Siły rynku - Richard Morgan - ebook + książka

Siły rynku ebook

Richard Morgan

4,2

Opis

Chris Faulkner dostał właśnie pracę swojego życia. Ma już na swoim koncie duży sukces, ale żeby zadowolić szefa, będzie musiał grać ostro. A po drodze powinien "tylko" uratować swoje małżeństwo. I własne życie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 632

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (99 ocen)
42
42
11
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZbigniewTwa

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra
00

Popularność




Tytuł oryginału: Market Forces

Copyright © 2004 by Richard Morgan Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG

Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Elwira Wyszyńska Ilustracja na okładce: Dark Crayon Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń

Wydanie II ISBN 978-83-7480-615-2

Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl

Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A.

Podziękowania

Siły rynku przeszły długą i zmienną drogę: od paskudnego pomysłu, przez opowiadanie i scenariusz, aż do powieści, którą trzymacie teraz w rękach. Po drodze, wraz z autorem, dorobiły się kilku długów. Zatem w porządku chronologicznym, mając nadzieję, że nikogo nie pominąłem: dziękuję Simonowi Edkinsowi za pierwsze, prowokujące do namysłu parsknięcie: „Myślą, że żyją w dżungli, co?”, i Gavinowi Burgessowi za podzielenie się wiedzą o co dzikszych aspektach procedur szkolenia biznesowego. Dziękuję Sarah Lane za dostrzeżenie potencjału w przykurzonym, nieopublikowanym opowiadaniu i pchnięcie mnie do stworzenia z niego scenariusza oraz nieograniczony entuzjazm i ciężką pracę, którą wpakowała w projekt po drodze – tacy właśnie są wielcy producenci filmowi, a przynajmniej powinni być. Dziękuję także Alanowi Youngowi za znaczącą inspirację anegdotami opowiadanymi przez lata i za przeczytanie surowego produktu surowym okiem konsultanta ekonomicznego. Jak zwykle podziękowania dla mojej agentki, Carolyn Whitaker, i redaktora, Simona Spantona, za perfekcyjność w zmuszaniu mnie do pilnowania szczegółów. Dziękuję wszystkim z zespołu Gollancza za uczynienie z piątego piętra wspaniałego miejsca. I na końcu, największe podziękowania mojej niedawno poślubionej żonie, Virginii Cottinelli, za cierpliwość w dzieleniu się mną z zawartością Rozwojowego Programu Magisterskiego na Uniwersytecie Glasgow, którego ukończenie kosztowało ją więcej kłopotów, niż powinien znosić jakikolwiek student.

Lista książek, które dostarczały mi inspiracji w trakcie pisania Sił rynku, została zamieszczona na końcu powieści, gdyby czytelnik był nimi zainteresowany. Jest ich zbyt wiele, by wymieniać je czy omawiać tutaj, ale są też zbyt ważne, by w ogóle o nich nie wspominać. W swobodniejszej tonacji Siły rynku zawdzięczają też dość oczywistą inspirację fantastycznym filmom „Mad Max” i „Rollerball”, które wywarły na mnie potężny wpływ w wieku, w którym nie powinienem ich jeszcze oglądać.

Siły rynku dedykuję z wyrazami miłości mojej najwcześniejszej fance, siostrze Caroline – bo czekała już dość długo.

Dedykuję je także wszystkim tym, których życie na całej Ziemi zostało zrujnowane lub zgaszone

Wiem– kanibale noszą garnitury ikrawaty Iwiem– siłują się na ołtarzu Imówię– nie zostawiaj serca na dłoni

Midnight Oil, „Sometimes”

Jeśli (zapytałam) komercyjne banki, oficjalni wierzyciele, bank, MFW, międzynarodowe korporacje, dyrektorzy finansowi i globalne elity były zadowolone, kim byliśmy, by narzekać?

Susan George – The Lugano Report

Prolog

Kasa.

Przez czytnik przesuwa się błyszczący czarny plastik.

