Romans nad jeziorem Como - Edyta Folwarska - ebook + audiobook

Romans nad jeziorem Como ebook i audiobook

Edyta Folwarska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy Ania dostaje propozycję prowadzenia klimatycznego pensjonatu nad jeziorem Como, uznaje, że to świetna okazja, żeby zająć się pracą i zapomnieć o tym, co wydarzyło się na jej ślubie. Podczas przyjęcia weselnego zamiast życzeń od gości wyemitowany został seks pana młodego ze świadkową. Ania chciała się zapaść pod ziemię. Po kilku godzinach małżeństwa już wiedziała, że będzie musiała się rozwieść.
Bez wahania przyjmuje zaproszenie do Włoch. Wkrótce po przyjeździe poznaje zabójczo przystojnego Alessandro, dla którego szybko traci głowę. Jednak mężczyzna bawi się jej uczuciami. Raz sprawia wrażenie zainteresowanego nią, a następnego dnia udaje, że jej nie zna. Kiedy Ania ma już wracać do Polski, poznaje sekret Alessandra i… postanawia zostać.
CZY ODDANIE SERCA PRZYSTOJNEMU WŁOCHOWI OKAŻE SIĘ DOBRĄ DECYZJĄ?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 11 min

Lektor: Mikołaj Roznerski

Oceny
4,3 (146 ocen)
91
26
17
8
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkakar1

Nie polecam

Strasznie słaba,warsztat autorki na bardzo niskim poziomie.Nawet Como w tle jej nie uratuje.Tapas we Włoszech?sole mate?Nie przebrnęłam do końca
20
Cwirkomagdalena1

Nie oderwiesz się od lektury

Wyciskacz łez ale równie piekna opowieść ♡♡♡😪 ryczałam jak głupia...
20
kaczorki

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, wzruszająca historia.
10
madziulka02

Nie oderwiesz się od lektury

Miła przyjemna dla ucha chodź łezka w oku się zakręciła nie jedna. Polecam
10
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Z piórem autorki miałam już styczność wcześniej, i po nową książkę sięgnęłam z czystej ciekawości. Byłam pewna, że dostanę lekką opowieść romantyczną z happy endem, poniekąd tak było lecz nie liczyłam na aż taką wzruszającą i cudowną powieść jaką dostałam, ta książka była świetna i żałuję że skończyła się tak szybko. Trochę o książce: Główna bohaterka Ania ostatnio w swoim życiu przechodzi rewolucję, najpierw miał być jej najpiękniejszy dzień bo jak można inaczej nazwać ślub ale niestety okazał się totalną klapą, zamiast pięknych życzeń od gości na wielkim ekranie dostała gorącą scenę na czele z Panem młodym i swoją świadkową, po tym feralnym dniu dostała propozycję od cioci Beci i nie wahała się ani chwili, wyruszyła do pięknych Włoch z zamiarem prowadzenia klimatycznego pensjonatu. Wkrótce po przybyciu poznała przystojnego Włocha Aleksandro, który nie zrobił na Ani pozytywnego wrażenia swoim zachowaniem ale swoją urodą nadrabiał. Co prawda mężczyzna sprawia wrażenie niezrównoważonego...
10

Popularność




Co­py­ri­ght © by Edyta Fol­war­ska 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­daw­czyni: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­torka pro­wa­dząca: MARTA JAM­RÓ­GIE­WICZ
Re­dak­cja: KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Ko­rekta: AGNIESZKA MAŃKO/e-DY­TOR, KA­TA­RZYNA WOJ­TAS
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA SLO­TORSZ
Zdję­cie na okładce © John and Tina Reid/Mo­ment/Getty Ima­ges
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-66-0
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Naj­więk­szą ceną mi­ło­ści jest jej strata...

Roz­dział 1

Jak to nie sprzeda mi pan bi­letu? – Ania po­woli za­czy­nała tra­cić kon­trolę nad swo­imi emo­cjami. – Prze­cież do za­mknię­cia kas zo­stało jesz­cze pięć mi­nut. Po­trze­buję do­stać się nad je­zioro Como. – Mocno ge­sty­ku­lo­wała, wspie­ra­jąc tym sa­mym swój ła­many wło­ski.

– Bar­dzo mi przy­kro, ale nie było już żad­nych klien­tów, więc za­mkną­łem kasy dzie­sięć mi­nut temu. Nic z tym nie zro­bię. – Wy­soki bru­net o ty­powo wło­skiej uro­dzie wy­po­wia­dał te zda­nia ze sto­ic­kim spo­ko­jem, pa­trząc dziew­czy­nie głę­boko w oczy.

– Prze­cież to tylko i wy­łącz­nie pana do­bra wola. Ostat­nia ko­lejka od­jeż­dża pięć mi­nut po pół­nocy. Przez pana tu­taj utknę. – Ania nie pod­da­wała się i nie­malże za­częła krzy­czeć.

Włoch tylko się uśmiech­nął, uwy­dat­nia­jąc do­łeczki w po­licz­kach, po­kry­tych kil­ku­dnio­wym gę­stym za­ro­stem, i wzru­szył ra­mio­nami na znak bez­rad­no­ści.

– Bar­dzo pana pro­szę. – Do jej oczu na­pły­nęły łzy. – Je­den bi­let...

Nie­stety Włoch był nie­ugięty. Bez słowa za­jął się pod­li­cza­niem pie­nię­dzy z kasy, ab­so­lut­nie igno­ru­jąc Anię.

– Pa­lant – burk­nęła pod no­sem w swoim oj­czy­stym ję­zyku. – Ech, a Be­cia mó­wiła, że Włosi są tacy przy­stojni i mili. Przy­stojni może i tak, ale zło­śliwi jak cho­lera.

Męż­czy­zna pod­niósł głowę i uśmiech­nął się do niej, szcze­rząc prze­piękne zęby.

Lot­ni­sko było nie­malże opu­sto­szałe. Sa­mo­lot Ani wy­lą­do­wał dwa­dzie­ścia mi­nut przed pół­nocą i nie miał pra­wie pa­sa­że­rów. Mo­men­tami czuła się jak pod­czas ja­kie­goś hor­roru, bra­ko­wało tylko ban­dyty bie­ga­ją­cego z no­żem, który wy­rwałby jej to­rebkę z je­dy­nymi pie­niędzmi, ja­kie miała. Reszt­kami sił opa­dła na ła­weczkę opie­ra­jącą się o ścianę.

– Wszystko miało być tak pięk­nie, a wy­szło jak za­wsze. Na­wet Como mnie od­rzuca. – Ania za­kryła swoją twarz dłońmi i po­wstrzy­my­wała się od wy­bu­chu pła­czu.

Ist­niały jesz­cze dwie opcje do­tar­cia do Rosa dei Venti, ma­łego pen­sjo­natu znaj­du­ją­cego się na wzgó­rzu je­ziora Como. Tak­sówka lub wy­na­ję­cie auta.

