostatnio wręcz przeciwnie. Im bliżej było do ich zaplanowanego na wrzesień ślubu, tym trudniej znosił rozłąkę z narzeczoną. No cóż, Basia okazała się najważniejszą kobietą jego życia. Dziwne, niespodziewane, ale prawdziwe. Zakochał się na amen.

W pewnym momencie wrócił myślami do dnia, w którym poznał Basię, i zaczął z przyjemnością odtwarzać sobie tamtą dramatyczną sytuację. I wtedy właśnie zadzwonił telefon.

Porucznik dopił zimną już kawę i nie spiesząc się, sięgnął po słuchawkę.

– Jakaś pani do ciebie. – Usłyszał tubalny głos kolegi z biura przepustek.

– Jaka pani?

– Fajna cizia. – Rozległ się szept, w którym wybrzmiał niekłamany zachwyt nad kobiecym ciałem. – Sam bym ją chętnie przesłuchał. Za pomocą wszystkich metod, które są opisane w szkoleniowych skryptach.

Kruger skrzywił się, bo nie lubił takich tekstów.

– W jakiej sprawie?

– Mówi, że została napadnięta i chce złożyć zawiadomienie.

– Już schodzę.

Dziesięć minut później porucznik wpatrywał się w młodą kobietę, która opowiedziała mu pokrótce, że została napadnięta w bramie pobliskiej kamienicy. Do gwałtu nie doszło, bo sprawcę spłoszył dozorca, który szczęśliwie wyszedł ze śmieciami na podwórze.

– Dokładnie w momencie, w którym jego… wie pan porucznik co… dotykało mojej buzi. A był zwarty i gotowy… – powiedziawszy to, kobieta wbiła wzrok w oficera.

Nie wyglądała na przesadnie przejętą, ale doświadczenie mu podpowiadało, że to mogły być pozory. Ludzie przecież różnie reagują na agresję. Czasami płaczą, czasami się śmieją, a czasami wydają się całkowicie obojętni.

Była ładną długowłosą blondynką. Miała na sobie wiosenny niebieski płaszczyk, białą bluzkę z głębokim dekoltem, skórzaną czerwoną spódniczkę i czarne botki. Zapach jej intensywnych perfum drażnił nos Krugera.

Chrząknął.

– Bandzior uciekł – podjęła kobieta, która przedstawiła się na początku rozmowy jako Aleksandra Jędryka – ale zostawił ślad.

– Jaki ślad?

– Na pupie.

Kruger uniósł brwi.

– Słucham?

– Już tłumaczę, panie poruczniku. – Jędryka musiała usłyszeć w jego głosie niedowierzanie albo nawet zniecierpliwienie, bo nagle zrobiła poważną minę i wyjaśniła rzeczowo: – Gdy mnie powalił na ziemię, położył na brzuchu, podniósł mi spódniczkę, opuścił majtki i klepnął bardzo mocno w pupę. W ten sposób zostawił ślad. Sprawdzałam w lustrze. Sine odciski.

Kruger nie wiedział, jak zareagować na te słowa. Przemknęło mu przez głowę, że to jakiś żart chłopaków z kryminalnego, którzy gustują w podobnych zabawach.

„Podesłali mi ją” – pomyślał. „A teraz nasłuchują pod drzwiami”.

Po chwili jednak zreflektował się, że jest przecież niedziela i prawie nikogo nie ma na komendzie. A poza tym przychodzą tu różne oryginały z najrozmaitszymi zgłoszeniami. Tydzień temu na przykład w biurze przepustek pojawił się pewien starszy mężczyzna, który złożył zawiadomienie, że od paru dni śledzą go agenci CIA.

– Pozwalam panu je zdjąć, może będą na niej odciski palców.

Porucznik otworzył szeroko oczy.

– Co mi pani pozwala zdjąć i z czego?

