"Ryms" Magazyn o litraturze - zbiorowy  - ebook

"Ryms" Magazyn o litraturze ebook

Zbiorowy

0,0

Opis

Przedstawiamy 37. nr magazynu „Ryms” pod hasłem „Po co nam sztuka”?

Spis treści:

SEDNO
Agnieszka Wolny-Hamkało – Art world nie idzie pod młotek
Eliza Piotrowska – Po co jest sztuka?
Georgina Gryboś – Teatr na ulicy
Emocje na warsztat – rozmowa  z Niką Jaworowską-Duchlińską
Olga Woźniak – Szkolne sztuczki ze sztuką
Eliza Kącka – Sztuka jest zamiast
Po co nam sztuka? – ankieta
Sylwia Stano – Ryms o gzyms
Ewelina Szyszkowska – Książki, które warto mieć na półce

W CZTERY OCZY 
Nie bądź taka Agatka – rozmowa z Joanną Kilian
Natura zdaje się być nami w jakiś sposób zmęczona – rozmowa z Fridą Nilsson

MISTRZOWIE
Saul Steinberg

MŁODZI ZDOLNI
Judyta Nadolna

ANTYKWARIAT
Janusz Pawlak
Prostota, siła i wdzięk talentu (o Katalogu książek dla dzieci i młodzieży z 1938 roku)

KOMIKS
Krzysztof R. Wojciechowski
Graficzna baśń (o Encyklopedii Wczesnej Ziemi)

PLAC ZABAW
Encyklopedia Wczesnej Ziemi – Maja Sołtysik
Karol Śliwka – Maja Sołtysik
No to gramy! – Weronika Gwardyś
Rok, w którym nauczyłam się kłamać – Weronika Gwardyś
portret Karola Śliwki narysowany przez Maję Sołtysik

CZYM SKORUPKA...
Jestem wszystkożercą – rozmowa z Szymonem Holcmanem

CO W TRAWIE PISZCZY
Dbaj o rozwój swojego dziecka – czytaj mu codziennie – o programie „Mała książka – wielki człowiek”
Kotki idą spać – Tatiana Audycka-Szatrawska
Wiatr z księżyca – Dagmara Olesińska
Ekspress Polarny – Tatiana Audycka-Szatrawska
Czaple, kury i głuptaki – Tatiana Audycka-Szatrawska
Tuli, tuli opowiada, kto gdzie mieszka – Łukasz Łęcki
Hodowla – Biserka Čejović
Bjorn – Marta Lipczyńska-Gil

RECENZJE
Piraci oceanu lodowego – Łukasz Łęcki
Róża, a co chcesz wiedzieć – Alicja Szyguła
Siedem łóżek malutkiej popielicy – Alicja Szyguła\
Trefny tatuś – Zosia Gwardyś
Leśne wędrówki – Łukasz Łęcki
Świat przyrody – Alicja Szyguła
Witaj, jutro cię porzucę – Biserka
Pisklak – Magdalena Żerek
Szkoła magicznych zwierząt – Paulina Bandura
Sklep z babciami – Tatiana Audycka-Szatrawska
Smutek mamuta. Prawie wszystkie mity świata – Magdalena Żerek
Małe licho i niebożątka – Paulina Bandura
Jeśli tam jesteś – Tatiana Audycka-Szatrawska
Sztuka nie tylko dla dzieci – Maja Kupiszewska
Czy wróżka zębuszka naprawdę istnieje? – Paulina Bandura
Podróże w czasie z chomikiem – Zosia Gwardyś
Moja siostra/Mój brat – Paulina Bandura
Pierwsza zasada punka – Magdalena Żerek
Dziennik Anne Frank. Powieść graficzna – Alicja Szyguła

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ISSN 1897-8851

CENA 15 PLN(w tym 8% VAT)

1/2024

Wydawca:Wydawnictwo Hokus-Pokus, adres biura:ul. Brylantowa 3, 05-077 Warszawa, www.ryms.pl Redakcja:Redaktor Naczelna: Marta Lipczyńska-Gil, [email protected], KOREKTA: Ewa Wilczyńskawspółpracownicy:Tatiana Audycka-Szatrawska, Paulina Bandura, Małgorzata Cackowska, Karolina Felberg-Sendecka, Jacek Friedrich, Zosia Gwardyś, Łukasz Łęcki, Roman Kurkiewicz, Dagmara Olesińska, janusz pawlak, Maja Kupiszewska, ALICJA SZYGUŁA, KRZYSZTOF R. WOJCIECHOWSKI, Agnieszka Wolny-Hamkało, Olga Woźniak Projekt graficzny:gil // Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych. Zastrzega sobie prawo doedycji, redagowania i skracania nadesłanych tekstów. Nakład: 2000 egz.