Nic.

Maszyna trzeszczy wswym owadzim języku, aekran błyska, jakby obruszony tym, czym go nakarmiono. Kasjerka podnosi wzrok na kobietę, która wręczyła jej kartę, iuśmiecha się odrobinę za szeroko. Uśmiech ma wsobie tyle szczerych emocji, ile jest prawdziwych owoców wkartonie „D-Lish Pięć Owoców”.

– Jest pani pewna, że to właściwa karta?

Kobieta zpełnymi rękami zakupów sadza trzymanego dotąd dwulatka na blacie kasy iogląda się na męża wypakowującego zwózka ostatnie kolorowe puszki itorby.

– Martin?

– Tak, co jest?– Głos zdradzający irytację zakończonym właśnie zadaniem.

– Karta się nie...

– Nie co?– Patrzy jej woczy iodczytuje wnich niepokój, po czym przenosi spojrzenie na kasjerkę.– Proszę ją puścić jeszcze raz. Coś musiało nawalić.– Głos ma napięty.

Dziewczyna wzrusza ramionami iznów przeciąga kartę. Ekran błyska ztaką samą pogardą.

TRANSAKCJA ODRZUCONA.

Dziewczyna wyciąga kartę iwręcza ją kobiecie zpowrotem. Wokół nich tworzy się mała oaza ciszy, rozprzestrzeniając się przez pas podajnika aż do chłopaka przy sąsiedniej kasie itrzech klientów czekających za Martinem. Za kilka sekund rozpadnie się wgniewnych szeptach.

– Proszę spróbować innej karty.

– To niedorzeczne– wybucha Martin.– Od pierwszego na tym koncie są pieniądze. Właśnie mi zapłacono.

– Mogę przejechać kartą jeszcze raz– mówi zwystudiowaną obojętnością dziewczyna.

– Nie.– Palce kobiety zbielały wokół małego kawałka czarnego plastiku.– Martin, spróbuj Intexa.

– Helen, na tym koncie są pienią...

– Jakiś problem?– pyta mężczyzna za nim, stukając znacząco kartą ostertę swoich zakupów, umieszczonych tak blisko separatora „Następny klient”, że grozi im spadnięcie na rzeczy Martina.

– Nie ma problemu.

Podaje niebieską kartę Intexu iprzygląda się przesuwającej ją przez czytnik kasjerce ztaką samą uwagą, jak ludzie za nim.

Maszyna przeżuwa ją przez kilka chwil.

Iwypluwa.

Dziewczyna oddaje kartę ikręci głową. Jej gładka, plastikowa uprzejmość zaczyna pękać.

– Karta została zablokowana– mówi niedbale.– Kontrola terminala.

– Co?

– Kontrola terminala. Muszę państwa poprosić oprzeniesienie zakupów na drugą stronę lady iopuszczenie sklepu.

– Proszę jeszcze raz przejechać kartą.

Dziewczyna wzdycha.

– Proszę pana, nie muszę tego robić. Mam tu wszystkie potrzebne dane. Pańskie konto zostało zablokowane.

– Martin.– Helena przysuwa się do niego.– Zostaw, wrócimy tu po wyjaśnieniu te...

– Nie, do cholery.– Martin odtrąca ją inachyla się nad ladą, mówiąc prosto wtwarz kasjerki.– Na tym koncie są pieniądze. Niech pani jeszcze raz przejedzie kartą.

– Lepiej rób, co mówi– odzywa się arogancki klient za nim.

Martin odwraca się do niego. Jest wyraźnie spięty.

– Atobie co do tego?

– Czekam.

– To poczekaj jeszcze trochę.– Pstryka palcami tuż przed twarzą mężczyzny, atamten odruchowo odsuwa się do tyłu. Martin odwraca się zpowrotem do kasjerki.– Niech pani...

Pałka uderza go wbok jak kuksaniec. Uderzenie serca później prąd odrzuca go zlady wnagle opustoszałą przestrzeń. Upada na podłogę, czując smród przypalonej tkaniny.