– Ślady z mojej pupy, panie poruczniku – doprecyzowała neutralnym tonem – Ten zboczeniec może zaatakować kolejną kobietę. Może macie jego odciski w swojej kartotece? Trzeba to koniecznie sprawdzić. Czy się mylę?

– Chyba nie – wymamrotał oficer, coraz bardziej zdezorientowany.

Zerknął na drzwi i wytężył słuch. Niczego podejrzanego jednak nie usłyszał.

– No więc właśnie. – Jędryka wstała energicznie z krzesła.

– Proszę się dokładniej przyjrzeć – rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym podciągnęła spódniczkę, odsłaniając czarne majtki.

Porucznik zaczerwienił się i już chciał głośno zaprotestować, gdy nagle otworzyły się drzwi.

Kruger i Jędryka wbili wzrok w postać, która stanęła w progu. Ten pierwszy był przerażony, ta druga była rozczarowana nagłym wtargnięciem intruza.

– Co tu się za striptiz odpieprza?

To była porucznik Dagmara Madej, pseudonim Zbój, z wydziału kryminalnego. Jeden z najlepszych operacyjniaków w całej komendzie miejskiej.

– To nie striptiz – burknęła Jędryka, opuszczając spódniczkę. – Chciałam pokazać panu porucznikowi ślady, które zostawił na moim ciele zboczeniec.

Dagmara zarechotała.

– Rozumiem, rozumiem, ale mam dla pani złe wieści – oznajmiła po chwili. – Zabezpieczenie śladów musicie przełożyć na inny termin. Porywam pana porucznika. Mamy pilne wezwanie.

Kruger czerwony jak burak wstał zza biurka i zaczął nerwowo skubać swoje perfekcyjnie przystrzyżone wąsy.

– Co się dzieje? – zapytał speszony.

– Mamy napad.

Porucznik spojrzał na Jędrykę.

– Przepraszam, ale musimy przerwać czynności…

Dagmara parsknęła.

– Sporządzę notatkę i przekażę ją dalej. – Kruger zignorował koleżankę. – Mam pani dane. Na pewno zajmiemy się sprawą. A teraz muszę panią przeprosić.

 – Ale śladów pan nie zabezpieczył…– zaprotestowała Jędryka, sięgając po wiosenny płaszczyk, który na początku rozmowy powiesiła na krześle. – Do jutra zniknie.

– Nic nie szkodzi, nie jest to konieczne. Naprawdę muszę już panią przeprosić. Pilna robota na nas czeka.

Jędryka głośno westchnęła, teatralnym ruchem poprawiła swoje długie jasne włosy i ruszyła w stronę wyjścia. Gdy dotknęła klamki, spojrzała na oficera.

– Przypomina mi pan pewnego aktora – rzuciła. – Zapomniałam, jak się nazywa. Grał w Podwójnym ubezpieczeniu. Freddy… Freddy…

– Fred MacMurray – rzuciła Dagmara, zerkając z ironicznym uśmieszkiem na kolegę.

– O właśnie! Fred MacMurray, piękny mężczyzna. – Jędryka obdarzyła oficera uważnym spojrzeniem. – No nic, nie przeszkadzam już. Do widzenia.

Kruger skinął głową na pożegnanie.

– Od dzisiaj jesteś Freddy – powiedziała Dagmara, gdy Jędryka zamknęła za sobą drzwi.

– Daj mi spokój – warknął Kruger. – Sama z siebie nagle postanowiła pokazać mi… – urwał, nie wiedząc, jakiego użyć słowa.

– Dupę – podpowiedziała mu koleżanka. – Ja wiem, że kapitan Żbik nie korzysta z tego rodzaju słów, ale właśnie na to się zapowiadało.

Porucznik zignorował zaczepki i zabrał się do porządkowania dokumentów leżących na biurku.

– Scena jak z filmu noir. Szlachetny detektyw i rozpustna femme fatale. – Dagmara nie dawała za wygraną. – Tylko te tanie perfumy psują hollywoodzki efekt. – Pociągnęła nosem.

