Fetyszysta - Michał Larek - ebook

Fetyszysta ebook

Michał Larek

3,8

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 67

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (33 oceny)
12
6
11
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Transport

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna sprawa
00

Popularność




I

– Co ty się tak na mnie gapisz, Freddy?

– Wyglądasz jakoś inaczej niż zazwyczaj.

– Dopiero teraz to zauważyłeś?

– Zauważyłem to dzisiaj rano, jak wyjeżdżaliśmy z Poznania. Potem byłem skupiony na robocie, więc…

Porucznik Adam Kruger urwał w połowie zdania, widząc, że do ich stolika podchodzi kelnerka z dwoma talerzami wypełnionymi parującymi flaczkami. Intensywny zapach podrażnił ich nozdrza, a w brzuchach zaburczało im cicho.

– Może po bułeczce? – zapytał filigranowa brunetka, rzucając im sympatyczne spojrzenie. – Prosto z naszej zaprzyjaźnionej piekarenki. Jeszcze cieplutkie.

Skinęli głowami na znak, że chętnie wezmą.

– Już przynoszę.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, porucznik Dagmara Madej zerknęła na kolegę.

– No to powiedz mi, mój drogi, jaką różnicę w moim wyglądzie dostrzegłeś? – zapytała, wyszczerzając zęby.

Kruger wbił w nią wzrok i zmarszczył czoło.

– Coś z… z twarzą?

Dagmara wybuchła śmiechem.

– To się nazywa męska spostrzegawczość – mruknęła, po czy dodała: – Ciepło. Próbuj dalej.

Oderwała kawałek bułki, zamoczyła go w zupie i zjadła. Wytarła serwetką usta i przeczesała dłonią włosy.

Kruger ciągle nie spuszczał jej z oczu.

– Masz już? – zapytała, założywszy kosmyk włosów za uchem.

– Jesteś blondynką! – wypalił po chwili wahania porucznik. – A jeszcze wczoraj… miałaś włosy w kolorze…

– No właśnie, w jakim kolorze miałam włosy wczoraj?

– Chyba… brązowe?

– Trafiona, zatopiona!

– Dlaczego się przefarbowałaś?

– A co, nie podobają ci się?

Kruger wzruszył ramionami, mruknął, że „owszem, podobają się”, i wrócił do pałaszowania flaczków.

– Oczekiwałam troszkę więcej entuzjazmu – oznajmiła Dagmara i również zajęła się pyszną zupą.

– Wyglądasz pięknie – rzucił Kruger, spoglądając na nią lekko zakłopotany. – Naprawdę.

– Za późno, liczy się pierwsza reakcja.

Nastąpiła cisza, którą za chwilę przerwał okrzyk mężczyzny siedzącego przy stoliku tuż przy oknie.

– Szefowo, podkręć radio!

Polecenie zostało wykonane i bar Pod Kogutkiem wypełnił się charakterystycznym głosem Jana Kiepury, który oznajmiał pełną piersią swoją miłość do blondynek i brunetek.

– Bóg zapłać.

– Na zdrowie, Kaziuk!

Kiedy słynny piosenkarz kończył ostatnią strofę, z impetem otworzyły się drzwi wejściowe. W progu stanął postawny wąsaty brunet w szarym prochowcu. Rozejrzał się wokoło, skinął głową do przechodzącej właśnie obok kelnerki i podszedł do kontuaru.

– Ścisz to, Zocha, i nalej mi pięćdziesiątkę – mruknął do korpulentnej tlenionej blondynki po czterdziestce, która zawzięcie czyściła kieliszki.

– Dzień dobry, panie kapitanie – przywitała go kobieta.

– Dobry.

– Dlaczego mam ściszyć? Dają piękne przeboje ze starych lat.

– Nalej, mówię!

Kapitan sięgnął niecierpliwie po napełniony wódką kieliszek, opróżnił go jednym haustem i odstawił głośno na blat kontuaru.