37

WYDAWCA:

magazynO KSIĄŻKACH

DLA DZIECI I MŁODZIEŻY

Sztuka jest zamiast

Szkolne sztuczki ze sztukąNie bądź taka Agatka

- rozmowa z Joanną Kilian

Emocje na warsztat!

il. Judyta Nadolna

KWARTALNIK O KSIĄŻKACH DLA DZIECI I MŁODZIEŻY

ryms.pl

STR

2

Sedno Rymsa

Pamiętacie Państwo taką zabawę facebo-okową, łańcuszek szczęścia, albo nieszczę-ścia – w każdym razie jakiś berek: chodziło o skomponowanie listy dziesięciu najważ-niejszych dla siebie książek. Zaczęło się: jedni celowali kanonicznie, wpisując w top ten dostojewszczyznę i słynnych Francuzów. Inni deklarowali miłość do Nietzschego albo pisali, że do poduszki tylko Kant z Derridą. Kolektywy rewolucyjne wciągały na listy art booki, komiksy, Judith Butler i Žižka. Ktoś dzielnie machał Biblią, inny udawał Greka, zasłaniając się czeskim przekładem. Patrioci na sztandary wciągali Mickiewicza i pałali jak dzięcielina.Ktoś szpanował antykwarycznym nołnejmem, komuś się wydawało, że nobili-tuje kolegę po piórze, innego zaś unieważnia. I wtedy poeta Marcin Sendecki popełnił rze-czowy wpis: „Koleżanki i koledzy, zaczynam się o was martwić”. Bo jak to: DZIESIĘĆ?

Podobnie jest z pytaniem „Po co nam sztuka?”. Neurolog, teolog, psy-cholog, socjolog, antropolog, historyk, architekt, dydaktyk, filozof, archeolog, rehabilitant – każdy z nich dałby na nie inną (ciekawą) odpowiedź. A jednak z każdej pozycji widać to samo: wystar-czy się rozejrzeć, założyć okulary, pokrę-cić głową – tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie artyści.Literalnie, zupełnie bez metafor: tej kamienicy, tego samochodu, tej spódnicy, tego parku, tych talerzy, a nawet rzeczonych okularów nie byłoby, gdyby nie artyści. Owszem, istnieje estetyka i etyka, badacze z obszaru tych nauk przez całe życie próbują wyjaśniać, dlaczego sztuka jest war-tością i czemu właściwie wartości są nam do życia niezbędne. I czy musimy je kolektywnie podzielać – choćby w ramach naszych kul-tur. Mnie najbliższa jest perspektywa filozo-fii pragmatycznej, w końcu zajmuje się ona

doświadczeniem, więcej – codziennością, którą przecież dopiero nowoczesność odkryła. Jednak zanim filozofia na dobre odkleiła się od ciała (od czasów Platona, a przecież to on leży u źródeł filozofii zachodniej), ciało po-strzega się jako coś, co raczej przeszkadza, jako zakłócenie. Pragmatyści przywrócili ciału należyte miejsce, jego doświadczenia są przecież stricte percepcyjne. Krótko mówiąc, świat odbieramy poprzez ciało, reszta to aber-racje. Pragmatyści chętnie poszerzają pojęcie sztuki, postulując na przykład włączenie wy-kwintnych dań w jej obszar. W 2007 roku po raz pierwszy na Documenta de Kassel zapro-szono kucharza, oczywiście w funkcji artysty.

