Saga rodu Forsyte’ów. Koniec rozdziału 2. Kwiat na pustyni - John Galsworthy - ebook

Saga rodu Forsyte’ów. Koniec rozdziału 2. Kwiat na pustyni ebook

John Galsworthy

4,6

Opis

Kontynuacja "Sagi rodu Forsyte’ów", pasjonującego cyklu powieściowego, który przyniósł Johnowi Galsworthy’emu literacką Nagrodę Nobla. Wielka epicka opowieść o angielskich wyższych sferach przełomu XIX i XX wieku. "Koniec rozdziału" to ostatnia trylogia powieściowa poświęcona rodzinie Forsyte’ów. Składają się na nią: "Dziewczyna czeka" (1930), "Kwiat na pustyni" (1932) i "Za rzeką" (1933). Zamyka ona wielki cykl poświęcony kilku pokoleniom zamożnej mieszczańskiej rodziny. Pierwszy tom trylogii przedstawia losy skoligaconej z Forsyte’ami Dinny Cherwell i jej rodzeństwa – siostry Diany i brata Hubrta. Mąż Diany od lat przebywa w zakładzie dla umysłowo chorych. Kiedy pewnego dnia niespodziewanie pojawia się w domu, rodzina i przyjaciele, mając w pamięci jego brutalną naturę, wpadają w popłoch. Siostry usiłują wydobyć z więzienia swego brata Huberta, oskarżonego o zabicie Metysa. Ten obyczajowy skandal wprowadza w życie londyńskiej śmietanki atmosferę sesacji i przygody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

End of the Chapter

*

Flowering Wilderness

Projekt okładki

Marek J. Piwko

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Laura Ryndak

Wydanie IX, Chorzów 2014

Edycja I

Niniejsze wydanie oparte jest na edycji Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1962 r.

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35

fax 32-348-31-25

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

©Copyright byWydawnictwaVideograf SA, Chorzów 2014

ISBN 978-83-7835-257-0

I

W roku 1930, wkrótce po zatwierdzeniu budżetu, można było podziwiać w sąsiedztwie dworca Victoria Station ósmy cud świata: troje Anglików o zupełnie różnych typach oglądających równocześnie jeden z londyńskich pomników. Przyszli oddzielnie i stali niedaleko od siebie na południowo-wschodnim końcu niezadrzewionej przestrzeni, gdzie zanikające światło późnego wiosennego popołudnia nie świeciło w oczy. Jedną a tych trzech osób była młoda kobieta mniej więcej dwudziestosześcioletnia, drugą — młody człowiek mający około trzydziestu czterech lat, a trzecią — mężczyzna między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem życia. Młoda kobieta, smukła i o wcale niegłupim wyglądzie, patrzyła w górę przekrzywiając głowę na bok; lekki uśmiech rozchylał jej wargi. Szczupły młody człowiek zacisnął paskiem granatowe palto, jakby się obawiał chłodnego wiosennego wiatru. Twarz miał żółtą od dawnej opalenizny; pogardliwy wyraz jego ust był w dziwnej sprzeczności z oczami, które wpatrywały się w pomnik ze szczerym przejęciem. Starszy mężczyzna, bardzo wysokiego wzrostu, ubrany w brązową marynarkę i brązowe trzewiki z kozłowej skóry, trzymał niedbale ręce w kieszeniach spodni; jego długa, nieco przywiędła, lecz przystojna twarz miała wyraz chytrego sceptycyzmu.

A pomnik — konny posąg marszałka Focha — stał wysoko wśród drzew, bardziej od nich nieruchomy.

Młody człowiek odezwał się nagle:

— On nas wyratował.

Taka bezceremonialność wywarła na tamtych dwojgu różne wrażenie; starszy mężczyzna podniósł lekko brwi i podszedł do pomnika, jakby chcąc przyjrzeć się bliżej nogom konia; młoda kobieta odwróciła się i spojrzała wprost na interlokutora. Nagle na twarzy jej odmalowało się zdziwienie.

— Czy pan Wilfryd Desert?

Młody człowiek ukłonił się.

— W takim razie — rzekła — jużeśmy się raz spotkali. Na ślubie FleurMont. Pan był drużbą, pamięta pan? Pierwszym drużbą, jakiego widziałam w życiu. Miałam wówczas szesnaście lat. Pan mnie sobie pewnie nie przypomina, jestem Dinny Cherrell; na chrzcie świętym dano mi imię Elżbiety. W ostatniej chwili zostałam pasowana na druhnę.

Usta młodego człowieka straciły pogardliwy wyraz.

— Pamiętam doskonale pani włosy.

— Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby kto zachował o mnie inne wspomnienie.

— Pani się myli. Doskonale pamiętam, że pomyślałem: ta panienka musiała pozować Botticellemu. Jak widzę, pozuje mu pani w dalszym ciągu.

„Jakież on ma piękne oczy! — myślała Dinny. — To pierwsze oczy, które zrobiły na mnie wrażenie”.

Oczy te znowu patrzyły na pomnik.