Słyszy krzyk Helen. Patrzy zmieszany zpoziomu podłogi. Widzi przed sobą buty isłyszy głos brzmiący jak rozdzierany gdzieś bardzo wysoko karton.

– Myślę, że powinien pan opuścić sklep, sir.

Ochroniarz podnosi go zpodłogi iopiera oblat. Potężny mężczyzna, nabrzmiały wtalii, ale czujny iztwardym spojrzeniem. Robi to od dawna, pewnie zanim tu trafił, zjadł zęby wklubach wydzielonej strefy. Porażał już ludzi prądem, aMartin, oszesnastej trzydzieści wśrodowe popołudnie nie ma na sobie biurowego garnituru tylko wytarte jeansy istary sweter, po którym nie widać, ile kiedyś kosztował. Ochroniarz myśli, że dobrze go ocenił. Nie wie, nie może wiedzieć.

Martin odpycha się od lady.

Uderzenie podstawą dłoni miażdży strażnikowi nos. Kolano uderza wkrocze. Upadającego wali jeszcze pięścią wpodstawę czaszki.

Ochroniarz pada na podłogę martwy.

– Nie ruszaj się!

Martin odwraca się istaje przed znacznie mniejszą partnerką ochroniarza, która właśnie wyszarpnęła zkabury pistolet. Wciąż oszołomiony od porażenia prądem zatacza się wniewłaściwą stronę, ku niej, aona rozpryskuje mu mózg po jego żonie, synu ilśniących opakowaniach na podajniku kasy.

TECZKA nr 1  

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pobudka.

Cały zlany potem.

Strzępy snu wciąż tłumią dech w krtani i wciskają twarz w poduszkę, umysł zatacza się w ciemnym pokoju...

Rzeczywistość spadła na niego jak świeża pościel. Był w domu.

Westchnął ciężko i sięgnął po szklankę wody stojącą przy łóżku. We śnie spadał na kafelki posadzki supermarketu, a potem przez nie.

Z drugiej strony łóżka poruszyła się Carla, wyciągając ku niemu rękę.

– Chris?

– Już w porządku. Sen. – Napił się ze szklanki. – Zły sen, to wszystko.

– Znów Murcheson?

Przez chwilę nie odpowiadał, nie mając ochoty wyprowadzać jej z błędu. Nie śnił już o pełnej wrzasku śmierci Murchesona. Zadrżał. Carla westchnęła i przysunęła się bliżej. Ujęła jego dłoń i przycisnęła do swojej pełnej piersi.

– Mój ojciec byłby zachwycony. Dręczące cię wyrzuty sumienia. Zawsze powtarzał, że go nie masz.

– Prawda. – Chris podniósł budzik i skupił się na nim. Trzecia dwadzieścia. Wspaniale. Wiedział, że trochę potrwa, zanim uda mu się zasnąć. Cholernie cudownie. Odstawił go i opadł na poduszkę. – Twój tata ma wygodną amnezję, gdy przychodzi do płacenia czynszu.

– Pieniądz dużo może. Jak myślisz, czemu za ciebie wyszłam?

Obrócił głowę i stuknął ją lekko w nos.

– Chcesz mnie wkurzyć?

W charakterze odpowiedzi sięgnęła do jego penisa i przesunęła po nim palcami.

– Nie. Podkręcam cię – wyszeptała.

Kiedy się zbliżyli, poczuł, jak ognista fala pożądania rozwiewa sen, ale i tak wolno twardniał w jej dłoni. Do końca odpuścił dopiero w końcowym stadium orgazmu.

Spadanie.

* * *

Kiedy zadzwonił budzik, padało. Cichy szelest zza otwartego okna, jak nienastrojony telewizor na niskiej głośności. Uderzył w wyłącznik i leżał, wsłuchując się w deszcz. Po chwili wysunął się z łóżka, nie budząc Carli.