Właściwie większym kłopotem jest próba odpowiedzi na pytanie, co sztuką nie jest, niż po co nam sztuka.Joseph Beuys sadzący siedem tysięcy dębów w 1982 roku na biennale w Kassel, Cezary Bodzianowski płacący za wypożyczenie kajaka guzikami, nasze dzieci szukające najlepszego ujęcia na Instagram, montujący filmiki ze scate parku, wykonujące odjazdowe makijaże, te bardziej wysublimowane formalnie seriale – chętnie zgodzilibyśmy się, że to działania z obszaru sztuki. W eseju How to teach artArtur Żmijew-ski buduje typologię artystów, zastanawia się nad sposobem definiowania różnego rodzaju talentów i – przy okazji – teoretycznie testuje / sprawdza granice sztuki. W jednym z pierw-szych akapitów Żmijewski zaznacza, że nie chodzi mu o łatwość warsztatową, manualną, tylko o coś trudniejszego, bardziej złożonego: artysta widzi „dziury” czy pęknięcia w rzeczywistości, umie zachowywać się i nawigować w bardzo złożonej sytuacji społecznej, umie zdefiniować „ślepe plamki” w społecznym postrzeganiu, potrafi też przywrócić choć na chwilę sprawność widzenia”. Krótko mówiąc, ar-

tysta jest społecznie potrzebny, niezbędny. Dodałabym do tego fakt sublimowania spo-łecznych traum na marginesie rzeczywistości, w bezpiecznej sytuacji – na scenie teatralnej, w kinie, w książce. Fakt integrowania naszych działań, wydobywania z chaosu znaczeń i tak dalej, proszę państwa, bez końca.

Wiadomo, że bez sztuki świat by się rozpadł. Najlepiej obrazuje to Kula, rytuał wymiany, w którym biorą udział plemiona z Nowej Gwinei. Rytuał ten polega na wy-mianie pięknych przedmiotów o znaczeniu symbolicznym. Biżuteria (wykonana z muszli) dzieli się na Soulava – naszyjniki, i Mlawa – naramienniki. Wymiana przedmiotów pełni funkcje socjalizacyjne, pozwala utrzymać więź między odległymi rodami, wyraża sza-cunek, dbałość o tradycję. Z naszyjnikami i bransoletami podróżują podania, pieśni i wiersze. Wszystko to integruje kulturę i bu-duje tożsamość plemion. Ale także w Europie silnie zakorzenione jest myślenie o istotnych elementach kultury/sztuki jako o bazie, na której buduje się tożsamość. Stąd solenne de-finiowanie w różnych państwach tak zwanego tekstu założycielskiego, jakim w Polsce jest Pan TadeuszAdama Mickiewicza, w Hiszpanii Don KichotMiguela de Cervantesa, a na Ukra-inie KobziarzTarasa Szewczenki – pierwszy tekst literacki, który powstał po ukraińsku, realny kamień węgielny tej kultury (i języka).

Nasze listy top ten z czasem się zmieniają. Modnego niedawno Houellebecqa na przy-kład skreślono niedawno jako reakcjonistę. Odpowiedź na pytanie „Po co jest sztuka?” też mówi chyba więcej o nas – o naszych aspi-racjach, miejscu i czasie, w którym jesteśmy – nie jest więc nigdy odpowiedzią definitywną ani uniwersalną.

Agnieszka Wolny-Hamkało

Art world nie idzie pod młotek

Agnieszka Wolny-Hamkało

poetka, pisarka i krytyczka literacka. Autorka powieści

(41 utonięć, Zaćmienie), tomików poetyckich

(Gospel, Borderline, Występy gościnne, Panama

smile), książek dla dzieci (Rzecz o tym, jak paw

wpadł w staw, Nikt nas nie upomni). Jest członkinią

zespołu programowego Międzynarodowego Festiwalu

Opowiadania oraz redaktorką Laboratorium Opowieści.

Mieszka we Wrocławiu.

STR

3

Sedno Rymsa

„Wiedza” (mylona współcześnie z informa-cją) to produkt prosty w obsłudze. Wystarczy kliknąć i już się „wie”. Kto zaś nie klika, ten nie tylko nie wie, ale co gorsza – wykazuje intelektualną niezaradność. Lecz spróbujcie wyklikać rzeczową i łatwą do powtórzenia od-powiedź na pytanie: „po co jest sztuka?”. To nie będzie proste. Ustalenie celowości sztuki wyczerpuje zarówno ambitnych teoretyków, jak i roztropnych pragmatyków. Tych drugich nawet bardziej, pogrążając ich w prawdziwej, bo niepraktycznej rozpaczy (ani się tym czło-wiek nie naje, ani nie przyodzieje).

„Po co jest sztuka?” – to wielka nieprzy-zwoitość zadawać podobne pytanie. Dlatego że odpowiedź na nie jest również nieprzyzwo-ita. Sztuka ma uwodzić. Być może przewracają się teraz w grobach ojcowie kolejnych Miss Świata: Giotto – ojciec Miss Średniowiecza, Leonardo – ojciec Miss Renesansu, Bernini – ojciec Miss Baroku... Trudno.