Ania drugi raz po­de­szła do kasy bi­le­to­wej, bo – jak się oka­zało – ten sam przy­stojny, ale jakże mało em­pa­tyczny Włoch za­równo sprze­da­wał bi­lety na ko­lejkę, jak i wy­naj­mo­wał auta.

– Ykhm – chrząk­nęła, chcąc przy­cią­gnąć wzrok Wło­cha. – W ta­kim ra­zie chcia­ła­bym wy­na­jąć auto na dobę.

– Nie­stety wy­po­ży­czamy auta na mi­ni­mum dwie doby – od­parł męż­czy­zna.

Za­go­to­wało się w niej. Po­wstrzy­my­wała się od wy­bu­chu zło­ści.

Im dłu­żej stała na­prze­ciwko niego i pró­bo­wała okieł­znać emo­cje, tym bar­dziej do­strze­gała, jaki jest przy­stojny. Miał czarne lekko krę­cone włosy, ide­alny pro­sty nos, za­dbany za­rost i ja­sno­zie­lone oczy. Ko­lor oczu i wzrost (ja­kieś sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów) su­ge­ro­wały, że nie jest rdzen­nym Wło­chem.

Wes­tchnęła z re­zy­gna­cją.

– Do­brze, to po­pro­szę na dwie doby.

– Bar­dzo mi przy­kro, ale wy­na­jem aut za­koń­czył się pięt­na­ście mi­nut temu.

– Słu­cham? Nie wie­rzę... Kurwa! – Aż prze­klęła.

– Wy­na­jem aut za­koń­czył się pięt­na­ście mi­nut temu. – Męż­czy­zna od nie­chce­nia po­wtó­rzył zda­nie.

– Zro­zu­mia­łam, ale to, co pan te­raz robi, to kpina! Prócz pana tu ni­kogo nie ma, jest pan zwy­kłym, zgorzk­nia­łym, zło­śli­wym „fiu­tem”. – Oczy­wi­ście słowo „fiut” wy­po­wie­działa w ję­zyku pol­skim.

– Wiem, co ozna­cza słowo „fiut” – burk­nął Włoch.

Twarz Ani po­kryła się pur­purą. Po­sta­no­wiła, że do końca bę­dzie uda­wać twardą.

– Tak? A niby co? – Wle­piła w niego swoje duże oczy, ozdo­bione gę­stymi rzę­sami.

– My­śli pani, że mało Po­la­ków prze­wija się przez to lot­ni­sko? Aku­rat was to ła­two po­znać.

– Nas?! Ja­kich nas? – obu­rzyła się.

– Po­la­ków. Klnie­cie jak szewc. Pro­szę już stąd odejść, bo we­zwę ochronę. Na ze­wnątrz po­winna zo­stać jesz­cze jedna tak­sówka.

„Nie no­ooo, jesz­cze tego by bra­ko­wało, żeby tak­sówka mi od­je­chała”. – Ania prze­stra­szyła się nie na żarty. Mocno chwy­ciła wa­lizkę i nią szarp­nęła, kie­ru­jąc się do wyj­ścia.

– Dzięki – rzu­ciła mi­mo­wol­nie i wy­szła przed lot­ni­sko.

Fak­tycz­nie stała tam jedna je­dyna tak­sówka. Na szczę­ście wo­kół nie było ży­wego du­cha i Ania wie­działa, że nie musi z ni­kim to­czyć o nią wy­ścigu jak w fil­mie Szybcy i wście­kli. Chłód pa­nu­jący na ze­wnątrz był nie­przy­jemny. Była w szoku, że w maju w tym re­jo­nie Włoch jest za­le­d­wie sie­dem stopni.

Otwo­rzyła drzwi czar­nej li­mu­zyny i za­częła po wło­sku:

– Bu­ona­sera[1].

– Oc­cu­pato[2] – od razu od­po­wie­dział jej kie­rowca.

Zi­gno­ro­wała jego słowa i wy­god­nie roz­sia­dła się we wnę­trzu tak­sówki.

– Oc­cu­pato – po­wtó­rzył tak­sów­karz.

– Nie przyj­muję żad­nego słowa od­mowy. Nie sprze­da­li­ście mi bi­letu na ko­lejkę, auta wy­na­jąć też nie chcie­li­ście. Jak mam się za­tem w środku nocy do­stać do Rosa dei Venti? Jak? No jak? Nie wy­siądę z tak­sówki, póki mnie pan tam nie za­wie­zie.

W tak­sówce za­pa­no­wała ci­sza. Ania była w szoku, że Włosi oka­zali się tak aro­ganccy i że jej uroda, tak eg­zo­tyczna dla nich, nic tu nie po­mo­gła. Za nie­długo skoń­czy dwa­dzie­ścia sie­dem lat, a jej ży­cie w ciągu doby le­gło w gru­zach.

Męż­czy­zna ob­ró­cił się i ciężko wes­tchnął. Wie­działa już, że to nie wróży nic do­brego.

„Cho­lera. Nie do­trę tam dzi­siaj” – po­my­ślała z re­zy­gna­cją. Ko­smyki blond wło­sów opa­dły na jej twarz, na któ­rej ma­lo­wało się nie tylko zmę­cze­nie, lecz także cier­pie­nie. A do nie­bie­skich oczu na­pły­nęły łzy.

– Mówi pani: Rosa dei Venti? To bę­dzie dwie­ście euro i pra­wie dwie go­dziny drogi, zdaje so­bie pani z tego sprawę?

– Tak. Za­płacę. Nie mam wyj­ścia.

Męż­czy­zna osten­ta­cyj­nie wy­siadł z tak­sówki. Bała się, że siłą ze­chce ją z niej wy­cią­gnąć, ale tylko scho­wał jej ba­gaż. Od­pa­lił sil­nik, a ona wresz­cie mo­gła wy­lu­zo­wać. Na­kryła się ob­szerną je­an­sową kurtką i przez okno pró­bo­wała do­strzec uroki Włoch. Jed­nak na próżno, ciem­ność i mgła za­sła­niały wszystko. Poza tym trasa z lot­ni­ska wcale nie była uro­kliwa. Kiedy zro­biło jej się odro­binę cie­plej, a ciało się roz­luź­niło, za­snęła.

Obu­dziła się do­piero pod pen­sjo­na­tem.

– Je­ste­śmy na miej­scu. – Tak­sów­karz wy­rwał ją z przy­jem­nego snu.

Było ciemno, jed­nak stary pen­sjo­nat był roz­ja­śniony żół­tymi lam­pio­nami. Tro­chę przy­po­mi­nał mały żół­tawy pa­ła­cyk. Znaj­do­wał się na wznie­sie­niu, oto­czony był krze­wami i in­nymi bu­dyn­kami. Drogi wo­kół były wą­skie i kręte. Wy­star­czył je­den zły ruch, by ru­nąć kil­ka­na­ście me­trów w dół wprost do je­ziora Como.

Ania stała z wa­lizką przy no­dze i przez mo­ment za­sta­na­wiała się, ja­kim cu­dem wjeż­dżają i gdzie par­kują tu­taj auta. Po chwili jed­nak wzięła głę­boki wdech i prze­kro­czyła próg ma­lut­kiego ho­telu. Na wej­ściu przy­wi­tała ją młoda dziew­czyna.