W kuchni nastawił ekspres do kawy, wskoczył pod prysznic i wyszedł na czas, by przedmuchać parą mleko na cappuccino dla Carli. Postawił je przy łóżku, obudził ją pocałunkiem i wskazał filiżankę. Prawdopodobnie znów zapadnie w sen i wypije je zimne, gdy się w końcu dobudzi. Z szafy wyjął ubranie – prostą białą koszulę, jeden z ciemnych włoskich garniturów, buty z argentyńskiej skóry. Zabrał to wszystko na dół.

W ubraniu, ale bez krawata zaniósł własne podwójne espresso razem z tostem do bawialni, by obejrzeć wiadomości o siódmej. Jak zwykle było w nich sporo szczegółowych komentarzy dotyczących polityki zagranicznej i musiał już wychodzić, gdy wreszcie pojawiła się czołówka Awansów i Stanowisk. Wzruszył ramionami, wyłączył telewizor i przypomniał sobie o krawacie dopiero, gdy spojrzał na siebie w wysokim lustrze. Carla zaczęła już hałasować na górze, gdy stanął w drzwiach i wyłączył alarmy w saabie.

Przez dłuższą chwilę stał w deszczu, patrząc na wóz. Na zimnym szarym metalu błyszczały wielkie krople wody. W końcu się uśmiechnął.

– Inwestycje Konfliktowe, nadchodzimy – rzucił pod nosem i wsiadł.

Włączył radio. Awanse i Stanowiska zaczęły się, gdy dotarł do rampy skrzyżowania Elsenham. Chropawy ton Liz Linshaw, z odrobiną akcentu wydzielonych stref, by wyostrzyć poza tym kulturalny głos. W TV ubierała się jak skrzyżowanie rządowego sędziego z egzotyczną tancerką na przyjęcia i przez ostatnie dwa lata zaliczyła okładki wszystkich magazynów dla mężczyzn. Mokry sen każdego wymagającego dyrektora oraz królowa wszystkich sondaży AM.

– ...w tym tygodniu bardzo niewiele wyzwań na drodze – powiedziała ciepło. – Rozgrywka o kontrakt w Kongo, na którą wszyscy czekaliśmy, została przełożona na przyszły tydzień. Możecie za to winić prognozy pogody, choć z mojego okna wygląda na to, że ci faceci znów wszystko spieprzyli. Pada mniej niż przy Saundersie/Nakamurze. Wciąż żadnych szczegółów o wyzwaniu bezfirmowca dla Mike’a Bryanta z Shorn Associates. Nie wiem, gdzie jesteś, Mike, ale jeśli mnie słyszysz, chcielibyśmy od ciebie jakichś wieści. A teraz do nowych stanowisk w tym tygodniu: Jeremy Tealby zostaje partnerem w Collister Maclean. Myślę, że wszyscy już od dawna się tego spodziewaliśmy. Po zeszłotygodniowym spektakularnym starciu z Rogerem Inglisem Carol Dexter awansuje na starszego inspektora rynku w Mariner Sketch. A teraz wracamy do Shorn, by powiedzieć parę słów o znaczącym nowym nabytku w oddziale Inwestycji Konfliktowych. – Spojrzenie Chrisa przeskoczyło z drogi na radio. Zwiększył trochę głośność. – ...Christopherze Faluknerze, przejętym od giganta inwestycyjnego Hammett McColl, gdzie wyrobił już sobie nazwisko w Rynkach Rozwijających się. Stali słuchacze naszej audycji mogą pamiętać fantastyczne pasmo sukcesów Chrisa w Hammett McColl, rozpoczęte błyskawiczną eliminacją rywala, Edwarda Quaina, który był wtedy dyrektorem starszym od niego o dwadzieścia lat. Potwierdzenie słuszności tego ruchu nastąpiło bardzo szybko, gdy... – W jej głos wcięło się nagłe podniecenie. – Och, właśnie dostaliśmy wiadomość od naszej ekipy w helikopterze. Bezfirmowe wyzwanie dla Mike’a Bryanta zostało rozstrzygnięte, z dwoma wyzywającymi pokonanymi za skrzyżowaniem dwadzieścia dwa i trzecim sygnalizującym wycofanie się. Pojazd Bryanta najwyraźniej doznał tylko minimalnych uszkodzeń i w tej chwili jest w drodze do nas. W porze lunchu przedstawimy państwu wywiad na wyłączność i szczegółową relację. W takim razie wygląda to na początek dobrego tygodnia dla Shorn Associates i obawiam się, że to wszystko, na co mamy czas dziś rano, więc wracamy do Aktualności. Paul.