– Daj kiszonego – rzucił.

Śledczy zerknęli z zaciekawieniem na władczego klienta, który zjadłszy ogórka, oznajmił:

– Zabili młodą Zającównę, cholera jasna!

Barmanka otworzyła szeroko oczy.

– Co ty mówisz? Kto ją zabił?! – jęknęła. – Kiedy?

Mężczyzna prychnął.

– Nie wiem kto. To będziemy musieli dopiero ustalić.

Dagmara zerknęła na Krugera, który uważnie przyglądał się brunetowi w prochowcu.

– Ale u nas takie rzeczy? – odezwała się barmanka i zakryła dłonią usta. – Kto to widział!

– A coś ty myślała, Zocha? Takie rzeczy wszędzie mogą się zdarzyć. Właśnie wracam z miejsca zbrodni.

– Gdzie ją znaleźliście?

– To Trzepieciński ją znalazł. Jak wracał z rybek. Przy tym starym opuszczonym blaszaku, co to stoi obok jeziorka. Właśnie poinformowałem jej rodziców…

Westchnął, po czym pokręcił głową.

– Aż musiałem do ciebie przyjechać i kielicha walnąć, żeby jakoś to przetrawić. Stara Zającówna zemdlała, a stary Zając dostał ataku paniki.

Wyciągnął z kieszeni płaszcza radomskie, zapalił jednego i zaciągnął się.

– No nic – odezwał się po chwili zadumy. – Wracam do roboty. Z Bogiem.

– Z Panem Bogiem, panie kapitanie

Gdy mężczyzna opuścił bar, Dagmara i Kruger szybko zerwali się z krzeseł, zapłacili za flaczki i wyszedłszy na zewnątrz, podbiegli do mocno przybrudzonej syreny, w której usadowił się milicjant.

II

Po krótkiej rozmowie z kapitanem Sławomirem Igielskim Dagmara i Kruger wsiedli do škody i ruszyli w stronę Dusznik, które były dużo większą wsią niż Zalipie. To właśnie na tamtejszym posterunku policji pracował poznany przed chwilą oficer. Nie oponował, kiedy zaproponowali, że wesprą ich w działaniach, zanim na miejsce nie przyjedzie ktoś z komendy wojewódzkiej.

– Oni nam często przysyłają porucznika Bienia, który zaczyna robotę od flaszki, a potem skupia się głównie na przeszkadzaniu nam w czynnościach – powiedział zdegustowany Igielski. – Każdy trzeźwy i dobry funkcjonariusz jest więc teraz na wagę złota.

To powiedziawszy, cmoknął głośno i rzucił, żeby ruszyli za nim.

Po kilkunastu minutach jazdy przez okoliczne wioski dotarli do siedziby posterunku, który mieścił się przy ulicy Lipowej.

Komendant, niski i szczupły brodacz w okularach, poczęstował ich kawą i plackiem z rabarbarem z własnego ogródka, po czym zniknął w gabinecie, żeby skontaktować się ze swoimi zwierzchnikami z Poznania.

W tym czasie Igielski przedstawił im ostatnią drogę zamordowanej dziewczynki.

– Wyszła wczoraj z domu do szkoły kwadrans przed dziesiątą – opowiadał kapitan, siorbiąc jednocześnie zabielaną kawę. – Mieszka… a raczej mieszkała w części wioski, którą nazywamy „Stary Zalipiem”. Szła drogą gruntową przez las. To jest trzysta metrów do przejścia. Potem powinna pojawić się na skrzyżowaniu z drogą asfaltową. Od tego punktu do szkoły podstawowej trzeba liczyć mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów. Rzecz w tym, że ona najprawdopodobniej do tej krzyżówki nie dotarła.

Kapitan wrzucił do szklanki jeszcze jedną kostkę cukru i zamieszał. Upił parę łyków i spojrzał na śledczych.