– Wi­tam, mam na imię Viola. Cze­ka­łam na pa­nią. Pani Ana? Prawda?

– Anna – szybko ją po­pra­wiła. – Tak to ja.

– To naj­więk­szy po­kój, jaki mamy. Mamy na­dzieję, że bę­dzie pani za­do­wo­lona z po­bytu u nas.

Dziew­czyna wrę­czyła jej stary wielki klucz z drew­nianą kulką i wy­ry­tym na niej nu­me­rem trzy­na­ście.

– Wspa­niale! Trzy­nastka! Do­bra passa trwa – burk­nęła sar­ka­stycz­nie pod no­sem, po czym po­cią­gnęła za sobą ciężką wa­lizkę. Nie zwra­cała kom­plet­nie uwagi na to, jak wy­gląda wnę­trze pen­sjo­natu, chciała po pro­stu po­ło­żyć się spać.

Kiedy we­szła do po­koju, od razu ru­nęła na łóżko. Po­sta­no­wiła, że wszyst­kim zaj­mie się ju­tro. Zdzi­wiła się tylko, że za­miast koł­dry do­stała koc za­wi­nięty w po­szewkę.

– Zgłu­pieli tu już do reszty – wy­mam­ro­tała. Owi­nęła się cia­sno, jak owija się nie­mowlę pro­sto po ce­sarce, i za­snęła.

Roz­dział 2

Obu­dził ją śpiew pta­ków, szum wen­ty­la­tora i ja­sne pro­mie­nie słońca ude­rza­jące wprost w jej oczy. Kilka chwil za­jęło jej zro­zu­mie­nie, gdzie się znaj­duje. Po­woli i uważ­nie roz­glą­dała się po po­koju, w któ­rym miała spę­dzić naj­bliż­sze ty­go­dnie. Ściany były po­kryte mo­zaiką w ko­lo­rze brud­nej po­ma­rań­czy, wi­siały na nich ob­razy z wy­pu­kłymi rzym­skimi po­są­gami.

„Co Rzym ma do Como?” – za­sta­na­wiała się.

Pod oknem usta­wiono dę­bowe, ręcz­nie ro­bione i wy­raź­nie cięż­kie biurko. Nad nim wi­siał mały te­le­wi­zor. Szafa też nie była zbyt wielka.

Ania prze­cią­gnęła się kilka razy i we­szła do ła­zienki. Prysz­nic był mniej­szy niż te w po­cią­gach noc­nych, nie było na­wet my­dła ani żad­nych ko­sme­ty­ków, do któ­rych była przy­zwy­cza­jona, by­wa­jąc w in­nych ho­te­lach.

– Boże, w co ja się wpa­ko­wa­łam? To jest ten naj­więk­szy po­kój? Dra­mat – ga­dała do sie­bie, pod­czas gdy cie­płe kro­ple po­ran­nego prysz­nica otu­lały jej ciało. – Aua! – krzyk­nęła, gdy na­gle z na­try­sku po­pły­nął wrzą­tek, a chwilę póź­niej strze­liła lo­do­wata woda. – Su­per, wi­dzę, że li­mit nor­mal­nej wody to trzy mi­nuty. W su­mie to tyle, ile trwała gra wstępna z moim by­łym – pró­bo­wała roz­śmie­szyć sama sie­bie.

Do­cho­dziła go­dzina dzie­wiąta, kiedy po­sta­no­wiła zejść na śnia­da­nie. Tym ra­zem użyła sta­ro­mod­nej windy, za­my­ka­ją­cej się od we­wnątrz na drzwiczki. Mu­siała zje­chać na po­ziom -1, na któ­rym znaj­do­wała się re­stau­ra­cja. W ho­telu nie było ży­wego du­cha. Pierw­sze, co jej się rzu­ciło w oczy, to mały, ka­me­ralny ba­sen z błę­kitną wodą. W sa­mym sercu pen­sjo­natu. Oto­czony był on bu­dyn­kiem i ty­po­wymi wło­skimi me­ta­lo­wymi krze­słami. Wszystko było stare, ale jakże uro­kliwe. Jak na tych wszyst­kich fil­mach na In­sta­gra­mie. Uro­kli­wie i pięk­nie. Wes­tchnęła.

– Wi­taj, moja droga – usły­szała do­no­śny mę­ski głos. Do­my­śliła się, że to wo­łał wła­ści­ciel pen­sjo­natu, Lu­ciano. – Ty z pew­no­ścią je­steś Ania. Be­cia tak wiele mi o to­bie opo­wia­dała.

Męż­czy­zna miał na so­bie lniane be­żowe spodnie i za­piętą na ostat­nie trzy gu­ziki ko­szulę. Wi­dać było, że mimo po­de­szłego wieku na­dal czuje się sexy i eks­po­nuje swój po­kryty si­wymi wło­sami tors.

Pod­szedł do niej i – jak wy­ma­gała wło­ska kul­tura – po­ca­ło­wał ją trzy razy.

– Mów do mnie Lu­ciano. – Uści­snął ją ser­decz­nie. – A to jest na­sza Viola, póki co je­dyna naj­wspa­nial­sza re­cep­cjo­nistka. – Wska­zał pal­cem na młodą ko­bietę.

– Po­zna­łam ją wczo­raj, bar­dzo miła dziew­czyna – od­po­wie­działa Ania.

– Chodź, opro­wa­dzę cię, że­byś wie­działa co i jak. Do­dat­kowe ręce przy­da­dzą nam się do po­mocy, bo za ty­dzień za­czyna się se­zon i mamy za­re­zer­wo­wane wszyst­kie po­koje.

– Wszyst­kie? – Ania na­wet choćby chciała, nie ukry­łaby swo­jego zdzi­wie­nia.

– Wszyst­kie.

Lu­ciano w kil­ka­na­ście mi­nut opro­wa­dził ją po ca­łym pen­sjo­na­cie. Znaj­do­wały się w nim trzy­dzie­ści dwa po­koje, mały, ale jakże uro­kliwy ba­sen i re­stau­ra­cja, do któ­rej scho­dzili się nie tylko go­ście pen­sjo­natu, lecz także miej­scowi. Rosa dei Venti sły­nęła z naj­lep­szych ręcz­nie ro­bio­nych ma­ka­ro­nów w mie­ście.

– Ko­cha­nie, po­mo­żesz Violi, cza­sami za­stą­pisz ją na re­cep­cji. Cza­sami też zaj­miesz się ba­se­nem, by zgar­nąć spa­da­jące do niego li­ście, przy­go­to­wać po­kój. Bę­dzie co ro­bić.

Na twa­rzy Ani po­ja­wił się gry­mas znie­sma­cze­nia. Wie­działa, że je­dzie tu­taj, by po­móc przy­ja­cie­lowi Beci, ale nie spo­dzie­wała się, że bę­dzie mu­siała wy­stę­po­wać w roli go­sposi i sprzą­taczki.