Chris wyłączył radio. Był lekko zirytowany tym, że przepychanka Bryanta z jakimś bezfirmowcem zdjęła jego nazwisko ze szkarłatnych ust Liz. Deszcz ustał i wycieraczki zaczęły zgrzytać. Wyłączył je i zerknął na zegar. Wciąż jeszcze miał czas.

Zawył alarm zbliżeniowy.

Dostrzegł przyśpieszający kształt w poza tym pustym wstecznym lusterku i automatycznie odbił w prawo. Przejechał na sąsiedni pas i przyhamował. Odprężył się, gdy drugi pojazd się z nim zrównał. Samochód był poobijany i pomalowany w brązowe łaty – podobnie jak jego robiony na zamówienie, ale nie przez kogoś, kto miał pojęcie o walkach drogowych. Z przedniego zderzaka sterczały masywne stalowe kolce, a przednie koła osłaniał ciężki stalowy pancerz sięgający aż do drzwi. Tylne koła miały szerokie opony, by zapewnić większą stabilność przy manewrach, ale ze sposobu, w jaki poruszał się samochód, można było wywnioskować, że jest zdecydowanie za ciężki.

Bezfirmowiec.

Tak jak piętnastoletni bandyci z wydzielonych stref, tacy byli często najgroźniejsi, bo mieli najwięcej do udowodnienia i najmniej do stracenia. Kierowca był ukryty za osłoniętym listwami bocznym oknem, ale Chris dostrzegł ruch. Wydawało mu się, że zauważył jasną skórę. Na boku samochodu świecącą żółtą farbą wymalowano numer kierowcy. Westchnął i sięgnął do nadajnika.

– Kontrola ruchu – odpowiedział anonimowy męski głos.

– Tu Chris Faulkner z Shorn Associates, prawo jazdy numer 260B354R, na M11 w stronę Londynu, za skrzyżowaniem dziesięć. Mam tu możliwe wyzwanie bezfirmowca numer X23657.

– Sprawdzam. Proszę poczekać.

Chris zaczął powoli przyśpieszać, żeby bezfirmowiec nadążał za nim, nie przechodząc w tryb walki. Do chwili, gdy odpowiedział mu kontroler, pędzili już obok siebie z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.

– Potwierdzone, Faulkner. Wyzywający to Simon Fletcher, niezależny analityk prawny.

Chris prychnął. Prawnik bez pracy.

– Wyzwanie zgłoszono cztery minuty po ósmej. Na wolnym pasie jedzie zautomatyzowana ciężarówka transportowa, minęła skrzyżowanie osiem. Pełny ładunek. Poza tym żadnego ruchu. Może pan ruszać.

Chris wdepnął gaz do dechy.

Wyprzedził o pełną długość samochodu i zajechał drogę, zmuszając Fletchera do błyskawicznej decyzji: taranować albo hamować. Samochód odpadł i Chris się uśmiechnął. Instynktowną reakcją było hamowanie. Przerzucenie się na inne odruchy wymagało wyrobienia w sobie zupełnie innego zestawu reakcji. W końcu Fletcher powinien chcieć go staranować. Taka była standardowa taktyka pojedynków. Zamiast tego zwyciężył instynkt.

To nie potrwa długo.