– Skąd to przypuszczenie? – zapytał Kruger.

– Stoją tam dwa domy, w których mieszkają dziadkowie obserwujący cały czas, co się dzieje na zewnątrz. Mimo słabego wzroku widzą bardzo dużo. Poza tym obok jest sklepik, przy którym zawsze jakiś pijaczek trzyma dzielnie wartę. Zrobiłem szczegółowy wywiad. Nikt tam nie widział Kasi. Nikt. Do szkoły, oczywiście, nie dotarła. Też to dokładnie sprawdziłem. Myślę więc, że… – zapukał w blat ławy, przy której siedzieli – …że ktoś ją napadł w lesie.

Igielski wyciągnął z wewnętrznej kieszeni prochowca zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki na tle choinki i położył je nas stole.

– To jest nasza Kasia.

Do pomieszczenia wszedł komendant i poprosił Krugera do telefonu.

– Poprowadzisz to śledztwo. – Usłyszał głos swojego szefa, majora Zielińskiego. – Za jakiś czas zjedzie tam do was ten cymbał Bień, ale on nie jest w stanie zrobić nic sensownego.

– A nie mogą kogoś innego przysłać? – zdziwił się porucznik.

– Nie, ich najlepsi ludzie są skupieni teraz na mordercy zakonnic, który grasuje w okolicy. Zupełnie powariowali na punkcie tamtej sprawy. Wszystko ustaliłem z komendantem wojewódzkim.

– Rozumiem.

– Bądź grzeczny dla Bienia, ale rób swoje. Liczę, że rozwiążesz tę sprawę i pokażesz wierchuszce, na co stać naszą komendę.

– Tak jest, panie naczelniku. A co z Dagmarą?

– Niech działa z tobą. Posterunek w Dusznikach będzie waszym sztabem, to też zostało ustalone. Do roboty!

Godzinę później Kruger i Dagmara wrócili do Zalipia i udali się na miejsce, gdzie odnaleziono ciało Kasi Zającówny. Zaparkowali auto pod rozłożystą wierzbą i ruszyli żwirową drogą w stronę jeziora. Choć nazywało się Błękitne, miejscowi mówili na nie po prostu „Jeziorko”. Kruger mimowolnie zerknął na zegarek. Było dwadzieścia minut po piętnastej.

Przy blaszanej budzie tuż obok pomostu stał mały tłum. Śledczy spotkali tam medyka sądowego, grupę techników z wojewódzkiej, kilku funkcjonariuszy z Dusznik, trzech poznańskich dziennikarzy, w tym słynnego Misia z „Expressu Poznańskiego” i kilku gapiów, którzy z bezpiecznej odległości prowadzili ożywione dyskusje na temat morderstwa. Dagmara wychwyciła, że ktoś z owych dyskutantów zaaferowanym głosem oznajmił, iż mogła to być sprawka tego „porypańca Rydla”. Zanotowała to w pamięci.

Przywitali się, przedstawili i zaczęli dopytywać o szczegóły. Potem weszli do środka blaszaka, którego wnętrze pieczołowicie i w wielkim skupieniu obfotografowywał jeden z techników. Światło sączące się z kilku żarówek wzmacniało efekt posępnej atmosfery.

W kącie leżała dziewczynka, przy której kucał doktor Bronisław Kulej i jednocześnie wypełniał protokół z oględzin.

Kiwnął im głową.

– Dzień dobry – mruknął.

– Cześć, Broniu.

Stanęli przy zwłokach, na których podrygiwał cień rzucany przez kabel jednej z żarówek.

Na widok zmiażdżonej jasnowłosej główki poczuli bolesne ukłucie w sercach. Bezwiednie zacisnęli pięści.

– Chryste! – szepnęła Dagmara i mimowolnie odwróciła wzrok.