– A jak moja ko­chana Be­cia się ma? – za­py­tał. – Od lat nie chce mnie od­wie­dzić. – W jego gło­sie można było wy­czuć smu­tek.

– Be­cia jak to Be­cia. W fer­wo­rze. Wstą­piła do ja­kie­goś kółka eme­ry­tów, gdzie ma co ty­dzień po­tań­cówki. Też chcia­łam, by ze mną tu­taj przy­je­chała, ale po­wie­działa, że nie chce, „by do­go­niły ją de­mony prze­szło­ści” – od­parła.

Męż­czy­zna przy­pa­try­wał jej się uważ­nie, za­cho­wu­jąc ka­mienną twarz.

– De­mony, po­wia­dasz? Ja bym tak tego nie na­zwał. – Ciężko wes­tchnął. – No nic. Koło po­łu­dnia przy­je­dzie mój syn Ales­san­dro. Po­je­dziemy z nim do cen­trum na za­kupy, po­ka­żemy ci oko­licę. A te­raz masz czas dla sie­bie. Roz­gość się.

Przez chwilę Ania za­częła się za­sta­na­wiać, jak może wy­glą­dać Ales­san­dro. Czy jest po­dobny do swo­jego ojca? Wy­soki i mę­ski. A może jest ty­po­wym wło­skim ma­ka­ro­nia­rzem z nad­pro­gra­mo­wymi ki­lo­gra­mami i od­sta­ją­cym brzu­chem?

Za­jęła sto­lik nad ba­se­nem, a chwilę póź­niej przed jej no­sem po­ja­wił się ro­ga­lik po­sy­pany cu­krem pu­drem i cap­puc­cino.

– Caffe e cor­netto, kul­towe wło­skie śnia­da­nie – po­wie­działa Viola, sta­wia­jąc przed jej no­sem fi­li­żankę. – Nor­mal­nie po­da­ła­bym ci espresso, ale wiem, że je­steś z Pol­ski. Praw­dziwy Włoch za­mówi cap­puc­cino tylko do go­dziny je­de­na­stej, no naj­póź­niej do je­de­na­stej trzy­dzie­ści.

– Dla­czego? – Ania ugry­zła ro­ga­lika. Smak pysz­nego cia­sta spra­wił, że zro­biło jej się błogo.

– Włosi uwa­żają, że mleko spo­ży­wane po tym, gdy ze­gar prze­kro­czy po­łu­dnie, źle się trawi. Jaki jest więc naj­więk­szy ka­wowy grzech nie­świa­do­mych tu­ry­stów? – za­śmiała się Viola. – Za­mó­wić cap­puc­cino póź­nym po­po­łu­dniem lub wie­czo­rem, a już szcze­gól­nie do ta­kiego po­siłku jak pizza czy owoce mo­rza. Mo­żesz przy­pra­wić kel­nera o stan przed­za­wa­łowy – za­częła gło­śno chi­cho­tać. – To wino się tu pije jak wodę.

Ani nie było do śmie­chu. Nie­na­wi­dziła czar­nej kawy. Kiedy wzięła ko­lejny kęs ro­ga­lika, na jej bluzkę spa­dło pi­sta­cjowe na­dzie­nie.

– Cho­lera – burk­nęła do sie­bie. – O matko, ja­kie to na­dzie­nie jest pyszne! – roz­pły­wała się, ob­li­zu­jąc usta. – Już wiem, co będę ja­dła co­dzien­nie na śnia­da­nie.

– I wró­cisz z nad­pro­gra­mo­wymi ki­lo­gra­mami. – Viola była na­prawdę ra­do­sną dziew­czyną, uśmiech nie scho­dził jej z twa­rzy. – Cie­szę się, że je­steś i że mi po­mo­żesz. – Po­now­nie uśmiech­nęła się do niej sze­roko i po­szła na re­cep­cję, przy któ­rej za­częła two­rzyć się mała ko­lejka.

Ania jesz­cze przez chwilę de­lek­to­wała się ro­ga­li­kiem i kawą. Pa­trzyła na ta­flę czy­stej ba­se­no­wej wody. Sce­ne­ria była iście wło­ska, ba­sen oto­czony fuk­sjami, które na do­bre roz­kwi­tły, niebo przej­rzy­ste i błę­kitne. Po­woli za­częło ro­bić się upal­nie. Na­gle do oczu Ani za­częły na­pły­wać łzy. Jesz­cze kilka ty­go­dni temu wy­obra­ża­łaby so­bie, że sie­dzi w tak pięk­nej sce­ne­rii z Ro­ber­tem, że dzielą się ro­ga­li­kiem, a on pal­cem z jej ust zgar­nia nad­miar na­dzie­nia. Dziś wspo­mnie­nia po jej wie­lo­let­nim part­ne­rze to zglisz­cza.

Za­ci­snęła zęby i obie­cała so­bie, że nie uroni już przez niego ani jed­nej łzy.

Roz­dział 3

Pięt­na­ście mi­nut póź­niej prze­bie­rała się w swoim po­koju w cienką i bar­dzo ob­ci­słą su­kienkę w ko­lo­rze khaki. Od lat wie­działa, że ten ko­lor pod­kre­śla jej urodę. Po­sta­no­wiła, że dziś bę­dzie wy­glą­dać na­prawdę do­brze. Wy­tu­szo­wała rzęsy, ko­ści po­licz­kowe pod­kre­śliła bron­ze­rem, a włosy zwią­zała w nie­dbały kok. Kilka ko­smy­ków spa­dało jej na twarz, co spra­wiało, że była nie tylko uro­cza, lecz także uwo­dzi­ciel­ska. Po śnia­da­niu stwier­dziła, że od­tąd nie bę­dzie ko­rzy­stać z windy, musi jej uni­kać, by ro­ga­liki nie po­szły jej w boczki. Ze­szła więc scho­dami.

Mię­dzy pię­trami stał Lu­ciano i ży­wio­łowo roz­ma­wiał z męż­czy­zną, który nie chciał jej wczo­raj sprze­dać bi­le­tów na ko­lejkę. Już się w niej go­to­wało, już chciała na niego na­krzy­czeć, kiedy Lu­ciano z uśmie­chem na twa­rzy ją za­wo­łał.

– Po­znaj mo­jego syna.

– To twój syn? – po­wie­działa zim­nym to­nem, pa­trząc na przy­stoj­nego wy­so­kiego męż­czy­znę.

– Tak, przy­stojny, prawda? – od­po­wie­dział Lu­ciano, kle­piąc chło­paka po ra­mie­niu.

– Może i przy­stojny, ale cham i bu­rak, ja­kich mało...

– Ales­san­dro.

Męż­czy­zna, jak gdyby ni­gdy nic chciał uca­ło­wać Anię na po­wi­ta­nie, lecz ta się wy­co­fała.

– Je­steś bez­czelny! – krzyk­nęła.

– Słu­cham? Prze­pra­szam, ale we Wło­szech mamy taki zwy­czaj, że wi­tamy się, ca­łu­jąc w po­li­czek i to trzy razy.