– Naprawdę mamy napad? – zmienił temat Kruger.

– Tak, Freddy, willa na Sołaczu. Podobno sprawca mocno poturbował jakąś kobiecinę.

II

Parę minut później wyszli pospiesznie z budynku komendy, wsiedli do czerwonej škody 105 Krugera i ruszyli w stronę Sołacza.

W drodze na miejsce zdarzenia Dagmara przekazała koledze garść informacji, które dostała od oficera dyżurnego.

Okazało się, że do napadu doszło przy ulicy Szkudzkiej. Niezidentyfikowany sprawca bądź sprawcy włamali się do willi niejakiego Franciszka Milera. Ten zamożny hodowca warzyw i kwiatów wyjechał z rodziną nad morze do krewnych. W willi została jego siedemdziesięcioparoletnia siostra. Podczas plądrowania doszło do aktu przemocy, i to dość brutalnego. Jej sąsiad znalazł ją w domu nieprzytomną, leżącą u podnóża wysokich schodów. Lekarz zauważył na jej skroni ślad po silnym uderzeniu. Najwyraźniej ktoś ją „grzmotnął”, jak powiedział dyżurny, i strącił ze schodów.

– Czyli to brutalni i bezwzględni sprawcy – mruknął Kruger, głodny wszelkich szczegółów.

– Raczej tak, to była przecież jakaś bezbronna babcinka. Jeśli ich nakryła, mogli przecież ją uciszyć w łagodniejszy sposób – odparła Dagmara i wyciągnęła z kieszeni kurtki paczkę klubowych.

– Chcesz ćmika?

– Nie, dziękuję.

Dagmara zapaliła papierosa, uchyliła szybę i wypuściła kłąb dymu na zewnątrz.

– Milicję zawiadomił podobno sąsiad Milerów – ciągnęła. – Zaniepokoiło go szczekanie psów. Wszedł do domu i znalazł nieprzytomną sąsiadkę. To było pod północy jakoś. Chwycił za słuchawkę telefonu i zadzwonił na komisariat.

Kruger skinął głową.

Po piętnastu minutach byli na Sołaczu.

– Ta siostra… – odezwał się nagle porucznik. – Ciekawe, czy miała jechać z nimi nad morze.

– Nie mam pojęcia.

Wjechali w Pałucką, potem skręcili w prawo i znaleźli się na Szkudzkiej. Powitały ich pulsujące niebieskie światła milicyjnych wozów. Wokół domu Milerów zrobiło się małe zbiegowisko. Trochę mundurowych, paru funkcjonariuszy w cywilu, tłumek gapiów. Wokół domu kręcił się znany dziennikarz kryminalny o pseudonimie Misio. Próbował zagadywać milicjantów, ale ci tylko go przepędzali zniecierpliwieni.

Zaparkowali przy skrzyżowaniu na końcu ulicy. Gdy wyszli z samochodu, zaczęła udzielać im się ekscytacja. Tak właśnie reagowali na poważniejsze zdarzenia. Nagłym przypływem adrenaliny. Obrzucili się krótkimi spojrzeniami i ruszyli żołnierskim krokiem przed siebie.

Była ciepła wiosenna noc. Na niebie świeciło mnóstwo gwiazd.

Przed domem, który był typową kostką, przywitał ich znajomy sierżant z jeżyckiego komisariatu, który łapczywie zaciągał się papierosowym dymem. Nazywał się Sowa, więc wszyscy nazywali go Kapitanem.

– Cześć, Kapitanie. – Podali mu dłonie.

– Pochwalony. – Ten rzucił wypalonego papierosa na asfalt i zdusił go obcasem swoich oficerek. – Chodźcie, czym chata bogata.