Sztuka przez wieki była nieustającym kon-kursem piękności, botoksem swojego czasu, wypełnieniem bieżących potrzeb, nie tylko estetycznych. Każda wybranka poddawana była także próbie intelektualnej, wszak po-czął ją oświecony mistrz epoki (prezes per-spektywy, burmistrz matematyki, prezydent światłocienia). Sztuka była kobietą, którą tworzyli mężczyźni. Uprawomocnienie sztuki wiedzą wykluczało podejrzaną zniewieścia-łość jej męskich kreatorów. Miała uwodzić nie tylko zmysłowo (doznanie), ale i intelek-tualnie (poznanie – i to jakie! – absolutnych prawd rządzących światem). Wpłynęło to na powstanie niezliczonych traktatów, manife-stów i innych świętych ksiąg, zawierających natchnione biografie genialnych artystów oraz naukową analizę aktualnego – i zawsze uniwersalnego – decorumepoki. Pisanie o sztuce też stało się sztuką.

Sztuka... Wymagano od niej zbyt wiele. Miała być piękna i mądra, uwodzi-cielska i stateczna, poruszająca i opano-

wana, zwykła i nietuzinkowa, skromna i przebojowa, delikatna i zdecydowana, miękka w oglądzie i twarda w wykre-sie.Stelaż jej zmysłowego stanika, ukrytego pod zmyślnie udrapowaną materią, dźwigał cosinushiperboliczny krzywej łańcuchowej, włosy „naturalnie” opadające na plecy czesał wzór na załamanie fal, a dłonie spoczywające ulegle na podołku układał Abductor Pollicis Transversus.

Sztuka była wszechstronnie utalento-waną prymuską i dlatego mogła opowiedzieć wszystko. Po to zresztą była – żeby opowia-dać, a więc służyć historii. Ograniczona własną symultanicznością, referowała ją jednak w skrócie, a więc wymagała od widza fabularnej erudycji. Kto nie znał Centauroma-chii, temu niewiele mówiły sceny porwania Lapitek, kto nie przeczytał Eneidy, ten nie pojmował dramatycznej pozy Laokoona, kto nie znał historii starożytnego Rzymu, tego nie wzruszała martwa Dirce (a w każdym razie nie wzruszała jak należy).

Mowa tu oczywiście o sztuce dawnej, bo ta współczesna drwi sobie z historycznych i literackich odniesień, a jeśli z nich korzy-sta, to są to raczej cytaty. Kto jest zatem ojcem Miss Współczesności? Kto się przyzna do tej wyzwolonej pannicy? I czy ona w ogóle po-trzebuje ojca?

Dożyliśmy czasów, w których „wiedza” jest na wyciągnięcie ręki. W mgnieniu oka można zdobyć wirtualny certyfikat erudyty, dowiedzieć się, kim są Lapitki, Laokoon i Dirce. Co za ulga, nieprawdaż? Nie trzeba się już ich bać. Te papierowe postaci już nam nie grożą, są tylko jedną z wielu historyjek.

A jednak stając przed industrialną in-stalacją, w dodatku o poetyckim tytule!, odczuwamy intelektualny niepokój i przy-gotowujemy w pośpiechu zręczny referacik na temat uzupełniających się sprzeczności. Albo zerkamy desperacko do biblii każdej wystawy – katalogu, który przywraca nam

intelektualną równowagę i daje poczucie bezpieczeństwa. Cóż... jesteśmy w tym sa-mym punkcie. Żeby zrozumieć sztukę wizu-alną, musimy odnieść się do sztuki słowa, ponieważ tak właśnie jesteśmy wytresowani – kiedyś to była Centauromachiaczy Eneida, dziś katalog wystawy. Prowadzi to do tego, że unikamy bezpośredniej konfrontacji z dzie-łem, czyli nie doświadczamy go twórczo.Twórcze zaś jest to, co stanowi nasze własne doświadczenie, co nas buduje i przeobraża.