– A ty te­raz to żarty so­bie ze mnie stro­isz? – wy­pa­liła, nie kry­jąc zde­ner­wo­wa­nia.

– Nie ro­zu­miem. – Męż­czy­zna fak­tycz­nie wy­glą­dał na zdez­o­rien­to­wa­nego.

– Je­steś mi wi­nien dwie­ście euro! Nie sprze­da­łeś mi wczo­raj bi­letu na po­ciąg i przez cie­bie z lot­ni­ska mu­sia­łam je­chać tu tak­sówką!

– Prze­pra­szam, ale ja na­prawdę cię nie ko­ja­rzę... Jak mógł­bym nie sprze­dać bi­letu tak pięk­nej ko­bie­cie jak ty?

„Nie no, wa­riat so­bie ze mną po­grywa. Co jest z tymi fa­ce­tami?” – W jej gło­wie kłę­biło się mnó­stwo my­śli. Wszystko wska­zy­wało na to, że Ales­san­dro na­prawdę jej nie po­znał.

Star­szy męż­czy­zna tylko się uśmiech­nął.

– Skoro już się zna­cie, to zbie­rajmy się i jedźmy na targ. Trzeba ku­pić świeże po­mi­dory i kilka rze­czy do re­stau­ra­cji. Tu­ry­ści po­woli za­czy­nają się zjeż­dżać. – Lu­ciano trą­cił syna łok­ciem. Ten zmie­rzył Anię od stóp do głów, za­trzy­mu­jąc się na jej pie­gach, które mimo ma­ki­jażu prze­bi­jały się przez pod­kład.

– Je­steś piękna. Ten twój mąż to kre­tyn – wy­pa­lił.

– Słu­cham? – wzdry­gnęła się, jakby ktoś odarł ją z pry­wat­no­ści. Była świę­cie prze­ko­nana, że Be­cia nie wspo­mniała ni­komu o in­cy­den­cie sprzed kilku dni.

– Je­steś śliczna – po­wtó­rzył i pu­ścił do niej oczko.

Nie wie­rzyła w jego słowa. Nie wie­rzyła już w nic, co pa­dało z ust męż­czyzn. Za­pew­nie­nia o mi­ło­ści do gro­bo­wej de­ski to wszystko zwy­kły bul­l­shit.

Wy­cią­gnęła z to­rebki te­le­fon ko­mór­kowy i onie­miała. Na Boga, za­po­mniała, że w sa­mo­lo­cie włą­czyła tryb sa­mo­lo­towy i do­tąd tego nie zmie­niła. Od razu za­częły na­pły­wać do niej dzie­siątki wia­do­mo­ści. Naj­wię­cej od Ro­berta.

Gdzie je­steś?

Wy­bacz mi.

Ko­cham cię nad ży­cie. Daj mi szansę, bła­gam.

Je­steś?

Za­blo­ko­wa­łaś mnie?

To kilka z wielu ese­me­sów, ja­kie przy­słał, prócz tego dzie­siątki razy pró­bo­wał się do­dzwo­nić. Była też wia­do­mość od cioci Beci.

Mam na­dzieję, że szybko się za­akli­ma­ty­zo­wa­łaś? Po­zna­łaś już Lu­ciana i Ales­san­dra?

Tak, cio­ciu. Lu­ciano jest wspa­niały, a Ales­san­dro to buc. Pięk­nie tu jest. Może do­łą­czysz do mnie? Lu­ciano o cie­bie py­tał. Chyba mu się po­do­basz.

Po­zdrów go i po­wiedz, że nie będę ku­sić losu.

Uśmiech­nęła się pod no­sem, prze­ka­zu­jąc męż­czyź­nie wia­do­mość od swo­jej uko­cha­nej ciotki. Lu­ciano tylko chrząk­nął z wy­raźną re­zy­gna­cją. Przez myśl prze­szło jej, że być może kie­dyś byli ko­chan­kami i on zra­nił jej serce, dla­tego ona nie chce tu przy­je­chać. Ale z dru­giej strony, gdyby tak było, to prze­cież nie wy­sy­ła­łaby jej do męż­czy­zny, który ją za­wiódł?

Roz­dział 4

Wła­śnie tak wy­obra­żała so­bie wło­ski targ. Stra­gany wy­peł­nione świe­żymi wa­rzy­wami, wszę­dzie gwar. Lu­dzie pró­bują i kosz­tują do­bro­dziejstw ziemi. Krzy­czą coś do sie­bie po wło­sku – oczy­wi­ście tego do­kład­nie nie ro­zu­miała, ale wszystko wy­da­wało jej się ta­kie baj­kowe. Chło­nęła urok Włoch.

– Ciao, Ales­san­dro! – Z tłumu za­czął krzy­czeć męż­czy­zna, ma­chać rę­koma tak dy­na­micz­nie, jakby się to­pił. Ania się do niego uśmiech­nęła, jed­nak zbiła ją z tropu re­ak­cja Ales­san­dra, który przy­mru­żył oczy, jakby z da­leka nie­do­wi­dział. Zer­k­nął chłodno na męż­czy­znę i go zi­gno­ro­wał.

– Czemu go ola­łeś? – spy­tała za­cie­ka­wiona.

– Nie ola­łem.

– Nie od­ma­cha­łeś mu.

– Nie od­ma­cha­łem, bo go nie znam – od­po­wie­dział zwięźle i da­lej prze­bie­rał w świeżo zło­wio­nych ostry­gach.

Wy­jął jedną z nich, otwo­rzył i z chlu­stem wy­pił.

– Jaka pyszna! – Po­mla­skał z za­chwy­tem. – Chcesz? – W mgnie­niu oka otwo­rzył ko­lejną. – Po­pro­szę trzy kilo! – krzyk­nął do sprze­dawcy.

Ania uwiel­biała owoce mo­rza, lecz ni­gdy nie miała oka­zji spró­bo­wać ostrygi pro­sto z wody.

– Boże, mia­łeś ra­cję... to jest pyszne – mla­skała jak on.

– Chodź, weź­miemy jesz­cze świeże jajka i ba­zy­lię, Aniu – za­wie­sił głos. – Piękna z cie­bie ko­bieta, bije od cie­bie cie­pło. Po­wiedz mi, jak to się stało, że wy­lą­do­wa­łaś tu­taj? To zna­czy, wiem, co się stało, ten twój mąż to straszny kre­tyn, ale uwierz mi, że z cza­sem mu jesz­cze za to po­dzię­ku­jesz i wspo­mnisz moje słowa.

Ania za­marła, miała na­dzieję, że nikt nie wie, co wy­da­rzyło się kilka dni wcze­śniej. Na­gle cała sy­tu­acja znów sta­nęła jej przed oczami.

– Wyjdź, ko­cha­nie, spod tej koł­dry. Pro­szę cię... – Cio­cia Be­cia była nie­ugięta. Gwał­tow­nymi ru­chami pró­bo­wała ścią­gnąć ze swo­jej ulu­bie­nicy na­kry­cie. Mimo sę­dzi­wego wieku, bo wkrótce koń­czyła sie­dem­dzie­siąt lat, miała we­rwy co nie­miara.