— On nas naprawdę wyratował — powiedział Desert.

— Pan musiał być na wojnie.

— Służyłem w lotnictwie i miałem tego powyżej uszu!

— Czy panu się ten pomnik podoba?

— Koń, owszem.

— Tak — szepnęła Dinny — to jest prawdziwy koń, a nie coś na kształt pląsającej beczki z zębami i rozdętymi nozdrzami.

— Całość wykonana solidnie, to pasuje do Focha.

Dinny zmarszczyła brwi.

— Mnie się podoba, że on stoi tak spokojnie wśród tych drzew.

— Jak się miewa Michał? O ile pamiętam, pani jest jego kuzynką.

— Michał ma się dobrze. Jest wciąż posłem do parlamentu; wybrali go z okręgu, w którym ma zapewnioną większość.

— A Fleur?

— Kwitnie. Czy pan wie, że w zeszłym roku urodziła jej się córka?

— Fleur? Hm. To mają dwoje dzieci, prawda?

— Tak. Mała nazywa się Katarzyna.

— Nie byłem w kraju od 1927 roku. Do licha! Dużo czasu upłynęło od tego wesela.

— Wygląda pan jak człowiek, który przebywał na słońcu — rzekła Dinny wpatrzona w ciemnożółtą twarz.

— Nie mógłbym żyć bez słońca.

— Michał mówił mi kiedyś, że pan mieszka na Wschodzie.

— Włóczę się tam. — Twarz ściemniała mu; wstrząsnął się lekko. — Wściekle zimna ta angielska wiosna.

— Czy pan wciąż pisuje poezje?

— A! Pani zna moją słabość?

— Czytałam, wszystkie wiersze pana. Najbardziej podoba mi się ostatni tom.

Desert uśmiechnął się.

— Pani mi pochlebia, a poeci to lubią. Kim może być ten wysoki pan? Twarz jego wydaje mi się znajoma.

Wysoki pan, który obchodził pomnik dokoła, wracał właśnie.

— On mi się też w jakiś sposób kojarzy ze ślubem Michała — szepnęła Dinny.

Wysoki pan zbliżył się do nich.

— Pęciny nie bardzo się rzeźbiarzowi udały — oświadczył.

Dinny uśmiechnęła się.

— Jak to dobrze, że nie mam pęcin! Zastanawialiśmy się właśnie, czy pana znamy. Był pan może kilka lat temu na weselu Michała Monta?

— Byłem. Z kim mam przyjemność?

— W takim razie spotkaliśmy się tam wszyscy troje. Jestem cioteczną siostrą Michała ze strony matki. Nazywam się Dinny Cherrell. Pan Desert był drużbą Michała.

Wysoki pan skinął głową.

— O! Nazywam się Jack Muskham. Ojciec Michała jest moim ciotecznym bratem. — Zwrócił się do Deserta: — Zdaje mi się, że wyrażał pan podziw dla marszałka Focha.

— Tak jest.

Posępny wyraz twarzy Deserta zadziwił Dinny.

— No tak — przyznał Muskham — to był prawdziwy żołnierz. Niewielu takich wydała ta wojna. Ale ja przyszedłem zobaczyć konia.

— Koń stanowi niewątpliwie najciekawszą część pomnika — szepnęła Dinny.

Wysoki pan uśmiechnął się drwiąco.

— Foch nigdy nie zawiódł naszego zaufania i za to musimy mu być wdzięczni.

Desert zwrócił się raptownie do Muskhama.

— Czy jakiś szczególniejszy powód skłonił pana do tej uwagi?

Muskham wzruszył ramionami, skłonił się Dinny i z wolna odszedł.

Kiedy się oddalił, zapadła cisza jakby nad głęboką wodą.

— Gdzie pan teraz idzie? — spytała wreszcie Dinny.

— Wszędzie, dokąd pani idzie.

— Ślicznie dziękuję. Idę do ciotki, która mieszka na Mount Street.

— Doskonale.

— Pan musi ją pamiętać, to matka Michała. Kochane stworzenie! Mistrzyni skrótów. Mówi tak, jakby skakała z kamienia na kamień. Trzeba dużego wysiłku, aby nadążyć za jej myślami.

Przeszli na drugą stronę ulicy do Grosvenor Place.

— Pewnie pan znajduje zmiany w Anglii za każdym powrotem do kraju. Przepraszani za takie zagajenie rozmowy.

— Owszem, widzę pewne zmiany.

— Czyżby pan, jak to mówią, „nie kochał ojczystego kraju”?

— Czuję do Anglii coś w rodzaju wstrętu.

— Czy pan należy przypadkiem do rzędu ludzi, którzy pragną, aby o nich myślano gorzej, niż na to zasługują?

— To niemożliwe. Niech pani spyta Michała.

— Michał nie potrafi obmawiać.

— Michał, jak aniołowie, żyje poza kręgiem rzeczywistości.

— O nie — zaprzeczyła Dinny — Michał tkwi w rzeczywistości i jest bardzo angielski.