Kruger pobladł, spojrzał na koleżankę, nabrał powietrza, wbił ręce w kieszenie i zaczął uważnie przyglądać się zamordowanej dwunastolatce, która była długowłosą blondynką.

Miała na sobie rozpiętą czerwoną kurtkę. Pod nią porucznik dostrzegł niebieski golf z wyszywanym misiem. Do tego niebieska spódniczka, czerwone rajtuzy oraz czerwone kozaczki.

Jest kompletnie ubrana, pomyślał.

– Nie było gwałtu? – zapytał medyka.

Ten pokręcił głową.

– Nie.

– To ciekawe.

– Jak dotąd nie znalazłem spermy na jej ubraniu.

Kruger usłyszał głośne westchnienie Dagmary, która przemogła się, podeszła do niego i również spojrzała na martwą dziewczynę.

– Masz coś ciekawego? – zapytała spokojnym głosem. Najwyraźniej weszła już w tryb pracy.

– Ślady po duszeniu.

Doktor zanotował coś, odłożył teczkę i odchylił golf. Na szyi zamordowanej zobaczyli krwiaki.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby przyczyną śmierci było właśnie uduszenie – dodał.

Kruger wyciągnął ręce z kieszeni i prawą dłonią przejechał po twarzy. Zaczął dokładne przyglądać się betonowemu podłożu. Zmarszczył czoło. Po chwili zerknął na partnerkę, która zrobiła krok w stronę zakrwawionego kamienia oznaczonego jako dowód numer dwa.

– Tym zmasakrował jej głowę? – zagadnęła, wskazując kamień butem.

– Najprawdopodobniej. Zabezpieczyłem na nim trochę śladów biologicznych, w tym włosy.

– Ale mówisz, że przyczyną mogło być uduszenie?

– Tak sądzę.

– Dlaczego?

Kruger chrząknął.

– Mało krwi jest wokół ciała – powiedział, przenosząc wzrok na doktora. – Jak na mój gust, za mało.

Ten spojrzał na niego i pokiwał głową.

– Otóż to. Przy takich obrażeniach to miejsce powinno wyglądać inaczej. W powieściach używa się określenia „kałuża krwi”. A my tu mamy tylko jakieś nieśmiałe rozbryzgi.

– Czyli co? – odezwała się Dagmara. – Ta buda to nie jest miejsce zbrodni?

– Wydaje mi się, że nie. Udusił ją w innym miejscu. Martwą przetransportował tutaj. A potem z jakiegoś nieznanego powodu zmasakrował dziewczynie głowę. Właśnie za pomocą tego kamienia.

Zamilkli na moment.

– Kiedy mogło dojść do zabójstwa? – zapytał porucznik.

– Plamy opadowe są wyraźnie rozwinięte, nie ustępują pod naciskiem – odparł medyk, który wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza srebrną piersiówkę z wygrawerowaną czaszką. – Poczęstujecie się?

Potrząsnęli głowami. Doktor upił parę łyków.

– Stężenie pośmiertne w pełni rozwinięte – podjął, chowając piersiówkę.

Podrapał się po głowie i spojrzał na martwą dziewczynkę.

 – Zwłoki są w ubraniu, a mimo to kompletnie wychłodzone – dodał, po czym zamilkł i przez chwilę nad czymś się zastanawiał. – Powiedziałbym więc, że umarła mniej więcej… hm… od dwudziestu czterech do trzydziestu godzin temu. Taki właśnie przypuszczalny czas zgonu wpiszę do protokołu.

Dwie godziny później, kiedy zaczęło zmierzchać i trochę śnieżyć, wrócili na posterunek do Dusznik. Był tam już porucznik Bień z wojewódzkiej. Siedział w gabinecie komendanta, zarumieniony, ze świecącymi oczami. Na biurku stały pół litra, talerzyk z ogórkami oraz dwa opróżnione kieliszki.

– O, dobrze, że jesteście – rzucił na powitanie Bień. – My tu z komendantem opracowujemy właśnie plan działania.