– Nie! Chcę się za­paść pod zie­mię, znik­nąć, nie żyć! – Anka hi­ste­ry­zo­wała i przy­kry­wała się bla­do­ró­żową po­szewką.

– Ko­cha­nie, ty mu jesz­cze za to wszystko po­dzię­ku­jesz. Zo­ba­czysz.

– Co­ooo? Ja mu po­dzię­kuję?! – Anka moc­nym ru­chem zrzu­ciła z sie­bie koł­drę i zro­biła się cała pur­pu­rowa. Jej dzi­waczny wy­gląd po­tę­go­wał roz­ma­zany ma­ki­jaż i roz­wa­lone włosy, które jesz­cze do nie­dawna były tak per­fek­cyj­nie spięte. Wy­glą­dała tro­chę jak Har­ley Qu­inn, dziew­czyna słyn­nego Jo­kera. – Ja mu po­dzię­kuję? – po­wtó­rzyła. – Za co? Za ośmie­sze­nie i po­ni­że­nie mnie przed całą ro­dziną, zna­jo­mymi?

– Po­dzię­ku­jesz mu za da­nie to­bie szansy na lep­sze ży­cie. „Żeby mo­gło być le­piej, naj­pierw musi być go­rzej”. – Be­cia pu­ściła do niej oczko.

– A może przy­po­mnijmy so­bie, co wy­da­rzyło się jesz­cze kilka go­dzin temu. – Anka wle­piła w ciotkę błę­kitne oczy i zmie­nio­nym gło­sem za­częła pa­ro­dio­wać swoją świad­kową. – „Tak prze­pięk­nej ce­re­mo­nii za­ślu­bin nie wi­dzia­łam chyba ni­gdy”. – Chrząk­nęła, jakby miała za­raz się udu­sić.

Be­cia aż się za­śmiała pod no­sem. 

– A jak jej się oczy za­szkliły! Wi­dzia­łaś tę grę ak­tor­ską?! A ja, kre­tynka, my­śla­łam, że ze wzru­sze­nia... A tej kłam­li­wej suce po pro­stu pła­kać się chciało, że jej... że jej ko­chaś ślub bie­rze!!!

Ania się wzdry­gnęła.

– Aniu, wy­glą­dasz prze­pięk­nie i ta­kiej prze­pięk­nej mi­ło­ści do gro­bo­wej de­ski wam ży­czę. – Ka­śce ze wzru­sze­nia ści­snęło gar­dło.

Cała sala pa­trzyła tylko na nią. Nie była to dla niej no­wość, była naj­lep­szą przy­ja­ciółką panny mło­dej i jak to zwy­kle w ta­kich du­etach bywa, tą ład­niej­szą – ty­powa pięk­ność. Szczu­pła, z du­żymi krą­głymi pier­siami i cha­ry­zmą, która biła od niej z da­leka.

– Dzię­ku­jemy, Ka­siu – od­po­wie­dział Ro­bert, chwy­ta­jąc swoją świeżo po­ślu­bioną mał­żonkę za rękę.

Ania tylko się uśmiech­nęła. Cze­kała na ten dzień całe ży­cie. Od­kąd skoń­czyła dzie­sięć lat, wie­działa, jak bę­dzie wy­glą­dał jej ślub. Nad je­zior­kiem, w al­tance, a we­sele pod prze­zro­czy­stym na­mio­tem jak w ame­ry­kań­skich fil­mach. Kró­lo­wały od­cie­nie złota i pu­dro­wego różu, a z su­fitu zwi­sały żywe białe kwiaty.

– Mam dla was jesz­cze jedną nie­spo­dziankę. Wraz z ze­bra­nymi go­śćmi przy­go­to­wa­li­śmy dla was pa­miąt­kowy fil­mik z ży­cze­niami.

Salwa braw roz­brzmiała po ca­łej sali. Wszy­scy ocze­ki­wali na zmon­to­wany film.

Na­gle wszystko uci­chło, a brawa za­mie­niły się w ci­chy szept.

– Wy­łącz­cie to! Pro­szę to wy­łą­czyć! – za­czął krzy­czeć Ro­bert, a jego twarz po­kryła się pur­purą.

Anka pa­trzyła tylko na niego. Za­marła. Przez chwilę nie wie­działa na­wet, czy od­dy­cha. Sły­szała je­dy­nie szepty lu­dzi, które brzmiały jak brzę­cze­nie os w ulu.

– Wy­łącz­cie to, do cho­lery!!! – Ro­bert krzy­czał jesz­cze gło­śniej. Ale jak na złość pro­jek­tor się za­ciął.

Kaśka wy­ba­łu­szyła oczy, nie wie­działa, jak mo­gło dojść do ta­kiej po­myłki. Za­miast pięk­nego wzru­sza­ją­cego fil­miku o mi­ło­ści Ani i Ro­berta cała sala zo­ba­czyła jej sek­sta­śmę na­graną przez Ro­berta na kilka dni przed we­se­lem.

Stu pięć­dzie­się­ciu go­ści było świad­kami, jak Anka dwie go­dziny po ce­re­mo­nii za­ślu­bin do­wie­działa się, że jej mąż zdra­dzał ją z jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką i za­ra­zem świad­kową.

Chcąc unik­nąć jesz­cze więk­szego po­ni­że­nia, za­pła­kana wy­bie­gła z sali we­sel­nej.

– Ania, za­cze­kaj, to nie tak – pró­bo­wała ją za­trzy­mać Kaśka, która w ciągu se­kundy zo­stała znie­na­wi­dzona przez całą ro­dzinę panny mło­dej. Jej mina jed­nak zdra­dzała wszystko. Ulgę. Ulgę, że jej przy­ja­ciółka wresz­cie się do­wie­działa.

Ro­bert nie za­re­ago­wał. Opadł je­dy­nie na krze­sło w bia­łym po­krowcu. Przy­glą­dał się re­ak­cjom lu­dzi. Inni po­le­wali so­bie da­lej wódkę, jak gdyby ni­gdy nic. Jesz­cze inni w po­pło­chu wy­cho­dzili z sali. Kaśka stała jak spa­ra­li­żo­wana, do Ro­berta nikt nie chciał po­dejść, a on za­ło­żył nogę na nogę i z ka­mien­nym wy­ra­zem twa­rzy pa­trzył. Pa­trzył przed sie­bie i cze­kał na roz­wój wy­da­rzeń. Na końcu sali wy­pa­trzył Kaśkę.