Wbiegli po betonowych schodkach i wkrótce znaleźli się w budynku, którego wnętrze zaskoczyło ich liczbą obrazów porozwieszanych na niemal wszystkich ścianach. Kruger, zaciekawiony, omiótł je wzrokiem. Wszystkie, które dostrzegł, stanowiły kopie słynnych obrazów, zdaje się, że głównie impresjonistów. Plaża w Pourville, Impresja, wschód słońca, Śniadanie wioślarzy, Boulevard Montmartre i tak dalej.

– Co to za muzeum? – mruknęła Dagmara, marszcząc brwi. W przeciwieństwie do kolegi zupełnie nie czuła malarstwa, wolała ruchome obrazy, teatr albo film.

– Na dole jest pomieszczenie, które przypomina pracownię malarską. Może ich córka uczy się malować?

Zerknął naImpresję, wschód słońca i skrzywił się.

– Niby ładne, ale jednak jakieś takie zamazane – mruknął. – Nie podoba mi się.

Kruger uśmiechnął się.

– Powiedz nam, co się stało.

Kapitan w paru lapidarnych zdaniach nakreślił im sytuację, powtarzając właściwie to, co zreferował już Dagmarze dyżurny.

– Jak tu weszli? – zapytał Kruger.

– Od tyłu, wyłamali drzwi do kotłowni, która jest połączona z domem.

– A co się stało z tą poturbowaną panią?

– To Krystyna Bartmińska. Została przewieziona do szpitala przy Lutyckiej.

– W jakim jest stanie? – zapytała Dagmara.

– Podobno w kiepskim.

– Będzie żyła?

– Nie wiem.

– Rozumiem, że nie zeznawała?

Kapitan pokręcił głową.

– Nie odzyskała przytomności.

Sowa podszedł do drewnianych schodów z elegancką balustradą, które prowadziły na piętro.

– Tutaj ją znaleziono – oznajmił, wkładając ręce do kieszeni.

– Nie widzę krwi – odezwał się Kruger.

– Bo jej nie było – powiedział Sowa, wyciągając z kieszeni paczkę gum. Zapachniało miętą. Po chwili dodał: – To musiała być jakaś bardzo brutalna grupa.

– Myślisz, że było ich kilku? – zapytał Kruger, spoglądając w górę.

– Ostatnio w mieście było kilka napadów, bardzo brutalnych. Właśnie na bogate wille. Tu i tam, ale nie na Sołaczu. Świadkowie mówili o paru zamaskowanych klientach. Ktoś nazwał ich „dzikusami”, podobno jeden z nich jest strasznym sadystą. Może to ci sami?

– Niewykluczone.

– A jeśli to oni, to prędzej czy później kogoś zamordują. Do tej pory ograniczali się do pobicia opornych, ale dzisiaj prawie zabili człowieka – powiedział sierżant. – Trzeba więc zebrać dupę i w końcu ich upolować.

 – Amen – rzuciła Dagmara, po czym raz jeszcze omiotła wzrokiem salon. – Tutaj jest porządek, a dyżurny mówił o śladach plądrowania.

– Na górze jest kipisz, w sypialni i w gabinecie Milera. Technicy zabezpieczają tam ślady. Z ciekawostek, na korytarzu na podłodze – właśnie na górze – znaleźli zatyczki do uszu. Raczej należały do Bartmińskiej, miała w swojej szufladzie spory zapasik takich samych.

Sowa na nich spojrzał.

– Chcecie zobaczyć pracownię? – zapytał.

– A jest tam coś ciekawego?

– Raczej nic. Po prostu fajne miejsce, o jakim się uczyłem kiedyś na lekcji plastyki. Sztalugi, obrazy, blejtramy, jakieś farby, takie rzeczy. Jeden obraz jest w robocie. Goła kobitka leży na łóżku, a obok niej stoi jakaś czarna baba.

– Ślady plądrowania?

– Nie, tylko tak zwany twórczy bałagan.

– Później – powiedział Kruger. – Najpierw niech technicy to obrobią.