Powoli zmierzam do konkluzji. Myślę, że niewiele się zmieniło. Ciągle tak samo boimy się sztuki. Potrzebujemy tłumaczy pośredni-ków, czyli krytyków sztuki. Imponują nam, bo sprawniej posługują się językiem – najsilniej-szym ze wszystkich mięśni. Operacja, jakiej dokonują na sztuce, ma formę szkatułkową (jedna sztuka opowiada drugą; czasem opo-wiada ją tak dobrze, że nie wiemy, która była pierwsza). Wieczko szkatułki jest w nieustan-nym ruchu, jak sztuczna szczęka, z której wy-dobywają się krytyczno-sztuczne teksty, czyli kolejne, pełne erudycji fabuły.

Czy sztuka jest po to, żeby o niej gadać? Czy może jest właśnie po to, żeby o niej mil-czeć? A może jest tak, jak mówił o malarstwie Wittgenstein: „Wszystko, co można powie-dzieć, tego nie można namalować, wszystko, co można namalować, tego nie można powie-dzieć”1, lub Osiecka o miłości: „(…) bo przecież im piękniej, im piękniej ją gram, tym bardziej miłości nie ma”2, albo Plotyn o widzeniu: „Musisz to wszystko precz odrzucić i nie pa-trzeć, musisz jakby zmrużyć powieki i zmienić wzrok, zbudzić inny, który wprawdzie każdy posiada, ale którego mało kto używa”3.

A ty, czytelniku, co ty byś powie-dział? Ty sam? A może chcesz milczeć? To milcz. Byle było to twoje własne milczenie.

Na koniec chciałam przeprosić wszystkich tych, których obraziłam, a w szczególności samą siebie. Ja również param się pisaniem o sztuce, i za każdym razem, gdy to robię, mam parszywą zgagę.

1 Cyt. za: M. Janion, S. Rosiek, Maski, Gdańsk 1986, s. 47.

2 A. Osiecka, A jeśli ja szewcem jestem jak wielu.

3 Cyt. za: O. Tokarczuk, Bieguni, Kraków 2019, s. 427.

Eliza Piotrowska

Po co jest sztuka?

Po co jest sztuka? O kochani... gdybyście wiedzieli, po co ona jest, rozda-libyście całą majętność waszą, a ciała wystawili na spalenie. Dlatego nie powiem wam tego od razu. Nikt wam tego od razu nie powie. Na tym właśnie polega ta sztuka.

KWARTALNIK O KSIĄŻKACH DLA DZIECI I MŁODZIEŻY

ryms.pl

STR

4

Sedno Rymsa

Nie ma innej tak bliskiej widzowi sztuki jak teatr uliczny. Odarci z krzeseł, kurtyn i tra-dycyjnych scen artyści wchodzą w przestrzeń ulic, parków, placów. Publika, która nie jest oddzielona czwartą ścianą, staje się mimo-wolnie aktywnym uczestnikiem spektaklu czy performance’u, tworząc nie tylko żywą scenografię, ale też stając się aktorem. Czy można znaleźć lepszą formę wyrazu do opo-wiedzenia o świecie, nie odstraszając jedno-cześnie widza monumentalnym budynkiem? Wątpię.

Archeolog Arthur Evans pisze wprost, że cyrk jest tak stary jak człowiek. Już przed naszą erą wykonywano sztuki akrobatyczne czy żonglerskie, czego dowodzą malowidła ścienne w różnych częściach świata – od Chin po Egipt. W czasach średniowiecznych trupy aktorów (kuglarzy, skomorochów) prze-mierzały Europę, bawiąc, kpiąc, wprawiając w dobry nastrój napotkaną gawiedź. Próżno szukać tam namiotów, które tak bardzo wpi-

sują się w nasze wyobrażenia, ale już żongle-rów czy klaunów – jak najbardziej. Historia teatru sięga tak samo daleko – zasługi teatru antycznego są nie do przecenienia, a jego rozwój obserwujemy po dziś dzień. Z do-świadczenia tysięcy lat czerpiemy nadal, bez względu na czasy i zawirowania społeczne. Ciągle pozostajemy spragnieni przeżyć, których dostarcza nam wykreowany przez artystów świat, ciągle dajemy się rozśmieszyć lub wprowadzić w stan re-fleksji, ciągle potrzebujemy teatru!