– Zro­bi­łaś to ce­lowo?! – krzyk­nął na­gle, czer­wie­niąc się jak roz­wście­czone dziecko, które nie do­stało li­zaka. – Chcia­łaś, by Anka się do­wie­działa! Przy­znaj się! Chcia­łaś mnie mieć tylko dla sie­bie, jakby te pół roku było ci mało! Znisz­czy­łaś wszystko! – za­czął wrzesz­czeć i zrzu­cać ze stołu ta­le­rze, od­trą­cił krze­sło, które z im­pe­tem upa­dło na zie­mię, po czym pod­szedł do Kaśki. Biły od niego złość i nie­na­wiść. Przed naj­gor­szym po­wstrzy­mali go jego ko­le­dzy. Zła­pali go we dwóch, a Kaśka ucie­kła. Gdyby nie oni... mo­gło to się skoń­czyć tra­gicz­nie. Chwy­cił bu­telkę wódki i za­czął ją pić, tak jakby była zwy­kłą wodą.

– Mam po­mysł, ko­cha­nie – po­wie­działa Be­cia na­stęp­nego dnia. – Ju­tro mie­li­ście z Ro­ber­tem je­chać w po­dróż po­ślubną. Masz aż mie­siąc urlopu, nie wy­obra­żam so­bie, że­byś wró­ciła te­raz do pracy. Mu­sisz znik­nąć, wy­co­fać się, po­cze­kać, aż sprawa przy­cich­nie. Jedź do Włoch, nad je­zioro Como. Mój stary przy­ja­ciel ma tam mały ho­te­lik nad tym je­zio­rem. Pro­wa­dzi go wraz z sy­nem, przyda im się po­moc, a ty zaj­miesz czymś głowę. Zmie­nisz kli­mat, oto­cze­nie. A może za­ko­chasz się we Wło­szech? – Be­cia za­chi­cho­tała, po­pra­wia­jąc ko­ra­lową po­madką swoje usta. – Co ty na to?

W ten oto spo­sób Ania zna­la­zła się w jed­nym z naj­pięk­niej­szych miejsc na świe­cie. A dziś cho­dziła po targu z przy­stoj­nym, lecz tro­chę gbu­ro­wa­tym Wło­chem. Wdy­chała upojne za­pa­chy nie­zna­nych ro­ślin i kwia­tów. Nie­stety mimo tak pięk­nej sce­ne­rii jej my­śli co rusz wra­cały do Ro­berta. Nie mo­gła zro­zu­mieć, jak ten uło­żony męż­czy­zna, z któ­rym dzie­liła łoże przez po­nad pięć lat, mógł ją zdra­dzić. I to z jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

– Prze­pra­szam, że prze­rwę ci to za­my­śle­nie, ale na­prawdę ni­czego nie po­dej­rze­wa­łaś przed ślu­bem? – Ales­san­dro wy­glą­dał na szcze­rze za­in­try­go­wa­nego. – Wi­dzia­łem ta­kie memy ślubne albo sły­sza­łem plotki, że pan młody pod­czas we­sela upra­wiał seks ze świad­kową, ale ni­gdy nie spo­tka­łem ko­goś, kto na­prawdę to prze­żył. Wy­da­wało mi się, że to bujdy. – Spoj­rzał na nią z pew­nym za­kło­po­ta­niem, może na­wet z tro­ską.

Ania wie­działa, że przez długi czas nie unik­nie ta­kich py­tań. Be­cia ją na to przy­go­to­wała. Wzięła duży wdech i spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Wręcz prze­ciw­nie, cie­szy­łam się, że mój na­rze­czony i moja przy­ja­ciółka tak do­brze się do­ga­dują.

Ales­san­dro chrząk­nął, jakby nie wie­rzył w to, co usły­szał.

– No co? Dla mnie to było ważne, by się lu­bili – za­częła się tłu­ma­czyć.

– A wie­rzysz w przy­jaźń dam­sko-mę­ską? – Ales­san­dro na­gle od­wró­cił się w jej stronę i znie­nacka sta­nęli twa­rzą w twarz. Dy­stans zo­stał skró­cony do tego stop­nia, że Ania czuła nie tylko, jak męż­czy­zna ciężko od­dy­cha, lecz także woń ma­ło­sol­nego ogórka, któ­rego Ales­san­dro przed chwilą kosz­to­wał. Cof­nęła się. To był wy­nik skrę­po­wa­nia.

– Tak, wie­rzę – od­po­wie­działa nie­pew­nie i bar­dzo ci­cho.

– A ja nie.

– Dla­czego?! – obu­rzyła się.

– Kie­dyś pró­bo­wa­łem przy­jaź­nić się z moją byłą, Po­liną, ale fi­nal­nie chyba za­ko­chała się we mnie jesz­cze bar­dziej, więc nie po­le­cam. – Uśmiech­nął się za­wa­diacko.

– Chyba nie ro­zu­miem już związ­ków dam­sko-mę­skich. – Roz­ło­żyła ręce. – Skoro mój nudny fa­cet był zdolny do ta­kiego za­cho­wa­nia...

– Nudny? Twój mąż był nudny? – Ales­san­dro się­gnął po świeżą ko­len­drę i za­czął ją wdy­chać.

– No tak. – Na­gle pod no­sem Ani zna­la­zła się owa zie­leń. – Mmm, jak pięk­nie pach­nie...

– Po­każę ci przez ten mie­siąc wszystko, co we Wło­szech naj­pięk­niej­sze. Roz­ko­chasz się w tym mie­ście, a o dupku za­po­mnisz. Już ja o to za­dbam. Poza tym zo­ba­czysz, że on bę­dzie ża­ło­wał, a ta twoja przy­ja­ció­łeczka skoń­czy mar­nie, a już na pewno nie z nim... – po­wie­dział to z taką pew­no­ścią, z jaką wróżki wróżą z kart.

– Tak na­prawdę to ma­rzę tylko o jed­nym...

– O czym? – Znów wbił w nią swoje zie­lone oczy. Tym ra­zem ich spoj­rze­nie spo­tkało się, a ją prze­szedł dziwny dreszcz pod­nie­ce­nia.

– Chcia­ła­bym o nim za­po­mnieć. – Roz­pła­kała się, lecz pró­bo­wała się po­wstrzy­mać, więc nie­malże dła­wiła się swo­imi łzami.

– No już nie rycz. – Ales­san­dro ob­jął ją umię­śnio­nym ra­mie­niem. – Mó­wię ci, że jesz­cze mu za to po­dzię­ku­jesz. Może nie dziś i nie za ty­dzień, ale za ja­kiś czas na pewno. – Pu­ścił do niej oczko i po­kle­pał ją po ra­mie­niu. – I za­pa­mię­taj so­bie jedno zda­nie: je­śli za­uwa­żysz, że je­steś w dołku, pierw­sza rzecz, jaką mu­sisz zro­bić, to prze­stać ko­pać.

Spoj­rzała na niego dziw­nie, nie spo­dzie­wała się, że może być z niego taki fi­lo­zof. Chrząk­nęła.