– Jak uważasz.

– Zrabowano coś?

– Trudno powiedzieć. Dowiemy się, jak przyjadą Milerowie. Mają niebawem wrócić do Poznania.

– Jacyś świadkowie?

– Poza wspomnianym sąsiadem – Sowa zerknął do notesu – Wiesławem Kaczanowskim, żadnych. Póki co. Ale rozpytanie trwa, chłopcy już biegają po okolicy. Może coś wywęszą.

– Dobrze. Kim jest ten sąsiad?

– Mówi, że przyjacielem domu. Wygląda całkiem normalnie.

– Dyżurny twierdzi, że to on złożył zawiadomienie.

– Zgadza się. Gadałem z nim. Słyszał szczekanie psa Milerów, poszedł, zapukał. Wiedział, że jest tam siostra Milera. Zaniepokoił się, że nie otwiera.

– Dlaczego się zaniepokoił? – Kruger zmarszczył brwi. – Jest już późno, mogła przecież pójść spać.

– Nie mam pojęcia – odparł Sowa, wzruszając ramionami. – No więc ten sąsiad wszedł koniec końców do środka i znalazł ją kwilącą przy schodach.

– A gdzie ten pies? – zagadnęła Dagmara.

– Nie wiem, ktoś go wyprowadził na zewnątrz. Podobno strasznie zaczął ujadać, jak zabrano Bartmińską.

– Sprawdziliście, czy ten sąsiad było notowany? – zapytał Kruger.

– Ale ty jesteś podejrzliwy! Nie, nie sprawdziliśmy.

– To sprawdźcie.

Sowa przewrócił oczami.

Kwadrans później Dagmara i Kruger zapukali do drzwi Kaczanowskiego. Porucznik miał nadzieję, że uda się z niego wyciągnąć coś jeszcze, choćby jakiś z pozoru nieistotny szczegół.

Był to pięćdziesięcioparoletni mężczyzna o zwalistej sylwetce i sympatycznej wąsatej twarzy. Miał na sobie turecki sweter, sztruksowe spodnie z łatami na kolanach i laczki.

Podał im dłoń na powitanie.

– Może pan opowiedzieć pokrótce, co się stało?

– Jasne.

Podrapał się po głowie, zbierając myśli.

– Późnym wieczorem zrobiłem sobie spacerek po naszym pięknym parku. Wróciłem po północy. Wszedłem do domu i jak tylko zatrząsnąłem drzwi, usłyszałem szczekanie psa. Początkowo je zlekceważyłem. Ares, to znaczy pies Milerów, lubi sobie poszczekać. Ale on nie przestawał. W końcu postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Wszedłem na ich posesję, podszedłem do budy, uspokoiłem Aresa, który szarpał się na łańcuchu.

– Zobaczył pan coś podejrzanego?

– Nie.

– Niczego pan wtedy nie słyszał? Żadnych nietypowych dźwięków, na przykład oddalających się kroków, silnika samochodu, nawoływań, przekleństw?

– Niestety nie. Ale postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku u Milerów. Wiedziałem, że oni pojechali do krewnych do Kołobrzegu i że została tylko pani Krysia, siostra Milera. Zapukałem, ale nikt nie otwierał. To mnie trochę zaniepokoiło.

– Dlaczego? – zapytał Kruger. – Było po północy przecież.

– No tak, ale pani Krysia jest nocnym markiem. Wiosną i latem siedzi sobie na ławeczce, czasami zdarza nam się rozmawiać nawet do pierwszej w nocy. A poza tym wiedziałem, że dzisiaj nagle źle się poczuła, noga ją zaczęła boleć, więc została w domu. Prawdę mówiąc, Miler prosił, żeby wpadał do niej i sprawdzał, czy wszystko z nią jest w porządku. Byłem więc niejako nawet zobligowany, żeby skontrolować sytuację.