Wychowałam się na wsi, dlatego jestem przyzwyczajona do swoistej walki o sztukę. Koncerty, kino, teatr – wszystko było oku-pione wyjazdami do bliższych i dalszych miast, było wielką wyprawą i wydarzeniem. Mimo to do dziś pamiętam, jakie wrażenie ro-biły na mnie te pierwsze kontakty ze sztuką. Zachęcana do uczestnictwa odkrywałam wiele odcieni kultury teatralnej: począwszy od Dam i huzaróww Teatrze im. Słowackiego

w Krakowie, przez nastoletnie fascynacje dziełami Tadeusza Kantora, które oglądałam w teatrze Cricot, aż po okres licealny, który przyniósł zachwyt teatrem ulicznym właśnie, a nade wszystko spektaklami Teatru KTO z Krakowa, które po dziś dzień stanowią dla mnie kwintesencję snucia opowieści „bez słów”.

Moje własne doświadczenia nieustannie prowokują mnie do pokazywania świata sztuki (w każdym wydaniu) mojej córce. Dru-goklasistka ma ułatwione zadanie, gdyż Kra-ków oferuje moc możliwości. Domy Kultury, księgarnie kameralne, Teatr Groteska, wido-wiska i koncerty uliczne dostępne dla każdego przechodnia, weekendowe warsztaty w mu-zeach. Okazuje się, że zajęcia są bezpłatne, a czasem ich koszt jest niemal taki jak cena paczki papierosów. To chyba niewiele jak za pracę nad wyobraźnią i uwrażliwieniem?

Skłaniam się jednak do wyboru teatru ulicznego, jako jednego z pierwszych w edu-

Georgina Gryboś

Teatr na ulicy

„I w czeluść ciemną maski żenie,

że przepadają (w noc je grąży).

Gdy sądzi, że jest sam na scenie,

już jedna koło niego krąży (...)”

Stanisław Wyspiański,Wyzwolenie

© Robert Siwek

STR

5

Sedno Rymsa

kacji kulturalnej dziecka. Świat teatrów ulicz-nych to bowiem przenikanie się wielu innych teatralnych wariacji. Doskonałym przykła-dem na jego ponadczasowość i ponadpokole-niowość jest organizowany rokrocznie w Kra-kowie Festiwal Teatrów Ulicznych ULICA. Tegoroczna edycja, która odbyła się pod ha-słem „Ale Cyrk!”, była pretekstem do poszu-kiwań, przenikania się świata teatru i cyrku. Kto z nas nie pamięta akrobatów, klaunów, śmiechu zamkniętego pod kopułą wielkiego namiotu? Stąd krótka droga do miłości. Gdzie dziecko znajdzie przyjaznego pana z koloro-wymi włosami, czerwonym nosem i w żółtych spodniach? Gdzie stanie oko w oko z Charliem Chaplinem? Gdzie będzie zadzierać głowę, aby zobaczyć niestrudzonych linoskoczków? I wreszcie, gdzie zapatrzy się na szczudla-rzy przemierzających znane ulice? Właśnie tam. Kiedy dołączymy do tego pokazy ognia, baśniowe opowieści i nieco morału – mamy gotowy przepis na miłość do teatru.

22:00, Rynek Główny, Kraków (tegoroczny Festiwal Teatrów Ulicznych)

Wokół głównej płyty zgromadzony tłum widzów, trudno się przebić, żeby widzieć scenę. Siadam na ziemi wciśnięta między głośniki. Obok mnie siedzi moja córka, ośmiolatka, o którą boję się, czy wytrzyma o takiej godzinie na płycie rynku. Oficjalne powitanie przez Dyrektora Teatru KTO Jerzego Zonia i Prezydenta Miasta Krakowa Jacka Maj-chrowskiego jest krótkie, rzeczowe, zachęca i niejako inauguruje, mimo że mnóstwo spek-takli już za nami.

Rozpoczyna się Zapach czasuw reżyse-rii Jerzego Zonia (Teatr KTO). Przepadłam, przenosząc się do świata fantazji, marzeń, snu i dziecięcych wspomnień. Tak pachnie wyobraźnia!

Spektakl składa się niejako ze scen „na-wiedzeń”. Mały chłopiec z bujnym włosem i zawadiacką czapą kręci się po swoim pokoju. Sen czy jawa? Jego pokój to zarówno klatka (taki obraz widzimy – klatki dla ptaków), ale też schronienie. Jego opiekunem i przewod-nikiem (niemożliwe było dla mnie pozbycie się skojarzeń z Sandmanem – Gaimanow-skim władcą snów czy szalonym wynalazcą, który stoi na straży dziecięcego spokoju) jest zwariowany jak Burtonowscy bohaterowie bosy mężczyzna (w tej roli doskonały Karol Śmiałek). Pozorne przebudzenie się chłopca sprowokowane przez czarne ptaszyska wpro-wadza ciąg majaków: pięknych i magicznych, ale też koszmarnych i traumatyzujących nie tylko dziecko, ale całą widownię.