— Ta sprzeczność stanowi źródło jego wewnętrznej rozterki.

— Dlaczego pan mówi źle o Anglii? To nic oryginalnego.

— Tylko z Anglikami mówię źle o Anglii.

— Bardzo chwalebnie. Ale dlaczego się pan z tą krytyką zwraca do mnie?

— Bo pani mi się wydaje wcieleniem tego, czym Anglia powinna być — zaśmiał się Desert.

— „Zaszczycona i piękna, lecz nie tłusta i nie czterdziestoletnia”.1

— Anglia wciąż uważa, że przoduje światu, i to mam jej do zarzucenia.

— A czy tak nie jest?

— Owszem — odparł niespodziewanie Desert. — Ale to nie powód, aby o sobie tak sądziła.

Dinny pomyślała:

Przewrotny jesteś, bracie Wilfrydzie,

Ostrym językiem wciąż kłujesz.

Nieładnie wygląda, gdy stajesz na głowie,

Czemu więc tak postępujesz?2

Ujęła tę myśl w prostsze słowa:

— Jeżeli Anglia ciągle przoduje światu, jeżeli nie powinna o tym wiedzieć, a jednak tak czyni, to wykazuje w każdym razie pewną dozę intuicji. Czy pan intuicyjnie poczuł antypatię do pana Muskhama? — Spojrzała na Wilfryda i pomyślała: „Zdaje się, że wdepnęłam!”

— Antypatię? Cóż znowu! Po prostu jest to typ zakamieniałego koniarza, który mnie zawsze śmiertelnie nudzi.

„Nie podaje prawdziwego powodu — pomyślałaDinnypatrząc na Deserta. — Co za dziwna twarz! Nieszczęśliwa, odbija głęboką, wewnętrzną rozterkę, jakby anioł toczył z szatanem nieustanną walkę o tego człowieka”. Ale drżała pod jego spojrzeniem tak samo jak wówczas, kiedy mając szesnaście lat stała przy nim z rozpuszczonymi włosami na weseluFleur.

— Czy pan naprawdę lubi wędrówki po Wschodzie?

— Ciąży na mnie przekleństwo jak na Żydzie Wiecznym Tułaczu.

„Będzie musiał mi wyznać kiedyś, dlaczego tak jest — pomyślała Dinny. — Tylko że pewno go już nigdy nie zobaczę”. Lekki dreszcz przemknął jej po plecach.

— Może pan zna mego stryja Adriana? Był na Wschodzie w czasie wojny. Teraz ma pod swoją opieką stare kości w muzeum. W każdym razie pan na pewno zna Dianę Ferse. Pobrali się zeszłego roku.

— Nie znam nikogo z wybitnych londyńskich osobistości.

— Więc Michał jest jedynym naszym punktem stycznym.

— Nie uznaję kontaktów za pośrednictwem osób trzecich. Gdzie pani mieszka?

Dinny uśmiechnęła się:

— Uważam, że tu będzie wskazany krótki zarys biograficzny: od niepamiętnych czasów rodzina moja zamieszkuje Condaford Grange w Oxfordshire. Ojciec mój jest emerytowanym generałem, a ja jedną z dwóch córek. Mój jedyny brat, wojskowy, niedawno się ożenił i przyjeżdża teraz z Sudanu na urlop.

— Ach tak! — mruknął Desert, a twarz jego nabrała znowu ponurego wyrazu.

— Mam lat dwadzieścia sześć, jestem niezamężna i jak dotąd bezdzietna. Moją pasją jest wtrącanie się do cudzych spraw. Nie mam pojęcia, skąd mi się to bierze. Kiedy przyjeżdżam do Londynu, mieszkam u lady Mont, na Mount Street. Wychowana skromnie, mam zamiłowanie do zbytku i żadnych środków na zaspokajanie moich zachcianek. O ile mi się zdaje, mam poczucie humoru. A teraz kolej na pana.

Desert uśmiechnął się i potrząsnął głową.

— Czy mam pana wyręczyć? — spytała Dinny. — Jest pan drugim z kolei synem lorda Mullyona; za długo pan przebywał na wojnie; pisze pan poezje; ma pan koczownicze instynkty i jest pan swoim własnym wrogiem; tylko to ostatnie spostrzeżenie jest oryginalne. Otóż i Mount Street. Może pan wstąpi i odwiedzi ciotkę Emilię?

— Dziękuję, nie wstąpię. Czy zechciałaby pani zjeść ze mną jutro śniadanie, a potem pójść na popołudniowe przedstawienie?

— Chętnie. Gdzie się spotkamy?

— U Dumourieux, o pół do drugiej.

Zamienili uścisk dłoni i rozeszli się. Ale Dinny drżała z wewnętrznego podniecenia, kiedy wchodziła do domu ciotki, i stała cicho przed drzwiami salonu uśmiechając się do swoich wrażeń.

Przypisy

1 Żartobliwa parafraza z St. Roman’s Well Waltera Scotta.

2Parafraza wierszyka z opowiastki Lewisa CarrollaAlicja w Krainie Czarów.