Kruger pokiwał głową, dając znać, że to wyjaśnienie go przekonuje.

– Zapukałem jeszcze parę razy, w końcu nacisnąłem klamkę. Drzwi się otworzyły. W środku było cicho i ciemno. Wszedłem, zapaliłem światło. Zawołałem panią Krysię. Nie było żadnego odzewu, więc ruszyłem w głąb domu, no i po chwili ją zobaczyłem. Leżała nieruchomo i kwiliła cichutko.

Westchnął i spojrzał na oficerów. Pokiwał głową i położył rękę na piersi.

– Serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Myślałem, że zawału dostanę. Podbiegłem do niej. Kiedy sprawdzałem jej puls, ona cichutko mówiła: „Nie powiem, nie powiem”.

– „Nie powiem, nie powiem”?

– Właśnie tak.

– Coś jeszcze powiedziała?

– Raczej wykwiliła. Nie. Straciła przytomność na amen.

Zapadła cisza.

Dagmara i Kruger przyglądali się Kaczanowskiemu, który wydawał się poruszony. Jego pierś zaczęła nerwowo się unosić.

– Niewiele myśląc – mówił dalej – chwyciłem za słuchawkę telefonu i zadzwoniłem na pogotowie. Przyjechali po jakichś dziesięciu minutach. A po kolejnych dziesięciu mundurowi.

Wypuścił ciężko powietrze.

– Dobrze, że Milerowie mają telefon. Ja na przykład nie mam.

Wbił wzrok w laczki i zamilkł.

– A wcześniej pies nie szczekał? – zagadnęła Dagmara. – Nie wydawał się zaniepokojony?

– Nie. Nie słyszałem go. Pewnie był zajęty kością!

– Kością?

– Gdy do niego podszedłem, zobaczyłem obok budy wielką kość, jeszcze do końca nieobgryzioną. Generalnie to bardzo spokojny pies.

Oficerowie wymienili z nim jeszcze parę zdań, pożegnali się i wrócili na posesję Milerów. Jeden z mundurowych, dwudziestoparoletni rudzielec, z wielkim zaangażowaniem uspokajał psa. Ktoś spuścił go z łańcucha. W jego szczekaniu można było usłyszeć autentyczny niepokój.

– Ares, spokojnie, zaraz pan przyjedzie do ciebie, naprawdę. Poczekaj chwilę. – Ale to wywoływało odwrotny skutek, tak jakby pies wyczuwał, że są to bezczelne kłamstwa.

– Uciszcie tego kundla! – huknął ktoś.

– Sam się ucisz, głupku! – odkrzyknął rudzielec.

Zaczęło mżyć.

Pogadali chwilę z jednym z techników, potem odszukali Sowę. Nie dowiedziawszy się niczego nowego, wrócili do samochodu. Zapalili po papierosie i zamyślili się.

– „Nie powiem, nie powiem” – odezwał się po chwili Kruger. – Jak to rozumieć?

Dagmara zaciągnęła się mocno i przymknęła oczy.

– Może coś zobaczyła? Coś, czego nie powinna – powiedziała. – Albo usłyszała…

– Ale co?

– Nie wiem. Może rozpoznała napastnika?

– Musimy ją przesłuchać.

– Słyszałeś przecież, że kobiecina ledwo żyje.

Kruger popukał w kierownicę.

– Wracamy do firmy, sprawdzimy te napady – rzucił stanowczo, wgniatając na wpół wypalonego papierosa w dno blaszanej popielniczki – Może to rzeczywiście ta sama grupa. Trzeba znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Czekaj, dokończę ćmika.

Wtedy ktoś zapukał w szybę. Sowa.

Dagmara otworzyła drzwi.

– Co jest, Kapitanie?

Sierżant był rozemocjonowany.

– Mamy go!

– Kogo niby?

– Klienta, który dokonał napadu!