Prawnik znów przyśpieszył. Chris pozwolił mu podjechać na jakiś metr do tylnego zderzaka, a potem skręcił i wcisnął hamulec. Drugi samochód wystrzelił do przodu, a Chris wskoczył za niego.

Przemknęli obok skrzyżowania osiem. Byli już na londyńskiej obwodnicy, prawie w strefach. Chris wyliczył odległość do tunelu, przesunął się do przodu i stuknął tył Fletchera. Prawnik odskoczył. Chris sprawdził prędkość i jeszcze ją zwiększył. Kolejne stuknięcie, kolejny odskok. Automatyczny transportowiec pojawił się jak gigantyczna metalowa gąsienica uwiązana do skrajnego pasa, po czym równie szybko zniknął. W polu widzenia pojawił się tunel. Beton pożółkły ze starości, poznaczony wyblakłym graffiti starszym od pięciometrowego płotu. Ogrodzenie wystawało nad dachem owinięte kłębami drutu kolczastego. Podobno w drutach płynął zabójczy prąd.

Jeszcze raz popchnął Fletchera i zwolnił, pozwalając mu uciec do tunelu jak spłoszony królik. Kilka sekund łagodnego hamowania, a potem ponowne przyśpieszenie i za nim.

Czas kończyć.

Pod osłoną sklepienia tunelu wszystko wyglądało inaczej. W górze dwa rzędy żółtych świateł ciągnących się jak pociski smugowe. Przy ścianach w równych odstępach upiornie białe znaki wyjść awaryjnych. Żadnego pasa awaryjnego, tylko wytarta i poprzerywana krecha oddzielająca drogę od betonowej ścieżki dla pracowników technicznych. Nagłe przejście do gry zręcznościowej z widokiem pierwszoosobowym. Zwiększone odczucie prędkości, strach przed zderzeniem ze ścianami i ciemnością.

Chris znalazł Fletchera i się zbliżył. Prawnik był przestraszony – świadczył o tym nerwowy sposób prowadzenia samochodu. Chris wykonał szeroki skręt, znikając mu z tylnego lusterka, i wyrównał tuż obok niego. Na liczniku znów sto czterdzieści, a tunel miał tylko osiem kilometrów. Zrób to szybko. Chris zmniejszył odległość między samochodami o metr, włączył wewnętrzne oświetlenie i nachylając się do okna pasażera, wyciągnął rękę w sztywnym pożegnaniu. Przy włączonym świetle Fletcher nie mógł tego nie zauważyć. Utrzymał pozycję przez dłuższą chwilę, po czym zacisnął dłoń w pięść z kciukiem w dół. Równocześnie drugą ręką skręcił kierownicą w oddzielającą ich przestrzeń.

Efekt był satysfakcjonujący.

Fletcher musiał się przyglądać gestowi pożegnalnemu, a nie drodze przed sobą, i zapomniał, gdzie jest. Odskoczył samochodem w bok, pociągnął za daleko i z fontanną iskier otarł się burtą o ścianę. Wymalowany samochód zatańczył dziko, jeszcze raz wykrzesał z betonu iskry i z piskiem opon odbił się na pas Chrisa. Chris przyglądał się we wstecznym lusterku, jak prawnik zatrzymuje samochód w poprzek drogi. Uśmiechnął się szeroko, zwolnił do pięćdziesiątki i czekał, by sprawdzić, czy Fletcher jeszcze raz podejmie wyzwanie. Drugi samochód wciąż stał w miejscu, gdy Chris dojechał do wzniesienia przy drugim końcu tunelu i stracił go z oczu.

– Mądry człowiek – mruknął pod nosem.

Wyłonił się z tunelu w niespodziewanym blasku słońca. Droga wspinała się, przechodząc w długi podniesiony zakręt nad strefami i opadając pod kątem w stronę grupy wież w sercu miasta. Światło słońca padało w dół słupami blasku. Wieże błyszczały.

Chris przyśpieszył na zakręcie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.