Dagmara i Kruger spojrzeli po sobie.

– Weźcie krzesła – powiedział lekko speszony komendant, chowając swój kieliszek do szuflady. – Siadajcie i mówcie, co macie.

Do gabinetu wszedł Igielski. Mężczyzna stanął przy oknie i oparł się o ciepły kaloryfer.

– Idzie mróz – oznajmił, zacierając ręce. Ta uwaga sprawiła, że wszyscy uprzytomnili sobie nagle, że rzeczywiście się ochłodziło.

Kruger streścił pokrótce najważniejsze ustalenia.

– Któryś z gapiów powiedział, że zabójstwa mógł dokonać jakiś Rydel – odezwała się Dagmara, kiedy kolega skończył mówić. – Kojarzycie człowieka?

Komendant spojrzał na kapitana.

– Bardzo dobrze go kojarzymy – odparł ten pierwszy.

– No i?

– No i to jest niemożliwe.

– Dlaczego?

Komendant zerknął na Igielskiego.

– Powiedz jej – mruknął.

– Facet został aresztowany pod zarzutem zamordowania licealistki z Bytynia tydzień temu – odparł. – Ma więc porządne alibi.

Komendant wyciągnął ze sterty dokumentów „Głos Wielkopolski” i podał go Dagmarze. Milicjantka wbiła wzrok w artykuł zatytułowany W Zalipiu aresztowano podejrzanego o zabójstwo piętnastoletniej dziewczynki. Przeleciała pobieżnie wzrokiem tekst, w którym opisano zbrodnię na piętnastolatce. Szymon Rydel zaatakował dziewczynę w Bytyniu. Zaciągnął ją do nieczynnej latryny, zgwałcił, a potem zabił za pomocą płyty chodnikowej.

Dagmara wypuściła głośno powietrze i podała gazetę Krugerowi, który natychmiast zatracił się w lekturze.

– To bardzo podobna zbrodnia do naszej – powiedziała Dagmara.

– Faktycznie – przytaknął Igielski.

– Autor artykułu pisze, że Rydel miał brata, rówieśnika, miejscowego chuligana – kontynuowała porucznik. – Może ten klient z tłumu jego miał na myśli?

Komendant przesunął dłonią po brodzie.

– On ma dwóch braci – odezwał się. – Romka i Jarka. Jarek jest grzeczny chłopak, ale Roman to niezły wywijas.

– Mało powiedziane – wtrącił się Igielski. – Ludzie czasami się skarżą na niego, że zaczepia dziewczyny. I dziewczynki zresztą też. Jedna nawet przyjechała tutaj pół roku temu i zeznała, że ją zgwałcił. Potem się jednak z tego wycofała.

Kapitan spojrzał na śledczych z Poznania.

– Co więcej, klient jest zapalonym wędkarzem, często przyjeżdża na rybki nad Jeziorko.

– Czyli całkiem interesujący wątek – oceniła Dagmara, która przypomniała sobie, że na szkoleniu ktoś kiedyś mówił, iż mordercy lubią zabijać ofiary w znanym sobie miejscu albo ukrywać tam ich zwłoki.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

– Wlazł – rzucił komendant.

Do środka wszedł posterunkowy ‒ obcięty na łyso dwudziestoparolatek.

– Panie komendancie, dzwonił sołtys z Zalipia i mówił, że ktoś wczoraj rano widział w Starym Zalipiu niejakiego Romana Rydla. Podobno był u swojego wujka.

– To wszystko?

– Sołtys mówi, że lepiej go sprawdzić.

– Dziękuję, młody.

Kiedy drzwi się zamknęły, porucznik Bień czknął głośno.

– No to zaczynamy zabawę! – podsumował doniesienia posterunkowego.

Kruger zerknął na Dagmarę, a potem przeniósł wzrok na komendanta.

– Jedziemy z nim pogadać – oznajmił.

Po