III

Podekscytowani weszli do nyski, w której siedziała wystraszona kobieta w czerwonym szlafroku z froty.

Dagmara i Kruger przyjrzeli jej się. Miała mniej więcej trzydzieści lat, brązowe włosy spięte w kok, nosiła okulary. Nerwowo pocierała dłonią czoło. Cała się trzęsła.

– Pani Ania mieszka na końcu Pałuckiej – oznajmił Sowa, wskazując zachodni kierunek. – Tuż przed Wierzbakiem. Mówi, że około północy, kiedy już leżała w łóżku, jej mąż przyszedł do domu. Nie wiedziała, skąd wracał. Wychodząc wczesnym wieczorem, powiedział tylko, że musi załatwić jakąś ważną sprawę.

Sowa spojrzał na kobietę, jakby szukał potwierdzenia, że poprawnie rekonstruuje fakty. Skinęła głową.

Sierżant zerknął na Dagmarę i Krugera.

– Klient kiedyś siedział za kradzieże – dodał z naciskiem. – Położył się w osobnym pokoju. Pani Ania zeszła do kuchni, żeby czegoś się napić. Coś ją jednak tknęło. Poszła do garażu. Zaczęła otwierać szuflady, a w jednej z nich znalazła zakrwawiony czarny golf.

Kruger zmarszczył brwi.

– Zakrwawiony?

– Tak. Dobrze mówię, pani Aniu?

– Tak.

– Jest pani na siłach, żeby dokończyć składanie zeznań?

Kobieta przejechała dłońmi po bladej twarzy.

– Tak – odezwała się cicho. – Przeraziłam się strasznie. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Krew na swetrze? Wiem, że czasami obrabowuje sklepy i domy, ale przecież krew na swetrze oznacza….

Zadrżała.

– Odłożyłam sweter i stałam jakiś kwadrans bez ruchu. Coś mi mówiło, żeby zadzwonić na milicję, ale…

Dagmara przerwała jej zniecierpliwionym gestem.

– Przepraszam, ale potem sobie to dokończymy – powiedziała. – Gdzie jest teraz mąż?

– W domu. Śpi.

– Skąd pani wie, że śpi? Może się obudził?

– Wziął tabletkę na sen. Często tak robi. Widziałam w kuchni opakowanie. Wypił też kielicha. Jak ktoś od was przyszedł pół godziny temu w sprawie włamania do willi Milerów i głośno zadzwonił, to się nie obudził. Dzieci i mama tak, ale on śpi jak zabity.

Kruger spojrzał na Sowę.

– Dom jest otoczony?

– Oczywiście. Czterech naszych zabezpieczyło wyjścia.

– To idziemy po króliczka.

Jakąś godzinę później sprawa zaczęła się wyjaśniać.

Ów króliczek, czyli Tomasz Kaszubiak, pseudonim Synek, o dwudziestej trzeciej w okolicach Plewisk napadł na znajomego taksówkarza, który przewoził większą sumę pieniędzy, i zamordował go.

Żona Kaszubiaka po półgodzinnych rozterkach w garażu zadzwoniła do brata, żeby się poradzić. Przeczuwała najgorsze. Ten kazał jej zawiadomić milicję. „W ten sposób w końcu pozbędziesz się tego skurwysyna” – powiedział brat. Ale ona w dalszym ciągu się wahała. Kiedy pojawiła się milicja, rozpytując w sprawie willi Milera, wydukała tylko, że nic nie wie. Oczywiście, pomyślała sobie, że to jej małżonek dokonał tego włamania i kogoś tam zabił. Jej serce biło jak oszalałe. Wzięła coś na uspokojenie. Wreszcie założyła szlafrok, wyszła na ulicę i zatrzymała maszerującego funkcjonariusza.

– Normalnie Dziki Zachód z tego naszego mieszczańskiego miasteczka – rzuciła Dagmara, kiedy przerażonego Kaszubiaka wsadzono do nyski.