Kiedy muzyka łagodnieje, a na scenę wkraczają wielobarwne postacie na szczu-dłach, nic nie wydaje się być podejrzane. Wra-camy wspomnieniami (niezależnie od wieku i pochodzenia) do świata wróżek, Calineczek, cyrkowych sztukmistrzów. Pozwalamy się zabrać w ten odrealniony świat po to, aby zaraz poczuć niepokój. Czy czarne ptactwo obdarzone twarzami Baby Jagi, które niczym antyczny chór siedzi i z góry patrzy na rozwój wypadków na scenie, to nasi sprzymierzeńcy, czy sępy czyhające na nasze słabości?

Jak doskonale reżyser zagrał na wspólnym odczuwaniu: szkoła jako czas beztroski, psi-kusów i figli, ale też strach przed majestatem profesora i możliwą karą (mały bohater klę-czy, kiedy z jego harmonijki ustnej dobiega fałsz zamiast wskazanej melodii), śmiech ze strony innych uczniów, wytykanie palcami i odczuwalna kpina – kto z nas nie bał się kompromitacji przed całą klasą? Kto z nas nie chciał czuć się częścią szkolnej braci?

Paradoksalnie te złe sny stają się dla dziecka terapeutyczne. Jerzy Zoń, reżyser spektaklu, doskonale oddaje to, co obecne jest też w klasyce literatury dziecięcej. Mamy tutaj grozę Braci Grimm, świat magiczny, którym fascynował Lewis Carroll w Alicji w Krainie Czarów, mamy szkolne utarczki w magicznym świecie rodem z Akademii Pana Kleksa, ale też Babę Jagę, która występuje pod różnymi postaciami w podaniach i ustnie przekazy-wanych opowieściach. Oczywistym jest dla mnie zatem pokazanie dzieciom tego spek-taklu, choćby po to, aby potem zatapiać się w lekturze i wspominać, ucząc tym samym młode pokolenie o tym, co nas wychowało – przynajmniej w tym zakresie.

Sprytnie przemycone są też społeczne nastroje niezadowolenia z zachowań kleru, ale zdaje się, że w tym roku nabierają jakiejś złowrogiej siły. Zakonnice, które bardziej kuszą, niż wzbudzają chęć życia w cnocie, ksiądz, który nie stroni od kar cielesnych. Procesja (ach, ten nasz folklor!), która bar-dziej jak kondukt żałobny przemierza po okręgu scenę, niosąc same ramy do świątek i feretronów – nieistniejących? Jednak symbo-licznie płoną. Płoną ramy feretronów, a mały bohater płoszy się i fascynuje w tym samym czasie, wchodząc w interakcje z marami czy stając się obserwatorem wydarzeń. Nadal śpi? Zdawać by się mogło, że ogień i mroczny marsz będą dla dziecka czymś koszmarnym, jednak zapominamy, że płonące stelaże mogą być traktowane jako cyrkowy pokaz z efektem „wow”, a pozbawione politycznych skojarzeń

dziecko niekoniecznie będzie musiało odbie-rać z trwogą ten sam przekaz. Zresztą nie jest to zabieg nam nieznany, bo choćby w kinie familijnym, czyli np. w Shrekuczy Epoce lodowcowej,do perfekcji opanowano twist dorosłego widza z tym mniejszym.

Pamiętacie ołowianych i drewnianych żoł-nierzyków? A Nadipodgłównodowodzącego-generałasierżanta? A Dziadka do orzechów? A może do waszych domów przychodziły Droby? A może wyobrażaliście sobie Chocholi taniec... czy dałam mu się zaczarować? Tak!

Najważniejsze jednak, że dała mu się zaczarować ośmioletnia dziewczynka. I ten kilkuletni chłopiec, który siedział za nami i lekko jeszcze seplenił w ucho mamy. I cała ta gromada dzieciaków, która siedziała po na-szej prawej stronie. Ci wszyscy mali widzowie siedzieli skamieniali, pogrążeni w transie te-atru.