– Ro­bert był zwy­czaj­nym fa­ce­tem. Pra­co­wał, to zna­czy na­dal pra­cuje w IT, w ta­kiej ma­łej mało zna­nej kor­po­ra­cji. Za­wsze mi mó­wił, że jego praca jest nudna jak jego ko­le­dzy. Nie lu­bił im­prez ani wy­jaz­dów in­te­gra­cyj­nych, któ­rych w ostat­nim cza­sie miał cał­kiem sporo. – W jej gło­wie na­gle za­pa­liła się czer­wona lampka. – Ja­kieś pół roku temu do jego kor­po­ra­cji do­łą­czyła Kaśka, moja świad­kowa. Mało mó­wili o pracy, ale dzięki niej mia­łam pew­ność, że na tych wy­jaz­dach nic się nie dzieje, bo Kaśka zda­wała mi re­la­cje, kiedy Ro­bert szedł spać.

Ales­san­dro spoj­rzał na nią z nie­do­wie­rza­niem.

„Jak mo­gła być tak głu­pia, by w stu pro­cen­tach wie­rzyć tej Ka­śce? Prze­cież hi­sto­ria sama się na­pi­sała” – po­my­ślał.

– Z Kaśką zna­łam się od dzie­ciń­stwa. Już w przed­szkolu cho­dzi­ły­śmy do tej sa­mej grupy. Za­wsze po­do­bali nam się inni fa­ceci.

– No tak, wi­dać wła­śnie – prze­rwał jej uszczy­pli­wym ko­men­ta­rzem.

Na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas.

– Ona była inna niż ja. Za­wsze wy­ma­lo­wana, wielki biust, na­ta­pi­ro­wane ciemne włosy, ciemna kre­ska na oku. Sek­sa­pil się z niej wy­le­wał, na­wet jak była w dre­sie. Na im­pre­zach to do niej ta­bu­nami pod­cho­dzili fa­ceci, ale nie do mnie... ja to... wi­dzisz sam.

– Ty to je­steś po pro­stu piękna. Wy­glą­dasz jak anioł. Duże nie­bie­skie oczy, mały pie­go­waty no­sek, nie­winny uśmiech. Je­steś śliczna i za­pa­mię­taj to. De­li­katna i śliczna.

Po­wie­dział to z taką lek­ko­ścią i pew­no­ścią, że jej twarz po­kryła się pur­purą. Już dawno nie usły­szała tylu cie­płych słów. Tak na­prawdę Ro­bert od mie­sięcy jej nie skom­ple­men­to­wał, a ona za­po­mniała już, jak to jest czuć się pięk­nie i ko­bieco. Chyba przy­zwy­cza­iła się do tego, że w wie­lo­let­nich związ­kach przy­cho­dzi czas na nudę, ma­razm i sta­gna­cję.

– Wi­dzę się zu­peł­nie ina­czej... – W jej gło­sie wy­czu­walny był smu­tek.

– Nie­po­trzeb­nie. Chodź. – Po­cią­gnął ją za rękę i za­pro­wa­dził do star­szej ko­biety, która miała stra­gan z bi­żu­te­rią wy­ra­bianą ręcz­nie. Wi­siało tam nie­wiel­kie lu­sterko, ale na tyle duże, że było wi­dać całą twarz. – Wi­dzisz?

– Wi­dzę. – Pró­bo­wała mu się wy­szar­pać, bo czuła się za­że­no­wana całą sy­tu­acją.

– Co wi­dzisz? – Na­gle spo­waż­niał.

– Sie­bie. Zwy­kłą la­skę zdra­dzoną przez męża. Już dwie go­dziny po ślu­bie wie­dzia­łam, że będę roz­wódką.

– Ja tu wi­dzę piękną ko­bietę, sub­telną i na­tu­ralną, za którą oglą­dają się wszy­scy Włosi na tym targu! I nie roz­wódką, bo w ta­kiej sy­tu­acji można ślub unie­waż­nić. Więc na­dal mo­żesz być pa­nienką na wy­da­niu. Po­trak­tuj to jako próbę ge­ne­ralną przed ślu­bem z tym wła­ści­wym męż­czy­zną.

Jesz­cze w ten spo­sób na całe wy­da­rze­nie nie spoj­rzała. Za­mknęła na chwilę oczy, a gdy je otwo­rzyła, za­uwa­żyła za­nie­po­ko­je­nie na jego twa­rzy.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­tał.

– Wszystko w po­rządku – od­po­wie­działa. – Nie, cho­lera ja­sna, nie! Nie jest w po­rządku, jest mi cho­ler­nie źle, bo zo­sta­łam zdra­dzona nie przez jedną osobę, a przez dwie. Męża i naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Jesz­cze w do­datku patrz. – Wy­szarp­nęła ze swo­jej to­rebki te­le­fon. – On co chwilę do mnie pi­sze, prze­pra­sza, a ja mam ba­ła­gan w gło­wie. Ro­bert chce, bym do niego wró­ciła... – za­wie­siła głos.

– A ty czego chcesz? – spy­tał Ales­san­dro ła­god­nie. Ton jego głosu spra­wił, że dziw­nie się po­czuła. Od dawna nikt nie spy­tał jej, czego chce.

– Nie wiem – od­po­wie­działa, zer­ka­jąc na dzwo­niący w jej ręku te­le­fon. Na wy­świe­tla­czu po­ja­wiła się twarz Ro­berta.

Ales­san­dro za­wa­diacko się uśmiech­nął, wy­ry­wa­jąc z jej ręki wi­bru­jący sprzęt.

– Co ty ro­bisz?! – krzy­czała, ma­cha­jąc jak wa­riatka.

A ten po­wol­nym kro­kiem i ze sto­ic­kim spo­ko­jem pod­szedł do ostat­niego stra­ganu, jaki stał na kli­fie, i wrzu­cił te­le­fon do wody.

Ania tylko za­uwa­żyła, jak jej naj­now­szy iPhone szy­buje w po­wie­trzu, a sy­gnał nie­odbie­ra­nego po­łą­cze­nia nik­nie. Męż­czy­zna od­wró­cił się do niej i otrze­pał ręce, jakby zro­bił ja­kieś kon­kretne po­rządki.

– No to je­den pro­blem mamy z głowy. – Uśmiech­nął się.

Ten jego uśmiech za­czy­nał dzia­łać jej na nerwy. Nie dość, że był za­wa­diacki i miała wra­że­nie, że ją pod­rywa, to jesz­cze on sam był bez­czelny i za bar­dzo za­do­wo­lony. Wszystko spra­wiało mu ra­dość. Czy na­prawdę można być tak cią­gle uśmiech­nię­tym?

– Czy ty je­steś nor­malny? – wy­pa­liła, po­pra­wia­jąc włosy. Trzeba przy­znać, że zde­ner­wo­wana wy­glą­dała na­prawdę sek­sow­nie. – Wi­sisz mi sie­dem ty­sięcy zło­tych! Tyle kosz­tuje nowy iPhone.

Wbił w nią swoje zie­lone oczy i wy­szcze­rzył białe jak śnieg zęby.

– Nie mu­sisz mi dzię­ko­wać.

Za­go­to­wała się.

– Nie mu­szę ci dzię­ko­wać? Za co? Za to, że nie będę miała kon­taktu z ro­dziną, z Be­cią... Cho­lera ja­sna!